Na pokładzie 'Witezia' dowodzonego przez kpt. Olafa Nilsena płynie sztorman Pitt Hardful. Ten człowiek pragnie utrzymać się na 'drodze uczciwego życia', chce swym postępowaniem zmusić wszystkich do zapomnienia o przeszłości odpokutowanej za murami więzienia. Tymczasem 'Witeź' wozi kulomioty dla portugalskich rewolucjonistów. Ładunek leżący w rumie, ukryty pod innymi towarami jest lepiej opłacalny niż pszenica, mąka bądź węgiel. Ale kiepsko wróży Pittowi, który u progu nowego życia uczestniczy w zakazanym procederze... Akcja przygodowo-sensacyjnej powieści toczy się wartko, urzeka egzotyką.
Darmowy fragment publikacji:
Aby rozpocz(cid:261)ć lektur(cid:266),
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dost(cid:266)p do spisu tre(cid:286)ci ksi(cid:261)(cid:298)ki.
Je(cid:286)li chcesz poł(cid:261)czyć si(cid:266) z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni(cid:298)ej.
Ferdynand Antoni Ossendowski
BIAŁY KAPITAN
Powie(cid:286)ć
Copyright © by Tower Press
Wydawnictwo „Tower Press ”
Gda(cid:276)sk 2001
1
Rozdział I
NUMER 253 I NUMER 13
– Co dzi(cid:286) mamy do zrobienia, panie Pink?
Takie pytanie padło z grubych warg opasłego pana Swena i natychmiast zostało
zagłuszone pot(cid:266)(cid:298)nym ziewaniem oraz gło(cid:286)nym chrz(cid:266)stem stawów, gdy(cid:298) czcigodny dyrektor
wi(cid:266)zienia zacz(cid:261)ł prostować swoje ramiona atlety.
Źochodziła dopiero ósma godzina, był ponury, mglisty poranek, wi(cid:266)c i pomocnik pana
Swena, wysoki, chudy, zawsze przepojony gorycz(cid:261) chorej w(cid:261)troby Pink ziewn(cid:261)ł dyskretnie i
odparłŚ
– Jałowy, nudny dzie(cid:276), panie dyrektorze, doprawdy, zupełnie nudny! Mamy dzi(cid:286) do
wypuszczenia na wolno(cid:286)ć tego nicponia Miguela i milcz(cid:261)cego jak grób Stefana. To i
wszystko! Nic ciekawego...
– (cid:297)ycie staje si(cid:266) coraz bardziej jednostajnym, drogi Pink! – westchn(cid:261)ł dyrektor. – Min(cid:266)ły
te czasy, gdy co drugi dzie(cid:276) przybywał do nas zacny ksi(cid:261)dz Minster, doktor Wolley,
elegancki Strengler – i zaczynała si(cid:266) gor(cid:261)czkowa, podniecaj(cid:261)ca praca!
– Tak! Tak! – zawołał Pink. – Ksi(cid:261)dz spowiadał skazanego, co(cid:286) gadał do niego o
królestwie Bo(cid:298)ym i o marno(cid:286)ci tego (cid:298)ycia...
– Kawalarz z tego ksi(cid:266)dza Minstera! – za(cid:286)miał si(cid:266) pan Swen. – Wie przecie(cid:298), (cid:298)e
zbrodniarze id(cid:261) do piekła, pro(cid:286)ciute(cid:276)ko, szerokim traktem, galopem, a zawraca im głow(cid:266) na
po(cid:298)egnanie... dla porz(cid:261)dku. Źobra te(cid:298) ta marno(cid:286)ć (cid:298)ycia! Jake(cid:286)my to popijali nieraz, smacznie
zajadali i opowiadali sobie wesołe historyjki z ksi(cid:266)(cid:298)ulkiem Minsterem! Pami(cid:266)tacie, Pink?
– Pami(cid:266)tam, a jak(cid:298)e, pami(cid:266)tam, panie dyrektorze! – zarechotał drewnianym (cid:286)miechem
chudy Pink. – Zabawny te(cid:298) ten doktor Wolley! Nie wiadomo po co wysłuchiwał i opukiwał
skazanego, i z rado(cid:286)ci(cid:261) stwierdzał, (cid:298)e serce robi o dwadzie(cid:286)cia, a nawet dwadzie(cid:286)cia pi(cid:266)ć
uderze(cid:276) wi(cid:266)cej ni(cid:298) zwykle. Tylko Strengler nic.nigdy nie mówił. Naci(cid:261)gał powoli swoje
niciane r(cid:266)kawiczki i czekał spokojnie, a(cid:298) prokurator ka(cid:298)e mu zarzucić stryczek na szyj(cid:266)
zbrodniarza, no i sko(cid:276)czyć z nim na zawsze.
– Strengler – bardzo elegancki i porz(cid:261)dny człowiek – zgodził si(cid:266) pan Swen.
– Podoba mi si(cid:266) system jego roboty! żdzie te dobre czasy? Źyrektor ziewn(cid:261)ł znowu i
zacz(cid:261)ł przegl(cid:261)dać podane mu przez Żinka papiery.
– Źawaj pan te numery do zwolnienia! – mrukn(cid:261)ł nareszcie. Pomocnik zdj(cid:261)ł tr(cid:261)bk(cid:266)
telefonu i kazał dozorcom przyprowadzić Numer 253 i Numer 13.
W tej wła(cid:286)nie chwili wszedł urz(cid:266)dnik i oznajmiłŚ
– Ksi(cid:261)dz Minster chciałby si(cid:266) widzieć z panem dyrektorem.
– O wilku mowa, a wilk tu(cid:298)! – ze (cid:286)miechem zawołał pan Swen. – Prosić! Prosić!
Ksi(cid:261)dz Minster, tłu(cid:286)ciutki, ró(cid:298)owiutki o chytrych, małych oczkach, o wilgotnych,
pulchnych ustach, wszedł, zacieraj(cid:261)c białe, wypieszczone dłonie i u(cid:286)miechaj(cid:261)c si(cid:266) przyja(cid:296)nie.
U(cid:286)cisn(cid:261)wszy r(cid:266)ce obecnych, usiadł i bardzo kwieci(cid:286)cie zapraszał do siebie na obiadek
2
głosemŚ
imieninowy. W zimnej, ciemnej izbie zapanował dobry humorś zd(cid:261)(cid:298)ono opowiedzieć sobie
par(cid:266) dosadnych anegdotek, gdy otworzyły si(cid:266) drzwi i wprowadzono dwóch wi(cid:266)(cid:296)niów.
– Niech ksi(cid:261)dz zaczeka – rzekł, kład(cid:261)c mu na kolanie r(cid:266)k(cid:266), pan Swen. – Zaraz si(cid:266)
załatwimy z tymi numerami i porozmawiamy potem obszerniej. Z ksi(cid:266)dza teraz taki rzadki
go(cid:286)ć!
Źyrektor Swen rozwin(cid:261)ł tek(cid:266) z papierami i przejrzawszy j(cid:261), rzekł surowym, uroczystym
– Numer 253... Julian Miguel... Byłe(cid:286) skazany na trzy lata wi(cid:266)zienia za kradzie(cid:298). Kar(cid:266)
swoj(cid:261) odbyłe(cid:286). Za kilka minut opu(cid:286)cisz wi(cid:266)zienie i droga uczciwego (cid:298)ycia otworzy si(cid:266) przed
tob(cid:261). Pami(cid:266)taj o twych wyst(cid:266)pkach, które zaprowadziły ci(cid:266) do wi(cid:266)zienia i niech wspomnienie
o nim powstrzyma ci(cid:266) od nowych zbrodni, Julianie Miguel!
Mały, ruchliwy, rudy i piegowaty Miguel przez cały czas mowy dyrektora przygl(cid:261)dał si(cid:266)
ksi(cid:266)dzu tak uporczywie, (cid:298)e ten spu(cid:286)cił oczy i przybrał mask(cid:266) (cid:286)wi(cid:266)tobliwego współczucia.
– Czy zrozumiałe(cid:286), com do ciebie mówił? – zapytał pan Swen, po raz pierwszy rzucaj(cid:261)c
wzrok na wi(cid:266)(cid:296)nia.
(cid:286)miechem.
Miguel u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266), łyskaj(cid:261)c ostrymi z(cid:266)bami i białkami ruchliwych oczu.
– Słyszałem, panie dyrektorze, lecz nie zrozumiałem ani słowa! – rzekł wybuchaj(cid:261)c
– Jak to? – zapytał Pink, ze zdumieniem spogl(cid:261)daj(cid:261)c na obecnych. – Nie zrozumiałe(cid:286)?!
– Ani słowa! – odpowiedział Miguel. – Zaraz obja(cid:286)ni(cid:266). Pan dyrektor wskazuje stoj(cid:261)c(cid:261)
otworem przede mn(cid:261) drog(cid:266) uczciwego (cid:298)ycia. Prosz(cid:266) ksi(cid:266)dza! Przypu(cid:286)ćmy, (cid:298)e ksi(cid:261)dz
potrzebuje w tej chwili ogrodnika na plebani. Wyszedłszy st(cid:261)d, zgłosz(cid:266) si(cid:266) do ksi(cid:266)dza i
powiemŚ „Byłem aresztantem numer 253, odsiedziałem kar(cid:266) za kradzie(cid:298) i prosz(cid:266) o przyj(cid:266)cie
mnie na ogrodnika za tanie, bardzo tanie pieni(cid:261)dze.” Czy ksi(cid:261)dz mnie przyjmie? Prosz(cid:266)
powiedzieć uczciwie, tak jak Chrystus uczy! No! No! Niech si(cid:266) ksi(cid:261)dz nie kr(cid:266)puje!
Ksi(cid:261)dz Minster poruszył si(cid:266) w fotelu i opu(cid:286)cił głow(cid:266), udaj(cid:261)c, (cid:298)e nie ma prawa wtr(cid:261)cać si(cid:266)
do spraw urz(cid:266)dowych.
Tak, tak... – ci(cid:261)gn(cid:261)ł dalej coraz weselszym głosem Miguel. – Wła(cid:286)nie... Ani ksi(cid:261)dz, ani
nikt inny mnie nie przyjmie do domu i pracy nie da. B(cid:266)d(cid:266) głodny jeden dzie(cid:276), dwa, trzy,
mo(cid:298)e cztery, a na pi(cid:261)ty przyjd(cid:266) do pana dyrektora w miłym towarzystwie policjanta i po
wyroku znowu b(cid:266)d(cid:266) odsiadywał termin kary, i wyczekiwał dnia, a(cid:298) droga uczciwego (cid:298)ycia
ponownie otworzy si(cid:266) przede mn(cid:261). Czy dobrze mówi(cid:266), Stefan? Co?
Aresztant numer 13 ani drgn(cid:261)ł. Patrzył na portret prezydenta pa(cid:276)stwa i milczał.
