Darmowy fragment publikacji:
© Copyright by Ernest Filak
Projekt okładki Damian Popiół www.popeq.pl
ISBN 978-83-934499-4-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub
części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
Ernest Filak
HADES. REWOLUCJA
„Hades. Rewolucja” to drugi tom cyklu hadesjańskiego. Pierwszy otwiera
„Hades. Pierwsze kroki”. Książka z gatunku space-opera. Przedstawia losy
Pawla Tsenre, absolwenta szkoły średniej, który w ramach praktyk zostaje
wysłany na planetę Hades. Już na samym początku zostaje wplątany w sieć
intryg.
Hades jest planetą kopalnią. Wielkie koncerny walczą, o przejęcie pełnej
kontroli nad jej bogactwami naturalnymi. Zwykli ludzie traktowani są prawie
jak niewolnicy. Władza odległej Ziemii jest czysto iluzoryczna, potężne
korporacje czują się bezkarne. Ruch związkowy działa w podziemiu, jego
przedstawiciele traktowani są jak kryminaliści. W końcu zostaje przekroczona
masa krytyczna, wybucha rewolucja...
Prolog
System planetarny Hades. Studio holowizyjne kanału HHV.
Do wejścia na antenę pozostały sekundy. Lora Lock wierciła się nerwowo,
kolejny raz poprawiała ułożenie nóg. Wiedziała, że wygląda fantastycznie.
Makijażystka ostatnimi dotknięciami dopieszczała cienie. Lora sprawdziła, czy biust
został wyeksponowany we właściwy sposób. O tak, wszystko grało. Materiał sukni z
upływem czasu zaczynał prześwitywać, wystarczyło wykonać delikatny ruch, aby
uaktywnić drobiny pigmentu. Błyszczał złotem, przyciągając spojrzenia widzów.
Opanowała tę sztukę do perfekcji. Nie musiała, jak pomniejsze gwiazdeczki, świecić
golizną. Ocierała się o granicę dobrego smaku. Dziś rozpoczynała się jej wielka
kariera. Nie mogła tego spieprzyć.
Asystent pokazał trzy palce. Skinęła głową, była gotowa.
Dwa palce. Otarła językiem wargi, błyszczyk rozpromienił się karminową
czerwienią.
Jeden palec. Głęboki wdech.
- Dobry wieczór Państwu! Jestem Lora Lock i dziś poprowadzę specjalnie dla
was, pierwszy ogólnosystemowy kanał informacyjny. Naszymi gośćmi są: Prezes
Uroboros Industrial, Pani Linda Collins i rzecznik prasowy Jim Petersen.
- Dobry wieczór – goście przywitali się z widzami.
- Tematem dnia jest powstanie największej w dziejach ludzkości spółki
eksploatacyjnej Uroboros Industrial. Pani Prezes, jak doszło do jej utworzenia?
- Taka była potrzeba rynku. Skupienie w jednym ręku zarządu wydobywczego i
stoczniowego tego systemu, jest jedyną gwarancją uspokojenia wahań cen. Wszyscy
wiemy, z jakimi kłopotami finansowymi boryka się Rząd Ziemi.
- Czy oznacza to, że Uroboros jest lekiem na całe zło?
- To zbyt daleko idący wniosek. Minister finansów zgodził się na powstanie
spółki i dzięki tej decyzji uspokoił rynki. Ceny surowców oscylują wokół stałych
wartości. Tegoroczne obligacje zostały wyprzedane bez kłopotów, z bardzo niskimi
stopami procentowymi. To dobrze rokuje na przyszłość.
Prezenterka zwróciła się do rzecznika prasowego. Dzięki niewielkiemu ruchowi
w jego stronę, złoty blask zakrył prawie odsłonięte brodawki. Lora uśmiechnęła się
zalotnie do widzów, wiedziała, że w tym momencie tysiące męskich serc zabiło
szybciej. Wielu z nich liczyło, iż następnym razem spóźni się z ruchem.
- Jim, a ty jak znalazłeś się na Hadesie? Jeszcze niedawno pracowałeś w biurze
prasowym InCorporation.
- Lora, kochanie, każdy kto ma choć trochę oleju w głowie, pakuje się i
przyjeżdża tutaj! My tu tworzymy historię ludzkości.
- Hades z kosmosu nie wygląda pięknie.
- To jeszcze nieoszlifowany diament. Kryje w sobie wspaniałe wnętrze.
