Darmowy fragment publikacji:
• Kup książkę
• Poleć książkę
• Oceń książkę
• Księgarnia internetowa
• Lubię to! » Nasza społeczność
Spis treści
Wstęp · 11
Część pierwsza · Co szczęściu przeszkadza?
Rozdział 1. Lenistwo, czyli gdybanie · 21
Opowieść Wiktora, część pierwsza · 26
Kanada i Cypr · 29
[Sugestie do self ‑coachingu · 47 / Ćwiczenie · 49]
Opowieść Wiktora, część druga · 49
Rozdział 2. Pycha, czyli walka z przeciwnościami · 53
Opowieść Wiktora, część trzecia · 53
Indie i Nepal · 56
[Sugestie do self ‑coachingu · 71 / Ćwiczenie · 74]
Opowieść Wiktora, część czwarta · 75
Rozdział 3. Złość, czyli krytyka i ocenianie · 77
Opowieść Wiktora, część piąta · 77
Peru i Wenecja · 80
[Sugestie do self ‑coachingu · 95 / Ćwiczenie · 99]
Opowieść Wiktora, część szósta · 99
Rozdział 4. Nieumiarkowanie, czyli przesada · 103
Opowieść Wiktora, część siódma · 103
Szwecja i południe Afryki · 106
[Sugestie do self ‑coachingu · 123 / Ćwiczenie · 127]
Opowieść Wiktora, część ósma · 128
SpiS treści
7
Poleć książkęKup książkęRozdział 5. Kłamstwo, czyli samooszukiwanie · 131
Opowieść Wiktora, część dziewiąta · 131
Maroko i Portugalia, Sintra · 133
[Sugestie do self ‑coachingu · 153 / Ćwiczenie · 157]
Opowieść Wiktora, część dziesiąta · 158
Rozdział 6. Lubieżność, czyli brak szacunku · 161
Opowieść Wiktora, część jedenasta · 161
USA i Egipt · 164
[Sugestie do self ‑coachingu · 185 / Ćwiczenie · 188]
Opowieść Wiktora, część dwunasta · 189
Rozdział 7. Zachłanność, czyli chciwość · 193
Opowieść Wiktora, część trzynasta · 193
Tajlandia i Norwegia · 197
[Sugestie do self ‑coachingu · 218 / Ćwiczenie · 221]
Opowieść Wiktora, część czternasta · 222
Część druga · Co szczęściu pomaga?
Rozdział 8. Otwartość, czyli empatia · 231
Opowieść Wiktora, część piętnasta · 231
Mongolia i Arizona · 235
[Sugestie do self ‑coachingu · 248 / Ćwiczenie · 251]
Opowieść Wiktora, część szesnasta · 251
Rozdział 9. „Tu i teraz”, czyli po prostu w tej chwili · 255
Opowieść Wiktora, część siedemnasta · 255
Grecja, Eubea i Rosja · 261
[Sugestie do self ‑coachingu · 279 / Ćwiczenie · 281]
Opowieść Wiktora, część osiemnasta · 282
8
coaching na WySpach SzczęśliWych
Poleć książkęKup książkęRozdział 10. Radość, czyli zabawa · 287
Opowieść Wiktora, część dziewiętnasta · 287
Indie — McLeod Ganj i Francja — Tulon · 292
[Sugestie do self ‑coachingu · 304 / Ćwiczenie · 306]
Opowieść Wiktora, część dwudziesta · 307
Rozdział 11. Misja, czyli rozwinięty talent · 311
Opowieść Wiktora, część dwudziesta pierwsza · 311
Ameryka: Wenezuela i Dominikana · 317
[Sugestie do self ‑coachingu · 324 / Ćwiczenie · 328]
Opowieść Wiktora, część dwudziesta druga · 329
Rozdział 12. Przepływ, czyli latanie · 333
Opowieść Wiktora, część dwudziesta trzecia · 333
Norwegia, Szwajcaria i Czechy · 340
[Sugestie do self ‑coachingu · 357 / Ćwiczenie · 360]
Opowieść Wiktora, część dwudziesta czwarta · 360
Rozdział 13. Sens, czyli misja życiowa · 365
Opowieść Wiktora, część dwudziesta piąta · 365
Indie i Tybet · 370
[Sugestie do self ‑coachingu · 383 / Ćwiczenie · 388]
Opowieść Wiktora, część dwudziesta szósta · 389
Rozdział 14. Siła, czyli energia i moc · 393
Opowieść Wiktora, część dwudziesta siódma · 393
Indie i Kanada · 397
[Sugestie do self ‑coachingu · 408 / Ćwiczenie · 412]
Opowieść Wiktora, część dwudziesta ósma · 413
Poleć książkęKup książkęWszelka zbieżność faktów, nazwisk i wydarzeń
jest przypadkowa i niezamierzona.
Poleć książkęKup książkęRozdział 3.
