Darmowy fragment publikacji:
DUCH DZIEJÓW POLSKI
Antoni Chołoniewski
ISBN 978-83-932575-5-3
Kraków 1917
2
Spis Treści
ANTONI CHOŁONIEWSKI – AUTOR ... 3
OD AUTORA ... 6
WSTĘP ... 10
IDEA ŻYCIA ZBIOROWEGO ... 17
NARÓD I KRÓL ... 26
SZLACHTA POLSKA ... 31
UNIE ... 35
SWOBODY JEDNEJ WARSTWY ... 45
TOLERANCJA WYZNANIOWA ... 54
PRAWO I ŻYCIE ... 61
WOJNY POLSKIE ... 64
SZERZYCIELKA WOLNOŚCI ... 70
TYP BOHATERSK ... 79
WYPRZEDZENIE EUROPY ... 84
UPADEK PAŃSTWA ... 94
DUCH DZIEJÓW POLSKI NA TLE CHWILI DZISIEJSZEJ ... 99
3
ANTONI CHOŁONIEWSKI – AUTOR
Antoni Chołoniewski urodził się w Kawsku pod Stryjem w roku 1872. Ojciec
jego, Ferdynand, porucznik artylerii służący pod generałem Bemem, za udział w
powstaniu węgierskim roku 1948 stracił majątek wskutek konfiskaty. Warunki finansowe
rodziny nie były więc łatwe i może dlatego Antoni będąc jeszcze w gimnazjum zaczął
pisać do gazet lwowskich korespondencje ze Stryja i Podkarpacia. „Studiował z
zamiłowaniem historię ojczystą, natomiast czynne życie polityczne nie pociągało go, nie
umiał poddać się programom i autorytetom partyjnym” – pisze o nim biograf. We
lwowskim okresie życia, trwającym do r. 1903, należał do redakcji „Przeglądu
Lwowskiego”, „Dziennika Polskiego” i „Słowa Polskiego”, z którego zresztą wystąpił
wskutek nieprzychylnych Narodowej Demokracji opinii, jakim dawał wyraz w
niektórych swych pracach pisanych pod pseudonimem Scriptor. W roku 1903 przeniósł
się do Krakowa, gdzie w dwa lala później objął kierownictwo filii redakcji
warszawskiego tygodnika „Świat”. Zbierając materiały do swoich artykułów odbywał
liczne podróże, dzięki czemu miał okazję poznać Śląsk, Wielkopolskę i Pomorze. Od
tego czasu stal się żarliwym propagatorem polskości na kresach zachodnich. W broszurze
„Nad morzem polskim”, wydanej w roku 1912, kierował myśl polską ku rewindykacji
Pomorza i nawoływał już wtedy do skierowania ruchu turystycznego z Polski nad polskie
morze, był też pierwszym, który zwrócił uwagę na małą osadę rybacką, Gdynię, gdzie
spędzał wakacje w latach 1912-14, a nawet przyczynił się do założenie tam pierwszego
pensjonatu dla letników z Polski. Za żywotną kwestię życia społecznego uważał
tworzenie za przykładem Wielkopolski polskiego stanu średniego i polskich
przedsiębiorstw i warsztatów. W r. 1911 ukazała się we Lwowie jego praca pt. „Tadeusz
Kościuszko”, poświęcona Naczelnikowi, który jak nikt inny rozumiał potrzebę uznania
ludu za pełnoprawną część narodu.
Po wybuchu I wojny światowej, w latach 1914-16, redagował krakowskie pismo
„Głos Narodu”. W zamieszczanych w nim artykułach demaskował wrogą Polsce politykę
pruską, wskazywał na nieuchronność klęski państw centralnych, widząc przyszłość
Polski w przymierzu z Francją i w uzyskaniu własnego brzegu morskiego. W roku 1917
wydal syntetyczny zarys historii Polski, „Duch Dziejów Polski”. Praca ta wzbudziła
szerokie zainteresowanie i wywarł duże wrażenie nie tylko w Polsce, została wkrótce
przetłumaczona na niemiecki, francuski, angielski, rumuński i bułgarski. Ze strony
zawodowych historyków spotkały ją zarzuty o jednostronność i idealizowanie dawnej
Polski. Chołoniewski odpowiedział na nic w przedmowie do II wydania, a także,
obszerniej, w „Glosie Narodu” i w odbitce z r. 1919. pod tytułem „O kierownicze idee
przeszłości”.
