Wie tylko, że dni spędzone z matką w domu, w którym panowała żałoba, łączyły się jak kolejne ogniwa, uniosły i owinęły wokół jej szyi. Kiedy rozeszły się tłumy żałobników, ucichł szelest urzędowych papierów, światło pojawiało się wieczorem w tylko jednym pokoju, każde pukanie do drzwi sprawiało, iż myślały, że przyszedł, jakby nie umarł, i może właśnie dlatego, to znaczy, kiedy zostały same w domu, zawsze wysprzątanym, żeby zmarły ojciec mógł znaleźć kurtkę, papierosy i okulary tam, gdzie je zostawił, gdy wróci, i wiele tygodni później, kiedy zdały sobie sprawę z tego, że naprawdę zostały same razem…
(fragment książki)
Utrzymane w melancholijnym tonie opowiadania Oğuz dotykają psychologicznego i politycznego wymiaru żałoby. Punktem wyjścia jest śmierć ojca autorki, należącego do pokolenia 1968 roku, pokolenia, które doznało wielu krzywd podczas przewrotu wojskowego w Turcji lat osiemdziesiątych. Ha! jest więc opowieścią pogrążonej w żałobie córki, która rozpaczliwie próbuje się pogodzić z osobistą stratą, usiłując jednocześnie rozliczyć się z trudną historią swojego kraju, wciąż nieprzyznającego się do popełnionych zbrodni.
Intymna opowieść kobiety próbującej poradzić sobie z żałobą po ojcu, co rodzi u niej szereg refleksji nad swoim dzieciństwem i innymi rodzinnymi więziami.
Szczere Recenzje
Przejmujący i poetycki monolog ojca pozwala w pełni zobaczyć sens rozsypanych w „Ha!” motywów, słów, zdań. Jest też świadectwem pogodzenia się z utratą i pięknie pokazuje wiarę w uobecniającą moc literatury.
Laboratorium Więź
Birgül Oğuz (1981) -turecka dziennikarka i tłumaczka. Studiowała komparatystykę i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Bilgi w Stambule. W 2006 roku otrzymała stypendium im. Hazela Heughana na Uniwersytecie w Edynburgu. Jej opowiadania, eseje, artykuły i tłumaczenia publikowane są w najważniejszych tureckich magazynach literackich i czasopismach kulturalnych. W 2013 roku Oğuz była rezydentką w prestiżowym ośrodku pracy artystycznej Q21 w Wiedniu. Obecnie jest doktorantką na Uniwersytecie Boğaziçi w Stambule.
Darmowy fragment publikacji:
Birgül Oğuz (1981) – turecka dziennikarka i tłu-
maczka. Studiowała komparatystykę i kulturoznaw-
stwo na Uniwersytecie Bilgi w Stambule. W 2006 roku
otrzymała stypendium im. Hazela Heughana na Uni-
wersytecie w Edynburgu. Jej opowiadania, eseje, arty-
kuły i tłumaczenia publikowane są w najważniejszych
tureckich magazynach literackich i czasopismach kul-
turalnych. W 2013 roku Oğuz była rezydentką w pre-
stiżowym ośrodku pracy artystycznej Q21 w Wiedniu.
Obecnie jest doktorantką na Uniwersytecie Boğaziçi
w Stambule.
