Darmowy fragment publikacji:
DZIENNIKARSTWO
WOBEC NOWYCH MEDIÓW
Seria
DZIENNIKARSTWO
I ŚWIAT MEDIÓW
pod redakcją
Zbigniewa Bauera
i
Edwarda Chudzińskiego
Studium Dziennikarskie
Uniwersytetu Pedagogicznego
im. Komisji Edukacji Narodowej
w Krakowie
Zbigniew Bauer
DZIENNIKARSTWO
WOBEC NOWYCH MEDIÓW
HISTORIA TEORIA PRAKTYKA
UNIVERSITAS
© Copyright by Zbigniew Bauer and Towarzystwo Autorów
i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2009
ISBN 97883–242–1001–5
TAiWPN UNIVERSITAS
Recenzenci
prof. dr hab
prof. dr hab
Tomasz Goban-Klas
Wiesław Godzic
Projekt okładki i stron tytułowych
Sepielak
www.universitas.com.pl
SPIS TREŚCI
Przedmowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
9
Część pierwsza
1. Zrozumieć media – ale kogo, ale co? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
26
Maszyny też ludzie. 29. Między „zimnym” a „gorącym”. 32. Na.
krawędzi Galaktyki Gutenberga: fotografia, telegraf, telefon. 37. Poza
czasem, poza przestrzenią 41
2. Prawdziwe narodziny mediów: aktualność jako towar . . . . . . . . . . . . .
44
Szybkość i aktualność – złe siostry prawdy 45 Kucharki i lokaje
też chcą czytać 49 „Media chaosu”, „media pędu”, czyli wszystko na
sprzedaż 52 Małżeństwo z przypadku: radio i telefon 56 Dzien-
nikarstwo radiowe i… telefoniczne 58
3. Prawda czy obraz prawdy? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
62
Mobilność: zachcianka czy konieczność 65 Prawda obiektywna –
prawda obiektywu. 69. Film: prawda w kawałkach 78 Kino, ra-
dio, telewizja, czyli jedno w drugim (i trzecim) 81 Urocze, groźne
mieszaniny 86
Część druga
1. Wobec Nowego – problemy z tożsamością?. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
92
Żadnych granic! 94 Telewizja się przedstawia: medium mediów 98
Retoryka obecności 101
S p i s t r e ś c i
2. Jak możemy myśleć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 104
Idea Memeksu 104 „Maszyna intertekstualna” 106 Palimp-
sest: metafora postępu 109
3. Wojna i rozum: Alan Turing i inni niepogodzeni . . . . . . . . . . . . . . . . . 112
Myślenie to nie tylko inteligencja 115 Komputer: narzędzie jako
metafora 118 Odyseja kosmiczna i jej echa 121 Więcej niż „glo-
balna biblioteka” 123
4. Cyfrowość i inne kłopoty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 126
Nowe media: narodziny z zera i jedynki 129 Istniejące – zni-
ka 131 Niewidzialne technologie 135 Testowanie mózgu i świa-
ta 140 Kultura kopii 145 Na wyciągnięcie ręki 148 Automa-
tyczne obrazy 152
Część trzecia
1. Interaktywność – co to właściwie znaczy? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 162
Pozory interaktywności – nadmiar to jeszcze nie wybór 170 Inter
aktywność zgrzebna 173 Interaktywność jako składnik przekazu czy
przekaźnika? 175 Radio znów z telefonem 180
2. Interaktywność w telewizji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 186
Destrukcja jako konstrukcja 189 Imitacje interaktywności – dla-
czego kochamy sondaże 191 Odmiany telewizyjnej interaktywności
– programy grupy ITI 196 Interaktywność nowych mediów i co z niej
wynika 202
Część czwarta
1. „We the Media” – koniec czy początek tradycyjnego dziennikarstwa?. . . . . 210
Internet i „śmierć autora” 215 Między mogołami a nieposłuszeń-
stwem 218.
. Opublikuj siebie! 222
2. Prawie jak dziennikarz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 228
Internet – komunikowanie świadectwa 230 Sieć nie zawsze wygry-
wa 235 Tylko profesjonalizm? 239
S p i s t r e ś c i
3. Obywatelskie, uczestniczące, „oddolne”, „cywilne” i... . . . . . . . . . . . . . . 242
…co to wszystko znaczy? 245 Lewicowi i prawicowi 248 Prawie
dziennikarstwo, prawie encyklopedia – Wikipedia 254 Obywatelskość
– a może to tylko fetysz?. 266. „Świat zgooglowany”, czyli syndrom co-
pypastów 268
Część piąta
1. Twarze dziennikarstwa i dziennikarzy: środek drogi . . . . . . . . . . . . . . . . 276
Po obu stronach oceanu i Kanału: dwie tradycje. 279. „Journamor-
foza” 285 Newsroom – nasz nowy dom 288
2. „Kultura mediów mieszanych”. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 292
Perswazja i spotkanie 294 Czy Internet to medium? 298 Za-
siedlanie i podbój, czyli darwinizm w Sieci 303
3. Interfejs konwergencji: blog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 307
Intymność na jarmarku 312 Spektakle pisma 317 Intymność
w wersji służbowej 322
4. Dygresja o gatunkach. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 329
Gatunek jako opakowanie 331 Droga wyjścia: gonzo journalism 334
Fakty, „niefakty”, „prawie fakty”. 336. Przyjemne mieszaniny – raz
jeszcze 341 Tryb breaking news 346
5. Interfejs konwergencji: hipertekst . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 351
Hiperteksty w Sieci i poza nią 354 Rozkręcamy i skręcamy zabaw-
kę nazywaną „Świat” 361 „Rozum transwersalny” 364 Ukryte
życie węzłów 368 Czy jest na sali autor? 374 Wielki didżej 378
6. Kłopoty z prawdą. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 380
Magiczna skrzynka i kultura psucia 382 We władzy Photosho-
pa 386 Dekontekstualizacja i parodie 390. Mitotwórcy i detekty-
wi 394 Pożytki z nielegalu. 396. Bawić się czy myśleć – oto jest
pytanie! 400 Sieć – głos twojego pana 403 Internet na rozdrożu:
cień proroka, cień amatora 406
Bibliografia prac cytowanych i przywoływanych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 423
PRZEDMOWA
Nowe media powodują głęboką, choć nie w pełni jeszcze uświadamianą za-
równo przez odbiorców, jak i nadawców przemianę kulturową. Jeden z ich badaczy .
pisze:
Na naszych oczach wyłania się nowa postać dziennikarstwa, do której podstawowych
wyróżników zaliczyć należy: wszechobecność i powszechną dostępność oraz ilościowy
wzrost informacji w skali globalnej i lokalnej, coraz silniejszy nacisk na aktualność re-
lacji, interaktywność, narastający wpływ kontekstu multimedialnego i skrajną uległość
wobec odbiorców. Wszystko to na wiele sposobów sprzyja dziennikarstwu, stwarzając
dlań nowe szanse, ponieważ może ono – dzięki korzystnym zmianom natury tech-
nicznej i społecznej – ponownie zaangażować i przyciągnąć zniechęconą i wyalieno-
waną publiczność, odbudować swój autorytet i na nowo określić rozmytą tożsamość
poprzez odwołanie się do funkcji i ról wymagających szczególnych kompetencji mery-
torycznych i moralnych. Jednocześnie wspomniane wyżej zjawiska i procesy stwarzają
wiele zagrożeń dla najbardziej cenionych wartości i standardów dziennikarstwa. Jeśli
każdy przy pomocy komputera i modemu może stać się wydawcą czy dziennikarzem
na skalę globalną, rodzą się uzasadnione podejrzenia i obawy dotyczące weryfikacji
źródeł oraz autentyczności, prawdziwości i dokładności komunikatów1 .
