Darmowy fragment publikacji:
Narodziny
Noc na dobre spowiła już świat, a mrok zuchwale rozgościł się w każdym,
najmniejszym i najwęższym zakamarku mieszkań, i domów, zagarniając wszelkie
barwy, faktury, krawędzie i przedmioty w jedną idealną pustkę ciemności, w której
to zrodzić mogło się tylko to, co przynależne magii i Księżycowi.
Kiedy niemal każdy mieszkaniec, tego kawałka Ziemi zapadł już w głęboki
sen, pochłaniający jego jestestwo, istnienie i wszelki byt do tego stopnie, iż nie
wiedział już czy śni, czy nie. Na świat wydobył się on…
Nie był tym, co sprawia, że rodzice z niechęcia odrywają się od swych
posłań, wyrywają ze snu. Tym, który wprawia ich w przeciągła dyskusję na temat
tego, kto ma pójść. Nie należał do tych, którzy mówią, możesz się nie spieszyć,
możesz poleżeć, możesz przeczekać. Nie był tym znanym. Gorzej, był tym nie
znanym. Tym, który to rozrywa czerń nocy, jak strzep starego płótna. Przeszywa
ciszę, wyrzucając ją poza nawias bytów. Był tym krzykiem dziecka, które wbija się
w serce tak nagle, że ból ogarnia niemal całe ciało. Przeszywa skórę i uderza swym
lodowatym ostrzem wprost samo sedno życia. Pozbawia go możliwości bicia.
Zrywa rodziców z posłania, nie ważąc na sztywność i bolesność ich mięśni. Jest
tym krzykiem, który niemal postawia martwe ciała do pionu i zmusza do biegu bez
tchu, bez świadomości, bo jakże można myśleć? Trzeba działać, trzeba biec…
Krzyk pochodzący z najmniejszych zakamarków wnętrza dziecka, jest tym, który
niemal zabija.
Rozdarł on niemal cały świat w domu przy ulicy Konwaliowej numer osiem.
Zawibrował, uderzył, odbił się od ściany do ściany, od sufitu do podłogi, aż
wreszcie z niego to pojawiła się pewna myśl: „Jestem…” – była tak niewinna i
nieśmiała, jakby nie mogła sama uwierzyć w znaczenie słowa „jestem”.
Wystarczyła tylko chwila, aby to pozorne „jestem” przerodziło się niemal w krzyk:
„Ja jestem! JESTEM” i zaczęło z jeszcze większą prędkością wirować dookoła
ścian i odbijając się zarówno od nich, jak także od sufitu, mebli i pozostałych
powierzchni, zamieniając to w radosne podskoki.
„Jestem, jestem, jestem, ale jak jestem?” – zaczęła zastanawiać się ta dziwna
myśl nad swym stanem istnienia, aż wreszcie ni stąd ni z owąd uderzyła o sufit i
wydała z siebie ciche
- Auuu!
Po czym upadła na podłogę z kolejnym, ale bardziej bolesnym i przesadnym
- Auuu!
Złapała swoje usta, które to jej myśl zamieniły w dźwięk.
- Auuu… – wypowiedziała dla pewności nie odrywając rąk od ust, co sprawiło, iż
auuu zabrzmiało bardziej, jak mau, mau, mau – Ja jestem! – krzyknęła radośnie i
poczuła pulsujący ból pośladków, które zetknęły się w nagły sposób z podłogą.
Przeniosła tam swe ręce i zaczęła nimi pocierać. Przestała tylko na moment, aby
podnieść znów swe dłonie przed oczy i sprawdzić, czym tak naprawdę one są.
Oglądała je z nieskrywanym zadowoleniem. Były białe, choć ona tej barwy
jeszcze nie znała z nazwy i nie wiedziała, że istnieją inne kolory, gdyż
pomieszczenie, w którym się zrodziła okrywał mrok tak intensywny, iż pochłaniał
wszelkie zabarwienie swą czernią i grafitem. Obróciła dłonie i spostrzegła, że
składają się z długich i chudych paluszków, które zakończone są czarnymi i
długimi paznokciami. Patrzyła na nie z zachwytem, gdyż stanowiły jej część. Dla
pewności klasnęła jedną ręką o drugą i usłyszała donośne KLAP. Ten gest
rozbawił ją, dlatego też postanowiła go powtórzyć i tak oto usłyszała po raz
pierwszy swój śmiech. Był to piskliwy dźwięk, który wprawił ją w niemałe
oszołomienie. Znów zakryła swe usta dłońmi i powędrowała nimi w górę. Ominęła
mały, pyrkaty nosek i dotknęła oczu. Nagle cały świat zniknął. Oderwała dłonie i
rozejrzała się dookoła. W rzeczywistości po raz pierwszy patrzyła na otoczenie,
które nie było jej częścią. Wszystko tonęło w mroku, ale to jej nie przeszkadzało.
