Darmowy fragment publikacji:
P I O T R Ś N I E D Z I E W S K I
MELANCHOLIJNE SPOJRZENIE
UNIVERSITAS
MELANCHOLIJNE SPOJRZENIE
89
Komitet redakcyjny:
Micha³ Pawe³ Markowski, Ryszard Nycz
Ma³gorzata Sugiera
(przewodnicz¹cy)
,
Seria TAiWPN Universitas Horyzonty nowoczesnoœci: teoria – literatura –
kultura poœwiêcona jest prezentacji studiów nad tymi nurtami w literatu-rze,
teorii, filozofii i historii kultury, których specyfikê okreœlaj¹ horyzonty
nowoczesnoœci. W monografiach oraz zbiorach prac polskich i t³uma-
czonych, sk³adaj¹cych siê na kolejne tomy tej serii, problematyka
nowoczesnoœci stanowi punkt dojœcia, obszar centralny b¹dŸ przedmiot
krytycznych odniesieñ i przewartoœciowañ – pozostaj¹c niezmiennie
w krêgu zasadniczych badawczych zainteresowañ.
W przygotowaniu:
Tom 88: Arthur C. Danto, Po koñcu sztuki. Sztuka wspó³czesna
i zatarcie si granic tradycji
Tom 90: Jan Sowa, Fantomowe cia³o króla.
Peryferyjne zmagania z nowoczesn¹ form¹
Tom 91: Tomasz Falkowski, Myœl i zdarzenie. Pojêcie zdarzenia
historycznego w historiografii francuskiej XX wieku
Tom 92: Patrycja Cembrzyñska, Wie¿a Babel. Nowoczesny projekt
porz¹dkowania œwiata i jego dekonstrukcja
Tom 93: Barbara Tuchañska, Dlaczego prawda?
Prawda jako wartoœæ w sztuce, nauce i codziennoœci
Tom 94: Kulturowa teoria literatury 2:
Poetyki, problematyki, interpretacje
red. Teresa Walas i Ryszard Nycz
Tom 95: Pawe³ Dybel, Oblicza hermeneutyki
Tom 96: Agata Bielik-Robson, Erros. Mesjañski witalizm i filozofia
P I O T R S N I E D Z I E W S K I
MELANCHOLIJNE SPOJRZENIE
KRAKÓW
© Copyright by Piotr Śniedziewski and Towarzystwo Autorów
i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2011
ISBN 97883–242–1513–3
TAiWPN UNIVERSITAS
Redaktor naukowy
Ryszard Nycz
Projekt okładki i stron tytułowych
Katarzyna Nalepa
Na okładce
Zdjęcie własne autora
www.universitas.com.pl
dla Magdy
.
Wstęp
Nie ma żadnej takiej namiętności, której by nie zdradza ł jakiś szczególny ruch
oczu; w niektórych jest to tak wyra
źne, że nawet najg łupszy służący mo że
poznać po oczach swego pana, czy jest z ły na niego czy te ż nie. Ale chocia ż
łatwo spostrzec owe ruchy oczu i chocia ż wie si ę, co one wyra żają, nie łatwo
jest jednak je opisa ć, ponieważ ka żdy składa się z wielu zmian zachodz ących
w ruchu i w postaci oka, a te s ą tak szczególne i tak drobne, że żadnego nie
można oddzielnie wyró żnić, jakkolwiek wynik ich po łączenia daje si ę bardzo
łatwo zauważyć1.
Są dwa spojrzenia Orfeusza.
Pierwsze jest znane, aż za bardzo. To pe łne niecierpliwości,
a zatem niewczesne spojrzenie kochanka, któremu udało się zejść
do podziemi, oczarować pieśnią Charona, Cerbera i samego Ha-
desa oraz wydosta ć z wiecznego mroku i milczenia ukochan ą
kobietę. Jedyny warunek, jaki śpiewak musiał spełnić, by ten po-
równywalny tylko z historią Kory cud mógł się wydarzyć, jest na
pozór banalny, jakby niewspó łmierny do obietnicy przysz łego
szczęścia. Eurydyka wyjdzie za nim z piekieł, wróci do życia, ale
w trakcie tej powrotnej wędrówki Orfeusz, który ma iść z przo-
1 R. Descartes, Namiętności duszy, przeł. L. Chmaj, wst ęp B. Suchodolski,
PWN, Warszawa 1986, s. 133.
8
Wstęp
du, nie może oglądać się za siebie, nie mo że spoglądać na uko-
chaną. Za kobietą pójdzie jeszcze Hermes, by mieć oko na śpie-
waka, by śledzić jego ruchy i temperowa ć zapędy, a je śli tylko
Orfeusz się odwróci, ściągnąć Eurydykę na powrót do podziemi.
Pamiętaj, nie mo żesz na ni ą spoglądać! – tak brzmia ł warunek
Hadesa. Wydaje się, że to niewiele w zamian za ponowne życie,
za miłość. Wydaje się, że to mniej jeszcze, gdy pomyślimy o bra-
ku równowagi między zapewne krótką drogą powrotną a nadzieją
długiego i szczęśliwego życia na ziemi.
To naprawdę ma ło – ale tylko dla tego, kto nie kocha. Ci,
którzy kochają, wiedzą, że spojrzenie ukochanej mo że przysło-
nić ca ły świat. Co móg ł zatem zrobić Orfeusz? Nie smuci ła go
już śmierć Eurydyki, nie parali żował strach przed życiem, które
wkrótce miało się dla niego przemienić w pasmo rozkoszy. I właś-
nie wówczas, w tej krótkiej chwili, dzielącej miniony ból od przy-
szłej radości, Orfeusz zapragnął spojrzeć na ukochaną. Wergiliusz
tak wspomina to zdarzenie w Georgikach:
Już miał Orfej na powrót Styksu przej ść bagnisko,
Szła za nim Eurydyka, ju ż był świata blisko.
W piekłach mu na ni ą spojrzeć wzbroniła królowa,
Lecz miłość mu z pami ęci wydarła jej słowa.
Lekki błąd! Cóż, gdy piekło i za takie karze!
Już dzienny blask szcz ęśliwej miał zabłysnąć parze,
Gdy się Orfej obejrza ł miłością wiedziony:
Utracił w okamgnieniu drogie trudów plony 2.