4
Poglądy Chołoniewskiego zaprezentowane w „Duchu dziejów Polski”
kształtowały się pod wpływem takich historiografów, jak St. Kutrzeba. J. Siemieński. O
Balzer, przede wszystkim jednak pozostawał on pod ogromnym urokiem Stefana
Buszczyńskicgo i jego „Obrony spotwarzonego narodu”.
Odzyskanie niepodległości pobudziło Chołoniewskiego do jeszcze większego
zaangażowania w sprawy narodu. Oddał się gorąco działalności propagandowej i
publicystycznej, dążąc do uświadomienia ogółu o konieczności odzyskania morza i
Gdańska. W pracy „Gdańsk i Pomorze” (1919) wyraził przekonanie, że sprawa Gdańska
mimo podjętej już wówczas niekorzystnej dla Polski uchwały konferencji pokojowej nie
jest ostatecznie przesądzona i że przyszłość rozstrzygnie ją na naszą korzyść. W roku
1919 przeniósł się do Sopotu, a następnie do Gdańska, aby tam pracować nad
odbudowaniem polskości kresów zachodnich, jednak wskutek szykan ze strony Senatu
Gdańska przeniósł się do Bydgoszczy, nadal pracując z całych sił dla polskości na
Pomorzu – między innymi przyczynił się do powstania dwumiesięcznika naukowo-
artystycznego „Biblioteka Pomorska” i do założenia Instytutu Narodowego w
Wąbrzeźnie. Mimo choroby oddany pracy do ostatniej chwili, zmarł w Bydgoszczy 13 X
1924 roku.
Antoni Chołoniewski bezpieczeństwa Polski upatrywał w sojuszu z przyszłą unią
tak zwanych małych i średnich narodów Był za tworzeniem między Polską i Rosją
państw buforowych oraz za daleko idącym spełnianiem kulturalnych postulatów Rusinów
w Małopolsce Wschodniej. Za fundament Polski uważał jednak przede wszystkim nie
sojusze, lecz silę moralną.
Antoni Chołoniewski (1972-1924)
5
OD AUTORA
Ogłoszona niespełna przed rokiem praca niniejsza znalazła wśród polskich kół
czytelniczych żywy oddźwięk – czego wyrazem między innymi, że stosunkowo znaczny
nakład jej został wyczerpany w ciągu kilku miesięcy. Wywołała jednak także z paru stron
zarzuty. Korzystając ze sposobności drugiego, rozszerzonego, wydania, pragnę na nie
pokrótce odpowiedzieć, tym chętniej, że przez to uzupełni się niejeden rys, który dopiero
w polemicznej formie może się wydobyć na jaw.
Odezwały się glosy, że w charakterystyce idei przewodnich naszej historii nic
uwzględniono należycie stron ujemnych, że obok świateł zabrakło „cieni”, co rzecz
uczyniło jakoby jednostronną. Zarzut ten przy bliższym rozpatrzeniu nic da się utrzymać.
Czytelnik baczny znajdzie w pracy mojej niejednokrotnie zaznaczone owe plamy i
zgrzyty, których obecność w dziejach musiała znaleźć odbicie i na kartach książki. Jest
tam mowa o czasach „obłędu i występków politycznych”, o tym, że warstwy
nieszlacheckie w Polsce przeżyły „okres istotnie ciężkiej i twardej niedoli”, że były
„liczne wynaturzenia” naszego ustroju państwowego, że ogólnemu obrazowi wzrostu i
upadku naszej ojczyzny odpowiada „nierówny poziom duchowej i moralnej wartości
pokoleń”. To wszystko jednak istotnie zostało wypowiedziane skrótami myślowymi, jeśli
kto chce – tylko pobieżnie. Dlaczego?