Czuła się spokojna i zadowolona. To była najlepsza pora dla narodzin takiej
istotki, jaką była, choć nie do końca wiedziała kim jest tak naprawdę. W pewnym
momencie do jej uszu dotarł kolejny gromki krzyk, który wibrował w jej głowie i
przyprawiał o radosny skurcz mięśni w brzuszku. Miała wrażenie, że rośnie i to
uczucie ją niezmiernie cieszyło. Powstawała. Zradzała się dzięki temu dźwiękowi.
Nagle do pokoju wpadła jakaś wysoka postać, która nacisnęła jakiś
pstryczek na ścianie i podbiegła do łóżka. Ten pstryczek sprawił, że cały pokój
zajaśniał blaskiem, z którym jeszcze się nie spotkała. Zacisnęła powieki. Oczy
zapiekły ją niemiłosiernie i poczuła, jak wypełniają się dziwna wilgocią, która
sprawia, że ból i pieczenie ustępują, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Gdy ponownie je otwierała musiała przyznać, że pomieszczenie nabrało jakiegoś
nowego wyglądu. Jednak najbardziej zaintrygowały ją istoty, które zebrały się w
nim. W drzwiach stał wysoki mężczyzna, a przy łóżku klęczała, jakaś krępa
kobieta o przyjemnie puszystych kształtach i tuliła mniejszą wersję siebie. Tak
naprawdę dużo mniejszą siebie. Mała dziewczynka płakała, ale już nie krzyczała.
- Nie martw się kochanie. Miałaś po prostu zły sen. Tak czasami bywa. – jej ton
zdradzał uczucia, których nie poznała jeszcze, ale słowa te sprawiały, ze
wypełniało ją ciepło, którego jeszcze nie poczuła. Nawet jeżeli to ciepło mieszało
się z uczuciem strachu, niepokoju, miłości i ogromnej ulgi.
Mała chlipała na łóżku i tylko tuliła główkę w wielkich ramionach dużej
kobiety.
- No cóż… chyba będziesz spać z nami dziś w nocy. – rzekł wielki mężczyzna w
drzwiach.
Dziewczynka oderwała swoją główkę od ramion kobiety i popatrzyła na
mężczyznę. Poderwała się radośnie i pobiegła w jego stronę od razu złapał ją w
ramiona i podrzucił w górę, jakby nic nie warzyła. Ponownie pochwycił i tuląc do
siebie odwrócił się, aby wyjść i zanieść dziewczynkę w jakieś tajemne miejsce.
Podniosła się z kolan, gdyż nie czuła już bólu. Odwróciła się w stronę kobiety,
która z ciężkością serca wstawała i narzucała właśnie uśmiech na twarz, zrobiła to
samo.
- A ja? Czy ja też mogę spać z wami? Cokolwiek to oczywiście znaczy… – nie
doczekała się odpowiedzi. Popatrzyła na nią z wyzwaniem – Dlaczego mnie
ignorujesz?! Przecież tu stoję. Przecież jestem! Popatrz na mnie! – krzyczała i
wkładała w ten krzyk całą swoją energię, ale bez skutecznie.
Kobieta przemknęła obok niej, tak jakby nikogo tam nie było. Skierowała
swoją dłoń w kierunku tajemniczego pstryka i całe światło znikło tak nagle, jak się
pojawiło.
Stała zdziwiona, po czym pobiegła za nimi krzycząc ciągle: „Jestem!
Jestem! JESTEM!”, ale bez większych efektów.
- Dzisiaj, jakoś tutaj zimno. – powiedziała kobieta do mężczyzny, gdy gramoliła
się do łóżka.
- Chyba masz rację, jakoś tak nieprzyjemnie.
Patrzyła jeszcze, jak cała trójka tuli się do siebie chowając w środku mała
dziewczynkę. Ich ciała stały się niemal fortecą chroniącą ich największy skarb
przed wszelkimi niebezpieczeństwami tego świata. A ona stała tuż obok, z dobrze
znaną sobie wilgocią w oczach, choć teraz nie piekł jej żaden ból i wtedy poczuła,
jak coś z nich wypada z brzękiem uderzając o podłogę. Poczuła, że może wcale jej
nie ma, albo przynajmniej nie powinno jej być tutaj. Schyliła się podniosła lodowy
kryształek i wsunęła do kieszonki swej spódnicy. Wykonała to tak machinalnie,
jakby czyniła to od wieków. A jednak w napływie dziwnej tęsknoty i rozpaczy, nie
była świadoma swego czynu.