Czyli – trochę dobrze, trochę źle. Dziennikarstwo w nowych mediach może
odnaleźć swoją szansę, odbudować autorytet (nadszarpnięty przecież jeszcze
w okresie dominacji mediów tradycyjnych), określić na nowo własną tożsamość,
pod warunkiem że…
Oczywiście – sprawa nie jest prosta, bowiem nie jest jeszcze tak, że każdy,
kto posługuje się jakimś medium, wytwarzając i dystrybuując komunikaty, zosta-
je uznany za dziennikarza, czyli nie każde źródło informacji traktowane jest jed-
nakowo. Można tu mówić jedynie o pewnym trendzie, wzmacnianym właściwo-
ściami współczesnej kultury z jej postmodernistycznym relatywizmem i naciskiem
1 J. Jastrzębski, Etyka dziennikarska i.nowe media, w: Nowe media, nowe w.mediach, pod red.
I. Borkowskiego i A. Woźnego, Wrocław 2001, s. 35.
10
P r z e d m o w a
na demokratyzację. Nadal bowiem powszechnie jako dziennikarz jest identyfiko-
wany ten, kto związany jest profesjonalnie z mediami instytucjonalnymi, samo zaś
wytwarzanie i dystrybucja komunikatów nie jest tożsame z dziennikarstwem. Nie-
mniej komunikaty rozpowszechniane za pośrednictwem środków technologicz-
nych alternatywnych wobec mediów instytucjonalnych zyskują, poniekąd aprio-
rycznie, signum veritatis – znamię prawdziwości.
Medium takie jak globalna sieć, niepodległa żadnej kontroli politycznej, żad-
nej skutecznej cenzurze, wydaje się idealnym partnerem prawdy. W podejściu ta-
kim możemy słyszeć echo złudzeń, jakimi otaczano niegdyś fotografię i kame-
rę filmową, dzięki którym, jak sądzono, rzeczywistość zostaje zapisana in crudo,
wszelkie kłamstwo zaś wydawało się sprzeczne z samą naturą fotografii i filmu.
Upłynęło niewiele czasu, a kino nazywano już „fabryką snów”, a i aparat fotogra-
ficzny stał się narzędziem kreacji światów zarówno potencjalnych, możliwych –
jak i całkowicie sprzecznych z ludzkim doświadczeniem.
W rozważaniach o każdym medium, tym bardziej w refleksji o kulturze, w któ-
rej medium to jest dominantą, istotne miejsce musi zajmować problem prawdy
przedstawienia, problem sposobu reprezentacji świata w porządku znaków i re-
toryk właściwych temu medium. Zagadnienie prawdy w mediach cyfrowych, czy-
li „nowych” – według zawartego w tej książce szkicu definicyjnego – okazuje się
szczególnie skomplikowane i wymaga podejścia uwzględniającego zarówno „kla-
syczne” definicje prawdy (prawdopodobieństwa), jak i znacznego przekroczenia
obszaru, jaki definicje te wyznaczają.
Media elektroniczne, a zwłaszcza ekranowe cyfrowe media elektroniczne, któ-
re coraz bardziej wpisują się w nasze życie codzienne, niosą w sobie element de-
strukcji klasycznego pojmowania znaku i oznaczanej rzeczywistości, reprezentacji
i świata reprezentowanego, „fikcji” i „prawdy”. Nasz świat – niezależnie od naszej
woli – staje się przestrzenią wypełnioną symulakrami, imitacjami, znakami pozba-
wionymi referencji, które same w sobie stanowią stale rozszerzającą się, nieposia-
dającą stabilnych granic rzeczywistość. Obrazy, które widzimy, dźwięki docierają-
ce do naszych uszu wcale nie muszą być „rzeczywiste” w tradycyjnym rozumieniu,
tzn. posiadać swoich odpowiedników realnych. Zarazem nie oznacza to wcale, że
owe dźwięki i obrazy są „nierzeczywiste” lub „antyrzeczywiste”: one same są rze-
czywistością, nieoczekiwanie jedynym możliwym terytorium, na którym możemy
dokonywać rozumiejącej interpretacji naswświecie. Świat widzimy bowiem ta-
kim, jakim pokazują go nam media, a za ich pośrednictwem – dziennikarze.
Klasyczne czy raczej „tradycyjne” zadanie dziennikarstwa definiowano z re-
guły w perspektywie etycznej: jako służbę prawdzie i społeczeństwu. Medium,
w mcluhanowskim ujęciu, było wzmocnieniem dalece niedoskonałych ludzkich
zmysłów, umożliwiając przełamanie ograniczeń stwarzanych przez czas i prze-
strzeń. Media elektryczne – telegraf i telefon, a potem elektroniczne – radio i te-
lewizja – stworzyły pojęcie teleobecności, tożsame z wytwarzaniem i transmisją
P r z e d m o w a
11
obrazów odległych w czasie i przestrzeni zdarzeń, które są jednoczesne z aktem
percepcji przekazu. Zacieranie się wyrazistych granic między „tu” a „tam”, mię-
dzy „teraz” a „wcześniej” i „później”, musiało w zupełnie innym świetle postawić
istotne dla dziennikarstwa współczesnego zagadnienie aktualności, które w dobie
przedelektrycznej nie miało aż tak wielkiego znaczenia, chociaż jego rolę dostrze-
gano. Wraz z coraz wyraźniejszym zawłaszczeniem sfery komunikacji przez media
posługujące się obrazem, stale udoskonalanym i przez to coraz skrzętniej ukrywa-
jącym swoją technologiczną sztuczność, najistotniejszym problemem dziennikar-
stwa stało się wytwarzanie aktualnych wizerunków rzeczywistości. Ciągle jeszcze
wszakże „obraz świata” był czymś odmiennym od świata samego, a kategoria „mi-
mesis”, podobnie jak kategoria „fikcji”, zachowywała swoją tradycyjną rolę. Jed-
nak media wizualne i audiowizualne przez intensywne wpisywanie się w kulturę
zaczynały ugruntowywać przekonanie, iż prawdziwe jest to, co widzialne, oraz że
to, co aktualne – musi być prawdziwe. Czyli na mocy sylogizmu: widzialne jest ak-
tualne. Telewizja zbudowała sobie w ten sposób silny fundament dla stylu odbio-
ru: w końcu u jej źródeł znajdowała się idea przekazu live. I fundament ten nie
uległ naruszeniu nawet wtedy, gdy pojawiać się zaczęły magnetowidy, gdy perfek-
cyjnie opanowano montaż taśmy magnetycznej i zmontowane materiały zaczęły
upodabniać się do transmisji – mimo że materiały wyjściowe nagrano dużo wcze-
śniej, niż ich użyto i przekazano.