Złość, czyli krytyka
i ocenianie
Wiewiórkołan 5
Wiewiórka nigdy nie jechała pociągiem. Usiadła przy oknie i świat
zawirował. Siedziała w jednym w miejscu, a mimo to wszystko
w oddali skakało. Całe jej doświadczenie mówiło, że było odwrotnie: to ona skacze,
a świat stoi w miejscu.
— Okropne — westchnęła — i jakie niepraktyczne: stać w miejscu i skakać światem,
a ile przy tym hałasu. Ludzie to głupcy.
Opowieść Wiktora, część piąta
Odpowiadając na Twoje pytanie, jaki jest dla mnie najważniejszy
wniosek dotyczący poprzedniego mejla, a właściwie opisanego etapu
życia, mogę stwierdzić, że jeśli robi się rzeczy wielkie, a nawet
buduje dom lub firmę z rozmachem, ale brakuje w tym głębi, jakiejś
wartości pod spodem, poczucia sensu, to kryzys jest tylko kwestią
czasu. Wydawało mi się, że świetnie dbam o ekonomiczne podstawy.
Excelowski arkusz kalkulacyjny miałem w małym palcu. Wszystkie
inwestycje były przewidziane i skrzętnie zaplanowane, ale nie
inwestowałem w sprawę najważniejszą, we własne wartości. Sprawy
toczyły się na zewnątrz mnie, nie umiem tego lepiej wyrazić, ale
brakowało mi zaangażowania, jakiejś wewnętrznej głębi. Dziś mogę
powiedzieć tylko: co z tego, że wtedy docierały do mnie pierwsze
tego rodzaju sygnały, jeśli przez wiele kolejnych miesięcy nie
potrafiłem z nich skorzystać.
Jaki jest najważniejszy wniosek z poprzedniej części? Chy‑
ba taki, że rzeczy, które się źle zaczyna, źle się kończą.
rozdział 3. złość, czyli KrytyKa i ocenianie
77
Poleć książkęKup książkęPoznaliśmy się z Agnieszką jeszcze na studiach. Była dziewczyną
mojego kolegi. Początkowo się nie lubiliśmy, a Agnieszka nawet
mi się nie podobała. Ja jej zresztą też nie. Nasze spotkania
były pełne wzajemnych uszczypliwości i cynicznych uwag. Dzisiaj
myślę, że chyba z przekory postanowiłem się do Agnieszki zbli‑
żyć — czy też ją uwieść. Tak bardzo mnie złościła, że w końcu
zaczęła mnie pociągać. I od początku nasza relacja zbudowana
była na przepychaniu się, wzajemnej rywalizacji, a z biegiem
lat na chłodnej obojętności. Aż wreszcie tym, czym się zaczę‑
ła, tym się zakończyła: wybuchem złości, oskarżeń, cynizmem,
graniem uczuciami dzieci i nierówną, wyniszczającą wojną. Po
jednej stronie była samotna, skrzywdzona matka dwójki dzieci,
bez pracy, z zadłużonym salonem, tak brzmiała wersja oficjalna.
W cichym zapleczu zaś cała jej zamożna rodzina ze swoimi zna‑
jomościami, układami i koneksjami. Po drugiej byłem ja, bogaty
i cyniczny właściciel agencji ubezpieczeniowej, rozbijający się
ze swoją kochanką najnowszym bmw.
Przez ostatnie lata mojego małżeństwa żyłem budową nowego
domu, podświadomą chęcią zerwania z uzależnieniem od teściów.
Przestałem rozwijać działkę ubezpieczeniową i w nadziei na duży
szybki zysk rozpocząłem inwestycje na giełdzie. Ubezpieczenia
szły jakoś same, tak dobrze, że zrezygnowałem z ich aktywnego
sprzedawania. W całości pochłonęła mnie giełda. Zacząłem poży‑
czać cudze pieniądze, a właściwie składać obietnice krociowych
zysków. Oczywiście robiłem to nielegalnie, bez uprawnień
brokerskich ani nawet bez potrzebnego doświadczenia. I tak
zadziałała zasada domina. Ludzie zaczęli żądać zwrotu inwesty‑
cji, a ja zamiast szukać rozwiązania, wróciłem do picia, cho‑
ciaż już wtedy wiedziałem, że to droga zagłady. Matka kolejny
raz rozstała się z ojczymem i najpierw zaczęła się codziennie
upijać, a potem popadła w depresję, a mój ojciec zmarł w niewy‑
jaśnionych okolicznościach, z rozbitą głową, wyłowiony z Zalewu
Zegrzyńskiego. Ponoć tak jak ja, winny był rozlicznym ludziom
pieniądze z długów hazardowych.