Orfeusz zapomniał więc o zakazie, pragnienie było silniejsze
od niego. Spojrzał, by ucieszyć się widokiem ukochanej, by upew-
nić się, że idzie za nim, że jest. Ten moment utrwalony zosta ł
przez bezimiennego rzeźbiarza z V wieku p.n.e. na reliefie, przed-
stawiającym Hermesa, Eurydykę i Orfeusza. Skrzydlaty bóg i ko-
2 Wergiliusz, Georgiki, przeł. F. Frankowski, wstęp i obja śnienia H. Krzy-
żanowski, Biblioteka Powszechna, Lwów–Z łoczów [brak roku wyd.], s. 95 –
we wszystkich cytatach z tego wydania modernizuj ę ortografię.
Wstęp
9
bieta krocz ą śladem poety, który – targany nami ętnościami –
wstrzymał już swój krok i odwrócił się, by ujrzeć ukochaną. Prze-
dziwny jest ten relief! Nie wiemy, czy tragedia się już wydarzyła,
czy nastąpi dopiero za chwilę. Lewa ręka Eurydyki spoczywa na
ramieniu Orfeusza, tak jakby kobieta nie chcia ła już nigdy opu-
ścić kochanka. Jednak ręka prawa nerwowo poszukuje Hermesa
– czyżby Eurydyka przeczuwa ła, że nie wyrwie się z piekielnych
podziemi? Oczy Eurydyki i Orfeusza s ą opuszczone, ich spoj-
rzenia krzyżują się na wysoko ści ust obojga. By ć mo że jest to
refleks legendy, według której Orfeusz pragnął nie tylko spojrzeć
na ukochaną, ale też ją pocałować? – tę właśnie historię wspomi-
na Wergiliusz w Komarze: „Lecz ty okrutny, okrutniejszy, Orfeu-
szu, / Złamałeś wolę bogów, czułych ust szukając”3. Na reliefie
chyba nie ujrzeli jeszcze swych twarzy, bo przecie ż wciąż stoją
naprzeciwko siebie. Czy w ogóle te twarze ujrz ą? Czy spojrz ą
sobie w oczy? Kiedy, w jakiej chwili Hermes wtrąci się i przer-
wie tę zapowiedź szczęścia, przemieniając ją w ból wiecznej utra-
ty? Czy spojrzenie Orfeusza muśnie choćby twarz Eurydyki? Czy
spotka się z jej spojrzeniem? Na te pytania nikt nie odpowie; Eury-
dyka zapyta jeszcze w Georgikach – z nut ą obojętności, która
przypomina już melancholijne doświadczenie: „Po toż mijał los
ciężki, żeby cięższym wrócił?”4.
Ukochana Orfeusza doskonale przeczuła więc to, co on mia ł
dopiero zrozumieć. Pierwsza utrata, śmierć Eurydyki, po której
poeta „żalami [...] nadbrzeża zasmucał”5, była bolesna, pełna trud-
nego do poj ęcia cierpienia – z powodu swej przypadkowo ści6,
ale możliwa do oswojenia dzięki żałobie. Druga strata wymyka
3 Cyt. za: Z. Kubiak, Mitologia Greków i Rzymian , Świat Książki, Warsza-
wa 1997, s. 359.
4 Wergiliusz, Georgiki, op. cit., s. 96.
5 Ibidem, s. 94.
6 Przypomnijmy, iż Eurydyka zmarła na skutek uk ąszenia przez węża. Sta-
ło się to wówczas, gdy ucieka ła przed usi łującym ją posiąść Aristajosem – sy-
nem Apollina i Kyrene.
10
Wstęp
się jednak wszelkim praktykom funeralnym – nikt bowiem nie
przewidział, jak winien zachować się człowiek, który po raz drugi
traci ukochaną osobę, tę samą osobę7. Druga śmierć jest episte-
mologicznym skandalem, nikt nie potrafi chyba sobie jej wyobra-
zić, nikt nie mo że jej przeżyć. Eurydykę przepełnia w tej scenie
rezygnacja, smutek i apatia, podczas gdy Orfeusz, w
świecie
żywych, staje przed wyzwaniem rzuconym mu przez śmierć nie-
możliwą do zaakceptowania. Nie jest to wszak jedyny skandal
związany z mitologiczną sceną. Równie frapujące wydaje się pyta-
nie, uporczywie powracające w tym kontekście – kogo właściwe
Orfeusz utracił po raz drugi? Eurydykę? A może tylko jej fantom,
którym zwiedli go podziemni bogowie? Robert Graves wspomi-
na o tym (z)wątpieniu śpiewaka: „[...] w ostatniej chwili Orfeusz
zląkł się, że być może Hades go oszukał; zapominając o wszyst-
kim, obejrzał się niespokojnie – i na zawsze utraci ł Eurydykę”8.
Ta druga utrata jest nielogiczna, poniewa ż niemożliwa. Orfeusz
miał odzyskać ukochaną wbrew życiu i wbrew nieub łaganemu
prawu śmierci. Nie da się więc tej utraty oswoić, przemyśleć, oblać
łzami zapomnienia. Owidiusz napisał nawet, iż „dwukrotna śmierć
małżonki ogłuszyła Orfeusza”, który „przez siedem dni siedzia ł
na brzegu w opuszczeniu, bez jedzenia: ból, zgryzota i łzy były
7 Podobne w ątpliwości, choć w nieco innej sytuacji, formu łuje Eurydyka
w utworze Z. Herberta, pytaj ąc: „Jak si ę umiera po raz drugi?” (Z. Herbert,
H.E.O., w: tegoż, Król mrówek: prywatna mitologia , a5, Kraków 2001, s. 12).
Zaś u R.M. Rilkego kobieta, pogodzona z powtórn ą śmiercią, „wracała tą samą
drogą, / krokiem skr ępowanym długimi zwojami całunu, / niepewnie, delikat-
nie, bez niecierpliwo ści” (R.M. Rilke, Orfeusz. Eurydyka. Hermes , w: tego ż,
Śpiew jest istnieniem, wybór, przekł. i posłowie B. Antochewicz, Wydawnictwo
Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1994, s. 88).