– Pierwszy raz wpadłem do worka te(cid:298) z głoduś zdarzyło si(cid:266) to po plajcie, któr(cid:261) zrobiła
fabryka, gdzie pracowałem. Byłem głodny, bardzo głodny po tygodniu takiego postu, o jakim
tutaj obecny ksi(cid:261)dz nie ma poj(cid:266)cia. Jeszcze dwa, trzy dni i stałbym si(cid:266) (cid:286)wi(cid:266)tym, lecz wolałem
nie próbować tego zawodu, wlazłem wi(cid:266)c do jakiego(cid:286) zamo(cid:298)nego mieszkania i podzieliłem
si(cid:266) maj(cid:266)tno(cid:286)ci(cid:261), bior(cid:261)c z niej dla siebie bardzo mało.
– Ukradłe(cid:286)! – zawołał pan Swen.
– Mo(cid:298)na to nazywać, jak komu si(cid:266) podoba! – odparł Miguel. – Co do mnie, to doprawdy
przez trzy lata wi(cid:266)zienia nigdy tego tak nie nazwałem, bo wiem, (cid:298)e gdyby mi si(cid:266) udało uj(cid:286)ć
po(cid:286)cigu policji, naje(cid:286)ć si(cid:266) i znale(cid:296)ć prac(cid:266) – podrzuciłbym warto(cid:286)ć wzi(cid:266)tych rzeczy i nigdy,
ale to nigdy nie my(cid:286)lałbym o nocnych wizytach do cudzych mieszka(cid:276), panie dyrektorze!
– Wszystko jest warunkowe w (cid:298)yciu ludzkim, panowie! – odezwał si(cid:266) nagle aresztant
numer 13. – Poznałem w wi(cid:266)zieniu sporo ludzi bardzo przyzwoitych i uczciwych. Byli
złodziejami, a nawet mordercami...
– Pi(cid:266)kna mi przyzwoito(cid:286)ć! – wybuchn(cid:261)ł dyrektor. – Zbrodniarze!
– Znowu warunkowe okre(cid:286)lenie – mrukn(cid:261)ł Numer 13. – Pozwol(cid:261) panowie, (cid:298)e przytocz(cid:266)
przykłady. Numer 177 siedział u pana dyrektora przez siedem lat za fałszowanie pieni(cid:266)dzy, a
gdy wyszedł wybuchn(cid:266)ła rewolucja, i jego jako specjalist(cid:266)–grawera nowy rz(cid:261)d powołał do
3
drukowania banknotów, zupełnie podobnych do dawnych. Biedak musiał to zrobić, ale ci(cid:261)gle
si(cid:266) głowił nad tym, za co stracił siedem lat w ulu, gdy teraz za takie(cid:298) fałszowanie pieni(cid:266)dzy
płac(cid:261) mu i chwal(cid:261) za (cid:286)cisło(cid:286)ć w pracy. Niech teraz powróci król, a rz(cid:261)dowy podrabiacz
banknotów zapewne znowu przywdzieje szary strój aresztancki.
– Nic w tym dziwnego! —.wtr(cid:261)cił ksi(cid:261)dz. – Rz(cid:261)d mu kazał, wi(cid:266)c robi...
– Prosz(cid:266) ksi(cid:266)dza! – zawołał Miguel. – To jest wykr(cid:266)t! Nie wolno zabijać! – groził stary
Jehowa, je(cid:298)eli inny człowiek uderzy ci(cid:266) w prawy policzek, podstaw mu lewy! – uczył
Chrystus. Nic nie mówi si(cid:266) tu o rz(cid:261)dzie, a tymczasem wojna hula po (cid:286)wiecie, wy, duchowni,
błogosławie(cid:276)stwo swoje dajecie i mordowanym, i mordercom. Co(cid:286) si(cid:266) w tym kryje! Jaka(cid:286)
wielka pomyłka lub jeszcze wi(cid:266)kszy fałsz!
– Co do morderstwa karanego surowo i wcale nie karanego, a nawet wynagradzanego,
mo(cid:298)na te(cid:298) przytoczyć przykłady – rzekł Numer 13 spokojnym, nudnym głosem.– Panowie, a
szczególnie ksi(cid:261)dz, musicie pami(cid:266)tać emigranta Henryka Laskowskiego. Powiesili(cid:286)cie go za
zamordowanie człowieka, który usiłował zabić w nim nie tylko honor, lecz wi(cid:266)cej – dusz(cid:266).
Wszystko w porz(cid:261)dku! Prawo, opinia publiczna. Ko(cid:286)ciół nie powstały przeciwko wyrokowi.
Oburzyło je okrucie(cid:276)stwo, z jakim Laskowski mordował swoj(cid:261) ofiar(cid:266), i o wszystkim teraz
zapomniano. Niech pan, panie dyrektorze, wyobrazi sobie przez chwil(cid:266), (cid:298)e my oba, ja –
Numer 13 i Miguel – Numer 253, rzucamy si(cid:266) na pana, zrywamy mu szlify i czynnie go
obra(cid:298)amy. Jak pan post(cid:261)pi? Pan wyci(cid:261)gnie z pochwy rewolwer i b(cid:266)dzie do nas strzelał. żdy
b(cid:266)dziemy le(cid:298)eli ranni, pan mo(cid:298)e strzelać dalej, w uniesieniu dobijaj(cid:261)c rannych i bezbronnych,
czyli dopuszczaj(cid:261)c si(cid:266) ponurej zbrodni, pi(cid:266)tnowanej nawet na wojnie. Rz(cid:261)d za ten mord
bezbronnych ludzi nie ubierze pana w okr(cid:261)gł(cid:261), szar(cid:261) czapk(cid:266) i w szerokie portki aresztanckie,
nie ochrzci pana kolejnym numerem wi(cid:266)ziennym, lecz wyrazi uznanie, być mo(cid:298)e powiesi
panu na piersi medal zasługi. A co byłoby, gdyby s(cid:261)d składał si(cid:266) nie z urz(cid:266)dników
pa(cid:276)stwowych, lecz z wi(cid:266)(cid:296)niów?
Miguel przy tych słowach poruszył si(cid:266) nerwowo i wybuchaj(cid:261)c (cid:286)miechem, wyrecytowałŚ
– Wtedy zaproszono by z pewno(cid:286)ci(cid:261) ksi(cid:266)dza Minstera, aby on z ostatni(cid:261) pociech(cid:261)
chrze(cid:286)cija(cid:276)sk(cid:261) przyszedł do pana dyrektora, nim czarno ubrany kat Strengler zarzuciłby
dobrze namydlony stryczek na dostojn(cid:261) szyj(cid:266) czcigodnego pana Swena!
– W tym wła(cid:286)nie kryje si(cid:266) przyczyna, dlaczego poczciwy Numer 253 nie zrozumiał ani
słowa z przyjaznego przemówienia pana dyrektora – ci(cid:261)gn(cid:261)ł Numer 13. – Wszystko jest
warunkowe i stosunkowe. Car rosyjski zabijał bolszewików, i nikt si(cid:266) temu nie dziwił.
Bolszewicy zabili cara, i to oburzyło wszystkich. Królowie morduj(cid:261) niepokornych
poddanych, rewolucjoni(cid:286)ci podcinaj(cid:261) gardła ludziom, którzy s(cid:261) oddani królom, a przy okazji i
samym królom. Papie(cid:298)e palili na stosach tych, którzy chcieli zgł(cid:266)bić nauk(cid:266) Chrystusa–Boga i
głosili wiar(cid:266) miło(cid:286)ci bli(cid:296)niego. Skazani przez wszechwładnych papie(cid:298)y na (cid:286)mierć ludzie
walczyli o prawd(cid:266) wiary, lecz nie chcieli (cid:286)mierci namiestnika Chrystusowego. Niedoszli
skaza(cid:276)cy na spalenie stawali si(cid:266) nieraz Prometeuszami wiedzy ludzkiej, a z ust ich, uznanych
za bezbo(cid:298)ne, nigdy nie padły słowa zemsty i nienawi(cid:286)ci. Rzymscy cezarowie zatopili krwi(cid:261)
chrze(cid:286)cijan wszystkie areny cyrków, a skaza(cid:276)cy umierali ze słowami miło(cid:286)ci. Zwyci(cid:266)(cid:298)ywszy,
chrze(cid:286)cija(cid:276)stwo nie za(cid:298)(cid:261)dało głów oprawców. W jednym okresie wychwalano papie(cid:298)y i
cezarów, w drugim – buntowników i niedawno pogardzanych chrze(cid:286)cijan. Źziwne to s(cid:261)
rzeczy, panowie, niezrozumiałe dla Numeru 253!
– A dla ci(cid:266)... dla pana? – rzucił pogardliwie pytanie pan Swen.
– Ja to –zrozumiałem tu, w wi(cid:266)zieniu, panie dyrektorze! – odpowiedział Numer 13 i urwał
nagle. Zapanowało przykre milczenie. Przerwał je pan Swen.
– Widz(cid:266), (cid:298)e wi(cid:266)zienie nie zmi(cid:266)kczyło waszych serc – rzekł troch(cid:266) niepewnym głosem –
wi(cid:266)c nic nie mam do powiedzenia wam. W kancelarii otrzymacie wasze ubrania i dokumenty.
Starszy dozorca odprowadzi Miguela i Stefana do kancelarii!
Źozorcy otworzyli drzwi gabinetu, lecz jeden z nich upu(cid:286)cił plik(cid:266) papierów, i grupa
4
wychodz(cid:261)cych ludzi na chwil(cid:266) si(cid:266) zatrzymała.
Źyrektor wi(cid:266)zienia nie zauwa(cid:298)ył tego. Zwracaj(cid:261)c si(cid:266) do Pinka, rzekł pogardliwieŚ
– To Stefan tak wyszkolił Miguela, a mo(cid:298)e i innych! Kto by my(cid:286)lał, (cid:298)e ten dawny panicz,
do niczego si(cid:266) nie nadaj(cid:261)cy, okradaj(cid:261)cy ciotk(cid:266), milcz(cid:261)cy przez dwa lata jak pobity pies,
wszystko cierpliwie, bez (cid:298)adnej godno(cid:286)ci ludzkiej znosz(cid:261)cy, tak mo(cid:298)e mówić! Ten to pr(cid:266)dko
do nas powróci! Anarchista! Zgniła latoro(cid:286)l naszej arystokracji!
