Darmowy fragment publikacji:
Dominika Czajka
„Królowa kokonu”
Copyright © by Dominika Czajka, 2014
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2014
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji
nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana
w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Jacek Antoniewski
Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok
Korekta: Paweł Markowski
ISBN: 978‒83‒7900‒221‒4
Wydawnictwo Psychoskok
ul. Chopina 9, pok. 23, 62‑507 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 665‑955‑131
http://wydawnictwo.psychoskok.pl
e‑mail: wydawnictwo@psychoskok.pl
Jeśli masz okazje spełniać czyjeś marzenia –
rób to.
W przeciwnym razie narażasz ludzkość na
niebezpieczeństwo.
Kto wie, czy gdzieś, wśród nas, nie czai się
drugi Hitler.
Spis treści
Część I
Tu nie ma chleba 6
Część II
Zegar 8
Część III
Była sobie mała dziewczynka… 9
Część IV
Inny zegar 14
Część V
Coś, co ma okna i drzwi 15
Część VI
Melinyel
Część VII
Wyścig szczurzych płodów 22
Część VIII
Moja matka zna mnie najdłużej 25
Część IX
Mój ojciec zna mnie najlepiej 28
Część X
Mój wuj z Hollywood
Część XI
Alkoholowa rewolucja narod…zenia
19
32
34
4
Część XII
Przepełniona gospodarka (z) uczuć 38
Część XIII
Młodzież (nie) żyje 44
Część XIV
Narodziny (i) zgon 51
Część XV
Kac 55
Część XVI
Mało nas do pieczenia chleba 56
Część XVII
Puk! Puk! Przyszliśmy po(pełnić) pana samobójstwo 59
Część XVIII
Powrót do szpitala 65
Część XIX
Czas się zatrzymał 69
Część XX
Spowiedź 71
Część XXI
Królowa kokonu 76
5
Część I
Tu nie ma chleba
Otworzyłam spuchnięte od płaczu oczy.
Zrobiło się jasno. Zapach wokół mnie był dziwnie czysty.
Zmartwychwstałam?
Rozejrzałam się wokół siebie.
Nie, to nie była jaskinia.
Za dużo osób znajdowało się wokół mnie.
Łyse głowy ludzkich dzieci wpatrywały się we mnie, jakbym
to ja trzymała chleb.
Była tam również młoda kobieta. Zauważyłam, że skórę miała
bardzo zniszczoną, ale mimo tego, była bardzo ładną kobietą. Posia-
dała specyficzną, długą kurtkę z kapturem, która zwisała swobodnie
na jej drobnym ciele. Jej włosy były cienkie, naturalne, z małą ilością
siwych włosów, a paznokcie były bardzo krótkie i rozdwojone. Jedno
było pewne. Jej dieta nie zawierała wiele witamin. Podejrzewam jed-
nak, że była szczęśliwa. Miała oczy przepełnione nadzieją i lękiem.
Chociaż nie umiałam rozróżnić tych emocji, wiedziałam, że tam są.
– Obudziłaś się… – powiedziała rozmarzona, przyciszonym
głosem, dotykając mojej dłoni.
Miała bardzo duże dłonie.
Nic nie odpowiedziałam. Prawdę mówiąc byłam w szoku.
Nie wiedziałam gdzie się znajduję i skąd się wzięłam.
6
Młoda kobieta znowu się uśmiechnęła i przytuliła mnie do
swojej piersi. Nie znałam jej, nie wiedziałam czego ode mnie
chce, lecz ona, nie zauważając mojego zamieszania, przytuliła
mnie jeszcze mocniej.
Poczułam ciepło.
Ciepło ciała uzależnia.
Wtedy prawdopodobnie znowu zasnęłam.
Część II
Zegar
Przyzwyczaiłam się do tej kobiety. Prawdopodobnie nawet
ją polubiłam. Najbardziej lubiłam ją za to, że pozwalała
mi przytulać się do swoich piersi. Czułam, że jestem bez-
pieczna, do czasu, gdy nauczyłam się chodzić.
To nowe doświadczenie uświadomiło mi, że trzeba uważać,
gdzie stawiać kroki, by nie upaść. Bo upadki bywają bolesne.
Coraz rzadziej byłam też przytulana.
Może dlatego, że jej dłonie nie były już takie duże, choć z dru-
giej strony myślę, że mogła bać się mojego sprzeciwu.
Nauczyłam się także mówić.
Pewnego dnia przestała do mnie przychodzić. Świadomość,
że można ponieść klęskę paraliżuje.
To dziwne, że wiedziałam tak wiele od samego początku. Wi-
działam więcej, niż teraz, słyszałam wyraźniej, lecz nie umiałam
powiedzieć ile doświadczam rzeczy.
Może nie chciałam, by ludzie byli rozczarowani moim za-
chowaniem i wiedzą, która nie jest nabyta, lub po prostu natu-
ra chciała bym wszystko zapomniała, by od nowa nauczyć się
podstawowych zasad rozumowania.
