Darmowy fragment publikacji:
Michał Krupa
„Janek herbu Pół Krowy”
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2015
Copyright © by Michał Krupa, 2015
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji
nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana
w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Jacek Antoniewski
Projekt okładki: Robert Rumak
Korekta: Paulina Jóźwiak
Ilustracje na okładce: © AldanNa, Martin Cintula,
tsuneomp, Kaesler Media – Fotolia.com
ISBN: 978-83-7900-462-1
Wydawnictwo Psychoskok
ul. Spółdzielców 3/325, 62-507 Konin
tel. 63 242 02 02
http://wydawnictwo.psychoskok.pl
e-mail: wydawnictwo@psychoskok.pl
Jestem twardy jak skała i nic mnie nie pokona
Książkę tę dedykuję Maćkowi –
NAJDZIELNIEJSZEMU rycerzowi naszej rodziny
Trakt leśny łączący Pomorze z stolicą Polski – Krako-
wem, w okolicach wsi Podbrodzie, miał bardzo złą
renomę. Grasowały tu spore bandy wyjętych spod
prawa rzezimieszków i kto mniejszej odwagi wybierał
odleglejszą, ale i bezpieczniejszą drogę przez wieś Barczyce.
Do tchórzliwych zdecydowanie nie należał Bolesław. Książę
i władca małego, aczkolwiek prężnego i wojowniczo nastawione-
go księstwa. Tym bardziej, że podróżował ze swoją przyboczną
strażą i dwoma wiernymi rycerzami, wypożyczonymi ze stajni
króla Władysława. Sporo musiał za nich zapłacić, ale jak do tej
pory widział tylko same korzyści z zainwestowanego złota. Czuł
się bezpiecznie w ich towarzystwie, a nawet w głębi duszy pra-
gnął, by wypuścić swoje psy na jedną z band i popatrzeć na walkę
w realu. Bolesław jechał na przedzie kolumny w towarzystwie
swojego wiernego giermka. Młodzieniec, choć pochodzenia
chłopskiego, miał łeb na karku i gdy zaistniała takowa potrzeba,
mógł stać się zarówno cichym szpiegiem, jak i dzielnym mie-
czem podczas bitwy. Najcenniejszą jednak zaletą giermka była
wdzięczność i co za tym idzie psia wierność. Bolesław nigdy
nie miał nawet cienia wątpliwości, że tego oto chłopaka może
wysłać do piekła wiecznego, gdy tego zapragnie, a on wykona
rozkaz bez żadnego „ale” lub „dlaczego”. Dla księcia był to do-
wód na to, że nie pochodzenie jest najważniejsze a to, co ma
się pod czupryną.
– Przecież widzę. Ślepy nie jestem. Ilu ich tam jest?
– No, jeden.
– Jaśnie panie, przed nami osobnik poruszający się pojazdem,
żywym, czterokopytnym – Lucek uprzedził swojego księcia.
4
– Jeden, jeden… a może jadą gęsiego? Może reszta bandy
chowa się w krzakach? Hę? Pomyślałeś o tym, pusty łbie? Przyłóż
no oko do tego aparatu, co przybliża to, co odległe.
Chłopak zmieszany, nie od razu pojął, o co chodzi.
– No, tę śmieszną rurę, którą wygrałem w kości! Lucek! Otrzą-
śnij się!
– Przepraszam, jaśnie panie. Już wyciągam lunetę.
Lucek dzisiejszego dnia był lekko rozkojarzony. Po pierwsze
dlatego, że Książę Bolesław uparł się wczorajszego dnia, że na-
uczy go pić jak przystało na prawdziwego mężczyznę i członka
jego najbliższej świty. Pili długo, smakując różne trunki. Zaczyna-
li od przedniejszych win, to Lucek jeszcze pamiętał dobrze, choć
ich nazwy wyleciały mu już z głowy. Degustację piwa przerwali
obfitym posiłkiem i opowieściami księcia typu „dawno temu
i nieprawda”. Po piwie nadeszła kolej na mocniejsze, sprowadza-
ne zza wschodniej granicy napitki. Ten etap, przynajmniej jego
początek, był ostatnim wspomnieniem wczorajszego wieczoru.
