Darmowy fragment publikacji:
Rozdział 1
LOTNISKO W ATENACH
Nareszcie w samolocie. Ahmed zdejmuje kurtkę i siada z wy-
siłkiem na swoim miejscu przy oknie. Patrzy chwilkę w szybę, wy-
ciągając komórkę; ostatni telefon, ostatnie pożegnanie. W oczach
znowu pojawiają się łzy.
– Hej, kochanie – po drugiej stronie łącza ciepły dziewczęcy
głos. Serce podchodzi mu do gardła, łzy teraz już spływają stru-
mieniem. Łamiącym się głosem mówi:
– Jestem już w samolocie. Na szczęście znalazło się wolne miej-
sce. Zaraz zadzwonię też do domu, tam wszyscy na mnie czekają,
ucieszą się, że mi się udało. – Głos znowu uwiązł w gardle.
– Kochanie, wiesz, jak bardzo jest mi przykro i chciałabym po-
móc, ale są sprawy, na które nie mamy żadnego wpływu. – Teresa
przejmuje pałeczkę, starając się podnieść go na duchu. Jest jej
łatwiej, bo była do tego nieszczęścia przygotowana. Rozmawiają
jeszcze przez chwilę, po czym kończy rozmowę, wiedząc, że musi
on jeszcze wykonać kilka telefonów, zanim samolot wystartuje.
Odkłada komórkę na stół i siada wygodnie w ulubionym fote-
lu. Powraca myślami do snu, który miała niespełna dwa miesiące
wcześniej. Stała w salonie, gdy nagle zza zamkniętych drzwi są-
siedniego pokoju usłyszała, że Ahmed wbija gwoździe w ścianę.
Otworzyła i zobaczyła go stojącego z młotkiem w ręce, a obok
na ścianie wisiał obraz mężczyzny, muzułmanina. Pod tym dużym
obrazem były dwa małe, których nie zdążyła dobrze zobaczyć,
chyba przedstawiały krajobrazy. Chyba, pewna nie była. Budząc
9
się pomyślała, że ten sen zapowiada śmierć chorego ojca. Teraz
przypomniało jej się, że na obrazie była twarz mężczyzny około
czterdziestoletniego, a nie starca. Wtedy na to nie zwróciła uwagi.
Kroczyła dalej ścieżką wspomnień i dotarła do ostatniej niedzieli,
kiedy to wcześnie rano wyrwał ją ze snu dźwięk domofonu. Jak
zwykle naciskał dzwonek mocno, nerwowo, zmuszając ją do na-
tychmiastowego otworzenia. W każdym takim porannym najściu
odczuwała jego dobrze ukrywany strach; czy przypadkiem kogoś
nie zastanie. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym, jak zawsze
szybko wpadał do mieszkania, robiąc szybki i niezauważalny (jego
zdaniem) przegląd pomieszczeń i dopiero wtedy tulił ją do siebie.
Zawsze z taką samą siłą; do mnie należysz – mówiły jego ramiona
– tylko do mnie. W ten ich ostatni niedzielny poranek ich powita-
nie było jednak inne niż zwykle. Jego oczy nie zrobiły penetracji
po pomieszczeniach, wydawał się bardzo szczęśliwy i nie obcho-
dziło go, czy spała sama czy nie. Jego wyjazd do ojczyzny był już
ustalony, pozostały mu tylko dwa tygodnie. Wczuł się już w tę no-
wą rolę, która na niego tam czekała. Walczył z tym długo, mając
nadzieję, że uda mu się żyć tak, jak chciał, ale widocznie teraz już
to zrozumiał. Teresa poczuła ulgę, widząc to, i pomimo iż zrobiło
się jej przykro, naprawdę ucieszyła się, iż ta gehenna wreszcie się
skończy.
– Kochanie, zrób mi kawę – poprosił, przechodząc energicznie
do kuchni i siadając na krześle. – Miałem sen – zaczął mówić
z uśmiechem, a radość tryskała z jego oczu.
– A co ci się śniło? – zapytała, czując napływającą falę chłodu.
