Darmowy fragment publikacji:
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości
lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie
książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie
praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi
bądź towarowymi ich właścicieli.
Autorzy oraz Wydawnictwo HELION dołożyli wszelkich starań, by zawarte
w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej
odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne
naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autorzy oraz Wydawnictwo HELION
nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe
z wykorzystania informacji zawartych w książce.
Redaktor prowadzący: Magdalena Dragon-Philipczyk
Redakcja: Aurelia Hołubowska
Projekt okładki: Jan Paluch
Fotografia na okładce: Piotr Śmieszek
Mapa: Natalia Oprowska
Skład: Marcin Chłąd
Materiały graficzne na okładce i wewnątrz książki zostały wykorzystane
za zgodą Shutterstock.
Wydawnictwo HELION
ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: redakcja@bezdroza.pl
WWW: http://bezdroza.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
http://bezdroza.pl/user/opinie/beinzw
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-246-9290-3
Copyright © Helion 2015
Printed in Poland.
• Kup książkę
• Poleć książkę
• Oceń książkę
• Księgarnia internetowa
• Lubię to! » Nasza społeczność
Spis treści
Od autorów | 5
Rozmowy o Indonezji z Australijczykiem | 7
Mentawai. To, czego nie zabrało tsunami | 23
Inny świat… Czyli jaki? | 31
Dylematy turysty niemasowego | 35
Jedz, módl się i używaj | 47
Indonezyjski biały proszek | 67
Jaka piękna korupcja | 71
Indonezyjczyk, Malaj dwa bratanki | 87
Archipelag (e)migrantów | 103
Indonezyjsko-malezyjska strategia rozwoju | 115
Jak zrobić interes w Indonezji? | 123
Wyspa łowców głów | 131
Pierwotne oblicze wyspy Lombok | 143
Lombok — złoto, perły i rafy koralowe | 151
Monkey Business po jawajsku | 161
Dziewczyny do wzięcia! | 171
Szalony świat indonezyjskiej piłki nożnej | 185
Znikające becaki | 193
Ohra ohra | 201
Ptak… męska rzecz! | 211
Assalamu alaikum, Indonezja | 227
W podróży do Papui | 249
Pocztówka z krainy kędzierzawych | 253
Wypożyczalnia szczęścia | 277
spis treści
3
Kup książkęPoleć książkęKup książkęPoleć książkęRozmowy o Indonezji
z Australijczykiem
Po co, do diabła, jeździć do Indonezji? Pewnie każdy inaczej odpo-
wie na to pytanie. Indonezja to wspaniałe miejsce dla kogoś, kto
potrafi docenić jej mozaikę kulturową. Najbliżej mają tam Australij-
czycy i dla większości z nich jest to niemal darmowy raj, z którego
mogą korzystać na różne sposoby. Przybyszów z Australii najczęś-
ciej interesuje dobra zabawa, a nie odmienność kulturowa. Gdy
mają do czynienia z tą ostatnią, ignorują ją. Kiedy dostajemy coś za
darmo, zwykle nie potrafimy tego docenić.
— Nie jedź na Lombok. Tam zabijają ludzi — powiedział mi dwudziestokilku-
letni Indonezyjczyk, mieszkaniec Sumatry, gdy usłyszał, gdzie zamierzam szukać
wyznawców mitycznego kultu Wetu Telu.
— Naprawdę? — odrzekłem ze zdziwieniem i konsternacją.
— Tak, tak. Ostrzegam. — Tubylec poważnie pokiwał głową.
„No pięknie. Pakuję się tam, gdzie mnie zabiją” — pomyślałem. „Facet miesz-
ka w Indonezji, więc chyba wie, co mówi. Posłucham i podpytam, dzięki czemu
dowiem się więcej”.
— A byłeś tam kiedyś? — drążyłem zaciekawiony tą niezwykłą wiadomością
o wyspie Lombok. W oczach tubylca dostrzegłem zakłopotanie.
— No nie — odpowiedział, zwieszając głowę.
— To skąd wiesz? — nie odpuszczałem.
— Wszyscy to tutaj wiemy. Tam mieszkają ludzie inni niż my, źli — oświadczył
Indonezyjczyk z pewnością duchownego wygłaszającego kazanie.
rozmowy o indonezji z australijczykiem
7
Kup książkęPoleć książkę — Ale skąd to wiecie? Z gazet? Z książek? Z telewizji? Z Lonely Planet? — z miej-
sca zaatakowałem go swoją dociekliwością.
— Co to jest „loni blanet”? — wybełkotał mój rozmówca.
Tego się nie spodziewałem.
„No dobra — pomyślałem — nie każdy musi znać ten elementarz podróżni-
ków. Przecież niemal 20 mieszkańców Ziemi nie ma dostępu do prądu — do
tej grupy zalicza się kilkanaście milionów Indonezyjczyków. Trafiłem akurat na
jednego z nich”.
— Nieważne. Byłeś gdziekolwiek poza swoją wyspą? — Zaczęło mnie to intere-
sować, bo mogło stanowić podpowiedź, jaka jest wartość wskazówek dawanych
mi przez mieszkańca Sumatry.
— Nie.
— A ktokolwiek z twojej rodziny? — dopytywałem, aby mieć pełny obraz sy-
tuacji.
— Raczej nie. Tu się urodziliśmy i tu żyjemy — odpowiedział chłopak bez
uśmiechu, ale i bez wyraźnego smutku.
— A masz komputer? — spytałem dla pewności.
— Nie, ale znam kogoś, kto ma — odparł, tym razem z uśmiechem i błyskiem
w oku.
