Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
Czytaj dalej...
a
8 a
n
L e
Beata
Andrzejczuk
e
oclo v
r
w
KoreKta
Anna Kendziak
Agata Pindel-Witek
OpracOwanie graficzne i łamanie
Anna Kendziak
prOjekt Okładki
Marta Zdebska
zdjęcie w śrOdku
www.pexels.com/photo/board-chalk-chalk-board-chalkboard-625219
zdjęcie na Okładce
Created by Asierromero – Freepik.com
ISBN 978-83-7569-754-4
© 2018 Dom Wydawniczy „Rafael”
ul. Rękawka 51
30-535 Kraków
tel./fax: 12 411 14 52
e-mail: rafael@rafael.pl
www.rafael.pl
Prolog
To było tuż przed wyjazdem do Jodłówki. Antek spojrzał na
wyświetlacz smartfona. Numer był nieznany. Postanowił
jednak odebrać. Jakież było jego zdziwienie, gdy usłyszał
głos Justyny. Uświadomił sobie, że po ostatniej rozmowie
wykasował jej numer i usunął ją z wszystkich portali społecz-
nościowych. Ona jednak jego numer telefonu zachowała.
– Z tej strony Justyna. Nie rozłączaj się, proszę. Zaraz
wszystko wyjaśnię.
– Nie rozłączę się, jeśli nie będziemy wracać do
naszego bycia czy też niebycia razem. Dla mnie to już za-
mknięty rozdział. Lubię cię i traktuję jak dobrą koleżankę
– powiedział chłodnym tonem. – I niech tak zostanie.
– Nie o to chodzi. Mam poważny problem. Kamila
nie bardzo potrafi mi pomóc. A nie chcę wtajemniczać
w to innych ludzi z klasy – powiedziała zagadkowo. – Tym
bardziej, że nie wiem, kto za tym stoi. Mogę się tylko
domyślać. Antek, kiedyś się przyjaźniliśmy. Pomyślałam
więc, że zadzwonię do ciebie. Nie wiem, co mam z tym
wszystkim zrobić.
5
Antek zwrócił uwagę na słowo „przyjaźniliśmy”. Jego
zdaniem brzmiało to o wiele lepiej, niż „byliśmy ze sobą”,
i było prawdziwsze.
– Justyna, powiesz, o co chodzi?
– To długa historia i zaczęła się jeszcze przed waka-
cjami. W czerwcu. Myślałam, że teraz, gdy mamy wolne,
wszystko się skończy, ale myliłam się. Nie daję sobie już z tym
rady. Masz czas, by wysłuchać? – spytała.
– Tak – odparł po dłuższej chwili milczenia.
Opowiedziała mu wszystko ze szczegółami. Płakała.
– Justyna, powinnaś z tym pójść na policję – powie-
dział.
– Nie mogę. To nie wchodzi w grę. Powiem ci, jak się
spotkamy osobiście. Wszystko ci wtedy wyjaśnię – ponow-
nie zaniosła się płaczem. – To nie jest rozmowa na telefon.
Do tego czasu po prostu potrzebuję wsparcia. Mogę liczyć
na twoje?
– Tak – odpowiedział krótko. – Dzwoń, kiedy będziesz
potrzebowała. Spotkamy się zapewne dopiero pod koniec
wakacji.
– Dziękuję.
Antek rozłączył się. To prawda, wcześniej był na nią zły
i nie chciał utrzymywać dalszych kontaktów, ale wyglądało
na to, że miała teraz naprawdę poważne problemy i była
z nimi sama. Nie mógł jej tak zostawić, choćby z uwagi
na dawną przyjaźń. Zanim przeprowadził się z Legnicy do
Wrocławia, byli jak brat i siostra. Kumplowali się bardzo
i spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Dopiero później zaczęli
się kłócić. Antka zjadłyby jednak wyrzuty sumienia, gdyby jej
teraz odmówił pomocy.