Skierowała swoje kroki do pokoju w którym to powstała lub może jednak
nie powstała. Jak to się stało, że nikt nie zauważył jej narodzin i nie powiedział
kim tak naprawdę jest? Zanim jednak przekroczyła próg pokoju dostrzegła
olbrzymi cień, który wypełznął spod łóżka. Udał się w stronę dziwnego
przedmiotu umieszczonego na jednej ze ścian. Szkliści lśniącego i migającego,
jakby poza mrokiem coś jeszcze w nim istniało. Patrzyła, jak się przeciska i znika
w tamtym.
- Może on mnie widzi? – zapytała samą siebie, choć nie miała co do tego
pewności, gdyż ten pokraczny cień nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
Postanowiła jednak udać się za nim, aby sprawdzić, czy jest, czy jej nie ma. Choć
w głębi ducha czuła, że jest. W końcu miała oczy, ręce, nogi i inne części, których
nie potrafiła nazwać. Wydawała z siebie dźwięki, które możliwe, że sama tylko
słyszała, ale przecież wiedzieć o tym, że się jest i czuć to, chyba decyduje o
własnym byciu. Żałowała tylko, że te dziwne istoty, które także zamieszkiwały ten
tajemniczy pokój jej nie widziały i nie słyszały. Widocznie nie byli sobie podobni.
Rzuciła się w stronę tajemniczego przedmiotu za którym skrył się cień
postaci, ale nagle poczuła, że uderzyła o coś twardego i z łoskotem upadła na
podłogę. Tym razem bolał ją jej mały, pyrkaty nosek i pupa, na którą upadła dziś
drugi raz. Oczywiście wiedziałaby o tym, gdyby potrafiła liczyć. Nosek bolał
bardziej, dlatego to właśnie za niego złapała się odruchowo i zaczęła delikatnie
pocierać. Kiedy ból ustąpił spojrzała na ten dziwny przedmiot i wstała.
Patrzyła na coś, czego jeszcze nie widziała, choć tak naprawdę wielu z tych
rzeczy, na które patrzyła nie poznała. Dopiero zaczynała być i jej istnienie oraz
świat zamykał się w tym pokoju, korytarzu oraz kolejnym pokoju z wielkim
łóżkiem, na którym spokojnie spały trzy istoty. A teraz przed nią roztaczał się
zupełnie nowy widok. Przedmiot był umieszczony w ścianie, jednak nią nie był.
Dało się przez niego zobaczyć resztę tego świata. Uznała, że jest niezwykle
ogromny i jasny. W mroku, który rozświetlały latarnie dostrzegała jakieś dziwne
budynki, każdy był inny choć na pozór podobny jeden do drugiego. Stały mniej
więcej w równych odległościach od siebie, rozdzielone ogrodzeniami
i
żywopłotami. Rosły na nich małe i duże, a niekiedy nawet ogromne drzewa. Obok
tych tajemniczych miejsc biegł chodnik i ulica, na której stały jakieś mniejsze i
dziwniejsze budynki. Stały na kołach, każdy na czterech, ale nie dostrzegała
wewnątrz nich niczego poza fotelami i jakimś dziwnym mechanizmem z przodu.
Zaczęła się zastanawiać nad tym do czego mogą służyć. Domyślała się tylko tyle,
że w pozostałych budynkach za pewne śpią jakieś istoty, które spotkała tutaj.
Przytknęła nos do zimnej powierzchni przedmiotu i poczuła dziwne
łaskotanie. Odsunęła się tylko na chwilę. Po czym znów przytknęła swój nos i
postanowiła się rozejrzeć. Było to trudne. Musiała z całych sił przytykać swą twarz
do przezroczystej powierzchni, czyniąc swój nos niemal płaską powierzchnią, co z
resztą niezbyt mu się podobało i dawał jej to wyraźnie odczuć. Cały proces oglądu
wyglądał tak: Patrząc na wprost rozgniatała noc, patrząc w lewo, lewy policzek
stawała się bardziej płaski od naleśnika, a oko ulegało dziwnemu wytrzeszczeniu,
patrząc w prawo, adekwatnie, jak w przypadku lewej strony, prawy policzek
naleśnik, prawe oko wytrzeszcz. Dochodził do tego dźwięk mu zgania ciałem po
szybie, plasknięć i ścierania ze skrzypieniem, które mocno podrażniały uszy.