Tę historię opowiedziałem nowo poznanemu Australijczykowi w barze, do które-
go poszliśmy po długiej i koszmarnie męczącej podróży autobusem z Padangu do
Jambi. Myślałem, że nie dotrwam jej końca — moje plecy, kuper i ramiona rytmicznie
podskakiwały na metalowym siedzeniu niemal przez dziesięć godzin. Znany indo-
nezyjski żart mówi, że drogi w tym kraju są równie solidne co waluta Indonezji: też
mają liczne zera — dziury, które skutecznie utrudniają jazdę. Niestety, choć to żart,
jest prawdziwy: podróże autobusowe po Indonezji to istny dramat, w szczególności
na Sumatrze (lub Borneo). Autobusy są tam tak stare, że chyba pamiętają Wielki
Wybuch. Należałoby je w trybie natychmiastowym zezłomować. Ale ponieważ
w Indonezji nie istnieje coś takiego jak przegląd techniczny, jakoś jeżdżą. Do czasu.
Podróżując autobusem zatrzymującym się w każdym większym mieście, spo-
tyka się wszelkiej maści cudaków — handlarzy dziwacznymi towarami, magików,
wróżbitów — wsiadających między przystankami bądź korzystających z kilkuminu-
towego postoju. Autobusowi handlarze mają specyficzny sposób prezentowania
8 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkęrzeczy na sprzedaż: kładą je pasażerom na kolanach. Podróżni mają czas, aby
obejrzeć przedmiot z bliska, podotykać go czy powąchać. W trakcie jazdy jeden
z takich handlarzy próbował sprzedać nam niezwykły płyn na wszystkie możliwe
dolegliwości, od tych poważnych po zwyczajne przeziębienie. Najpierw przez
dwadzieścia minut opowiadał, co można wyleczyć, pijąc jego miksturę, a potem
zaczął przechadzać się po autobusie i zbierać zamówienia.
— Ej, kupisz płyn? — rzucił w końcu do mnie, umieszczając buteleczkę na
moich kolanach.
— Nie, dzięki, mam swój. Nazywa się woda. Wierzę w jej zbawienne właści-
wości — odpowiedziałem, pokazując butelkę air mineral1 z lokalnego sklepu.
Handlarz tylko wzruszył ramionami, rzucił mi pogardliwe spojrzenie zare-
zerwowane prawdopodobnie dla frajerów, którzy nie doceniają jego mikstury,
i podszedł do następnego siedzenia.
Takich handlarzy jest w indonezyjskiej komunikacji publicznej i prywatnej
bez liku. Wsiadają i wysiadają. Nikogo nie dziwi, że w przejściu między rzędami
foteli wałęsają się rzesze mistrzów marketingu, pielgrzymujących od pierwszego
siedzenia do ostatniego. Poza jedzeniem i napojami można u nich kupić przyrządy
do masażu, latarkę z ręcznym napędem, buty, tkaniny, pisma religijne, a także
doniczki, świecidełka, zabawki. Jeden zaoferował mi kiedyś nawet… sztuczną
kupę. Prawdziwy busmarket. A Indonezyjczycy kupują!
Czasem w autobusach pojawią się też żebracy lub muzycy; żebracy mają z tego
względu lepiej, że nie muszą grać czy śpiewać. Muzycy odgrywają swój kawałek
i kasują podróżnych — niemal każdy daje im tysiąc rupii indonezyjskich (w prze-
liczeniu na złotówki to około trzydziestu groszy). Nie wypada, a nawet nie można
odmówić — w końcu w islamskiej Indonezji tradycja pomocy potrzebującym jest
mocno zakorzeniona.
Jednak zdecydowanie najgorsi spośród tych wszystkich ludzi pałętających się
po autobusie są nawiedzeni kaznodzieje, którzy podróżują z własnym megafo-
nem lub innym sprzętem nagłaśniającym. Wspólna modlitwa, dobre słowo lub
dwadzieścia minut czczej gadaniny — to wszystko kosztuje. Pasażerów oczywiście.
Przy nich osoby, które zajmują się odświeżaniem powietrza zapachem z puszki,
wydają się zupełnie nieszkodliwe i mało absorbujące.
1 Woda mineralna (indonez.)
rozmowy o indonezji z australijczykiem 9
Kup książkęPoleć książkęNic tak nie umila drogi jak popularna piosenka… wykonana kilkanaście razy
przez ulicznych bądź autobusowych grajków nazywanych w całej Indonezji pengamen
Podróż autobusem ma też swoje zalety — widoki! Po drodze nie dało się nie za-
uważyć pól ryżowych rozpościerających się na całych połaciach płaskiego terenu.
Szacuje się, że z Azji pochodzi ponad 90 światowej produkcji ryżu, a Indonezja
jest jednym z jego największych producentów i konsumentów — wszechobecny
ryż stanowi podstawę wyżywienia w tym niezamożnym kraju. Na Sumatrze nie
ma co prawda tylu pól ryżowych co na Jawie, są za to malownicze budowle ludu
Minangkabau, który żyje w środkowej części wyspy. Swoją trudną do wymówienia
nazwę zawdzięcza on pewnej wojnie, której ostatecznie… uniknął.