Nie umiem odpowiedzieć, dlaczego nie umiem sobie przy-
A zegar?
Wskazówki poruszają się w nim, lecz nie dają wskazówek.
pomnieć.
8
Była sobie mała dziewczynka…
Część III
– Wstawaj! Pobaw się ze mną! – codziennie z rana budziła
mnie wesoła dziewczynka skacząca koło mojego łóżka.
Wszystkie dzieci po dostaniu środków przeciwbólowych za-
chowują się tak, jakby je nic, nigdy nie bolało. Zapewne jest to
wina młodego organizmu, który toleruje przeróżne lekarstwa,
ponieważ jeszcze się od nich nie uzależnił.
Dzieci bywają trudne do zrozumienia, dlatego opisanie tej ra-
dosnej dziewczynki także bywało trudne. Pamiętam jak zawsze po
przebudzeniu, w kolorowej piżamie, skakała pomiędzy kafelkami
jednocześnie starając się nie nadepnąć na linie. Nazywała tę zabawę
„piekło–niebo” i zawsze zastanawiałam się skąd pochodzi ta nazwa.
Miała z tą zabawą niewiele wspólnego. Pomimo tego cieszyłam się,
że wyznaczała sobie pewne zasady i starała się nie dotykać fug,
które były granicą, a fugi, jak dobrze myślę, nie da się przetrzeć,
zatrzeć, może tylko lekko pobrudzić. Dziewczynka ta, jak na swój
wiek, była bardzo mądra. Nie wiem dlaczego ludzie uważali, że jest
naiwna i nieco głupiutka. Może dlatego, że nie umieli zrozumieć
jej zabaw, albo dlatego że była bardzo ładna. Wyróżniała się po-
śród innych dzieci. Miała duże niebieskie oczy, a jej mleczne zęby
bardzo często były pokazywane przez radosny uśmiech. Jej ener-
gia czasami irytowała, sprawiała, że ludzie traktowali ją w sposób
protekcjonalny, lecz nie przejmowała się tym. Pamiętam jeszcze jej
chude nogi, które częściej znajdowały się w powietrzu, niż na ziemi
i radosną głowę, poruszającą się w tańcu raz w lewą, raz w prawą
9
stronę. Mogłabym się rozmarzyć i napisać jak pięknie poruszały
się jej włosy, ale tego nie napiszę, ponieważ byłoby to niesmacz-
nym żartem z mojej strony, bo włosów nie miała.
– Wiesz, że kocham spać? – wymamrotałam spod nosa,
przecierając oczy ze śpiochów. W tej sali zawsze, gdy jest tak
wcześnie, rażą świeże promyki słońca, ponieważ nie było żalu-
zji w oknach, które mogłyby je zasłonić. Od lat szpitalne barwy
psuły moje przebudzenie.
– Życie jest za krótkie. Szkoda czasu na spanie! – jej codzien-
ny entuzjazm nigdy nie pozwalał mi spać, więc usiadłam powoli.
– Twoje życie zapewne jest za krótkie i szkoda byłoby mi
spać będąc na twoim miejscu, ale nie jestem, więc proszę cię, nie
budź mnie codziennie o piątej rano – mówiłam jej to codzien-
nie, a ona codziennie robiła to samo.
– Przepraszam… Nie umiem się powstrzymać. Nie mam
z kim się bawić, a ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką – zaczę-
ła się tłumaczyć, a ja, widząc jej uśmiech, musiałam wybaczyć
jej to małe kłamstwo. Prawdę mówiąc, doskonale umiała ba-
wić się sama ze sobą. W końcu miała tę dziwną chorobę, którą
można było się zarazić. Nie pamiętam jak dokładnie się nazy-
wała, ale powodowała wyniszczenie organizmu, ogólny spa-
dek limfocytów. Jest to bardzo groźne dla zdrowia i nie ma na
nią zatwierdzonego lekarstwa, które mogłoby pomóc. Rodzi-
ce pozostałych dzieci niechętnie zgadzali się, by ich pociechy
znajdowały się w towarzystwie tej radosnej dziewczynki, więc
jej doświadczenie w bawieniu się ze zmyślonymi przyjaciółmi
było bardzo duże.
Wstałam, usiadłam na podłodze i zaczęłyśmy układać puzzle,
które wyciągnęła z szafy.
10
Znowu się uśmiechnęła.
Pewnie dlatego, bo wierzy, że będzie dobrze.
Małe dzieci wierzą w dobro, ale to nic nie szkodzi. One mają
prawo popełniać błędy. W końcu są małymi dziećmi i nic nie
wiedzą o życiu.
– Dlaczego ty ciągle się uśmiechasz? – spytałam ją z niedo-
wierzaniem. Tabletki już dawno powinny przestać działać.
