Darmowy fragment publikacji:
do
widzenia
Do widzenia
Czwarty dzień grudnia
Jej ostatnie samobójstwo
Jak słychać?
Tak jest, kapitanie!
Syndrom złamanych serc
Ochroniarz
Pół godziny Tadeusza Kościuszki
Pierwszy krok w niebo
2
© Copyright by Aleksander Sowa 2013
Okładka: Aleksander Sowa
Zdjęcie na okładce: Aleksander Sowa
Redakcja i korekta: Łukasz Mackiewicz –
eKorekta24.pl
ISBN: 978-83-272-3839-9
--
Aleksander Sowa|Self-Publishing
www.wydawca.net
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie,
rozpowszechnianie części
lub całości bez
zgody wydawcy zabronione.
Opole, grudzień 2013 r.
3
Do widzenia
Zdarzyło się to, kiedy nie miałem pojęcia, co robić z
życiem. W jednej z tych studenckich, ciasnych i dusz-
nych kawiarń gdzieś nieopodal Krakowskiej Szkoły
Filmowej. Był maj, powietrze pachniało uroczo,
słońce za oknem przyjemnie paliło w oczy. Włóczy-
łem się po mieście zakochany Baczyńskim, Szymbor-
ską i Gajcym. Zastanawiałem się wtedy, ja, głupi żół-
todziób, dlaczego to Ferdydurke jest szkolną lekturą, a
nie Pornografia. Wszedłem tam ugasić pragnienie.
Zmrużywszy powieki, oddałem się w nastrój błogi,
senny, lecz pozornie niewzruszony. Ten spokój lokalu
mego chwilę później zburzyła ona.
– Poproszę kawę – rzuciła w kierunku barmana,
wchodząc. – Cholerka, pomyliłam godzinę – dodając,
błysnęła uroczym uśmiechem.
– Egzamin?
– Z filmu – odparła, trzymając pomiętą kartę pa-
pieru.
Włosy spięte w mysi ogonek. Biała koszulka, gra-
natowy sweterek, czarna spódniczka do kolan. Wraz z
jej wtargnięciem w nasz lokal wlał się przedziwny stan
niepokoju. Niewytłumaczalne oczekiwanie na nie wia-
domo co, które ma nadejść z nie wiadomo skąd. Ale
bez wątpliwości, że przyjdzie.
– Rozumiem – barman odparł uprzejmie. – Ile musi
pani czekać?
– Kwadrans.
4
– A, to akurat na kawę.
Po chwili, gdy filiżanka była już pełna, a barman
dodał ciepłe „powodzenia”, skierowała się ku nam.
Zaznaczyć bowiem muszę naprędce, że oprócz mnie
był jeszcze pewien jegomość. Siedział w kącie salki
tego absurdalnego lokalu, a oprócz trzech i pół metra
dzieliła nas przepaść bezmiaru nieszczęścia.
W bezruchu, niczym gad jakiś, obserwowałem ją od
początku. Nasze spojrzenia spotkały się wreszcie. Lecz
cóż to, znad Gombrowiczowskiej mej barykady nie
dość, że nie mogłem dostrzec koloru jej ocząt, to zaraz
się też okazało, iż może to dobrze. Oczy nieznanego
koloru przeniosła bowiem na biedaka przy drugim
stoliku i chyżo ruszyła ku niemu.
To mnie zastanowiło. Czym wtedy się kierowała,
nie wiem. Może, wybierając, uznała, że czytam? Nie
chciała przerywać? Dlatego wybór padł na nieszczę-
śnika w kącie? Następne jej słowa miały jednak zdra-
dzić powód tej decyzji, pozornie pozbawionej logiki.
– Przepraszam – zagaiła. – Poćwiczy pan ze mną?
Z pewnością miał po czterdziestce i wyglądał jak
łach. Albo jak cielę. Nie żebym poczuł się urażony jej
karkołomnym wyborem, ale tak miały się fakty. Uza-
sadnione zresztą okolicznościami, o czym później.
