Darmowy fragment publikacji:
ISBN 978-83-958687-3-3
Mojej córce Martynie
Daniel obudził się w pomieszczeniu wielkości bo-
iska do koszykówki. Hala z białymi ścianami i pod-
łogą nie miała zadaszenia. Leżąc na zimnej, gładkiej
powierzchni patrzył na czysto, jaskrawo wręcz błę-
kitne niebo. Widywał takie niebo w piękną pogodę
w szwajcarskich Alpach, ale do tej przestrzeni jakoś
nie pasowało. Powietrze było nieruchome, jakby
wszystko wokół zamarło. Panowała kompletna cisza.
Choć ściany i podłoga wydawały się nowocześnie
sterylne, miał poczucie, że znajduje się w miejscu,
które zostało wybudowane setki lat temu. A mimo że
nie przypominało mu żadnego konkretnego stylu,
atmosferą przypominało świątynię.
Daniel wyraźnie pamiętał wczorajszy dzień. Powrót
po pracy w szpitalu do mieszkania w Santa Monica.
Telefoniczną kłótnię z Moniką o zmianę planów na wie-
czór z powodu przedłużającej się operacji, którą
prowadził. Tak jakby ktoś zaplanował, by wszystko,
co mogło pójść źle przy wymianie zastawki serca,
miało właśnie tego wieczora się spieprzyć.
Pamiętał to wyraźnie, ale jakie to miało znaczenie
teraz, kiedy nie wiedział, gdzie jest i jak, do jasnej cho-
lery, się tu znalazł.
Miał na sobie niebieskie dżinsy, białą koszulę i – co
z zaskoczeniem stwierdził – był boso. Myśli przebiegały
mu przez głowę, a mózg próbował poskładać fragmenty
układanki w spójną całość. Niestety, mimo doktoratu
z nauk ścisłych, zupełnie mu to nie wychodziło. Żadna
z teorii, po które sięgał, dochodząc do siebie, ani na jotę
nie przybliżała go do rozwiązania zagadki, pozostawia-
jąc niepokojącą czarną dziurę pomiędzy wczoraj a tym
dziwnym dzisiaj.
Szybko porzucił rozważania, uznając, że trzeba się
po prostu stąd wydostać i podszedł do jed nej ze ścian.
Przesuwając po niej ręką, obszedł całe pomieszczenie.
Hala była pusta. Na podłodze leżał laptop - jedyny
przedmiot, jaki się tu znajdował. Wziął go do ręki i da-
lej spacerował, przyglądając się ścianom, szukając ja-
kiegokolwiek znaku, że gdzieś tu znajduje się ukryty
mechanizm łamiący białą, cichą płaszczyznę i dający
możliwość wydostania się na zewnątrz.
Kiedy zdążył już okrążyć pomieszczenie kilkanaście
razy, zrozumiał, że jest uwięziony. Całą sytuację traktował
jednak z chłodnym dystansem, podszytym ciekawością,
chociaż brak jakiejkolwiek logicznej wskazówki prowadzą-
cej do rozwikłania zagadki pozostawiał niepokój, potęgo-
wany przez nieokreślone uczucie, że jest obserwowany.
Wreszcie usiadł pod jedną ze ścian i otworzył małego,
srebrnego notebooka, licząc, że znajdzie w nim wska-
zówki, które pozwolą mu zrozumieć, co naprawdę się
wydarzyło.
10
Błękitne niebo nad jego głową poszarzało, ale tem-
peratura spadła tylko nieznacznie.
Komputer od razu wyświetlił panel główny, na któ-
rym z zaskoczeniem zobaczył jedną, jedyną ikonę na tle
niebieskiej grafiki przedstawiającej znak zapytania ro-
dem z jakiejś prostej gry komputerowej, co wydało mu
się nadzwyczaj adekwatne do sytuacji. Daniel uśmiech-
nął się i pomyślał, że koledzy płatają mu jakiegoś figla
na urodziny. Jedyny szkopuł w tym, że właśnie zbliżały
się święta Bożego Narodzenia, a urodziny miał prawie
dwa miesiące temu.
