Darmowy fragment publikacji:
2006-12-12 16:16:41
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Tytuł oryginału: Body Language
Pierwsze wydanie: MIRA Books, 2004
Redaktor serii: Graz˙yna Ordęga
Korekta: Ewa Popławska
ã 2004 by Millie Criswell
ã for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy MIRA jest zastrzez˙ony.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXT Ò, Warszawa
Druk: ABEDIK
ISBN 978-83-238-3070-2
Indeks 324531
MIRA 1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jeśli zamierzasz zerwać z facetem, najpierw
upewnij się, czy włoz˙ył ci na palec pierścionek
zaręczynowy.
Ellie Peters przez˙ywała kryzys wieku średniego.
No, moz˙e niezupełnie średniego. Miała dokładnie
trzydzieści dwa lata, trzy miesiące i siedemnaście
dni, jednak poniewaz˙ mieszkała na średnim Man-
hattanie – nie górnym i nie dolnym, ale właśnie
średnim – chyba równiez˙ dlatego całe swoje z˙ycie
uwaz˙ała za średnie.
Za to jak juz˙ przytrafił się jej jakiś kryzys, to od
razu potęz˙ny jak tornado!
– Musimy znaleźć sobie dach na głową, Barn, i to
szybko. Brian wraca z L.A. w przyszłym tygodniu,
do tego czasu musimy się stąd ewakuować.
Propozycja wyszła od niej, nie od jej dotych-
czasowego partnera.
6
Mowa ciała
Brian nazwał Barnabę ,,kretyńską pomyłką Bo-
ga’’ i w dodatku jako kompletny dureń łudził się, z˙e
po czymś takim będą mogli być razem. Nawyzywał
psa i kazał oddać go do schroniska tylko dlatego, z˙e
ten obsikał jego pantofle od Bruna Magliego.
Tak jakby Barn zrobił to złośliwie!
Barn, buldog o fizjognomii, która tylko w ser-
cu matki mogła budzić miłość, pod warunkiem,
z˙e rzeczona matka byłaby ślepa, przyjął wiado-
mość potęz˙nym pierdnięciem, po czym zaskomlał
z˙ałośnie. Najwyraźniej był świadom, z˙e to przez
niego rozpadł się związek pani z tym ponurym
facetem i z˙e teraz będą musieli szukać sobie
nowego lokum, bardziej przyjaznego dla buldo-
gów i upartych kobiet.
Jeśli Ellie czegoś z˙ałowała, to tylko tego, z˙e musi
wynieść się z mieszkania, w którym całkiem znoś-
nie egzystowała przez ostatnie pół roku. Niestety
zdecydowanie źle to rozegrała.
– Nie martw się, Barnaba – powiedziała, klepiąc
czule psa po głowie. – Postawiona przed wyborem
czy wybrać porządnego, cudownego psa, czy prze-
ciętnego faceta, nie miałam problemu z podjęciem
decyzji. To łatwe. W dodatku Brian był gorzej niz˙
przeciętny. Był śmiertelnie nudny. Powiedz pies-
ku,czy normalny człowiek czyści nitką zęby po
kaz˙dym posiłku? – Ellie przypomniały się metry
zuz˙ytej nitki zwisającej z krawędzi kosza na śmieci,
Millie Criswell
7
którą nieustannie musiała wpychać do środka, i az˙
wzdrygnęła się z obrzydzenia.
Tak, Brian tez˙ powinien wylądować w koszu.
Tam było jego miejsce.
Poza tym lepiej rzucać, niz˙ być rzucaną, szcze-
gólnie kiedy do tej pory człowiek występował w tej
drugiej roli.
– Bez Briana będzie nam lepiej, Barn.
W odpowiedzi Barnaba przejechał jej po policz-
ku jęzorem. Ellie otarła ślinę rękawem bluzy ze
znakiem Georgetown University, jej ukochanej Al-
ma Mater, i wróciła do studiowania ogłoszeń.
Mieszkania w Nowym Jorku mają to do siebie, z˙e
są horrendalnie drogie, a Ellie oczywiście nie miała
do dyspozycji milionów Donalda Trumpa. Praco-
wała jako tłumaczka w ONZ i nie zarabiała tyle,
z˙eby wynająć przyzwoite lokum w pobliz˙u Central
Parku, jak to, w którym mieszkała z Brianem.
Westchnęła na myśl o przeprowadzce. Barn lubił
biegać po parku, tarzać się w trawie, ganiać i doka-
zywać z kumplami, a ona lubiła przechadzać się
Piątą Aleją i oglądać sklepowe wystawy.