8 R. Graves, Mity staro żytnej Grecji, przeł. A. Nowicki, ilustracje M. Bere-
zowska, Nasza Księgarnia, Warszawa 1969, s. 41. W na pó ł humorystyczny, na
pół dramatyczny sposób zwraca też na to uwagę L. Kołakowski – zob. Apologia
Orfeusza w jego książce Klucz niebieski. Rozmowy z diab łem, Czytelnik, War-
szawa 1996, s. 137–151.
Wstęp
11
jego pokarmem”9. Według Wergiliusza „w oddalone nadbrze ża
rozpacz go zawiodła”10.
Zadziwiające jest jednak, iż niemal żaden z cytowanych au-
torów nawet nie stara si ę opisać spojrzenia Orfeusza po stracie
Eurydyki. Co stało się z tym spojrzeniem pełnym pożądania, spoj-
rzeniem poszukującym nie tylko oczu, ale i ust ukochanej? W co
przemieniło się spojrzenie, usi łujące odzyskać obecność i prze-
mienić wahanie w pewność? Jak spoglądał Orfeusz, gdy wszelka
nadzieja przepadła, a on sam nie wiedział nawet, kogo miałby na
nowo opłakiwać: prawdziwą Eurydykę, podążającą jego śladem,
czy fantom, który wystawi ł go na boskie po śmiewisko? Wergi-
liusz i Owidiusz milczą jak zaklęci. A przecież to stracone przez
literaturę spojrzenie musiało być równie dramatyczne, pełne bólu
i przera żenia; musia ło by ć melancholijnym rewersem pe łnego
nadziei spojrzenia, które miało potwierdzić obecność Eurydyki.
Jan Parandowski wspomina jedynie, i ż samotny i zrozpaczony
Orfeusz „próżno się wszędzie rozglądał: nigdzie jej [Eurydyki]
nie było”11. Wanda Markowska dodaje: „Z b łędnym wzrokiem,
z tęsknotą i żalem w sercu b łąkał się odtąd Orfeusz po górach
i kniejach swej ch łodnej ojczyzny”12.
Takie właśnie jest drugie spojrzenie Orfeusza – zapomniane,
choć podwójnie nieszczęśliwe. Pierwszym spojrzeniem kierowa-
ła pewność ujrzenia ukochanej, przekonanie o jej obecno ści za
plecami i wreszcie obietnica posiadania. W drugim spojrzeniu
również kryje się pewność, ale jest to pewność straty. Ta ostatnia
nie ma jednak w tym przypadku nic wspólnego z żałobą w sen-
sie, jaki nadał jej w słynnym studium Zygmunt Freud13. Mamy tu
9 Owidiusz, Metamorfozy, przeł. A. Kamieńska, S. Stabryła, oprac. S. Sta-
bryła, Ossolineum, Wrocław 1995, s. 257.
10 Wergiliusz, Georgiki, op. cit., s. 96.
11 J. Parandowski, Mitologia. Wierzenia i podania Greków i Rzymian, Puls,
Londyn 1992, s. 152.
12 W. Markowska, Mity Greków i Rzymian , Iskry, Warszawa 1987, s 261.
13 Zob. Z. Freud, Żałoba i melancholia, przeł. B. Kocowska, w: K. Pospiszyl,
Zygmunt Freud. Człowiek i dzieło, Ossolineum, Wrocław 1991, s. 295–308.
12
Wstęp
raczej do czynienia z melancholią, ponieważ Orfeusz nie opłaku-
je umarłej Eurydyki (ta praca żałoby została już wykonana – przy-
pomnijmy sobie cytowane wcześniej słowa Wergiliusza z Geor-
gik), ale raczej wspomnienie jej zjawy, na zawsze zaprzepasz-
czoną obietnicę szczęścia. Za Freudem można by powiedzieć, że
to nie świat stał się pusty – taki był bowiem już po śmierci Eury-
dyki, ale że tym razem to w Orfeuszu zapanowała pustka i samot-
ność. Jak pisze Maurice Blanchot, Orfeusz jest nieobecny w swym
spojrzeniu, jest „[...] nie mniej martwy niż ona [Eurydyka], uśmier-
cony nie przez tę łagodną śmierć z tego świata, która jest spo-
czynkiem, milczeniem i kresem, lecz przez tę inną śmierć, śmierć
bez końca, doświadczenie nieobecności końca”14. Żałoba na nic
nie zda si ę temu, kto powtórnie dotkn ął śmierci – i to nie tej
„łagodnej”, „z tego świata”, ale absurdalnej, niemożliwej do zrozu-
mienia, wymykającej się ludzkiej wyobraźni. A wszystko to z po-
wodu niecierpliwości dyktowanej przez mi łość. Temu wydarze-
niu towarzyszą wyrzuty sumienia i świadomość winy wywołanej
utratą, której nie mo żna w żaden sposób oswoi ć, której przed-
miot nie jest nawet oczywisty – przecie ż Orfeusz nie wie, czy
naprawdę po raz drugi utraci ł Eurydykę, czy też stał się jedynie
igraszką w rękach bogów. Te interpretacyjne intuicje doskonale
współbrzmią z twórczą zdradą15, na któr ą pozwolił sobie Feliks
Frankowski, tłumacząc Georgiki. Otóż w jego przekładzie samot-
ny Orfeusz płacze, ale nie jest to płacz po kolejnej stracie Eury-
dyki! To raczej melancholia, rozpacz i łzy, niemożliwe już do po-
wstrzymania, wymuszają na nim wspomnienie: „Co dzień pamięć
tych nieszczęść jego łzy wznawiały”16. A zatem to nie żałoba po
14 M. Blanchot, Spojrzenie Orfeusza , prze ł. M.P. Markowski, „Literatura
na Świecie” 1996, nr 10, s. 37.
15 O tym, iż F. Frankowski odszedł od tekstu oryginalnego mo żna się prze-
konać, porównując jego tłumaczenie z filologicznym przek ładem tych samych
wersów proponowanym przez Z. Kubiaka (por. Z. Kubiak, Mitologia Greków
i Rzymian, op. cit., s. 358).