Wciąż licząc, że za chwilę pojawi się ktoś prowadzący ten
program, gratulując mu, że do końca zachował zimną krew,
Daniel kliknął w ikonkę, a na panelu głównym od razu
pokazał się sklep z kilkoma promowanymi produktami.
W promocji była pięciolitrowa butelka wody i stek.
Przejrzał zakładki sklepu, w którym było prawie wszy-
stko, po czym zamknął go i jeszcze raz spra wdził kom-
puter w poszukiwaniu dodatkowego oprogramowania.
Nie znalazł nic – nie było nawet narzędzi syste-
mowych, a żadne skróty klawiaturowe nie działały.
Odnosił wrażenie, że to nie komputer, a raczej panel
zakupowy.
Po godzinie zabawy zrezygnował i zamknął ekran lap-
topa, uświadamiając sobie, że słońce zniknęło za białymi
ścianami, a cień kładzie się w kierunku wschodniej ściany,
powoli zanurzając pomieszczenie w ciemnościach.
Przez chwilę próbował jeszcze raz przeszukać po-
mieszczenie, oświetlając je sobie ekranem monitora,
ale światło było za słabe. Siedział więc pod ścianą,
11
rozmyślając i czekając, aż się coś wydarzy. Wreszcie
przysnął na siedząco, z laptopem w prawej dłoni.
***
Nazajutrz obudziły go promienie słońca, które
odbijając się od białej powierzchni ścian raziły go tak,
jak poranek na słonecznych wakacjach potrafi razić
wczasowiczów po zarwanej nocy.
Jego umysł w ciągu kilku sekund wskoczył znów na naj-
wyższe obroty i Daniel był gotów po djąć kolejną próbę
wydostania się stąd. W koncentracji przeszkadzały mu
jedynie pełny pęcherz i silne pragnienie kawy, które to-
warzyszyło mu każdego ranka, wywołując potrzebę na-
tychmiastowego poczucia jej smaku w ustach i aromatu
w powietrzu. Pierwszą potrzebę zrealizował w przeciwle-
głym rogu hali, druga stawała się coraz bardziej natrętna
i towarzyszyła mu jeszcze dłuższą chwilę. Myśl o kawie
stawała się coraz bardziej nieznośna, w dodatku Daniel
zaczął coraz inten sywniej odczuwać pustkę w żołądku.
Uświadomił sobie, że ostatnim jego posiłkiem była ka-
napka ze szpitalnego baru.
Myśl o niej wzmogła apetyt, ale odsunął ją od siebie.
Najbardziej pragnął kawy, która być może pomogłaby
mu dowiedzieć się, o co tu chodzi. Znowu przejrzał
dokładnie białe ściany, jeszcze raz zbadał idealnie gładką
powierzchnię podłogi. Wodząc po niej ręką, zastana-
wiał się, dlaczego nie nagrzewa się od promieni słońca.
Mimo że świeciło mocno, pozostawała zimna jak pod-
łoga starego kościoła.
12
Obserwując z przymrużonymi oczyma, jak słońce prze-
suwa się po fragmencie idealnie niebieskiego nieba, zaczął
mówić, zakładając, że ktoś musiał to wszystko przy-
gotować: – Wiem, że mnie słyszycie i może dobrze się
bawicie, ale ja nie. Jeśli miała to być niespodzianka
albo jakaś fajna zagadka, to wam się, kurwa, za grosz
nie udało – i podnosząc głos, krzyknął jakby dla
pewności: – Co to za frajda z rozwiązywania łamigłówki
bez pieprzonej kawy?!
A po krótkiej chwili, siadając pod ścianą i otwierając
laptopa, dodał już sam do siebie: – Rozwiązanie
musi znajdować się w tym urządzeniu – i klnąc pod
nosem, zaczął przyglądać się sprzętowi w tej samej
kolejności, co wczoraj.