Jedyne, co dostrzegła, że ten dziwny świat zdawała się biec bez końca i dzielić się
na te śmieszne budynki. Nie była jednak w stanie dostrzec żadnej żywej istoty,
która postanowiłaby się po nim poruszać.
Oderwała się od szyby i zaczęła szybko myśleć o tym, jak się stąd wydostać
i poznać to, co było poza tym pokojem, choć najbardziej pragnęła spotkać kogoś,
kto ją zauważy i powie, że jest. Na razie tylko ona wiedziała o swym istnieniu i
miała przemożną chęć podzielić się tą wiedzą z kimś innym. Z początku chciała
znaleźć tajemniczy cień, ale nigdzie nie mogła go dostrzec. Poczuła się samotna i
opuszczona, ale coś ciągnęło ją do tego cienia, choć nie była w stanie powiedzieć
czym to dokładnie było.
Patrzyła na przedmiot, który oddzielał ją od tajemniczego i większego
świata. Starała się sobie przypomnieć, co też robiła ta dziwna kreatura, która
wymknęła się przez niego. Oglądała go z każdej strony, aż wreszcie zaczęła
dotykać milimetr po milimetrze, aby nie ominąć żadnej możliwości wyjścia. Jej
chude paluszki przesuwały się mozolnie po ramie okiennej, aż poczuła pod nimi
nieśmiałe muśnięcia powietrza.. Było to tak zaskakujące uczucie, że odsunęła
szybko rękę, ale po chwili znów nią przywarła do tej odrobinki kontaktu z tym, co
było poza nią. Chłód był przyjemny i niemal łaskotał ją po palcach. Postanowiła je
tam wcisnąć, ale było to trudne i okazało się niemożliwe. Dała za wygraną. Jeszcze
raz popatrzyła na przedmiot w ścianie i stwierdziła, że na samym środku znajduje
się coś innego. Spojrzała za siebie i dostrzegła, że drzwi przez które weszły
tajemnicze istoty także posiadają owe coś. Złapała za niego i pociągnęło, ale nic
się nie stało. Zaczęła się szarpać, ale bez większych rezultatów. Wreszcie zła na
siebie oparła się całym ciężarem na dłoni, która uchwyciła się klamki i poczuła, jak
opada na dół z cichym zgrzytem, aż jej dłoń się obsunęła. Złapała ten dziwny
przedmiot jeszcze raz i pociągnęła do siebie. Okno się rozwarło i chłód wpadł do
środka.
- Jestem… jestem! – pisnęła i podskoczyła radośnie.
Wspięła się na parapet i dała pewny krok przed siebie. Noga nie znalazłszy
żadnego oparcia pociągnęła reszte jej ciała za sobą, jakby w tym momencie
przejęla cała kontrolę nad nim i skumulowała w sobie znaczna część ciężaru.
Poczuła, jak zaczyna szybować w dół coraz szybciej i szybciej, było to nawet dość
przyjemne uczucie, coc krótkotrwałe. Plasnęła na ziemię, jej twarz wylądowała w
kałuży błota, które wdarło się do nosa. Było to tak nieprzyjemne, że odruchowo
zaczęła psikać, kichać i parskać, aż cała zawartość wyleciała tam, skąd przyszła,
obklejając podbródek i usta. Podniosła się na kolana z cichym jęknięciem: „Auuu”.
Przetarła twarz rękawem. I wreszcie wstała. Zignorowała głuchy ból nosa, który
znów się odezwał. W końcu była tam, gdzie chciała się znaleźć.
Rozejrzała się dookoła po tym, co ją otaczało i wypadła szybko na ulicę
przeskakując zwinnie płot. Jej nogi przyjemnie zgięły się, gdy zeskakiwała z
ogrodzenia. Podskoczyła na nich kilka razy, po czym zaczęła biec przed siebie.
- Jestem! Jestem! – pokrzykiwała radośnie. Po czym się zatrzymała i rozejrzała
dookoła. Możliwe, że była, ale całkiem sama i nadal nikt nie mógł jej powiedzieć,
że oto jest.
Zwiesiła głowę i powlekła się przed siebie.
Z początku ekscytował ją każdy widok. Nowe budynki, nowe ulice, jednak
po kilku metrach doszła do wniosku, że ani jedna, ani druga droga nie różnią się
między sobą zbyt mocno. Poza tym brak kogokolwiek dobijał ją niezmiernie.