6
Beata AndrzejczukRozdział pierwszy
Czas płynął bardzo szybko, jak to się na ogół dzieje, gdy
spędza się go przyjemnie. Lena czuła jednak niedosyt.
Niby uważała, że już nigdy nie będzie z Antkiem, że nie będą
już razem spacerować, trzymając się za ręce, nie będzie jej
przytulał ani mówił, że ma najpiękniejsze zielone oczy, jakie
w życiu widział, że już nigdy jej tak delikatnie nie pocałuje.
Z drugiej jednak strony liczyła na cud. Bardzo tego cudu
pragnęła. Oszukiwała się chyba tylko po to, by nie zapeszyć,
by się nie rozczarować. Jadąc z Antkiem, jego rodzicami,
siostrą, kuzynką i kuzynem na rancho, czuła, jakby jednak
cud mógł się zdarzyć. Przed wyjazdem Antek z nią zerwał, bo
zawiodła jego zaufanie. Podejrzewała, że celowo doprowa-
dził do zaginięcia siostry. Nie mógł znieść, że mu nie ufała.
Była niemalże pewna, że z wyjazdu, na który przecież zgodzili
się jej rodzice, nic nie wyjdzie. I wtedy dostała wiadomość:
Silent_angel
„Nie do końca byłem z tobą szczery, Lena. A więc ja
także popełniam błędy. Przepraszam cię za to. Nie
7
wiem, co przyniesie przyszłość ani co się wydarzy,
ale pragnę, byś pojechała z nami na wakacje.
Bardzo za tobą tęsknię, nawet teraz, gdy cię nie
widzę zaledwie kilka godzin.
Silent_angel czy – jak wolisz – Milczący Anioł to
ja – Antek”.
To było już po tym, jak Antek z nią zerwał. Lena nie
miała zamiaru się obrazić, że przez rok ją oszukiwał. Roz-
mawiał z nią jako Silent_angel, nie jako Antek. A gdy go
kiedyś zapytała, czy posiada aplikację Heyyka, skłamał, że
nie. Nie było to jednak wówczas dla niej istotne. Pragnęła
odzyskać jego zaufanie. To, o co podejrzewała Antka, a co
było nieprawdą, było znacznie gorsze niż to, co on zrobił,
tym bardziej, że dobrze jej doradzał i wysłuchiwał jej zmar-
twień. Czasem miała wrażenie, że wariuje. Niby nie liczyła
na to, że będą razem, a jednak kurczowo trzymała się
napisanych już po zerwaniu przez niego słów: „Bardzo za
tobą tęsknię, nawet teraz, gdy cię nie widzę zaledwie kilka
godzin”. I wszystko wirowało wokół tego. Każdy jej oddech
był tchnieniem nadziei. Wszystkie myśli, pozornie o czymś
innym, przegrywały z tą jedną: „Czy zdarzy się cud?”.
– I jak ci się podoba? – spytał Antek, gdy dojechali już
na miejsce i rozlokowali się w pokojach.
– Matylda jest bardzo sympatyczna. Myślę, że fajnie
będzie nam się razem mieszkało.
– Wiem, że Matylda jest spoko – uśmiechnął się.
– Nie o to pytałem.
– A o co? – zdziwiła się.
– Góry, klimat, okolice, konie – wymieniał. – Rancho.
– Klimat na pewno bardzo zdrowy – odparła.
Antek wybuchnął śmiechem.
– Zabawna jesteś.
– Dlaczego? – Lena poczuła, że przez nią rozmowa
staje się sztuczna. Nie chciała tego, ale przecież Antek ją
8
Beata Andrzejczukznał. Powinien wiedzieć, że gada bzdury, gdy nie wie, co
ma odpowiedzieć. Nigdy nie była wylewna, otwarta, a tym
bardziej nie umiała okazywać entuzjazmu, nawet gdy coś
jej się bardzo podobało. To, że z nią zerwał tuż przed przy-
jazdem na rancho, spowodowało, że czuła się niepewnie.