Żadnych wejść ani wyjść jednak nie było. Laptop
musiał się ładować na odległość, bo bateria była wciąż
pełna. Po otwarciu, tak jak dzień wcześniej, pojawił się
panel główny z symbolicznym znakiem zapytania i je-
dyna ikona pozwalająca wejść do sklepu. Żadnego menu.
Żadnych dodatkowych funkcji. Daniel odniósł wraże-
nie, że doszedł do etapu, w którym kręci się w kółko,
zupełnie jak w grach, w które grał jako dziecko.
Przypomniało mu się, jak dochodził do momentu,
w którym trzeba odnaleźć tajne wejście lub nacisnąć
jakiś guzik, albo prze sunąć zapadnię. Pamiętał własną
złość spowodowaną brakiem możliwości znalezienia roz-
wiązania, bo programista wymyślił coś z finezją, albo grę
przeznaczono dla starszych chłopców.
Daniel ponownie kliknął w ikonkę sklepu. Wszystko
wyglądało tak jak wczoraj, z niewielką różnicą: w pro mocji
zamiast wody była kawa. Kubek na zdjęciu był ozdobiony
13
logiem podobnym do Starbucksa. Zamiast kobiety
w koronie widniał tam jednak anioł ze skrzydłami
i nazwa Whiteangel coffee.
– No nie, teraz przegięliście – skomentował do-
nośnie, rozglądając się wokół, jakby liczył, że ktoś
mu odpowie. Jednocześnie poczuł, jak na sam widok
kubka powraca uparte pra gnienie. I pod wpływem
impulsu, wrzucił kawę do ko szyka i kliknął: „zamów”.
– I co? Teraz kelner zjedzie na linie i przyniesie mi kawę?
Zamknął komputer i rzucił nim o ścianę. Głuchy
odgłos odbił się echem od ścian, a on uświadomił sobie,
że jest południe, a głód rodzi w nim frustrację.
Główkował i ponownie zbadał ściany. Znów otwo rzył
komputer, odkrywając ze zdumieniem, że nie ucierpiał
od próby dewastacji, a na ścianie nie ma nawet zadrapa-
nia po uderzeniu.
Tło pulpitu zmieniło się. Znak zagadki zniknął
i zastąpił go obraz zachodzącego słońca. Daniel
pokiwał głową, zastanawiając się, czy to system
zmienia tapetę automatycznie, czy może ktoś robi
to świadomie. Resztę dnia spędził wpatrując się w białą
ścianę. Próbował przypomnieć sobie ostatnie tygodnie
i coś z wydarzeń ostatnich dni, co pomogłoby mu po-
łapać się w sytuacji.
Tak mijały godzina za godziną i jedyne, co się zmie-
niło, to powracające pragnienie, żeby napić się czegoś.
Z czasem stało się tak uporczywe, że przeszkadzało
mu jasno myśleć. – Jakże jesteśmy słabi – pomyślał – gdy
jesteśmy spragnieni i głodni.
14
Z tą myślą przyglądał się, jak słońce znika za ścianą,
a jej cień przesuwa się po pomieszczeniu zmieniając
je w czarną pustkę.
W trzecim dniu obudził go głód i zapach kawy.
Otworzył oczy. Nic się nie zmieniło od wczoraj.
Poza jednym drobnym detalem. Na środku pokoju stał
kubek z gorącą kawą, a jej zapach unosił się w powie-
trzu. Drażnił, zachęcał i sprawił, że rozjaśniło mu się
w głowie. Zerwał się na równe nogi. Podszedł powoli.
Patrzył i miał ochotę rzucić się na kubek, ale po-
wstrzymał ten impuls i spokojnie wziął go do ręki,
uświadamiając sobie, że jest gorący, czyli musiał znaleźć
się tu dokładnie przed chwilą.