78
coaching na WySpach SzczęśliWych
Część pierwsza · Co szczęściu przeszkadza?Poleć książkęKup książkęW tamtych miesiącach byłem pewien, że powtórzę los moich ro‑
dziców, a właściwie już go urzeczywistniam. Moja firma upadła
i ledwie zdołałem pospłacać najpilniejsze długi. Mimo to sąd
zasądził ode mnie horrendalne alimenty na dzieci, dokonując
założenia, że jako doświadczony agent ubezpieczeniowy szybko
uzyskam podobny poziom dochodów. Miałem poczucie, że dosłownie
w ciągu kilku miesięcy od niefortunnej zdrady, której ślad
Agnieszka wytropiła w moim telefonie, moje życie sięgnęło dna.
A przecież miałem wszystko, mogłem doskonale korzystać z życia
przez kolejne lata. Zarzucałem sobie, że zmarnowałem tak pięk‑
nie ułożone życie.
Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że to właśnie tamto życie, pozba‑
wione refleksji, głębi, wartości doprowadziło mnie do upadku.
I właśnie z powodu tej niewiedzy dalej żyłem złudzeniami
i dalej popełniałem błędy — ale przynajmniej zacząłem stawiać
pytania i szukać odpowiedzi.
rozdział 3. złość, czyli KrytyKa i ocenianie
79
Poleć książkęKup książkęPeru i Wenecja
zaczęły poJawiać się oznaKi od dawna wyczekiwanej wiosny. Po‑
goda w dalszym ciągu nas nie rozpieszczała, dni wciąż były krótkie, lecz
z ulic zniknął śnieg, a termometr zaczął wskazywać wreszcie dodatnią
temperaturę. Rozpoczął się okres spóźnionych wyjazdów na narty i wy‑
praw w odległe kraje, gdzie właśnie jest pora sucha lub tamtejsza zima
oznacza 25 stopni Celsjusza w ciągu dnia. To okres, w którym nasza
grupa superwizyjna kurczy się nieraz do 2 – 3 osób, ponieważ wszyscy
pozostali jak za skinieniem różdżki gdzieś się rozjeżdżają. Inka do Azji,
Trynidad do swojej rodzinnej Argentyny, zaś Eryk przygotowuje się do
sezonu, aktualizując przewodnikowe trasy. Tego dnia na posterunku
zostaliśmy my trzej: Jędrek, ojciec Rafał i ja.
— Opowiem wam o młodym proboszczu, z którym prowadzę coa‑
ching. Oczywiście zgodnie z zasadami etyki bardzo dokładnie mu wy‑
jaśniłem, jakie są zasady coachingu, ale zdaje się, że on tego nie przyj‑
muje do wiadomości, chociaż jest młodym, ambitnym i technologicznie
zreformowanym księdzem, co znaczy, że internet i nowe technologie
nie mają dla niego tajemnic. Jednak spotkania ze mną są dla niego
naukami duchowymi. Nic nie mogę na to poradzić i, szczerze mówiąc,
doszedłem do wniosku, że kiedy próbuję za wszelką cenę nawrócić go
na coaching, zachowuję się jak moi prekursorzy i szesnastowieczni
prokuratorzy świętego trybunału — roześmiał się z własnego żartu,
spojrzał na nas i spostrzegłszy, że nie zrozumieliśmy tego dowcipu,
roześmiał się ponownie. — No, w każdym razie ani jemu nie przeszka‑
dza, że ja mu robię coaching, ani mnie, że on przychodzi do mnie na
nauki duchowe. Ma na imię Andrzej i od dwóch lat prowadzi małą, ale
zamożną parafię. Pewnie was nie zaskoczę, jeśli powiem, że przychodzi
do mnie ze straszliwym krytycyzmem. Mówiąc straszliwy, mam na my‑
śli: nietolerancyjny, niechętny, złośliwy stosunek do ludzi. Znacie mnie,
nie przesadzam. Jest gotów ze szczegółami opowiadać o przebiegu
80
coaching na WySpach SzczęśliWych
Część pierwsza · Co szczęściu przeszkadza?Poleć książkęKup książkęspowiedzi tylko po to, żeby sobie, a jak sądzi: mnie, udowodnić, że jego
parafianie są głupi, małostkowi, a przede wszystkim, że wyznają jakąś
formę herezji, i ilekroć on usiłuje im to uświadamiać, spotyka się z nie‑
zrozumieniem. Tym, co go najbardziej martwi, jest fakt, że częstotliwość
spowiedzi spada.
— Co konkretnie ma na myśli, mówiąc
o herezji? — spytał Jędrek.
— Niestety, podejrzewam, że w dużym
stopniu ma rację. Tak zwana religijność lu‑
dowa w naszym kraju jest dość płytka, oparta
na nawykach i często z Miłosiernym Panem
Bogiem niewiele ma wspólnego. Z punktu
widzenia nauki Kościoła zadanie proboszcza
Andrzeja polega na pokazaniu głębszego sensu
wiary, przetłumaczenia Bożego miłosierdzia
na język zwykłego człowieka. Zamiast tego
Przekonanie hamujące szczęście
Szczęście mija niezauważenie i dopiero gdy
minie, zastanawiamy się, że to być może było
szczęście.