Tyrad(cid:266) t(cid:266) usłyszał Stefan. Krew uderzyła mu do głowy, w oczach kołować zacz(cid:266)ły jakie(cid:286)
piek(cid:261)ce ogniki, na czoło wyst(cid:261)pił zimny pot. Od razu przyłapał siebie na tym wzruszeniu i
mimo woli si(cid:266) zdziwił. Z szybko(cid:286)ci(cid:261) błyskawicy zacz(cid:266)ły si(cid:266) miotać my(cid:286)liŚ
Swen mówił prawd(cid:266). Stefan pochodził z rodziny arystokratycznej, a stał si(cid:266) jej „zgnił(cid:261)
latoro(cid:286)l(cid:261)”. Czy(cid:298) nie tak? Otrzymał staranne wychowanie, uko(cid:276)czył wy(cid:298)sz(cid:261) szkoł(cid:266), zaj(cid:261)ł
wysokie na swe młode lata stanowisko, lecz ani z rodziny, ani te(cid:298) ze szkoły nie wyniósł
(cid:298)adnych ideałów, wi(cid:266)c wpadł w wir (cid:298)ycia, łatwo podlegał pokusom, narobił długów, a (cid:298)e
były „honorowe”, wi(cid:266)c uwa(cid:298)ał za mniej ha(cid:276)bi(cid:261)cy czyn wykradzenie z biurka starej ciotki
pewnej sumy na zaspokojenie wierzycieli.
Słu(cid:298)(cid:261)ca zauwa(cid:298)yła Stefana w momencie dokonywanej kradzie(cid:298)y i w obawie, (cid:298)e na ni(cid:261)
padnie oskar(cid:298)enie, zawiadomiła policj(cid:266). Rewizja, znalezione poszlaki, wstyd, areszt, s(cid:261)d i –
dwa lata wi(cid:266)zienia... To wszystko prawda. „Zgniła latoro(cid:286)l”... W wi(cid:266)zieniu za to mówiono do
niego „ty, Stefan”ś lada dozorca nakazywał mu zamiatać podłogi, prać bielizn(cid:266), czy(cid:286)cić
ohydne, cuchn(cid:261)ce lokale. Stefan milczał i wszystko znosił bez skargi i protestu.
Lecz wtedy byłem aresztantem numer 13 tylko! – mign(cid:266)ła mu my(cid:286)l. – A teraz? Jakim
prawem ten naczelny dozorca (cid:286)mie tak odzywać si(cid:266) o nim, gdy jest wolnym człowiekiem. S(cid:261)d
wyznacza kar(cid:266) na odpokutowanie za wszystkie bł(cid:266)dy. Po dokonaniu wymiaru
sprawiedliwo(cid:286)ci nikt nie ma prawa pogardliwie odzywać si(cid:266) o byłym aresztancie! Je(cid:298)eli za(cid:286)
kara nie oczyszcza zbrodniarza w oczach społecze(cid:276)stwa, wtedy precz z s(cid:261)dem! Bo to
zbrodnia, zn(cid:266)canie si(cid:266) nad dusz(cid:261) ludzk(cid:261), tortury najstraszniejsze! Anarchiczny pomysł!
Znowu Swen miał racj(cid:266)! Jednak...
My(cid:286)li te przenikn(cid:266)ły przez mózg Stefana, nim dozorca zd(cid:261)(cid:298)ył schylić si(cid:266) i podnie(cid:286)ć
Stefan post(cid:261)pił kilka kroków naprzód i stan(cid:261)wszy przed dyrektorem wi(cid:266)zienia, na pozór
papiery rozsypane po posadzce.
spokojnym głosem rzekłŚ
– Panie Swen! Mówi(cid:266) do pana w tej chwili nie jako Numer 13, lecz jako źryk Stefan.
Niech pan mnie uwa(cid:298)nie wysłucha... Nie zawsze wracaj(cid:261) do wi(cid:266)zienia „zgniłe latoro(cid:286)le” i
dziedziczni zbrodniarze. Co do mnie – obiecuj(cid:266) panu, (cid:298)e si(cid:266) spotkamy z panem, lecz nie w
tych murach, a przy innych okoliczno(cid:286)ciach. Mam nadziej(cid:266), (cid:298)e wtedy panu b(cid:266)dzie bardzo
zale(cid:298)ało na mnie.
Zdumiony dyrektor, który ju(cid:298) zapomniał o zaj(cid:286)ciu z Numerem 253 i Numerem 13,
podniósł na mówi(cid:261)cego oczy i zakl(cid:261)wszy z przyzwyczajenia wi(cid:266)ziennego siarczy(cid:286)cie,
wybuchn(cid:261)ł bezczelnym (cid:286)miechem.
– Źo kata! Wyobra(cid:298)am sobie, jak(cid:261) znalazłbym u ciebie protekcj(cid:266), przyjacielu!
– Panie Swen, niech pan mówi do mnie zawsze „panie Stefan”, bo inaczej nie lubi(cid:266). Nie
pili(cid:286)my przecie(cid:298) z panem na „ty”? Co za(cid:286) do protekcji mojej dla pana, panie Swen, to w
obecnej chwili nie mog(cid:266) panu nic przyrzekać. Mo(cid:298)e ka(cid:298)(cid:266) powiesić pana, a mo(cid:298)e naprawd(cid:266)
pomog(cid:266). B(cid:266)dzie to zale(cid:298)ało od tego, jakie wspomnienia zachowam z powodu „zgniłej
latoro(cid:286)li”, jak pan, panie Swen, raczyłe(cid:286) nazwać mnie – źryka Stefana. Źo widzenia, panie
Alwin Swen!
Powiedziawszy to, Stefan opu(cid:286)cił gabinet dyrektora wi(cid:266)ziennego.
– Wariat! – mrukn(cid:261)ł Pink. – Milczał przez dwa lata, teraz nagle zachciało mu si(cid:266) mówić
elokwentnie...
– Mógłbym posadzić go jeszcze do ciemnej celi na par(cid:266) dni za harde gadanie! – wrzasn(cid:261)ł
5
Swen, uderzaj(cid:261)c pi(cid:266)(cid:286)ci(cid:261) w biurko.
– A za co? – spytał ksi(cid:261)dz, mru(cid:298)(cid:261)c chytre oczka. – Mówił bardzo przyzwoicie, a chocia(cid:298) w
jego stówach było du(cid:298)o przykrych i zjadliwych rzeczy, zawierały one sporo prawdy... prawdy
(cid:298)yciowej.
– Wsadz(cid:266) go wraz z jego prawd(cid:261) do ciemnej celi! – upierał si(cid:266) rozjuszony Swen. – Jaki(cid:286)
tam aresztant (cid:298)eby (cid:286)miał tak do mnie gadać?
– Ju(cid:298) on nie jest aresztantem, panie Swen! – mitygował go ksi(cid:261)dz.
– A ja ksi(cid:266)dzu dowiod(cid:266), (cid:298)e go wsadz(cid:266)! – krzyczał dyrektor. Ten wypuszczony z wi(cid:266)zienia
nicpo(cid:276) b(cid:266)dzie mnie wieszał lub okazywał mi pomoc! No wiecie, to przechodzi wszelk(cid:261)
wyobra(cid:296)ni(cid:266)!
– Panie dyrektorze, nie warto go ruszać... – zacz(cid:261)ł Pink.
– To pan go broni, Pink? – oburzył si(cid:266) Swen.
– Bo widzi pan, taki to pójdzie do swoich wpływowych krewniaków, wyleje potoki łez,
oni wszystko przebacz(cid:261) mu, a gdy pan go wsadzi teraz, bronić go b(cid:266)d(cid:261), wnosić na nas skargi
do prokuratora, ba, nawet do ministra. Same tylko przykro(cid:286)ci mog(cid:261) z tego wynikn(cid:261)ć.
– Masz racj(cid:266), panie Pink! – uspokoił si(cid:266) od razu dyrektor. – Pal go licho! Niech jak
najpr(cid:266)dzej trafi na szubienic(cid:266), czego z całej duszy mu (cid:298)ycz(cid:266)! No, a teraz pomówmy o tym
sympatycznym obiadku, ksi(cid:266)(cid:298)e Minster! Wi(cid:266)c kiedy(cid:298) to mamy si(cid:266) stawić?
Tak si(cid:266) zako(cid:276)czyło małe zaj(cid:286)cie w gabinecie dyrektora wi(cid:266)zienia, lecz dalszy ci(cid:261)g miał
miejsce tu(cid:298) za (cid:298)elazn(cid:261) furtk(cid:261) wi(cid:266)zienn(cid:261).
żdy brama ze zgrzytem zamkn(cid:266)ła si(cid:266) za Miguelem i Stefanem, obaj zwolnieni wi(cid:266)(cid:296)niowie
wparli wzrok w dług(cid:261) ulic(cid:266), biegn(cid:261)c(cid:261) ku (cid:286)rodkowi miasta.
– To jest wła(cid:286)nie droga uczciwego (cid:298)ycia? – zapytał spluwaj(cid:261)c rudy Miguel. – Źiablo
długa, psiakrew, a. ma dwa ko(cid:276)ce. Jeden wpiera si(cid:266) w mury pałacu prezydenta, a drugi – w t(cid:266)
brudn(cid:261) (cid:286)cian(cid:266) wi(cid:266)zienn(cid:261)! Mo(cid:298)e zawrócimy, bo do wi(cid:266)zienia bli(cid:298)ej – nie zm(cid:266)czymy si(cid:266)?
– Ja wol(cid:266) i(cid:286)ć naprzód! – odburkn(cid:261)ł Stefan. – Zm(cid:266)cz(cid:266) si(cid:266), lecz dojd(cid:266).
– Tobie dobrze tak mówić! – odparł towarzysz. – Pójdziesz do swoich i wszystko b(cid:266)dzie
po dawnemu... Jak gdyby nigdy nic... Stefan schwycił mówi(cid:261)cego za r(cid:266)k(cid:266) i szepn(cid:261)ł prawie
gro(cid:296)nieŚ
– Pami(cid:266)tasz starego Bozzara, tego co kilka razy powracał do wi(cid:266)zienia?
– No jak(cid:298)e! Zapomnieć Bozzara! Pami(cid:266)tam, jak zawsze mówił, (cid:298)e po ka(cid:298)dym nowym
terminie kary coraz mniej dla niego ludzi pozostaje na ziemi.
– Tak! Bozzaro mówił, (cid:298)e człowiek nie posiadaj(cid:261)cy oble(cid:286)nych, bezwstydnych oczu psa nie
mo(cid:298)e po wi(cid:266)zieniu wrócić do dawnego (cid:298)ycia, dawnych krewnych i znajomych. Źlatego mniej
dla niego ludzi pozostaje na ziemi.
– Rozumiem teraz! – kiwn(cid:261)ł głow(cid:261) Miguel. – No, ty to nie masz psich oczu, Stefanie. Nie!
– A wi(cid:266)c i nie wróc(cid:266) do swoich, ale nie powróc(cid:266) i tam, nigdy, nigdy!
Stefan wskazał r(cid:266)k(cid:261) na ciemnoczerwone, odrapane mury wi(cid:266)zienia.
– Wi(cid:266)c co b(cid:266)dziesz robił? – spytał Miguel.
– Nie wiem jeszcze, lecz wierz(cid:266), (cid:298)e wypłyn(cid:266) na szerok(cid:261) wod(cid:266), bracie, a wtedy pomog(cid:266) ci,
je(cid:298)eli si(cid:266) spotkamy kiedy(cid:286) w (cid:298)yciu i ty b(cid:266)dziesz mnie potrzebował...