Kawa smakowała jak nigdy wcześniej. Obezwładniający
aromat, a do tego uczucia spełnienia, rozluźnienia i cie-
pła, które się po chwili pojawiły, były niesamowite.
Zastanawiał się, czy to kawa jest tak znakomita, czy on
tak na nią reaguje. Szybko zrozu miał, że to jego pragnienie
sprawia, że ten kubek wydał mu się taki wyjątkowy. Smak
kawy był typowy. Przyjrzał się jeszcze kubkowi, na którym
widniał napis:
„Zawsze, kiedy tylko chcesz, jestem blisko”. Tylko
co to znaczy? I kto to napisał?
Usiadł spokojnie pod ścianą, w miejscu, w którym
spał, jakby już było oznaczone. Pił powoli kawę, delek-
tując się każdym łykiem.
Obok leżał komputer i Daniel zastanawiał się, czy
kreatorzy tego teatru pogrywają z nim, czy może jest
w tym wszystkim jakiś sens. Póki co znalazł dwa wytłu-
maczenia: albo koledzy robią sobie z niego jaja, albo jakiś
15
popaprany psychopata z dużą ilością siana bawi się w grę
„Ja i Daniel, moja doświadczalna mysz”.
Najgorszy w tym wszystkim był kompletny brak pomy-
słu na dobre zakończenie tej zabawy. Bo jeżeli to jego ko-
ledzy, to trochę przesadzili i będzie z tego niezła afera.
Oczywiście, mogła to być jakaś ukryta kamera, ale mu-
siałby wydać zgodę na taką zabawę, a nie przypominał
sobie, żeby zamierzał brać udział w jakimś badaniu, eks-
perymencie czy grze.
Raczej mało prawdopodobne, by można było zaaranżo-
wać to legalnie. Zamknąć go bez jedzenia w białej puszce
– raczej nie da się tego zrobić bez konsekwencji prawnych.
Był pewien, że Monika nie zgodziłaby się na to. Rodzice
nie żyli. Rodzeństwa nie miał. Nikt nie miał uprawnień,
by go w to wpakować.
Pozostaje jeszcze kilka możliwości.
Zgodził się. Podpisał jakiś dokument i pod hipnozą
zablokowano mu pamięć. W sumie to by wiele wyja-
śniało – ta myśl, że jednak zgodził się na taki ekspery-
ment, dodawała mu otuchy. Wolał to niż przekonanie,
że zrobił to jakiś domorosły psychol-psycholog, który
będzie sprawdzać, jak długo człowiek może żyć, żywiąc
się tylko kawą.
Po kawie myślało mu się łatwiej i jaśniej. Patrzył na ku-
bek, obracając go w ręku i ponownie sięgnął po kompu-
ter. Otworzył go, a panel zaświecił jaskrawym światłem.
Tapeta zmieniła się. Na głównym ekranie była te-
raz kobieta radośnie biegnąca po centrum handlowym,
z kilkoma torbami w ręku. Wciąż na pulpicie wid-
niała tylko jedna ikona prowadząca do sklepu. Kiedy
16
na nią spojrzał, jedna myśl sprawiła, że wszystko się
zmieniło.
Wczoraj w przypływie desperacji zamówił w tym
sklepie kawę. Czyli pomysł, żeby mu ją dostarczyć
nie był zabawą reżysera tego spektaklu, ale odpowiedzią
na jego zamówienie! Skoro komputer miał jedną funkcję
i był jedyną rzeczą pozostawioną mu w tym pomieszcze-
niu, rozwiązanie wydawało się oczywiste.
Wszedł ponownie do programu. Sprawdził w pro-
duktach zamówionych: widniała tam nadal kawa.
Wielkość kubka była taka sama jak na zdjęciu,
co by oznaczało, że ma dostęp także do innych
artykułów w sklepie. Przejrzał je i zaczął klikać,
wrzucając, co się dało do koszyka.