16 Wergiliusz, Georgiki, op. cit., s. 96.
Wstęp
13
ukochanej wywołuje łzy; to raczej dojmuj ące uczucie samotno-
ści i łzy poszukują swego przedmiotu i trafiaj ą na wspomnienie
Eurydyki, na wspomnienie wspomnienia (podwójna strata, o któ-
rej pisał Owidiusz), ale nie na samą Eurydykę. Tak rodzi się me-
lancholia, wymykająca się wszelkim próbom ukojenia. Tak te ż
„błędny wzrok” staje si ę melancholijnym spojrzeniem – skiero-
wanym ku miejscom, których nie ma, oraz ku osobom, które nie
istnieją. Orfeusz wypatruje tego, czego dojrze ć nie może.
Ten fenomen melancholijnego spojrzenia obecny jest w sztu-
ce i w literaturze od czasów Orfeusza. Jego frapuj ącą repetycją
jest słynne ostatnie zdanie, którym Raymond Chandler zakończył
powieść Żegnaj, laleczko: „Dzień był chłodny i bardzo pogodny.
Wzrok sięgał daleko..., ale nie tak daleko, jak daleko odeszła Vel-
ma”17. Marek Bieńczyk, w książce Oczy Dürera, tak interpretuje
to zdanie: „Te oczy chc ą patrzeć daleko, ale widz ą tylko tutaj.
Widzą tylko tutaj, lecz wiedz ą, że jest co ś za horyzontem. Jest
w nich si ła tęsknoty i jest w nich ci ężar przeszkody. Nie prze-
chodzą na drugą stronę, transcendencja nie jest im dostępna, lecz
z immanencji czynią święto straty i zarazem oczekiwania”18. Ci,
którzy melancholijne spojrzenie przemilczają – Wergiliusz i Owi-
diusz, oraz ci, którzy ulegaj ą jego czarowi – Chandler i Bie ń-
czyk, w równej mierze zachęcają do tego, by rozważyć trzy pod-
stawowe modalności tego spojrzenia. Po pierwsze, melancholik
w sposób szczególny przygląda się światu. Patrzy nań beznamięt-
nie. Nie czyni tego po to, by odkryć prawdę rzeczywistości, głę-
boki sens czy ukryte znaczenie. Jego wzrok nie może przyszpilić
żadnej transcendencji. Przebiega wśród przedmiotów i ludzi, cza-
sami czuje, iż jakieś „poza” jest możliwe, ale nie potrafi się o nic
zahaczyć, o nic zaczepić. Bieńczyk w eseju poświęconym Marii
Antoniego Malczewskiego słusznie zauważył, iż spojrzenie melan-
17 R. Chandler, Żegnaj, laleczko, przeł. E. Życieńska, Czytelnik, Warszawa
18 M. Bie ńczyk, Oczy Dürera. O melancholii romantycznej , Sic!, Warsza-
1978, s. 284.
wa 2002, s. 382.
14
Wstęp
cholika różni się w sposób zasadniczy od kontemplacji 19. Kon-
templacja to przyglądanie się ludziom i rzeczom, które doprowa-
dzić ma do odkrycia ich niezmiennej esencji – dlatego ma ona
charakter transcendentalny. Melancholijne spojrzenie zaś nie prze-
nika ludzi i rzeczy, prze ślizguje się jedynie po ich powierzchni,
przechodzi przez nie. Tak też kluczy spojrzenie, którym René starał
się objąć świat ze szczytu Etny. Rzeki przemieniły się w nim na-
gle w niebieskie linie na geograficznych mapach, a Sycylia skur-
czyła się do „małego punkciku u [jego] stóp”20. Świat stał się zatem
geometryczną uk ładanką, niedokończonym algorytmem – gdzie
dysjunkcję, mającą na celu dotarcie do po żądanego wyniku, za-
stąpiła zasada dowolności.
To snujące się bez celu spojrzenie może się jednak przekształ-
cić w spojrzenie w siebie, w introspekcyjne zadziwienie pustk ą
lub jej rewersem – nadmiarem. Tak dzieje się również w przywo-
łanej przed chwil ą powieści François-Renégo Chateaubrianda.
Jego bohater wyznaje, i ż spoglądając z Etny, mia ł „[...] przed
oczami dzieło stworzenia, olbrzymie i niedostrzegalne zarazem,
i otwartą przepaść pod nogami”21. Ta przepaść nie jest tylko górską
szczeliną i szybko przekszta łca się w otch łań poznania. W tym
sensie René to istota zagubiona, zapatrzona w siebie, a nawet
kwestionująca istnienie zewnętrznego świata. Wejrzenie w siebie,
które przemienia się w spojrzenie szaleńca, wywołujące zmarszcz-
ki na czole i poczucie przygn ębienia w oglądającym, jest szcze-
gólnie obecne w serii autoportretów Charles’a Baudelaire’a, wy-
konanych przez poetę w latach 1860–1864, oraz na autoportrecie
Johanna Heinricha Füssli (mam tu na myśli rysunek powstały przy
użyciu kredy na papierze w latach 80. XVIII stulecia). Tym właś-
nie spojrzeniem zajmą się z dużym zainteresowaniem psychoana-
19 Zob. ibidem, s. 46.
20 F.R. Chateaubriand, René, w: tegoż, Atala. René. Ostatni z Abenserażów,
przeł. i wst ępem opatrzył T. Boy- Żeleński, Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań
[brak roku wyd.], s. 116.
21 Ibidem.
Wstęp
15
liza i psychiatria. Ju ż pod koniec dziewi ętnastego wieku doktor
Jean-Marie Charcot starał się fotografować swe pacjentki, by usta-
lić w sposób niepodlegający dyskusji rysy melancholika. Portre-
ty kobiet, współpracujcych z doktorem, są porażające i przeraża-
jące22.
Trzecia modalno ść spojrzenia melancholijnego sytuuje si ę
na przeci ęciu oboj ętnego spojrzenia, wędrującego po ludziach
i przedmiotach, oraz nieobecnego spojrzenia, które jest wynikiem
zaglądania do pustych głębin własnej duszy. Chodzi oczywiście
o spoglądanie przez okno, będące w takim samym stopniu spoglą-
daniem na świat, jak i spoglądaniem na siebie (dzięki narcystycz-
nemu efektowi odbicia). Okno i lustro – te mo żliwości dostrzegł
już i powiązał z melancholią George Steiner, pisząc o dwóch „sys-
temach filozoficzno-epistemologicznych”23. Poznawanie świata
„przez okno”, tak oczywiste w Pani Bovary Gustave’a Flauberta,
ma charakter idealistyczny i zakłada, że istnieje jakieś gdzieś tam,
do którego dążymy i które poznajemy dzięki intelektowi bądź in-
tuicji. Choć – i to jest smutne – nigdy nie mo żemy tam dotrzeć.
