'Historia Santiago Corteza' to dramat człowieka wrzuconego w najtrudniejszą przestrzeń życiową, skonfrontowanego z bolesnymi zdarzeniami, w jakich przyszło mu brać udział, który zmuszony jest dokonać rewizji najważniejszych w swym życiu wartości. Jednocześnie jest to historia symboliczna i wielopłaszczyznowa, pokazująca kondycję człowieka w ogóle.
Z Księgi Życia: Historia Santiago Corteza
Pewnego dnia wszyscy wyruszymy w podróż do domu. Zostawimy wszystko i wsiądziemy do pociągu który po nas przyjedzie. Ze sobą weźmiemy pamięć o wydarzeniach, nasze reakcje na nie, związane z nimi emocje i skarby serca, które położymy na szali. Wówczas okaże się też, co zrobiliśmy z danymi nam przez Boga talentami, co zrobiliśmy z Miłością.
Od nas zależy, czy na końcowej stacji będą czekać na nas najbliżsi za którymi tęsknimy. Od nas zależy, czy będziemy mogli spojrzeć im odważnie w oczy i zacząć wszystko od nowa...
Santiago Cortez otrzymał piękne dary od Pana Boga a do tego wiedzę, co jest w życiu najważniejsze. Czas, w jakim przyszło mu żyć i straszne wydarzenia, w jakich przyszło mu brać udział zmusiły go do tragicznego wyboru, który opisał w Księdze Życia, znalezionej podczas powrotu do domu.
Wybrane recenzje:
'Gorąco zachęcam do lektury 'Historii Santiago Corteza' - oryginalnej, wielowymiarowej, baśniowo - poetyckiej przypowieści o tym, co dla człowieka najważniejsze. Jako że porusza tematy uniwersalne, z pewnością każdy z Was znajdzie tu coś dla siebie. To książka, do której można wracać po wielekroć, za każdym razem odnajdując w niej coś nowego, wartego uwagi. Serdecznie polecam!'
'Dramat Lemańskiego, to niezwykle chwytająca za serce miniatura literacka. Jest głęboko poruszającą dawką Prawdy, historii człowieka, który wzrusza, jednocześnie przy tym zasmucając jak i radując. (...) Książka Lemańskiego, to piękna historia o próbie ocalenia człowieczeństwa i dania świadectwa Prawdzie. To rewelacyjne świadectwo człowieka doświadczonego przez życie, a mimo to próbującego żyć dalej. Ta pozycja to niezwykle intensywne przeżycie, przepełnione emocjami, trudnymi wyborami, wielkim bólem i cierpieniem, a jednocześnie nieustającą nadzieją... To pean na cześć miłości i pochwała dążenia do Prawdy.'
Darmowy fragment publikacji:
Radosław Lemański
Z Księgi Życia
Historia Santiago Corteza
dramat
Radosław Lemański
Historia Santiago Corteza
Radosław Lemański
Z Księgi Życia
Historia Santiago Corteza
dramat
Zdjęcie na okładce: Urszula Lemańska, fragment ikony,
The Church of Antirouniotissa, Kerkyra (Korfu) Grecja
Skład: www.mpress-freelancer.pl
Copyright© Radosław Lemański, Zielona Góra, 2012
Wszelkie prawa zastrzeżone.
All rights reserved.
e-Book Wydanie II
Zielona Góra 2012
ISBN: 978-83-935993-2-5
www.nadchmurami.pl
4
Książka powstała dzięki inspiracji mojej ukochanej żony Uli.
Jej formę zawdzięczam niezwykłemu pamiętnikowi obozowemu
Abrahama Kajzera pt. „Za Drutami Śmierci”,
na wspomnieniach którego się w części oparłem,
a który powinien przeczytać każdy.
5
Osoby dramatu:
Narrator 1: znajduje wpis w Księdze.
Narrator 2: bohater, Santiago Cortez.
Historia znalezienia Księgi (Prolog) jest opowiadana z głośnika
przez niewidocznego Narratora 1.
Dopiero po odczytaniu tytułu „Historia Santiago Corteza” oświetli
się scena, a na niej ukaże się bohater, Narrator 2, Santiago Cortez.