– Śnił mi się mój ślub, wszyscy byli bardzo zadowoleni, rado-
śni. Pełno śmiechu, cała rodzina bardzo szczęśliwa – opowiadał
chaotycznie.
– Ślub z tą samą, z twoją żoną? – zapytała wtedy, czując, jak
pot cieknie jej po plecach
– Tak, tak; właśnie jeszcze raz był ten sam ślub, ale teraz
wszyscy byli bardzo radośni – odpowiada cały w uśmiechu.
– To dobrze – zdołała wykrztusić, odwracając się szybko do
niego plecami. Jak dobrze, że nie musi patrzeć mu teraz w oczy,
niech się cieszy chociaż na krótko, tak czy siak, co ma się wy-
10
darzyć, wydarzy się i już nie można temu zapobiec. Wie, że sen
w najlepszym wypadku zapowiada jego rozstanie z żoną i kłótnie
rodzinne. W najlepszym wypadku, bo jest też druga możliwość. . .
Nie chce o tym myśleć, odwraca się do niego i słucha. Kontynu-
ują spokojną rozmowę, z której wynika, że umówił się na jakieś
malowanie, więc za chwilę będzie musiał wyjść.
Jak to dobrze – myśli z radością – że nie trzeba będzie się
nim zajmować. Ona też nie ma już najmniejszej ochoty zajmo-
wać się głaskaniem go po główce. Z radością czeka na ostateczne
zakończenie sprawy. Jeszcze tylko kilkanaście dni i będzie zbyt da-
leko, aby móc jej szkodzić. Będzie musiał wreszcie zająć się całym
tym galimatiasem, który sobie przygotował. Powraca myślami do
snu, analizując go po kawałku. Sam ślub może oznaczać ogrom-
ne nieporozumienia, czego jest pewna, wie, jak ciężko dogadać się
z nim. Bardziej martwi ją radość całej rodziny, na którą tak bar-
dzo zwrócił w śnie uwagę. To w połączeniu ze ślubem raczej na
pewno oznacza śmierć. Ojciec czuł się źle, prawie cztery miesią-
ce w łóżku. Ahmed musiał dostosować się do niego, ale dobrze
wiedziała, że tam na miejscu nie będzie to wcale łatwe. Czuła, że
będzie się przeciwstawiał, co może spowodować następny wylew.
No cóż, to już nie jest jej problem. W tym momencie przypomniała
sobie swój dzisiejszy sen, nad którym nawet nie zdążyła się zasta-
nowić. Śniło jej się, że czekała na niego, usłyszała w śnie szybki
dzwonek, zerwała się z łóżka, i tuż po otworzeniu drzwi domofo-
nem wbiegła do łazienki. Tam go zobaczyła, stał tyłem do niej
i bardzo wyraźnie zobaczyła, że ma czarne, długie, proste włosy,
zaplecione w warkocze. Warkoczy było kilka, pomiędzy nimi widać
było dokładnie przestrzeń, skórę. Spojrzała w lustro i zobaczyła
siebie w siwiuteńkich włosach. Posiwiałam, czekając na niego –
pomyślała wtedy.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. Nie miała jednak siły,
aby go podnieść. To wszystko działo się zaledwie tydzień temu.
W niedzielę miał ten sen, a wczoraj jego brat już nie żył. Rozma-
wiała z nim około dziewiątej rano i wszystko było OK, po godzinie
wpadł do domu jak burza, zostawiając jakieś uchwyty do szafy, bo
uparł się, aby wstawić takie, jak on chciał. Po dwóch godzinach za-
11
dzwonił, szlochając jak małe dziecko. Z trudem zrozumiała, co się
stało. Niewiele wiedziała o jego rodzinie, ale z wielkim niepokojem
zapytała:
– Który brat, ten, który ma tylko jedno dziecko? – Prawdę
mówiąc, wolała, żeby to był on.