Epistemologia „lustra” proponuje nam zaś uznanie świata za efekt
hipostazy, ponieważ człowiek, poznając rzeczywistość, może tak
naprawdę poznać tylko siebie samego, swoje odbicie w świecie.
Stąd samotność człowieka i otaczająca go pustka, na którą Baude-
laire żali się w mi ędzy innymi Kwiatach zła. Tak zatem to, co
w środku, może spotkać się z tym, co na zewn ątrz, dzięki oknu,
szybie, w skrajnym przypadku – dzięki lustrzanemu odbiciu, któ-
rych miejsce jest nigdzie – ani w środku, ani na zewnątrz.
Tym trzem modalnościom drugiego spojrzenia Orfeusza, tak
wyraźnie obecnym w literaturze oraz w sztuce XIX stulecia, po-
święcona będzie ta książka.
22 Zob. Mélancolie. Génie et folie en Occident, sous la direction de J. Clair,
Gallimard, Paris 2005, s. 427.
23 G. Steiner, Dziesięć (możliwych) przyczyn smutku myśli, przeł. O. i W. Ku-
bińscy, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2007, s. 53.
.
Część I
.
Włóczyć się i spoglądać
(Rousseau, Chateaubriand)
Ale jak wyrazić natłok ulotnych wrażeń wśród tych przechadzek? Dźwięki, które
wydaje namiętność w pustce samotnego serca, podobne s ą do szmeru wiatrów
i wody w pustyni: cz łowiek rozkoszuje si ę nimi, ale nie zdo łałby ich odmalo-
wać1.
Włóczęgów gapiących się na świat oraz spoglądających w głę-
bie bądź płycizny własnej duszy by ło zapewne wielu. Jednak
w przypadku dwóch łazikowanie połączone z wygnaniem okaza-
ło si ę nie tylko wa żnym doświadczeniem egzystencjalnym, ale
również znakiem estetycznych przemian. W obu przypadkach spa-
cerowanie pozbawione okre ślonego celu zaprawione by ło te ż
sporą dawką melancholii.
1 F.R. Chateaubriand, René, w: tegoż, Atala. René. Ostatni z Abensera żów,
przeł. i wst ępem opatrzył T. Boy- Żeleński, Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań
[brak roku wyd.], s. 123.
20
ZIELNIK ROUSSEAU
Część I
Z pozoru absurdalne wydaje się posądzanie Jana Jakuba o me-
lancholijne skłonności. Sam pisarz w Marzeniach samotnego
wędrowca twierdzi zresztą, iż jest „wyposażony w dość żywy tem-
perament, który chroni [go] od gnuśnej i melancholijnej apatii”2.
Zdaje się nawet, że Rousseau, obrońca moralności w Nowej He-
loizie, krytyk politycznych systemów w Umowie społecznej oraz
wytrwały piechur walczący z przeciwnościami losu w Wyznaniach,
jest nieodrodnym synem swej epoki, która przede wszystkim
w Encyklopedii dała wyraz własnemu sceptycyzmowi wobec me-
lancholijnych urojeń. A może to zbyt mocno powiedziane? – bo-
wiem Encyklopedia wcale nie jest w tym punkcie konsekwentna.
Z medycznego punktu widzenia melancholia jest niepożądana; to
rodzaj opętania, który wi ąże się z „nieprzezwyci ężonym smut-
kiem, mrocznym humorem, mizantropią, ze skłonnością do samot-
ności”3. Również tak zwana melancholia religijna, czyli rodzaj
acedii, jest poddana ostrej krytyce, gdyż – jak zauważa Louis de
Jaucourt – rodzi się ona z fanatyzmu i jest jedynie sprawnym na-
rzędziem w rękach obłudnego kleru. Wśród tych utyskiwań poja-
wia się jednak miejsce na melancholię twórczą, pełną godności,
o której Denis Diderot wspomina w liście do Sophie Volland z 30
września 1760. Encyklopedia i encyklopedyści, a w śród nich
Rousseau, wahają się zatem, nie są pewni, nie potrafią wreszcie
przekreślić wielowiekowej tradycji, w której melancholia dobrze
się już zadomowiła4. Dlatego też krytyka „gnuśnej i melancholij-
2 J.J. Rousseau, Marzenia samotnego w ędrowca, przeł. E. Rzadkowska,
Ossolineum, Wrocław 1983, s. 100 (przechadzka siódma). W dalszej cz ęści cy-
taty z Marzeń lokalizowane będą tylko w tek ście głównym według schematu:
M, liczba rzymska oznaczaj ąca przechadzkę, liczba arabska oznaczaj ąca stronę.
3 Cyt. za P. Dandrey, Encyclopédisme mélancolique, ou d’un «miroir ter-
ni», w: tegoż, Anthologie de l’humeur noir. Écrits sur la mélancolie d’Hippo-
crate à l’«Encyclopédie» , Gallimard, Paris 2005, s. 752.
4 O tych wahaniach oświeconych zob. M. Delon, Les Ombres du Siècle des
Lumières, „Magazine Littéraire” 2005, octobre–novembre, hors-série, s. 55.
Włóczyć się i spoglądać (Rousseau, Chateaubriand)
21
nej apatii” nie jest wcale w twórczości Rousseau tożsama z usu-
nięciem melancholii.
Nie jest tym bardziej, że bohater Marzeń samotnego wędrowca
był chory. Można by właściwie powiedzieć, że chory był również
ich autor, gdyż Marzenia, podobnie jak Wyznania, są tekstem au-
tobiograficznym5. Rzeczywiście, bez większych problemów dają
się u niego dostrzec – co podkreśla Jean Grenier – objawy cyklo-
tymii, czyli zaburzeń równowagi psychicznej, w których po okre-
sach wzmożonej pobudliwości następują okresy depresji 6. Czas
pracy nad Marzeniami (od jesieni lub zimy 1776 do końca 1777
roku) to faza depresji, która pojawia si ę po ekscytacji towarzy-
szącej Dialogom (początek roku 1776). Momenty nadmiernego
pobudzenia nerwowego przeplatają się z zapa ściami i chwilami
wypełnionymi czarną żółcią również w Wyznaniach, nad którymi
Rousseau pracował od 1764 do 1770 roku. To właśnie Wyznania
oraz Marzenia samotnego wędrowca są najbardziej wyrazistym,
poruszającym, ale i dyskretnym zapisem melancholii Rousseau.