Szła ze zwieszoną głową, aż do momentu, gdy usłyszała dziwny dźwięk, coś
się do niej zbliżało. Odwróciła się i spostrzegła intensywny blask dwóch lamp,
które zwiększały się z każdym centymetrem. Wreszcie dotarło do niej, że jest to
ten dziwny budynek, a raczej przedmiot, który widziała już stojący co kawałek,
przy domach. Do tej pory nie sądziła, że może się on poruszać. Już chciała
krzyknąć, czy ją widzi, ale ten minął ją z taką prędkością, że nie była w stanie go
dogonić. Przez ułamek sekundy dostrzegła tylko jakąś postać, która siedziała w
jego wnętrzu. Była podobna do istot, które już wcześniej spotkała w miejscu
swego narodzenia. Poruszał się zbyt szybko aby mogła za nim pobiec i sprawdzić,
czy istnieje jakiś cień szansy na to, aby właśnie ta istota ją widziała i wiedziała kim
jest. Poczuła jednak przypływ nadziei. W tym dotąd pustym świecie był jeszcze
ktoś i miała zamiar go spotkać. Pomaszerowała pewniejszym krokiem w kierunku
większej ulicy. Przynajmniej tak jej się wydawało po jej wyglądzie. Znajdowała
się tam szeroka jezdnia i chodniki, a budynki po obu stronach były znacznie
większe, jak również ogrodzenia, które je otaczały. W rzeczywistości nie każdy
był ogrodzony płotem lub innym murem, sprawiały wrażenie jakby zapraszały do
środka. Różniły się także od domu, z którego się uwolniła. Posiadały wielkie okna,
na których ustawione były różnego rodzaju przedmioty. Wreszcie w jednym
spostrzegła siedzące i stojące postacie. Były dość dziwne, ale postanowiła do nich
pomachać. Nie spotkało się to z żadną reakcją z ich strony. Wreszcie zaczęła
podskakiwać i krzyczeć do nich z zapytaniem, czy ją widzą. Jednak nadal nie było
z ich strony żadnej reakcji. Zaprzestała tych czynności i zaczęła się im
intensywniej przyglądać. Spostrzegła, że się nie poruszają. Trwają w tych samych
postawach, a ich twarze są podobne do siebie. Posiadały w sobie coś nierealnego,
wręcz nienaturalnego, coś co nie określało ich, jak tamtych istot, które już
spotkała. Nie posiadały w swych kształtach miękkich i przytulnych zagłębień, w
które można byłoby się zapaść. Bardziej były skrojone, a niżeli stworzone. Ich
twarze, choć
idealnie wyrzeźbione, pomalowane
i wymodelowane, były
pozbawione wszelakiego życia. Były, a jakby nie były. Pomyślała nawet, że w
pewnym sensie jest, jak one. Istnieje i nie istnieje. Możliwe, że śledziłaby je nadal
zastanawiając się nad swoim i ich stanem bytowania, i czy w swych osądach
względem ich żywotności nie jest zbyt surowa, gdyby nie oderwał jej od wystawy
czyiś głos. Spojrzała w tamtą stronę. Właśnie nadchodził jakiś mężczyzna. Chociaż
określenie „nadchodził” było zbyt wyrafinowanym czasownikiem na opis jego
ruchów i stan poruszania się, można rzec do przodu. Wyglądało to raczej tak,
jakby odbijał się od jednej strony chodnika do drugiej. Można było uznać, że się
przetacza w te i z powrotem bez sensu. Jego nogi się plątały i wiązały, dosłownie
wiązały się w supełki, jakby żyły własnym życiem. A nawet ona zdołała już
zrozumieć, że jej ciało jest zależne od jej woli. Zatem brak świadomości i kontroli
ze strony właściciela owego ciała sprawiał, że było ono, jak orkiestra pozbawiona
swego dyrygenta. Każdy w swoją stronę, każdy sobie i bywało tak, że ledwie
ratował się przed upadkiem. Może gdyby podciągnął spodnie, skrócił nogawki, nie
miał by, aż tak wielkich trudności z poruszaniem się. Pod nosem ciągle bredził
jakieś słowa, których sensu nie mogła zrozumieć. Uznała, że wygląda idiotycznie i
zachowuje się tak samo, jakby miało to tworzyć spójny obrazek tego kim jest. Jego
twarz była mocno zaczerwieniona, a nos nabrał odcienia purpurowo-fioletowego i
nabrzmiał nieadekwatnie do rozmiarów jego twarzy, przysłaniając wszelkie rysy i
oczy. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, jak stopione ze smalcem strąki
odsłaniając szereg łysych placków. Parskał i chrumkał dość nieprzyjemnie, że
trudno było mówić o jego podobieństwie do świnek, które w tym względzie
posiadały dużo więcej klasy. Jego koszula zwisła mu ze spodni, które ledwo
trzymały się na jego wychudzonym pasie. Opadły tak nisko, że nogawki, co chwilę
plątały się o zdezelowane buty i utrudniały mu poruszanie. Pomyślała, że powinien
je poprawić, to może będzie mógł iść znacznie prościej. Sama musiał przyznać, ze
ta dziwna istota była dość groteskowa i śmieszna, a jednocześnie odrażająca i
przerażająca, ale był jedynym żywym stworzeniem, które spotkała na swej drodze.