Dość wspomnieć, że łach siedział sam, przegrany, ze
spuszczoną głową, w niewoli czarnych myśli, jakby
drzemiąc, i nie wyglądał na szczególnie inteligentnego.
– Poćwiczy? – spytał bezmyślnie.
5
W tym powtórzeniu brak było interpunkcji, czego-
kolwiek z emocji, chociażby pytajnika, tak zdawał się
pochłonięty myślami i wyobcowany. Przysiągłbym, że
tak właśnie wygląda człowiek tuż przed samobójczym
skokiem z wieżowca, mostu czy skały.
– No – mała przytaknęła natychmiast – dialog.
Tekst mam. Do egzaminu.
– Do egzaminu?
– Uhm. Za piętnaście minut. Najlepsi zagrają
w filmie. Wyświadczyłby mi pan… – chwilę się waha –
wyświadczyłbyś mi przysługę?
– Przysługę?
– Chciałabym ostatni raz powtórzyć ten dialog.
– Dialog?
– Tylko raz. Proszę – mała naciska uroczo.
Na to mężczyzna odwraca wolno głowę w kierunku
toalety, jakby chciał uciec, lecz nie spuszcza wzroku z
dziewczyny. W tym ślamazarnym ruchu jest jakiś
przymus, niezrozumiała konieczność.
– Raz?
– Tak.
– W porządku.
I tym mnie zdziwił, zaskoczył i zaciekawił. Wyglą-
dał przecież tak samo jak każdy z nas, chłopców, męż-
czyzn w tej przeklętej chwili. Żałośnie i podle. Próba
tekstu wydaje się w takich okolicznościach nawet już
nie na miejscu, lecz najzupełniej niedorzeczna. Niczym
mrożone pomyje pite przez rurkę jak kolorowy drink z
parasolką. A jednak zgodził się, co miało w sobie jesz-
6
cze więcej z groteski. Gombrowicz w sam raz, Witkacy
na do widzenia.
– Zaczyna się tutaj. – Dziewczyna wskazuje palcem
tekst cielakowi. – „Artur, to koniec!” – mówi. – A
pan… ty czytasz następną linijkę. Okej?
– Okej.
– To super. Zaczynajmy. Artur, to koniec!
– Nie rozumiem.
– Ja jestem Julia, a ty jesteś Artur – wyjaśnia nie-
szczęśnikowi jak krowie na rowie. – Czytasz kwestię
Artura, a ja Julii. I masz powiedzieć – zerka do tekstu
– a właśnie, ale heca – uśmiecha się znów – masz po-
wiedzieć „nie rozumiem”.
– Aha – odpowiada cielak.
– Artur, to koniec!
– Nie rozumiem.
– A do czego sprowadza się nasze życie? – akto-
reczka czyta.
– Do czego?
Po jego słowach dziewczyna przerywa i chwilę pa-
trzy w twarz cielakowi. Jego odpowiedź jest jeszcze
bardziej bezmyślna. Dziewczę, widać, zapomniało tek-
stu i pewnie żałuje wyboru idioty na sparingpartnera
do dialogu. Sytuacja z absurdu zmienia się w nie-
śmieszną komedię.
– Czekaj, czekaj – prosi łacha po chwili – nie pod-
powiadaj. – Mmm… – mrucząc pod nosem, widać
stara się przypomnieć kwestię. – Do niczego.
– Niczego? Nie rozumiem – mówi cielak.
7
Zapada cisza. Słychać
tykanie zegara
i przecinające ciepłe powietrze łopaty wentylatora pod
sufitem. Dziewczyna nagle uświadamia sobie, co wła-
śnie się stało.
jedynie
– A tak, tak, masz rację. To jest powtarzane kilka
razy – mówi.
Cielak widocznie, spoglądając na kartkę, zapamiętał
tekst. Nie był trudny wprawdzie, lecz gość sprawiał
pozory muła.
– Ja już cię nie kocham – dziewczyna natychmiast
dodaje. – Myślałam o tym od dawna, teraz jestem już
pewna. Odchodzę. Nie patrz tak na mnie – trajkocze –
nie bądź na mnie zły. Przykro mi – dodaje po krótkiej
pauzie.