W przeciwieństwie do swych romantycznych spadkobierców –
w tym i Chateaubrianda, którego René jest opisem włóczęgi po-
dobnej do tej, która przedstawiona została w Marzeniach – filo-
zof nie obnosi się ze swym smutkiem.
Rousseau czuje się raczej zaszczuty, opuszczony przez wszyst-
kich. Nic więc dziwnego, że pierwsza przechadzka Marzeń roz-
poczyna się od słynnych i jak że znamiennych słów: „Tak wi ęc
jestem na ziemi sam, skazany na własne tylko towarzystwo, bez
brata, bliźniego, przyjaciela. Za zgodą wszystkich został wykreś-
lony spomiędzy ludzi najbardziej z nich towarzyski, najbardziej
5 W Wyznaniach (przeł. T. Boy- Żeleński, Zielona Sowa, Kraków 2003,
s. 21) pisarz deklaruje ju ż na samym pocz ątku księgi pierwszej: „Chcę pokazać
moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tym człowiekiem będę
ja”. W dalszej części cytaty z Wyznań lokalizowane będą tylko w tek ście głów-
nym według schematu: W, numer strony.
6 J.J. Rousseau, Les Rêveries du Promeneur solitaire
, introduction de
J. Grenier, texte établi et annoté par S. de Sacy, Gallimard, Paris 1972, s. 8.
22
Część I
kochający człowiek” (M, I, 3). Warto zwrócić uwagę na fakt, iż
samotność Rousseau nie wynika z wyboru – choć pisarz nieustan-
nie przypomina, że jest stworzony do życia na ustroniu. W Wy-
znaniach przyznaje nawet, że „bezczynność towarzystw jest za-
bójcza, ponieważ jest musowa; bezczynność samotności jest uro-
cza, ponieważ jest swobodna i dobrowolna” (W, 498). Jednak,
jak sam twierdzi, nie on wybra ł samotność, ale zosta ł do niej
zmuszony przez zawistnych ludzi, dawnych przyjaciół, fałszywych
protektorów – temat spisku nieustannie przewija się zarówno przez
Wyznania, jak i Marzenia. W tych drugich pisarz obwieszcza na-
wet, iż jest ofiarą „powszechnego spisku” (M, II, 25). Ostatecz-
nie nie wylewa zbyt wielu łez, bowiem samotność jest mu miła –
również dlatego, że ma „usposobienie samotnicze” (M, III, 32)
oraz prawdziwie „nale ży do siebie tylko wtedy, gdy jest sam”
(M, IX, 139)7. Akceptacja samotności nie jest mimo to bezintere-
sowna i zwi ązana tylko z charakterologicznymi preferencjami.
Człowiek, który „jest na ziemi sam”, skazany na w łasne jedynie
towarzystwo, powięcić się może dwóm tylko rzeczom: obserwa-
cji własnej duszy lub obserwacji dookolnej natury. Rousseau za-
czyna więc spoglądać w obu kierunkach – w głąb własnej duszy
oraz ku horyzontowi. Stara się też pogodzić te dwa spojrzenia, na
skutek czego wikła się – chyba nie do końca świadomie – w roz-
ważania nad istot ą metafory. Bowiem spojrzenie cz łowieka sa-
motnego i sk łonnego do melancholii jest nieodmiennie spojrze-
niem poszukującym metafory.
Nim jednak Rousseau do metafory dotrze, natrudzi się wiele,
by przekonać swego czytelnika, iż otwiera przed nim głębie swej
duszy:
Samotny na reszt ę mych dni, bo tylko w sobie samym znajduj ę pociechę, na-
dzieję i ukojenie, nie mam obowi ązku ani zamiaru zajmowa ć się niczym poza
sobą. W takim stanie ducha podejmuj ę dalszy ci ąg surowego i szczerego ra-
7 Inna sprawa, że samotność Rousseau jest cz ęsto naznaczona mizantropią
– zob. M, VII, 105; M, VII, 107; M, VIII, 116.
Włóczyć się i spoglądać (Rousseau, Chateaubriand)
23
chunku sumienia, który nazwa łem niegdy ś moimi Wyznaniami. Ostatek życia
poświęcam obserwowaniu samego siebie i przygotowaniu z góry rozliczenia,
jakie mi przyjdzie nied ługo przedstawić. Oddajmy si ę więc w pe łni rozkoszy,
jaką niesie rozmowa z własną duszą, bo jej tylko nie zdo łają mi odebrać ludzie.
(M, I, 9–10)
Filozof, jak pisze dalej, pragnie „zastosowa ć barometr do
własnej duszy” (M, I, 11), by lepiej ją poznać, by sięgnąć jej ta-
jemnic. Także głównym i jedynym w zasadzie tematem Wyznań
jest „ja” pisz ącego: „Nie przyrzekłem przedstawić czytelnikowi
jakichś wielkich kolei; przyrzekłem odmalować się takim, jakim
jestem. [...] Chciałbym w jakiś sposób uczynić duszę moją prze-
zroczystą dla oczu czytelnika” (W, 146) 8. To historia ludzkiego
serca, którego szczęściem i przekleństwem okazała się tkliwość.