Pragnęła bliskości z nim, ale nie potrafiła poradzić sobie
z obawami i lękami dotyczącymi tego, co się wydarzy. Jego
słowa, że jest zabawna, sprawiły jej przykrość.
– Mówiąc klimat, miałem na myśli atmosferę. Cho-
dziło mi o gospodarzy, o ludzi, którzy tutaj są. My ich
wszystkich znamy. Chciałem wiedzieć, jak cię przyjęli.
– Bardzo życzliwie. Przecież widziałeś – wzruszyła
ramionami.
I znów była na siebie zła. Nie wiedziała, co się z nią
dzieje. Chciała być serdeczna dla Antka, a wszystko robiła
odwrotnie. Uświadomiła sobie jednak, że przecież zawsze
taka była. Małomówna, cicha, oszczędna w słowach. Kie-
dyś było jej z tym dobrze. Wszystko zmieniło się, gdy po raz
pierwszy się zakochała. I to w Antku. Tylko że on zaakcep-
tował ją wtedy taką, jaką była. No właśnie: „wtedy”. Od
jakiegoś czasu zaczął jej przeszkadzać własny charakter.
Chyba wolałaby być wyluzowana, cieszyć się otwarcie,
a może nawet skakać z radości. Tylko że tego nie umiała.
– Dobra, widzę, że focha strzelasz. – Chłopak przyglą-
dał jej się poirytowany. – Pogadamy później. Jakbyś czegoś
potrzebowała, to pytaj Matyldę. Przyjeżdża tu z nami na
wakacje co roku, a więc wszystko wie – stwierdził, a potem
odwrócił się na pięcie i odszedł.
Lena z trudem powstrzymywała łzy. Po raz kolejny
targały nią wyrzuty sumienia. Przyjeżdżając tutaj, liczyła na
cud, a teraz robiła wszystko, by się nie zdarzył. Ba! Każdym
słowem, grymasem twarzy niszczyła to, co pozostało, czyli
koleżeństwo między nimi, bo o przyjaźni już chyba nie mogło
być mowy. Przyjaźń opiera się na zaufaniu, a ona zawiodła
Antka zaufanie na całej linii. Może lepiej byłoby, gdyby
9
Lena z ósmej Aw ogóle tutaj nie przyjeżdżała? Tylko wszystkim będzie spra-
wiać kłopot i wprowadzać irytującą atmosferę. Postanowiła
spojrzeć na siebie z boku. Pewnie sprawiała wrażenie, jakby
robiła łaskę, że tutaj w ogóle przyjechała. Nadąsana, dająca
lakoniczne odpowiedzi i sztucznie się uśmiechająca. A prze-
cież tak bardzo chciała tu być i spędzić ten czas z Antkiem
i jego rodziną. Dlaczego więc tak się zachowywała? Sama
siebie nie rozumiała. Nie chciała, by tak się działo.
– Wszystko w porządku? – dobiegł ją głos Diany
Jaworskiej. Mama Antka podeszła i objęła ją ramieniem.
– Matylda powiedziała, że poszłaś się przejść.
– Tak. Chciałam się rozejrzeć po okolicy.
– Ale jakąś smutną masz minkę – pani Diana ode-
zwała się ciepło.
– Proszę się mną nie przejmować. Bardzo mi się tutaj
podoba, tylko ze mnie całe życie taki mruk – próbowała się
tłumaczyć, by nie sprawić mamie Antka przykrości.
– Mruk? – kobieta roześmiała się. – Od chwili, w któ-
rej cię poznałam, nie odnoszę takiego wrażenia.
– Sama pani powiedziała, że mam smutną minę,
a wcale tak się nie czuję – skłamała dziewczyna.