Uroboros Industrial gwarantuje każdemu, kto przybędzie, wspaniałe warunki pracy i
rozwoju kariery. Jesteśmy prężną i silnie rozwijającą się firmą. Wartość średnia
awansu wynosi w tej chwili trzy miesiące! Podczas gdy wartość ta na Ziemi to
trzydzieści pięć lat. Jeżeli jesteś osobą kompetentną z otwartym umysłem, możesz
awansować co trzy miesiące. Pokaż mi inne miejsce we wszechświecie, gdzie jest to
możliwe. No chyba że wstąpisz do Korpusu Marines i weźmiesz udział w walkach z
separatystami.
- To raczej radykalne rozwiązanie.
- Dlatego podpisanie kontraktu z naszą firmą, to spełnienie marzeń.
- Czy ty trochę nie koloryzujesz? Słyszałam, że praca na Hadesie związana jest z
dużym ryzykiem.
- Tak było, gdy nadzór sprawowały różne firmy nastawione na jednorazowy zysk
– pani Prezes włączyła się ponownie do rozmowy. – Uroboros Industrial podniósł
standardy bhp, a poprzez akcesję mniejszych firm, wymusił stosowanie ich w całym
systemie.
- Nie wszystkie, działające tutaj dotychczas firmy, wyraziły chęć opuszczenia
Hadesu i podporządkowania się decyzji o eksmisji.
- Zawsze i wszędzie znajdą się oponenci. Prowadzimy rozmowy mające
rozwiązać polubownie ten problem.
- Jeżeli polubownie się nie da, to co wtedy?
- Za wcześnie na dywagacje na ten temat – wtrącił się rzecznik prasowy.
- Nie! Nasza firma nie ma sekretów – zaoponowała Linda Collins. – Nie mający
precedensu atak piratów na Bio Sonic, wyraźnie wskazał luki w systemie
bezpieczeństwa. Flota popełniła błędy i o ile ona może sobie na nie pozwolić, my
mający na celu dobro zwykłych pracowników nie. Dlatego powołaliśmy
wewnątrzsystemowe siły porządkowe.
- Jak liczne?
- Wybacz mi Lora, ale pomimo iż jestem Prezesem Uroborosa, nie znam się na
tych sprawach. Każdy zainteresowany dziennikarz otrzyma te dane z naszego biura. A
swoją drogą, gdzie zdobyłaś tę sukienkę. Może też taką sobie kupię?
Operatorzy zwrócili uwagę na odsłonięty biust dziennikarki. Widocznie ta
zaaferowana rozmową zapomniała ruszyć się w odpowiednim czasie. Może to był
błąd, może świadome działanie. W każdym razie pierwszy wywiad w HHV miał
gwarancję wielokrotności odtwarzania, na wszystkich zamieszkanych przez ludzi
światach. Lora Lock była wschodzącą gwiazdą. Jeszcze nigdy nie udało się nikomu
namówić jej do rozbieranej sesji fotograficznej. Nikogo nie było na to stać.
- Och dziękuję – dziennikarka drgnęła, złoto zasłoniło cenne szczegóły. – Co do
projektanta, to porozmawiamy poza anteną. Nie chciałabym zostać zwolniona już w
pierwszym dniu pracy za kryptoreklamę.
- W żadnym razie nie podpisałabym zwolnienia – uspokoiła jej obawy Prezes
Uroborosa. – A ty jak się czujesz? To jest zupełnie inne miejsce niż Ziemia.
- Byłam pewna obaw przed przylotem tutaj. Okazały się one zupełnie
bezpodstawne. Poznałam wielu wspaniałych ludzi. Okazali mi oni tyle serca,
cierpliwości, że śmiało mogę zachęcić wszystkich. Przybywajcie na Hades. Warto!
Rozdział I
Wojskowe Centrum Badawcze. Na granicy strefy wiecznego cienia.
Siedzę sobie na podłodze w ambulatorium. Lubię te chwile samotności.
Zastanawiam się nad niedawnymi wydarzeniami.
- Wiesz Olga – zwróciłem się do zamkniętej w komorze hibernacyjnej kobiety. –
Tak na dobrą sprawę, cały ten burdel, to moja wina. Mogłem żyć sobie spokojnie na
mojej rodzinnej planecie. Pewnie poznałbym jakąś fajną dziewczynę. Chodzilibyśmy
na długie spacery, patrzyli na zachody słońca. Na moim KV 13 wyglądają zajebiście.
Biura podróży organizują specjalne wycieczki, są ludzie gotowi płacić ciężkie
pieniądze za te widoki. Tobie też by się podobały, jestem o tym przekonany. Do
równoległej klasy chodziła taka jedna, miałem do niej słabość. Może dlatego odbiło
mi z pracą dyplomową. Może chciałem popisać się przed nią. Coś w tym pewnie jest.