Minangkabau byli sprytni. Wiedząc, że nie warto się angażować w długotrwałe
i kosztowne wojenne zmagania, które najprawdopodobniej skończą się ich poraż-
ką, zaproponowali nękającym ich ziemie przeciwnikom pojedynek bawołów. Miał
on rozstrzygnąć spory, a przegrany miał uznać zwierzchnictwo zwycięzcy. Rywale
wystawili straszliwą bestię, a mieszkańcy środkowej Sumatry cielaka, którego
dopiero co odciągnięto od matczynej piersi. Do malutkich rogów przywiązano mu
sznurem noże. Gdy rozpoczął się pojedynek, bestia zignorowała cielątko. Szukając
10 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkęmatki, młody bawół wbiegł pod byka, a gdy podniósł łeb, noże przebiły brzuch
bestii, zabijając ją. W ten sposób mieszkańcy środkowej Sumatry zatriumfowali
i na pamiątkę tego wydarzenia przyjęli nazwę Minangkabau, od słów minang —
zwycięstwo, i kabau — bawół.
Minangkabau są muzułmanami i wyróżniają się matrylinearnym systemem dzie-
dziczenia majątku. Kobiety dziedziczą wszystko. Mężowie nic. To kuriozum w świecie
islamu. Nie dość, że kobiety rządzą, to jeszcze mają prawa, dzięki którym mogą
zostać duchownymi islamskimi. Jesteś facetem i należysz do Minangkabau? To
znaczy, że aby kupić motor, musisz mieć zgodę kobiety. Własna firma? Nie bez zgody
żony. Te kobiety nazywane bywają tygrysicami z Sumatry. A fakt, że jednocześnie są
muzułmankami, tylko podkreśla elastyczność Indonezji wobec proroctw Mahometa.
Jazda przez Sumatrę to również uczta dla zmysłów. Ta gigantyczna, piąta pod
względem wielkości na świecie wyspa jest przecięta równikiem na dwie prawie
równe części i zachwyca wspaniałymi krajobrazami. Po stronie wschodniej znaj-
dują się bagna i tereny podmokłe rozciągające się na ponad tysiąc kilometrów.
Tam, w szczególności przy słynnej z piractwa cieśninie Malakka, rosną mangrow-
ce. Natomiast na zachodnim wybrzeżu ciągnie się, jak struna grzbietowa rekina,
pasmo górskie Bukit Barisan. To tak zwane maszerujące góry, których szczyty
sięgają 3700 m n.p.m. Są wśród nich całkiem wysokie wulkany, w tym piętnaście
czynnych. Po drodze przede wszystkim rzucają się w oczy drzewa — pełno tu
plantacji palmy olejowej oraz bananowca. Tutejsze banany warto zabierać na
drogę — są gigantyczne, mają konsystencję gęstego jogurtu i delikatny posmak
wanilii. Nie bez przyczyny nazywa się je w Indonezji ice cream banana, choć tubylcy
wolą mówić o nich pisang raja, czyli królewskie banany.
Podróż sprzyja poznawaniu ciekawych ludzi, zafascynowanych odmiennoś-
cią, tych, których pociąga obserwacja innych kultur. Przypadkiem w tym samym
autobusie, cierpiąc te same niedogodności co ja, jechał wspomniany już Austra-
lijczyk. Gość nosił się jak skrzyżowanie hipstera z ulicznym tancerzem tanga i po
prostu nie pasował do tubylczego autobusu, w którym poza przewożącymi kozę
tubylcami siedziałem też i ja. Cóż, połączył nas wspólny horror. Zaczęliśmy więc
konfrontować naszą wiedzę o Indonezji.
Shaun mieszka na Sumatrze już od jakiegoś czasu. Jest wolontariuszem.
W 2004 roku pomagał w odbudowie prowincji Banda Aceh po tsunami, które
rozmowy o indonezji z australijczykiem
11
Kup książkęPoleć książkęzabiło ponad sto tysięcy ludzi, zostawiając bez dachu nad głową co najmniej
drugie tyle. Trochę uczy angielskiego, trochę podróżuje, trochę bumeluje.
Pomaga też w rozmnażaniu żółwi. Jak na dwudziestodziewięciolatka chyba
niespecjalnie przejmuje się karierą i nie ma potrzeby gromadzenia dóbr mate-
rialnych. Zresztą podobno w Australii raz na rok każdy Australus rzuca robotę
i jedzie poszaleć. W pracy mówi, aby nie zatrudniali nikogo innego, bo kiedyś
wróci. Albo i nie…
— Indonezja to dziwny kraj. Wiele rzeczy jest tutaj na odwrót niż u nas — mówił
mi Shaun. — Na przykład słowo „woda” po indonezyjsku to air, tak jak powietrze
w moim języku. — Po chwili dodał z przekąsem: — Wiesz, że Indonezja to nawet
nie jest państwo? To zlepek kultur połączonych wspólną administracją i językiem
indonezyjskim. Często mieszkańcy różnych wysp nienawidzą się wzajemnie — wy-
palił, komentując moją historię o postrzeganiu wyspy Lombok przez przypadkowo
spotkanego mieszkańca Sumatry.
Indonezja sąsiaduje z Australią, ale zdaje się, że mieszkańcy tej ostatniej nie do
końca bezstronnie obserwują wydarzenia polityczno-gospodarcze w pobliskich
krajach. Wbrew dyletanckiej opinii poznanego przeze mnie Australusa Indone-
zja jest stabilnym państwem, choć oczywiście ma swoje problemy i mierzy się
z licznymi wyzwaniami. Wprawdzie wielu polityków i ekspertów przewidywało,
że kraj się rozpadnie, gdy w 1999 roku odłączył się od niego Timor Wschodni, ale
to była wyjątkowa sytuacja.
Indonezja przetrwała wszystkie kryzysy — jest obecnie jednym z najszybciej
rozwijających się krajów na świecie, azjatyckim tygrysem. To jedna strona medalu.