– Obym ja tylko wtedy, gdy ty b(cid:266)dziesz pływał, nie był zmuszony siedzieć znowu w ulu! –
zachichotał, drapi(cid:261)c si(cid:266) w rud(cid:261) czupryn(cid:266), Miguel. – W tym cały s(cid:266)k!
– Masz racj(cid:266), towarzyszu, wi(cid:266)c si(cid:266) trzymaj ostro, a wypytuj o mnie. Nazywam si(cid:266) Pitt
– Jak to Hardful? – zdziwił si(cid:266) Miguel. – Przecie(cid:298) nazywasz si(cid:266) źryk Stefan?
– źryk Stefan umarł w wi(cid:266)zieniu – szepn(cid:261)ł człowiek nosz(cid:261)cy to nazwisko. – A teraz b(cid:261)d(cid:296)
zdrów, Julianie Miguel, trzymaj si(cid:266) mocno wszystkimi pazurami i pytaj, pytaj o mnie.
– Kogo mam pytać? Policj(cid:266), ksi(cid:266)dza, kupców, bankierów, pi(cid:266)knych wystrojonych panów?
– Pytaj włócz(cid:266)gów, robotników, marynarzy, pytaj o Pitta Hardful – doszła Miguela
Hardful.
6
odpowied(cid:296) towarzysza, ju(cid:298) znikaj(cid:261)cego za rogiem bocznej uliczki ubogiego przedmie(cid:286)cia,
nad którym panował ponury gmach wi(cid:266)zienia.
– ź–e! – wyrwało si(cid:266) Miguelowi. – Teraz rozumiem ciebie, bratku! Źzi(cid:286) Stefan, jutro
Hardful, pojutrze Szulc. Rozumiem...
Przymru(cid:298)ył oko i gwizdn(cid:261)wszy przeci(cid:261)gle, ruszył w przeciwn(cid:261) stron(cid:266), aby odej(cid:286)ć jak
najdalej od tej przera(cid:298)aj(cid:261)cej swoj(cid:261) długo(cid:286)ci(cid:261) „drogi uczciwego (cid:298)ycia”, jak nazwał ulic(cid:266)
prowadz(cid:261)c(cid:261) do serca miasta – do serca, które dla Numeru 253 nie mogło być zbyt dobrotliwe.
7
Rozdział II
DROGA UCZCIWEGO (cid:297)YCIA
Pitt Hardful szedł, uwa(cid:298)nie przygl(cid:261)daj(cid:261)c si(cid:266) domom i ludziom. Znał to miasto niemal od
dzieci(cid:276)stwa, i gdy zbli(cid:298)ać si(cid:266) zacz(cid:261)ł do (cid:286)ródmie(cid:286)cia, fala wspomnie(cid:276) jak rozszalały bałwan
morski run(cid:266)ła na niego. Otrz(cid:261)sn(cid:261)ł si(cid:266) ze wzruszenia i sil(cid:261) woli, wyrobionej w wi(cid:266)zieniu –
gdzie jedni zostaj(cid:261) zmia(cid:298)d(cid:298)eni na proch, drudzy za(cid:286) zmieniaj(cid:261) si(cid:266) w stal i krzemie(cid:276) –
powrócił do zwykłego spokoju i oboj(cid:266)tno(cid:286)ci.
Na jednej z wielkich ulic zatrzymał si(cid:266) w pobli(cid:298)u du(cid:298)ego domu, długo stał, przygl(cid:261)daj(cid:261)c
si(cid:266) bacznie i nadsłuchuj(cid:261)c.
Koło południa na ganku zjawiło si(cid:266) całe grono rozbawionych, strojnych młodzie(cid:276)ców i
panienek. Pitt od razu spostrzegł brata. Podszedł do niego i szepn(cid:261)łŚ
– Odejd(cid:296) troch(cid:266), mam ci co(cid:286) do powiedzenia. Ludwiku... Zmieszany młodzieniec, który
poznał brata, odszedł na stron(cid:266).
– Poznałe(cid:286) mnie? Jestem źryk...
– Tak, tak! – odszepn(cid:261)ł Ludwik, podejrzliwie i niespokojnie ogl(cid:261)daj(cid:261)c si(cid:266) za pozostałymi.
– Nie mo(cid:298)esz pokazywać si(cid:266) w mie(cid:286)cie, to rzuci ha(cid:276)b(cid:266) na cał(cid:261) rodzin(cid:266)... My ci damy
pieni(cid:266)dzy, lecz musisz wyjechać... koniecznie i natychmiast...
– Ja nie o pieni(cid:261)dze chciałem ci(cid:266) zapytać – odparł smutnym głosem źryk. – Chciałem
dowiedzieć si(cid:266), co słychać w domu... u was?
– Wszystko dobrze... wszyscy zdrowi... – w po(cid:286)piechu odpowiedział Ludwik, boj(cid:261)c si(cid:266),
(cid:298)eby kto(cid:286) z towarzystwa nie zbli(cid:298)ył si(cid:266) i nie poznał źryka–złodzieja.
– Bardzo mnie to cieszy – rzekł dawny aresztant. – Pozdrów ode mnie wszystkich.
Odje(cid:298)d(cid:298)am – i zapewne na długo... (cid:297)egnam ciebie!
Zawrócił si(cid:266) i poszedł twardym, pewnym krokiem, nie zdradzaj(cid:261)c ani cienia wzruszenia. A
jednak był wzburzony do gł(cid:266)bi duszy.
żdy przystan(cid:261)ł dzi(cid:286) rano za furtk(cid:261) wi(cid:266)zienn(cid:261), uczynił to nie dla rozmowy z towarzyszem
niedoli, rudym i piegowatym Miguelem, lecz w nami(cid:266)tnej nadziei, (cid:298)e kto(cid:286) z rodziny, wiedz(cid:261)c
o terminie jego zwolnienia, przyjdzie go powitać, dodać otuchy, dopomóc rad(cid:261).
Nikogo nie spotkał i od razu usprawiedliwił wszystkich. Przecie(cid:298) po roku wi(cid:266)zienia, gdy
dusza jego, przeszedłszy krzy(cid:298)ow(cid:261) drog(cid:266) wstydu, rozpaczy i m(cid:266)ki, nie złamała si(cid:266), lecz
zastygła w brył(cid:266) krzemienn(cid:261), co pod ciosami stali sypie milionami skier pal(cid:261)cych, napisał w
owe dni list do rodziny, aby zapomniano o nim, bo ju(cid:298) nigdy nie powróci, nigdy nie b(cid:266)dzie
czarn(cid:261) plam(cid:261), (cid:298)yw(cid:261) ha(cid:276)b(cid:261) dla swoich najbli(cid:298)szych, których, jako bardzo wobec nich win(cid:261)
obci(cid:261)(cid:298)ony, nawet kochać ju(cid:298) nie potrafi..
Teraz przekonał si(cid:266) naocznie, (cid:298)e przed rokiem uczynił krok słuszny i dał wyj(cid:286)cie
wszystkim z ci(cid:266)(cid:298)kiej, kłopotliwej sytuacji. Zapomniano o nim i w chwili, gdy rozpoczynał
nowy okres (cid:298)ycia, gdy stał przed zasłon(cid:261) ukrywaj(cid:261)c(cid:261) tajemnic(cid:266) jego przyszłych dziejów –
zapomniano o tym wa(cid:298)nym dniu w (cid:298)yciu syna i brata. Najbli(cid:298)si nawet nie chcieli go mieć w
8
swym gronie.
Serce zacz(cid:266)ło mu bić gwałtownie.
Zdusił je i uciszył, mówi(cid:261)c do siebieŚ
– Ha, trudno! Sam tego chciałem. Bardzo poczciwie z ich strony, (cid:298)e si(cid:266) zastosowali do
mojego (cid:298)yczenia. To znacznie ułatwia moje zadanie.
Pitt Hardful nie był ju(cid:298) podobny do źryka Stefanaś nikogo bowiem nie czynił
odpowiedzialnym za swoje post(cid:266)pki i od nikogo nie oczekiwał rady i pomocy. Miał w
wi(cid:266)zieniu do(cid:286)ć czasu, aby obmy(cid:286)leć niemal ka(cid:298)dy swój krok w przyszło(cid:286)ci. Był gotów na
wszystko.
Uspokoiwszy swoje serce, zacz(cid:261)ł cicho pogwizdywać, (cid:298)eby nagle przerwać tok my(cid:286)li,
czego si(cid:266) nauczył te(cid:298) w wi(cid:266)zieniu. Odczuwał teraz p(cid:266)d (cid:298)ycia w ka(cid:298)dym mi(cid:266)(cid:286)niu i nie znan(cid:261)
ludziom, a zwykł(cid:261) dla zwierz(cid:261)t rado(cid:286)ć istnienia. T(cid:266) zdolno(cid:286)ć doznawania wra(cid:298)enia rado(cid:286)ci
dało mu te(cid:298) wi(cid:266)zienie. Uczucie wolno(cid:286)ci pot(cid:266)gowało teraz t(cid:266) rado(cid:286)ć, czyni(cid:261)c z niej niemal
rozkosz.
Pitt Hardful zapomniał o wi(cid:266)zieniu, o trzynastce, o rodzinie i rozmowie z Ludwikiem,
szedł szybko i pogwizdywał jak ptak, nie my(cid:286)l(cid:261)c o niczym.
Jednak widocznie nogi jego otrzymały (cid:286)cisły rozkaz, gdy(cid:298) kierowały si(cid:266) twardym i
pewnym krokiem a(cid:298) ku dworcowi kolejowemu.
żdy usłyszał ryk lokomotywy, przestał gwizdać.
Przypomniał sobie, ile ma pieni(cid:266)dzy zarobionych w wi(cid:266)zieniu w warsztacie (cid:286)lusarskim, a
zwłaszcza w pracowni wyrobów ze sznurów, u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266), podszedł do kasy, kupił bilet
czwartej klasy do Marsylii i wsiadł do wskazanego mu poci(cid:261)gu.
Teraz wiedział, (cid:298)e ma w kieszeni tylko tyle, aby zje(cid:286)ć jeden obiad.
Nie straszyło go to bynajmniej. Wiedział, co robił, do czego d(cid:261)(cid:298)ył. Nie w(cid:261)tpił, (cid:298)e dopnie
swego.
żdy tak my(cid:286)l(cid:261)c usn(cid:261)ł, nagle poczuł, (cid:298)e kto(cid:286) szpera mu w kieszeni.
Nagłym chwytem zatrzymał nieznan(cid:261) r(cid:266)k(cid:266), która nie zd(cid:261)(cid:298)yła opa(cid:286)ć. Była to twarda,
spracowana dło(cid:276) niemłodego ju(cid:298) człowieka o bladej twarzy i złych oczach.