Prolog
Pociąg wynurzył się z tunelu i przez okno
wpadły promienie słońca, na chwilę ośle-
piając. Mimowolnie zmrużyłem oczy, a kiedy je
otworzyłem, zobaczyłem książkę. Wydało mi się
to dziwne, że wcześniej jej nie zauważyłem tym
bardziej, że byłem w przedziale sam. Za oknem
był już piękny poranek. Wraz ze słońcem rodzi-
ło się nowe życie. Promienie padły na książkę,
ponownie ściągając moją uwagę. Wziąłem ją do
ręki. Była stara. Oprawiona w ciemną, lekko wy-
blakłą już skórę, na okładce miała wygrawerowa-
ny rysunek wielkiego, złotego drzewa, a po obu
jego stronach postaci kobiety i mężczyzny. Pod
nimi widniał jeszcze jakiś symbol, przypominają-
6
cy koło sterowe statku wpisane w okrąg. Była to
dość ciężka i stara księga, z wyraźnie pożółkłymi
kartkami. Otworzyłem ją z ciekawością. Papier
był bardzo dziwny. Nigdy jeszcze nie dotykałem
takiego, choć przeczytałem wiele książek. Był wy-
raźnie stary, a jednak doskonale zachowany, coś
w rodzaju papieru czerpanego lub papirusu. Na
środku pierwszej strony przeczytałem tytuł: Księ-
ga Życia. Otworzyłem na kolejnej stronie i zoba-
czyłem napis w jakimś obcym języku. Wyglądało
mi to na aramejski, ale pewności nie mam. Nie
to było jednak ważne. Każda litera, słowo, zdanie
jaśniało jakimś blaskiem, być może powodowała
to złota czcionka. Mimowolnie wpatrywałem się
w poszczególne słowa tworzące całość i, choć
nie rozumiałem ich znaczenia, czułem, jak każde
z nich do mnie przemawia. Każde słowo zapadało
w serce...
Przeszły po mnie dreszcze. Zamknąłem Księ-
gę. Czułem, że jest mi bardzo bliska. Spojrzałem
za okno. Dzień zaczął się już na dobre. Mijane po-
woli sady zieleniły się, w oddali widać było klucze
wracających ptaków, a wraz z nimi wracały na
ziemię anioły.
Odwróciłem się do Księgi. Przyciągany niewi-
dzialną siłą, znów chciałem ją otworzyć na pierw-
szej stronie, ale spotkała mnie niespodzianka.
7
Księga otworzyła się na końcu. Spróbowałem raz
jeszcze zdziwiony, a potem jeszcze raz. Za każ-
dym razem otwierałem na tym samym tekście.
W końcu przyszło mi do głowy, że tak ma właśnie
być. Tym bardziej, że tekst napisany był w zna-
nym mi języku. Zacząłem czytać i po chwili sam
nie wiedziałem kiedy, wciągnąłem się w ten tekst
bez reszty.
8
Historia Santiago Corteza
Akt I
Słychać odgłos jadącego pociągu. Pociąg zatrzymuje się. Z
mroku, jakby ze światła wyłania się główny bohater Santiago
Cortez w jasnej, prostej szacie. Opowiada do publiczności.
Na początku wydało mi się dziwne, że właś-
nie tu znalazłem Księgę. I to teraz, u kresu
mej podróży, gdy wracam do domu. Do miejsca,
z którego wyruszyłem. Szukałem jej przecież
przez całe swoje życie, a znalazłem u jego kresu.
Ale z drugiej strony dziwne jest to, że przestali-
śmy się dziwić światu. Podziwiać go. Szanować
jego istnienie. Zachwycać się nim. W ten sposób
zapomnieliśmy, czym jest prawdziwa radość. Prze-
staliśmy dostrzegać cudowną magię chwili. Jej nie-
zwykłość w zwykłych zdarzeniach. Więc czemu
nie? Niektórzy nie budzą się wcale. Inni się budzą,
ale wcale nie żyją. Mnie dane było narodzić się
ponownie w połowie swego życia. Przypomnieć
sobie. Odczytać zapisany w mej duszy przekaz,
który dotyczył wyłącznie mnie samego, a oddawał
9
prawdę, kim jestem naprawdę. Wiem to dopiero
teraz, ale jestem wdzięczy, że dane mi było zro-
zumieć.
Teraz, gdy przeczytałem historię poprzedniego
Wędrowca zaczynam rozumieć, czym Księga jest.
Zresztą przeczuwałem to wcześniej. Dużo, dużo
wcześniej. Gdy zacząłem czytać i nagle objawił się
przede mną niezwykły, piękny i ogromny świat
wyobraźni. Potem, gdy sam zacząłem pisać. I to
przez nią też pewnego dnia wyruszyłem w po-
dróż. Wędrówkę, by odnaleźć zagubiony gdzieś
po drodze początek zdarzeń.
Pojawia się (wyłania się z mroku) wnętrze pokoju wypełnione
książkami, które są dosłownie wszędzie. Widać nagrody na
ścianach. Santiago siedzi przy swoim biurku.