Po drugie i może najważniejsze, Lucek był zakochany w pew-
nej pannie, która usługiwała księciu na dworze. Nie, nie! Nie
w ten sposób! Książę Bolesław, jak na dobrze urodzonego, miał
żonę i choć nie była pięknością, to wierności jej dotrzymywał,
przynajmniej oficjalnie. Po kryjomu lubił jednak odwiedzać
domy schadzek i właśnie do takowego byli dzisiejszego dnia
w drodze. Oficjalne dokumenty wskazywały jednak na zupełnie
inny, bardziej poważny cel wyprawy – trzydniowe modlitwy
w klasztorze Franciszkanów w intencji pradziadka Bolesława
Długorękiego, zwanego potocznie Szybkim. Wybranka Lucka
jeszcze nic nie wiedziała o tym, że w cieniach zamku kryje się
jej cichy wielbiciel. Luckowe serce, podobnie jak wielu innych,
nie sługa i wypełniło się po brzegi miłością właśnie do tej, a nie
innej. Lucek wzdychał, układał wiersze i pieśni. Nierzadko śnił
o tym i tamtym i co by z nią zrobił tu i tam. Poznał jej imię
5
przypadkiem, a ono utkwiło w jego głowie jak wieczny tatuaż
na ramieniu. Aldona. Aldona… to niebiańskie imię brzęcza-
ło mu w głowie i nie pozwalało poświęcić się w pełni swoim
obowiązkom. Miał ich bez liku, a jednym z nich było właśnie
zdawanie raportów księciu.
Lucek przyłożył oko do lunety. Aż musiał je zmrużyć, taka
biła poświata od zbliżającego się osobnika. Cierpliwie zlustrował
okolice i gdy był gotów do zrelacjonowania sytuacji, powiedział:
– Jaśnie panie. Osobnik jeden, zbroja pełna płytowa typ od-
blaskowy, koń jeden, juków zero. Brak zauważonego wsparcia
w okolicy.
– Czyli to nie zbój, albo zbój i się przebrał za lepszego, a wtedy
jest szansa na małą zadymę. Panowie rycerze! Dobyć mieczy!
Lucek schował lunetę i znając dobrze zasady panujące w orsza-
ku, wycofał się, by zrobić miejsce tym, którzy stoją obok księcia
podczas ataku. Jeden z najemnych rycerzy wyjechał przed czoło
i stanął na środku drogi z uniesionym mieczem. Przyglądał się
samotnemu jeźdźcy, mrużąc oczy. „Co to za cholera? Oślepnąć
można. Błyszczy się jak sama jaśnie panienka lub król Włady-
sław”. Najemny rycerz miał w zwyczaju rozmawiać sam ze sobą
w stresowych momentach swojego życia. Nie wstydził się tego,
bo każdy, który mu to wypomniał, musiał posmakować później
jego miecza. Jeździec zbliżył się do rycerza i zatrzymał konia.
– Kim jesteś i co tu robisz? – rycerz ryknął, opuszczając miecz.
Nadal był jednak gotowy do szarży, którą tak kochał.
– Jestem Janek. Przejeżdżam tylko tym traktem, nie szukając
kłopotów. Miecz mam schowany i wyciągam go tylko w ko-
nieczności. Czy szanowni rycerze pozwolą mi kontynuować
moją podróż?
Rycerz, nie odpowiadając, zawrócił swojego bojowego rumaka
i podjechał do księcia. Chwilę cicho porozmawiali, po czym
rycerz wrócił do Janka.
6
– Jaśnie Pan Bolesław, książę i właściciel tych ziem, chce
porozmawiać z tobą, o panie. Zapraszam.
Zaproszenie może i było kulturalne, ale Janek, widząc usta-
wiającego się za nim rycerza i nadal trzymającego miecz w go-
towości, postanowił go jednak nie odrzucać. Ruszył powoli,
trzymając wysoko głowę.
– Kim jesteś? – zapytał książę, patrząc przybyszowi w oczy.
– Janek, miłościwy panie.
– Janek. Jaki Janek? Wyglądasz na coś w rodzaju rycerza, ale
albo ubiegłego, albo przebranego, albo nieznającego obecnych
trendów ubioru.