Uśmiecha się zadowolona. Już prawie pamięta.
Mężczyźnie jednak nie jest do śmiechu. Jego twarz nie
zmienia się ani na chwilę. Muł zdaje się nawet nie
mrugać oczami. Milczy. Nic dziwnego. Ta próba, lub
coś raczej na jej kształt, próba próby, powiedziałbym,
nie ma w sobie odrobiny aktorstwa. Dziewoja ledwie
nauczyła się tekstu. Nawet nie recytować, a co dopiero
grać – myślę.
– Wstaję i idę do toalety – aktoreczka, zerkając w
tekst, wyjaśnia ciąg dalszy – a kiedy wrócę, mam ci
powiedzieć: „Cóż, idę. Dasz mi buziaka?”.
– Nie, spadaj – łach odpowiada natychmiast zgod-
nie z dialogiem Artura.
– No! I to koniec!
8
Następuje chwila milczenia. Aktoreczka się cieszy.
Ten patrzy tępo w dziewczynę. Wpatruje się w nią ra-
czej jak katatonik.
– Niezadowolony, co?
– Niezbyt.
– Zacznijmy od nowa. Artur, to koniec! – mówi. –
A do czego sprowadza się nasze życie? – powtarza,
pomijając kwestię mężczyzny. – Ja już cię nie kocham.
Myślałam o tym od dawna, teraz jestem już pewna.
Odchodzę. Nie patrz tak na mnie – terkocze niczym
karabin maszynowy – nie bądź na mnie zły. Przykro
mi. Cóż, idę. Dasz mi buziaka?
– Nie, spadaj.
Dziewczyna kiwa głową w uznaniu jeszcze bardziej
zadowolona. Mężczyzna odzywa się własnymi sło-
wami:
– Znasz tekst.
– Dziękuję. Ale brak w nim emocji. Spróbujemy raz
jeszcze?
– Jeszcze raz?
– Tak, proszę. Ostatni.
– Ostatni.
– Tak.
– Dobrze.
– Artur, to koniec! – zaczyna, a w jej słowach
wreszcie słyszę wypowiedź kobiety odchodzącej od
męża albo kochanka. – A do czego sprowadza się na-
sze życie? – Z tego zdania przebija jednak sztuczność
niczym aspartam zamiast cukru w gazowanych napo-
9
jach. – Ja już cię nie kocham – mówi, lecz teraz jest
znów beznadziejnie. – Myślałam o tym od dawna…
– Uśmiechnij się.
– Co?
– Uśmiechnij się – cielak powtarza.
– Mam się uśmiechnąć?
– Tak.
– Ale ona go zostawia, no, tego Artura – wyjaśnia
takiej chwili mam
imbecylowi. – W
cierpliwie
uśmiechnąć?
– Tak.
Siedzi w bezruchu niczym szaleniec jakiś, idiota
bezsprzeczny, chory na ławce w parku przed szpitalem
dla nerwowo i psychicznie chorych. Potwierdza skinię-
ciem głowy. Studentka patrzy z niedowierzaniem na
obiekt swojego dziwacznego wyboru. Zastanawiam
się, czy teraz żałuje. Trudno opisać jej twarz w tamtej
chwili, bo słowo „zaskoczona” zbyt płytko oddaje jej
wyraz. Lecz mimo to, ku mej konsternacji, po chwili
uśmiecha się, jak obłąkany jej radzi, i zaczyna po raz
kolejny:
– Artur, to koniec.
– Nie rozumiem.
– A do czego sprowadza się nasze życie? – Uśmie-
cha się dalej.
– Do czego?
– Do niczego.
– Niczego?
10
Dziewczyna skupia wysiłek, by zagrać twarzą, jak jej
poradził. I bardzo dobrze. Świetnie jej to teraz wycho-
dzi – bestialsko wydaję werdykt. Tym razem w dialogu
dostrzegam prawdziwą iskrę. To zaczyna wyglądać
realnie – myślę. Tymczasem ona dalej gra wprost fan-
tastycznie.