Przekonanie wspierające szczęście
Szczęśliwi ludzie często się uśmiechają. Spójrz
na ich twarze. Nie ma tam uśmiechu błazna
ani uśmiechu zakłopotania, ani szyderstwa,
ani drwiny. Jest uśmiech otwarty na spotka-
nie. Jest cisza i przyzwolenie. Jest delikatne
uniesienie powiek. Jest obecność. Śmieją się
oczami, a nie gardłem.
rozdział 3. złość, czyli KrytyKa i ocenianie
81
Poleć książkęKup książkęmłody, ambitny ksiądz chłoszcze swoich parafian sarkazmem, zjadli‑
wością i ocenami. Dam przykład z ostatniego spotkania. Przychodzi
do spowiedzi młoda kobieta i wyznaje, że kłóci się z mężem, ale jak tu
się nie kłócić, gdy mąż pije i, co gorsza, nabiera wtedy ochoty na seks.
Co na to ksiądz Andrzej? Że powinna męża do kościoła przyprowadzić,
do sakramentu zachęcić, do wspólnej modlitwy zapraszać. Penitentka
w odpowiedzi jeszcze bardziej użala się na męża i stara się wyjaśnić, że
co prawda jest kłótliwa, ale jak tu nie być kłótliwą, kiedy mąż pijak. Na
co ksiądz Andrzej, że mąż pewnie i pijak, ale przez to, że od Boga się
oddalił, więc jej zadaniem, jako sakramentalnej żony i katoliczki, jest
męża wspierać. A ona na to: jak tu męża wspierać, kiedy pijak i, co gorsza,
wtedy do seksu się garnie, a ją wówczas tylko złość bierze. Ksiądz Andrzej
wszystko to relacjonuje mi pod hasłem: Jakaż to głupia i zatwardziała
kobieta, nic dziwnego, że się nie mogą dogadać i że w końcu mąż pije.
I co wy na to? Tak mi tę całą historię wielebny Andrzejek przedstawił,
że w końcu i mnie ręce opadły i w duchu powtarzałem sobie, że to nie
kobieta głupia ani że mąż to nie z jej powodu ucieka w pijaństwo, ale
proboszcz głupi, więc niedługo wszyscy parafianie mu się rozpiją, a koś‑
ciół będzie stał pusty — znowu zaniósł się rechotem i tym razem obaj
mu zawtórowaliśmy.
— W takim razie mam dla ciebie historię, która pasuje jak ulał — ode‑
zwałem się, ocierając łzy ze śmiechu. — O, przepraszam za spoufalenie:
mam historię dla waszej Przewielebnej Coachingowej Duchowości —
znowu wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Po chwili zacząłem opowiadać.
— Jak wiecie kilka miesięcy temu byłem w Peru. W Limie odebrał
nas polski przewodnik, młody chłopak, który od wielu lat mieszka i pra‑
cuje w Peru. Jako student przybył tutaj z Polski i zakochał się w nowej,
odległej ojczyźnie, w której się ożenił, zakorzenił, wychowuje dwójkę
dzieci i pracuje, pilotując wycieczki z krajów nowej Europy. Świetnie
opanował czeski, słowacki, nieźle radzi sobie też po rosyjsku. Po prostu:
złoty chłopak. Jak to zwykle bywa na tego rodzaju trasach, zaczęliśmy
od Limy. Miasto położone jest na klifie otoczonym pustynią, a w dole
rozpościera się ocean. Kilkanaście dzielnic tradycyjnie dla tego regionu
nosi nazwy rozlicznych świętych, rozpoczynając od Jesus Maria, przez
San Louis, San Borja, Magdalena itp. Jest również położona na klifie
ekskluzywna dzielnica Miraflores, rzeczywiście zgodnie z nazwą tonąca
w kwiatach. Są i biedniejsze dzielnice, na przykład Barranco, gdzie
82
coaching na WySpach SzczęśliWych
Część pierwsza · Co szczęściu przeszkadza?Poleć książkęKup książkęz pierwszego piętra sterczą ku niebu druty zbrojeniowe oczekujące na
lepsze dni właścicieli, zakup kolejnej partii cegieł za skrzętnie zbierane
oszczędności lub na zamążpójście córki. Jedna gawęda zmieniała się
w drugą, a zabawny ton przekomarzania się z polską przewodniczką
dodatkowo ubarwiał opowieści o Limie. Byliśmy nieliczną grupą, dlatego
mieliśmy czas na zadawanie mnóstwa szczegółowych pytań i włączanie
się w klimat żywej, zabawnej dyskusji.