– Jam jest Janek, skromny rycerz herbu „Pół krowy”. Podróżuję
jednak jako zwykły człowiek, bo takie jest moje przeznaczenie.
– Herb „Pół krowy”? Nie słyszałem o takim rodzie. A którą
to część krowy nosisz w swoim herbie?
– Co proszę? – Janka zaskoczyło to pytanie.
– Masz w herbie tył krowy z wymionami, dupą i ogonem czy
przód z ryjem, karkiem i rogami?
– Moje pół krowy jest czarne na czerwonym tle i zdecydo-
wanie to jej przód, panie. Proszę pozwolić mi przejechać i kon-
tynuować mi moją przygodę.
– A o jakiej przygodzie powiadasz? – Bolesław zainteresował
się nie na żarty.
– Bitka i sława są mi obce. Poszukuję damy mojego serca,
którą uwolnię z wieży, pokonam smoka i oddam jej moje
usługi.
– Chyba odwrotnie. Najpierw pokonasz smoka, a dopiero
potem uwolnisz ją z wieży. Twoja kolejność byłaby lekko nie-
roztropna. Ale, ale… Jak zwie się twoja wybranka? Cóż to za
królewna wzdycha przez okno za swoim wybawcą?
– Jeszcze nie wiem. Czuję, że Bóg prowadzi mnie właściwą
drogą i prędzej czy później trafię tam, gdzie mam trafić. Moim
7
przeznaczeniem jest jej szukać, odrzucając doczesne rozrywki
i bogactwa.
– No, ale musisz coś jeść, pić i chędożyć co jakiś czas. Bez tego
mężczyzna po prostu uschnie, a nawet nabawi się reumatyzmu!
– Jaśnie panie. Spożywam to, co dostanę od dobrych ludzi,
piję wodę i choć nie jest to urozmaicona dieta, to i tak żyję dzięki
miłości do tej jedynej.
– Tej jedynej, której jeszcze nie spotkałeś. Szczytne cele, młody
człowieku spod herbu „Pół krowy”. Też kiedyś byłem młody
i szczerze wierzyłem w takie pierdoły. No ale teraz jestem już
stary i biorę z życia co moje i co nie moje. Janku, tak?
– Jestem rad, że zapamiętał książę moje imię.
– Janku, właśnie jedziemy do takiej gospody z nierządnym
przybytkiem. Chodź, pojedziesz z nami. Dwa dni w tę czy we
w tę nie zrobią ci różnicy. Panienka z okienka poczeka jeno
trochę dłużej. Zjesz coś, napijesz się, weźmiesz jakąś dziewoję
do łożnicy, a potem pojedziesz dalej w swoją stronę. Wypiszę
ci nawet glejt na nietykalność na moich ziemiach. Oczywiście
jak nim pomachasz zbójom, to bardziej starannie przetrącą ci
kości, ale po za tym wszyscy, których spotkasz, padać ci będą
do kolan.
– A kim Wy jesteście właściwie, dostojny człowieku, że wasze
dokumenty są w takiej cenie?
– Co za, kurwa, maniery. Lucku czemu mnie nie szturchną-
łeś?! Racz wybaczyć, o błędny rycerzu. Jam jest Bolesław Za-
wzięty, książę i właściciel tych oto ziem. Tu JA jestem prawem,
sądem i katem.
– O wielki Bolesławie! Niech twoje dzieci dorastają w bogac-
twie i ojcowskiej miłości! Co za godność mnie spotkała! Niestety
muszę odmówić. Nie mam pieniędzy ani sposobu, by zapłacić za
pobyt w gospodzie. Jestem bogaty w sercu i duszy, lecz biedny
jak mysz kościelna w sakwie.
8
– Tym się nie kłopocz, drogi przybyszu. Jak Bolesław zaprasza,
to zaprasza i stawia najlepsze jadło i trunki na stole! Powiem
ci jeszcze w sekrecie, że ladacznice w tym miejscu mają młode,
zgrabne i namiętne. Raj!
Janek ukłonił się w siodle i rad nierad podążył obok księcia
traktem leśnym w kierunku gospody. Nie rozmawiali zbyt dużo.