Choć moi starzy też nie są bez winy. Całe życie tylko słyszałem jaką mam cudowną
siostrę, jaka to ona jest zdolna. Normalnie chciało się rzygać – westchnąłem.
- Dlatego wziąłem się za rozgryzienie nowych, wydajnych siłowników. Skąd
miałem wiedzieć, że to robota InCorpu? Ja wiem, że po fakcie, to każdy mądry. Edek,
też mądrala. A i tak znalazł się tu ze mną. A niby taki wygadany i z koneksjami.
Włożył ptaka w niewłaściwą dziurkę i się doigrał. Wysłali nas tutaj. Za karę. Pewnie
w szkole stawiają nas za wzór niekompetencji. A ja, kurwa, jestem niewinny. Pracę
dyplomową obroniłem w pierwszym terminie. To te gnoje z InCorpu mnie oczernili.
Nie mogę dłużej siedzieć. Wstaję i zaczynam chodzić pomiędzy szklanymi
ścianami. Na jedynej zabudowanej ścianie umieszczono komory dla ciężko rannych,
którym nie można pomóc na miejscu. W jednej z nich utopiono w płynie nitroxowym
szeregową Marines. Przez kilkanaście pierwszych godzin unosiła się w nim. Potem
okazało się, że dalsze przebywanie w nim, nie gwarantuje bezpieczeństwa. Płyn został
zamrożony, specjalne dmuchawy wtłaczały w skrystalizowaną masę tlen. Przetarłem
skropliny z powierzchni pancernego szkła. W ciemno bordowej masie, widziałem
zaledwie zarysy sylwetki Olgi.
Nie mogłem z nią rozmawiać. Lecz nikt nie zabronił mi mówić. Usiadłem z
powrotem na podłodze. Oparłem się plecami o kapsułę. W jej dolnej części pracowały
urządzenia nadzorujące cenną zawartość. Czułem ciepło przenikające przez
podkoszulek.
- Pierdolony Hades, planeta z koszmarnego snu. Marzenie szalonego górnika.
Nie wiem jakim cudem powstała ta planeta, ale Stwórca musiał mieć niezły ubaw albo
totalnego doła. Może i on popełnia błędy. Jak myślisz? – zapytałem zamarzniętą
Marines. Oczywiście nie odpowiedziała mi.
- Milczysz? Wcale ci się nie dziwię, wolisz Go nie drażnić. W twoim stanie
wcale się nie dziwię. Lepiej nie kusić losu.
Hades jest planetą-kopalnią, w której wszystkie skarby leżą na wyciągnięcie
dłoni. Nic dziwnego, że stanowi łakomy kąsek dla wszystkich firm wydobywczych
ludzkości. Trafiłem tu z Edkiem Wattem za karę. Już po przylocie, jeszcze w bazie
orbitalnej zostaliśmy potraktowani jak bydło. Skorumpowane miejscowe oddziały
wojskowe w porozumieniu z największymi miejscowymi rekinami biznesu, dokonały
wstępnej selekcji. Jesteśmy dla nich robolami. I traktowano nas niemal jak
niewolników. Władza Ziemi nie sięgała tak daleko w przestrzeń kosmiczną. Tutaj
jedyną miarą statusu są pieniądze albo koneksje. Mojemu kumplowi się udało. Trafił
na spokojny etat w Rafinerii. Choć ja też nie powinienem narzekać. Mało brakowało,
a trafiłbym w łapy InCorpu. W niemal beznadziejnej sytuacji pojawił się porucznik
Kris Stone z Ziemskiego Korpusu Marines. Zaproponował mi pracę w powstającym
ośrodku badawczym. Nie mając innego wyjścia, przyjąłem ofertę.
Szybko okazało się, iż zakres badań wiąże się z moją pracą dyplomową.
Podpadałem coraz bardziej, największej firmie zbrojeniowej InCorporation. Mieliśmy
testować jej najnowszego Mecha. Ktoś w sztabie chciał wiedzieć, czy warto wydać na
niego całą kupę forsy. Powoli zapoznawałem się z warunkami pracy i ludźmi
mieszkającymi na tej niegościnnej planecie.
Baza wojskowa została wypożyczona od małej firmy wydobywczej Bio Sonic.
Oficjalnie pozostawałem jej pracownikiem, musiałem podpisać kontrakt na trzy lata.
Hadesjańskie lata, dodam, które są dłuższe od standardowego roku ziemskiego.