– S(cid:261)siedzie – rzekł Pitt – r(cid:266)ka nale(cid:298)y do ciebie, kiesze(cid:276) – do mnie. Sk(cid:261)d znów takie
pomieszanie własno(cid:286)ci prywatnej?
– Pu(cid:286)ć mnie! – sykn(cid:261)ł przyłapany złodziej.
– Nie (cid:286)pieszmy si(cid:266) tak bardzo! – mówił dalej Pitt. Mog(cid:266) przecie(cid:298) praw(cid:261) r(cid:266)k(cid:261) rozbić panu
szcz(cid:266)k(cid:266) lub narobić krzyku i wpakować pana do ula. Nie wiem jeszcze, co zrobi(cid:266), ale
tymczasem chc(cid:266) porozmawiać po przyjacielsku.
Publiczno(cid:286)ć z przedziału, w którym jechał Pitt, rykn(cid:266)ła (cid:286)miechem.
Jaki(cid:286) (cid:298)ołnierz, pykaj(cid:261)c fajeczk(cid:266), zaproponował s(cid:261)siadom zakład o to, co uczyni cywil ze
złapanym złodziejem.
Tymczasem Pitt, pochylaj(cid:261)c si(cid:266) do bladego człowieka, szepn(cid:261)ł do niegoŚ
– żłodny jeste(cid:286)?
– Tak... od pi(cid:266)ciu dni. Wsiadłem do poci(cid:261)gu i jad(cid:266) bez biletu... do Marsylii, gdzie łatwiej o
robot(cid:266). Pracowałem w kopalniach... Zwolniono od razu tysi(cid:261)c trzystu ludzi... —mówił, ledwie
poruszaj(cid:261)c dr(cid:298)(cid:261)cymi ustami i nie spuszczaj(cid:261)c wzroku z badawczych, spokojnych oczu Pitta.
Ten nic nie odpowiedział, gdy(cid:298) zacz(cid:261)ł przysłuchiwać si(cid:266) uwa(cid:298)nie sporom s(cid:261)siadów przy
czym szczególn(cid:261) jego uwag(cid:266) zwrócił hazardowny (cid:298)ołnierz.
– Ile(cid:298) macie w sumie zakładowej? – spytał nagle, nie wypuszczaj(cid:261)c r(cid:266)ki złodzieja.
– Siedemdziesi(cid:261)t dwa franki – odpowiedziało kilka głosów.
– Stawiam tyle(cid:298), je(cid:298)eli zgadniecie – rzekł Pitt niedbałym głosem.
– Zgoda! – zakrzykn(cid:266)li gracześ
Pitt wtedy roze(cid:286)miał si(cid:266) swobodnie i wypuszczaj(cid:261)c uwi(cid:266)zion(cid:261) w kieszeni dło(cid:276), poklepał
bladego człowieka po ramieniu i zawołałŚ
9
– To(cid:286)my ich nabrali, Henryku! To był zwykły kawał, panowie! Henryk Tabatier jest moim
koleg(cid:261) z kopami. Udał scen(cid:266) okradzenia, aby zagrać na hazardowno(cid:286)ci waszej. Źawajcie
siedemdziesi(cid:261)t dwa franki!
Mówi(cid:261)c to, Pitt zgarn(cid:261)ł le(cid:298)(cid:261)ce na ławce pieni(cid:261)dze i podzieliwszy je na dwie równe cz(cid:266)(cid:286)ci,
jedn(cid:261) oddał blademu człowiekowi, drug(cid:261) spokojnie schował do kieszeni.
– Jutro si(cid:266) spotkamy w porcie, Henryku – mówił Pitt, nieznacznie tr(cid:261)caj(cid:261)c wyl(cid:266)kłego i
zdumionego złodzieja – a tymczasem wysiadaj tu, odwied(cid:296) czarnego Helsa i razem
przyje(cid:298)d(cid:298)ajcie do Marsylii. Poci(cid:261)g staje, spiesz si(cid:266), Henryku!
Blady człowiek, prawie nieprzytomny, wyszedł i po chwili zmieszał si(cid:266) z tłumem
wsiadaj(cid:261)cych i wychodz(cid:261)cych pasa(cid:298)erów.
– To oszustwo! – zawołał, ochłon(cid:261)wszy ze zdumienia, (cid:298)ołnierz.
– A zapewne! – za(cid:286)miał si(cid:266) Pitt. – Oszustwo, jak ka(cid:298)dy zakład. żraj(cid:261)cy s(cid:261) albo oszustami,
gdy(cid:298) wiedz(cid:261), co wypadnie, albo durniami, którzy nic nie wiedz(cid:261). Czy(cid:298) nie tak?
Odpowiedział mu (cid:286)miech s(cid:261)siadów.
– Źobra sztuka! – rzekł jeden. – Musz(cid:266) j(cid:261) kiedy(cid:286) powtórzyć, aleŚ wtedy, gdy b(cid:266)dzie
grubszy zakład.
gło(cid:286)no, beztroskliwie.
dobiegał Marsylii.
– Źoskonały pomysł! – zgodził si(cid:266) Pitt, przymykaj(cid:261)c oczy, bo mu si(cid:266) chciało (cid:286)miać
Wkrótce usn(cid:261)ł z uczuciem niezwykłej rado(cid:286)ci w sercu i obudził si(cid:266), gdy poci(cid:261)g ju(cid:298)
Posiliwszy si(cid:266) w bufecie na dworcu, pod(cid:261)(cid:298)ył do portu.
Zacz(cid:261)ł od biur wielkich doków transportowych i firm handlowych, ofiaruj(cid:261)c swoj(cid:261) prac(cid:266),
jako prawnik, buchalter, korespondent w j(cid:266)zykach angielskim, francuskim i niemieckim, jako
zwykły subiekt, a nawet nocny stró(cid:298). Wsz(cid:266)dzie (cid:298)(cid:261)dano od niego referencyj i por(cid:266)czenia.
Sprzykrzyło mu si(cid:266) to wkrótce, i zirytowany odparł jakiemu(cid:286) czerwonemu, grubemu panuŚ
– Mog(cid:266) przedstawić referencje od pana Alwina Swena. Bardzo czcigodny jegomo(cid:286)ć!
– Czy to jaki kupiec, czy dyrektor fabryki? – Zapytał gruby pan.
– Tak jest! Pan Swen piastuje godno(cid:286)ć dyrektora wi(cid:266)zienia – odpowiedział Pitt.
– Pan pracował w wi(cid:266)zieniu? Na jakim stanowisku?
– Na stanowisku aresztanta numer 13! – najspokojniej w (cid:286)wiecie obja(cid:286)nił Pitt.
żruby pan stał si(cid:266) tak czerwony, (cid:298)e Pitt uczul dla niego lito(cid:286)ć i rzekłŚ
– Obawiam si(cid:266), (cid:298)e pana szlag trafi, wobec czego opuszczam go. Musz(cid:266) jednak upewnić
pana dyrektora, (cid:298)e lepszego i uczciwszego pracownika pan nie znajdzie. Mógłby pan mi
powierzyć klucze od wszystkich kas, a grosz by nie przepadł! Tak, to prawda! Widz(cid:266) jednak,
(cid:298)e panu to si(cid:266) nie u(cid:286)miecha, wi(cid:266)c odchodz(cid:266). Moje uszanowanie!
Pogwizduj(cid:261)c poszedł ku dokom.
Wyładowywano od razu kilka statków. Setki robotników uwijało si(cid:266) na pokładach i na
wybrze(cid:298)u przy parowych kranach. Znoszono skrzynki z daktylami, toczono beczki z oliw(cid:261)
palmow(cid:261), zrzucano worki nabite surow(cid:261) gum(cid:261) i koralami.
Jednak i tu nie było wolnego miejsca dla pary r(cid:261)k nale(cid:298)(cid:261)cych do Pitta Hardfula. Odszedł
wi(cid:266)c i stoj(cid:261)c na uboczu, przygl(cid:261)dał si(cid:266) gor(cid:261)czkowej pracy. O kilka kroków od siebie
spostrzegł innego człowieka. Zacz(cid:261)ł mu si(cid:266) uwa(cid:298)nie przygl(cid:261)dać, gdy(cid:298) zaciekawił go ten
jasnowłosy olbrzym o pot(cid:266)(cid:298)nych barach. Twarz miał opalon(cid:261) na ciemny br(cid:261)z, co (cid:286)wiadczyło,
(cid:298)e był marynarzem, o tym mówiły te(cid:298) rysunki wytatuowane na r(cid:266)kach i wygl(cid:261)daj(cid:261)ce spod
koszuli, rozpi(cid:266)tej na szerokiej, wypukłej jak kopuła piersi.
Olbrzym posiadał w(cid:261)skie, czarne, sko(cid:286)ne oczy, wydatne ko(cid:286)ci policzkowe i z lekka wyd(cid:266)te
– Mieszaniec białego człowieka i Mongoła! – pomy(cid:286)lał Pitt.
W tej chwili rozległ si(cid:266) przera(cid:296)liwy krzyk, co(cid:286) szcz(cid:266)kło, trzasło, i tona skrzy(cid:276) z daktylami
wysypała si(cid:266) do morza z p(cid:266)kni(cid:266)tej sieci, któr(cid:261) wyci(cid:261)gano ładunek z wn(cid:266)trza du(cid:298)ego statku.
wargi.
10
Zacz(cid:266)to wyławiać skrzynie z wody, kl(cid:261)ć i biadać nad tym, (cid:298)e z powodu p(cid:266)kni(cid:266)cia sieci
winda b(cid:266)dzie stała nieczynna i (cid:298)e trzeba szukać nowej partii robotników.
Pitt zjawił si(cid:266) przed kapitanem okr(cid:266)tu, jakby wyskoczywszy spod ziemi.
– Jedno słowo, kapitanie! – rzekł swobodnym głosem.
– Czego tam, do stu zerwanych kotwic? – wrzasn(cid:261)ł kapitan, Prowansalczyk.
– Potrzebuj(cid:266) pracy – zacz(cid:261)ł Pitt.
– No to stawaj i nie gadaj długo! – przerwał mu kapitan. – Musz(cid:266) znale(cid:296)ć jeszcze
pi(cid:266)ćdziesi(cid:266)ciu ludzi, bo inaczej nie zd(cid:261)(cid:298)(cid:266) na termin wyładować statku!
– Chwileczk(cid:266), kapitanie – wtr(cid:261)cił Pitt. – Przysługa za przysług(cid:266)! Ja panu w godzin(cid:266)
naprawi(cid:266) sieć, a pan kapitan wyrobi mi stał(cid:261) posad(cid:266) w biurze swojego towarzystwa lub na
statku.
– Nie zawracaj mi głowy! – rykn(cid:261)ł kapitan. – Cał(cid:261) sieć diabli wzi(cid:266)li, a ten mi gada o
naprawie. żdzie tu znale(cid:296)ć takie sznury? Nowej sieci dzi(cid:286) nikt nie po(cid:298)yczy. Wszystkie krany
pracuj(cid:261)...