– Nie – padła odpowiedź – ciężarówka zabiła tego, który ma
pięcioro dzieci. – Szloch, jaki rozległ się w słuchawce, jeszcze teraz,
brzmi jej w uszach. Nie znalazła wtedy żadnych słów na pociesze-
nie. Wiedziała, że takie słowa nie istnieją. Wiedziała, że los wziął
sprawę w swoje ręce. Przyszedł czas. Teraz musi zacząć pić pi-
wo, które warzył tyle lat, nie licząc się z innymi. Szkoda tylko,
że następna kobieta zapłaci za jego towarzystwo łzami. Teresa ze
smutkiem pomyślała o młodej niedoświadczonej kobiecie. Po tylu
latach szarpania się z tym człowiekiem dopiero w ciągu ostatnich
dwóch miesięcy zrozumiała, że przynosi on ból każdej kobiecie,
która z nim jest. Ten kochany człowiek z jednej strony, był jak bat
z drugiej. Niszczył życie swoich kobiet, uśmiechając się do bajek,
które każdej z nich serwował bez umiaru. W jej oczach pojawi-
ły się łzy, odnowił się dawny ból. Na szczęście znowu zadzwonił
telefon. Tym razem podniosła go szybko, korzystając z okazji do
zamknięcia tematu, który ciągle jeszcze był otwarty i szarpał ser-
ce. Rozmawiając z jedną ze swoich klientek, zapomniała o całej
sprawie. Powrócił spokój.
Oparł głowę o oparcie siedzenia, podczas gdy samolot powoli
przygotowywał się do startu. Wyłączył komórkę, wiedząc, że tego
numeru już nigdy nie otworzy. Teresa zlikwiduje go może jutro,
może pojutrze. Był na jej nazwisko, więc mogła to zrobić. Cieszył
się, że uregulował rachunki wcześniej, bo teraz już by pewnie nie
zdążył. Patrzył ze smutkiem na Ateny, które oddalały się coraz
bardziej. Przeżył tutaj tak wiele, tak wiele dobrych chwil, zaznał
tyle miłości od dwóch kobiet, które były mu tak bardzo bliskie.
Nie chciał pamiętać o tych wszystkich bajkach opowiadanych na
przemian jednej i drugiej. Kochał obie i chciał je obie zatrzymać.
Ale chciał też zatrzymać tę, która miała dać mu dzieci. Pamiętał,
jak na pytanie Teresy, czy kocha swoją narzeczoną, odpowiedział:
12
kocham bo to jest moje życie – tak wtedy myślał, pewien nadziei
jak zwykle. Był pewny, że wszystko potoczy się gładko po jego
myśli, że one obydwie się pogodzą z tą myślą, tak jak pogodziły
się z myślą, że są dwie w jego życiu. Wtedy jeszcze wierzył mocno,
że będzie je miał tak jak do tej pory tu na miejscu, a tam dale-
ko w ojczyźnie będzie ta trzecia, która da mu dzieci. Tak kiedyś
myślał, kiedyś. . . Sytuacja skomplikowała się już w pierwszych
dniach września, kiedy to wracał na łeb na szyję do Aten, bojąc
się, że straci Teresę na zawsze, bo termin jego powrotu, jaki mu
wyznaczyła, właśnie się kończył. Wtedy prawie uciekł z rodzinne-
go domu na lotnisko. Po wylądowaniu dopadła go jednak straszna
wiadomość: ojciec w kilka godzin po jego wyjściu dostał wyle-
wu. Częściowo sparaliżowany wylądował w szpitalu, prawie w tym
samym czasie co i siostra oczekująca trzeciego dziecka. Stan oby-
dwojga był krytyczny. Za to wszystko winą obarczyli jego. Sam
też czuł, że to jego zachowanie sprowokowało tyle złego w jego
rodzinie. Nie był w stanie skontaktować się z Teresą, chociaż dla
niej wrócił. Nie wiedział, co ma robić. Nie był gotowy na to, aby
ostatecznie ją stracić, ale też wiedział, że będzie musiał wrócić do
kraju, czuł coraz mocniej, że jego wolność się skończyła. Kochał
swego ojca nad życie, ale były chwile, gdy myślał, że bez niego by-
łoby mu o wiele łatwiej. A jednak mocno pragnął, aby ten jeszcze
żył.