Moje życie zaczęło się w kwiecie mego wie-
ku. Widzę to teraz bardzo wyraźnie. Wówczas
zacząłem się bardzo zastanawiać. Nad sobą, in-
nymi, życiem i światem. A zwłaszcza nad marze-
niami. Swoimi marzeniami, które czerpią wprost
z niezmierzonego bogactwa westchnień milionów
pragnień, jakie od wieków przelewają się przez
ten świat. Ale czy marzenia są faktycznym moto-
rem naszych działań, a ich spełnianie świadczy
10
o szczęśliwym życiu? Bo jeśli tak, to teraz, pa-
trząc z perspektywy można by stwierdzić, że ja,
Santiago Cortez byłem człowiekiem spełnionym.
Mierząc powszechnie obowiązującymi miarkami
należałoby dodać, że spełnionym w każdym calu.
Miałem pieniądze, i to wystarczająco duże, by po-
zwolić sobie na życie godne i wygodne. Zdobyłem
sławę, cokolwiek to oznacza, i w dodatku byłem
raczej ogólnie dobrze odbierany. W zasadzie robi-
łem co chciałem i kiedy chciałem. Można by też
rzec, że byłem jednym z tych nielicznych szczęś-
liwców, którzy mają poczucie społecznej misji do
spełnienia. Bo byłem pisarzem. Pisarzem z po-
wołania. Pisarzem, który spełnia swoje marzenia.
Mama często powtarzała mi, żeby do czegoś
w życiu dojść, nie wystarczy się nachodzić, ale
trzeba wszędzie dobrze się prezentować i mieć
szczęście. Wydawało się, że ja miałem wiele
szczęścia. Każda z moich książek była od razu
wydawana. Każda cieszyła się uznaniem kryty-
ki i czytelników. Przynosiła mi też przyzwoity
dochód, który pozwalał nie martwić się o przy-
szłość. Podobno też po moim wyglądzie można
było odgadnąć, czym się zajmuję. Nie powiem,
zależało mi, by dobrze wyglądać. Natura obdarzy-
ła mnie wysokim wzrostem, byłem szczupły, po-
dobno przystojny, miałem długą, hodowaną przez
11
lata, białą brodę i często paliłem fajkę. Starałem
się ubierać czysto i porządnie, co doceniały ko-
biety. Ach te kobiety. Z nimi przeżyłem wszystkie
odcienie emocji. Więc miałem wszelkie powody,
by czuć się człowiekiem spełnionym. Starałem się
pisać rzeczy mądre i wartościowe, poprzez twór-
czość ucząc i wskazując, doradzając i napomina-
jąc. Moją misją i celem była Prawda, pisana przez
duże „P”, co oznaczało głównie prawdę – tajemni-
cę życia.
Nade wszystko szukałem w swym życiu tej
prawdy. Tata powtarzał, że każdy prędzej czy
później znajdzie to, czego szuka, musi tyko być
w szukaniu cierpliwy. Szukałem więc wszędzie.
Już od młodości, na szkolnych ławkach, starannie
wkuwając regułki i wzory, wspomagany rytmicz-
nym laniem linijką po pupie i łapach. W szafie na
strychu, gdzie na długie godziny ukrywałem się
z książką dla dorosłych, chowając przed pracą
w domu i zajadając robaczywe jabłka. Potem pod
spódnicami koleżanek ze szkoły, radośnie odkry-
wając zdumiewający świat anatomii. W świątyni,
gdzie starałem się zrozumień głos Stwórcy, ukryty
w starych zwojach. W knajpach, w których po
raz pierwszy doświadczałem odmiennych stanów
świadomości. Aż później w swoim wymarzonym
domku – samotni nad jeziorem, gdzie od czasu do
12
czasu zaszywałem się w poszukiwaniu weny sam
albo z kolejną wielbicielką mojej twórczości. Wy-
patrywałem jej podczas licznych wojaży po świe-
cie, gdzie mogłem prezentować swoją twórczość.
Szukałem w mądrych słowach wielkich umysłów
tego świata, z których kilku poznałem osobiście.
Wreszcie szukałem jej w samym świecie literatu-
ry, a zwłaszcza wśród młodych i zdolnych pisa-
rzy, którym mogłem pomóc objawić ich geniusz
światu. To zaś, co znalazłem, poddawałem anali-
zie własnych doświadczeń i opisywałem na różne
sposoby w swoich publikacjach, chcąc oddać to, co
w życiu najważniejsze.