Bo z drugiej strony to państwo przypomina nieco bardziej skonfliktowaną Unię
Europejską. Indonezję zamieszkuje kilkaset grup etnicznych, co rodzi pytania
o wspólną tożsamość Indonezyjczyków i niejednokrotnie skutkuje niechęcią
jednych grup do drugich. Ilustruje to choćby twierdzenie mieszkańca Sumatry,
jakoby na wyspie Lombok zabijano ludzi. Tak się oczywiście nie dzieje, choć
powiedzenie: Lain desa, lain adat, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „W każdej
wiosce panują inne zwyczaje”, jest prawdziwe.
Australijczyk, widząc moje zamyślenie, kontynuował:
— Wiesz, co publicznie powiedział Marzuki Alie, rzecznik indonezyjskiego sejmu?
Jego rada dla ofiar tsunami, które zdewastowało wyspy Mentawai, zabijając ponad
12 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkępięćset osób, brzmiała tak: „Jeżeli boisz się fal,
nie powinieneś żyć przy brzegu”. U nas w Australii
byłoby to nie do pomyślenia — dodał podenerwowa-
ny potomek Anglików przybyłych na antypody pod koniec XVIII wieku.
Królewskie banany. Indonezyjczycy
często ścinają całe gałęzie bana-
nowców — tak jest łatwiej. Potem
dopiero przycinają banany
— W Polsce też byłoby to nie do pomyślenia — powiedziałem, chociaż zawa-
hałem się przez chwilę, przypominając sobie komentarze niektórych polityków
odnośnie do powodzi w naszym kraju.
Jak widać, w Indonezji jest inaczej, a mimo to jest ona wspaniałym miejscem.
Żyje się tu pięknie i beztrosko. Można spotkać interesujących ludzi, poznać mnó-
stwo różnych kultur i zwyczajów. Pal sześć, że Indonezyjczycy niezbyt dobrze
orientują się, jak wygląda reszta świata. Żyją lokalnie, co oznacza, że nie mają
też pojęcia, jak piękny jest ich kraj i ile zapierających dech w piersiach rzeczy
można w nim znaleźć.
Czego właściwie szukamy, przybywając do Indonezji rozciągającej się na
przestrzeni ponad pięciu tysięcy kilometrów wzdłuż równika (to jest w przybli-
żeniu odległość od Irlandii po Kaukaz) i mającej około dwustu czterdziestu mi-
lionów mieszkańców (tak przynajmniej mówią oficjalne dane)? Różnorodności?
rozmowy o indonezji z australijczykiem
13
Kup książkęPoleć książkęW przeszłości kraj podlegał wpływom wielkich cywilizacji: indyjskiej, chińskiej
i muzułmańskiej. Osiadali tu przybysze z innych zakątków globu, wzbogacając
kulturę lokalnych ludów, czego pamiątką jest m.in. sztuka Bali oraz świątynie
buddyjskie i hinduistyczne na Jawie. Od XV wieku na wyspach zaczęła się rozprze-
strzeniać kultura arabska, a islam zdobywał serca wyspiarzy. Już w następnym
wieku doszło do zderzenia z cywilizacją europejską. Najpierw przybyli tu Portu-
galczycy, których udało się jeszcze przegnać w cholerę, potem znacznie lepiej
zorganizowani Holendrzy. Ostatecznie wyspy Indonezji na trzy stulecia stały się
koloniami — głównie Holandii.
Atrakcji kulturalnych i interakcji z ludźmi? Najbardziej zaludnioną i najlepiej
zagospodarowaną wyspą w archipelagu wysp indonezyjskich jest Jawa o długości
około tysiąca kilometrów. Jawa to prawdziwa wyspa ognia. Znajduje się w tak
zwanym pacyficznym pierścieniu ognia i szczyci się stu dwunastoma stożkami
wulkanicznymi, z których aktywnych jest trzydzieści pięć. Poza tym na Jawie
mnóstwo miejsca zajmują pola ryżowe na tarasach utworzonych na zboczach
wzgórz. Także na Jawie leży dwudziestomilionowa Dżakarta, stolica i największe
miasto Indonezji.
Chyba najciekawsza kulturowo jest środkowa Jawa, a konkretnie okolice mia-
sta Yogyakarta. Poza tym, że niewielkim kosztem można tam trafić do kulinarnego
raju, ten rejon kusi turystów licznymi zabytkowymi świątyniami — buddyjskimi
i hinduistycznymi. Należy do nich licząca czterdzieści metrów wysokości i sto
dwadzieścia metrów długości Borobudur, jedna z największych na świecie świą-
tyń buddyjskich. Rzut beretem, czyli kilkadziesiąt kilometrów dalej (trzy godziny
jazdy motorem) znajduje się Prambanan, uważana za jedną z najpiękniejszych na
świecie świątyń hinduistycznych. Obie należą do kanonu atrakcji turystycznych
Jawy. Ale choć są piękne i urzekające, ich zwiedzanie jest już dość oklepane.
Więc może szukamy egzotyki? Wiele osób przygodę z Indonezją zaczyna i koń-
czy na Jawie. To błąd. Warte uwagi są też inne wyspy — każda ma swoją kulturę,
język, zwyczaje, tradycje, historię. To prawdziwy raj dla tych, którzy podróżują
z otwartymi oczami.