Niewiele myśląc podbiegła do niego, aby sprawdzić, czy jest dla tej dziwnej
postaci widzialna.
Mężczyzna przetoczył się obok niej, jakby była powietrzem, ale to jej nie
skłoniło do tego, aby dać za wygraną. Nawet odór, który poczuła nie odstraszał jej.
Choć drażnił jej nozdrza postanowiła za wszelką cenę zaznaczyć tutaj przed nim
swoje istnienie. Pobiegła za nim i ustawiła się twarzą w twarz. Poruszanie się
tyłem wcale nie sprawiało jej większych trudności. W przeciwieństwie do tej
istoty, która z chodzeniem do przodu miała duży problem. Zaczęła skakać co jakiś
kawałek i machać mu rękoma przed nosem.
- Widzisz mnie? Widzisz mnie? – pytała przeciągle – No popatrz! Przecież jestem!
Widzisz mnie?
On odpowiadał jej parskaniem i jakimś gulgotaniem, składającym się z
szeregu sylab dziwnego języka, którego nie mogła zrozumieć.
Ta groteskowa sytuacja trwała zaledwie chwilę zanim mężczyzna zaczął się
oganiać rękoma przed twarzą. Wyraz jego miny zmienił się. Miał szerzej otwarte
oczy i dało się w nich dostrzec strach, a nawet uczucie dużo głębsze niż strach.
Przerażenie. Zaczął intensywniej machać rękoma, jakby coś odganiał. Zmusiło ją
to do tego, aby się oddalić. Gdy wykonała kilka kroków wstecz mężczyzna się
uspokoił i przetarł rękom spocone czoło i oczy. Rozejrzał się dookoła, jakby
bardziej świadomy swego bytowania. Stan niewspółgrania ciała i umysłu ustąpił w
znacznym stopniu, co pozwoliło mu nawet dać kilka kroków przed siebie.
„A więc mnie widzi” – pomyślała i znów do niego podbiegła. Tym razem
reakcja jego nastąpiła dużo szybciej. Znów zaczął machać rękoma i krzyczeć: -
Zostawcie mnie! Wynoście się! – musiała przyznać, że dla odmiany te słowa
padały z jego ust znacznie wyraźniej. Patrzyła na mężczyznę próbując wzrokiem
przewiercić niemal jego otoczenie na wylot, aby dostrzec to samo, co on, ale nie
była w stanie. Jego krzyk z pewnością nie był skierowany do niej, zatem jej nie
widział i zaczęła zastanawiać się nad tym, czy w tym świecie istnieją też jakieś
inne istoty, których ona nie dostrzega tak, jak inni nie dostrzegają jej. W pewnym
stopniu zazdrościła im tego, bo nawet jeżeli wywoływały lęk i przerażenie, to były
widzialne dla tych istot.
Mężczyzna zaczął biec przed siebie i szło mu to nader sprawnie, już nie
kołował po całej powierzchni chodnika, tylko momentami się przewracał, ale
nawet upadki nie powodowały tego, że zaprzestawał swoich krzyków i machania
rękoma, aby odgonić to, co go ścigało.
Patrząc na niego miała ochotę za nim pobiec, aby mu jakoś pomóc. W końcu
jej nie widział, ona nie widziała tego, co go atakuje, ale ta bezradność tejże właśnie
istoty sprawiła, że miała ochotę przyjść mu z pomocą, choć nie wiedziała jakby
miało to wyglądać. I już miała puścić się biegiem, gdy usłyszała salwę śmiechu.
Głos nie był czymś przyjemnym i czasami dało się słyszeć pochrumkiwania, które
stanowiły jakąś pauzę dla kolejnych wybuchów tejże śmieszki.