– Każdy ma prawo być czasem smutny, zamyślony czy
zwyczajnie zły. Nie ma w tym nic niestosownego. Nie trze-
ba udawać, że jesteśmy zadowoleni, skoro w danej chwili
wcale nie jesteśmy – powiedziała kobieta, jakby czuła, że
Lena nie jest z nią do końca szczera. – My tutaj wszyscy
jesteśmy jak jedna rodzina. Znamy gospodarzy i gości. Ty
znasz tylko nas. Masz prawo czuć się niepewnie – dodała.
– Tylko nie chciałabym, żebyś poczuła się odrzucona. Za-
wsze na nas możesz liczyć i przyjść z każdym problemem.
Nie zapomnisz o tym?
– Nie, proszę pani.
– Nie o wszystkim zawsze chce się rozmawiać i ja to
rozumiem, ale można po prostu posiedzieć, pomilczeć,
pobyć z kimś, jeśli nie chce się być samemu. – Diana
10
Beata AndrzejczukJaworska przyciągnęła ją bliżej do siebie i przytuliła. – My
akceptujemy ludzi takimi, jacy są. Życie nas tego na-
uczyło. A teraz głowa do góry. Matylda czeka na ciebie
w pokoju. Musisz iść i się przebrać.
– Przebrać? – zdziwiła się Lena. – Ale po co? Mam
krótkie spodenki i T-shirt.
– A gorsze ciuchy spakowałaś? – zapytała mama Ant-
ka, pokazując w uśmiechu piękne, białe zęby. – Mówiliśmy
przed wyjazdem, że będą bardzo przydatne.
– Mam, ale to już dziś będą potrzebne?
– Tak, pójdziecie do koni. Matylda ci wszystko pokaże.
– Tylko, że ja nie umiem jeździć konno – wydukała
dziewczyna. – Mówiłam o tym.
– Pora zacząć się uczyć – kobieta znów się roześmia-
ła. – Ale najpierw trzeba oporządzić konie.
Po dwudziestu minutach dziewczyny już były w stajni.
Lena z przerażeniem przyglądała się pięknym, ale budzą-
cym jej lęk zwierzętom.
– To Azja, Diana, Baron, Jantar i Heros – Matylda
wskazywała na konie, wymieniając ich imiona.
– Mama Antka też ma na imię Diana – zauważyła.
– Bo to na jej cześć – uśmiechnęła się Matylda.
– Odebrała ten poród. Były komplikacje.
– Mama Antka odebrała poród klaczy? – Oczy Leny
zrobiły się wielkie ze zdziwienia.
– Przed urodzeniem Klary była weterynarzem. Nie
wiedziałaś?
– Nie – pokręciła głową, zaprzeczając. – Przecież
mieszkali w Legnicy. Tam nie ma koni.
– Ale są inne zwierzęta – roześmiała się Matylda.
– A jak trzeba było, jeździła do skomplikowanych porodów
na wieś. Ciocia Diana pochodzi z Jedliny Zdroju. Kocha
góry, lasy i zwierzaki. A imię wybrał jej ojciec, który podob-
nie jak ona kochał zwierzęta.
– A co ma do tego imię? – spytała Lena.
11
Lena z ósmej A– Diana to imię rzymskiej bogini łowów, księżyca,
lasów i zwierząt – wyjaśniła dziewczyna.
– To już teraz wszystko ogarniam – Lena odwzajem-
niła jej uśmiech.
Matylda zdaniem Leny była bardzo sympatyczna.
I ładna. Ciemnokasztanowe włosy splecione miała teraz
w warkocz. Pewnie po to, by nie przeszkadzały jej przy ko-
niach. Nie była szczupła, ale też nie gruba. Lena uważała,
że ma kobiece kształty, może aż za kobiece jak na czter-
nastolatkę. Była jednak wysportowana, zresztą jak cała
obecna na rancho rodzina Antka. Dziewczyna pochodziła
z Wrocławia, o czym Lena dowiedziała się tuż przed wyjaz-
dem. Nie znały się wcześniej. Mieszkały na dwóch rożnych
końcach miasta i chodziły do bardzo oddalonych od siebie
szkół. Kuzyn Antka, Staś, od zawsze mieszkał w Legnicy.