Miarodajnymi były tu dla autora dwa względy. Po pierwsze, ponieważ te
wszystkie ciemne strony państwowego życia polskiego są dostatecznie i znakomicie
znane polskiemu ogółowi, nie tylko wykształconemu. Trzem czwartym częściom naszego
narodu od szeregu pokoleń szkoła moskiewska i pruska wpajała z pilnością nic nie
zostawiającą do życzenia wszystkie saskie i nie saskie nasze upadki, wszystkie czarne i
przeczernione fragmenty obrazu naszej przeszłości. Nic nazbyt w tyle pozostała w tej
pracy również szkoła galicyjska. Przyrzuciły do niej swą cząstkę wreszcie liczne
podręczniki i liczni historycy, na których wszyscyśmy się kształcili; wszak to o jednym z
najwybitniejszych z nich, i to właśnie tym, który przez długie lata kierował
wychowaniem publicznym całej polskiej dzielnicy, mówi prof. Konopczyński:
„wyrozumiały dla wszelkich wrogów polskości, a nielitościwy” dla przeszłości własnego
narodu. Zdawałoby się zatem chyba, że mówiąc do tak przygotowanego pokolenia,
wystarczy, nic tracąc słów, zamarkować nasze „cienie” dziejowe choćby tylko w
najlżejszy sposób, aby obraz ich wystąpił od razu z całą plastyką w umyśle czytelnika.
Ale był drugi wzgląd, istotniejszy.
6
Rzecz niniejsza nie jest wszak zarysem historii – jest próbą charakterystyki duszy
dziejowej Jedno i drugie zakreśla piszącemu odmienne nieco obowiązki i prawa.
Wychodząc z obranego założenia autor nie tylko nie potrzebował, ale nie mógł zajmować
się tym. jakie sumy wypłacił był Ponińskiemu Stackelberg, a Branickiemu Katarzyna, ani
zapuszczać się w las obskurantyzmu szlacheckiego za Sasów, ani zatrzymywać się
szczegółowo przy zbrodniach popełnianych przez możnowładców, którzy świadomie
działali na szkodę ojczyzny. Tak samo, chcąc scharakteryzować ducha dziejów Anglii,
będziemy mówili wszak nie o rządach kurtyzan królewskich, o przekupstwie
rozpowszechnionym od góry do dołu. o tym. że sprzedawali się nawet królowie, że Karol
II (1660-1685) wziął pieniądze od obcego władcy za przyrzeczenie zmian we własnym
kraju, że współdziałali w tych haniebnych machinacjach doradcy korony, albo że
opozycja w parlamencie angielskim była stale kupowana przez pierwszego ministra
Roberta Walpole (1721-1742), gdyż to wszystko nie było konieczną emanacją duszy
narodu, było tylko przejawem powszechnego w całej Europie upadku moralności
publicznej od schyłku wieku XVII do drugiej polowy XVIII w tym samym czasie, co i u
nas – lecz mówić będziemy o kulturze wolności jednostki, o rządach parlamentu, o
zasadzie, iż tylko ustawa uchwalona przez reprezentację społeczeństwa może
społeczeństwo obowiązywać i o dążności do utrwalenia tej zasady, albowiem to właśnie
jest wiekuistym w dziejach Anglii, to jest wykładnikiem, kwintesencją, treścią i cechą
dziejowej duszy angielskiej.
W „Duchu dziejów Polski” jest mowa, podobnie, o istotnych i naczelnych
cechach naszej przeszłości, i tylko o nich. Że Polska, której rozwój poszedł w kierunku
wykształcania idei wolności politycznej, otoczona państwami zaborczymi, zbłądziła
ciężko, zaniedbawszy wytworzyć w nowszych czasach, choćby kosztem zwężenia
swobód wewnętrznych, rząd zdolny do obrony na zewnątrz, to prawda nic tylko
oczywista, lecz tak znana, tak przetopiona już w komunał, że chyba nic wymagała
specjalnego podkreślania w pracy, która nic jest podręcznikiem historii.