Książę dumny był ze swoich lasów i zwierzyny łownej żyjącej
w tej okolicy. Nie wspominał jedynie o bandach, z którymi nie
miał pojęcia, jak sobie poradzić i przez które jego skarbiec nie
był tak pełny, jak by sobie tego życzył. Janek nie okazywał tego
po sobie, ale w głębi duszy był przerażony tą całą sytuacją. Im
dłużej jednak jechał u boku Bolesława, tym bardziej przekony-
wał sam siebie, że taki właśnie był jego zamysł, że o to właśnie
mu chodziło, zakładając zbroję i kradnąc konia spod rodzinnej
gospody. Nastał czas próby i zarobku.
Las zaczynał rzednąć. Pojawiały się maleńkie poletka, bogato
obsiane zbożem i kukurydzą. Miejscowi chłopi musieli wło-
żyć mnóstwo pracy, by wyrwać puszczę i utrzymać te skrawki
ziemi. Janek był pod wrażeniem. Tam, skąd pochodził, chłopi
byli leniwi i rozpuszczeni. Ziemi mieli pod dostatkiem i to, co
posiali, zawsze wyrastało. Nie musieli nawet doglądać upraw.
Orszak przejechał przez wieś pełną ludzi. Wszyscy, jak jeden, bili
pokłony przed księciem i jego świtą. Było to nowe doświadczenie
dla Janka i musiał przyznać sam przed sobą, że bardzo mu się
to podobało. Oto on, Janek herbu „Pół krowy”, jest w centrum
zainteresowania!
Gospoda, która była celem rycerskiej wyprawy, znajdowała
się dwie zdrowaśki za wsią. Niedaleko jak na TAKIE miejsce.
9
Orszak zatrzymał się przed głównym wejściem, wznosząc wokół
siebie tumany kurzu. Książę Bolesław jednak nie zszedł z konia.
Janek i Lucek popatrzyli po sobie i także pozostali w siodłach.
Dziesięciu zbrojnych wpadło do gospody i kulturalnie zamknęli
za sobą drzwi. Na początku panowała cisza. Janek mógł teraz
spokojnie przyjrzeć się przepychowi budynku. Niby drewniany,
wzniesiony z ociosanych bali i kryty słomą, ale jaki potężny! Trzy
piętra, licząc z poddaszem! I we wszystkich oknach prawdziwe
szkło, a nie tak jak w większości chat, wołowe jelita. Dopiero
teraz spostrzegł szyld wiszący nad ciężkimi dębowymi drzwiami.
Gospoda „U Jadwigi”. Brzmi ciekawie – pomyślał Janek, ale nie
zdążył wgryźć się w ten temat, bo ze środka dobiegł hałas. Coś
jakby przesuwane stoły, tłukące się gliniane naczynia i wplecione
w to wszystko pikantne wulgaryzmy. Janek poczuł się niepewnie,
ale gdy spojrzał na znudzoną twarz księcia, zrozumiał, że to
normalny proces przygotowań izby do ugoszczenia wielmożnego
pana ze swoją świtą. Drzwi otworzyły się i ze środka wyleciał pod
kopyta konia Lucka jeden z biesiadników. Potem drugi i trzeci.
Jeden z nich nie ruszał się wcale. Po prostu padł i leżał tak, jak
go grawitacja przyciągnęła do siebie. Pozostali dwaj powoli
podnosili się z klepowiska i rozglądali dookoła. Wzrok jednego
z nich padł na postać księcia i zamarł. Jego ruchy przyśpieszyły
dwukrotnie, pomagając stanąć na nogi temu, co się trochę ruszał.
Obaj chwycili nieprzytomnego pod pachy i uciekli. W drzwiach
pojawił się jeden z rycerzy księcia.
– Jeszcze minutka książę i można wchodzić.
Bolesław jedynie kiwnął głową i czekał dalej. Janek i Lucek
także. Po chwili obok rycerza pojawiła się dość sporych rozmia-
rów kobieta. Nie trzeba być wyuczonym, by zrozumieć, że była
to właścicielka gospody.