– Jestem taką przyszywaną kuzynką Antka – wyznała.
– Nasze mamy są kuzynkami, nie siostrami. Idziemy teraz opo-
rządzić konie – poleciła. – Nie bój się, bo koń to wyczuwa. Azja
jest słodka i nic ci nie zrobi – pocieszała, widząc przerażenie
w oczach Leny i czując na plecach jej przyspieszony oddech.
– Przypniemy ją do uwiązu przy siodlarni, a potem wyczyścimy.
Lena wykonywała bez sprzeciwu polecenia Matyldy i czy-
ściła konia plastikowym zgrzebłem, a potem miękką szczotką
od głowy do zadu, co jakiś czas wstrzymując oddech, gdy
Azja odwracała łeb w jej stronę. Potem zajęły się kopytami.
– To kopystka. Odważnie podnieś jej nogę – śmiała
się Matylda. – Jutro nauczę cię siodłać konia. Założenie
siodła z ogłowiem wcale nie jest takie łatwe. Trzeba
bardzo uważać, by nic się nie pozaginało, by wszystkie
paski były dokładnie zapięte, ani za luźno, ani za ciasno.
I rozpoczniemy naukę jazdy na lonży.
– Chyba dostanę zawału – skwitowała Lena i spojrza-
ła w bok. Wcześniej nie zauważyła Antka. Nie wiedziała,
jak długo stał oparty o drewniany słup i obserwował ją. Ich
spojrzenia spotkały się. Dziewczyna próbowała wytrzymać
jego wzrok, ale nie dała rady.
12
Beata Andrzejczuk– Koniec na dziś? – zwróciła się do Matyldy.
– Tak. Możemy pójść doprowadzić się do porządku,
a potem ognisko, śpiewy i pieczenie kiełbasek. Wcześniej
gorąca grochówka.
Wracając do murowano-drewnianego domku, zwane-
go Jodłówką, Lena zauważyła Mateusza Jaworskiego wraz
z gospodarzem, który na lonży prowadził konia. Na jego
grzbiecie leżała Klara.
Pierwszy wieczór na rancho był bardzo przyjemny.
Zgodnie z planem rozpalono ognisko, a potem były ziem-
niaki pieczone w popiele i śpiewy przy gitarach, na których
grał gospodarz i tata Antka.
– Może Lenka nam podsunie jakiś repertuar – spojrzał
na nią chłopak. – Należy do harcerstwa. Jeździ na obozy.
– Tak! Tak! – wołali wszyscy niemal równocześnie.
– Lena, co śpiewacie na obozach? – dopytywali.
– Stare piosenki – powiedziała nieśmiało. – Pewnie
je znacie.
Była speszona, ale jednocześnie wreszcie poczuła się
dobrze. Zniknęło poczucie obcości, o którym wspomniała
Diana Jaworska.
Po chwili przy płomieniach ogniska, skaczących we-
soło ogników, trzasków palącego się drzewa, pośród gór
i otaczających ich lasów, nocną ciszę wypełniły słowa sta-
rej harcerskiej pieśni. A potem kolejnych. Śpiewali wszyscy.
Lena także.
Płonie ognisko i szumią knieje,
Drużynowy jest wśród nas.
Opowiada starodawne dzieje,
bohaterski wskrzesza czas.
O rycerstwie spod kresowych stanic,
O obrońcach naszych polskich granic,
A ponad nami wiatr szumny wieje
I dębowy huczy las.
13
Lena z ósmej ACo jakiś czas dostrzegała wzrok Antka i jego twarz
oświetloną płomieniami ognia. Zasłaniały ją, ukrywały,
rozmazywały, a potem ukazywały w całości. I wtedy wra-
cała nadzieja, że zdarzy się cud.
Kolejne dni były tak samo przyjemne, ale również pełne
wyzwań. Lena musiała w końcu osiodłać Azję i dosiąść jej.
