Przygodowo-detektywistyczna powieść dla dzieci i młodzieży, która także spodoba się dorosłym. Mocnymi stronami tej książki są błyskotliwe dialogi, zróżnicowane postacie pięciorga głównych, dziecięcych bohaterów oraz obfitująca w zaskakujące zwroty akcja. Jest tu przygoda, tajemnica, zabawa i początki pierwszych miłości. „Długi deszczowy tydzień”, to tekst z klasą, napisany inteligentnie i w pełni profesjonalnie. To świetna, pełna pozytywnej energii i humoru książka, która przykuwa uwagę czytelnika od pierwszej do ostatniej strony!
Fabuła. Pięcioro nastoletnich dzieci rozpoczyna wakacje w podgórskiej miejscowości. Niestety mają pecha, bo pogoda jest wybitnie niesprzyjająca – pada deszcz. Tymczasem prasa donosi, że w regionie w którym właśnie przebywają grasuje groźny złodziej dzieł sztuki. Nasi bohaterowie postanawiają więc zastawić na niego pułapkę...
Pierwsze wydanie „Długiego deszczowego tygodnia” ukazało się w 1966 roku. Jednak tekst ten wcale się nie zestarzał – jest ponadczasowy – jak każda dobra literatura. Można nawet powiedzieć, że obecnych czasach, gdy klimaty dotyczące PRL-u stały się wręcz modne, nabrał dodatkowych walorów.
Jerzy Broszkiewicz napisał osiem powieści dla młodzieży. „Długi deszczowy tydzień” jest niewątpliwie najlepszą z nich, wręcz kultową. Od czasu pierwszego wydania w 1966 roku była wielokrotnie wznawiana a także tłumaczona na języki obce. W sumie do rąk czytelników trafiło kilkaset tysięcy egzemplarzy. Natomiast wszystkie młodzieżowe powieści Broszkiewicza osiągnęły łączny nakład kilku milionów egzemplarzy.
W 1979 roku na motywach zaczerpniętych z „Długiego deszczowego tygodnia” został nakręcony telewizyjny serial przygodowy dla dzieci „Detektywi na wakacjach”. Powstało i zostało wyemitowanych pięć 30-to minutowych odcinków. Zostały one starannie zrekonstruowane cyfrowo i są dostępne za darmo w internecie tutaj:
https://cyfrowa.tvp.pl/website/detektywi-na-wakacjach,40063513
Okładka: Katarzyna Kołodziej
Darmowy fragment publikacji:
1
Jerzy Broszkiewicz
DŁUGI DESZCZOWY TYDZIEŃ
Wydawnictwo Estymator
Warszawa 2020
Copyright © Estymator Jacek Chołoniewski 2020
Okładka: Katarzyna Kołodziej
ISBN: 978-83-66719-16-3
2
Spis treści
I. Poniedziałkowy deszcz
II. We wtorek mgła
III. Środowa mżawka
IV. Czwartkowe burze
V. Piątkowe ulewy
VI. Sobotnie „dzikie baby
VII. W niedzielę słońce
(4)
(18)
(32)
(32)
(62)
(93)
(124)
3
I. Poniedziałkowy deszcz
— Skąd to się wzięło? — powiedziała Ika.
— O szóstej było jeszcze słońce — powiedział Groszek.
— Może siądziemy i będziemy płakać? — chciał spytać z uprzejmą pogardą Włodek,
ale mu nie wyszło, bo świeżo wymutowany bas zawiódł i „kać w słowie „płakać
zaskrzypiało jak pianie wylękłego kogutka.
W związku z tym Włodek poczerwieniał, odchrząknął i cofnął się z werandy do cichego
wnętrza domu.
— Nie macie się co śmiać — powiedziała Katarzyna, zwana też „Albertem . —
Mutacja to jest mutacja. Każdy mężczyzna musi to przejść.