Obszerniejsze rozwodzenie się nad tą prawdą i nad wszystkimi cieniami, jakie się
dokoła niej skupiły, nic było ani koniecznym, ani potrzebnym dla charakterystyki
dziejowego ducha Polski Dodajmy, że po usilnej pracy, jaką w tym kierunku wykonała
już szkoła i historiografia ostatnich czasów, to pokutnicze wlepianie wzroku wstecz nic
może być również uznane za szczególnie pilne zadanie wychowawcze. Przeciwnie, braki
i grzechy przeszłości znamy na wylot. Natomiast co od dziesiątek lat było i jest u nas
zastraszające, to nieświadomość wielkiej twórczości narodu przez długie wieki i
utrwalające się na tym tle, w umysłach słabszych i mniej uodpornionych, ale bynajmniej
nic tylko w umysłach prostaczków, poczucie bezgranicznej małości własnej i poddawanie
się urokowi potęgi, która – na pewien okres dziejów – zatryumfowała nad nami. Tam:
wszystko we wzorowym porządku, opromienione powodzeniem, w glorii sprostania
7
ogromnym zadaniom, zdrowe, jędrne, zdolne do przetrwania choćby do końca świata,
gdy Polska – cóż? Rupieciarnia błędów, klęsk, heroicznych, lecz nieudolnych porywów i
świadomie lub nieświadomie na swoją własną szkodę popełnianych zbrodni. Tej
niesłychanej mistyfikacji usiłuje praca niniejsza przeciwdziałać przez zaakcentowanie
naszych wielkich wartości dziejowych, zestawienie ich z ówczesnym stanem rzeczy
gdzie indziej i wskazanie na ich renesansowy rozkwit w epoce. której próg zaledwie
zdołała ludzkość przekroczyć.
Wyrażono jednak obawę, że to wywoła w czytelniku polskim „szkodliwą dumę”.
Przy sposobności omawiania kart niniejszych znakomity badacz przeszłości podniósł
trafnie, ile niewyczerpanej siły dodaje narodowi francuskiemu fakt, iż czuje się on „une
grande nation” dzięki wspaniałym kartom swojej historii. Czy u nas inne rządzą prawa
psychologiczne? Nie. Toteż fałszywe poczuwanie się do owej „Minderwertigkeit”, którą
tak skwapliwie wmawiają w nas sąsiedzi z zachodu, może jedynie osłabiać naszą silę
odporna i twórczą, podczas gdy świadomość posiadania świetnej spuścizny dziejowej,
świadomość, która zobowiązuje do utrzymania się na odziedziczonej wyżynie, musi się
stać pomnożycielką naszej energii. Naturalnie, nawet ten wysoki cel nie uprawniałby do
improwizowania rzeczy niebyłych. Na szczęście – kłamać nie potrzebujemy.
Historia, jak głosi stara maksyma, ma być nauczycielką życia. Rzecz szczególna,
że u nas ostatnimi czasy to jej pedagogiczne zadanie zostało po prostu o połowę obcięte,
aczkolwiek nauczycielka jest w pełni sił i mogłaby swoją robotę odrabiać w zupełności.
Jednostronnie akcentuje się wciąż rzecz zresztą słuszną, że historia uczy unikać błędów.
Lecz czy tylko to? Ta wychowawczyni może nam przecież dawać ponadto bardzo cenne
wskazania pozytywne, a właśnie wiele naszych koncepcji dziejowych posiada tę
zdolność w wybitnym stopniu. Wystarczy przypomnieć dla przykładu starą polską ideę
łączenia narodów na podstawie ścisłego, lojalnego, nieobłudnego przestrzegania ich
prawa do rozrządzania się sobą i nienarzucania im niczego wbrew ich woli. Z
pomyślnych skutków praktycznego stosowania tej idei w Rzeczypospolitej mogliśmy
byli wiele nauczyć się w tej części Polski, w której łaskawy los powierzył nam był po raz
drugi – w miniaturze – rozwiązanie problemu współżycia narodów, a w której polityka
małodusznych targów o mandaty, o szkoły, o „koncesje” językowe, dala po czterdziestu
latach jako rezultat: rozpaloną do czerwoności wzajemną nienawiść. W chwili
dzisiejszych wielkich przekształceń i narzuconej nam niestety z zewnątrz konieczności
rewizji naszego stosunku do ludów, z którymi niegdyś żyliśmy pod jednym dachem
państwowym, myśl polska sprzed czterech stuleci, która spajała równych z równymi,
może się stać dla naszej polityki praktycznej nieoszacowanym dziedzictwem, pod
warunkiem że w zmienionych formach potrafimy ją zastosować nie mniej uczciwie, niż
czynili to pradziadowie nasi.