„Wie tylko, że dni spędzone z matką w domu, w którym panowała żałoba, łączyły
się jak kolejne ogniwa, uniosły i owinęły wokół jej szyi. Kiedy rozeszły się tłumy
żałobników, ucichł szelest urzędowych papierów, światło pojawiało się wieczo-
rem w tylko jednym pokoju, każde pukanie do drzwi sprawiało, iż myślały, że
przyszedł, jakby nie umarł, i może właśnie dlatego, to znaczy, kiedy zostały same
w domu, zawsze wysprzątanym, żeby zmarły ojciec mógł znaleźć kurtkę, papie-
rosy i okulary tam, gdzie je zostawił, gdy wróci, i wiele tygodni później, kiedy
zdały sobie sprawę z tego, że naprawdę zostały same razem…”
Utrzymane w melancholijnym tonie opowiadania Oğuz dotykają psychologicz-
nego i politycznego wymiaru żałoby. Punktem wyjścia jest śmierć ojca autorki,
należącego do pokolenia 1968 roku, pokolenia, które doznało wielu krzywd pod-
czas przewrotu wojskowego w Turcji lat osiemdziesiątych. Ha! jest więc opowie-
ścią pogrążonej w żałobie córki, która rozpaczliwie próbuje się pogodzić z oso-
bistą stratą, usiłując jednocześnie rozliczyć się z trudną historią swojego kraju,
wciąż nieprzyznającego się do popełnionych zbrodni.
B
i
r
g
ü
l
O
ğ
u
z
H
A
!
NAGRODA
LITERACKA
UNII EUROPEJSKIEJ
2014
Patroni medialni
www.wuj.pl
Birgül Oğuz
HA!
Ha!_okladka1.indd 1
2016-02-19 09:57:47
Wydawnictwo Uniwersytetu JagiellońskiegoHA!
Birgül Oğuz
HA!
Tłumaczenie Danuta Chmielowska
Wydawnictwo Uniwersytetu JagiellońskiegoProjekt okładki Agnieszka Kucharz-Gulis
Fotografia na okładce: Depositphotos/ photocosma
Tytuł oryginału: HAH
Originally published in the Turkish language under the title HAH in 2012
Copyright © 2012, Metis Yayınları
Published by arangement via AnatoliaLit Agency
© Copyright for Polish Translation and Edition by Wydawnictwo Uniwersy-
tetu Jagiellońskiego
Wydanie I, Kraków 2016
All rights reserved
Niniejszy utwór ani żaden jego fragment nie może być reprodukowany,
przetwarzany i rozpowszechniany w jakikolwiek sposób za pomocą urzą-
dzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych
oraz nie może być przechowywany w żadnym systemie informatycznym bez
uprzedniej pisemnej zgody Wydawcy.
Projekt współfinansowany przez Komisję Europejską w ramach programu
Unii Europejskiej „Kreatywna Europa”.
Publikacja odzwierciedla jedynie poglądy autora i Komisja Europejska nie
ponosi odpowiedzialności za umieszczone w niej treści.
ISBN 978-83-233-4047-8
www.wuj.pl
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków
tel. 12-663-23-81, tel./fax 12-663-23-83
Dystrybucja: tel. 12-631-01-97, tel./fax 12-631-01-98
tel. kom. 506-006-674, e-mail: sprzedaz@wuj.pl
Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325
Odszedł, mówiąc: „jest jeszcze jedna rewolucja”.
Mojemu drogiemu ojcu Üzgün Uzunowi
Spis treści
9
11
21
33
43
45
47
75
77
93
109
117
KWAS SOLNY
Wróć
Stój
Mów
Czterdzieści
Z
Obrót
DUCH WODY
Dotknij
Pamiętaj
Wyjdź
O tłumaczce
KWAS SOLNY
9
O jeden, o żaden, o nikt, o ty:
dokąd szło, jeśli donikąd szło?
O, ty kopiesz i ja kopię, i przekopuję się do ciebie,
a u palca budzi się nam pierścień.
Paul Celan, A była ziemia w nich*
* tłum. F. Przybylak [w:] P. Celan, Utwory wybrane, wyb. i oprac.
R. Krynicki, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2003, s. 123.
Wróć
MOJA MATKA MNIE NIE URODZIŁA. Wzięła na
ręce. Pozostawiła pod przypadkową akacją. I pewnego
dnia właśnie tam się odnalazłam. Drzewo zaszumiało,
a ja mocno je chwyciłam, zaszumiało, dalej kurczowo
się trzymałam. Podobna drobince ryżu stałam się wiel-
kim, smutnym cieniem akacji.