Skontaktował się z nią dopiero po trzech dniach, w nocy, dzwo-
niąc z numeru, którego nie znała. Nie chciał się przyznać sam przed
sobą, ale obawiał się iż nie podniesie słuchawki, a tego by za nic
nie zniósł. Dała mu termin do swoich urodzin, a teraz już było kil-
ka dni po nich. Wiedział, że jest bardzo silna, już nie raz się o tym
przekonał i pomimo iż zawsze udawało mu się ją przyciągnąć do
siebie, teraz obawiał się, że już mu się to nie uda. Zadzwonił tak
późno, licząc na to, że pomyśli, iż to któraś z jej klientek zroz-
paczona dzwoni. A skoro już go usłyszy, to i pozwoli mu mówić.
Dobrze pamięta ten ścisk w gardle, gdy usłyszał jej głos.
– Mogę przyjechać? – zapytał wprost
– Tak, możesz, musimy porozmawiać – odpowiedziała zasko-
czona, bo była już pewna, że nie udało mu się wrócić.
13
W niespełna pół godziny później był już pod jej drzwiami.
Zamknął ją w żelaznym uścisku, nie pozwalając zadać żadnego
pytania. Zamknął jej usta mocnym pocałunkiem, zbierając siły
do opowiedzenia kolejnej bajki.
– Ożeniłeś się? – padło pierwsze pytanie, jak tylko oswobodziła
się z jego ramion.
– Nie, udało mi się wymigać z tego – z dumą patrzył na radość
malującą się na jej twarzy. – Ale chyba będę musiał wrócić – rzucił,
pijąc sok, który mu podała. Patrzył na nią uważnie, obserwując jej
reakcję. Bał się. Sam nie wiedział, jak ma poprowadzić rozmowę,
aby wygrać jeszcze trochę czasu dla siebie. Na szczęście Teresa
była spokojna, nie zadawała pytań, po prostu patrzyła na niego,
czekając na dalszy ciąg. Ucieszył się, myśląc jak bardzo musi go
kochać. Opowiedział o tym, jak bardzo było mu ciężko wyjechać,
że wszyscy chcieli, aby się ożenił, ale on stosował ciągle jakieś uniki
i w końcu w dniu jej urodzin wyjechał nagle, nikt nie miał czasu
nic zrobić. Po prostu uciekłem – opowiadał z dumą. Niestety teraz
jest jak jest. I ojciec, i siostra są w szpitalu.
Zapadła długa cisza. Patrzył na swoją ukochaną i cieszył się,
widząc współczucie w jej oczach. Wiedział, że po raz kolejny wkrę-
cił ją w swoje problemy i zatrzymał przy sobie. Cieszył się z te-
go jak małe dziecko, bo wiedział bardzo dobrze, że jej obecność
przy nim była dla niego jak parasol. Ochraniała go swoją miłością.
Chciał tej miłości, potrzebował jej, potrzebował jej bardzo, była
dla niego jak balsam. Nigdy też żadna kobieta nie dawała mu ty-
le radości w łóżku co ona. Jego palce zaczęły powoli rozpinać jej
piżamę. Złapał ją na ręce i zaniósł do łóżka. Znowu należała do
niego, tylko do niego. Pozwolił jej zająć się sobą, tak jak lubiła,
ale tylko przez chwilę, sam był zbyt wygłodniały, aby móc czekać.
Pokój szybko napełnił się dźwiękiem spełnienia, a już po chwili
także jego chrapaniem. Obudził się w nocy, mówiąc coś w ojczy-
stym języku, czego Teresa nie rozumiała. Podniósł się więc sam
i przykrył prześcieradłem, uśmiechając pod nosem, szczęśliwy, że
się nie zorientowała. Przy porannej kawie padło pytanie, na które
był bardzo dobrze przygotowany.
– To teraz już będziemy mogli razem zamieszkać, tak? – zapy-
14
tała, nie patrząc na niego, co wydawało mu się trochę dziwne, ale
nie chciał zaprzątać sobie tym głowy.