Zresztą określanie czasu wiązało się z licznymi problemami. Hades nie posiadał jasno
wytyczonej trajektorii, każdy rok, czyli obrót wokół centralnego słońca, był inny. Raz
był krótszy, a raz dłuższy. To zależało od prędkości i zbliżenia się do słońca. W
najbliższym położeniu, zwanym koniunkcją, następowała zmiana orbity i osi obrotu
planety. Co wiązało się ze zwiększonymi wstrząsami i ruchami tektonicznymi.
Jednym z najbardziej przerażających zjawisk był „deszcz”. Podczas wyjątkowo
bliskiego kontaktu ze słońcem, jądro Hadesu wpadało w rezonans wystrzeliwując na
zewnątrz olbrzymie ilości fragmentów swojej masy. Odpryski te przebijały się przez
skorupę i wylatywały w przestrzeń kosmiczną niszcząc wszystko na swojej drodze.
Jedyną nadzieją pozostawało zajęcie miejsc w kapsułach ratunkowych ZMP Pauliego
i oczekiwanie, by nie zostać trafionym „kroplą”.
Baza Bio Sonicu znajdowała się w strefie wiecznego mroku. Po ostatniej
koniunkcji strefa ta przesunęła się i mogliśmy cieszyć się widokiem blasku
słonecznego. Samej tarczy nie widzieliśmy, jedynie rozbłyski na południowej stronie
nieba. Radość z tego faktu przyćmiła liczba ofiar „deszczu”. Na samej planecie było
ich dwieście sześćdziesiąt pięć, a na orbicie trzysta dwanaście. Flota utraciła kilka
okrętów osłony. Oficjalna liczba ofiar tych dzielnych ludzi nie została podana do
publicznej wiadomości.
Hades zdecydowanie nie był przyjazną planetą. Zamieszkujący go ludzie nie
tworzyli jednej nacji. Nie istniało pojęcie mieszkańca. Wszyscy byli pracownikami,
podlegali pod zwierzchnictwo firmy. Musieli płacić za wszystko, włącznie z
powietrzem. Balansowali na krawędzi szaleństwa. Raz zetknąłem się z Organizacją -
ponadfirmowym związkiem pracowników. Pomagałem ratować, ukrywającą się
młodą kobietę. Czym zawiniła i jak udało się jej dostać do bazy Bio Sonica było dla
mnie tajemnicą. Wkręcił mnie w to ślusarz Rob Villa, którego członek rodziny został
zamordowany na oczach kamer. Łączyły mnie z nim czarnorynkowe interesy. Do
moich oficjalnych obowiązków należało czyszczenie filtrów powietrza. Okazało się,
że skrystalizowany proszek służy do wyrobu flar. Bolesną informacją dla mnie był
fakt, że po destylacji z rozpuszczalnikami powstawał silny środek wybuchowy. To
skutecznie zamknęło mi usta. Nie miałem żadnej ochoty na podtrzymywanie
kontaktów z Organizacją. Jakby tego było mało, baza Bio Sonicu została napadnięta.
Wszystko miało znamiona aktu piractwa, gdyby nie znalezione przy jednym z
napastników zdjęcia. To wskazywało, że prawdziwy mocodawca chciał uderzyć w
poufny projekt badawczy. Ja również figurowałem na jednym ze zdjęć. Kontener, w
którym mieszkałem, spłonął po eksplozji ładunku wybuchowego. Uratowało mnie
tylko to, że w tym czasie spędzałem miłe chwile z dwiema Marines. Jedna z nich,
Olga, została poważnie ranna w nogę, to właśnie pod jej zahibernowanym ciałem
teraz sobie siedzę i dumam. Ja miałem szczęście, innym go brakło.
W bezpośrednim ataku zginęła Mery Lonely oraz rodzina nadzorującego badania
Igora Guzenki, jego żona i córka. To była straszna strata, znałem ich osobiście. Nigdy
wcześniej w całym moim życiu, nic tak dotkliwie mnie nie zabolało. Pobity został
Michał Lorenz, utrzymywany jest w stanie śpiączki w centrum medycznym
Bio Sonica. W izolatce siedział Iwan Razun, nie wiadomo, co napastnicy mu zrobili,
jego psychika tego nie wytrzymała.
- Cześć! – w drzwiach ambulatorium pojawiła się Gina.
- Cześć Zmoro – przywitałem się z nią.
- Coś tak oklapł? Pilnujesz Śpiącej Królewny? Nie martw się nigdzie nie
ucieknie – Gina przez kumpli nazywana Zmorą miała wyjątkowo ciężkie poczucie
humoru. Jeszcze gorzej zachowywała się podczas akcji. Była wtedy prawdziwą furią.