— Ja już to przeszedłem — zagrzmiało basem z wnętrza domu. — Dawno! Widocznie
zaczyna mi się bronchit.
Potem trzasnęły drzwi.
— Znowu się na mnie obraził — szepnęła Katarzyna, zwana też Albertem.
— Dobrze ci tak, drogi Albercie — stwierdziła Ika, a w głosie jej nie było litości. —
Żaden mężczyzna nie znosi adwokatów. Szczególnie damskich. I szczególnie wtedy, kiedy
już chce być, a jeszcze nie jest mężczyzną.
— Przepraszam — powiedział Groszek, który podobnie jak Włodek ukończył już lat
czternaście. — Czternaście lat to jest czternaście lat.
— Trzeba jeszcze rzecz przemyśleć — zaśmiała się z najgorszą intencją Ika. —
Problem istotnie poważny. Czternaście to jest czternaście, podobnie jak latająca ryba to nie
ptak, a muł to nie osioł. Mutacja zaś to jest mutacja i każdy mężczyzna musi ją przejść.
Zależy tylko, w którą stronę.
— Hi, hi — oświadczył Janek, zwany też „Pacułką .
— Przestańcie się kłócić — powiedziała Katarzyna. — Wystarczy, że pada deszcz.
— Właśnie dlatego się kłócimy — wyjaśnił Groszek. — Zmiany atmosferyczne
wywierają zły wpływ na system nerwowy. Także u dzieci.
— O jakich d z i e c i a c h mówisz? — spytała z bardzo niebezpiecznym uśmiechem
Ika.
— O sobie — odpowiedział Groszek i na drewnianej werandzie nastało milczenie.
A deszcz rzeczywiście padał, wzdłuż okapów zbiegały się popielate strugi, rynna
dudniła, po trawie otaczającej dom łąki szedł szemrzący szelest i, co gorsza, wszystko to
weszło w jednostajny rytm, który świadczył, że minęła już pierwsza rzęsista fala i że deszcz
się zadomowią w pięknej, lesistej, nadrzecznej dolinie — choć o szóstej rano było jeszcze
słońce.
— Ale rzeczywiście: skąd się to wzięło? — spytał w końcu Włodek, który znów stanął
na progu werandy.
Janek zwany też Pacułką westchnął, odłożył drewniany klocek oraz nóż, dzięki któremu
z drewnianego klocka zaczęły się wyłaniać dziób i łeb starego pelikana — i powoli poczłapał
w głąb domu. Wrócił po minucie z gazetą i położył ją na stole.
— O — powiedział.
I znów zajął się łbem drewnianego pelikana. Groszek pokiwał głową nad gazetą.
— No tak — mruknął i czytał dalej głośno. — Nad Polskę południową napływa z
południowego zachodu zatoka niżowa, niosąca wilgotne powietrze, które...
Odłożył gazetę.
— Trzydniówka? — spytał ostrożnym basem Włodek. Groszek wzruszył ramionami.
— Trzeba to jeszcze przemyśleć — szepnął do siebie.
4
Ice nawet nie chciało się już kłócić ani wyśmiewać żadnych przemyśleń. Przymknęła
oczy z rezygnacją, usiadła na wilgotnej ławie. Potem zaś naszło ją coś w rodzaju
jasnowidzenia, bo ziewnęła i powiedziała nudnym głosem trzy ważne słowa:
— Długi deszczowy tydzień.
— O — przytaknął Pacułką i otworzył oko pelikana.
A był to poniedziałek, pierwszy wakacyjny lipcowy poniedziałek, godzina dziewiąta
dwanaście rano i dokładnie, jak obliczyła zwana Albertem Katarzyna, dziewięćdziesiąta
siódma minuta deszczu.
„Na razie deszcz jest tak młody — pomyślał Pacułką — że liczy mu się wiek na minuty.
Potem się postarzeje i zaczniemy go liczyć na godziny, dni albo i na doby.