– Nie jestem jeszcze gotowy, kochanie, widzisz co się dzieje
teraz tam, być może będę musiał wrócić – powiedział najcieplej
jak potrafił. Temat się urwał, nie pytała o nic więcej. Ubrał się więc
szybko i wyszedł do pracy. Gdy stał w przepełnionym autobusie,
ogarnął go niepokój
Czyżby wiedziała? Nie, to niemożliwe. Pomimo iż miała tak
wielkie możliwości odszukania prawdy, zawsze udawało mu się
wpoić jej jego prawdę. Kochała go i wierzyła mu. Nonsens, nie mo-
gła się domyślić, wydawało mu się tylko. To jego własny lęk przed
nieznanym, to i tylko to. Uspokojony uśmiechnął się do własnych
myśli. Wszystko będzie znowu dobrze. Ona nie potrafi się nigdy
ode mnie uwolnić – myślał intensywnie.
Dni mijały szybko jeden za drugim. Rozmawiał ze swoją ro-
dziną codziennie, siostra urodziła syna, z nią i dzieckiem było już
wszystko dobrze, ale z ojcem nadal ciężko. Coraz gorzej zaczęło
się dziać między dwoma braćmi. Podczas jednej z rozmów nagle
wywiązała się walka pomiędzy nimi. Gdyby nie obecny tam wu-
jek, mogło się to bardzo źle skończyć. Bardzo dobrze wiedział,
że powodem są pieniądze, których nie było. Wszyscy czekali na
forsę od niego, a on też nie miał. Skończyły się czasy, kiedy tra-
cił na siebie, ile chciał, a tam nikt od niego niczego nie oczeki-
wał. Teraz leczenie ojca pochłaniało ogromne kwoty, zadłużyli się.
A poprawy widać nie było. Martwiło go to bardzo, coraz bardziej.
Na dodatek zastanawiało go też dziwne zachowanie Teresy. Gdy
odwiedził ją niespodziewanie, zobaczył rozłożoną gazetę z ogłosze-
niami. Zauważył, że szukała mieszkania. Nie chciała jednak o tym
rozmawiać. Szybko zmieniła temat. Ale znowu los mu pomógł –
wychodząc, usłyszał, że dzwoni jej komórka. Wyszedł więc, ale
został pod drzwiami. Usłyszał, jak ustalała spotkanie w sprawie
nowego mieszkania. Zapamiętał adres, który powtarzała, zapisu-
jąc. Zdziwił się, bo była to dość odległa dzielnica. Na szczęście
znał ją, tam był jego zakład pracy. Zapamiętał numer i godzinę.
Następnego dnia tak zaplanował swoje prace, aby móc się pojawić
15
na spotkaniu z właścicielką. Pojawił się za plecami Teresy, w mo-
mencie gdy wchodzili do bloku.
– Zdążyłem i ja, kochanie – powiedział głośno, troszkę ze stra-
chem, że mu się oberwie. Właścicielka zaskoczona spojrzała na
kobietę, ta jednak nie odezwała się ani słowem.
– Pracuję tutaj obok – wyjaśniał dalej, teraz już pewniej –
i myślałem, że nie zdążę na to spotkanie, ale jednak się udało.
Właśnie wyjechali na czwarte piętro, kobieta otworzyła drzwi
do mieszkania. Ahmed natychmiast wybiegł na balkon, szybko
obejrzał całe pomieszczenie i ze słowami: „Kochanie, bierzemy to,
załatw wszystko, ja muszę wracać do pracy” wybiegł z domu, rzu-
cając jeszcze szybkie „do widzenia” w stronę właścicielki. Dopiero
na ulicy ochłonął, ale tylko na chwilę, zaraz opanował go nowy lęk.
Teresa wydawała się dziwnie spokojna. Nie mógł zrozumieć, czy
się ucieszyła, czy też nie. Jej oczy w tym przypadku nie dały mu
żadnej odpowiedzi. Pracował jak automat przez kilka godzin, ale
w końcu nie wytrzymał i zadzwonił zapytać, czy podpisała umowę.