Na zakupy w drogich butikach nie było jej na
razie stać, ale to nie znaczy, z˙e nalez˙y od razu
rezygnować z marzeń.
Wielkie dzięki, Brian!
Nie, dość tego uz˙alania się nad sobą!
Brian Pomeroy miał kosztowne gusta – garnitury
8
Mowa ciała
Hugo Bossa, roleksy, kolacje w ,,La Cirque’’. Był
wspólnikiem w kancelarii adwokackiej Fields, Mor-
gan and Pomeroy i mógł sobie pozwolić na takie
kaprysy.
Przez pewien czas Ellie była jedną z jego za-
chcianek.
Przy wszystkich swoich wadach – no bo jakim
trzeba być człowiekiem, z˙eby nie lubić psów
– Brian potrafił być szczodry. Kupował jej kosztow-
ną biz˙uterię, zabierał na weekendy na Bermudy i do
opery, chociaz˙ Ellie z˙ywiołowo nienawidziła opery.
Cóz˙, Brian prawdopodobnie uznał, z˙e skoro Ellie
jest pół-Włoszką i mówi biegle po włosku (mówiła
tez˙ biegle po francusku i hiszpańsku),
to auto-
matycznie musi być miłośniczką opery.
Nie, zdecydowanie nie była! Arie, i to w kaz˙dym
języku świata, przyprawiały ją natychmiast o potęz˙-
ny ból głowy. Zaczynała głośno ziewać, opadały jej
powieki...
Briana poznała na koktajlu w ambasadzie włos-
kiej. Wyglądał zabójczo, natomiast ona dość roz-
paczliwie szukała faceta, no i tak to się zaczęło.
Był to chyba związek oparty na przyciąganiu się
przeciwieństw, bo niewiele mieli ze sobą wspól-
nego poza tym, z˙e oboje uwielbiali dobrą kuchnię,
a w Nowym Jorku nie brakuje doskonałych re-
stauracji, i lubili czytać niedzielne wydanie ,,New
York Timesa’’ od deski do deski. Czasami próbowa-
Millie Criswell
9
li rozwiązać razem krzyz˙ówkę, co jednak zawsze
kończyło się potęz˙ną kłótnią.
Brian uwaz˙ał się za niezwykle mądrego, bo znał
trudne słowo ,,bifurkacja’’.
A komu potrzebne takie językowe dziwactwo!
Ellie podciągnęła trochę bluzę i spojrzała na swój
zaokrąglony – z miłości do dobrej kuchni, ma się
rozumieć – brzuch. Powinna koniecznie zrzucić
jakieś pięć, nawet siedem kilogramów.
Zastosuje rozsądną dietę, będzie codziennie tro-
chę ćwiczyć, w ogóle dokona radykalnych zmian
w swoim z˙yciu.
Znajdzie mieszkanie, gdzieś blisko siedziby
ONZ, wspaniałe, ale niezbyt drogie. Schudnie, ale
nie będzie odmawiać sobie ukochanych potraw
i wyciskać z siebie ostatnich potów na biez˙ni.
Pewne poświęcenia będą konieczne, jednak bez
przesady. I, rzecz najwaz˙niejsza, znajdzie w końcu
Właściwego Faceta. I to nie z˙adnego pierwszego
lepszego Właściwego, nie,
to będzie Właściwy
Doskonały, Ideał. Stanowczo zbyt długo zadawała
się z Niewłaściwymi. Miała juz˙ serdecznie dość.
Nie mówiąc o tym, z˙e przyzwoity orgazm to coś,
co tez˙ warto by przez˙yć.
Brian wiedział, co znaczy ,,bifurkacja’’, ale nie
miał pojęcia o erotycznych potrzebach kobiety. Nie
umiał zaspokoić partnerki. Kompletny analfabeta,
niedouczony bubek.
10
Mowa ciała
Ellie pokręciła głową i zaklęła pod nosem,
próbując pozbyć się niemiłych wspomnień na temat
pana Pomeroya, po czym podniosła słuchawkę
i zaczęła wystukiwać numery z ogłoszeń.
– Bierz swoją smycz, Barn – zarządziła po
dwóch kwadransach rozmów. – Ruszamy na łowy.
Dwa tygodnie później Ellie i Becky Morgan,
kolez˙anka z pracy, jadły lunch, siedząc przy swoich
biurkach w Dziale Tłumaczeń i Przekładów w gma-
chu ONZ.