Podeszła bliżej, sprawdziła wskazania automatu medycznego. Westchnęła i
przysiadła koło mnie.
- Młody, to nie twoja wina. Kiedy wreszcie do ciebie to dotrze?
- W szkole nie nauczyli mnie zabijania. Mam z tym problemy moralne –
odpowiedziałem zgryźliwie.
- To lepiej je ukryj. Widziałam kaprala, szukał cię. Jak zobaczy cię w takim
stanie, to pogoni cię jak nic po torze przeszkód.
- Mam to gdzieś i tak w każdej wolnej chwili po nim biegam.
- To był pierwszy raz?
- O czym mówisz?
- O tym gościu, którego kropnąłeś z tego antyku. Po cholerę nosisz ten złom –
wskazała na oparty o ścianę zdobyczny karabinek.
- Czuję się nieco bezpieczniej. Porucznik nie wydał nam lepszej broni.
- Pawel jełopie, broń daje tylko złudne poczucie bezpieczeństwa. Ile masz w nim
sztuk amunicji?
- Trzy – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Ostatnim razem udało ci się, bo napastnicy nie posiadali porządnych
kamizelek. Oddałeś czysty strzał w serce. Fart.
Mimowolnie wzdrygnąłem się.
- Miałeś więcej szczęścia niż rozumu. Następnym razem celuj w szyję, a jeszcze
lepiej w twarz, w nasadę nosa – wyjaśnienia szeregowej wzbudziły we mnie mdłości.
Gina wyjęła z kieszeni niewielki pakunek. Podała mi go.
- Co to?
- Prezent – odburknęła.
Odwinąłem folię. W rękach trzymałem wykonane z szarego plastiku pudełko.
Odsunąłem pokrywkę. W środku znajdowały się naboje. Szybko je przeliczyłem,
dziesięć na dwadzieścia. Miałem dwieście sztuk amunicji.
- Dzięki Gina!
- Nie ma za co.
- Skąd je masz?
- Lepiej żebyś nie wiedział i jakby coś, to kupiłeś na czarnym rynku – zastrzegła.
- Jasne – schowałem cenną zawartość do kieszeni kamizelki.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- Gina.
- Czego?
- Ile masz lat?
Szeregowa Marines pogładziła się po krótko ostrzyżonej czaszce.
- Nie wiesz jełopie, że kobiet nie pyta się o wiek.
- Myślałem, że jesteś Marines. Maszyna do zabijania, wiek to tylko cyferka w
aktach.
Wybuchnęła radosnym śmiechem. Złapała mnie za włosy i przyciągnęła do
siebie. Objęła ramieniem. Nie było w tym podtekstu erotycznego, a jedynie potrzeba
bliskości.
- Naoglądałeś się za dużo filmów. Mam dwadzieścia pięć lat.
- Jesteś tylko cztery lata starsza ode mnie. Wyglądasz na więcej! – dopiero jak to
powiedziałem, załapałem, że palnąłem głupstwo.
- No wiesz, jak zaraz walnę cię w ucho – zagroziła. Musiała być w pogodnym
nastroju, ucho wciąż miałem na swoim miejscu.
- Skąd pochodzisz?
- Nie pamiętam, zresztą co ciebie to obchodzi?
- Obchodzisz mnie ty, obchodzi mnie Olga i jeszcze kilka osób.
- Nie chciałabym cię rozczarowywać, ale jeżeli myślisz że coś z Olgą wypali, to
jesteś raczej w błędzie. Nie zrozum mnie źle. To miłe, że tu przesiadujesz, każdy z
Marines to docenia. Nawet kapral nieco ci odpuścił. Po wszystkim może nawet i Olga
będzie miała ochotę na jakieś szaleństwo. Na żaden poważny związek nie licz.
- Nie liczę, jestem realistą – odpowiedziałem zgodnie ze swoim sumieniem. –
Bierz, co los daje i nie wymagaj niczego więcej.
- Trudne dzieciństwo? – domyśliła się.
- Można tak powiedzieć – potwierdziłem. Nie miałem ochoty na dodawanie
żadnych szczegółów. Zrozumiała mnie. Położyła głowę na moim ramieniu.
- A ja pochodzę z Blue Sands – wyszeptała wprost do mojego ucha.
- Pieprzysz – Blue Sands jest planetą rozrywkową. Na setkach tysięcy wysp
znajdują się hotele i kurorty. Popularne miejsce wypoczynku najbogatszych.