Odwróciła się i spostrzegła ją na murku. Siedziała tam dziwna dziewczynka,
która nijak nie przypominała tych istot, poznanych przez nią do tej pory na swej
drodze. Wciąż się śmiała, a jej długie, srebrne włosy, spięte w koński ogon
kołysały się wraz z nią. Miała na sobie czarną, podartą sukienkę. Długie i chude
ręce zakończone szponami, którymi przytrzymywała się murku, kiedy kolejne
salwy śmiechu wstrząsały jej ciałem. Miała bladą twarz i wielkie błyszczące oczy,
bliżej nieokreślonej barwy. Patrzyła na nią i czuła, że ta ją widzi i właśnie z niej się
śmieje.
- Ty mnie widzisz?
- No jasne – odpowiedziała z ledwością i spojrzała na nią. Spotkanie ich oczu
sprawiło, że przestała się śmiać. – Niech zgadnę dziś się narodziłaś.
- Tak. – odpowiedziała, choć tamta użyła bardziej stwierdzenia niż zapytania.
Teraz czuła na sobie jej intensywny i spokojny wzrok.
- Nie wiesz kim jesteś i gdzie jesteś, ani co się stało?
Kiwnęła tylko głową na znak zrozumienia. Tamta wzięła głęboki wdech i
zeskoczyła zwinnie z murka. Poruszała się w jej stronę prawie nie dotykając ziemi.
Wreszcie stanęła tuż przed nią.
- Ten kto powołał cię do życia nie powinien był cię tak zostawiać. To jest karalne
w naszej społeczności.
- Nie chcę by ktoś był ukarany z mojego powodu i miał kłopoty. – choć nie miała
pojęcia, czym jest kara, to chciała udawać kogoś, kto wie prawie wszystko, choć
czuła, jakby ta wiedza była gdzieś tam w jej głowie, ale nie mogła się jeszcze do
niej dostać.
- Moja droga kłopoty to nasza specjalność. – rzekła to i się uśmiechnęła ironicznie.
W tym momencie przypomniała sobie o tej istocie, której chciała pomóc.
- Powinnyśmy mu pomóc. Czegoś się wystraszył. – powiedziała do dziewczyny i
odwróciła się w kierunku w którym pobiegł mężczyzna, ale już go nie widziała.
- Masz na myśli tego pijaczka? – znów zaczęła się śmiać – Najlepiej mu pomożesz
kiedy się do niego nie będziesz zbliżać, choć powinnaś wiedzieć, że karmimy się
strachem takich ludzi, jak on. W rzeczywistości to ty sprowadziłaś na niego te
wizję. – znów wybuchła śmiechem i nawet kolejne słowa, które wypowiadała nie
były w stanie go powstrzymać – Ale miał minę. – śmiała się coraz głośniej i łapała
za brzuch – Ale już dość. Tak naprawdę w naszej społeczności śmiech jest
zakazany.
Patrzyła na nią wielkimi oczami i w głowie wirowało jej coraz więcej pytań,
których nie mogła wypowiedzieć, bo nie miała pojęcia, które z nich jest
najważniejsze i od czego powinna zacząć. Od tego kim jest, czy może od tego,
czym jest społeczność, jakie rządzą w niej zakazy, kim są te istoty i jak to się
dzieje, że jej nie widzą, ale ona może sprowadzać na nich straszne wizje i jak się
karmi strachem i przerażeniem i w ogóle wszystko….
Dziewczyna złapała ręką czubek jej głowy i potarmosiła nią.
- Jesteś nieźle poczochrana, dlatego nazwę cię Poczochruska. Chyba, ze masz już
jakieś imię…
- Nie. A co to imię?
- To po prostu twoja nazwa. Indywidulana i niepowtarzalna. Jedyna w swoim
rodzaju, jak ty. Ja mam na imię Luna i jak chcesz mogę cię wprowadzić w ten
świat. – Uniosla się nad ziemią i zawisła w znacznie wygodniejszej pozycji.