Cyfryzacja mediów – ów pierwszy etap ewolucji „starych” mediów ku „no-
wym” – tworzy nie tylko warunki do montażu pozbawionego śladów „cięć”. Ujed-
nolicenie materiału wejściowego w kształt serii zerojedynkowych impulsów (nie-
zależnie od tego, czy mamy do czynienia z obrazem, dźwiękiem, sekwencjami
wideo) otwiera szansę powoływania sekwencji znakowych bez funkcji referencyj-
nych, światów nie mających żadnych lub prawie żadnych odpowiedników (analo-
gonów) w rzeczywistości materialnej. „Prawie żadnych” – gdyż poszczególne, do-
wolnie małe, segmenty tych wytworów są przecież, mimo wszystko, rejestracjami
świata realnego, które w wyniku wycięcia z kontekstu tracą swoje pierwotne zna-
czenie i dają się interpretować jedynie w kontekście nowego komunikatu, a jak
wiemy, nie posiada on dawnej mocy referencyjnej. To idea sławnego baudrillar-
dowskiego symulakrum: rzeczywistości znakowej, odnoszącej się jedynie do siebie
samej. Baudrillard pisze:
Wraz z powstaniem świata hiperrealnego, wirtualnego przestaliśmy żyć w świecie,
w jednym świecie. Ten świat jest modelem symulacji, regulacji i reglamentacji [...] ra-
dykalnej iluzji świata i pozorów, redukcji wszelkiej odrębności wydarzeń, osób i rze-
czy do wspólnego mianownika rzeczywistości2 .
2 J. Baudrillard, Rozmowy przed końcem. Rozmawia Philippe Petit, przeł. R. Lis, Warszawa
2001, s. 21.
12
P r z e d m o w a
W głośnym eseju opublikowanym w „Le Monde” (22.11.2001), odnoszącym
się m.in. do ataku na WTC, francuski filozof pytał: „Co pozostaje z rzeczywistego
wydarzenia, skoro wszędzie w rzeczywistości zagnieżdżają się obraz, fikcja i wir-
tualność? Czy rzeczywistość naprawdę przekracza fikcję?” Baudrillard dopuszcza
taką możliwość wtedy, gdy rzeczywistość pochłonie „energię fikcji i sama stanie
się fikcją”. Nietrudno zrozumieć Karla Heinza Stockhausena, który w zamachu
na WTC dojrzał największy happening w dziejach ludzkości, czy pisarza Elliota
Weinbergera widzącego w tym akcie zniszczenia „wielki efekt specjalny w global-
nym parku multitematycznym”.
Zatarcie granic między rzeczywistością wykreowaną środkami elektroniczny-
mi, przy wykorzystaniu coraz sprawniejszego oprogramowania, a rzeczywistością
in crudo sprawia, że nasze działania interpretacyjne, skierowane na tę drugą, sta-
ją się tożsame z tworzeniem symulakrów realności, którą chcemy poznać. To po
trosze tak, jak z pastiszami: genialny pastisz wynika zawsze z doskonałej znajo-
mości dzieła czy stylu pastiszowanego. Rodzi to nie tylko skutki epistemologicz-
ne, ale etyczne – bowiem wcale nie jest tak, że widz telewizyjny, a także coraz czę-
ściej słuchacz czy czytelnik, opiera się „podstawianiu” realności przez symulacje.
On chce, by świat, który ma poznawać, był uprzednio ku niemu „nastawiony”,
„ułożony” w jakimś porządku – a więc zgadza się, by stanowił nie tyle „nagą” rze-
czywistość, ile swoisty efekt aktywności innego człowieka lub, siłą rzeczy, w dzi-
siejszym świecie, technologii3. Taka postawa odbiorcy legitymizuje akty symulacji,
które nie są czym innym jak zaspokajaniem ludzkich pragnień: dostarczaniem ilu-
zji bezpieczeństwa, bowiem rzeczywistość wirtualna jest mniej chaotyczna i bar-
dziej przewidywalna – rządzi nią przecież „scenariusz” i algorytm zawsze wyprze-
dzający zdarzenia.
Owe „scenariusze” i „algorytmy” dotyczą nie tylko takich programów, któ-
re w tradycyjnym modelu telewizji realizowano na ich podstawie; przenoszone są
również na działania stricte dziennikarskie polegające na „informowaniu” o rze-
czywistości. Informowanie staje się spektaklem:
newsy, tak jak reklamy, są „opakowane”, atrakcyjne wizualnie, a program wiadomo-
ści nabiera rytmu, który ma za zadanie zatrzymać uwagę i zapewnić przyjemne oglą
danie4
– pisze polski badacz telewizji, sygnalizując wyraźnie, że informacje podlegają
w odbiorze waloryzacji identycznej jak talk-shows, soap operas czy dokunowele.
Potwierdza to postmodernistyczne zjawisko „estetyzacji życia codziennego” i za-
3 D. Eleftheriotis, Poetyka wideo: technologia, estetyka i.polityka, w: Widzieć, myśleć, być, pod
red. A. Gwoździa, Kraków 2001, s. 344 i n.
4 W. Godzic, Telewizja jako kultura, wyd. II popr., Kraków 2002, s. 89.
P r z e d m o w a
13
mianę przedmiotów poznania: poznajemy nie świat, lecz „obraz świata” czy też
„symulakrum świata”.
W przygotowanym w Polsce, choć mało znanym, Raporcie o.wojnie w.Iraku.
czytamy:
Ogłoszono zwycięstwo, ale na czym polega to zwycięstwo, skoro „wojna” trwa nadal?
Nie mamy ani „pokoju”, ani „wojny”, ani „zwycięstwa”, ani „klęski”. Widzimy pre-
zydenta Husajna, ale nie wiemy czy to prezydent Husajn, czy jego sobowtór – aktor
odgrywający role prezydenta; nie wiemy czy filmowy obraz prezydenta w otocze-
niu najbliższych współpracowników został nakręcony wczoraj, czy może pół roku
wcześniej, może prezydent dawno nie żyje, ale widzimy go na ekranie tak, jakby
żył, słyszymy głos z taśmy – ale czy to głos prezydenta Husajna, czy aktora, który
znakomicie naśladuje jego głos? Ten głos dobiega do nas z taśmy jak głos ducha na
seansie spirytystycznym, bo nie wiemy, czy prezydent Husajn żyje, czy nie żyje. Jest
tak jakby półżywy, półmartwy. A co z jego sobowtórami? Czy żyją, czy nie żyją? Może,
jak znakomicie ujął całą sytuację polski rysownik, nie obalono pomnika Saddama
Husajna, ale pomnik jego sobowtóra? Z pewnością exprezydent Husajn żyje, ale
żyje w świecie wirtualnym. Dołączył do Osamy Ben Ladena i obaj przebywają jako
zjawy o niejasnym statusie ontologicznym w nieokreślonej strefie między medialną
iluzją a rzeczywistością, a raczej w medialnej rzeczywistości, która zdaje się być jedy-
ną dostępną nam rzeczywistością5 .
Autorzy Raportu przywołują m.in. opinię Kurta Vonneguta, że wojna z Irakiem
to wielkie reality show, dostarczające masom rozrywki medialnej, i Normana Mai
lera, który sens owego reality show tłumaczy chęcią administracji Busha, by środ-
ki finansowe z celów socjalnych (których nadmiar demoralizuje społeczeństwo)
przesunąć do sektora militarnego i wytworzyć „moralnopolityczną jedność naro-
du”. Intelektualiści zadają też dramatyczne pytanie: „Czegóż możemy być pewni
w sytuacji, kiedy obraz wojny tworzony jest przez specjalistów od (dez)informacji,
menedżerów percepcji, kontrolerów epistemologii, właścicieli środków produkcji
prawdy, administratorów obrazów i słów?”