Na wzgórzach rozpościerały się slumsy. Małe domostwa przylepione
do szarych skał, pomalowane w ostre wyraziste kolory: fiolety, zielenie,
żółcie. Chyba po to, żeby podkreślić dumę gospodarzy, którzy przybyli
tutaj za chlebem z odległych biednych wiosek. W Peru obowiązuje prawo
zasiedzenia, szansa dla biedaków: jeśli obejmiesz ziemię niczyją i nikt
nie zgłosi pretensji do tego miejsca, to po dziesięciu latach zostaje ona
uznana za twoją własność, wystarczy przyprowadzić dwóch świadków,
najczęściej są to sąsiedzi w podobnej sytuacji, i urząd nada oficjalne
prawo własności. W miastach tak wielkich i rozwiniętych jak Lima tylko
najbardziej niedostępne i nieprzyjazne tereny są jeszcze wolne, dlatego
nowe domy, a potem całe dzielnice przylepiają się dosłownie do dzikich
pustych skał, by w ciągu lat, a nawet miesięcy przeistoczyć się w tętniące
życiem osady. Podobnie jak we wszystkich biednych miejscach na świecie,
społeczność lokalna rządzi się tutaj swoimi prawami, tworząc własne
komitety, grupy wsparcia i oczywiście gangi.
Na tutejszym życiu codziennym, nie tylko w Limie, ale także w ca‑
łym Peru, silne piętno wywiera rodzina. Relacje rodzinne to źródło siły,
wsparcia, lecz również obowiązek, a także zestaw norm, z którymi trzeba
się bardziej liczyć niż z policją, urzędami czy oficjalnym państwem. Są
też w Limie dzielnice bardzo bogate, o charakterze europejskim, z wiel‑
kimi centrami handlowymi, setkami butików i restauracji, bogaczami
kupującymi markową odzież i tłumem młodzieży.
Piotrek, tak miał na imię nasz polsko ‑peruwiański przewodnik,
wszystkie te zakamarki i tajemnice stolicy odkrywał, oprowadzając nas
własnym, odmiennym od tras turystycznych, szlakiem. Na koniec wyczer‑
pującego dnia czekała nas prawdziwa uczta w restauracji malowniczo
położonej na plaży nad Oceanem Spokojnym, poniżej wysokiego klifu.
Jedzenie w czasie podróży odgrywa wielkie znaczenie, część ludzi jest
nieufna, obawiają się nieznanych smaków, z nieufnością przypatrują
się zawartości jakiegoś sosu, dopytują się o skład czegoś, co wygląda
rozdział 3. złość, czyli KrytyKa i ocenianie
83
Poleć książkęKup książkęjak pulpet, rozdziobują widelcem nieznane warzywo. Jakby zjedzenie
czegoś nieznanego mogło wywołać poważne konsekwencje smakowe,
po których nic już nie będzie takie jak poprzednio. Inni natomiast
obawiają się wszelkich możliwych zemst faraona, sułtana, maharadży,
a w przypadku Peru — zemsty Tupaka Amaru, która objawia się mniej
lub bardziej poważnym rozstrojem żołądka, w końcu biegunką i wymio‑
tami. Odmienna od naszej flora bakteryjna zaczyna szaleć w naszym
układzie pokarmowym i zazwyczaj nie tak łatwo daje się okiełznać.
W restauracji był ogromny otwarty bufet ze specjałami kuchni
z wszystkich stron świata: były potrawy indyjskie, japońskie, hiszpań‑
skie, włoskie i miejscowe peruwiańskie: kilkanaście gatunków ryb:
pieczonych, marynowanych na surowo, w postaci ceviche, tyle samo
gatunków mięs, nie mówiąc o sosach, sałatkach, obfitości egzotycznych
dla nas owoców i warzyw, do tego owoce morza, makarony, pasztety
oraz bogactwo słodyczy. A z okazji otwarcia imprezy wszelkie możliwe
alkoholowe i bezalkoholowe napoje — do wyboru do koloru. Piotrek już
od spotkania na lotnisku zachwalał peruwiańską kuchnię, a zwłaszcza
restaurację, do której nas zaprowadził pod koniec dnia. Przekazywał
nam jednak dwuznaczną informację, co niestety uzmysłowiłem sobie
znacznie później: z jednej strony zachęcał do degustacji, zachwalał
kucharzy i wyszukane smaki, z drugiej zaś przestrzegał przed obżar‑
stwem, a zwłaszcza spożywaniem potraw wysokiego ryzyka, do których
należało zaliczyć w zasadzie wszystko z wyjątkiem gotowanego ryżu.
Podobnie ambiwalentną postawę prezentował w stosunku do alkoholu.