Półleżąc przyjęła minę mędrca, a jej dłonie zataczały gest współbrzmiące ze
słowami wypływającymi z jej ust - Zatem tamten jegomość to pijaczek. Jest ich
całe mnóstwo na tym świecie i w ich przypadku wcale nie musimy czekać na to, aż
zapadną w sen, aby ich straszyć. Po tym, jak sobie wypiją, łatwiej jest budzić ich
przerażenie na jawie. To jest naprawdę świetna zabawa. Wrzeszczą i rzucają się na
wszystkie strony lub uciekają i przewracają, a przy tym tak się boją. – jej opowieść
była okraszona wszelkimi gestami, które ukazywały jak te pijaczki miotają się w
przerażeniu – a co najdziwniejsze to nadal piją, choć zdarza się, że niekiedy
przestają i już traci się zabawę nad takim delikwentem. – zrobiła pauzę i wykonała
przy tym niezwykle zasmuconą minę, jakby odebrano jej najlepszą zabawkę
świata. – No, ale pozostają jeszcze inni ludzie, których możemy straszyć do
upadłego, gdy zasną. Wtedy się zakradamy do nich i zbliżamy, a to tylko kwestia
czasu, aby ich sen zamienił się w koszmar, z którego nie mogą się zbudzić, a cały
ich lęk wibruje wokół ciebie i cię syci. To jest najlepsze. – popatrzyła na
Poczochruskę z miną osoby wiedzącej wszystko o wszystkim. – A tak na
marginesie widziałaś już, jak wyglądasz?
- Yyyyy – zająknęła się nieśmiało – niiieeee – dokończyła cedząc to słowo przez
zaciśnięte usta.
- No to chodź za mną. Nie dla nas lustra i szyby. Dziś księżyc w pełni, a woda w
kałużach srebrzysta. Tylko nie ma kałuż, bo dawno już nie padało, ale na szczęście
tutaj w okolicy jest jezioro. Ruszajmy! – krzyknęła ochoczo i poderwała się sunąc
tuż nad ziemią.
Poczochruska patrzyła tuż za nią, ale nie mogła lecieć więc zaczęła biec, aby
nie zgubić swej towarzyszki. Luna obejrzała się za siebie i wylądowała tuż nad
ziemią.
- Nie umiesz się unieść?
- Nie. Chyba nie. Nie wiem, nie próbowałam.
- To proste. Musisz poczuć tą dziwną lekkość i się wzbić w górę.
- Acha. Lekkość.
- No tak, każdy koszmar umie latać i szybować w przestworzach. Przeciskać się
przez najmniejsze szpary. Wpełzać pod meble i gdziekolwiek tylko zapragnie.
- Koszmar?
- No tak. Jesteśmy koszmarami. Choć my to może na razie koszmarki, gdyż
jesteśmy zbyt młode. Zwłaszcza ty. Narodziłaś się dziś, gdyż jeden z koszmarów u
dziecka stworzył jego pierwszy zły sen, a gdy ten sen jest naprawdę bardzo, ale to
bardzo straszny, dziecko zaciska mocniej powieki i nie budząc się zaczyna
krzyczeć, i tak powstajemy MY. Nowe koszmarki. Z pierwszym sennym
koszmarem i krzykiem małego dziecka.
- To okropne… - wyszeptała Poczochruska i tak naprawdę nie wiedziała, czy nadal
jest zadowolona z tego, że jest.
- No co ty to fajne. Tacy jesteśmy. – jej głos rozpierała mroczna duma i tylko blask
gwiazd w jej oczach, jakby przyćmił się na chwilę. Jednak była to tylko chwila, a
większość chwil umyka naszej uwadze, choć w nich niekiedy kryje się sedno
wszelkich prawd.
Poczochruska pomyślała o swym pierwszym dniu i uświadomiła sobie ile
razy upadła, albo jak nie mogła przejść przez tą dziwną rzecz w ścianie na
zewnątrz. Możliwe, że Luna się myliła i wcale nie była tym kim uważała, że jest.
- Wiesz co, ale ja chyba nie umiem latać i się przeciskać, ani nic, co robią
koszmarki. Chyba nim nie jestem. – w jej głosie nie gościł smutek, ale drobna
nadzieja, że nie będzie musiała nikogo straszyć tak, aby krzyczał przez sen.
Luna stanęła naprzeciwko niej i splotła ręce na swej piersi. Patrzyła na nią
wyzywająco.
- Jesteś. Pijaczka nastraszyłaś, a resztę powinien ci pokazać twój stwórca, ale jakoś
było mu to obojętne. Dlatego ja się tobą zajmę i cię wszystkiego nauczę. Ok?!
Kiwnęła tylko głową, a wspomnienie tego pijaczka uświadomiło jej, że jest
kim jest i musi się z tym pogodzić. Taki już jej los. Poza tym Luna była naprawdę
miła, zatem koszmarki też muszą być.
- Chodźmy teraz nad to jezioro.
Złapała ją pewnie za rękę i pociągnęła za sobą.
Pobierz darmowy fragment (pdf)