Czy owi „specjaliści od dezinformacji”, „administratorzy obrazów i słów” to
dziennikarze? Raczej nie. Więc kto? Otóż w przestrzeni, w której zatarta zostaje
różnica między „reprezentacją” i „symulacją”, ten, kto „podstawia” za rzeczywi-
stość jej obrazy – pozostaje przezroczysty, bezosobowy lub przybiera twarzmaskę,
staje się „symulakrem” prezentera, scalającego obrazy w całość, łatwą do przyswo-
jenia, znacznie bardziej bezpieczną niż rzeczywistość „czysta”.
5. Raport o.wojnie w.Iraku. Sporządził Zespół Studiów i Analiz (kierownik Zespołu – Tomasz
Gabiś), Wrocław styczeń–listopad 2003, strony internetowe Fundacji SAGA (http://www.saga.org.
pl/raport.pdf)
14
P r z e d m o w a
Otóż, jak sądzę, w świecie opanowanym dziś przez ekrany i cyfrowe media,
nie ma wcale konfliktu typu „analogowy odbiorca” vs. „cyfrowe medium”, jak nie-
kiedy daje się wyczytać z olbrzymiej już dzisiaj literatury poświęconej konflikto-
wi irackiemu i tzw. wojnie z terroryzmem toczonej przez państwa zachodnie. Sto-
pień akceptacji światów cyfrowych jest znacznie wyższy niż sądzą intelektualne
elity – a to oznacza, że „kontrolerzy epistemologii” konstruują taką epistemé, ja-
kiej potrzebują odbiorcy, którzy nie są przecież elitami. Uczestnictwo w złudze-
niu, w symulacji, daje bowiem odbiorcy radość podobną do tej, jaką oferują gry
komputerowe – a nawet większą, gdyż immersji w symulowaną rzeczywistość towa-
rzyszy wmówienie, iż grający jest głównym bohaterem gry. Jest – należąc do demokra-
tycznego społeczeństwa, demokratycznego kraju z jego mediami, którym to mediom
wolność zapewnia pierwsza poprawka do konstytucji. Absurdalność „podstawiania”
rzeczywistości jej symulakrami wyraża się raczej w traktowaniu owych symulakrów jak
faktów w politycznej praktyce: jesteśmy w świecie filmu Wag the Dog Barry’ego Levin-
sona (znany w Polsce jako Fakty i.akty): „najpierw podjęta zostaje decyzja o interwen-
cji w jakimś kraju, a następnie do tego kraju przemieszcza się ben Laden lub Saddam
Husajn, co sprawia, że interwencja jest usprawiedliwiona”6. Czy zatem dziennikar-
stwo jest wytwarzaniem symulakrów, czy też przeciwnie: przetwarzaniem symula-
krów w rzeczywistość?
Zmarły w 1986 roku jezuita francuski, socjolog i psychoanalityk Michel de
Certeau zauważył w książce L’invention du quotidien (1980), iż uznanie czegoś
za rzeczywiste polega w gruncie rzeczy na wierze i na tym, że inne grupy ludzi
uważają to coś za rzeczywiste7. Zadaniem „kontrolerów epistemologii” jest zatem
dostarczanie ludziom jasnych, czytelnych i zwartych „instrukcji obsługi” obrazów
rzeczywistości wpisanych – jakby sympatycznym atramentem – w te obrazy. Jakby
na potwierdzenie tego poglądu Wiesław Godzic, przytaczając rezultaty badań pu-
bliczności magazynów „newsowych” w Norwegii, pisze:
[...] badania wykazały, że wiadomości [nadawane w publicznej sieci NRK – Z.B.]
w opinii respondentów były „zimne”, nie dotykały ich, nie czuli się lepiej poinformowa-
ni po wiadomościach niż przed nimi. Wielu widzów podkreślało, że oglądanie wiado-
mości to obowiązek, natomiast przyjemność oglądania newsów dotyczyć może jedynie
tego, że z konkretnego obrazu mogą wyprowadzić alternatywne znaczenia8 .
Oglądanie jest rytualne, nie dostarcza żadnej satysfakcji. Tę natomiast za-
pewnia postawa, którą badacze mediów, m. in. Stuart Hall, nazywają „dekodowa-
niem przeciwstawnym”. Czy ludzie, oglądający magazyny informacyjne, rzeczywiście
6 Tamże.
7 Por. M. de Certeau, Wynaleźć codzienność. Sztuki działania, przeł. K. ThielJończuk, Kraków
2008, s. 188.
8 W. Godzic, op. cit., s. 87.
P r z e d m o w a
15
oczekują, że zostaną poinformowani o tym, „jak było” lub „jak jest” – czy też chcą
być zaproszeni do udziału i dzięki mechanizmom interaktywności współudziału
w „spektaklu informowania”: infotainment? Moglibyśmy nieoczekiwanie odpowie-
dzieć twierdząco na drugi człon alternatywy. Odpowiedź taka wydobywałaby – pod-
kreślaną przez bardzo wielu badaczy – aporetyczną naturę kultury zdominowanej
przez media: tyleż samo obawiamy się zatarcia granicy między „prawdą” a „fał-
szem”, co czerpiemy swoistą przyjemność ze świadomości różnicy między „prawdą”
a „obrazem prawdy” zacieranej przez media. „Zanurzamy się” w iluzji, dajemy się
jej „uwieść”, czerpiąc z tego niemal masochistyczną satysfakcję, bowiem nawet nasz
bunt wobec „bycia uwodzonym” jest również wpisany w taktykę infotainment .
Główny nacisk pada na telewizję i można by mi zarzucić, że nie doceniam roli
innych mediów, w których – jak np. w prasie – można odnaleźć enklawy „tradycyj-
nego” dziennikarstwa, dla którego imperatywem było informowanie o „prawdzie”.
Trudno się zgodzić z takim stanowiskiem; trudno – bowiem standardy współczes
nej kultury medialnej wyznacza dziś nie prasa, ani tym bardziej radio (coraz czę-
ściej, nawet w swoim publicznym, „misyjnym” wydaniu godzące się na rolę acco-
ustic wallpaper – dźwiękowej tapety). W aspekcie technologicznym media drukowe
dostąpiły już jakiś czas temu dobrodziejstw, jakie niesie digitalizacja: gazetę moż-
na drukować jednocześnie w różnych miejscach świata (np. gazety południowoko-
reańskie czy japońskie drukowane są w USA dla wspólnot etnicznych tam miesz-
kających – i to z uwzględnieniem różnic czasowych). Wiadomości i zdjęcia są
przesyłane natychmiast do redakcji z przenośnych komputerów i palmtopów i nie-
kiedy – dla zwiększenia szybkości i obniżenia kosztów – nie poddaje się ich na-
wet obróbce redakcyjnej. W sferze warsztatowej oznacza to zmniejszenie rangi
dziennikarstwa komentującego, interpretującego i analitycznego, nie mówiąc już
o materiałach z kręgu tzw. human interest. Wzrasta natomiast ranga dziennikar-
stwa agencyjnego – a raczej rola potężnych, zdigitalizowanych baz danych: mate-
riałów archiwalnych, fotograficznych, a także filmowych i dźwiękowych. Fotore-
porterzy nie pracują już wyłącznie dla aktualnych potrzeb „swoich” redakcji, ale
deponują w postaci cyfrowej własne zdjęcia w wyspecjalizowanych agencjach, ofe-
rujących je – najczęściej za pośrednictwem Internetu – innym mediom. Nie by-
łoby w tym nic zdrożnego, niemniej jest to jeden z wielu sygnałów świadczących
o „oderwaniu” tego, co „widzialne”, od znaczenia: fotografie tego samego autora
mogą służyć w gazetach o niekiedy sprzecznych światopoglądach.