- Mój ojciec był dyrektorem ośrodka. Nie mam rodzeństwa, byłam słodkim,
rozpieszczonym dzieckiem moich rodziców. Gdy miałam piętnaście lat, w jeden dzień
rozsypał się cały mój świat. Gościliśmy ministra ziemskiego rządu. Facet okazał się
pedofilem, a ja byłam w złym czasie, w niewłaściwym miejscu. Poskarżyłam się
rodzicom. Najpierw mnie wyśmiali, a po analizie zdjęć z kamer ochrony, zgodzili się
na zatuszowanie całej sprawy. Zdradzili mnie – w głosie dziewczyny nie wyczuwałem
żadnych emocji. Mówiła to opanowanym, spokojnym głosem. Położyłem swoją dłoń
na jej. Była zimna jak lód. – Pomógł mi jeden z ochroniarzy. Nie pamiętam, jak się
nazywał. Kupił mi bilet na prom i załatwił podrobioną kartę ID. Zostawiłam Raj za
sobą. Wysiadłam w najbliższym porcie. Przez kilka dni snułam się głodna i
zagubiona. W końcu trafiłam na punkt werbunkowy Marines. Opowiedziałam im
swoją historię. Miałam dużo szczęścia. Starszy sierżant powinien wygonić mnie i
wezwać Policję. Stracił wnuczkę, przymknął oko na moje dokumenty. Dostałam nową
tożsamość i nowe życie. Na początku było ciężko, naprawdę ciężko. Szkolenie
unitarne to horror. Do dziś nie wiem, jak udało mi się je zaliczyć. Pierwszego
człowieka zabiłam w dniu moich szesnastych urodzin. W nerwach wypaliłam do
niego z granatnika. Rozerwało go na strzępy. Potem przyszły chwile wytchnienia
pomiędzy kolejnymi misjami. Po trzech latach byłam jedyną żywą z mojego
pierwotnego plutonu. Wszyscy inni zginęli gdzieś na zapomnianych przez Boga
światach. I wszystko to, wydarzyło się w okresie względnego spokoju. Wszechświat
zamieszkany przez ludzi to bardzo dziwne miejsce. Na Hell 1 poznałam Olgę,
wytargała mój tyłek spod ciężkiego ostrzału. Od tego czasu trzymamy się razem –
Gina odwróciła twarz do mnie. Popatrzyłem w jej wielkie, smutne, granatowe oczy.
Miała wydatne wargi. Uchyliła je.
- Zmoro, litości! – od strony wejścia podchodził kapral Kowalski. – Nie mów, że
znowu bajerujesz na tę żenującą gadkę?
Próbowałem się odsunąć, szeregowa mocno trzymała mnie w swoich objęciach.
Wolałem pozostać w tej pozycji, szarpanina nie była wskazana.
Kapral Marines wskazał na kapsułę ponad nami.
- Przecież tam jest Olga. Ona może was słyszeć!
- No to co. Nigdy jej to nie przeszkadzało.
- I właśnie to mnie przeraża. Wy dwie nie możecie, jak wszyscy inni, robić tego
w układzie jeden na jeden. Co z wami jest nie tak?
- A pan kapral nie słyszał, że trójkąt to najstabilniejsza figura?
- Powiedz to temu pechowcowi na Tau!
- Komu? – włączyłem się do rozmowy. Uścisk trochę zelżał, mogłem się
wyprostować. Olga milczała.
- Powiesz mu ty albo ja. Co wybierasz? – głos kaprala był zimny.
- Podczas misji na Tau, poznałyśmy jednego gościa. Zadurzył się w Oldze i
zaciągnął jako ochotnik z uzupełnienia.
- I? – chciałem wiedzieć, co wydarzyło się dalej.
- Zginął tydzień później. To wszystko – krótka, rzeczowa odpowiedź.
- Rozumiem, że mam wyciągnąć z niej morał dla siebie – zwróciłem się do
kaprala. – Obiecuję, że będę omijał punkty werbunkowe szerokim kołem. Wystarczy?
- Nie! Masz zrobić wszystko, by nie zginąć ośle! – Kowalski kopnął karabinek
po podłodze do mnie. – Skoro ktoś zapieprzył z magazynu amunicję, to równie dobrze
może nauczysz się strzelać.
- A ty – rzucił w kierunku Giny surowe spojrzenie. – „Dziewiątka” cię szuka, jak
zobaczy, że chodzisz bez uzbrojenia, to nie będzie zadowolona – groźba zawisła w
powietrzu. Nie chciałbym podpaść pani sierżant. Szeregowa była tego samego zdania,
bo zerwała się i popędziła, nie oglądając się za siebie. No to tyle w temacie czułych
rozstań.