– Tak, podpisałam – usłyszał spokojną odpowiedź; spokojną,
ale jakoś taką zimną.
– Kiedy się przeprowadzasz? – odważył się zapytać, dając tym
samym znak, że on nie będzie z nią mieszkał, ale to nie zrobiło
na niej większego znaczenia. Odpowiadała spokojnie, ale nie roz-
wijając żadnego z pytań, które jej zadawał. Wydawało mu się to
bardzo dziwne, zupełnie do niej niepodobne.
Pomagał przy przeprowadzce, został nawet na noc, ale czuł
się nieswojo. Było mu przykro, że tak ją oszukiwał, ale zaraz się
usprawiedliwił, że ona na pewno już coś zaczęła rozumieć, więc jak
się cała sprawa wyda, to nie będzie ją aż tak bolało. Poza tym, nie
można tego już zmienić, więc po co się martwić. Dni mijały mu
coraz szybciej, rozmowy z braćmi kończyły się kłótnią, kazali mu
wracać i zostać tam na stałe. Wiedzieli dużo o jego podwójnym
życiu w Atenach, chcieli, aby wreszcie założył prawdziwą rodzinę,
no i oczywiście, z czego dobrze zdawał sobie sprawę, chcieli nim
kierować tak, aby im pomagał.
Wykupił bilet tylko w jedną stronę, ale Teresie nic o tym nie
powiedział. Dopiero po kilku dniach przyznał się, że już ma bilet
16
i pomimo iż miał jechać dopiero w przeddzień świąt, to jednak nie
znalazł biletu i w rezultacie poleci wcześniej. Skwitowała to jed-
nym prostym skinieniem głowy. A potem wydarzyło się to, co się
wydarzyło. Teraz przypomniał sobie reakcję Teresy na sen, który
jej opowiadał. Wtedy myślał, że to z zazdrości tak posmutniały
jej oczy, teraz dotarło do niego, że ona już wtedy, w ten niedzielny
poranek, zrozumiała. W jego oczach znowu pojawiły się łzy. Po-
myślał, ile ta kobieta przez niego wycierpiała. Przypomniał sobie
scenę sprzed dwóch tygodni, kiedy to dowiedziała się, że jednak
jest już od dawna żonaty. Przypomniał sobie, jak bardzo cierpiał
wtedy, jak dobrze rozumiał całą wyrządzoną jej krzywdę. Wtedy
chciał zapaść się pod ziemię, po raz pierwszy w życiu zrozumiał,
ile bólu sprawia jej swoim zachowaniem. Oczekiwał, że rzuci się na
niego z pięściami, jak to robiła nie raz na początku ich znajomości,
albo że po prostu wyrzuci go z domu, mówiąc coś, co bardzo go
zaboli. Ale ona tylko popatrzyła na niego i powiedziała:
– Ja ci wszystko przebaczam i mam nadzieję, że i Bóg ci prze-
baczy.
Te słowa dzwoniły mu jeszcze teraz w uszach. Wiedział, że
nigdy, przenigdy ich nie zapomni, tak jak nigdy nie zapomni o niej.
Wtedy słysząc je, ucieszył się, że nie ma w jej głosie nienawiści ani
złości i pomimo iż wystraszył się wzmianki o Bogu, czuł że ona
nie pozwoli zrobić mu krzywdy. Nie chciał wierzyć, że są sprawy,
na które nawet ona nie ma wpływu i nie potrafi ich naprawić
swoją miłością i dobrocią. Dwa tygodnie, a tyle zmian. Jego głowa
stawała się coraz cięższa. Miał wrażenie, że ktoś rozłupuje mu
czaszkę wielkim młotem. Na szczęście miał przed sobą wiele godzin
lotu, zanim dotrze na miejsce. Był zły na siebie, że pozwolił się tak
uwikłać w ten ślub. Teraz nie będzie mu łatwo się z tego wyplątać.
Za nic nie mógł pogodzić się z myślą, że jego życie już na zawsze
będzie związane z Pakistanem.