Konkurencja na rynku medialnym – zwłaszcza na niezwykle „ciasnych” ryn-
kach prasowych w krajach postkomunistycznych – zmusza dzienniki (a coraz czę-
ściej również tygodniki) do pośpiechu; jesteśmy świadkami, jak przymus prędkości,
blisko trzydzieści lat temu opisany przez Paula Virilio9 w odniesieniu do mediów
9 P. Virilio, Prędkość i polityka, przeł. S. Królak, Warszawa 2008.
1
P r z e d m o w a
elektronicznych, zaczyna oddziaływać w świecie mediów najbardziej wobec tej
prędkości opornych – drukowych. Prędkość – synonimiczna z „pośpiechem” –
przeorientowuje dziennikarską wrażliwość, skupiając ją na tym, co „widzialne”, co
daje się zaobserwować i tym samym stanowi jedyny sposób „zmaterializowania”
świata. Prasa zagnieżdża się w Internecie, tracąc tym samym charakterystyczną dla
niej stabilność, upodabnia się do przekazów „strumieniowych”.
W klasycznych mediach drukowych „strumieniowości” telewizji odpowiada
raczej iluzja „jednoczesności”: następstwo „pakietów informacyjnych” jest wpraw-
dzie poddane kontroli przez nadawcę (przez układ kolumny, kolejność kolumn,
układ odsyłaczy itd.), niemniej lektura gazety znacznie bardziej przypomina swo-
bodną „nawigację” w Sieci niż „technologiczne uniwersum obrazowe” telewizji
(w uniwersum tym nawigować można jedynie za pomocą pilota – między dostęp-
nymi „kanałami”, czyli również „strumieniami”).
Dominacja wizualności w kulturze medialnej zmieniła zatem również warsz-
tat dziennikarza prasowego. O wiele bardziej skupiony jest on teraz na „widzial-
ności”. Albo uruchamia retoryczne mechanizmy służące wywołaniu plastyczne-
go obrazu, albo, szczególnie w prasie codziennej: efekt sensualnego obcowania
ze światem, jaki powinien odczuwać odbiorca, zostaje przeniesiony na płaszczy-
znę tematyczną. „Sensacyjność” prasy (a także mediów elektronicznych) jedynie
częściowo można wyjaśniać przez mechanizmy konkurencji i zasady infotainment ..
W rzeczywistości chodzi i o to, że tematy „szokujące”, „zaskakujące”, „wstrząsa-
jące” same w sobie są „plastyczne” i „sensualne”. Uruchamiają także wspomnia-
ną już grę między „bliskim” i „dalekim”, tworzą aporię „bezpiecznego niebez-
pieczeństwa” silnie aktywizującą wyobraźnię widza. Jak obraz telewizyjny, który
w przekonaniu wielu nadawców jest wystarczająco sugestywny „sam przez siebie”,
stanowiąc zamiennik „rozumienia świata” – tak odpowiednio „wstrząsający” lub
„egzotyczny” temat, spełniający marzenia odbiorców o czymś niezwykłym i prze-
rywający narastanie wrażenia déjà vu – nie prosi się już o głębszą analizę czy inter-
pretację. Neil Postman ocenia tę sytuację surowo:
W istocie jest zupełnie oczywiste, że wiadomości TV nie mają najmniejszego zamiaru
sygnalizować, iż w jakiejkolwiek relacji kryją się jakiekolwiek implikacje, ponieważ
wymagałyby one od widzów ciągłości myślenia o niej jeszcze po jej zakończeniu,
co z kolei uniemożliwiałoby im zajęcie się następną opowiastką, dyszącą już z nie-
cierpliwości za kulisami w oczekiwaniu na swą kolej. [...] Nie ma konieczności, aby
obrazy rzeczywiście dokumentowały wymowę relacji. Podobnie jak nie jest konieczne
wyjaśnianie, dlaczego takie obrazy narzucają się publicznej świadomości. Materiał
filmowy tłumaczy się sam, o czym wie doskonale każdy producent telewizyjny. [...]
osadzone w surrealistycznych ramach telewizji widowisko informacyjne jest koncep-
cją antykomunikowania się, charakterystyczną dla rodzaju dyskursu, który nie dba
o logikę, rozsądek, kolejność zdarzeń i zasady przeciwieństw. W estetyce, jak sądzę,
P r z e d m o w a
1
teorię taką nazwano dadaizmem; w filozofii – nihilizmem, a w psychiatrii – schizofre-
nią. W języku teatru znana jest ona jako wodewil10 .
Jeśli nawet ta diagnoza (dodajmy: postawiona telewizji wyłącznie na podsta-
wie obserwacji tego medium w USA, i to w 1985 roku, gdy digitalizacja prze-
kazów była w stosunkowo wczesnej, eksperymentalnej fazie rozwojowej) wyda-
je się nam przesadzona, to niewątpliwie we właściwych proporcjach ujmuje ona
wpływ telewizji na „rekonfigurację” kultury w skali globalnej. Przymus szybkości
przekazu, nuklearny charakter wiadomości składających się na „strumień” (me-
dia elektroniczne) czy „płaszczyznę” (media drukowe) informacji, nacisk obrazo-
wości (rozumianej dosłownie lub metaforycznie – jako zdolność wywoływania sil-
nych emocji) – wszystko to w dobie mediów cyfrowych nabrało nowych wymiarów
i musiało wpłynąć na pozycję dziennikarza, status dziennikarstwa.
Skrótowość informacji, konieczność dostosowywania ich do uniwersalnych
parametrów (czas „dziennikarski” to minuty między sekwencjami reklamowymi;
makiety gazet należących do jednego koncernu są uderzająco do siebie podobne,
pojedynczy materiał dziennikarski nie powinien trwać dłużej niż kilkanaście se-
kund – do najwyżej minuty itd.), a także niesłychane możliwości montażu, skra-
cania, przyśpieszania (niezauważalnego dla odbiorcy) wypowiedzi osób pojawia-
jących się na ekranie, brak obowiązku autoryzacji w mediach drukowych11 – to
wszystko otwiera przed dziennikarzem niezwykle szerokie pole wolności, zawę-
żając zarazem pole odpowiedzialności. Fiat iustitia – pereat mundus: wierność tej
zasadzie może okazać się obosieczną bronią. „Światotwórstwo” – możliwe dzięki
mediom cyfrowym, stanowi pokusę, skoro prawda zostaje sprowadzona do „obra-
zu prawdy” tożsamego z prawdą samą. Infotainment czyni niezwykle ważną dzie-
dziną tzw. dziennikarstwo śledcze, które oprócz tradycyjnych, a właściwych tylko
sobie metod, posługuje się technikami i narzędziami dostępnymi dotąd służbom
specjalnym i policji (ukryte mikrofony i kamery, urządzenia podsłuchowe, nok-
towizory itd.), uruchamiając działania na pograniczu prawa lub nawet poza nim.