Zawsze jednak coś mi umykało, jakiś kawałek
prawdy. Dlatego znowu zabierałem się do szuka-
nia i w tym szukaniu cały się zatracałem, aż do
powstania kolejnej książki.
I właśnie pewnego dnia, a dokładnie w dniu
swoich pięćdziesiątych urodzin nagle zrozumia-
łem, dotarło do mnie, że w gruncie rzeczy tej
Prawdy ani nie poznałem, ani nie oddałem. Może
tylko zaledwie nieco się do niej przybliżyłem, ale
na pewno nie mogę stwierdzić, że stałem się jej
posiadaczem. Dotarło do mnie, że tak długo szu-
kałem, aż umknęło mi życie! Nie wiadomo jak
i dlaczego, wybiła mi pięćdziesiątka! A ja wciąż
nie napisałem dzieła swego życia. Dzieła, o któ-
13
rym marzyłem od zawsze, a które oddałoby całą
i tylko Prawdę. I to był dla mnie cios. Przez lata
całe zbierałem i hodowałem całą mądrość świata
tego, by wydać TO jedyne dzieło, a wydawałem
zaledwie jego namiastki.
Pamiętam swoją pierwszą w życiu własną
książkę. Była to wspaniała, niezwykła i magicz-
na bajka o wyprawie na jagody. Dostałem ją od
taty, gdy wieczorem przyszedł z pracy. Wszedł do
mnie do pokoju, spojrzał mi w oczy i powiedział:
– Dziś są twoje imieniny synku.
– Wiem tatuś.
– Mam coś dla ciebie – wyjął zza pazuchy książ-
kę zawiniętą w szary papier.
To znaczy ja wiedziałem, że to jest książka. Do-
myśliłem się. I bardzo chciałem ją od razu prze-
czytać, ale nie mogłem. Było już późno, na dworze
ciemno, a od czasu naszych, czyli moich i brata
zabaw z ogniem rodzice nie trzymali w naszym
pokoiku świec ani lamp.
Nie mogłem się wprost doczekać, aż będę mógł
ją czytać. Nie spałem całą noc, czekając na ranek,
by z pierwszym nieśmiałym promykiem słońca,
spośród szarości, mozolnie odczytywać poszcze-
gólne litery, sklejać je w słowa, potem zdania. A
potem analizowałem całość z przepięknymi ry-
sunkami, wśród których były elfy, krasnoludki
14
i wszystkie te stworzenia, które żyją tylko w dzie-
cięcej wyobraźni. Byłem wzruszony. Chłonąłem
poszczególne słowa, a łzy same leciały mi po twa-
rzy. I właśnie wtedy postanowiłem sobie, że będę
pisał. Pisał o rzeczach najważniejszych, takich jak
wyprawa na jagody, spotkanie z krasnoludkami,
bitwa na kije, chodzenie w nowych butach, czy
wyprawa z tatą na ryby.
Pragnienie to trwało całe moje życie. Aż do
tej chwili, gdy dotkliwie sobie uświadomiłem, że
mimo tylu wydanych słów, brak mi tej jednej,
choćby najmniejszej książki życia, w której od-
dałbym całego siebie, przelał całą swą duszę, uka-
zując Prawdę. I nie o kolejną nagrodę mi chodziło
– miałem ich wystarczająco wiele. Ale napisanie
tej jednej książki życia było silnym wołaniem mej
duszy, które narosło przez lata, a teraz dosłownie
wybuchło, zupełnie mnie porażając. To był właś-
nie punkt zwrotny w mym życiu. I zapisane było,
że w tym czasie zabrzmi ostatni dzwonek na mej
drodze. Dzwonek ostrzegawczy. Na znak, że dano
mi kolejną szansę na nowe narodziny. Bo każ-
dy człowiek powinien realizować to, co ma wyra-
zić swą duszą. Każdy powinien realizować siebie
przez dane mu talenty, bo inaczej roztrwoni Boże
dary, a i tak będzie musiał zacząć wędrówkę na
nowo, przejść tym razem wskazaną mu ścieżką
15
życia i dokończyć to, co powinien.
Teraz to wiem. Wszystko to czuję i dobrze ro-
zumiem. Lecz gdy wówczas usłyszałem dźwięk
swej duszy, zamknąłem się w pokoju i siedziałem
jak sparaliżowany, samotny i zamyślony, z głową
w dłoniach. Myślałem o tych wszystkich blich-
trach na swojej półce, jakie przyszło mi w życiu
stworzyć.