– To ju(cid:298) moja sprawa, kapitanie. Je(cid:298)eli pan powierzy mi sieć, wtedy, po wyładowaniu
statku, musz(cid:266) mieć posad(cid:266). Je(cid:298)eli zgoda, to winda za godzin(cid:266) b(cid:266)dzie czynna.
– Je(cid:298)eli to nie blaga, zostaniesz majtkiem na mojej „Akrze”, je(cid:298)eli skrewisz, skr(cid:266)c(cid:266) ci
twarz na przeciwległ(cid:261) stron(cid:266) medalu, tak (cid:298)e b(cid:266)dziesz patrzał ci(cid:261)gle poza siebie! – rzekł
kapitan, podnosz(cid:261)c przed nos Pitta bardzo wymown(cid:261) pi(cid:266)(cid:286)ć.
– Zgadzam si(cid:266) na te warunki! – za(cid:286)miał si(cid:266) Pitt i pobiegł do sklepu ze sznurami.
Kupił tu p(cid:266)k cienkiego szpagatu manili i powrócił do porwanej sieci.
– Z tych nici b(cid:266)dziesz plótł sieć? – krzykn(cid:261)ł w(cid:286)ciekłym głosem marynarz.
– Cierpliwo(cid:286)ci, kapitanie! – uspokajał go Pitt i zacz(cid:261)ł szybko zwijać sznury w gruby,
mocny powróz, mocniejszy od lin okr(cid:266)towych, czego nauczono go w wi(cid:266)zieniu.
Po godzinie sieć była naprawiona. Kapitan nie posiadał si(cid:266) z rado(cid:286)ci.
– Bosmanie! – krzykn(cid:261)ł. – Przyjdzie tam do was nowy majtek – Pitt Hardful, dajcie mu
co(cid:286) do zjedzenia, a wlejcie mu w gardziel w moim imieniu i na mój rachunek pół litra
najmocniejszego alkoholu. B(cid:266)dziecie mieli z niego pociech(cid:266)!
– Niezawodnie, kapitanie! – potwierdził Pitt. – Znam si(cid:266) bowiem nie tylko na sznurach,
lecz tak(cid:298)e na (cid:286)lusarce, na medycynie, na prawach przeró(cid:298)nych – od mi(cid:266)dzynarodowego do
karnego wł(cid:261)cznie, na rachunkowo(cid:286)ci, mówi(cid:266) po angielsku, hiszpa(cid:276)sku, niemiecku i
francusku.
– Źo(cid:286)ć! – wolał kapitan. – Boj(cid:266) si(cid:266), (cid:298)e grasz na fortepianie i umiesz tresować dzikie
zwierz(cid:266)ta. Id(cid:296) ju(cid:298) na „Akr(cid:266)”, tam ci(cid:266) ukontentuj(cid:261) bosmani z kolejnej warugi.
Pitt skierował si(cid:266) do trapu, gdy nagle kto(cid:286) poło(cid:298)ył mu r(cid:266)k(cid:266) na ramieniu.
– Przepraszam! – rozległ si(cid:266) głuchy, ponury głos. – Mam do pomówienia z wami.
Pitt obejrzał si(cid:266). Za nim stał złotowłosy olbrzym z tatuowanymi r(cid:266)kami i przygl(cid:261)dał si(cid:266) mu
uwa(cid:298)nie.
– Tam na tym statku b(cid:266)d(cid:261) wam płacić mało, a głupiej pracy b(cid:266)dziecie mieli du(cid:298)o. Nigdy
si(cid:266) nie wybijecie ze szpardeku na wy(cid:298)sze stanowisko. Widziałem wasz(cid:261) robot(cid:266) z sieci(cid:261) i
słyszałem, co umiecie. To akurat jest mi potrzebne! Pływam własnym statkiem, niedu(cid:298)ym.
Wezm(cid:266) was na pomocnika. Pensja dziesi(cid:266)ć funtów szterlingów miesi(cid:266)cznie w porcie i
dwadzie(cid:286)cia na morzu. Trzy procent od zysku. Czy zgoda?
– Zgoda, je(cid:298)eli pan nie handluje niewolnikami i nie jest piratem – odpowiedział Pitt.
– Lud(cid:296)mi nie handluj(cid:266), lecz czasem kogo(cid:286) si(cid:266) pu(cid:286)ci na dno, gdy zajdzie potrzeba –
mrukn(cid:261)ł olbrzym.
– Przy mnie tego nie b(cid:266)dzie – rzekł spokojnie Pitt.
– Zobaczymy! – znowu mrukn(cid:261)ł nieznajomy, a sko(cid:286)ne oczy błysn(cid:266)ły.
– Zobaczymy – powtórzył z łagodnym spokojem Pitt. – Płyn(cid:266) z panem.
– Zrobione! – zawołał marynarz. – Nie b(cid:266)dziesz (cid:298)ałował, je(cid:298)eli zechcesz być posłuszny
11
moim rozkazom. Po dwóch, trzech latach obłowisz si(cid:266) niczym bankier z angielskiego city.
– Bardzo to po(cid:298)(cid:261)dane, kapitanie! – zauwa(cid:298)ył Pitt, przygl(cid:261)daj(cid:261)c si(cid:266) olbrzymowi. – Mam
tylko pewne zastrze(cid:298)enie,, bardzo zreszt(cid:261) drobne.Ś
– Mów – burkn(cid:261)ł olbrzym. – Widz(cid:266), (cid:298)e jeste(cid:286) prawnikiem, bo lubisz du(cid:298)o gadać.
– Źługo milczałem – z u(cid:286)miechem odpowiedział niedawny aresztant – wi(cid:266)c chc(cid:266) si(cid:266) teraz
nagadać. Ale to tylko na pocz(cid:261)tku. Pó(cid:296)niej b(cid:266)d(cid:266) mówił tylko wtedy, gdy zajdzie potrzeba.
Wi(cid:266)c co do moich zastrze(cid:298)e(cid:276), to dotycz(cid:261) one posłusze(cid:276)stwa i wzajemnego naszego stosunku.
– Wzajemnego stosunku? – zapytał marynarz, podnosz(cid:261)c ramiona. – Co to takiego?
Pitt wybuchn(cid:261)ł (cid:286)miechem, bo ju(cid:298) wiedział teraz, z kim ma do czynienia.
– To si(cid:266) wyja(cid:286)ni powoli z naszej rozmowy! – odpowiedział. – Najpierw o posłusze(cid:276)stwie.
B(cid:266)d(cid:266) posłuszny jak najsprawniejszy (cid:298)ołnierz, lecz do czasu, póki nie zamajacz(cid:261) przede mn(cid:261)
mury wi(cid:266)zienia, niezale(cid:298)nie od tego, w jakim kraju zostały zbudowane. Wtedy b(cid:266)d(cid:266)
nieposłuszny, rozkazów nie wykonam, b(cid:266)d(cid:266) walczył, jak mog(cid:266) i umiem.
– żłupi jeste(cid:286)! – pogardliwie rzucił olbrzym. – Wi(cid:266)zienia pobudowano dla słabych i
tchórzliwych, nie dla silnych i (cid:286)miałych.
– No, tak! Miałem towarzysza. Numer 39, był Murzynem i lubił mówić przysłowiami –
opowiadał ze (cid:286)miechem Pitt. – Otó(cid:298) powtarzał on cz(cid:266)sto, (cid:298)e „je(cid:298)eli pot(cid:266)(cid:298)ny i bogaty człowiek
powie, (cid:298)e woda na rzece jest mocna jak whisky, słabi i tchórzliwi uwierz(cid:261) i upij(cid:261) si(cid:266)”.
– M(cid:261)dry człowiek był ten Numer 39! Czy nale(cid:298)ał do załogi jakiego(cid:286) okr(cid:266)tu? – zapytał
– I tak, i nie! – wzruszył ramionami Pitt. – W ka(cid:298)dym razie był to okr(cid:266)t stoj(cid:261)cy na mocnej
złotowłosy marynarz.
kotwicy i gnij(cid:261)cy w porcie.
– Podła pozycja! – zawołał olbrzym i splun(cid:261)ł.
– Jednak odbiegli(cid:286)my od tematu naszej rozmowy, kapitanie! – zauwa(cid:298)ył Pitt. – Musz(cid:266)
o(cid:286)wiadczyć z cał(cid:261) stanowczo(cid:286)ci(cid:261), (cid:298)e oprócz pot(cid:266)(cid:298)nych i bogatych uznaj(cid:266) jeszcze jeden rodzaj
ludzi, a mianowicie uczciwych. Je(cid:298)eli b(cid:266)d(cid:266) w gronie takich ludzi na waszym okr(cid:266)cie –
popłyn(cid:266) i stan(cid:266) si(cid:266) dla was po(cid:298)ytecznym. Je(cid:298)eli nie – pójd(cid:266) je(cid:286)ć i pić na „Akr(cid:266)”!
Marynarz milczał, z ukosa patrz(cid:261)c na spokojnego młodzie(cid:276)ca, na jego blad(cid:261) twarz,
zaci(cid:286)ni(cid:266)te usta i badawcze oczy o twardym wzroku.
– Szersze(cid:276) z ciebie, przyjacielu! – mrukn(cid:261)ł nareszcie. – Szkoda, ze jeste(cid:286) otumaniony
przes(cid:261)dami jak mój kuk. Chi(cid:276)czyk, dymem opium.
– Id(cid:266) na „Akr(cid:266)”, bo mi si(cid:266) je(cid:286)ć chce, kapitanie! – rzekł z u(cid:286)miechem Pitt. – Źo widzenia
gdzie(cid:286)... kiedy(cid:286)!.
– Jeszcze nie było powiedziane ostatnie słowo! – zawołał marynarz, kład(cid:261)c mu r(cid:266)k(cid:266) na
ramieniu. – Źaj(cid:266) ci słowo, (cid:298)e nie krzywdzimy nikogo, chyba po pijanemu na brzegu, po
tawemach. Nie kradniemy nic, lecz swego bronimy pazurami i nikomu nie damy, chocia(cid:298)by
doszło do no(cid:298)a lub kuli.
Pitt Hardful milczał i my(cid:286)lał, nie spuszczaj(cid:261)c oczu z ponurej, lecz wyrazistej twarzy
marynarza.
– Nie oddamy swego – ci(cid:261)gn(cid:261)ł dalej olbrzym, zaciskaj(cid:261)c pi(cid:266)(cid:286)ci – bo proceder nasz ci(cid:266)(cid:298)ki i
niebezpieczny. Przez osiem miesi(cid:266)cy igramy ze (cid:286)mierci(cid:261), i musimy za to mieć zyski.