8
Ślepotą byłoby nic widzieć istotnych błędów i zboczeń naszej przeszłości Ale
takim samym kalectwem jest patrzeć w jej świetne, nie tylko moralnie wzniosie, lecz
także mądre oblicze – i nie umieć z niego wyczytać żywotnych, płodnych i twórczych
myśli, jakie tam wyrył Geniusz Narodu.
Kraków, w kwietniu 1918
9
WSTĘP
Zdobyta przenikliwością natchnienia poetyckiego prawda, że Polska jest „wielką
rzeczą”, zabrzmiała w uszach naszego pokolenia przed laty niewielu jak paradoks smutny
i szyderczy. Nigdy mniejszą pozornie nic wydawała się Polska, jak właśnie w chwili
wypowiedzenia tych słów. Od roku 1870, od ostatecznego utrwalenia się stosunków, w
których tylko silnym, rozporządzającym opancerzoną pięścią, przyznano prawo bytu i
głosu, straciła ona wszelkie znaczenie. Dla urzędowej i nieurzędowej Europy „sprawa
polska” przestała istnieć: skurczyła się do rozmiarów lokalnego, powiatowego zatargu w
łonie państw rozbiorowych. Stała się z nami, na widowni życia międzynarodowego, rzecz
najstraszniejsza: przejście do porządku. Starsi spośród nas, którzy za lat młodzieńczych z
bijącym sercem nadsłuchiwali, co powie o nas w Senacie książę Ludwik Napoleon lub
czy w Izbie Gmin odezwie się za nami lord Russel i jak przyjmie kanclerz rosyjski
zbiorową interwencję za Polską połowy Europy, doczekali się chwili, w której pojawienie
się nazwy Polski na ustach szanującego się dyplomaty byłoby uznane za objaw
niepoczytalności. Ci, których młodość upływała, gdy Centralny Komitet Narodowy
pertraktował o termin wybuchu z Młodą Europą, gdy Warszawa podziemna niecierpliwiła
się zwlekaniem Mazziniego i nadmierną przezornością Hercena, dożyli dnia, w którym
międzynarodowy romantyzm wolności ukorzył się przed rosnącą wszechwładzą państwa,
a w pamięci ludów Europy zatarło się nawet samo wyobrażenie o Polsce.
Ostatnie światła pogasły. Zostaliśmy sam na sam z przemocą, która szła ku nam
pijana zemstą za nieprzerwany stuletni bunt, i z przemocą, która zasiadłszy na katedrach
uniwersyteckich, ustaliła według wszelkich reguł naukowego myślenia tezę, że jako
naród mniej wartościowy powinniśmy rozpłynąć się w kulturze „wyższej”. Czegóż nie
uczyniono, aby jeden i drugi punkt widzenia uzmysłowić nam z całą dobitnością? Było
wszystko: od tortury fizycznej do rafinowanych sposobów wymienienia polskiej duszy na
inną, od zdziczałych odruchów nienawiści do chłodnych aktów woli, cynicznie
stosujących względem Polaków państwowy program wytępienia. Wyświecona ze
wszystkich dziedzin publicznego życia Polska skurczyła się, jak ślimak w skorupie, w
ciasnych granicach ogniska domowego i w wąskim kole zabiegów o chleb. Wydana na
łaskę i niełaskę bezmiernej pychy zwycięzcy, obezwładniona i bezsilna, ujęta w potworną
kuratelę gwałtu, smagana biczem prześladowań i upokorzeń, ścigana i szczwana jak
osaczone zwierzę, zżyta z tym, że można się nad nią pastwić bezkarnie, stoczyła się w
oczach pozostałej Europy tak nisko, że przestała budzić jakiekolwiek zainteresowanie.
Nędza polskiego bytu, jeśli odgłosy jej dochodziły na zewnątrz, wywoływała już tylko
uczucie przykrej nudy. Dłoń oprawcy odarła nas nawet z uroku, jaki towarzyszył niegdyś
naszej niedoli. Ulotniło się gdzieś bez śladu mistyczne piękno polskiego męczeństwa.
10
Pobierz darmowy fragment (pdf)