– Prosim, prosim jaśnie wielmożny książę. Jadło, napitki
i dziewczęta. Wszystko już gotowe. Zapraszamy!
10
Teraz dopiero twarz Bolesława rozpromieniała. Zagościł na
niej uśmiech, a w oczach zaiskrzyły diabelskie ogniki. Zsiadł
z konia jak młodzieniec. Szybko i sprawnie. Poprawił pas na
brzuchu, zakręcił wąsa i podszedł do gospodyni.
– Witam Jadwigo! Czym nas dzisiaj ugościsz?
– Tylko dzisiaj? W podróży jesteście, panie? A może chorowi-
ci? Jeżeli tak, to dobrych ziółek naparzę. Pomagają na wszystko!
Nawet na… no wie książę.
– Nie, droga gospodyni! Jestem zdrów jak ryba i głodny jak
wataha wilków! Przejęzyczyłem się z tym „dzisiaj”. Nie smutkuj
się i nie trudź swojej głowy. Zostajemy tu jak zwykle. Kilka dni,
może dłużej. No, ale wejdźmy już bom głodny i chętny.
Książę Bolesław bardzo lubił odwiedzać gospodę Jadwigi.
Choć nigdy o tym nie mówił, to i tak cała jego świta wiedziała,
że ma słabość do tej kobiety. Nie było czemu się dziwić. Ugo-
tować potrafiła jak nikt inny. Nawet te włoskie dziwolągi na
królewskim dworze w Krakowie nie mogły się z nią równać. Jak
Jadwiga zapraszała na udziec z sarny, to każdy, nawet ten nażarty
do granic możliwości, siadał do stołu i czekał na danie. Poza
tym Jadwiga roztaczała wokół księcia także swoistą matczyną
opiekę. Dogadzała mu na wszelkie sposoby, głaskała po długich
włosach, uśmiechała się i pozwalała się klepać po tyłku i chwytać
za cycki. To jednak mógł robić jedynie Bolesław. Jadwiga była
kobietą doświadczoną przez życie. Pochowała już dwóch mężów,
a teraz prowadziła życie wdowy, co niekoniecznie było dla niej
aż tak złe. Urodą nie grzeszyła, a jej krągłości, tu i tam, jedynie
wzmagały apetyt biesiadujących na to, co przyjdzie później.
Wisienką na torcie zawsze był występ pięknych i swawolnych
dam. Po tej ostatniej już części, z serii oficjalnych, następowa-
ła popijawa i dupczenie na całego do bladego świtu. Jadwiga
dokładnie znała ten rozkład i pilnowała go bardzo dokładnie.
Zawsze powtarzała, że najpierw chłopy muszą się najeść, potem
11
napić, a na końcu dopiero za kobity się brać. Ona sama, choć
nie sprzedawała swojego ciała prawie nigdy, ale na zaloty księcia
była łasa. Mało tego! Łączyła ich iście niesamowita więź. Książę
uwielbiał zatopić się w ciele spoconej po ciężkim dniu gospo-
dyni. Wtargnąć twarzą między jej wielkie i namiętne piersi,
a zębami tarmosić jej sutki. Jadwiga nawet gdy rozłożyła szeroko
uda, dając znak księciu, że oto ona jest gotowa, to i tak było
mu ciasno między nogami. Książę nigdy nie zapomniał, jak za
pierwszym razem, po wielkim wysiłku, przebił się wreszcie przez
zwały tłuszczu i wepchnął swój miecz do upragnionej pochwy.
Jadwiga, nieoczekiwanie, zacisnęła swoje nogi, splatając stopy
na plecach Bolesława. Najpierw opanowała go panika. Słyszał
o takich dziwacznych wężach, co zamiast kąsać, owijają się wokół
ofiary i ją duszą. Tak właśnie poczuł się Bolesław. Pojawiły się
wtedy utrudnienia w krążeniu krwi, a oddech jakoś tak przy-
śpieszył. Jednak Jadwiga przeprowadziła go przez to nieznane
doświadczenie jak profesjonalistka, jak matka swojego syna.