Obecność kamery w sytuacjach, w których jest ona czymś zagadkowym w swej
nieprzypadkowości, nie jest jednak zastanawiająca dla widza, który przywykł do
telewizyjnego voyeuryzmu, do szczególnej poetyki tzw. trash-tv. Więcej: demon-
stracyjnie pokazywane wady przekazu (np. posługiwanie się materiałami wykona-
nymi amatorskim sprzętem) czynią go bardziej wiarygodnym, znosząc dystans mię.
10 N. Postman, Zabawić się na śmierć. Dyskurs publiczny w.epoce show-businessu, przeł. L. Nie-
dzielski, Warszawa 2002, s. 150, 151, 153.
11 Wyrok Trybunału Konstytucyjnego RP z początku października 2008 nakazujący jednak
dziennikarzom autoryzację wywiadów wywołał w środowisku mediów liczne protesty (zaprotesto-
wała m.in. międzynarodowa organizacja Reporterzy Bez Granic); w opiniach praktyków i teorety-
ków wyrok ten nie uwzględnia m.in. specyfiki mediów w epoce cyfrowej.
18
P r z e d m o w a
dzy sferą „prywatności” i sferą „publiczną”, z którą medium utożsamiane jest jako
instytucja.
Z drugiej strony – media cyfrowe dają wielkie możliwości ukrywania wad warszta-
towych (np. słabego opanowania technik prowadzenia rozmowy przez dziennikarza,
złego lub wręcz żadnego zdokumentowania tematu czy problemu przed rozpoczę-
ciem pracy), dopasowywania fragmentów zebranego materiału do założonej tezy itd.
Nie chcę bynajmniej twierdzić, że zjawiska, o których mowa, są charaktery-
styczne dla dziennikarstwa doby mediów cyfrowych. Kwestie rzetelności, kompe-
tencji, dociekliwości i – trzeba to tak nazwać – „empatii” dziennikarza, umożli-
wiającej mu lepsze poznanie spraw i ludzi, którymi się zajmuje, są tak stare jak
ten zawód, nieufność zaś odbiorców do „nowiniarzy” pojawiła się wraz z masową
prasą. Były to jednak czasy, w których rozdzielenie „fikcji” od „realności” wyda-
wało się czymś absolutnie oczywistym. Media cyfrowe – „nowe media” – są z jed-
nej strony produktem światopoglądu postmodernistycznego, z drugiej – sposo-
bem jego legitymizacji. Za metafory współczesnej nam kultury uważa się już to
„telewizję”, już to komputer, już to Sieć.
Linda Hutcheon powiada o postmodernizmie, iż:
przybiera kształt samoświadomego, samozaprzeczającego i samokwestionującego
oświadczenia. Podobne jest to raczej do mówienia czegoś przy jednoczesnym braniu
tego, co się mówi, w cudzysłów [...]. Wyjątkowy charakter postmodernizmu pole-
ga na tego właśnie rodzaju stale „niegasnącym” przyznawaniu się do dwoistości lub
dwulicowości12 .
Skoro takim sposobem mówienia (a zatem i słuchania) cechuje się cała współ-
czesna kultura – dlaczego dziennikarstwo, które jak żadna inna z komunikacyj-
nych praktyk odznacza się wyczuleniem na oczekiwania odbiorcy, miałoby być
„wyspą”, gdzie schronili się zwolennicy „starych” (czytaj: „analogowych”) sposo-
bów poznawania i komunikowania świata? Z pewnością nią nie jest i nawet nie
może być, gdyż taki „wyspiarski” światopogląd uniemożliwia współczesna pozycja
mediów jako „czwartej” (a niekiedy nawet pierwszej, jak się ostatnio sami prze-
konujemy) władzy. Ale czy język „czwartej władzy” może być nieustannym „mó-
wieniem w cudzysłowie” („cudzysłów” oznacza tu dosłownie „cudze słowa” – ale
także może być sygnałem ironii, pastiszu lub parodii)? Okazuje się, że tak, gdy
tymczasem „bez cudzysłowu” odbierane są te segmenty telewizyjnego strumienia,
które bynajmniej nie są „nastawione” na rozpoznawanie rzeczywistości i informo-
wanie o niej. Serial Świat według Kiepskich, który zebrał tysiące niepochlebnych
recenzji jako apologia głupoty, prowincjonalizmu i chamstwa, zajmował najwyż-
12 L. Hutcheon, The Politics of Postmodernism, London 1989, s. 34.
P r z e d m o w a
19
sze miejsca w rankingach oglądalności13. Serial ten, który jest fikcją, smutnowe-
sołym, po trosze gargantuicznym, „modelem” polskiej rzeczywistości – uchodzi za
„rzeczywistość samą”, a tej pewności nie ma, gdy mowa o klasycznych gatunkach
informacyjnych. Magazyny informacyjne pokazują świat „jakiś” – obcy i niesku-
piający na sobie uwagi; talk-shows, docu-soap, nie mówiąc już o reality-shows spro-
wadzają przestrzeń publiczną do świata „naszego”, do przestrzeni i czasu naszego
własnego pokoju. A jeśli coś jest „nasze” – z pewnością jest prawdziwe…
W tej książce nie przedstawiam nowych mediów z technologicznego punk-
tu widzenia – brakuje mi do tego stosownego przygotowania fachowego, choć
w wielu fragmentach muszę pewne technologiczne problemy poruszać. Nie je-
stem jednak ani informatykiem, ani specjalistą z zakresu telekomunikacji, a je-
dynie użytkownikiem cyfrowych technologii: czasem jako „nadawca”, a najczę-
ściej jako „odbiorca” różnorakich przekazów. Skupiam się na tym, co stosunkowo
rzadko staje się tematem opracowań ściśle medioznawczych: zmianach świado-
mości, jakie nowe media powodują zarówno po stronie dziennikarzy, jak i odbior-
ców – czytelników, widzów, słuchaczy, internautów. Problemy te interesują dziś ra-
czej kulturoznawców, jednak pole ich obserwacji jest bardzo rozległe: mówią oni
o kulturze jako całości, próbując ująć ją w wyraziste modele, ulegające zmianom
pod wpływem samych mediów lub przeciwnie – wywołujące przemiany sposobów
nadawania i odbioru medialnych przekazów. Wiele zawdzięczam tym pracom, jed-
nak piszę przede wszystkim o dziennikarstwie i dziennikarzach, bo to oni w osta-
tecznym rozrachunku bywają utożsamiani (niesłusznie) z mediami. Czy nowe me-
dia to rzeczywiście „nowe dziennikarstwo”, a raczej – czy nowe technologie to od
razu nowa świadomość dziennikarzy? Czy już można mówić o „dziennikarstwie
postmodernistycznym”, „postdziennikarstwie” i „dziennikarstwie 2.0”? Wielu ob-
serwatorów i analityków współczesnych mediów odpowiada twierdząco, co wię-
cej – ich spojrzenie jest albo bardzo pesymistyczne, albo bardzo optymistyczne.