Niemal każdy żart kończył się jakąś aluzją związaną z piciem, zaś al‑
kohol traktowany był jak niezbędne lekarstwo do odkażania przewodu
pokarmowego, ale jednocześnie przestrzegał nas przed nadmiernym
piciem, mieszaniem trunków i opłakanymi skutkami mieszanki alkoholu,
pustynnego klimatu i wysokości, na której dotkliwie odczuwa się brak
tlenu. W czasie wieczornej uczty niemal w jednym zdaniu powtórzył
ten podwójny przekaz: jedzcie, próbujcie, używajcie — to najlepsza taka
okazja — ale bądźcie ostrożni i najlepiej nie poddajcie swojego żołądka
zbyt intensywnej próbie.
Nasza grupa podzieliła się zgodnie z trzema typowymi tendencjami.
Kilka osób zachowało skrajną ostrożność: mając w pamięci wcześniejsze
sensacje gastryczne w innych krajach, ograniczyli się do ryżu, chleba, bu‑
telkowanych napoi. Druga grupa nabierała kopiaste talerze wszystkiego,
84
coaching na WySpach SzczęśliWych
Część pierwsza · Co szczęściu przeszkadza?Poleć książkęKup książkęco wydawało im się znajome, i kiedy coś im szczególnie zasmakowało,
wracali po dokładki. Furorę robiły słodycze, więc nawet, kiedy czuli się
przejedzeni trzema zupami, pięcioma rodzajami mięsa, zapiekankami,
roladami, pastami i siedmioma rodzajami sałatek, i tak sięgali po pud‑
ding z papai i pięć rodzajów sorbetów, torty i bitą śmietanę z owocami,
których nazw nawet nie umieli wypowiedzieć. Trzecia grupa folgowała
sobie całkowicie. Może i ich porcje były mniejsze, lecz ich ambitnym
celem stało się spróbowanie wszystkiego: kiedy dostrzegali na cudzych
talerzach coś, czego jeszcze nie jedli, co rychlej podchodzili po nową
potrawę i kolejną dokładkę, a nasz przewodnik dowcipnie i ze znaw‑
stwem wyjaśniał, co mają na talerzu i czego jeszcze warto spróbować.
Co ciekawe, alkohol pojawił się wyłącznie w formie symbolicznej, na
początek słodki likier z kurzym białkiem pisco sour, a potem po lampce
wina, do wyboru białe lub czerwone. I tak oto w nastroju degustacji
i obżarstwa zakończył się nasz pierwszy peruwiański wieczór w Limie.
Następnego dnia rano mieliśmy wyruszyć w wysokie góry. Rano
wszyscy stawili się w komplecie w znakomitych nastrojach i w dobrym
zdrowiu. Kpiono sobie z nielicznych, którzy z ostrożności poprzestali na
ryżu i kukurydzianych plackach. Usłyszeliśmy o chorobie wysokościowej,
konieczności zjadania małych, lekkich porcji pożywienia i żuciu koki,
wypijaniu kilku litrów wody dziennie, konieczności powstrzymania
się od picia alkoholu, gwałtownego schylania się, podbiegania, dźwi‑
gania ciężarów, słowem: trzy dni aklimatyzacji. Wśród nas było kilku
wytrawnych podróżników, którzy wędrowali już po wysokich górach,
zatem wiedza na temat aklimatyzacji, lecz również nieprzyjemnych
skutków choroby wysokościowej rozprzestrzeniała się w autobusie.
Nie brakowało też przesady, a nawet, w pewnym sensie tradycyjnego
w takich sytuacjach, straszenia nowicjuszy długotrwałymi wymiotami
czy pobytem w szpitalu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy niespełna
w godzinę później Piotrek otworzył wielką butelkę wódki i zaczął nią
częstować ekipę, rozlewając alkohol do plastikowych kubeczków. Dla
mnie każda butelka wódki jest ogromna, ponieważ od lat nie piję alkoho‑
lu, ale ta wydawała mi się nadzwyczajnie wielka. Polska przewodniczka
dzielnie towarzyszyła peruwiańskiemu przewodnikowi, a ja nieśmiało
spytałem: „A co z chorobą wysokościową?”. „Ach, to przecież najlepsze
lekarstwo” — odpowiedział radośnie Piotrek, a cały autobus zareago‑
wał aplauzem. Moje zdziwienie nie trwało jednak zbyt długo, gdyż na
rozdział 3. złość, czyli KrytyKa i ocenianie
85
Poleć książkęKup książkępierwszym postoju przerodziło się w... osłupienie. Z naszej kilkunasto‑
osobowej grupy ponad połowa zakupiła kolejne butelki alkoholu, po
dwie, po trzy, jak w Polsce w czasach PRL ‑u, kiedy na zapas kupowało
się niemal wszystkie towary, a zwłaszcza alkohol. W ciągu następnych
godzin autobus wzbijał się wyżej i wyżej, a uczestnicy wycieczki byli
coraz bardziej pijani. Mniej więcej na wysokości pięciu tysięcy metrów
pierwsze osoby zaczęły chorować, a po drodze była kolejna wspaniała
peruwiańska regionalna restauracja, w której bez ograniczeń podawano
szaszłyki, befsztyki, rolady, pulpety, filety, marynaty. Zanim dotarliśmy
do górskiego schroniska, wycieczka znowu podzieliła się na trzy grupy.