– Lewa noga w strzemię i dajesz! – wołał Antek.
To ją mobilizowało, pomimo porażek, bo nie mogła
wsiąść na konia. Spadała, miała wrażenie, że brak jej
sił. I nagle! Udało się. A potem otrzymywała mnóstwo
informacji. Myślała, że pęknie jej głowa, ale miała świa-
domość, że Antek się temu przygląda. Azja była na lonży.
– Pięty w dół, palce skierowane w stronę konia,
oparcie na strzemionach, proste plecy, ręce nie za wysoko
i delikatnie naprężone wodze!
Dziewczyna starała się, ale też gubiła. Na początku
miała wrażenie, że te wszystkie polecenia mieszają się ze
sobą i za chwilę już nic nie będzie wiedziała, że wszystko po-
kręci. Czuła, że działa jak automat. Albo się uda wykonać
polecenie gospodarza, albo nie. Loteria. Tak o tym myślała.
Z dnia na dzień szło jej jednak coraz lepiej. A wreszcie nad-
szedł moment, gdy pojechała ze wszystkimi, samodzielnie,
bez lonży, choć pod czujnym okiem gospodarza i rodziców
Antka. Była taka szczęśliwa. Wszyscy jej gratulowali. Antek
też. Czuła się dowartościowana i ważna.
Tak mijał dzień za dniem. Lena chciała, żeby ten czas
trwał wiecznie. Zaczęła normalnie, serdecznie rozmawiać
z Antkiem. Były też trudne dni. Zawsze wtedy, gdy Klara
miała ataki. Krzyczała przeraźliwie. To były jedyne chwile,
gdy wydobywała z siebie jakiekolwiek dźwięki. Wcześniej
Lena nie słyszała jej głosu. Krzyki i trudne do określenia
piski chorej dziewczynki wywoływały u niej niepokój i gęsią
skórkę. Dreszcz strachu wstrząsał jej ciałem tak jak dziw-
na siła szarpała ciałem Klary. Lena uświadomiła sobie,
z czym Antek zmaga się od chwili, gdy okazało się, że
14
Beata Andrzejczukjego siostra jest chora. Od chwili, gdy Klara przestała być
normalnym, słodkim dzieckiem i wszystko, co osiągnęła,
zaczęło się cofać. Na miejsce zdrowych zachowań pojawi-
ły się te okrutne, sprawiające ból całej rodzinie. No ale to
nie była wina Klary.
Na szczęście po nocy przychodził dzień. Tylko cudu
wciąż nie było. Lena musiała się zadowolić odbudowa-
niem dobrych relacji z Antkiem i czymś w rodzaju zażyłego
kumplostwa. Myślała jednak, że lepsze takie relacje niż
żadne. A obojętności z jego strony by nie zniosła.
Pewnego dnia po konnej przejażdżce, gdy dziewczyna
odpoczywała przed Jodłówką, lekko kołysząc się w hama-
ku, podszedł do niej Antek.
– Świetnie dajesz sobie radę na koniu – powiedział,
siadając na drewnianej ławie i opierając się łokciami o so-
snowy stół. Przyglądał się jej badawczo. Widziała to spod
przymkniętych powiek. Czuła na sobie jego wzrok.
– Myślałam, że się nigdy nie nauczę – uśmiechnęła
się. – Dużo bym straciła. To takie przyjemne uczucie. Do
tego Azja jest piękna. Ten czekoladowy kolor, czarna grzy-
wa i ogon. Już się nie boję, gdy odwraca łeb w moją stronę
i zagląda mi w oczy. Mam jednak wrażenie, że ma smutne
oczy. W ogóle konie mają smutne oczy.
– I zmieniają ludzi – rzekł poważnie. – Jak na ciebie,
to bardzo dużo właśnie powiedziałaś.
Lena nie odpowiedziała. Balansując ciałem, rozkoły-
sała bardziej hamak.
– Jesteś w moim świecie coraz bardziej – dodał nie-
oczekiwanie chłopak.