– To mi wystarcza i dogadza – powiedział Pitt. – Teraz co do owych wzajemnych
stosunków. Nie lubi(cid:266) poufało(cid:286)ci, nie znosz(cid:266), gdy mi mówi(cid:261) „ty” bez mego pozwolenia i bez
racji pakuj(cid:261) pi(cid:266)(cid:286)ć pod nos lub oczy. Nazywam si(cid:266) Pitt Hardful i tak powinni zwracać si(cid:266) do
mnie wszyscy, je(cid:298)eli chc(cid:261) mieć we mnie dobrego towarzysza i ch(cid:266)tnego pomocnika. To moje
warunki!
– Zrobione! – zgodził si(cid:266) marynarz. – B(cid:266)d(cid:266) ci(cid:266) nazywał mister Siwir, bo jeste(cid:286) istotnie
– Mister Siwir dobrze brzmi! Niech tak b(cid:266)dzie! – rzekł Pitt. – Teraz pójd(cid:266) do kapitana
„Akry”, aby mi zapłacił za napraw(cid:266) sieci.
surowy.
12
– Źaj spokój! – za(cid:286)miał si(cid:266) olbrzym. – Ten Żrancuz da ci jakie pi(cid:266)ćdziesi(cid:261)t franków całej
parady. Masz tu pi(cid:266)ć funtów zaliczki, przepij je w tawernie, a około północy znajdziesz tu,
przy składach w(cid:266)glowych, koło brekwateru moj(cid:261) jolk(cid:266). Ona ci(cid:266) przyholuje do burty
„Witezia”.
– Źzi(cid:266)kuj(cid:266) za zaliczk(cid:266) – rzekł Pitt, chowaj(cid:261)c biały banknot do kieszeni marynarki. –
Jednak musz(cid:266) upomnieć si(cid:266) o zapłat(cid:266). Ka(cid:298)da praca powinna być wynagrodzona. O północy
b(cid:266)d(cid:266) na „Witeziu”.
Potrz(cid:261)sn(cid:261)wszy r(cid:266)k(cid:261) marynarza, nowy pomocnik kapitana wszedł na pokład „Akry” i
za(cid:298)(cid:261)dał płacy za dokonan(cid:261) napraw(cid:266) sieci. Wkrótce wychodził, przesuwaj(cid:261)c w palcach nowy,
chrz(cid:266)szcz(cid:261)cy stufrankowy papierek.
Zjadłszy obiad w małej portowej tawernie i napiwszy si(cid:266), ku wielkiemu zdziwieniu
pijanego posługacza, zamiast alkoholu czarnej kawy, Pitt wszedł do parku, sk(cid:261)d rozlegał si(cid:266)
obszerny widok na morze. Usiadł na ławce i zapalił fajk(cid:266). Czuł si(cid:266) znowu szcz(cid:266)(cid:286)liwy rado(cid:286)ci(cid:261)
(cid:298)ycia, a my(cid:286)li od razu zagasły w jego duszy.
Przywrócił go do rzeczywisto(cid:286)ci ogłuszaj(cid:261)cy huk lokomotywy towarowego poci(cid:261)gu.
Spojrzał i dostrzegł dług(cid:261) smug(cid:266) połyskuj(cid:261)cych w sło(cid:276)cu szyn kolejowych. Biegły na północ
– tam, gdzie pozostawił rodzinne miasto, dom i wi(cid:266)zienie.
Ha, wi(cid:266)zienie – u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) Pitt. – Szkoda, (cid:298)e nie ma tu Juliana Miguela. Zabrałbym go
z sob(cid:261). Biedak z pewno(cid:286)ci(cid:261) przeraziłby si(cid:266) widz(cid:261)c, (cid:298)e droga uczciwego (cid:298)ycia nie ko(cid:276)czy si(cid:266)
na brzegu, a ci(cid:261)gnie si(cid:266) hen, daleko, tym oto białym (cid:286)ladem, który pozostawiaj(cid:261) po sobie
odpływaj(cid:261)ce w szeroki (cid:286)wiat okr(cid:266)ty...
O północy mała szalupa dowiozła Pitta do czarnej burty trzy–masztowego szonera.
W pół godziny pó(cid:296)niej Pitt chrapał w swojej kajucie.
Podpłyn(cid:266)ła od strony rufy, gdzie połyskiwała mosi(cid:266)(cid:298)na tablica z napisem „Wite(cid:296)”.
Na deku stał złotowłosy olbrzym.
– Witam pana, mister Siwir, na pokładzie mego „Witezia” – rzekł marynarz, wyci(cid:261)gaj(cid:261)c
do przybyłego r(cid:266)k(cid:266). – Nazywam si(cid:266) Olaf Nilsen, jestem wła(cid:286)cicielem i kapitanem tej łupiny.
13
Rozdział III
NA POKŁADZIE „WITEZIA”
Wybiły dzwonki warugi, rozległ si(cid:266) gwizdek bosma(cid:276)ski i po nim gło(cid:286)ny okrzykŚ
– Owral! Wszyscy na pokład!
Sygnał ten obudził Pitta, zerwał si(cid:266) wi(cid:266)c z łó(cid:298)ka i zacz(cid:261)ł si(cid:266) szybko ubierać. Nie sko(cid:276)czył
jednak, gdy w drzwiach kajuty wyrosła barczysta postać Olafa Nilsena.
Sko(cid:286)ne, czarne oczy (cid:286)miały si(cid:266) wesoło, przez rozchylone, wyd(cid:266)te wargi (cid:286)wieciły białe
z(cid:266)by, (cid:298)uj(cid:261)ce gum(cid:266).
– Pierwsze opó(cid:296)nienie, i do tego na brzegu, nie liczy si(cid:266), mister Siwir! – zawołał.
– Przepraszam bardzo, kapitanie! – odparł Pitt zawstydzonym głosem. – Wszystko to z
powodu ubrania miejskiego, zupełnie do szybszej tualety niezdatnego. Źzi(cid:286) sobie nab(cid:266)d(cid:266) strój
odpowiedni.
– żłupstwo! – uspokoił go Nilsen. – Owral wygwizdano na wypłat(cid:266) myta załodze i na
oddanie rozkazu na ładowanie „Witezia”. Pana to tymczasem si(cid:266) nie tyczy, mister Siwir!
– Tym lepiej! – rzekł Pitt. – Zaraz pojad(cid:266) na brzeg i kupi(cid:266) potrzebne rzeczy.
– Najpierw poznasz pan załog(cid:266) statku, a pó(cid:296)niej pojedziesz z bosmanem na brzeg... po
(cid:286)niadaniu – poprawił go kapitan.
– Słucham, kapitanie! – odparł Pitt. – Jestem ju(cid:298) gotów. żdy si(cid:266) znale(cid:296)li na pokładzie,
zastali cał(cid:261) załog(cid:266) w komplecie. Składała si(cid:266) zaledwie z o(cid:286)miu (cid:298)eglarzy, lecz Pittowi wydało
si(cid:266), (cid:298)e ogromny tłum zapełnił dek „Witezia”, który był stanowczo za ciasny i za mały dla
takich olbrzymów.
Pitt gwizdn(cid:261)ł cicho i szepn(cid:261)ł do NilsenaŚ
– Ale(cid:298) wynale(cid:296)li(cid:286)cie, kapitanie, wielkoludów!
Marynarz za(cid:286)miał si(cid:266) i zacz(cid:261)ł zaznajamiać Pitta z lud(cid:296)mi załogi.
– Michał Ryba – bosman i steward w jednej osobie, dłonie ma (cid:298)elazne i tak(cid:261)(cid:298) głow(cid:266), ale
zna słu(cid:298)b(cid:266), okr(cid:266)t i morze. Mikołaj Skalny – mechanik i drugi bosman, lubi morze, a lubiłby je
jeszcze bardziej, gdyby było z whisky lub chocia(cid:298)by z d(cid:298)inu. Majtkowie, z których ka(cid:298)dy
mo(cid:298)e stan(cid:261)ć do pracy jako palacz–mechanik lub bosman, nazywaj(cid:261) si(cid:266)Ś Udo Ikonen, Alen
Hadejnen, Otto Lowe. Ci dwaj, Christiansen i Mito, s(cid:261) palaczami i mechanikamiś wreszcie
nasz kuk – „mandaryn” Tun–Lee, wielki mistrz, umiej(cid:261)cy z konopnej liny przyrz(cid:261)dzić
makarony włoskie, a z (cid:298)agla – kotlety. Oto ju(cid:298) i cała kajut–kompania „Witezia”! Ten za(cid:286)
d(cid:298)entelmen, moi chłopcy, od wczoraj stał si(cid:266) sztormanem. Nosi nazwisko Pitt Hardful, ja za(cid:286)
wol(cid:266) nazywać go mister Siwir.
Nowy sztorman zacz(cid:261)ł (cid:286)ciskać dłonie nowych towarzyszy. żdy si(cid:266) ceremonia powitania
sko(cid:276)czyła, wszyscy, oprócz Ottona Lowego, odbywaj(cid:261)cego na kapita(cid:276)skim mostku warug(cid:266),
przeszli do biesiadni, gdzie ju(cid:298) dymiły kubki z kaw(cid:261).
Podczas (cid:286)niadania Pitt uwa(cid:298)nie przygl(cid:261)dał si(cid:266) nowym znajomym. Na widok ich pot(cid:266)(cid:298)nych
piersi i mi(cid:266)(cid:286)ni, ogorzałych i opalonych na morzu twarzy, (cid:286)miałych, wprost przed siebie
14
patrz(cid:261)cych oczu, u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) i rzekłŚ
– Kapitanie! Nie lubi(cid:266) podawać si(cid:266) za to, czym nie jestem... Tytuł sztormana, dziesi(cid:266)ć
funtów na brzegu i dwadzie(cid:286)cia na morzu – to bardzo pon(cid:266)tne rzeczy! Jednak niech kapitan,
póki jest czas i mo(cid:298)na mnie wysadzić na brzeg, pomy(cid:286)li, (cid:298)e ja znam si(cid:266) na zawodzie
marynarza tak, jak bosman Michał Ryba na rze(cid:296)bach Michała Anioła...
– Nie znam tego mego imiennika! – zgodził si(cid:266) bosman.
– Ja tak samo si(cid:266) znam na tym, co potrzebne jest dla sztormana! – zawołał Pitt ze
(cid:286)miechem.