Poszliśmy w kierunku sali ćwiczeń. Kapral nie odzywał się, ostatnimi czasy
nieco mi odpuścił. Skończyło się ganianie mnie i wypełnianie wszystkich
idiotycznych rozkazów. Zabronił mi jednego, przejścia do cywilnej części stacji. Ja i
pozostali członkowie projektu badawczego mieliśmy być na miejscu. Jedynym
wyjątkiem od tej zasady był Igor. Guzenko wpadł początkowo w apatię, nie odzywał
się do nikogo. Unikał ludzi, chodził swoimi ścieżkami. Miał w oczach coś tak
strasznego, że nawet Marines schodzili mu z drogi. Wszyscy mu współczuliśmy.
Niestety przez to, pozostaliśmy bez człowieka będącego mózgiem technicznym prac
nad Mechem. Projekt utknął w martwym punkcie i nie było wiadomo, jaki będzie jego
finał.
- Widziałeś Igora? – zapytał mnie Kowalski.
- Trzy godziny temu jadł żelazną porcję przy południowym wyjściu –
odpowiedziałem. – Nic nie mówił, tylko żarł to syntetyczne świństwo.
- Jako jedyny masz z nim kontakt.
- Jaki kontakt? – zdenerwowałem się. – Patrzy tylko i nic nie mówi, czasami
tylko kiwnie głową. To wszystko! On potrzebuje fachowej opieki. Gdzie jest ta
pieprzona pani psycholog z Bio Sonica?
- Zajmuje się rodzinami ofiar kierownictwa.
- Nie możecie go zamknąć? On coś zrobi sobie albo komuś.
Kapral nic nie odpowiedział. Coś nowego, zawsze miał gotową odpowiedź na
wszystkie pytania. W milczeniu przeszliśmy przez salę ćwiczeń. Za nią z tyłu,
znajdował się długi korytarz zaadaptowany na potrzeby strzeleń. Ściany wyłożono,
wytłumiającymi odgłos strzału, materacami. Zablokowano boczne przejścia. Dla
wygody strzelających ustawiono stolik. W kilku miejscach wzdłuż ścian postawiono
tekturowe makiety. Kilkoma oszczędnymi ruchami ktoś zaznaczył na nich obrys
człowieka. Wszystkie były dziurawe jak durszlak. Z boku stało wiadro z klejem i
czystymi kartkami papieru. Zakleiliśmy nimi newralgiczne miejsca. Na koniec
Kowalski wyjął z kieszeni, podobne do otrzymanego od Giny, pudełko. Wiedziałem
już, co było w środku.
Kapral odebrał mi karabinek. Sprawdził ułożenie przyrządów celowniczych.
Jednym płynnym ruchem przymierzył i oddał jeden po drugim dwa strzały, a po nich
następne dwa. Huk był ogłuszający. Zgarbiłem się odruchowo.
- Musisz przyzwyczaić się do hałasu, w prawdziwej walce nie ma czasu na
myślenie. Działasz na wpojonych odruchach – wyjaśnił, odkładając na bok mój
karabinek. Z pleców zdjął swój. Przestawił w nim kolimator na maksymalne
zbliżenie. Sprawdził trafienia, pokazał mi zadowolony. W dużym zbliżeniu
zobaczyłem najbardziej odległy manekin. Dwie przestrzeliny znajdowały się w
centrum twarzy, a kolejne dwie w szyi. Odległości w parach nie były większe niż cal.
- Nieźle – zauważyłem.
- Raczej kiepsko, z tego szmelcu więcej się nie wyciśnie.
- Mogę spróbować z tego – wskazałem na pękaty karabinek szturmowy Marines.
- Z Iglaka? Spróbuj – kapral odpiął pas transportowy. Podał mi plastikową,
morderczą zabawkę.
- Ciężki.
- Podczas walki wręcz to jego plus. Przyciśnij mocno do siebie – wykonałem
jego polecenie.
Na przezroczystej płytce kolimatora zobaczyłem małą, czerwoną kropeczkę.
Naprowadziłem ją na prawe ramię wyimaginowanego przeciwnika. Kciukiem
przesunąłem bezpiecznik. Delikatnie dotknąłem spustu. Wybrałem luz, wyczułem
opór. Wdech i wydech. Czerwony punkt opadł i podniósł się. Sekunda przerwy.
Kropka zbliżała się do punktu, w który zamierzałem trafić. Ciche puf, puf. Rozerwana
tektura poleciała w tył. Niemal nie poczułem odrzutu. Trafiłem dokładnie w mierzone
miejsce.
- Skąd taki mały odrzut? – zapytałem kaprala.