– Zobaczymy, jak sobie z tym poradzicie – mówił,
uśmiechając się do siebie i dorzucając do listy zaku-
pów czerwony fotel w angielskim stylu.
***
Czwartego dnia obudził go głód. Otworzył oczy, po-
woli zdając sobie sprawę, jak bardzo chce mu się jeść
i pić. Koszula kleiła się do ciała i śmierdział potem.
Podciągnął się na rękach i zamarł.
Na środku białego więzienia stał czerwony fotel owi-
nięty przejrzystą folią, a obok ułożono w stos mnó-
stwo paczek. Na samym szczycie Daniel dostrzegł kubek
z kawą. Na większości kartonów widniała reklama z na-
pisem „Bądź sobą, a konsumuj z nami – Srebrny Anioł
C.O.”
17
Sięgnął po kubek z kawą, lekko wspinając się
na paczki, i cofnął się z nim o kilka kroków, przyglą-
dając się stercie. Odciągnął czerwony fotel od reszty
kartonów, rozsiadł się w nim, nie zdejmując folii.
Popijał kawę, a jego umysł jakby się zawiesił. Czuł
spokój i dystans do rzeczywistości. Był słaby i głodny,
ale kawa dawała mu znowu jasność umysłu, choć
działał jakby w zwolnionym tempie. Chłonął, ale nie
analizował. Patrzył na paczki, a ponieważ ich widok
i cała sytuacja sprawiały, że nie miał pomysłu, co in-
nego mógłby zrobić, więc zaczął je rozpakowywać,
szukając zamówionego steka.
Krwisty, z fasolą i ziemniakami zapiekanymi w fo-
lii, nadal był ciepły. Cieszył się nim, choć w dziwny,
otępiały sposób. Zdał sobie sprawę, że jego reakcja wy-
nika z irracjonalności całej sytuacji i obiecał sobie, że
jakikolwiek jest sens tego wszystkiego, postara się go
odnaleźć.
– Dowiem się o co chodzi, nawet gdybym miał
tu spędzić resztę życia – zamruczał sam do siebie.
Ta myśl dodała mu otuchy i rozjaśniła w głowie.
A może jasność myślenia wróciła pod wpływem po-
siłku? Wyglądało na to, że ta druga teoria jest bardziej
prawdopodobna. Będąc lekarzem dobrze wiedział, jak
bardzo licha jest maszyna, którą nazywamy ciałem, kiedy
nie dostaje odpowiedniego paliwa.
– Nawet mustang z pięciuset konnym silnikiem jest
niewiele wart bez paliwa. Na szczęście podstawowym
paliwem mózgu jest tlen, a wygląda na to, że mamy
tu rześki, górski klimat – powiedział, odkładając na pod-
łogę pusty talerz ze sztućcami ułożonymi w taki sposób,
18
jakby chciał, by kelner go od niego odebrał. Zanurzył
się w rozważaniach, które przerwał tylko po to, by zdjąć
folię z czerwonego, pikowanego srebrnymi ćwiekami fo-
tela.
Gładząc go, przyglądał się detalom wykonania. I prze-
siedział w nim kilka godzin, analizując wszystko po ko-
lei. Im dłużej to robił, tym bardziej był przekonany,
że nic nowego nie wymyśli i najlepsze, co może zrobić,
to czekać. Na szczęście czekać można na wiele sposo-
bów, a Daniel był facetem, który nigdy się nie nudził.
I tym razem postanowił znaleźć sobie zajęcie, a na po-
czątek urządzić się tak, żeby lodówka pozostawała pełna,
a barek wypełniono najlepszą whisky.
***
Minął miesiąc, odkąd go tu uwięziono. Teraz był pe-
wien, że ktoś za tym stoi. Był przekonany, że to nie sza-
leństwo, mimo że samo skonstruowanie pomieszczenia
z otwartym dachem, gdzie zawsze świeci słońce, a nieba
nigdy nie przesła niają chmury napawało Daniela niepo-
kojem o własne zdrowie psychiczne.