„Journamorfoza”, czyli metamorfoza dziennikarstwa prowadząca do zatarcia gra-
nic między nadawcami i publicznością, rozwój „dziennikarstwa obywatelskiego”,
realizacja idei wspólnego tworzenia przekazów i wspólnego z nich korzystania ma
być tą rewolucją, która media tradycyjne albo zabije, albo uzdrowi.
W tej książce nie podzielam ani pierwszej, ani drugiej diagnozy. Wprawdzie
jednym z głównych moich bohaterów jest Sieć, Internet (pisany tu konsekwentnie
wielką literą), jednak stale towarzyszy mi myśl o tym, co pod wpływem „usiecio-
wienia” komunikacji międzyludzkiej dzieje się z tymi mediami, którym zawdzię-
czamy obecny kształt naszej cywilizacji. Sieć nie jest tu dla mnie medium, a ra-
czej „przestrzenią komunikacyjną”, w której realizują się wszystkie znane do tej
pory media. Jeśli nawet Internet adresuje do nas jakiś przekaz (gdyby był medium
13 Por. W. Godzic, Telewizja i.jej gatunki po „Wielkim Bracie”, Kraków 2004, s. 242 i n.
20
P r z e d m o w a
– byłby jednocześnie, zgodnie z formułą McLuhana, przekazem), to czyni to za
pomocą pisma, obrazów, dźwięków, a zatem tradycyjnych kodów i kanałów. Ob-
serwuję więc media tradycyjne, które dostosowały się lub dopiero dostosowują do
nowego technologicznego środowiska, walcząc o przetrwanie. Koncepcje Darwina
i na polu „mediamorfozy” okazały się trafne.
Nie jest tym bardziej Internet medium masowym – i tu moje poglądy zbliżają
się do stanowiska tych badaczy, którzy zwracają uwagę, że Sieć łamie zasadniczą
cechę masowej komunikacji, w której „wielu mówi do wielu”. Z całą natomiast
pewnością jest Internet „medium dla mas”, o czym świadczy jego globalna dzisiaj
powszechność w każdej niemal dziedzinie życia – od spraw najbardziej intymnych
i jednostkowych po wielkie projekty makroekonomiczne, społeczne i polityczne.
Powstaje przy tym pytanie: czy medium dla mas dokonuje zasadniczej przebudo-
wy tego, co nazywamy „kulturą masową”, czy też po prostu pozwala się rozwijać
tym jej wątkom, które w modelu tradycyjnej komunikacji medialnej ujawniły się
jedynie częściowo? W książce tej przychylam się raczej ku drugiej odpowiedzi.
Internet traktuję również jako taką przestrzeń komunikacyjną, która ułatwia
wymianę przekazów zawierających ś w i a d e c t w o, a nie służących sprawozda-
waniu, relacjonowaniu stanów świata. Owo „świadczenie”, „zaświadczanie”, „po-
świadczanie sobą” może przybierać różne kształty, niemniej za każdym razem za-
wierają one w sobie pytanie o podmiot i adresata przekazu. Jeśli nawet zarzucamy
komunikacji internetowej zbyt częste i zbyt łatwe sięganie po rozmaite maski, po
anonimat, po „role” – to już sam fakt pojawiania się takiego zarzutu świadczy, iż
kwestia upodmiotowienia, personifikacji aktów i aktorów komunikacji staje przed
nami ostrzej niż w odniesieniu do mediów tradycyjnych. „Role” i „maski” o wie-
le bardziej przeszkadzają nam dziś, gdy mamy w sobie doświadczenia komunika-
cji interaktywnej, internetowej właśnie, niż w czasach, gdy takich doświadczeń nie
było14 .
Jest też dla mnie Internet przestrzenią komunikacji performatywnej: komuni-
kacja za jego pośrednictwem musi zostać „wykonana”, a zatem jest częścią działań
parateatralnych. Jest spektaklem – niezależnie od tego, jakimi kodami posłużymy
się w budowaniu przekazów. Jeśli spojrzymy na Internet z takiej właśnie perspek-
tywy, dostrzeżemy, że wzmocnił on, a nie osłabił, te cechy kultury, które kazały
m.in. Guy Debordowi nazywać ją „kulturą spektaklu”. Nie jest to już jednak taki
spektakl, o jakim pisał Debord: role są w nim płynne, reżyserzy, aktorzy, autorzy
dramatu mieszają się z widzami. Dzieje się tak m.in. dlatego, że Internet to ema-
nacja płynności – jak powiada Zygmunt Bauman – naszego życia, jego nomadycz-
ności, gdy nie istnieją już żadne stałe drogowskazy, a pewnych map brakuje.
14 Por. P. Wallace, Psychologia Internetu, przeł. T. Hornowski, Poznań 2001, zwł. rozdział: Sie-
ciowe maski i.maskarady .
P r z e d m o w a
21
W tej książce staram się znaleźć odpowiedź na pytanie, czy narodzone z mo-
dernistycznego ducha media mają szansę na przetrwanie w postmodernistycznej
kulturze, którą niekiedy określa się mianem „postmedialnej”. Aczkolwiek opa-
trywanie wielu zjawisk przedrostkiem „post” może budzić wątpliwości, to aku-
rat w tym przypadku nazwa ta jest adekwatna do cech zjawiska, jakie stara się
uchwycić.
Dziennikarstwu nie zagraża wcale technologia, która – jak nigdy przedtem –
sprzyja „światotwórstwu”, wytwarzaniu symulakrów, zwodzeniu i „uwodzeniu” od-
biorcy. Dziennikarstwo od dawna ulegało takiej pokusie i od dawna było oskar-
żane o propagowanie kłamstwa, czyli nieprawdziwych obrazów rzeczywistości.
Uwodzić swych odbiorców dziennikarze zaczęli wtedy, gdy narodziła się i za wy-
raźnym przyzwoleniem czytelników jęła odnosić sukcesy prasa, którą dziś określa-
my pogardliwym mianem „tabloidalnej”. Na dodatek trzeba pamiętać, że każdy
świat opowiedziany (znów niezależnie od kodów, jakie zostaną użyte w narracji)
jest światem „skonstruowanym”, a jeśli tak – to jest zarazem światem „fikcyjnym”.
To prawda, że dziś cyfrowe technologie pozwalają budować światy, których nig-
dy nie było, światy istniejące wyłącznie w samym przekazie. Już samo budowanie
przekazu staje się zatem materią niekiedy pasjonującej opowieści, a więc odręb-
nym „światem”. Pisze o tym zjawisku w swoich książkach Jean Baudrillard.
Teatralna kultura Sieci podnosi do rangi cnoty zręczność agregowania istnieją-
cych już przekazów – dodajmy: istniejących jedynie w Sieci lub przede wszystkim
w Sieci. Dlatego też „dziennikarstwo internetowe” to przede wszystkim taka wła-
śnie umiejętność, wzbogacona przez myślenie multimedialne. Dziennikarz w cza-
sach Internetu jest znacznie bardziej „kompozytorem” treści niż „romantycznym”
podróżnikiem, badaczem, analitykiem, wyposażonym w empatię słuchaczem ludz-
kich historii. Jako „kompozytor treści” i reżyser multimedialnego spektaklu ko-
munikacyjnego nie musi szukać tych historii u ich źródeł. Albowiem źródłem opo-
wieści, czyli źródłem świata, stała się Sieć.