Skoro mowa o raju… Każdy słyszał o wyspie Bali, czyli „Wyspie Bogów” liczącej po-
nad tysiąc świątyń przeznaczonych dla licznych hinduistycznych bóstw, począwszy
od największej świątyni w Besakih, na niewielkich miejscach kultu w poszczególnych
14 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkęMłody handlarz z maczetą do cięcia kokosów
Kup książkęPoleć książkęNiepowtarzalny widok — dymiące wulkany
Bromo, Semeru oraz Batok
Indonezja jest pełna wspaniałych plaż
Kup książkęPoleć książkęBorobudur widziany z oddali
Borobudur z bliska. Zabytek
sprzed islamizacji Indonezji
Kup książkęPoleć książkęmiejscowościach kończąc. Bali ma też własny kultowy wulkan. Ze wschodu na za-
chód rozciągają się pasma gór wulkanicznych z najwyższym wzniesieniem Gunung
Agung (Święta Góra — 3142 m n.p.m.), celem licznych pielgrzymek. Niestety, wulkan
nie odwzajemnia szacunku, którym darzą go Balijczycy. Od czasu do czasu wybucha.
W 1963 roku zabił prawie dwa tysiące osób. Bogowie bywają przewrotni.
Albo może szukamy innej rzeczywistości niż nasza? Obok Bali leży skrywający
swoje mroczne sekrety Lombok. Celebes, „Wyspa Orchidei”, o charakterystycznym
górskim krajobrazie z wieloma jeziorami, to raj dla nurków. Muzułmanie zajmujący
się handlem mieszkają na wybrzeżach Celebesu, lecz jeżeli podążymy w głąb wy-
spy, zauważymy, że okupują ją chrześcijanie żyjący z roli. Kto lubi gejzery i gorące
źródła, ten odnajdzie je w miejscowościach Lahendong, Makule, Karumengan,
natomiast w okolicach Tana Toraja ludność zachowała zwyczaj ozdabiania domów
ornamentami oraz chowania nieboszczyków w trumnach w niszach wydrążonych
w skale grobowej. Na Borneo, w Indonezji znanym jako Kalimantan, od 1996 roku
odkryto ponad czterysta nowych gatunków fauny i flory. Co roku prowadzone są
tam badania nad nieznanymi stworzeniami, które ewolucja przygnała na nasz
świat. Ze względu na niezdrowy, gorący i wilgotny klimat wyspa jest rzadko za-
ludniona i słabo zagospodarowana. Najbardziej znanym plemieniem z Borneo są
słynni łowcy głów — Dajakowie. W końcu warte uwagi są też wyspy Komodo czy
Ambon, tereny prowincji Papua i inne fantastyczne miejsca, do których można
dotrzeć, podróżując po Indonezji. Wymieniać można by długo.
Siedzieliśmy w barze. Dryń, dryń. Australijczykowi obok mnie zadzwonił telefon.
Ze słuchawki dobiegł młody, melodyjny żeński głos:
— Apa-ka-bar?2
— Co? Jestem w barze. Piję. Kto dzwoni?— z wdziękiem stołu bez nogi rzucił
Shaun.
Głos nie dał za wygraną i błyskawicznie przeszedł na łamany angielski, pytając,
czy Australus jest dziś wolny. Niestety wolny (free) i trzy (three) w zasadzie brzmią
tak samo. Surfer odpowiedział więc:
— Nie, nie w trójkę. Jestem ze znajomym.
Rozmowa jakoś się nie kleiła. Australijczyk zakończył ją po chwili i skomen-
tował złośliwie:
2 Co słychać? (indonez.)
18 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkęSprzedawczyni durianów
— Wiesz, że każdy Indonezyjczyk jest poliglotą? Zna co najmniej dwa lub trzy
języki. Mają te swoje lokalne języki i jeden główny, którego uczą w szkole — indo-
nezyjski, czyli bahasa indonesia. W Indonezji funkcjonuje ponad sześćset języków.
Na przykład na Jawie obowiązuje jawajski, choć wszyscy, kiedy muszą, mówią po
indonezyjsku. Tylko co z tego, skoro nie jestem w stanie się z nimi porozumieć. —
Wyczułem nutę pogardy w jego głosie.
— To straszne — odparłem, nie siląc się na ukrywanie ironii.
Pomyśleć, że kiedyś obowiązkowym językiem był tu holenderski, a każde ple-
mię porozumiewało się w swoim lokalnym narzeczu. Tak naprawdę po uzyskaniu
niepodległości w 1945 roku Indonezja chciała się pozbyć wstydliwej przeszłości
i wprowadziła własny sztuczny język powstały na bazie malajskiego. Od tej pory
miał on być nauczany w szkołach. Jeden na cały kraj — przypominałem sobie
historię regionu.
rozmowy o indonezji z australijczykiem
19
Kup książkęPoleć książkęRambutany — słodkie i soczyste owoce z Indonezji
— Zaskakują mnie ci Indonezyjczycy — ciągnął Shaun. — I zawsze, gdy mnie
o to pytają, mówię, że jestem Anglikiem, a nie Australijczykiem.
— Dlaczego? — Zaciekawił mnie.
— No wiesz… w Indonezji jest pełno naszych. Bilet na samolot jest tani, a tu-
tejsza pogoda świetna. Bezrobotni przyjeżdżają tutaj mieszkać. Zasiłek dla bezro-
botnych w Australii jest kilka razy większy niż średnia pensja Indonezyjczyka. Raz
w miesiącu przychodzi przelew, za który możesz żyć po królewsku. Także młodzi
przyjeżdżają, żeby się wyszumieć, bo prawo jest tutaj mało rygorystyczne, obyczaje
bardzo swobodne, jedzenie wspaniałe, no i mieszka tu wiele atrakcyjnych kobiet.