Wolał trzymać się logicznych wniosków i prostych roz-
wiązań niż szukać wyjaśnień w fantastycznych teoriach.
Rozważył już chyba wszystkie przez ten miesiąc, a prze-
myślenia łączył z relaksem ze szklanką whisky, którą po-
pijał siedząc w czerwonym pikowanym fotelu. Pewnego
dnia, gdy wypił trochę więcej, zwyzywał kosmitów, bo
był pewien, że go porwali – pod wpływem wysokiego stę-
żenia alkoholu we krwi ten pomysł wydawał mu się naj-
trafniejszym wyjaśnieniem wszystkiego, co go spotkało.
19
Kiedy wytrzeźwiał, pomysł z kosmitami wydawał
mu się już mniej trafnym rozwiązaniem tej łami-
główki, a brak jakichkolwiek przykrych konsekwen-
cji spożycia całej butelki jacka daniel’sa zastanawiał
go tylko przez chwilę.
Zamawiał towary w sklepie. Na komputerze od ja-
kiegoś czasu widniała grafika ze szczurem chodzącym
po labiryncie. Było to irytujące i wymowne, ponieważ
celnie podsumowywało jego sytuację. Pomieszczenie
wypełniało się różnymi towarami, a Daniel części z nich
nawet nie rozpakował z kartonów. Stały na środku hali,
czekając aż się nimi zajmie i sprawiając, że białe wię-
zienie coraz bardziej przypominało ma gazyn sklepu
internetowego.
***
Był ostatni dzień stycznia. Minęło czterdzieści dni,
odkąd został uwięziony. Pod ścianą hali stała wanna na-
pełniona wodą, a w Danielu narastała coraz większa po-
trzeba, by urządzić się tutaj tak, by móc spokojnie
pracować nad wyjaśnieniem tajemnicy. Miał już toaletę,
wannę, biurko, trochę drobiazgów i materac. Przez mie-
siąc spał na nim w południowym narożniku białego wię-
zienia. Co dzień budziło go słońce wdzierające się
od wschodu i odbijające się od zachodniej ściany.
Szybko się rozbudzał; blask słońca potęgowany bielą
ściany sprawiał, że umysł od razu wskakiwał na wysokie
obroty.
Na tapecie sklepu pojawił się obraz olejny, który
Daniel już gdzieś widział. Nie mógł sobie przypomnieć
20
gdzie, ale miał poczucie, że ta informacja czeka tuż
za rogiem, w niedalekim zakamarku jego podświado-
mości.
Rozległy pejzaż, zatoka i morze. Na pierwszym
planie chłop orze pole. Niedaleko stado pasących się
owiec i pasterz. W tle miasto portowe i statki w zatoce.
Drobne detale dają poczucie, jakby w tej wizji przedsta-
wiona została spokojna codzienność. Człowiek siedzący
na skale. Żagle statków wydęte wiatrem. Dzień z życia
szesnastowiecznego wyspiarza. Daniel chwilę wytężał
umysł, zastanawiając się, skąd zna ten obraz, ale nie
chcąc tracić czasu, odsunął temat od siebie. A choć miał
poczucie, że przeoczył coś ważnego, otworzył sklep, żeby
znaleźć sprzęt potrzebny mu do wyrwania się z białych
ścian.
Przeszukiwał dział wspinaczkowy, zastanawiając się
czy istnieje sprzęt pozwalający mu pokonać gładkie
jak szkło białe ściany. Wspinał się od młodziaka. Lubił
to i chyba dlatego poszukiwania zaczął od wspinaczki.
Zdawał sobie sprawę, że ciężko uciec z więzienia, gdzie
strażnicy wciąż cię obserwują, ale wiedział też, że każda
próba da mu więcej informacji na temat sytuacji, w ja-
kiej się znalazł.
***
Czterdziesty czwarty dzień. Do prawej i lewej dłoni miał
podczepione przyssawki, na łokciach zamontowane
rurki – na ich końcach znajdowały się podpórki na nogi.