– Podoba ci się w końcu to nowe mieszkanie czy
nie? – dopytywała się Becky. – Miałaś szczęście, z˙e
znalazłaś coś tak blisko biura.
– Poczekaj! – Ellie podniosła dłoń, dając znak
Becky, z˙eby siedziała cicho. Przetłumaczyła ostat-
nie zdania z wystąpienia ambasadora Włoch przed
Zgromadzeniem, zdjęła słuchawki i uśmiechnęła
się. – Przepraszam, musiałam to skończyć, z˙eby
oddać Moody’emu do zatwierdzenia.
Becky zajmowała się tłumaczeniami symultanicz-
nymi i konsekutywnymi w trakcie obrad, posie-
dzeń i spotkań, natomiast Ellie robiła przekłady
pisemne.
– Nic nie szkodzi. Pytałam, czy podoba ci się
twoje nowe mieszkanie.
– Uwielbiam je. – Ellie ugryzła ogromny kęs
kanapki. – Stary blok na East 53 Street, między First
Millie Criswell
11
Avenue i East River. Mieszkanie jest naprawdę
duz˙e. Mam kominek i gabinet do pracy. Chodzę do
pracy na piechotę, to zaledwie kilkuminutowy spa-
cer. Świetna sprawa, zwłaszcza z˙e dzięki
temu
wspieram narzucony sobie rez˙im. No wiesz, więcej
ruchu, mniej jedzenia.
Który zacznę realizować od jutra... lub za kilka
dni, dodała w myślach.
– Brzmi wspaniale – powiedziała Becky dość
obojętnie, co nieomylnie wskazywało, z˙e ma jakieś
kłopoty. Becky była męz˙atką i mamą dziesięcio-
miesięcznego synka.
– Jonah dostał w piątek zapalenia ucha. Mart-
wiliśmy się, bo bardzo gorączkował i płakał, ale
teraz jest juz˙ lepiej.
– Dzięki Bogu. Musiałaś nieźle się przestraszyć.
– Ellie uwielbiała Jonaha. Ilekroć zostawała z nim,
kiedy rodzice wychodzili gdzieś wieczorem,
jej
zegar biologiczny zamieniał się w głośną bombę
zegarową.
Mama byłaby zachwycona, gdyby mogła usły-
szeć to tykanie.
Rosemary Peters była Włoszką z krwi i kości.
W jej pojęciu kobieta nie zasługiwała w pełni
na to miano, o ile nie wydała na świat licznego
potomstwa, nie potrafiła ugotować obiadu dla dwu-
dziestoosobowej, trzypokoleniowej rodziny z tego,
co aktualnie zalegało w lodówce, i nie potrafiła
12
Mowa ciała
odklepać Dziesięciu Przykazań z szybkością karabi-
nu maszynowego.
Inaczej mówiąc, pani Peters była klasyczną włos-
ką ,,mammą’’. Kochała męz˙a i dzieci, co w praktyce
oznaczało, z˙e wtrącała się we wszystkie ich sprawy.
Chodziła co niedzielę do kościoła, jak kaz˙da praw-
dziwa katoliczka wierzyła w łaskę i grzechów
odpuszczenie, wspaniale gotowała. Jeśli dziewczy-
na nie miała przynajmniej siedmiu kilogramów
nadwagi, pani Peters szyderczo określała ją mianem
anorektycznego szkieletu.
To ostatnie mogło być nawet miłe, kiedy czło-
wiek nie wszedł jeszcze w okres pokwitania i wsu-
wał czekoladki na kilogramy, a nie na sztuki.
– Co u twojej mamy? Nie wspominałaś o niej
ostatnio. – Becky musiała czytać w myślach Ellie.
– Nie wspominałam, bo jak tylko zaczynam o niej
mówić, zaraz dzwoni. Chyba ma zdolności parapsy-
chiczne albo praktykuje wudu. Nie jestem pewna.
Jedno wiem, z˙e jak tylko wymówię jej imię, odzywa
się telefon. Hm, moz˙e to coś w rodzaju telepatii?
Ellie uwielbiała matkę, ale bardzo cieszył ją fakt,
z˙e jej staruszka mieszkała na Florydzie, a nie
w Nowym Jorku. Nie wytrzymałaby codziennej
obecności Rosemary Peters w swoim z˙yciu. To, co
dostała, zanim wyjechała na studia, stanowiło ab-
solutnie zadowalający i wystarczalny kapitał.
Powiedzieć, z˙e Rosemary była pedantką,
to
Millie Criswell
13
mało. Rosemary miała bzika na punkcie sprzątania.