Przynajmniej to jest dobrze, że nie będą cię włóczyć po spacerach” — myślał dalej
wytrzeszczając oko pelikana — i nadzieja ta wywołała w nim nagły a niespodziewany
przypływ wielomówności.
— A deszcz padał — rzekł wesoło — przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy.
Wrażenie było piorunujące: Pacułką wypowiedział za jednym zamachem dziewięć
prawdziwych słów! Katarzyna ledwo złapała oddech. Sam Włodek cofnął się o krok. Jedna
Ika nie straciła przytomności :
— Ty nie bądź taki religiant, Pacułko — powiedziała ostro.
— E — odpowiedział radosny Pacułką i poszedł sprawdzić, czy w spiżarni nie zostało
ze śniadania jeszcze trochę miodu. Obrośnięty drzewem pelikanowy łeb został na stole i gapił
się wytrzeszczonym okiem na zebrane wokół siebie milczące postaci, na góry, na dolinę, na
las, pola i rzekę.
I — oczywiście — na deszcz.
* * *
Przez następną godzinę należało się zastanowić: co dalej? Jak wybrnąć z tego deszczu?
A raczej: jak wybrnąć z tej zadeszczonej sytuacji, w jakiej znalazło się pięć młodych osób w
swym pierwszym wakacyjnym dniu?
Wczoraj jeszcze wszystko było „o key — jak stwierdzał Włodek. Podróż w słońcu,
pod otwartym dachem samochodu, podgórskimi serpentynami.
Podróż ta odbyła się na dwie raty. W pierwszej turze ojciec Iki przywiózł żonę, córkę,
Groszka i Pacułkę. W turze drugiej matka Iki zawróciła po Włodka, Katarzynę i resztę
bagaży, bo ojciec Iki zaraz po przyjeździe oświadczył, że on dla nich, a oni dla niego od tej
chwili istnieć przestają, bo nie na wakacje tu przyjechał, tylko po to, żeby kończyć pracę
habilitacyjną, i że jedyna rzecz, na którą go może będzie stać, to opowiedzenie jednego
dowcipu do każdego obiadu — z wyłączeniem śniadań i kolacji. Poza tym ogłasza się ciszę
wokalną i radiową przynajmniej przez kilka pierwszych dni.
Żądanie ojca Iki zostało przyjęte przez aklamację — ale tylko dlatego, że niedzielny
wieczór był czysty jak leśne źródło i można było przypuszczać, że następny dzień będzie
równie rewelacyjny, „elear and wonderful — wedle opinii Włodka.
Tymczasem — jak wiadomo — nazajutrz, w poniedziałek, o dziewiątej dwanaście,
deszcz padał już dziewięćdziesiątą siódmą minutę, rynna dudniła, po łące szedł deszczowy
szelest, a na domiar wszystkiego matka Iki zwołała do jadalni krótką naradę produkcyjną,
prosząc na wstępie wszystkich o zajęcie miejsc.
Zajęli zatem miejsca w porządku następującym, licząc od lewej ku prawej:
1) Katarzyna, zwana też Albertem, córka wieloletniej przyjaciółki matki Iki,
zaprzyjaźniona od trzech lat z samą Iką (wiek: 12 lat, wzrost: 152 cm, włosy: bardzo jasne,
oczy: bardzo niebieskie, znaki szczególne: wybitny talent do zakochiwania się w wysokich
szatynach oraz niezwykłe wprost uzdolnienia w dziedzinach takich, jak fizyka, chemia,
5
elektrotechnika itp. — skąd właśnie przydomek Albert, pochodzący w prostej linii od imienia
samego Alberta Einsteina).
2) Włodek, brat cioteczny i rówieśnik Groszka (wiek: 14 lat, wzrost: 174 cm, włosy:
ciemne, oczy: piwne, znaki szczególne: poza urodą, wdziękiem i inteligencją — nie
ukończona mutacja, zamiłowanie do posługiwania się angielszczyzną oraz pokrywające
niejaką skłonność do bałwańskiego snobizmu zdecydowane poczucie wyższości nad resztą
społeczeństwa).