To najnowszy pomysł na wydostanie się stąd. Wcześniej
zamówił kilka rodzajów wiertarek, by nawiercić w ścianie
21
otwory. Niestety, żadne wiertło nie dało rady uszkodzić
gładkiej jak szkło powierzchni. Ostatecznie stanęło
na zestawie do wspinania się po szkle.
Metr po metrze Daniel wspinał się w górę, co jakiś
czas wyciągając z plecaka przyssawkę i montując linę
zabezpieczającą w karabińczyku. Był coraz bliżej gór-
nej krawędzi. Odwrócił głowę licząc, że nad przeciwle-
głą ścianą zobaczy coś więcej niż błękit nieba. Niestety,
był tylko błękit. Adrenalina dodała mu energii i wspi-
nał się coraz wyżej. Na jedenastym metrze, co potem
dokładnie wymierzył, stracił przytomność i odpadł
od ściany jak koszula porwana przez wiatr. Lina urato-
wała mu życie, a przynajmniej kości. Zmierzch zastał
go nieprzytomnego, wiszącego bezwładnie w uprzęży
tuż przed pozornym celem wspinaczki.
Następnego dnia Daniel obudził się, unosząc się
w uprzęży. Pamiętał wszystko, aż do feralnego jedenastego
metra. Nie wahał się i podjął znów, mimo obolałego
ciała, próbę wspinaczki. Sięgnął w górę. Podciągnął
się i znowu świat zniknął, a on znalazł się w próżni,
nie wiedząc, gdzie jest góra, a gdzie dół. To nie utrata
świadomości. To coś innego. Był świadomy, ale jakby
poza czasem i rzeczywistością.
***
Dzień czterdziesty szósty. Daniel, cały obolały z po-
wodu uprzęży, która wbiła mu się w bok powyżej biodra,
pozostawiając po sobie olbrzymiego siniaka i ponacią-
gane mięśnie, zdał sobie sprawę, że minie kilka dni,
22
zanim dojdzie do siebie i podejmie ostatnią próbę
wydostania się z więzienia tą metodą.
***
Dzień czterdziesty dziewiąty. Znowu wspina się jak
jaszczurka. Powoli, krok po kroku, przyczepiając
do ściany ssawki i wpinając w karabińczyk linę, która po-
winna go zabezpieczać. Gdy zbliża się do punktu od-
cięcia – jak go sam nazwał – zaczyna się pocić i robić
coraz mniejsze kroki. Odcina go w ułamku sekundy.
Jego ciało leci w dół, a lina szarpie gwałtownie
za pierwszą ssawkę i zrywa ją ze ściany. Może to in-
nowacyjne narzędzie nie wytrzymało dziewięćdziesię-
cio kilogramowego obciążenia, a może dotknął ściany
spoconą ręką i ssawka nie była dobrze przyczepiona.
Nie wie tego, bo jest nieprzytomny, gdy siłą roz-
pędu leci w dół, odrywając kolejne zaczepy od ściany.
Jak worek z piaskiem, pikuje w kierunku posadzki,
ale jego lot jest amortyzowany na każdym mocowa-
niu. Ssawki absorbują energię, ale nie wyhamowują
upadku, bo każda z nich odrywa się od ściany jak pru-
jący się materiał. Uderza z hukiem o posadzkę. Kask
chroni głowę, ale upadkowi towarzyszy dźwięk, jakby
pękła mu czaszka. Ta próba ucieczki kończy się niemal
tragicznie. Uderzenie o twardą jak skała posadzkę przy-
wraca mu świadomość, zamiast ją odebrać. W pierw-
szej chwili nie może się ruszyć i gdy dociera do niego,
co się stało, klnie cicho i mówi do siebie.
– Kurwa, zostawili mnie tak, gnoje. To nie jest
żadna zabawa. Z tej wysokości mogę się nie poskładać
23
do kupy. Kurwa, nie pomyślałem, by zamówić leki.