Cierpiała na obsesję czystości. Gdy robiła porządki,
przejawiała wszelkie symptomy zachowań kompul-
sywnych. Atakowała brud z furią, przy której panie
z reklamy środków czystości wydawały się z˙ałos-
nymi niedojdami. Z˙adna bakteria w promieniu
kilkudziesięciu metrów od centrum raz˙enia, a cent-
rum tym była Rosemary zawsze poruszająca się po
domu z bronią chemiczną w ręku, nie miała naj-
mniejszych szans na przez˙ycie.
W pojęciu Rosemary niz˙ej od bakterii w hierar-
chii bytów stała jedynie samotna i bezdzietna córka.
– Nadal myślicie o kupnie domu na Long Is-
land? Jak się przeprowadzicie, nie będę mogła
zostawać z Jonahem. Bardzo mi będzie brakowało
tych wieczorów. – Ellie lubiła napawać się swoim
instynktem macierzyńskim, pod warunkiem, z˙e nie
musiała tego robić dłuz˙ej niz˙ trzy, cztery godziny.
Uwielbiała dzieci, ale znała granice swoich moz˙-
liwości w tym zakresie.
– Będzie wam brakowało zgiełku wielkiego
miasta.
Becky pokiwała smętnie głową. Najwyraźniej
nie zachwycała jej perspektywa wyniesienia się
z Manhattanu.
– Ben chce być bliz˙ej rodziców, a i Jonahowi
dobrze zrobi mieszkanie w bardziej ,,normalnym’’
otoczeniu, cokolwiek to oznacza.
14
Mowa ciała
Ellie ugryzła kolejny kęs sandwicza i tez˙ zmar-
kotniała. Bo jak tu się nie smucić, kiedy musisz jeść
indyka bez majonezu, a twoja najlepsza przyjaciół-
ka przenosi się za miasto.
– Coś zyskacie i coś stracicie – stwierdziła
sentencjonalnie. – Wszystko ma swoje plusy i minu-
sy. Uciekniecie od zgiełku, ale wieczorem nie
wyskoczycie juz˙ na kolację do pobliskiej knajpki
czy do teatru.
– Ben przyrzeka, z˙e tak całkiem nie zamkniemy
się w domu. – Mina Becky mówiła jednak coś
zupełnie innego.
Kiedy Ben będzie miał tuz˙ pod nosem wielkie
markety z równie wielkimi parkingami i więcej niz˙
jedno statystyczne drzewo na statystyczne szesnaś-
cie tysięcy mieszkańców, Manhattan straci dla
niego wszystkie, juz˙ teraz wątpliwe, zalety. Becky
Morgan zacznie strzyc trawnik przed domem i zano-
sić sąsiadkom zapiekankę, a one będą odwdzięczać
się jej tym samym. Stanie się typową panią domu
z podmiejskiego osiedla.
Na szczęście Ellie nienawidziła zapiekanek, szcze-
gólnie z tuńczykiem, i nie umiała strzyc trawników.
Jak równiez˙ nie miała faceta, który decydowałby
o jej z˙yciu.
No i wreszcie od jakiegoś czasu towarzyszyło jej
przeczucie, z˙e z˙ycie powoli nabiera sensu i zmierza
we właściwym kierunku.
Millie Criswell
15
Gdy odezwał się telefon, Ellie dosłownie ze-
sztywniała.
– To mama, Barn – poinformowała psa. – Czuję
złą energię w powietrzu. Z aparatu emanuje paskud-
na aura. Widzisz?
Buldog, rozciągnięty przed kominkiem, wśród
sterty kartonów, zasłonił pysk łapą i zaskamlał
z˙ałośnie.
– Juz˙ nie przesadzaj, stary. Takie teatralne nu-
mery są zarezerwowane dla mojej mamy. – Rose-
mary w rzeczy samej dramatyzowała i wpadała
w histerię bez względu na powagę sytuacji. Gdyby
była aktorką, dawno dostałaby Oscara. Ellie pod-
niosła z westchnieniem słuchawkę.
– Och, jesteś. Juz˙ się bałam, z˙e gdzieś wyszłaś.
– Cześć, mamo. Rozpakowuję się. Ciągle jesz-
cze straszny tu bałagan, ale mieszkanie jest świetne.
To znaczy, będzie, jak juz˙ dojdę do ładu ze swoimi
rzeczami.
– Nie mogę się doczekać.
Niebezpieczeństwo odwiedzin! Matczyny de-
sant! Kryj się.