Jeżeli więc coś rzeczywiście zagraża dziennikarstwu w czasach Internetu – to
zagrożeniem tym jest a k c e p t a c j a b r a k u o r y g i n a l n o ś c i. Inaczej – kry-
terium „oryginalności” zdaje się odnosić raczej do formy przekazu niż do jego za-
wartości. Rola dziennikarstwa została zatem sprowadzona albo do konstruowania
„opakowań”, albo do dostarczania materiału do kolejnych publikacji (każdy pro-
dukt staje się w ten sposób półproduktem), albo wreszcie do kompilowania tego,
co zostało znalezione. „Kłusowaniem” w Sieci, wytwarzaniem półproduktów nie
musi wcale zajmować się profesjonalista; atrakcyjne multimedialne „opakowanie”
skonstruuje również amator, bowiem odpowiednie oprogramowanie komputerów
i współpracujących z nimi urządzeń zaprojektowano właśnie z myślą o amato-
rach.
Sporo uwagi poświęcam w tej książce fenomenowi symbiozy wyszukiwarki
Google i internetowej encyklopedii Wikipedia. Dla wielu symbioza taka jest wręcz
22
P r z e d m o w a
synonimem fatalnej kondycji współczesnej kultury, zachwaszczanej coraz bardziej
przez produkty zwane „copypastami” (tak określa się niekiedy wytwory powsta-
łe poprzez kopiowanie – copy i wklejanie – past fragmentów cudzych tekstów, fil-
mów, muzyki znalezionych dzięki m.in. Google w wielkim common, jakim jest In-
ternet). Być może jest do napisania rozprawa o „Dziele sztuki w epoce sieciowego
googlowania”, na wzór sławnego eseju Waltera Benjamina. Fenomen Google fa-
scynuje tym bardziej, im wyraźniej odciska się nie tylko na konkretnych artefak-
tach, lecz także na naszej świadomości15. Jest groźny, ale zarazem wskazuje moż-
liwości uniknięcia pułapek, jakie na tę świadomość zastawiła interaktywna Sieć.
O ile dzieło sztuki montowane ze znalezionych w niej składników może zachowy-
wać – przy zachowaniu pewnych warunków – walor świeżości, oryginalności i au-
torskiego piętna, o tyle sprawa uprawianego w ten sposób dziennikarstwa i komu-
nikacji medialnej jest o wiele bardziej skomplikowana. Mitologia Sieci i mitologia
usieciowionego społeczeństwa coraz głębiej wnika w tkankę mediów głównego
nurtu i praktycznie ją demontuje. Tkanka ta powstała w warunkach zupełnie od-
miennych – w kapitalizmie o całkowicie innej niż dzisiejsza twarzy. Ten kapitalizm
tworzył całkowicie odmienne od dzisiejszych, usieciowionych właśnie i interaktyw-
nych, relacje wewnątrzspołeczne i uruchamiał odmienne mechanizmy tworzące
audytoria, publiczności i widownie medialne. Media o modernistycznym rodowo-
dzie starają się dopasować do nowej sytuacji, grając na wielu fortepianach jed-
nocześnie. Dostrzegają z jednej strony rosnącą władzę tego, co lewicowi prorocy
nowej rewolucji, Michael Hardt i Antonio Negri, nazywają „multitudo”, ustawicz-
nie zmienną, nieprzewidywalną, ekspansywną Mnogością, Mnóstwem tworzonym
przez komunikujące się ustawicznie ze sobą jednostki16. Są one zdolne do produ-
kowania idei, podejmowania decyzji, świadczenia sobie nawzajem usług – także
informacyjnych – z całkowitym wyłączeniem mediów głównego nurtu lub też po-
żytkującym krążące w nich treści w sposób zupełnie niekontrolowany. Nomadycz-
ne, labilne Multitudo sprawia, że rola mediów, uformowanych w społeczeństwach
o zarysowanych hierarchiach wartości oraz sposobach ekspresji tych wartości, staje
się nie tyle zbędna, ile wymaga gruntownej odmiany. Pokazał to przebieg najbar-
dziej medialnej w historii, najbardziej spektakularnej kampanii wyborczej w USA
w 2008 roku, w której media tradycyjne weszły w zdumiewający, a zarazem od-
nowicielski związek z mediami nowymi: sieciowymi, obywatelskimi, mobilnymi.
Multitudo okazuje – niekiedy w całkowicie nieoczekiwanych sytuacjach – swoją
15 J. Battelle, The Search: How Google and Its Rivals Rewrote the Rules of Business and Transfor-
med Our Culture, NY 2005; pol. wyd. Szukaj. Jak Google i.konkurencja wywołali biznesową i.kultu-
rową rewolucję, tłum. M. Baranowski, Warszawa 2007; D. Vise, M. Malseed, The Google Story: In-
side the Hottest Business, Media, and Technology Success of Our Time, London 2006.
16 M. Hardt, A. Negri, Imperium, przeł. A. Kołbaniuk, S. Ślusarski, Warszawa 2005 (wyd. ory-
ginalne 2001); ciż, Multitude: War and Democracy in the Age of Empire, NY–London 2005.
P r z e d m o w a
23
moc równą mocy do wczoraj najpotężniejszych państw, ustrojów, a także organiza-
cji medialnych. Formuje się coś, co nazwać można tyranią „clickstreamu”17 .
Wszystko to dzieje się – co warto zauważyć – z całkowitą akceptacją ze strony
mediów mainstreamowych. Chcą one przetrwać w nowym środowisku komunika-
cyjnym tak bardzo, że całkowicie zaakceptowały rządzące w nim prawa – m.in. to,
że za prawdziwe uznaje się tylko poglądy, a nawet fakty, które zgadzają się z po-
glądami i wiedzą odbiorcy. Te zaś poglądy i ta wiedza są kształtowane przez…
inne media dostępne w Sieci. Wytwarza się zatem coś, co przypomina asyryjskie-
go węża pożerającego samego siebie od ogona. Poddanie się tyranii publiczności,
swoisty lęk przed ustawicznym sprawdzaniem przez nią, weryfikowaniem, testo-
waniem, które stało się możliwe w przestrzeni interaktywnej komunikacji – to pa-
radoksalne odwrócenie sytuacji, w której media (tradycyjne) utożsamiano z wła-
dzą i swoistą przemocą zwróconą przeciwko odbiorcom.
„Kultura agregacji”, „kultura nieoryginalności” to również groźna, bo ułatwio-
na, „kultura plagiatowości”. Filozofie wspólnotowe, jakimi przesiąknięta jest Sieć,
podsuwają myśl, że wszystko, co można w niej znaleźć, jest „własnością wspólną”.
Nie istnieją zatem – w radykalnej wersji tej filozofii – idee, myśli, artefakty przy-
pisane konkretnym ludziom, noszące signum niepowtarzalności, a zatem „orygi-
nalne” w tradycyjnym rozumieniu. Problem plagiatu zostanie zatem rozwiązany
przez likwidację praw autorskich? Brzmi to równie paradoksalnie jak zniesienie
pojęcia oryginalności przez uznanie, iż każda kopia ma wartość oryginału (przed
czym
Pobierz darmowy fragment (pdf)