– Każdy kiedyś umrze, a ja mam szczęście, że o tym czę-
sto sobie przypominam. Ta wiedza motywuje mnie do tego,
by wstać codziennie o piątej rano i nie marnować życia na sny,
które nigdy nie będą realne – jej ciepły, dojrzały głos otulił całe
pomieszczenie.
Chyba jednak to ja jestem małym dzieckiem, które nic nie
wie o życiu, co nie zmienia faktu, że kocham spać.
Po całym dniu żmudnej roboty powstał piękny obraz. Gdy
ostatnie puzzle znalazły się na swoim miejscu, do sali weszła ko-
bieta, która miała na sobie specyficzną, długą kurtkę z kapturem,
a jej cera była wyniszczona z powodu braku witamin. Jej włosy,
lekko siwe, były pokryte drobinkami śniegu, który z sekundy na
sekundę roztapiał się pod wpływem ciepła.
Nadeszła kolejna zima.
– Mamo, mamo popatrz, co ułożyłam! – moja mała przyja-
ciółka zerwała się z podłogi na równe nogi i pobiegła do zna-
jomej kobiety.
– Pięknie kochanie… – odpowiedziała mało entuzjastycz-
nie. Popatrzyła na mnie z wymuszonym uśmiechem. Uśmiech
ten był sztuczny, chociaż na pewno chciałaby, by był prawdziwy.
– Dziękuję – cicho wypowiedziała to słowo w moją stronę
11
nie otwierając ust. Chyba chciała tak powiedzieć. Tego nie wiem.
Przez chwilę popatrzyła mi w oczy, zawahała się i obróciła wzrok.
Ludzie gdy popełniają błędy, wolą o nich zapominać i zatracać
się w błahych, prostych, przyziemnych sprawach. Znów zmie-
niła zdanie. Gdy się obracała spojrzała na mnie. Chyba znowu
chciała coś powiedzieć. Może „przepraszam”, a może… „nie
chcę, mam już to wszystko w dupie?”
Wiem natomiast jedno. Miała oczy przepełnione wiarą i lę-
kiem. Nie umiałam rozróżnić tych emocji, ale wiedziałam, że na-
dal tam są. Po chwili, powoli ubierając czapkę swojej córeczce,
przytuliła ją.
Ciepło ciała uzależnia, więc by obniżyć swoją emocjonalną
temperaturę, w milczeniu zostawiając mnie samą, poszły na spacer.
Zostałam odrzucona. Nie miałam jej tego za złe. Czasa-
mi trzeba odrobinę czasu by rozróżnić emocje znajdujące się
w oczach i wyciągnąć wnioski. Czas na rozważanie słów, któ-
re chce się wypowiedzieć nie jest czasem straconym. Przeraża-
jący może być jedynie fakt, że stracone mogą być słowa, które
z biegiem czasu mogą zaniknąć i nigdy nie mieć okazji do swo-
ich narodzin. Przestraszyłam się na chwilę tej wizji i zaczęłam
wpatrywać się w obrazek z ułożonych puzzli, by trochę się zre-
laksować.
Obraz przedstawiał polanę pełną kolorowych kwiatów, po-
krytą pięknymi motylami, a nad nią zwisało błękitne niebo
z opadającymi chmurami. Bardzo trudno było ułożyć tę ukła-
dankę, ponieważ barwy wywoływały halucynacje. Były bardzo
żywe, a pisząc„żywe” nie mam na myśli kolorowe. Wszystkie
elementy były do siebie bardzo podobne i dzięki temu, że były
różne, udało się. Spojrzałam na motyle unoszące się w powietrzu.
12
Wyglądały na szczęśliwe, choć nie miały świadomości, że ich ży-
wot jest za krótki, by skosztować wszystkich kwiatów. Wtedy po
raz pierwszy się w nich zakochałam.
Motyle – inaczej łuskoskrzydłe – rząd owadów uskrzydlo-
nych. Są owadami, u których dokonuje się przeobrażenie zu-
pełne. Żyją, w zależności od gatunku, od kilku godzin do kilku
miesięcy.
Z jaja wykluwa się gąsienica – larwa motyli. Gąsienica jest
jedynym stadium rozwojowym, w którym motyl rośnie. Po-
czwarka to kolejne stadium rozwoju motyla. Gąsienica prze-
staje przyjmować pokarm, zrzuca z siebie oskórek i zmienia się
w nieruchomą formę. Z pozoru można uznać ją za martwy orga-
nizm, tymczasem we wnętrzu formuje się dorosły motyl. Po wyj-
ściu z poczwarki skrzydła są jeszcze krótkie i zmięte, ale jak
tylko owad stanie na pewnym podłożu, zaczyna je rozpościerać
przez pompowanie hemolimfy. Zewnętrzny szkielet z chityny,
początkowo miękki i plastyczny, schnie i przez to twardnieje.
Po wyschnięciu materiał staje się sztywny i wytrzymały, przy
równoczesnej lekkości i elastyczności.
Powstaje dorosły owad – imago.
13
Pobierz darmowy fragment (pdf)