– Chyba już nie – odparła odważnie. – I ty tak zdecy-
dowałeś.
Nie miała pojęcia, jakim cudem zdobyła się na taką
śmiałość.
– Jesteś, tylko nie tak jak kiedyś tego pragnąłem
– stwierdził Antek.
15
Lena z ósmej APrzełknęła z trudem ślinę i zrobiło jej się bardzo smut-
no. Do jej uszu dobiegł dźwięk smartfona.
– Przepraszam. Odbiorę. – Chłopak podniósł się z ławki.
– Justyna? Co się znów dzieje?
Lena nie pierwszy raz podczas pobytu w Jodłówce
słyszała to imię. Dziewczyna dzwoniła dość często. Antek
zawsze jednak odchodził i nie wiedziała, o czym rozma-
wiają, ani kim ona była. Nie miała odwagi zapytać, mimo
że umierała z ciekawości. Czuła się zagrożona. Wiele razy
rozmyślała o tym, że jakaś nieznana Justyna pragnie jej
odebrać Antka. Wypełniała ją zazdrość wymieszana ze
smutkiem, okraszona tęsknotą za tym, co było, i chyba już
miało nie wrócić. Założyła słuchawki i włączyła muzykę na
smartfonie. Usłyszała słowa Sarsy Markiewicz. Nic innego
nie kojarzyło jej się z Antkiem tak bardzo jak ten utwór, i to
od początku siódmej klasy.
Wsłuchała się w słowa piosenki.
Ja bronię się i bronię,
Nie chcę już się kochać w tobie,
Ta siła nieznana ciągnie mnie do ciebie.
Ja bronię się i bronię,
Nie chcę już się kochać w tobie,
Choć nic się nie zgadza,
Wciąż do ciebie wracam.
Lena bardzo chciałaby wrócić, ale nadzieja, że cud się
zdarzy, malała.
16
Beata AndrzejczukRozdział drugi
Dziewczyny na przerwach rozmawiały o wakacjach.
Lena opowiadała głównie o obozie harcerskim.
Wspomnienia z wyjazdu do Jodłówki chciała zatrzymać dla
siebie. Gdy koleżanki drążyły, skupiała się na szczegółach
dotyczących nauki jazdy konnej i opisywaniu Azji.
– A z Antkiem jak się dogadywaliście po waszym
rozstaniu? – nie wytrzymała w końcu Hania.
– Dobrze – odparła krótko. – Kumplujemy się.
Lena była zdziwiona zachowaniem Kai, która o nic jej
nie zapytała. Fakt, nie przyjaźniły się już. Ostatnio sporo
się kłóciły, ale to Lena bardziej się złościła na koleżankę.
Teraz było odwrotnie. Kaja od pierwszego dnia w szkole
nie odezwała się do niej ani słowem.
– Nie wiesz, o co jej chodzi? – Lena zapytała Hanię,
gdy zostały same. Dziewczyna była wtajemniczona i znała
sytuację.
– Oczywiście, że wiem. Myślałam, że ty też.
– Niby co mam wiedzieć? – zdziwiła się Lena.
17
– Gdy wróciłaś z obozu, spotkałyście się koło pizzerii,
tej na Zawalnej. Chciała ci powiedzieć „cześć”, ale ty
udawałaś, że jej nie widzisz i odwróciłaś głowę – wyjaśniła
Hania. – Powiedziała, że przegięłaś.
– Co takiego? – oburzyła się Lena. – Na pewno specjal-
nie nie odwracałabym głowy! Nie widziałam jej. Przysięgam.
W końcu nie bawię się w przedszkole. Gdybym ją widziała,
sama powiedziałabym jej „cześć”. Nie ogarniam tego.
– A byłaś w pizzerii po powrocie z obozu? – zapytała
Hania.