– Trochę potrwa, zanim się urządzę. – Dziesięć
lat. Moz˙e dłuz˙ej. Nigdy się nie urządzę.
Benjamin Franklin powiadał, z˙e radość z gości,
jak ryba, psuje się po trzech dniach. Rosemary
wystarczyły trzy godziny, by popsuć Ellie radość
z odwiedzin mamy.
16
Mowa ciała
– Mieszkanie wygląda w tej chwili okropnie. To
po prostu katastrofa. Nie mam mebli, nawet nie ma
na czym spać.
No bo nie ma!
– Ellie, nie denerwuj się. Dama nie powinna się
łatwo irytować.
Ellie wsadziła głowę do lodówki. Najchętniej
skończyłaby z sobą, ale po namyśle postanowiła
kontynuować spacer po tym padole łez. Dlatego tez˙
uznała za stosowne wzmocnić organizm jedynym,
co znalazła, czyli kawałkiem spleśniałego sera.
Wyciągnęła go i nadgryzła od tej strony, która
prezentowała się nieco lepiej i chyba nie groziła
zatruciem pokarmowym.
Wizyta matki, czy to faktyczna, czy tylko plano-
wana, oznaczała przyrost masy ciała przynajmniej
o pięć kilogramów. Ellie modliła się z˙arliwie, z˙eby
Rosemary została na Florydzie, dopóki jej ukochane
dziecko nie zrzuci obecnych zapasów tłuszczu.
Mamo, miej wzgląd na moją figurę i równowagę
psychiczną, błagała w myślach.
– Jak tata? Czy ma duz˙o pracy? – Tata, Theodor,
albo Ted, bo to zdrobnienie wolał, był księgowym
i prowadził własne biuro rachunkowe w domu.
Marzec i kwiecień to były najgorsze miesiące, czas
przed składaniem rocznych zeznań podatkowych.
Potem wszystko się uspokajało i przez resztę roku
Ted obsługiwał spokojnie swoich stałych klientów.
Millie Criswell
17
– Tata prawie nie odchodzi od komputera. Nic,
tylko siedzi w internecie. Nie wiem, czy to zdrowe.
Z˙yje jak pustelnik, nie wychodzi ani do kina, ani na
zakupy, kompletnie nigdzie, odmawia sobie wszel-
kich przyjemności. Dłuz˙ej nie wytrzymam. Od
pięciu lat mieszkamy na Florydzie, a ja jeszcze ani
razu nie byłam na plaz˙y. Moje przyjaciółki, szcze-
gólnie Estella Romano, biorą mnie juz˙ na języki.
– Nie pomyślałaś, z˙eby pójść sama?
– A co to za przyjemność?
Ellie słyszała podenerwowanie w głosie matki.
Niedobrze. Rosemary Peters zwykle panowała nad
sobą, swoimi reakcjami, nad sytuacją. Moz˙na by
powiedzieć, z˙e nawet za bardzo...
– Uspokój się i podejdź trzeźwo do sprawy.
Wiesz, z˙e tata lubi samotność. Nie dziw się, z˙e
przepadł w internecie. Mnóstwo ludzi woli sur-
fować po sieci, niz˙ czytać albo oglądać telewizję.
Dlaczego tak się tym martwisz?
– To nie jest zdrowe, mówię ci. Powinien się
więcej ruszać. Nie jest coraz młodszy, tylko coraz
starszy, rośnie mu brzuszek. Sama widziałam, jak
któregoś dnia ledwie mógł zasznurować buty.
Ellie poklepała się po brzuchu i wyrzuciła ser do
kosza.
– Wolę się nie wypowiadać na ten temat. Sama
powinnam zrzucić kilka kilogramów.
– Przestań gadać bzdury. Jesteś chuda jak szcza-
18
Mowa ciała
pa. – W głosie Rosemary zabrzmiała zgroza. – Co ty
chcesz zrzucać? Z˙aden męz˙czyzna nie pójdzie do
łóz˙ka z taką chudziną.
Z˙adna szanująca się Włoszka nie uz˙ywa takich
słów jak ,,dieta’’. Chyba z˙e chodzi o nawyki z˙ywie-
niowe męz˙a, wtedy szanująca się Włoszka ma
prawo odstąpić od zasady, bo szanująca się Włoszka
to kobieta, która potrafi czynić wyjątki od reguły.
– Nie jestem wcale szczapą, mamo. Szczapy nie
mają fałdek na brzuchu, poza tym aktualnie z nikim
nie sypiam.