Co roku do Indonezji przyjeżdża nasze australijskie „pokolenie V”, „4 × V”: very
young, very drunk, very rude, very loud3. Wiesz, jak to jest mieć siedemnaście lat
i szalone pomysły. Pamiętam to uczucie, gdy byłem młody. Czułem się nieznisz-
czalny, nieśmiertelny. Buntowaliśmy się przeciw wszystkiemu — to normalne
u młodych. Muszą się wyszaleć. A ponieważ w Australii nie mogą sobie pozwolić
na zbyt wiele, jadą do Indonezji. — Shaun wzruszył ramionami, zaraz dodając: —
Ale wydają pieniądze, dzięki czemu Indonezyjczycy zarabiają.
3 Bardzo młodzi, bardzo pijani, bardzo niegrzeczni, bardzo głośni (ang.)
20 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkęMożna jakoś zrozumieć tę pokrętną australijską logikę, w ramach której wysyła
się młodych za granicę, aby się wyszumieli. To zresztą nie byle jaka młodzież. Mło-
dzi hedoniści. W Indonezji są bogami. W wolnej chwili, jeżeli nie pływają na desce
i nie podrywają indonezyjskich kobiet, opalają się na plaży. I nie leżą na piasku. To
piasek leży pod nimi. Są surferami. Samozwańczymi mistrzami dechy. Tworzą kod
kulturowy, który rozumieją tylko oni sami. W Indonezji łatwo ich poznać po tym,
że samych siebie i to, co robią, określają słowami takimi jak: bogan, pillock, bozo,
oaf, schlemiel, dolt, galah, drongo, dill. Lista byłaby długa. W większości to słowa
z australijskiego slangu określającego ich przynależność. Diabli wiedzą, co znaczą.
Jeżeli jednak odłożyć na bok kwestie nazewnictwa i tego, co wyrabia australijska
młodzież na wakacjach, to szybko można zrozumieć, że dzieciaki z Australii przy-
jeżdżają do Indonezji po prostu po to, żeby się bawić. Poszukują przygody.
Czuję, że mam z nimi dużo wspólnego. Też interesuje mnie indonezyjska nie-
przewidywalność. Moim zdaniem to ona zapewnia szczęście, a nie stabilność,
rozumiana jako pewność jutra i przesadnie komfortowe życie, oparte na schema-
cie: praca – dom, które — pozbawione przygód — bywa na dłuższą metę nużące.
Tymczasem w Indonezji zawsze zdarza się coś nieoczekiwanego albo przynajmniej
jest możliwość, że coś się zdarzy. Indonezja dziwi, urzeka, doprowadza do szału,
a przede wszystkim jest nieprzewidywalna. To przeraża, ale jednocześnie wyzwala.
Spojrzałem na Shauna. On rzucił mi enigmatyczne spojrzenie i ciągnął swoją
historię.
— Mówię, że jestem z Anglii, bo wtedy tubylcy przychylniej na mnie patrzą. Uwie-
rzysz, że raz nawet usłyszałem: „O, Anglia. Szkoda, że to oni nas nie skolonizowali”.
A powiedział to uśmiechnięty od ucha do ucha Jawajczyk. Absolutne szaleństwo.
Interesujące. Zapewne powiedział tak, bo bliska kulturowo sąsiadka Indonezji,
leżąca na północy Malezja, jest krajem o wiele bogatszym, a Indonezyjczycy uważają,
że ich obecna sytuacja wynika z tego, jak przez wiele lat traktowali ich kolonizatorzy.
Dla Indonezyjczyków wszyscy jesteśmy bule4. Tak nazywają każdego, kto nie
jest z Indonezji, a ma jasną skórę i reprezentuje Zachód. Wiele osób traktuje
to określenie jako inwektywę. Tymczasem pierwotne znaczenie tego słowa to
„albinos” lub „osoba o jasnej karnacji”. Z biegiem czasu w większości języków
4
Biali, białasy (indonez.)
rozmowy o indonezji z australijczykiem 21
Kup książkęPoleć książkęindonezyjskich ten wyraz w społecznej świadomości zmienił znaczenie na „ob-
cokrajowiec”. I raczej nie ma rasistowskiego wydźwięku. W Tajlandii obcokrajo-
wiec to farang, w Hongkongu gweilo, w Japonii gai-jin, a w Meksyku oraz części
Ameryki Południowej gringo. W Afryce mzungu oznacza i obcokrajowca o jasnej
skórze, i tego, który przyjdzie porwać i zjeść dzieci. Czy te określenia naprawdę
są takie nienaturalne? Niektórzy co prawda twierdzą, że w tych słowach nie ma
nic z neutralności, bo na przykład gweilo oznacza także diabła. Oczywiście diabła
zagranicznego.
— Szaleństwo czy nie, przyjeżdżając tutaj, zgadzasz się w nim uczestniczyć.
Nie chcesz tej specyficznej słodko-kwaśniej egzotyki, to zawsze możesz wrócić
do domu. Do swojego stylu życia, w którym czujesz się komfortowo i bezpiecznie,
bo po prostu znasz ogólne zasady współżycia społecznego. Inna kwestia, czy ich
przestrzegasz, czy też nie. Dlatego każdemu przyjeżdżającemu do Azji Południo-
wo-Wschodniej mówię: „Nie oczekuj niczego. Wtedy się nie zawiedziesz”. Azja
Południowo-Wschodnia jest piękna, chaotyczna, dzika, gorąca, pokryta kurzem
i przysłonięta monsunem w porach deszczowych oraz oczywiście zadziwiająco
różnorodna kulturowo — powiedziałem szczerze.