– Nie rozumiem.
I wtedy. Tamta chwila, kiedy TO właśnie się stało.
Powietrze w kawiarni, ruch na ulicach i nawet obroty
łopat wentylatora przy lampach zdały się na chwilę
ustać. Wpatrzona w jego spojrzenie opętanego twardo
utkwione w jej wzroku. Dokładnie wtedy uśmiech
spływa z twarzy dziewczyny. Mężczyzna dalej, w tej
samej pozie, z niezmiennym wyrazem oblicza wpatruje
się w studentkę, z tą jednak różnicą, że…
– Ja już cię nie kocham – odpowiada wolno, zupeł-
nie inaczej. – Odchodzę – dodaje, zmyliwszy tekst, ale
nic to, tym przypadkowym sposobem nadaje swej grze
cech niebywałej, wprost fantastycznej wirtuozerii,
mógłbym pomyśleć, gdyby nie to, czego świadom by-
łem od samego początku.
Naraz w jej oczach błyskają łzy jak dwa sztylety. I
staje się dla mnie jasne, że budzi się gdzieś głęboko
skryta w niej dziewczynka. Że oto ten prosty dialog, to
durne: „Artur, to koniec” przypomniało jej coś, co nie
jest filmem, ale pewnie ciernistym wspomnieniem. A
twarz jej mówi, krzyczy wprost do mnie, że wcale nie
zapomnianym.
11
– Myślałam o tym od dawna. – Widzę, że słowa z
trudem przychodzą jej przez łzy. – Teraz, teraz jestem
już pewna – łka we wciąż niewzruszoną twarz szaj-
busa. – Nie patrz tak na mnie! – przerywa nagle, pod-
nosząc głos.
Słowa dziewczynie zasychają w gardle. Przełyka
ślinę. Po chwili dodaje szeptem:
– Nie bądź na mnie zły.
Lecz zdanie to drży jak most, po którym toczy się
opasłe cielsko lokomotywy. Dalej jest tylko rozpacz.
I dopada mnie nagle straszna, acz niedorzeczna
wątpliwość, że oto może to nie być prawdziwy dialog.
Że to tylko świetna gra aktoreczki. A facet gra dobrze,
bo jego rolą jest milczeć. To prosta rola przecież. W
sam raz dla idioty. Że łzy, pociągnięcia nosem i te jej
spojrzenia są udawane. Ale nie. Wiem, że jest inaczej.
Zupełnie inaczej.
– Przykro mi – kończy scenę. – Cóż, idę.
Zawstydzona wyciera łzy i spogląda na mężczyznę.
– Muszę lecieć – śmieje się przez płacz.
Mężczyzna tymczasem wygląda tak samo jak przed
kilkoma minutami. Nie ma w nim ani cienia zaskocze-
nia. Nic się nie zmienia. Brak choćby odrobiny szoku.
Wciąż tak samo jest niewzruszony. Szok jednak do-
pada mnie i barmana. Teraz dopiero dostrzegam, że
nie tylko ja TO obserwowałem. Uświadamiam sobie,
że dla chłopaka za barem również i ja jestem jak
ogniwo jakiegoś łańcucha, jak część tej osobliwej
sceny, choć z moich ust nie pada ani jedno słowo.
12
Studentka wstaje, zdziwiona tym, co przeżyła.
Uśmiecha się delikatnie, ale widać jest zawstydzona.
Wychodzi w pospiechu, chyba w gruncie rzeczy zado-
wolona.
– Dziękuję – rzuca na pożegnanie.
Jej kawa pozostaje nietknięta. Macha nam ręką nie-
pewnie, obraca się i znika. Sekundę później zjawia się
ktoś, o kim studentka nigdy ma się już nie dowiedzieć.
Z łazienki wraca kat łacha. Od początku o niej wie-
działem. Wiedzieliśmy wszyscy z wyjątkiem aktoreczki.