Kurwa, jak mnie wszystko boli…
Wrzeszczy z bólu i wściekłości, próbując się ruszyć.
Kilka minut zajmuje mu odpięcie się z uprzęży. Czołga
się do pikowanego fotela, na którym leży laptop. Każdy
ruch sprawia mu ból. Pociesza się tym, że może ruszać
rękami i nogami, więc nie jest tak źle. Ma wrażenie,
jakby w lewy bok ktoś mu wbił stalowy pręt i zastana-
wia się, ile kości ma połamanych.
Zgarnia laptopa i czołga się w kierunku materaca.
Odpycha się jedną nogą – druga przy każdym ruchu
przyprawia go o ból, który wyciska łzy wściekłości
na tajemniczych reżyserów na własną głupotę, która
w połączeniu z optymizmem i nonszalancją dopro-
wadziła do tragedii. Podciąga się jedną ręką i czołga
się, kaszląc. Czuje smak krwi na zębach i zastanawia
się, czy pochodzi z płuc, czy to tylko obite usta. Tych
kilka metrów do materaca ciągnie się w nieskończo-
ność, aż Daniel zastanawia się, czy nie bliżej będzie mu
do wschodniej ściany, na którą próbował się wspiąć.
Materac jednak wygrywa. Daniel wczołguje się na niego
i czuje ulgę - jakby to, że się na nim położył, miało
cokolwiek zmienić. Otwiera laptop i wycierając oczy
z potu, wpisuje hasło „opatrunki zabiegowe”, licząc,
że znajdzie się w odpowiednio zaopatrzonym dziale.
Klika na oślep: bandaże, siatki opatrunkowe, stabili-
zatory, wrzuca do koszyka wszystko, co może mu się
przydać, by przetrwać. Nie wie, w jakim jest stanie, ale
licząc obolałe części ciała, orientuje się, że jest w opa-
łach. Prawa ręka zwisa bezwładnie i musi obsługiwać
kompu ter lewą, co utrudnia sprawę. Przelatuje przez
24
następne zakładki, a oprócz bólu czuje mdłości i za-
wroty głowy.
Przechodzi do leków i wrzuca do koszyka morfinę,
vicodin i kokainę, nie zastanawiając się nawet co to
za sklep, który oferuje narkotyki. Klika automatycz-
nie, pakuje do koszyka jak najwięcej, w strachu, że
straci przytomność, zanim zamówi niezbędne rzeczy.
Przechodzi do działu „aparatura medyczna” i wrzuca
różne urządzenia, z zaskoczeniem stwierdzając, że ofe-
rują tu nawet tomograf komputerowy. Czuje, że słabnie
i gdy ta słabość zaczyna go obezwładniać, wchodzi do
koszyka i klika „zamów”. Sklep zamyka się automa-
tycznie, a na pulpicie widać tapetę. To obraz, który
był tam wcześniej, tylko że teraz, jakby po uderzeniu
w głowę otworzyły się drzwi do pamięci i wie już, gdzie
go widział. W szkole, na lekcjach języka angielskiego.
To Upadek Ikara Pietera Bruegla.
Tracąc przytomność, Daniel uświada mia sobie, że
tapeta znajdowała się tam, gdy zamawiał sprzęt wspi-
naczkowy. Była tam, zanim zaczął planować swoją
ucieczkę. Dociera do niego, że ktoś przewidział, co się
stanie. Dociera do niego brak przypadko wości w każ-
dym komunikacie na ekranie. Czuje się jak mario-
netka na sznurkach szarpanych przez nieznane siły. To
uczucie napawa go grozą, strachem przed wizją utraty
siebie i własnego człowieczeństwa. – To szaleństwo –
zdąży jeszcze pomyśleć i z tym przekonaniem odpływa
w mrok nieświadomości.
***
25
Pobierz darmowy fragment (pdf)