Bolesław, nie wiedząc czemu, zaufał kochance i pozwolił się
poprowadzić. Im dłużej to trwało, tym bardziej Jadwiga zaci-
skała swoje kilogramy wokół księcia, a on sam chętniej się temu
oddawał. Koniec końców, Jadwiga stała się dla niego ideałem
kobiecości w każdym aspekcie życia. Od kuchni, poprzez czułą
opiekę do ostrej i wyrafinowanej łożnicy. Tak miało być także
i tym razem. Nikt nie śmiał składać dwuznacznych propozycji
właścicielce gospody, bo każdy dokładnie wiedział, jak to się
dla niego skończy.
Bolesław zasiadł przy wielkim stole i przezornie rozejrzał się
po ciemnej gospodzie. To taki nawyk z młodości, który pojawił
się, gdy cichy zabójca przyczaił się na niego i chciał wbić mu
nóż w plecy. Niewiele brakowało. Na całe szczęście zasłonił go
swoim ciałem żołnierz z jego przybocznej straży. Książę ujrzał
ciemną postać siedzącą w kącie izby spokojnie popijającą piwo
12
z wielkiego kufla. Biesiadnicy nie zdążyli rozsiąść się przy stole,
gdy książę ryknął:
– Cóż to moi przyboczni?! Czy mam was oskarżyć, a potem
stracić za niedopełnianie obowiązków i narażanie mojego życia?
Co to za pędrak siedzi tam w rogu?! Wywalić go na zbity pysk,
do jasnej cholery!
Dwóch przybocznych dopadło bogu ducha winnego sma-
kosza piwa i po jednym głośnym strzale w pysk, wynieśli go
nieprzytomnego z gospody.
– Oj tam, oj tam, mój książę – mówiła Jadwiga, wchodząc do
sali z wielkim dzbanem wina. – Nie kłopocze się tyle. Już wino
nalewam. Dobre, zielonogórskie a nie jakieś tam italieńskie.
A ten, którego właśnie na pysk wywalić kazaliście, to nasz sołtys.
Niegroźny człowiek.
– Dawaj to wino, kobieto, bom się zdenerwował. Za karę te
dwa kutafony stać będą jako pierwsi dwie godziny na straży!
A co z wami, szanowni rycerze! Siadajcie i czujcie się jak u siebie.
Janku herbu „Pół krowy”, usiądź po mojej prawicy, a ty, Lucku,
zajmij to samo miejsce, co zawsze.
W czasie gdy lepiej urodzeni siadali, obsługa gospody skła-
dająca się przede wszystkim z młodych kobiet, zastawiała stół
jadłem i napitkiem. Jako pierwsze pojawiły się proste przy-
stawki. Kurczaki, pstrągi w sosie kurkowym, bażanty zapiekane
w grzybach i mnóstwo innego, drobnego jadła. Goście pili i jedli,
a uśmiechy na twarzach stawały się coraz bardziej szczere i pi-
jane. Każdy z nich, oprócz oczywiście Janka, czekał na główne
danie. On nażarł się do syta już pierwszą potrawą jaka znalazła
się przed nim.
– Skończ z tymi drobiazgami gospodyni! Cóż nam przygo-
towałaś na danie główne?!
Danie główne? Zastanowił się w myślach Janek. A TO co było?
Janek spojrzał na swojego sponsora i przeraził się. Ten to potrafi
13
zjeść i zapewne potrafi także zmusić innych do tego samego.
Na stół wjechały dwa ogromne platery, każdy z prężącym się
dumnie sarnim udźcem.
– No, to rozumiem! – uradował się Bolesław, chwytając za
zdobiony nóż. – Wina dla gości, wina!
Kielichy napełniły się na nowo i nie po raz ostatni tego wieczo-
ru. Rycerstwo, nie zważając na francuskie maniery, rozpoczęło
odrywanie, odcinanie i pożeranie soczystej pieczeni. Jabłka
i inne niepotrzebne ozdobniki zostały szybko i bezkurtuazyjnie
odrzucone w ciemne kąty izby. Mięso i wino. Wino i mięso sta-
nowiło jak na razie rdzeń uczty. A była ona wyśmienita, zupełnie
jakby odbywała się na królewskim dworze. Z tą małą różnicą,
że nie trzeba było używać tych całych sztućców i serwetek. Nóż
i szmata lub rękaw. Ot, co było niezbędne. Po udźcach sarnich
pojawiły się dziki pieczone w całości, a na dobicie kuropatwy
w sosie, którego receptura była ściśle strzeżoną tajemnicą Jadwigi.