Słowa, słowa, słowa. Niektóre zabawne, inne
mądre i pożyteczne, wydmuchane, wychuchane,
nabazgrane od niechcenia, byle jak. Napisałem ty-
siące słów, właściwie z każdego byłem zadowolo-
ny, ale żadne z nich nie było na tyle moje osobiste,
prywatne, mocne i prawdziwe, bym mógł uznać
je za ostateczne. A poza nimi tak naprawdę nie
miałem nic własnego. Prócz tych rozpisanych na
uwertury słów, nie miałem w gruncie rzeczy nic
więcej. Byłem samotny jak palec. Nie licząc przy-
godnych romansów i kilku nietrwałych związ-
ków, z nikim nie związałem się na stałe. Miałem
oczywiście wielu znajomych, a wśród nich wielu
takich, którzy nazywali mnie swoim przyjacielem.
Byłem jednak na tyle mądry, by wiedzieć, że zde-
cydowana większość z nich przyjaźni się ze mną
tylko ze względu na to, że coś znaczę i mam kasę.
Czy więc mam prawdziwych przyjaciół? Takich,
którzy są ze mną dla mnie samego, nie ze wzglę-
16
du cały ten blichtr? – byłem pogrążony w takich
rozważaniach, gdy zadzwonił telefon.
Rozmowa z głośnika.
– Cortez, przyjacielu nasz kochany, przyjdzie-
my jak zwykle, całą paczką i Marie będzie i Do-
minique pytała się o ciebie.
– Która to?
– Ta brunetka, wiesz, w czerwonej sukience,
która dosiadła się do nas w barze i...
– A wiem już...
– Właśnie, i będziemy gdzieś o piątej, chcemy
cię porwać, może do Blue Lagune...
– Nie wiem...
– Wszystko już przygotowane, słuchaj, będą
wszyscy, nie ma wymówek. Wiesz, że musisz
przyjść, to dla twojego dobra stary.
– Ale ja nie...
– Żadnych „Ale” stary, będziemy o piątej, cześć.
To właśnie byli moi przyjaciele, z którymi wca-
le nie miałem ochoty się teraz spotykać.
Jeszcze jakiś czas siedziałem tak przechylony,
ze słuchawką przy uchu, nie bardzo wiedząc, co
mam robić. Bo czy to są moi prawdziwi przyjacie-
17
le? Znamy się od lat, wielu lat. Przeżyliśmy sporo
fajnych chwil, ale przecież to nie zmienia faktu, że
czuję się samotny. Od dawna. Kolejna brunetka –
ładna i inteligentna, ale nic poza tym. Będą dwie
znajome, które zdążyłem poznać całkiem dobrze.
Z Marie zresztą zdążyłem naprawdę się zaprzy-
jaźnić. Ona jedna z tej paczki znała mnie całego.
Dosłownie. Dobrze znała siłę koszmarów, które
od czasu do czasu potrafiły mnie dręczyć nocami.
Ja też ją znałem. Na tyle dobrze, by wiedzieć, że
uczucie, które nas łączyło, nie było wystarczają-
co silne, by żyć długo i szczęśliwie. Dlatego teraz
jest z naszym przyjacielem. A ja jestem znowu
sam. I wciąż szukam, choć wiem, że szukanie
moje jest pozorne. Nigdy nie znajdę drugiej cie-
bie i zawsze będę już samotny. Mimo tak wielu
przyjaciół i znajomych, którym pozwoliłem już
sobie na tyle się ze sobą oswoić, że wciąż pragną
mnie zmieniać. Ale tak już jest z dobrymi przy-
jaciółmi, że pragną wszystko o tobie wiedzieć. A
im więcej wiedzą, tym bardziej chcą ingerować
w twoje życie. Zawsze dla twojego dobra. I czują
się zawiedzeni, oszukani, gdy nie robisz co chcą.
Dlatego niewielu miałem przyjaciół w życiu. Zbyt
wiele wiedziałem. Też takich, którzy chcieli zmie-
niać wszystkich na siłę. Tacy są najgorsi.
Mój Boże, a ja wciąż szukam. Czekam. Jeszcze
18
siebie nie oddałem w pełni. Tylko czego? Na co
czekam? Nie ocaliłem siebie. Nie ocaliłem ciebie.
Przebacz mi Panie...
Santiago łapie się za serce. Wykrzywia twarz z bólu. Z głośnika
rozlegają się dźwięki muzyki Enigmy „Return to Innocence”.
Pamiętam tylko, że dalej działałem jak w amo-
ku. Rzuciłem słuchawkę na miejsce. Podszedłem
do szafy i spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy.
Zabrałem dokumenty i pieniądze. Wyszedłem
z domu i ruszyłem przed siebie.
Światło na scenie gaśnie.
19
Pobierz darmowy fragment (pdf)