— To prawda, ale niektórzy, przynajmniej na początku, czują się napastowa-
ni. Naturalna skłonność tubylców do okazywania serdeczności oraz ciekawość
świata i gości przybywających na ich wyspę mogą powodować konsternację.
Indonezyjczycy wiecznie zaczepiają mnie na ulicy i pytają, skąd jestem, gdzie
idę, gdzie byłem i czy jestem żonaty. Ja ich nie pytam o takie rzeczy — odrzekł
Australijczyk z wyrzutem, zapewne zdając sobie sprawę, że tutejsi mieszkańcy
naprawdę „dorośli” stają się dopiero po ślubie. Wcześniej w tej kulturze uważani
są raczej za duże dzieci niż pełnoprawnych członków społeczności.
— A o co ty ich pytasz? — drążyłem, zaintrygowany poczuciem wyższości
Shauna.
— Na przykład o to, czy znają angielski — wypalił z uśmiechem.
— A sam jakimi językami mówisz? — zapytałem, zawadiacko unosząc jedną
brew.
— No, angielskim i… australijskim.
* * *
22 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkęMentawai. To, czego nie zabrało tsunami
Mentawai to kilka niewielkich plamek na mapie Oceanu Indyjskie-
go, sto kilometrów na zachód od olbrzymiej Sumatry. Te wyspy
stanowią prawdopodobnie jedne z najbardziej niedostępnych,
pod każdym względem, miejsc w Indonezji.
By postawić chociaż na moment suchą stopę na wyspie Siberut stanowiącej
ośrodek archipelagu, trzeba najpierw odbyć ponaddwugodzinny lot z Dżakarty
albo Kuala Lumpur do Padangu na zachodnim brzegu Sumatry, a następnie „trafić”
w całonocny rejs z portu Muara Padang do siostrzanego Muara Siberut. Termin
„trafić” jest w tym wypadku najlepszy i dosłowny, gdyż promy z Siberutu i na wyspę
kursują tylko dwa razy na tydzień, pod warunkiem że dopisze pogoda, a ta jest
w tej strefie klimatycznej wielką niewiadomą. Zdarzają się okresy sztormowe lub
bardzo deszczowe, kiedy na wyspy nie sposób się dostać (ani się z nich wydo-
stać) za żadne pieniądze i w żaden sposób przez tydzień, dwa, a nawet dłużej. Na
dodatek statki kursujące między wyspami Padang a Siberut należą do kategorii
tych, które częściej wypływają z portu, niż do niego wpływają.
W końcu „czas to guma”, po indonezyjsku: jam karet, jak mawiają przywykli do
spóźnień i odwołań kursów czy rejsów Jawajczycy. Gdy już przyzwyczaimy się do
tej indonezyjskiej filozofii czasu, w ramach której nic nie dzieje się wtedy, kiedy
powinno, zaczyna się nam udzielać zbiorowa amnezja. Stwierdzenie „Dzięki Bogu,
to piątek!” — popularne wśród pracowników korporacji — nie ma zastosowania
w tym egzotycznym świecie, gdzie tożsamość dni tygodnia zaciera się, znakomicie
mentawai. to, czego nie zabrało tsunami 23
Kup książkęPoleć książkęza to sprawdza się zasada: „Co masz zrobić dziś, zrób jutro”. W Indonezji czas nie
przypomina drogi szybkiego ruchu. Indonezyjczyków i zegarków nie można stale
nakręcać, trzeba dostosować się do ich tempa. Najbardziej zaskakującymi mo-
mentami dla przyjezdnych są te, w których dowiadują się, że słowo „natychmiast”
ma w Indonezji inne znaczenie niż w naszej kulturze.
— Kiedy odpływa prom na wyspy Mentawai? Chcę kupić bilet — zapytałem
człowieka w okienku obsługującym chętnych na podróż promem.
— Teraz!
— To poproszę — rzuciłem, jakby nagle budynek miał zacząć się walić, a ja
jakbym miał zdążyć w ostatniej chwili, wybiegając z niego na moment przed
katastrofą.
Tymczasem promy odpływają, gdy zbierze się odpowiednia liczba pasażerów.
Jeśli statek w ogóle odpłynie. Dzień czekania? Dwa? Cztery dni? Ile jeszcze można
czekać? Słyszę jedynie: „Spokojnie. Pan wyluzuje. Jam karet”.
Na mentawajską wyspę Siberut dostać się jest dużo trudniej niż do położonej
w centrum Nowej Gwinei Wameny, gdzie przecież jest znacznie bardziej dziko, gdyż
pierwszych nagich Papuasów spotkać można już w okolicy lotniska. Mimo tak
skomplikowanej „drogi dojazdowej” Mentawajowie okazali się niestety bardziej
efemeryczni od dumnych Papuasów. Po przybyciu na Siberut zaobserwowałem…
brak tubylców. Dookoła byli tylko Jawajczycy lub Minangowie często dostarczający
towary na wyspy. Może po prostu przetrzebieni globalizacją ukrywają się w głębi
wyspy? Trzeba ich odszukać.
* * *
— Aloeta — powiedział Matikerei, uśmiechnięty bezzębny starzec witający
gości w progu uma — wielkiej chaty. Matikerei jest tutaj najstarszy i sam ten fakt
upoważnia go do noszenia zacnego tytułu remeta. Matikerei jako remeta zwołuje
zebrania klanu i wita wszystkich gości. Mówiąc „Aloeta”, potrząsa dłonią przybysza,
a następnie przykłada ją do piersi na wysokości serca. To stary zwyczaj. Znak, że
witana osoba ma zawsze miejsce w naszym sercu.