– Nie, to nie może być koniec mojej wolności. Nie może. –
Patrzył w chmury za oknem samolotu, powtarzając raz za razem:
– Ja tutaj wrócę, wrócę, wrócę. . .
17
Rozdział 2
EVI
Stojąc w strugach ciepłej wody, wyobrażała sobie, że razem
z tym codziennym potem i kurzem z jej ciała spływa też cały pot
i kurz z jej duszy; wszystko to, co pozostawił w jej duszy związek
z tym dziwnym człowiekiem. Było w nim tyle dziecięcej radości
i dobroci, i równocześnie tyle wstrętnego sprytu i matactw – za-
wsze tak kręcił, aby wyszło na jego korzyść. Nie chciała już o nim
myśleć, wręcz przeciwnie, chciała jak najszybciej zapomnieć, wy-
mazać z pamięci wszystko, wszystko, i zacząć nareszcie naprawdę
żyć. Wycierała się powoli grubym ręcznikiem, myśląc z radością:
Poleciał. Nareszcie jest daleko. Nareszcie mam spokój, nareszcie
jestem wolna, cudownie wolna. Dopiero teraz zaczynała rozumieć,
jak bardzo była uwięziona.
Przechodząc do sypialni, zahaczyła o kuchnię, biorąc wcześniej
przygotowaną wodę z miodem. Był to codzienny rytuał – zawsze
wieczorem ją przygotowywała, a rano na czczo wypijała. Wierzyła,
że to pomaga jej jelitom lepiej pracować. Położyła się jak zwykle
po prawej stronie, bliżej drzwi, i opatuliła kołdrą. Jak dobrze,
że wreszcie włączono centralne ogrzewanie. Czuła coraz bardziej
ogarniającą ją senność, z wysiłkiem wystawiła rękę i nacisnęła
kontakt, gasząc światło.
Sen pojawił się natychmiast, bardzo mocny i symboliczny, jak
zawsze, kiedy miał związek z nim. Widziała bardzo dokładnie sie-
bie i jego w jej łóżku. On leżał na jej miejscu, oparty o poduszki,
był bardzo smutny, wyglądał na chorego. Ona próbowała czymś
18
go zainteresować, ale pozostał obojętny. Pomiędzy nich jakby we-
pchnął się obraz jej brzucha, a dokładniej jej pępka, który wyglą-
dał jak pępek dzieciaka, któremu dopiero co odpadła pępowina.
Pępowina została odcięta – przeleciało jej przez myśl. Spojrza-
ła na niego, ale jego spojrzenie zdawało się mówić: „Tak, wiem”,
albo raczej „Już to wiem. . . ”.
Obudziła się całkowicie, ale zaraz zamknęła oczy z powrotem,
próbując odtworzyć sen jeszcze raz. Po powtórnej analizie na jej
twarzy pokazał się uśmiech ulgi. Nareszcie wolna, wolna. Nie po-
trafiła jeszcze całkowicie zrozumieć, co tak naprawdę się wyda-
rzyło, wszystko było zbyt bolesne jeszcze, wiedziała jednak, że
spłaciła swój karmiczny dług wobec niego. Była naprawdę wolna.
Czuła, że jeszcze teraz nie potrafiła cieszyć się tą wolnością tak
naprawdę, na całego, bo była w niej jeszcze gdzieś ta nieprzetra-
wiona do końca nadzieja, że będą razem żyli długo i szczęśliwie.
Ot, babska głupota. Spojrzała na zegarek, był środek nocy do-
piero, a jej oczy pozostawały szeroko otwarte. Znowu to samo. . .
Znała już ten scenariusz, ale na szczęście teraz potrafiła już go
zmieniać. Opatuliła się więc szczelnie kołdrą i odganiając w si-
ną dal wszelkie myśli, powoli zapadała w sen, programując się na
pełny odpoczynek. Chciała obudzić się dopiero po godzinie ósmej.
Obudził ją dźwięk telefonu. To jedna z jej nowych klientek.