Janek przed północą czuł dziwną senność okraszoną zimnym
potem na czole i dziwnym parciem na żołądek. Nie potrafił
tego określić i sam zastanawiał się, jak on to wszystko pomie-
ścił. Książę siedzący po lewicy Janka, miał się dobrze, a nawet
z każdą godziną, jeszcze lepiej. „Jak on to robi?” zastanawiał się
Janek. „Przecież to fizycznie niemożliwe tyle w sobie pomieścić!”.
Reszta biesiadników, także zaprawiona w bojach, zaczynała być
najedzona i ich oczy oraz myśli kierowały się teraz bardziej ku
dziewczętom ustawionym dyskretnie pod ścianą. Co niektóre
znalazły już sobie adoratorów i obsługiwały ich osobiście, do-
lewając wina i pozwalając wkładać sobie ręce pod spódnice.
Zasad, wśród panien prowadzących tę gospodę, było kilka. Naj-
ważniejszą z nich było lać jak najwięcej wina, by jak najmniej
się później narobić i dobrze zarobić. W tym jednak konkretnym
przypadku orzech był twardy do zgryzienia. Towarzystwo księ-
cia, wytrenowane i obyte w biesiadach, nie zamierzało poddać
14
się zbyt wcześnie i dlatego zabawa trwała w najlepsze. Jadwiga
coraz częściej znajdowała miejsce obok księcia. Pilnowała jak
orlica swojego gniazda, a także swojego orła, by przypadkiem
nie zainteresował się jakąś kościstą gówniarą. On w tym miejscu
należy do niej i tylko do niej! Jednak Bolesław nie miał jesz-
cze ochoty na miłosny uścisk nóg Jadwigi. Jadzia nie zając, nie
ucieknie. Im bardziej był pijany, tym większe zainteresowanie
budził w nim Janek.
– Janku, powiedz mi druhu, skąd jest wasz ród? Szczerze
mówiąc, nie słyszałem nigdy o herbie „Pół krowy”.
– Moje rodzime ziemie leżą daleko stąd, panie. Nic dziwnego,
że nas nie znasz.
– No, ale gdzie wasze ziemie, wasz zamek?
– Przy granicy z Krzyżowcami.
– No to bitnym i dzielnym rodem musicie być! Mieć takiego,
jak ty, w swojej kompanii, to by była duma. Nie chcesz ty Janku
trochę grosza zarobić i porycerzować mi trochę? Hę?
Janek już któryś raz dzisiejszego dnia przestraszył się. Niby
wdziewając zbroję, właśnie o czymś takim marzył, ale jedno to
marzenia, a drugie to ich realizacja. W tym momencie wchodził
już na grząski grunt i jeden błąd mógł kosztować go stryczek
lub inny, wymyślny sposób zakończenia żywota.
– Jaśnie panie. To wielki zaszczyt usłyszeć taką propozycję
z twoich ust. Nie wiem co powiedzieć. Z jednej strony złożyłem
przysięgę, że poświęcę życie, ratując uwięzione panny, a z dru-
giej… kusi. Bardzo kusi.
– Nie musisz odpowiadać już teraz. Przemyśl to. Powiem ci
jednak, że służby u mnie na pewno nie pożałujesz. Wiesz co, mój
mały? Mogę tak do ciebie mówić, prawda? Trochę ta impreza
drętwa. Rozbujajmy ją.
– Dlaczego tak mówisz, o wspaniały?!
– E, tam. Zagrasz w kości?
15
– W kości? Jaśnie Książę, nie mam ani grosza, ani złamanego
miedziaka, a tak grać byle grać, to żadna atrakcja. Muszę niestety
odmówić.
– Możemy zagrać o coś innego. – książę nie poddawał się.
Poczuł już to charakterystyczne ssanie hazardu. – Pieniądze to
nie wszystko.