Matikerei nie kryje, że dawniej było lepiej:
— Kiedyś, gdy byłem jeszcze młody, na Siberucie wszyscy żyliśmy zgodnie
z ketap baga. To nasz kodeks honorowy. Według niego żyli moi przodkowie
24 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkęNa promie na wyspy Mentawai trzeba
umieć znaleźć sobie miejsce
i przodkowie moich przodków. Przekazywaliśmy go sobie z dziada na ojca i z ojca
na syna. Ketap baga jest jak drogowskaz. Jak droga prawdy i prawości. Kto z niej
schodzi, sprowadza na siebie i na członków swojej rodziny chorobę. Dzisiaj młodzi
chcą żyć inaczej. Nie przestrzegają ketap baga. Nasze dziedzictwo zanika i umiera.
Dla mieszkańców wysp Mentawai życie i śmierć, a przede wszystkim wszelkie
choroby ciała i ducha stanowiły zawsze część codziennej kultury. Wyspy były kie-
dyś prawdziwym fenomenem, jeżeli chodzi o liczbę pacjentów przypadających na
jednego lekarza czarownika – sikeri. Jeden szaman opiekował się zawsze zaledwie
trzema lub czterema osobami, podczas gdy w Indonezji na jednego lekarza przy-
padało ponad pięć tysięcy pacjentów. Do szamana szło się, gdy miało się odbyć
wesele albo gdy ktoś zachorował czy umierał. Do lekarza? Gdzie tam. Najpierw
szaman, dopiero potem lekarz. Dzisiaj jednak fach sikeri umiera. Z roku na rok,
z miesiąca na miesiąc szamanów jest coraz mniej.
Nie tylko oni odchodzą w niepamięć. Matikerei opowiadał mi o tym wszystkim:
— Prawdziwy mieszkaniec Siberutu musi być przesądny, tak jak ja. Dobre i złe
znaki są wszędzie i trzeba umieć je odczytywać. Trzeba ich dobrze i rozumnie wy-
patrywać. Najważniejszymi przekazicielami znaków są dla nas ptaki. Jest tak od
niepamiętnych czasów. Kiedy w powietrzu słychać było długie „ump, ump”, każdy
wiedział, że to kemut, ptak, który ostrzega Mentawaja, by nie wypuszczał dzidy ze
mentawai. to, czego nie zabrało tsunami 25
Kup książkęPoleć książkęswej ręki. To sygnał, że w pobliżu, gdzieś w dzikich zaroślach czai się groźny wąż
lub inne niebezpieczne dla człowieka zwierzę.
Starzec wpatrywał się we mnie ze zdegustowaniem, tak jakbym to ja był winny
powolnej śmierci obyczajów ludu Mentawai. Nie zdążyłem się odezwać, bo sędziwy
remeta kontynuował:
— Kiedy słyszałeś „łik, łik, łik”, to znaczyło, że dobry ptak quilak prowadzi cię
do celu podczas polowania na jelenia albo dziką świnię. Dawniej każdy chłopiec
rozumiał ptasi język. Wiadomo też było, co znaczy, kiedy duży gekon woła w nocy
„tokek, tokek”. Niech cię dobre duchy strzegą, kiedy jeden z nich zagnieździ się
w twojej uma. Dobry remeta zawsze dba, by nie było takiego gekona w pobliżu. Bo
kiedy jest i woła w nocy, wiedz, że ile razy krzyknie, tyle osób w chacie zachoruje.
A dziś? Kto jeszcze dba o wartości przekazywane nam przez ojców? Rozmywają
się w czasoprzestrzeni i blakną coraz bardziej z każdym dniem.
Postęp techniczny, ta żarłoczna bestia, wdziera się wszędzie i szybko. Zegarki,
telefony komórkowe, baterie — te wszystkie atrybuty współczesności docierają
wszędzie, także na malutki archipelag Mentawai. Razem z nimi kroczą ich sprze-
dawcy — najczęściej indonezyjscy Chińczycy, którzy odważnie zapuszczają się
w najgłębsze zakamarki archipelagu. Wespół z nimi na wyspy przyjeżdżają su-
matrzańscy Minangowie i wszędobylscy Jawajczycy. Wszyscy oni przybywają tu
od dziesięcioleci, w brawurowym tańcu nowoczesności szukając swoich nowych
szans na życie i na zarobek. Rdzennych Mentawajów odzianych w skromne, charak-
terystyczne przepaski z kory drzew zamiast majtek, z ciałami pokrytymi słynnymi
nie tylko w Indonezji, lecz w całym świecie endemicznymi tatuażami, jest coraz
mniej. Chciałem sprawdzić, ilu ich właściwie zostało, wchodząc na Google przez
telefon komórkowy, ale okazało się, że… nie ma zasięgu.
Tak naprawdę należałoby raczej zapytać, ilu jeszcze zostało Mentawajów żyją-
cych tak jak ich przodkowie. I kiedy ostatecznie „wyginą”. Młodzi, tak jak wszędzie
na świecie, wybierają lepsze życie w mieście. Najpierw uciekają do Muara Siberut,
a ponieważ nie ma tam nikogo gotowego przyjąć i wyżywić ludzi migrujących
z wnętrza wyspy i odległych zakątków archipelagu, ruszają dalej, wybierając Pa-
dang, a nawet Dżakartę. Zapominają przy tym bądź usypiają w sobie magicznego
ducha Mentawai. Matikerei, choć nie ma studiów, nie czyta gazet, nie używa iPada,
okazuje się głęboko mądrym człowiekiem, dostrzegając to zjawisko.
26 archipelag znik ających wysp
Kup książkęPoleć książkę
Pobierz darmowy fragment (pdf)