– Nie opowiadaj mi o swoim z˙yciu seksualnym.
Nie chcę słuchać takich rzeczy.
Ellie wzniosła oczy do nieba.
– Ty zaczęłaś. Poza tym nie jestem juz˙ dziec-
kiem. Zdarza mi się sypiać z facetami.
– Tak, tak. Powinnam się cieszyć, z˙e nie z kobie-
tami, prawda?
– Nie ćpam i nie skończyłam na ulicy, z tego tez˙
powinnaś się cieszyć.
– Jesteś okropna, Ellie. Powinnam była szoro-
wać ci usta mydłem, kiedy byłaś mała. Moz˙e wtedy
potrafiłabyś okazać trochę respektu własnej matce.
Respekt, szacunek... To, co śpiewała o szacunku
Aretha Franklin, było smutnym błaganiem w poró-
wnaniu z ideą tego pojęcia, jaką wypracowała sobie
Rosemary. W hierarchii rodzinnej pozycja mamy
równała się pozycji papiez˙a w hierarchii Kościoła
Millie Criswell
19
– jej zdaniem, oczywiście. Dobrze, z˙e nie kazała
całować się w pierścień.
– Mamo, wyluzuj. Z˙artowałam. Nie bierz kaz˙-
dego słowa tak powaz˙nie.
– Masz rację, kochanie. Ostatnio jestem jakaś
spięta. Twój ojciec...
– Nie martw się o ojca. Wiesz, jaki jest tata,
znasz go od czterdziestu pięciu lat. Zawsze chadzał
swoimi drogami. Dlaczego teraz nagle miałby się
zmienić?
– Tym razem chodzi o coś innego. Nie potrafię
powiedzieć, na czym to polega, ale martwię się.
Dzieje się coś złego, uwierz mi.
– Rozmawiałaś z nim? – Moz˙e ojciec jest chory?
– Teraz i Ellie się zaniepokoiła. Ted Peters nie lubił
się skarz˙yć.
– Nie chce rozmawiać. Mówi, z˙e wszystko w po-
rządku i coś sobie ubzdurałam.
– Sama widzisz. – Ellie próbowała rozładować
napięcie. – Moz˙esz być spokojna. – Pragnęła, z˙eby
to była prawda.
– Tak pewnie mówił Ted Bundy tym dziewczy-
nom, które zaczepiał. Moz˙esz być spokojna, przy
mnie jesteś bezpieczna, a potem podrzynał im gardła.
i fascynowali seryjni
mordercy. Z˙yła w ustawicznym strachu, z˙e któregoś
dnia ona albo ktoś z jej najbliz˙szych padnie ofiarą
psychopatycznego potwora.
Matkę Ellie przeraz˙ali
20
Mowa ciała
Tak często mówiła o Tedzie Bundym, z˙e stał się
właściwie członkiem rodziny. Nigdy natomiast nie
wspominała o Jeffie Dehamerze, a to dlatego, z˙e Jeff
zjadał ludzi, co automatycznie dyskwalifikowało
jego osobę w oczach Rosemary.
– Nie widzę z˙adnego związku między tatą i Bun-
dym, ale uwaz˙am, z˙e niepotrzebnie się martwisz.
– Pójdę jutro do kościoła i pomodlę się za niego.
Modlitwa zawsze pomaga.
– Doskonały pomysł! Przy okazji moz˙esz pomo-
dlić się i za mnie. Powiedz Bogu, z˙e chciałabym
poznać seksownego faceta z kasą, dobrego w łóz˙ku,
kochającego psy, z kompletem włosów na głowie.
Gdyby tacy istnieli!
– Brian był bardzo miły. Szkoda, z˙e z nim
zerwałaś. Trudno o zamoz˙nego męz˙czyznę, w dodat-
ku heteroseksualnego. Mieszkasz w Nowym Jorku,
wokół sami geje, nie powinnaś za bardzo przebie-
rać, jak juz˙ trafi się jakiś normalny.
Ellie znała na pamięć argumenty wytaczane
przez Rosemary. Zwykle na tym etapie rozmowy
wyłączała się pod pierwszym lepszym pretekstem.
– Mamo, powinnam juz˙...
– Nie tak szybko, moja droga. Chcę cię o coś
zapytać.
Cholera! Kiedy Rosemary oświadczała, z˙e ,,chce
o coś zapytać’’, nie wróz˙yło to nic dobrego. Ellie
westchnęła bezradnie.
Millie Criswell
21
– O co chodzi?