Dziękuję matce, że odrzuciła mnie w odpowiednim
czasie. Jestem chłodna, czuję pustkę. Siła emanująca
z akacji niespodziewanie wyłoniła obraz mej duszy,
mego cienia, istniejącej we mnie pustki. Myśli są gorz-
kie, nie staram się nawet ich zapamiętywać. Czuję pust-
kę, oddaliłam się od świata.
Cały czas dziękuję matce, że nie zmuszała mnie do
niczego, więc i nie wybaczała. Czy to oni, żałobnicy?
Ha! Są zmęczeni. Świat jest beztroski, ciało ludzkie –
ciężkie, mówią. Z prochu powstałeś, w proch się ob-
rócisz, mówią. Każdy, przychodzący jeden po drugim,
11
podobnie się wypowiada: Świat, ach ten świat, źle
został urządzony ten grzeszny świat! Powtarzają, roz-
kładając ramiona, klękają. Odrzucając głowy w tył,
otwierają szeroko podobne do wyschniętej studni usta.
Nie mówią, szlochają. Nie mówią, mamroczą: a niech
cały świat się zawali, po co mnie, nam, im taki pod-
ły świat, ach… I potem słowa cichną. Jeden z drugim
milczą, leżąc z rozrzuconymi rękami i nogami w róż-
nych pozach z rozwianym włosem, poobrywanymi
guzikami, jak ranne zwierzęta z torsami podobnymi
do kamiennych popiersi. Nastaje cisza, tak że słychać
jedynie bicie własnego serca, grobowa cisza. Milcząco
wchodzi jeszcze jeden żałobnik i jeszcze jeden, z każ-
dym nowym ponownie się obejmują. Wszyscy chwieją
się, wstając z kolan. Dotykając czołami ziemi, ściszo-
nym głosem: i my, czemu nie umarliśmy w momencie
narodzin, opuszczając macicę, nie wydaliśmy ostatniego
tchnienia? Niech ten świat piekło pochłonie!
Zaraz po tym, wzdrygając się, otrzepując i doprowa-
dzając do porządku, tłumaczą, nic na to nie poradzimy,
już na nim jesteśmy, nic nie poradzimy. Cóż, musimy
żyć, nic innego nam nie pozostało. Co się stało, to się nie
odstanie. Przeznaczenia nie da się oszukać. Wystarczy, by
nie zwariować. Wiele razy doświadczyliśmy, że wraz ze
śmiercią życie się nie kończy. Niech będzie wieczny. My
jakoś damy sobie radę na tym świecie. Niech mu ziemia
12
lekką będzie, niech wystarczy cierpliwości. A niech Bóg
chociaż zabiera w kolejności. Niech trafi do raju. Niech
nie zabraknie żałobnej chałwy z kaszy manny. Jaka szko-
da, że Bóg wezwał go tak wcześnie. Był ubogi, nie miał
pieniędzy na odkupienie grzechów, nic na to nie pora-
dzimy, widać Pan kochał go bardzo. Na razie, co jemu się
przytrafiło, nas nie dotyczy. Już doświadczyliśmy. Życzy-
my świętej pamięci, słodyczy, cierpliwości. Niech nie za-
braknie pistacji, palącego się kaganka, niech wszystkiego
będzie w bród, bo wkrótce nie starczy dla nikogo tego, co
cierpliwość, chałwa, wyrzekania – ach, och, czas.
Dlaczego zasmuconym dodaje się otuchy, tych ze
złamanym sercem pociesza? Gdybym nawet starała się
zrozumieć, to nic z tego by nie było: tak naprawdę dla-
czego oni właśnie nie wydali ostatniego tchnienia przy
swych narodzinach? Czyż do tej pory nie byliby rozluź-
nieni, odprężeni?