Słyszeliśmy rozmowę baby z cielakiem, ja zza tarczy
mej Pornografii, barman skryty szańcem bufetu. Tym-
czasem tamta zbliża się pewnym krokiem do niecieka-
wego, spogląda z uśmiechem i wzdycha głęboko.
– Cóż, idę.
Nie robi to jednak na nikim większego wrażenia,
albo wrażenie jest tak duże, że nie potrafimy własnym
zmysłom uwierzyć.
– Artur, dasz buziaka?
– Nie, spadaj.
--
Inspirowane filmem On s’embrasse.
Reżyseria: Pierre-Olivier Mornas.
13
Czwarty dzień grudnia
Spoglądam w kalendarz. Sumienie mnie łaje. Powi-
nienem usiąść do klawiatury i pisać. Dziś przecież 4
grudnia, niedziela, we wtorek będzie Mikołaj i zaraz
święta. Poza tym dziś mam cholerny deadline. Muszę
napisać opowiadanie na konkurs. Nigdy nie lubiłem
opowiadań, a tym bardziej konkursów. Do tego temat
ma być świąteczny. Znaczy się co – myślę? O karpiach,
choince albo kolejny raz wyświetlonym, starym jak
arka Noego filmie Kevin sam w domu w Polsatowskim
szambie, między reklamami podpasek i zapewnieniami,
co jest najlepsze dla mężczyzny?
Sam wiem, co dla mnie najlepsze. Nikt nie musi mi
tego mówić. Dziś, Święty Mikołaju, chciałbym dostać
natchnienie – drwię z siebie, siadając w ulubionym fo-
telu zamiast przy biurku. I nie znoszę grudnia i świąt.
Cholerna niemoc twórcza. Lenistwo, znaczy się –
myślę, spoglądając na czerwoną datę. Czasem pewnie
każdy pisarz ma tak jak ja teraz. Pisać. Jak to prosto,
słodko i pozytywnie brzmi! Pięcioliterowy czasownik,
dwie tylko sylaby. Cholerne narzędzie tortur. Przeklęte
uczucie. Dziś nie dam rady – usprawiedliwiam własne
„ja”. Wolę się napić. Konkretnie soku z wódką. I to
wyłącznie polską. Jest za czyje zdrowie wypić i przy
tym okazja na bycie patriotą. Sącząc drinka, przymy-
kam powieki. Połączyłem słodki smak lat młodości z
gorzkim smakiem wspomnień.
14
Sen przychodzi podstępem. Przynosi bezczelnie re-
alną projekcję. Znów mam 20 lat, jeszcze nie palę 20
papierosów dziennie. Siedzę w tym samym fotelu i
wiem, że „zapomnieć” to duże słowo, ale proszę wła-
śnie o nie…
– Tatusiu, na co patrzysz? – Słyszę głos córki.
– Na zawody. Mistrzostwa świata w lekkiej atletyce.
Jej spojrzenie wędruje na ekran telewizora. Marsz-
czy brwi i uważnie patrzy. Chwilę skupia się na sylwet-
kach sportowców.
– Ja nie lubię atletyki – odpowiada po chwili.
– Lekkiej atletyki.
– No właśnie. Zresztą nieważne, nie lubię i już.
– Dlaczego?
– Jest głupia. Sport też. Kiedy biegamy, zawsze
przegrywam – odpowiada, wskazując postaci sportow-
ców.
– Na pewno zawsze?
Dziecko zastanawia się chwilę. Widzę w jej rysach
cząstkę siebie jak na zdjęciu z dziecinnych lat. We wło-
sach dostrzegam chłopaka, jakim byłem, a w zbyt ob-
szernych ruchach nieporadność z pierwszych lat pod-
stawówki. Tymczasem Magda przechyla główkę z za-
interesowaniem.
– Masz rację – rezolutnie odpowiada. – Czasem
udaje się wygrać. Ale wtedy to też jest głupie.
– Dlaczego?
– Dlaczego i dlaczego! Przecież to jasne jak słońce
– odpowiada, wzruszając ramionkami. – Kiedy prze-
15
Pobierz darmowy fragment (pdf)