– Wybierasz się do domu na Boz˙e Narodzenie?
Ja i ojciec jesteśmy coraz starsi, chcielibyśmy
spędzić trochę czasu z tobą.
– Skąd mogę wiedzieć? Boz˙e Narodzenie dopie-
ro za kilka miesięcy.
– Nawet się nie obejrzysz, kiedy będzie gru-
dzień. Obiecaj, z˙e przyjedziesz.
Ellie zwykle nie miała problemu z wykręcaniem
się od niechcianych zobowiązań, które inni próbo-
wali na niej wymuszać, ale kiedy Rosemary coś
sobie zaplanowała, z˙adna siła nie mogła tego zmie-
nić. Początek ataku zwiastowały nasilające się
telefony, po nich szły paczki z ciasteczkami domo-
wej roboty, a kiedy Rosemary oznajmiała, z˙e przyje-
dzie osobiście, by przedstawić swój punkt widzenia,
Ellie zwykle kapitulowała. Westchnęła teraz smęt-
nie na myśl o świętach wśród palm i plaz˙owiczów,
zamiast w zasypanym śniegiem Nowym Jorku,
i uległa, wiedząc, z˙e matka nie spocznie, dopóki nie
złamie ukochanego dziecka. Po prostu taka juz˙ była.
– Dobrze, przyjadę, ale uprzedzam, czasami
muszę pracować w święta, tym razem tez˙ się tak
moz˙e zdarzyć.
– Porozmawiasz z szefem. Na pewno zrozumie,
z˙e rodzina jest waz˙niejsza i pozwoli ci przyjechać.
– Pan Moody nie jest z˙onaty i ma w głębokim
powaz˙aniu z˙ycie rodzinne swoich pracowników.
22
Mowa ciała
Herbert Moody był wyjątkowym palantem. Ellie
czekała, kiedy ten ponury przez˙ytek wcześniejszych
epok odejdzie na emeryturę i jego miejsce zajmie
ktoś przytomniejszy, bardziej zbliz˙ony do teraźniej-
szości.
– A co, jest niewierzący?
– Nie. To wredny stary pryk, który wieki temu
powinien był przejść na emeryturę. Pracuje w ONZ
chyba od dnia załoz˙enia tej szlachetnej organizacji.
– Przebąkiwano coś o jego odejściu, ale Moody
pomimo to trwał dalej na stanowisku. Ellie pode-
jrzewała, z˙e Moody ma haka na kaz˙dego, kto choć
trochę się liczył. Zupełnie jak J. Edgar Hoover,
niezatapialny przez całe dekady szef CIA, tyle z˙e
Moody nie był chyba gejem.
– Nie powinnaś wyraz˙ać się z takim lekcewaz˙e-
niem o starych ludziach, Elinore. Wiele mogłabyś
się od nich nauczyć, gdybyś tylko potrafiła słuchać.
Rosemary zawsze zwracała się do córki pełnym
imieniem, kiedy chciała podkreślić wagę wypowia-
danych słów: ,,Zapamiętaj sobie, Elinore...’’.
– Nie wyraz˙am się, ale pan Moody jest przy-
głuchy i tak cuchnie mu z ust, z˙e swoim oddechem
powaliłby słonia oddalonego o cały kilometr.
– Powiem ojcu, z˙e przyjez˙dz˙asz, moz˙e ta wiado-
mość oderwie go chociaz˙ na chwilę od komputera.
– A moz˙e powinniście wybrać się w rejs wyciecz-
kowy po Karaibach, zafundować sobie romantyczne
Millie Criswell
23
wakacje. Co ty na to? Dobrze zrobiłaby wam
zmiana otoczenia.
Rosemary przez chwilę rozwaz˙ała pomysł w głę-
bokim milczeniu, po czym oznajmiła:
– Wiesz, Ellie,
to niezły pomysł. Większość
statków pasaz˙erskich wypływa z Miami albo z Fort
Lauderdale, oszczędzilibyśmy na samolocie. Muszę
się nad tym powaz˙nie zastanowić.
– Na pewno znajdziesz w sieci dobre oferty.
– Poszukam. Nie umiem poruszać się po inter-
necie tak dobrze jak twój ojciec, rzadko korzystam
z komputera, ale dam sobie radę.
Ellie poczuła się od razu lepiej. Matka rzadko
słuchała jej rad. Prawdę mówiąc, nigdy. Rada
musiała być rzeczywiście doskonała, skoro Rose-
mary zgodziła się ją rozwaz˙yć. Rosemary z˙yła
w błogim przekonaniu, z˙e wie wszystko najlepiej.