– Ciura jeste(cid:286), mister Siwir, wiem to... – przerwał mu Nilsen. – Nigdy nie słyszałe(cid:286)
zapewne o takich rzeczach, jak bakier, sztymbork, ru, gafla, takiela(cid:298), sztorcuma, bezan lub
sztak(cid:298)agiel, lecz nie s(cid:261) to znów takie m(cid:261)dre sprawy, gdy(cid:298) inaczej sami nigdy by(cid:286)my si(cid:266) tego
nie nauczyli. Wi(cid:266)c i ty, gdy postoisz przez kilka warug przy sztorwale, gdy spróbujesz
dobrego szturmu podczas „psiej zmiany” albo porz(cid:261)dnej dmy lub zdradliwej szarugi gdzie(cid:286) w
pobli(cid:298)u raf– od razu uko(cid:276)czysz „uniwersytet” marynarski i zostaniesz sztormanem jak si(cid:266)
patrzy! Zreszt(cid:261) nie po to ci(cid:266) tu, mister Siwir, wzi(cid:261)łem. My, –wszyscy jak tu jeste(cid:286)my, gadać
nie umiemy. Przeto nas oszukuj(cid:261), nabieraj(cid:261) po portach i na komorach celnych, wyzyskuj(cid:261)
armatorowie, a my nieraz odpowiadamy pi(cid:266)(cid:286)ci(cid:261) lub no(cid:298)em. Wynikaj(cid:261) st(cid:261)d s(cid:261)dowe sprawy,
tak (cid:298)e ju(cid:298) w paru portach nie mo(cid:298)emy cumować naszego „Witezia”... To najwa(cid:298)niejsza rzecz!
A pó(cid:296)niej —musisz nas leczyć na wypadek choroby lub rany.
Pitt słuchał olbrzyma i widział, jak oczy marynarzy z nadziej(cid:261) i ciekawo(cid:286)ci(cid:261) wpatrywały
si(cid:266) w nowego sztormana.
– Bronić waszych interesów mog(cid:266) i krzywdzić was nikomu nie pozwol(cid:266), bo na prawie si(cid:266)
znam – rzekł uspokojony Pitt. – Co do leczenia, to chocia(cid:298) nie jestem lekarzem, potrafi(cid:266) być
wam pomocnym, miałem przez dwa lata porz(cid:261)dn(cid:261) praktyk(cid:266).
Mówił prawd(cid:266), gdy(cid:298) wi(cid:266)zienny lekarz zawsze brał go do pomocy, a nieraz nawet wprost
posługiwał si(cid:266) nim, nie maj(cid:261)c czasu lub ochoty przychodzić do chorych aresztantów.
– Wi(cid:266)c o czym tu, gadać, sztormanie! – zawołał kapitan, uderzaj(cid:261)c Pitta po ramieniu. –
Zaraz pojedziesz z bosmanem na brzeg, zakupisz leków na osiem miesi(cid:266)cy i wszystkiego, co
ci b(cid:266)dzie potrzeba. A pami(cid:266)taj, (cid:298)e ruta nasza zawadzi o Zwrotnik Raka i o Ocean Lodowaty.
– Hm – mrukn(cid:261)ł Pitt – kawał (cid:286)wiata!
– „Wite(cid:296)” jest podjezdny, maszyny ma silne, a i o(cid:298)aglowanie pierwszej klasy – mówił
Nilsen. – Nie bój si(cid:266), sztormanie, gdy pojedziemy na pomoc, wszystkie rumy napchamy
w(cid:266)glem angielskim, i to najlepszym!
– Ja si(cid:266) nie boj(cid:266), ja si(cid:266) ciesz(cid:266)! – zaprotestował Pitt. – Lubi(cid:266) morze i du(cid:298)o podró(cid:298)owałem
na statkach, rozumie si(cid:266) jako pasa(cid:298)er, nigdy nie marz(cid:261)c o tym, (cid:298)e b(cid:266)d(cid:266) kiedy(cid:286) marynarzem, i
do tego – sztormanem.
– Schodzimy na brzeg, sztormanie! – odezwał si(cid:266) bosman Ryba. – Jolka ju(cid:298) spuszczona
stoi przy sztymborku. Zejdziemy lesic(cid:261).
Załoga przygl(cid:261)dała si(cid:266) z ciekawo(cid:286)ci(cid:261) pierwszym krokom nowego sztormana, lecz Pitt, od
dzieci(cid:276)stwa uprawiaj(cid:261)cy sporty, zr(cid:266)cznie zbiegł do łódki, czepiaj(cid:261)c si(cid:266) chwiejnych stopni
bujaj(cid:261)cej drabinki. Bosman wiosłował, a Pitt przygl(cid:261)dał si(cid:266) mu z ciekawo(cid:286)ci(cid:261). Ryba, jeszcze
rosiejszy i bardziej pot(cid:266)(cid:298)ny ni(cid:298) Olaf Nilsen, miał takie(cid:298) złociste włosy, młod(cid:261), t(cid:266)p(cid:261) twarz,
niebieskie oczy i szerokie usta człowieka o prostaczym umy(cid:286)le. Na obna(cid:298)onych do łokci
r(cid:266)kach miał wytatuowane motyle, kwiaty, jakie(cid:286) kobiety w kapeluszach, zawiłe litery
chi(cid:276)skie.
– Z pewno(cid:286)ci(cid:261) upi(cid:266)kszono pana tym na Wschodzie? – zapytał Pitt.
– Źwa lata temu chodziłem na „Witeziu” do Nagasaki, sztormanie. Tam mi te zabawki
nakłuli Japo(cid:276)czycy w porcie za dwa ameryka(cid:276)skie dolary. Ju(cid:298) jeste(cid:286)my. Cumujcie,
sztormanie!
Pitt wyskoczył i zarzuciwszy link(cid:266) na palik stoj(cid:261)cy na wybrze(cid:298)u, zr(cid:266)cznym ruchem
15
zaci(cid:261)gn(cid:261)ł w(cid:266)zeł.
– poprosił.
żdzie znajd(cid:266) jolk(cid:266)?
Spostrzegł to bosman i uwa(cid:298)nie obejrzał wi(cid:261)zanie.
– Nie morski to w(cid:266)zeł, lecz m(cid:261)dry i mocny. Nauczcie mnie tego na deku w wolnej chwili!
– Rzecz łatwa i ch(cid:266)tnie to uczyni(cid:266) – zgodził si(cid:266) Pitt.—Teraz id(cid:266) po zakupy, bosmanie.
nie mnie.
– B(cid:266)dzie tu stała, a gdybym odpłyn(cid:261)ł, machnijcie w stron(cid:266) „Witezia” czym(cid:286) białym. Z
mostku zmiana dojrzy i pchnie łód(cid:296) do brzegu z którym(cid:286) z majtków. Źo nocy wszyscy b(cid:266)d(cid:261)
wolni.
– A w nocy? —spytał Pitt.
– W nocy wychodzimy w morze, gdzie b(cid:266)dziemy si(cid:266) ładowali – odparł Ryba.
– Co si(cid:266) b(cid:266)dzie ładowało?
– To nie moja rzecz, w tym głowa kapitana – odparł bosman wymijaj(cid:261)co. – Jego pytajcie,
– Sk(cid:261)d wy jeste(cid:286)cie, bosmanie? – zmienił rozmow(cid:266) Pitt.
– Ja z brzegów Białego Morza, pochodz(cid:266) z rosyjskich Pomorzan, co wyznaj(cid:261) star(cid:261) wiar(cid:266) –
rzekł i z melancholijnym u(cid:286)miechem dodałŚ – Źaleko, st(cid:261)d nie widać!...
– A nasz kapitan czy te(cid:298) si(cid:266) urodził w waszych stronach? – dopytywał sztorman.
– Nie! On – Norweg, ale nie czysty, bo matk(cid:266) miał Laplandk(cid:266), dlatego ma czarne, sko(cid:286)ne
oczy i policzki jak u Tatara. Ale to dzielny, (cid:286)miały (cid:298)eglarz! Takich ju(cid:298) mało po morzach
chodzi.
W głosie bosmana zabrzmiały nuty szacunku i dumy.
– Lubicie Olafa Nilsena? – zadał pytanie Pitt.
– Boimy si(cid:266) go, bo straszny w gniewie i niesamowity —szepn(cid:261)ł Ryba – wszystko wie,
wszystko widzi... Lecz hojny i spełnia przyrzeczenia. Wszyscy b(cid:266)dziemy pr(cid:266)dko bogaczami,
nawet Tun–Lee, chocia(cid:298) w ka(cid:298)dym porcie, gdy wyjdzie na brzeg, zgrywa si(cid:266) w karty i ko(cid:286)ci.
Hazardowny kuk!
– Załoga zgodnie z sob(cid:261) (cid:298)yje? – wypytywał dalej sztorman.
– Jak Bóg da! – odparł niepewnym głosem bosman. – Na brzegu – to dobrze, ale po trzech,
czterech miesi(cid:261)cach pływania ró(cid:298)nie bywa... Źziej(cid:261) si(cid:266) nieraz straszne rzeczy... żdyby nie
kapitan... Ale sami, sztormanie, ujrzycie to... wkrótce...
– Jaka przyczyna niezgody? Powiedzcie, bosmanie!
– Sami dowiecie si(cid:266)... – szepn(cid:261)ł, podnosz(cid:261)c szerokie bary. Ci(cid:266)(cid:298)ko wzdychaj(cid:261)c, marynarz z
tajemnicz(cid:261) min(cid:261) zacz(cid:261)ł zapalać fajk(cid:266).
Ju(cid:298) mam do rozwi(cid:261)zania dwie zagadkiŚ nocne ładowanie „Witezia” na pełnym morzu i
przyczyn(cid:266) swarów. Jak na pierwszy dzie(cid:276) mego urz(cid:266)dowania – to dostatecznie! – pomy(cid:286)lał
Pitt i ruszył do miasta.
16
Rozdział IV
PIERWSZE ZAGADKI
Po zachodzie sło(cid:276)ca na „Witeziu” zawrzała robota. Jacy(cid:286) żrecy, zabawnie mówi(cid:261)cy po
francusku, kr(cid:266)cili si(cid:266) po pokładzie. Zapracowana załoga wyci(cid:261)gała za pomoc(cid:261) kranów
zawarto(cid:286)ć rumu. Na dziobie i wzdłu(cid:298) burt statku powoli wyrastała góra z pustych beczek,
skrzy(cid:276), zwojów lin, ła(cid:276)cuchów, (cid:298)aglowego płótna, (cid:298)elaznych sztab, gumowych worków z
sol(cid:261) i cukrem i innych, nieraz nie znanych Pittowi przedmiotów. Nareszcie jednak bardzo
gł(cid:266)boki i pakowny rum „Witezia” został zwolniony. Pitt zobaczył wtedy magazyny
umieszczone pomi(cid:266)dzy (cid:298)elazn(cid:261), burt(cid:261) a drewnianym wewn(cid:266)trznym oszyciem szoneraś były
napełnione w(cid:266)glem.
W tej chwili rozległ si(cid:266) przeci(cid:261)gły gwizdek i głos kapitanaŚ
– Wszystkie zmiany na pokład! Szychtować!
Marynarze wydobywali si(cid:266) po zwisaj(cid:261)cych drabinkach z gł(cid:266)bokiego wn(cid:266)trza „Witezia” i
tylko bosman został przy przedniej windzie.
– Co mam robić, kapitanie? – zapytał Pitt, podnosz(cid:261)c si(cid:266) na mostek.
– Tymczasem nic! – odparł Nilsen. – Teraz b(cid:266)dziemy szychtowali, to znaczy ładowali
towary. Wasza r
Pobierz darmowy fragment (pdf)