3) Ika (wiek: 12 lat, wzrost: 151 cm, włosy: ciemne, oczy: zielone, znaki szczególne:
różne, a między innymi bardzo długi warkocz i jeszcze dłuższy jęzor).
4) Groszek, syn przyjaciół domu i wieloletni kumpel Iki (wiek: 14 lat, wzrost: 163 cm,
włosy: ciemne, oczy: niebieskie, znaki szczególne: skłonność do przemyśliwania różnych
rzeczy oraz daremna walka z pewnym, nie całkiem jeszcze przemyślanym, uczuciem).
I na koniec:
5) Janek czy Jasio, czyli Jaś, zwany również nie wiadomo czemu — Pacułką, stryjeczny
brat Groszka i najmłodszy z rodu (wiek: 9 lat, wzrost: 128 cm, włosy: prawie białe, oczy:
prawie czarne, znaki szczególne: tysiąc i ileś tam piegów, absolutna niechęć do mówienia
oraz talent rzeźbiarski połączony z takim zamiłowaniem do słodyczy, że Pacułką nie psując
sobie zresztą nigdy żołądka, okresowo rósł szybciej wszerz niż wzdłuż).
* * *
Zasiedli zatem wokół stołu w jadalni, a matka Iki, rozejrzawszy się uważnie po
zwróconych ku niej pięciu twarzach, powiedziała:
— Obywatele i obywatelki! Wprawdzie deszcz pada, ale wakacje zostały rozpoczęte, i
to przez wszystkich, czyli przeze mnie również. W związku z tym — mówiła dalej tonem nie
znoszącym sprzeciwu — proszę uprzejmie o poszanowanie ustalonych od dawna zasad.
Podział i kalendarz zajęć takich, jak gotowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie i tym
podobnie, jest wywieszony w kuchni. Jako zwolenniczka równouprawnienia młodzieży z
dorosłymi nie będę pomagała chłopcom w gotowaniu, a dziewczętom w rąbaniu drzewa.
Pigułki przeczyszczające i bandaże będą na powyższe okoliczności w pogotowiu. Z punktu
widzenia prawa jesteście niepełnoletni, dlatego też pod duchową nieobecność mego małżonka
przejmuję za was odpowiedzialność prawną. Ponieważ jednak z mojego punktu widzenia
jesteście osobami mniej więcej myślącymi, całą resztę odpowiedzialności składam na wasze
młodzieńcze barki. Nie będę: godzić skłóconych, pocieszać nieszczęśliwych, bawić
znudzonych i tak dalej, i tak dalej. Przypominam: wasze wakacje są też moimi wakacjami i
dlatego proszę łaskawie szanować nie tylko swoją młodość, ale i moją starość.
Tu matka Iki, osoba młoda, zgrabna i, wedle opinii Włodka, „very charming”,
zakończyła swoje przemówienie uprzejmym uśmiechem.
— Kto przeciw? Nie widzę — dodała szybko. — Uważam, że moje wnioski
społeczeństwo przyjęło jednogłośnie. Dziękuję zebranym.
I wyszła.
— Jak to się nazywa? — spytała Ika.
— To się nazywa demokracja kierowana — wyjaśnił Groszek.
— E — zwątpił Pacułką, zabierając się do chudej szyi pelikana.
— A tymczasem — jęknęła Katarzyna — nic się nie dzieje. Nic się nie działo, nie
dzieje i dziać się nie może. Chłopcy będą gotować obiady. Dziewczyny będą rąbać drzewo.
Po powrocie do szkoły dostaniemy zadanie na temat: jak spędziłam wakacje? Odpowiem po
pacułkowsku, jednym zdaniem: eee...
6
Pobierz darmowy fragment (pdf)