- Ładunkiem wypychającym nie jest proch, a pole magnetyczne. W magazynku
znajduje się pięćset igieł. Generator wytwarza pole wypychające pocisk. Ten zaraz po
opuszczeniu lufy wypycha mini stateczniki stabilizujące lot.
- Ładne cacko – oceniłem sprzęt.
- Masz nieprawidłowe odruchy, polowałeś wcześniej?
- Tak.
- To widać. W realnym starciu już gryzłbyś ziemię. Nie ma czasu na korektę
oddechu, liczy się każda sekunda. Aby posiąść takie umiejętności, trzeba wystrzelić
wagony amunicji. I to wszystko w stresowych sytuacjach.
- Dałbym radę – zawyrokowałem, może nazbyt pewny siebie.
- Nie – zaprzeczył Kowalski. – Jeszcze długa droga przed tobą.
Nie słuchałem go. Wziąłem mój karabinek. Może i nie posiadał bajerów, może i
wytargano go z muzeum. Nadal stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo w pewnych
rękach. Marines podał mi amunicję. Wepchnąłem w pionowy zamek pięć sztuk. Tylko
tyle się w nim mieściło. Zwróciłem się w stronę poprzedniego celu. Poderwałem broń
do oka. Tuż przed pociągnięciem za spust, usłyszałem za sobą.
- Ewakuujemy się! – szarpnąłem spustem. Ulokowałem pociski w ścianie. Nawet
nie drasnął tektury.
Kapral zrobił rozczarowaną minę. Pokiwał smutno głową.
- A nie mówiłem. Dodajmy do tego stres, świst pocisków, napalm lejący się z
nieba i fale uderzeniowe wybuchów. Przeszkoliłem setki żołnierzy. Jak mówię, że
musisz się uczyć, to tak jest i koniec.
W końcu mogłem coś z siebie wydobyć.
- Jaka ewakuacja?
Kowalski odebrał mi karabinek, załadował i wystrzelił z biodra w najbliższą
tarczę. Wszystkie przestrzeliny tworzyły koliste skupienie w okolicach krocza.
- Dostaliśmy rozkaz ewakuacji bazy, porucznik czeka na potwierdzenie z naszej
dywizji – coś w jego głosie mnie zaniepokoiło.
- Weźmiecie nas ze sobą? – nie odpowiedział, poczułem zimne igły strachu
przesuwające się po plecach.
- Nie ma was na manifeście ładunku.
- Jak to, kurwa, nie ma! – podskoczyłem. – Najpierw wyciągacie mnie sprzed
nosa InCorpu, a teraz zostawiacie? Przecież rozszarpią nas gołymi rękami.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale InCorp nie działa już w tym systemie. Zamknęli
swoje biuro. Nie oglądasz holowizji? Uroboros teraz rządzi.
- I to ma mnie uspokoić?
- Przykro mi.
- Mnie też – gotowało się we mnie. – Myślałem, że Marines dbają o swoich,
najwidoczniej się myliłem.
Nie miałem ochoty więcej rozmawiać. To był cios poniżej pasa.
- Nic tu po mnie, im dłużej tu siedzę, tym gorzej – zamierzałem wyjść, lecz
kapral mnie powstrzymał. – Czego?
- Poczekaj! – rozkazał. Wyjął z kieszeni spodni jakieś urządzenie elektroniczne.
Podał mi je. Było mocno zniszczone. Potrzaskane układy scalone, osmolone
przewody, nadtopiona obudowa.
- Co to? Prezent? Już lepsza byłaby opaska na oczy, przed rozstrzelaniem jak
znalazł.
- Nie biadol – warknął. – Sprawdziłem miejsca eksplozji. Do centrum
Bio Sonica mnie nie wpuścili, nie wiem, co było przyczyną tamtego wybuchu. To
znalazłem w mieszkaniu Guzenków, podobne resztki były też w twoim. W
pozostałych miejscach niczego nie było.
- Nie rozumiem, co to znaczy i co to w ogóle jest, do cholery.
- Sensor naprowadzania.
- Czyli?
- Ktoś podrzucił wam pluskwy. Pilot pirackiej jednostki odpalił rakiety. To cacko
wysyłało namiar celu. Pocisk leciał jak po sznurku, nie mógł spudłować. Pozostałe
rakiety trafiły w przypadkowe obiekty.
O ile wcześniej czułem zimno na grzbiecie, to teraz włosy stanęły mi dęba.
Znałem tylko jedną osobę, która mogła bez problemów podrzucić pluskwy mnie i
Guzenkom.
Pobierz darmowy fragment (pdf)