– Co książę ma na myśli? – Janek grał swoją rolę dalej, bo
także poczuł swoją szansę.
– Zagrajmy o… O już wiem! Jak wygrasz, zapłacę za jedną
z dam dla ciebie. Pochędożysz sobie, że hej! Jak przegrasz, bę-
dziesz mi służyć przez tydzień. Co ty na to?
– O to mogę zagrać.
Książę ucieszył się i już w myślach widział biednego Janka,
pracującego dla niego za darmo, przez co najmniej rok! Frajer.
Pomyślał i czym prędzej przywołał do siebie Lucka.
– Lucek! Gdzie się szwendasz, gamoniu?!
– Jestem, panie.
– Kości dawaj! Uprzyjemnimy sobie czas, ja i szanowny pan
rycerz spod krowy bez dupy. I wina przynieś, bo o suchym pysku
nie będziemy grali!
Rycerstwo biesiadowało, muzyka grała i co niektórzy nawet
próbowali tańczyć. Spora jednak część zgromadziła się wokół
księcia i Janka. Na stole pojawił się sporych rozmiarów pro-
fesjonalny kubek, wykonany ze skóry cielęcej, a w nim dwie
kości do gry.
– Zaczynaj mości rycerzu i niech ci szczęście sprzyja!
Janek chwycił kubek, poruszał nim energicznie i szybkim
ruchem postawił go na stole dnem do góry. Zapadła chwila wy-
czekiwania i napięcie wśród zebranych znacznie wzrosło. Janek
powoli podniósł kubek i spojrzał na ilość wyrzuconych oczek.
Gapie wraz z księciem wybuchnęli śmiechem. Dwa i trzy daje
mierny wynik. Teraz kubkiem zatrząsł książę. Uśmiechał się do
16
Janka, patrząc mu w oczy. Walnął kubkiem w stół i go podniósł.
Pięć i sześć dawało wygraną, a przy okazji także darmową służbę
u księcia. Rozległy się oklaski i wiwaty.
– To, co, zagramy jeszcze raz? – Książę rozkręcał się i nie
zamierzał wypuścić z rąk frajera oraz zakończyć dobrej zabawy.
– Oczywiście. Nadal mam nadzieję na pannę.
– Stawiasz następny tydzień w mojej służbie, a ja ten, który
już przegrałeś. Umowa?
– Umowa.
Janek wziął kubek do ręki i podobnie jak za pierwszym razem
zdobył jedynie dwa i trzy. Książę ryknął ze śmiechu i powiedział:
– Coś te dwójki i trójki kochają cię, synu! Teraz moja kolej!
Bolesław zdobył jedenaście i Janek miał już dwa tygodnie
swojej służby w plecy. Teraz należało przystąpić do ataku.
– Mości książę. Absolutnie daleki jestem od tego typu po-
dejrzeń, ale któryś z zebranych mógł sądzić, że gra odbywa się
w sposób nieuczciwy. Proszę mnie wysłuchać. To dziwne, że wy-
padają tobie panie tylko piątki i szóstki, a mnie dwójki i trójki.
Ja jestem przekonany, że jest to wynikiem jedynie szczęścia
i pechu, ale na wszelki wypadek, by uniknąć ewentualnych plotek
o książęcej uczciwości, proponuję zamienić sprzęt. Co książę na
to? – To był zawsze trudny moment. Przekonać przeciwnika, by
zgodził się na propozycję bez wyjmowania sztyletu lub miecza.
– Gram uczciwie i sprzyja mi po prostu szczęście. Jeżeli taka
twoja wola, Janku spod herbu „Pół krowy”, to niech i tak będzie!
Bawimy się przecież!
„To mnie łachudra prześwietlił. I nic z tym nie mogę zrobić,
bo się ośmieszę przed służbą! Kurwa! Niech mu będzie. Tylko
żebym się tak nie rozpędził, jak z tym Żydem dwie wiosny temu.
Do dzisiaj odbija mi się czkawką ta przegrana wioska”. Książę
miał burzę w mózgu i uśmiech zszedł mu z twarzy tak szybko,
jak się na niej wcześniej pojawił.
17
Pobierz darmowy fragment (pdf)