– Jasne, że byłam. Umówiłam się z Niną. Miałyśmy
pójść nad Odrę, ale ona przyjechała wcześniej i napisała
esemesa, że czeka w pizzerii – wytłumaczyła Lena. – Koło
samej pizzerii jest wąski pasaż. Gdyby Kaja tam była, nie
mogłabym jej nie zauważyć.
– Chyba powinnaś z nią o tym porozmawiać. Ona jest
przekonana, że udawałaś, że jej nie widzisz.
– Na głowę upadła. Nie mam zwyczaju zachowywać
się jak idiotka. A może ona szła nie tym wąskim pasażem,
a dołem po chodniku? – zastanawiała się Lena. – Wtedy
mogłabym jej nie zauważyć. Koło pizzerii jest dużo skle-
pów, są wystawy. Zresztą nie widziałam jej i już. Nic na to
nie poradzę.
Lena wiedziała, że mogłaby to Kai wyjaśnić, ale jakoś
w ogóle nie miała na to ochoty. Pomyślała, że jak się nie
odzywa, to jej sprawa. Zresztą, znając ją, długo nie wytrzyma
i zacznie gadać pierwsza. Po powrocie do domu zajrzała do
garnków. Dzisiaj zdrowe jedzenie, a więc gotowała mama.
Pewnie wieczorem przygotowała wszystko na dzisiejszy obiad.
– Co jemy? – Majka jak burza wpadła do mieszkania,
rzucając dużą skórzaną torbę na podłogę.
– Dziś zieleninę jak króliki – roześmiała się Lena.
– Kiedy tata ma popołudniową zmianę? – dopytywa-
ła siostra. – Mam nadzieję, że niedługo i przyrządzi jakieś
pyszne zraziki wołowe w sosie.
18
Beata Andrzejczuk– Gdyby nie mama, to chodziłybyśmy jak dwa pulpety
– roześmiała się Lenka. – Albo raczej turlałybyśmy się.
– No przecież wiem, ale chodzą za mną zraziki...
– One za tobą, czy ty za nimi?
– Wszystko jedno. Mam ochotę je zjeść – odparła
Majka. – Co to jest? – spoważniała.
Lena odwróciła się w kierunku siostry. Dziewczyna
stała nieruchomo, trzymając w dłoni kartkę i wpatrując
się w nią.
– O co chodzi? Co tam jest napisane? – Lenka wy-
straszyła się.
– „Nie zapomnieć o nazwisku” – przeczytała Maj-
ka. – Dzieje się coś, o czym nie wiemy? – uniosła wzrok
i przyglądała się siostrze. – Mama zaczyna mieć kłopoty
z pamięcią? Może to początki Alzheimera?
– No coś ty! – zaprotestowała Lena. – Zauważyłyby-
śmy wcześniej. Poza tym mama jest chyba za młoda na
Alzheimera.
– Mama ma już czterdzieści lat – stwierdziła Majka.
– No, ale słyszałam, że na to chorują ludzie po sześć-
dziesiątce – pocieszała się Lena.
– Najczęściej, co nie oznacza, że nie ma wyjątków.
W szkole, chyba w pierwszej klasie, babka od biologii nam
mówiła, że można zachorować i po trzydziestce. – Majka
była poważna. – Chorym na Alzheimera rodzina często przy-
gotowuje karteczki z nazwami przedmiotów i umieszcza je na
nich, na przykład do stołu przyczepia kartkę z jego nazwą.
Mama ma początki choroby, dlatego sama sobie napisała.
– Żeby nie zapomnieć o swoim nazwisku? – Lena
była coraz bardziej przerażona. – Myślisz, że mogłaby
zapomnieć, jak się nazywa?
– Tak. Na tym polega ta choroba. I dlatego wciąż je
powtarza, żeby w pracy się nie wydało – wyjaśniła Majka.
– Przecież zdradzi się innymi rzeczami, o których
zapomni – zauważyła młodsza siostra.
19
Lena z ósmej AZobacz
tez
www.pamietniknastolatki.pl
Życie nie znosi próżni...
A zwłaszcza
życie nastolatki :)