W tym sensie Wyznania oraz Marzenia są wiwisekcją duszy, za-
powiadającą rozterki Emmy Bovary. Rousseau, podobnie do bo-
haterki Gustave’a Flauberta, żyje raczej marzeniami niż rzeczy-
wistością. Karmi si ę złudą, zapomina o sobie i świecie tylko po
to, by żyć gdzie indziej, by być kimś innym. Ten fenomen, który
w niespełna sto lat po redakcji Marzeń upowszechniony zostanie
pod poj ęciem „bovaryzmu”, w tek ście Rousseau pojawia si ę
w sposób eksplicytny: „Zgie łk świata mnie osza łamiał, samot-
ność nu żyła, odczuwa łem nieustanną potrzeb ę zmiany miejsca
i nigdzie nie czułem się dobrze” (M, VIII, 112). Niezadomowie-
nie oraz ci ągła obawa nie mog ą oczywi ście znale źć ukojenia
w rzeczywistości. Nie ma bowiem takiego miejsca, gdzie targany
niepokojem podmiot mógłby się schroni ć, poczu ć jak u siebie.
Wiele w tym nostalgii za krajem, który nigdy nie istnia
ł – tak
8 Dalej, tak że w Wyznaniach, pisarz stwierdza: „Przyrzekłem historię mej
duszy: aby ją nakre ślić wiernie, nie trzeba mi innych zapisków; wystarczy mi
[...] wejść w samego siebie” (W, 222). Idei spisywania pamiętników towarzyszy
też bezwzględna zasada prawdomówno ści tak, „i żby przynajmniej raz mo żna
było widzieć człowieka takim, jakim jest wewn ątrz” (W, 404–405).
24
Część I
bardzo zresztą podobnej do samobójczej nostalgii szwajcarskich
najemników, trapionych nieukojoną tęsknotą za ich Heimat 9. Dla-
tego jedynym rozwiązaniem dla Rousseau, mętnie spoglądające-
go w zakamarki swej duszy, jest odwołanie się do wyobraźni, która
jego chorobliwy „zwyczaj badania własnego wnętrza” (M, II, 14)
potrafi przemienić w kojące zapomnienie. To właśnie dominację
wyobraźni doskonale dostrzegła w Marzeniach Madame de Staël,
określając w pracy O Niemczech utwór Rousseau jako „[...] wy-
mowny obraz istoty wydanej na pastwę wyobraźni silniejszej od
tej istoty”10. Tego, co w duszy, nie można bowiem dostrzec zwy-
kłym okiem, na nic przydadz ą się okulary, lupy i lunety. Tak że
barometr, o którym wspomina Rousseau, na niewiele si ę zdaje,
ponieważ rzeczy ulotnych nie da si ę zmierzyć, ani odnie ść do
uprzednio istniejących miar i systemów. Gdy spogląda się w głę-
bie duszy, potrzebne są „skrzydła wyobraźni” (M, V, 77). Tak rodzą
się marzenia, których fenomen Rousseau stara si
ę nieustannie
pochwycić:
Czasami moje marzenia przechodzą w rozmyślania, ale częściej moje rozmyśla-
nia przechodz ą w marzenia i podczas gdy si ę tak w nich zapami ętuję, dusza
moja błądzi i unosi si ę ponad światem na skrzyd łach wyobraźni, w ekstazach
przewyższających każdą inną rozkosz. (M, VII, 94)
Kilka elementów przykuć tu powinno nasz ą uwagę. Przede
wszystkim w czasach tryumfującego racjonalizmu Rousseau zdaje
się hardo twierdzić, że to nie umysł pozwala poznać świat i sie-
bie samego, ale raczej marzenie. To nie Bel Esprit francuskich
klasycystów, ogładzony i poddany regu łom sztuki, ale co ś, co
wymyka si ę my śleniu systemowemu, przybli żyć nas mo że do
9 Zob. P. Dandrey, Encyclopédisme mélancolique, ou d’un «miroir terni» ,
op. cit., s. 752.
10 Madame de Staël,
De l’Allemagne , chronologie et introduction par
S. Balayé, Flammarion, Paris 1968, t. II, s. 276–277.
Włóczyć się i spoglądać (Rousseau, Chateaubriand)
25
prawdy o nas samych 11. Wa żne są tu równie ż subtelne ró żnice
w znaczeniu słów, po które w przytoczonym fragmencie si ęga
Rousseau – Ewa Rzadkowska celnie przek łada zresztą rêveries
jako „marzenia” i méditations jako „rozmyślania”12. Otóż pierw-
sze ze słów określa świadome procesy psychiczne, które nie są
jednak poddane jakiemuś określonemu celowi, ale raczej w pełni
subiektywnym i emocjonalnym pobudkom. Méditations są z ko-
lei uważnym, czasochłonnym rozważaniem jednej zazwyczaj rze-
czy13 – maj ą więc jasny cel, a ich charakter mo żna by okre ślić
jako warstwowy. Rozmy ślania są bowiem konsekwentnym od-
krywaniem zależności, a rozmyślający podmiot „rozgryza” jedną
rzecz, by dostrzec jej uwarunkowania, związki z innymi rzeczami,
logiczną strukturę. Marzenia są pozbawione tej pretensji. O roz-
myślaniach można by powiedzieć, że są tym samym, czym jest
spoglądanie w celu zobaczenia. Marzyć zaś to tyle, co spoglądać,
by patrzeć, by się przyglądać, by podziwiać, ale nie dostrzegać.
W rozmyślaniach jest coś dokonanego lub przynajmniej tego in-
tencja; w marzeniach jest beztroska i wolność14. Rousseau, w spo-
sób dużo bardziej oczywisty, podpowiada nam to w Wyznaniach:
Nie tylko ujmowanie wra żeń przychodzi mi ci ężko, odbieranie ich tak że. Stu-
diowałem ludzi i mam si ę za niezgorszego obserwatora. Nie umiem wszelako
nic s p o s t r z e c z tego, co widzę. Widzę dobrze jedynie to, co sobie przypomi-
nam, bystry jestem jedynie we wspomnieniu. (W, 102)
11 Na temat kategorii wyobra
źni w klasycystycznych dyskusjach zob.
S. Morawski, Studia z historii my śli estetycznej XVIII i XIX wieku , PWN, War-
szawa 1961, s. 61–71.
12 Zob. J.J. Rousseau, Les Rêveries du Promeneur solitaire, op. cit., s. 121.
13 W analizie leksykalnej korzystam z Le Nouveau Petit Robert. Diction-
naire alphabétique et analogique de la langue française , sous la rédaction de
ła médita-
J. Rey-Debove et A. Rey, Dictionnaires Le Robert, Paris 1993, has
tion; méditer; rêver; rêverie.