Zadając pierwsze powitalne pytania, przeszła szybko do kuchni,
nastawiając ekspres, po czym szybko wyszła, aby nie było go sły-
chać w słuchawce. Kobieta zaczynała już teraz zadawać pytania,
na które trzeba było zacząć odpowiadać. Teresa tak prowadziła
rozmowę, że tamta musiała znowu sama zająć się analizą tego, co
powiedział jej partner. Wykorzystując to, terapeutka przeszła do
kuchni, nalała mleka w kubek, zalała to kawą i po cichu przeszła
z powrotem do salonu. Spokojnie upiła łyk kawy, uważnie słucha-
jąc głosu w słuchawce. Teraz krok po kroku przybliżała się do
mówiącej coraz bardziej, w czym pomagały jej rozłożone już karty
tarota. Widziała już bardzo dokładnie całą wczorajszą sytuację,
przebieg rozmowy i emocje jej towarzyszące. Spokojnie zaczekała,
aż kobieta skończy swoją opowieść, i zaczęła tasować talię, któ-
ra robiła dużo hałasu, ale tak naprawdę nie używała jej. Było to
19
potrzebne, aby klienci, z którymi miała kontakt telefoniczny, sły-
szeli ją, jak rozkłada karty; to ich uspokajało i wprawiało w stan,
w którym łatwiej mogli przyjąć to, co miała im do powiedzenia.
Skończyła tasowanie i skupiła się na kartach, które rozłożyła wcze-
śniej. Krok po kroku analizowała wczorajszą sytuację, trzymając
ramieniem słuchawkę. Jej prawa ręka dobierała wciąż nowe kar-
ty, a lewa oparta przegubem o stół, jakby osłaniała cały rozkład.
Po drugiej stronie słuchawki panowała całkowita cisza. Kobieta
kuliła się coraz bardziej w sobie, słuchając, traciła całkowitą pew-
ność siebie, słyszała te same słowa, które powiedział wczoraj jej
partner. Tak dokładnie, jakby to on sam znowu jej to powtarzał.
– Powiedział ci już kilka razy, że nie może ścierpieć tej samej
poplamionej piżamy na tobie, a te stare kapcie wywołują wręcz
odruch wymiotny, dlaczego nie wyrzucisz tych rzeczy, dlaczego nie
słuchasz co do ciebie mówi? – padło pytanie.
Teraz dziewczyna już nie mogła powstrzymać płaczu, rozsz-
lochała się na dobre, przerażona faktem, że tamta, której nigdy
nie widziała, ale rozmawiała już z nią kilka razy, tak dobrze opo-
wiedziała jej cały przebieg wczorajszej kłótni. Do tej pory Teresa
rozmawiała z nią ciepło i serdecznie, próbując przyzwyczaić ją do
myśli, że nie ma racji, że może się myli w pewnych sprawach. Nie
zrobiła na niej jakiegoś większego wrażenia, wydawało jej się, że
koleżanki, które ją zachwalały, przesadziły. Ot, zwykła kobieci-
na, która w ten sposób zarabia na chleb. Nie wierzyła, że może
naprawdę przepowiedzieć przyszłość. Wręcz przeciwnie, uważała
ją za niezdolną do tego. Liznęła trochę wiadomości z psychologii
i teraz na tym bazuje. Było jednak w głosie tej kobiety coś, co
przyciągało jak magnes. Dzisiaj też chciała po prostu ją usłyszeć,
nieważne, że była pewna, iż nie potrafi rozwiązać jej problemu.
Jej głos działał jak balsam, chciała go usłyszeć znowu. Tym ra-
zem jednak rozmowa była zupełnie inna. Dziś dopiero zrozumia-
ła, jaką siłą dysponuje ta nieznana jej kobieta. Przeraziła się, ale
równocześnie poczuła wielką pewność, że potrafi jej pomóc. Wy-
tarła głośno nos i wiedząc, że Teresa dała jej czas na ochłonięcie,
otworzyła usta, aby poprosić ją o pomoc. Nie zdążyła jednak nic
powiedzieć.
20
Pobierz darmowy fragment (pdf)