Nie mogę na nich patrzeć ani spojrzeć w oczy, niech
odejdą. Już powiedziałam, z czasem pójdą, zrozumieją
sens mych słów. Ale oni wiedzą swoje. Jest jedna spra-
wa, która ich tu wszystkich naraz sprowadza. Wszech-
obecny lament, ach i och, każdy z nich, poruszając
wargami, inną odmawia modlitwę. Każda z ich dłoni
skierowana ku niebu jak wypełniona lamentami niewi-
dzialna gliniana miska. I ponownie, później znów achy
i ochy. Z jednej strony my, lamentując, wykrzykując
13
ach, och, czyż nie zastanawiamy się, że na bezkresnej
Saharze, kraju kaktusów, nasze nieszczęście nie ma
najmniejszego znaczenia, świat nadal kieruje się swymi
zasadami i jak tam usłyszą te nasze wzdychania, to i tak
się nic nie zmieni?
Nie wiedzą, że cień drzewa padający na ziemię jest
jego myślą. A wystarczy powiew wiatru, by ją roznieść.
I wtedy do gry wchodzi akacja. Dwa razy się zakołysze,
trzy razy zaszumi. A co to był za szum, to tamten z cza-
sów matki.
Wystarczy, wystarczy – powiem, gdy dojdę do głosu:
wynoście się! Co za obręcz, zaciska się. Usta krzyczą,
wiatr się wzmaga. Jakaż to obręcz, nie da się oddychać.
Cierpliwość, ach, chałwa z kaszy manny, czas i tym po-
dobne. Tłok w przestworzach, zacieranie śladów stóp.
Potem wbijają oczy w niebo. Ich wzrok ma dziwny
wyraz. To spojrzenie, które wyczerpuje moją cierp-
liwość. Do cholery! Po co wodzić wzrokiem po pustym
niebie? Co tam można dostrzec, na Boga, co tam jest, ty-
siąc dżinów, a może szare lisy? A może wojenny rydwan
opuszczający się powoli z przestworzy, czy to Allah?
Co tam jest, do cholery? Niech ci żałobnicy odejdą!
Cześć! Wszystko jedno, co czujecie, na wszystko zgo-
da, ale się wynoście, spadajcie! Powiedz coś, akacjo, ej,
powiedz: bądźcie zdrowi, ale wynoście się, powiedz im
tak!
14
Mój Boże, gdziekolwiek jesteś, daj znak. Ponieważ kto
pierwszy raz usłyszy Gül, nie będzie ponownie szukał
ku temu okazji. Jakaś dziwna rzecz przechodzi z niej na
nas. Cuchnąca, zła, nie do zniesienia.
Ale Gül nic sobie z tego nie robi. Odwraca się w stro-
nę dopiero co ułożonego ciała zmarłego. Dom w żałobie
doprowadza wszystkich do sytuacji, w której nie mo-
żemy funkcjonować. Chowając się pod koc, milknie,
czując się urażona, i tak, jakby chciała nas unicestwić.
Potem pozostawia bezsilne ciało. Udając się w otchłań,
przygląda się duszy ze znaną sobie wściekłością. Gül
jest samotna. Gül jest jedna. Ta sama sylwetka, jeden
cień, jedna pustynia!
Czego jeszcze można innego życzyć, czegóż to? Nie
została w niej ani żałoba, ani pamięć. Szlocha. Jesteśmy
zdruzgotani. W ogóle nie powinniśmy się urodzić.
Jesteśmy pomyłką sprzed lat. Czy ta Gül zrodziła się
w domu panującej żałoby, że tak postępuje? Naprawdę,
co ona wie?
Czego my nie powiemy, to przyszłość ujawni. My-
ślicie, że ona nie ma nic do powiedzenia, czas będzie
płynąć, a minione lata niespodziewanie powrócą: Güül!
Chodź! Choodź! Wróóć! Czy umiera się, nie będąc
martwym, czy grzebie się świadomy jeszcze umysł?
15
Pobierz darmowy fragment (pdf)