Pierwsza miała wymioty, druga wymioty i biegunkę, trzecia, najmniej
liczna, czuła się w miarę nieźle. W jej skład wchodziły osoby, które
poprzedniego dnia poprzestały na ryżu, a w czasie wspinania się na
szczyty Andów piły wyłącznie wodę. Kiedy Piotrek w roli podczaszego
otwierał kolejną butelkę, tym razem kategorycznie, aczkolwiek już nie‑
co bełkotliwie stwierdzając, że to jedyna metoda: liście koki przepijać
alkoholem, znów spytałem nieśmiało: „A co z chorobą wysokościową?”.
Następnego dnia chorowali już prawie wszyscy, a nasz przewodnik Pio‑
trek nie pojawił się nawet na śniadaniu. Kolejny etap podróży trzeba
było opóźnić. „Może potrzeba lekarza, antybiotyku” — spytałem polską
przewodniczkę, która była w lepszej formie od pozostałych. Jednak po
raz kolejny usłyszałem, że to w zasadzie normalny objaw, bo wszyscy
przybysze z Polski reagują w podobny sposób, jedyną radą jest żucie
liści koki, alkohol i cierpliwość. I wtedy, jak u twojego proboszcza, drogi
ojcze Rafale, włączyło się u mnie i u pozostałych trzech zdrowych osób
bardzo silne ocenianie, zło i krytycyzm aż do przesady. Zaczęliśmy knuć
i spiskować, kto i co napisze do Polski, kto zakabluje polską przewod‑
niczkę i peruwiańskiego rezydenta, a wreszcie — jak zemścimy się na po‑
zostałych głupkach, pijakach, ćwokach i bezmózgowcach. W niektórych
z nas aż się gotowało. Szeptaliśmy po kątach, coraz bardziej złośliwie
komentowaliśmy zachowanie innych uczestników i naszych opiekunów
i niemal niezauważenie przeszliśmy wszystkie objawy choroby wysokoś‑
ciowej. Autobusowe picie i obżarstwo jeszcze się kilka razy powtórzyły,
ale dopiero trzeciego czy czwartego dnia uświadomiłem sobie, że jestem
tak zgorzkniały i wściekły, skoncentrowany na ocenianiu i krytycyzmie,
niechętny ludziom, wrogo nastawiony do całej sytuacji, że cała wyprawa
straciła dla mnie urok. Odwiedzamy fascynujące miejsca, chodzimy
86
coaching na WySpach SzczęśliWych
Część pierwsza · Co szczęściu przeszkadza?Poleć książkęKup książkęwśród cudownych pejzaży, dotykamy inkaskich murów, wspinamy się
do świątyń i zjawiskowych sanktuariów, a ja jestem wściekły, nie od‑
puszczam, komentuję i oceniam. W pewnej chwili usiadłem na skale,
podparłem ciężką głowę na rękach i zadałem sobie pytanie, co mogę
zrobić, żeby powróciła radość z podróżowania, żeby uchwycić szczęśliwą
chwilę, którą utraciłem, co mam począć, i poprzysiągłem sobie, że się
nie ruszę z tej skały, dopóki nie znajdę odpowiedzi, ponieważ poczułem,
że jeszcze dzień lub dwa takiego nastroju, a nie tylko zmarnuję wyjazd
sobie, lecz również wszystkim dookoła, a zwłaszcza moim przyjaciołom,
którzy już dawno odpuścili, wyzdrowieli lub w ogóle nie skupiali uwagi
na wydarzeniach sprzed kilku dni. I co sobie bierzesz z mojej historii,
ojcze Rafale? — spytałem na koniec.
— No, muszę powiedzieć, że zabiłeś mi ćwieka, myśli kotłują się
w mojej starej głowie i nie mam prostej odpowiedzi. Pierwsza myśl
jest w zasadzie oczywista: ksiądz Andrzej zapętlił się w swojej złości
do ludzi i pewnie ani nie wie, jak się wycofać, ani nie potrafi się pojed‑
nać. Ani z ludźmi, ani ze swoją złością. Z racji swojej funkcji, swojego
zawodu jest wyobcowany. Uznaje siebie za przewodnika, pasterza, du‑
chowego przywódcę swojej trzódki, a to go jeszcze bardziej od ludzi
oddala. Odrzuca i jest odrzucany. Ale świdruje mi jeszcze jedna myśl
w głowie. Mniej jednoznaczna, a przez to trudniej znaleźć mi słowa.