14 Na podobny temat (ró żnicy między melancholijnym spojrzeniem a kon-
templacją) zob. V. Carraud, Les Modes du regard, w zbiorze Esthétique et mélan-
colie, I.A.V., Orléans 1992, s. 13–20 oraz M. Bieńczyk, Melancholia. O tych,
co nigdy nie odnajd ą straty, Sic!, Warszawa 2000, s. 79–84.
26
Część I
A zatem, gdy filozof pisze o tym, że coś widzi, pisze właści-
wie o tym, w jaki sposób to wspomina; nigdy nie mamy więc do
czynienia z wiernym opisem, ale raczej ze wspomnieniem i to-
warzyszącą mu interpretacj ą (z mo żliwymi przekszta łceniami
i odstępstwami, o których Rousseau uczciwie informuje 15). Nic
więc dziwnego, że dusza pisarza „błądzi” i ulatuje na „skrzydłach
wyobraźni”. Melancholijnemu gapieniu się w siebie brakuje bo-
wiem ścisłości i konsekwencji.
Z pozoru zupełnie inaczej ma się rzecz ze spogl ądaniem do-
okoła siebie – pomimo wcześniejszych deklaracji i założeń16 zdaje
się ono w Marzeniach dużo ważniejsze od spoglądania w siebie.
Rousseau lubił, o czym przeczytać możemy w Wyznaniach, gdy
„nogi i oczy są czymś zatrudnione” (W, 469)17. Stąd jego wałęsa-
nie się, włóczenie, łazikowanie – słowem: „rozkosz wędrowania”,
do której pisarz przyznaje si ę w Wyznaniach (W, 60)18. Także
w Marzeniach filozof zaznacza, iż lubi „wa łęsać się bez celu”
(M, VII, 95), oraz wspomina o „przyjemno ści, z jaką przebiega
gaje” (M, VII, 98) i „beztrosko wędruje od zioła do zioła” (M, VII,
103). Sza ł włóczenia si ę bez ko ńca jest wi ęc ściśle związany
z botaniką albo – jak pisze Rousseau – z pasj ą herboryzowania.
To „próżniacze zajęcie” (M, VII, 104) przynosi mu wiele przy-
jemności. Podpatrzył je u boku Klaudiusza Anet w Annecy19, ale
„po raz pierwszy zapalił się do botaniki” (M, V, 68, 69) dopiero
wówczas, gdy trafił na Wyspę Św. Piotra.
15 Zob. J.J. Rousseau, Wyznania, op. cit., s. 21, 113.
16 Celem pisarza w Marzeniach jest wszak „ograniczenie się do [jego] du-
szy” (M, VIII, 118).
17 E. Delacroix w swych Dziennikach (Dzienniki 1822–1863, oprac. A. Jou-
bin, przeł. J. Guze, J. Hartwig, wstęp J. Starzyński, Ossolineum, Wrocław 1968,
t. I, s. 337–338) zauwa ża nawet, że „jakaś pozycja ciała bardziej sprzyja myśli”,
a „Janowi Jakubowi [pomys ły przychodziły do głowy] chyba wtedy, gdy prze-
chadzał się na wsi”.
18 To zresztą leitmotiv zarówno Marzeń, w których kolejne rozdziały noszą
tytuł „przechadzek”, jak i Wyznań, w których Rousseau wielokrotnie sławi uro-
ki pieszych wędrówek.
19 Zob. J.J. Rousseau, Wyznania, op. cit., s. 148–149.
Włóczyć się i spoglądać (Rousseau, Chateaubriand)
27
Wyspa, którą Rousseau dobrowolnie wybrał zresztą na swe
zesłanie, oczarowała go w dwojaki sposób – po pierwsze, ukoiła
jego ból pięknem krajobrazu; po drugie zaś, umożliwiła pielęgno-
wanie pasji zbierania roślin. Filozof wcale nie ukrywa, że spoglą-
danie na piękno natury sprawia mu przyjemność. Potrafi nie tylko
szczegółowo i ze smakiem opisać wyspę, jej zabudowania i roślin-
ność (zob. M, V, 66); rozkoszuje si ę również samym widokiem:
„błądził oczyma po wspaniałej i zachwycającej perspektywie je-
ziora i jego brzegów, z jednej strony zamkniętych pobliskimi góra-
mi, z drugiej przechodzących w bogate i żyzne równiny, poprzez
które wzrok sięgał aż do błękitniejących w dali gór, póki si ę nie
zatrzymał na ich progu” (M, V, 72). B łędne spojrzenie pisarza,
zgodnie z jego w łasnymi spostrze żeniami z Wyznań, nie by ło
szczególnie uwodzące, choć wyraziste i przenikliwe: „oczy małe
i głęboko osadzone, ale które z siłą promieniowały ogień krążący
mi w żyłach” (W, 52)20. Istotniejsza jednak w przytoczonym frag-
mencie jest skłonność do zadumy, samotności oraz pozbawionego
jakiejkolwiek metody spoglądania przed siebie, wokół siebie, po-
nad siebie. Nie liczy się wyraz spojrzenia, ale raczej jego zagubie-
nie – błądzenie właśnie oraz towarzyszące mu ukojenie. W haśle
„melancholia” w Encyklopedii znaleźć mo żemy passus, gdzie
czytamy, iż melancholia „upodoba ła sobie rozmy ślanie, wyko-
rzystujące zdolności duszy, by ofiarowa ć jej s łodkie wrażenie
egzystencji, oraz wyzwala ją z zamętu namiętności, żywych wra-
żeń, które prowadziłyby do jej wycieńczenia”21. Dziwnym zbie-
giem okoliczności Patrick Dandrey, komentuj ąc ten fragment,
rozpoczął swoje rozważania od słów: „Marzenie samotnego wę-
drowca na brzegu jeziora...”22. Nie wiem, czy myślał o Rousseau
– nie powołuje się wprost na filozofa, ale dobór s łów nie pozo-
20 Inni oceniali spojrzenie Rousseau jako inteligentne – zob. J.J. Rousseau,
Wyznania, op. cit., s. 103.
21 Cyt. za P. Dandrey, Encyclopédisme mélancolique, ou d’un «miroir ter-
ni», op. cit., s. 750.
22 Ibidem.
Pobierz darmowy fragment (pdf)