W twojej opowieści w zasadzie nie ma niczego zaskakującego. Ludzie
w czasie podróży, wyprawy, wakacji piją, jedzą, korzystają z życia, chcą
się rozluźnić. Z punktu widzenia kapłana — nie lubię tego określenia,
ale trudno — wakacje to jest trochę czas poza grzechem, więcej wtedy
wolno. Znikają reguły dotyczące odpowiedzialności, rozsądku, powagi,
ale w mojej głowie krąży coś jeszcze, może za chwilę o tym powiem.
— W takim razie moja kolej — odezwał się Jędrek. — Mnie zasta‑
nawia pierwsza część twojej opowieści, kiedy mówisz o dzielnicach
Limy i o tym, jak wasz przewodnik znakomicie budował atmosferę
podróży, zaciekawiał was, pokazując miasto od innej strony, prowadził
was swoimi ścieżkami, a potem cię zawiódł. Przyszło mi do głowy, że
ten twój zawód wynikał być może z tego, że jesteś abstynentem, zatem
dopóki podzielał twoje wartości — ciekawość, inspiracja, nowe ścieżki,
tajemnice — był dla ciebie autorytetem, ale od chwili, kiedy zachował
się w sposób, którego ty nie aprobujesz, poczułeś zawód. Złość pojawia
się wtedy, kiedy czujemy się zawiedzeni: to tak, jakby ktoś nas odrzucał.
rozdział 3. złość, czyli KrytyKa i ocenianie
87
Poleć książkęKup książkę — Już wiem! — wykrzyknął podekscytowany ojciec Rafał. — To prze‑
cież historia o podstawowym dla każdego z nas konflikcie. My, księża,
coraz lepiej zdajemy sobie z tego sprawę i pewnie jakoś intuicyjnie
czuje to mój uduchowiony Andrzejek. Ludzie coraz częściej chodzą do
kościoła dlatego, że tak wypada, że inni się tak zachowują. Potrzeba
bycia w stadzie, bycia podobnym, czyli dotrzymywania reguł, dopełnia‑
nia rytuału, jest silniejsza niż własny rozsądek, niż własne wartości. Bo
kiedy ktoś się zachowuje w sposób nietypowy, nieaprobowany, na przy‑
kład nie pije alkoholu, z góry wie, że zostanie odrzucony, więc w lęku
przed odrzuceniem odrzuca zbiorowość i jej zasady, a wtedy pojawia się
złość. Wyobraź sobie Polaka, katolika, który przynajmniej co jakiś czas
nie pojawia się w kościele, nie puszcza dzieci na religię, nie wyprawia
imienin, nie pije alkoholu, nie opowiada sprośnych dowcipów... Toż
to obraza boska — zarechotał. — W chwili, gdy chcesz być inny, gdy
negujesz cudze wartości albo zachowania, podejmujesz jednocześnie,
świadomie lub nie, decyzję o skreśleniu siebie samego z listy lubianych
obywateli. To tak, jakby w ciągu jednej minuty trzystu sześćdziesięciu
pięciu znajomych, którzy cię polubili na fejsbuku, kliknęło Nie lubię —
znowu zarechotał, a my wraz z nim. — Ten grzech, o którym mówimy,
który zabiera nam szczęście, to złość, dawniej zwana gniewem. Jeśli
ktoś z powodu przyzwoitości albo dlatego, że jest dobrze wychowany,
tłumi swój gniew, tylko tę złość potęguje. Przypomniała mi się historia
sprzed kilku tygodni. Chcecie posłuchać?
Zgodnie przytaknęliśmy.
— Jak wiecie, z racji swojego zawodu często podróżuję. Nie ma się
z czego śmiać, dawniej zakonnicy nie wychylali nosa ze swoich celi klasz‑
tornych, spędzali całe życie w murach opactwa, a współcześni mniszko‑
wie, tacy jak ja, zasuwają od konferencji do konferencji. Współcześni
hierarchowie z naszej centrali rozmiłowali się w tego rodzaju przedsię‑
wzięciach. Całkiem jak organizacje sportowe
albo korporacje. Oni mają Rok Biegu Przeła‑
jowego, Dni Szermierki, Tydzień Jogurtu Na‑
turalnego albo Dni Otwarte Hyundaya, a my
mamy Rok Miłosierdzia, Dni Życia Konse‑
krowanego, Tydzień Rodziny, konferencje na
temat polskich błogosławionych — znowu się
zaśmiał. — Kilka tygodni temu po raz kolejny
Przekonanie hamujące szczęście
Szczęście to to samo, co podwyżka.
Przekonanie wspierające szczęście
Ktoś powiedział, że nie rozumie, co to jest
magia drogi i szczęście podróży. Jak można
zrozumieć wiatr i oddychanie? Szczęście jest
powietrzem, a szczęściarz oddechem.
88
coaching na WySpach SzczęśliWych
Część pierwsza · Co szczęściu przeszkadza?Poleć książkęKup książkę
Pobierz darmowy fragment (pdf)