Z jej ust nieprzerwanym strumieniem płynęła naj-
głębsza mądrość, niczym gorąca lawa. I niczym
gorąca lawa zastygała w kamień, zamieniając się
w niepodwaz˙alne pewniki.
– Będziecie mieli okazję, z˙eby wreszcie poroz-
mawiać – ciągnęła Ellie. – A w dodatku rejsy
wycieczkowe są bardzo romantyczne. Popłyńcie na
Karaiby. Zarezerwujcie kabinę na dobrym statku,
zaszalejcie trochę. Oboje na to zasługujecie.
– Dziękuję ci, kochanie. Cieszę się, z˙e zadzwo-
niłam. Lz˙ej mi na sercu.
24
Mowa ciała
Ellie mogłaby powiedzieć to samo, bo widmo
niechybnej matczynej wizyty odpłynęło w bliz˙ej
nieokreśloną przyszłość.
– Daj znać, co postanowiliście w sprawie rejsu
– powiedziała z uśmiechem.
– Oczywiście. Będę cię informowała na biez˙ąco.
Jesteś przeciez˙ moją córką, a taki rejs to waz˙ne
przedsięwzięcie.
Ellie cichutko westchnęła, modląc się o cierp-
liwość. To miał być tylko rejs wycieczkowy, nie
operacja mózgu.
– Do usłyszenia, mamo.
– Ellie...
– Tak?
– Pamiętaj, przemyj muszlę i deskę sedesową
lizolem. Nie wiesz, kto tam mieszkał przed tobą.
I nie zaszkodzi wyszorować podłogi mydłem Mu-
rphy’ego, a potem...
– Ktoś puka, mamo. Muszę kończyć. Pa.
Ellie odłoz˙yła słuchawkę i wzniosła oczy do
nieba, a mówiąc ściślej, wbiła wzrok w sufit.
– Boz˙e, spraw, z˙eby oboje popłynęli w rejs na
Karaiby – szepnęła z uczuciem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Jeśli chcesz poznać faceta,
musisz go poszukać.
W sobotę Ellie zdobyła się na wielki krok, to
znaczy kupiła kwartalny karnet na siłownię Gold
Gym, uznawszy, z˙e dla kogoś, kto nie przepada za
nadwyręz˙aniem ciała,
trzymiesięczny okres
próbny to doskonałe rozwiązanie. Spróbuje, przeko-
na się, czym to pachnie i w razie czego przedłuz˙y
karnet.
taki
W kaz˙dym razie zakładała optymistycznie, z˙e
przedłuz˙y. Na pewno przedłuz˙y. Raczej przedłuz˙y.
Chyba tak.
W jej szaleństwie była metoda.
Otóz˙ wyszła z całkiem słusznego załoz˙enia,
z˙e siłownia to nie tylko miejsce, gdzie moz˙na
stracić kilka kilogramów. Na siłowni moz˙na
26
Mowa ciała
równiez˙ poznać faceta. Jeśli szuka się partnera,
nalez˙y bywać tam, gdzie moz˙na spotkać męz˙czyzn,
logiczne.
Nie grała w golfa, w squasha, nie bywała w ba-
rach, w których ogląda się mecze, ale mogła
ćwiczyć, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
W momencie gdy Brian zniknął z jej z˙ycia,
właśnie zaszła potrzeba.
Nie zamierzała z˙yć w celibacie dłuz˙ej, niz˙ to
konieczne. Seks ze wspomaganiem mechanicznym
był do niczego. Nie mówiąc juz˙ o tym, z˙e którejś
nocy skończyło się to poraz˙eniem. Generalnie,
średnia przyjemność, ale Ellie wreszcie pojęła do-
słowne znaczenie określenia ,,łechtanie zmysłów’’.
Niestety, jej ,,łechtane zmysły’’ omal się nie przy-
piekły.
Nigdy nie przyznałaby się matce, z˙e lubi seks.
Rosemary uwaz˙ała, z˙e seks przed ślubem jest
niemoralny, a jedynym celem i usprawiedliwieniem
stosunku jest prokreacja.
Jasne!
Seks był świetnym sposobem na rozładowanie
napięcia, wzmagał apetyt. Chociaz˙ tego ostatniego
nie była akurat pewna w stu procentach, brak
apetytu mógł wynikać z wyczerpania. Po seksie
skóra jaśniała, stawała się świetlista.
Tak, warto było poszukać kogoś, z kim moz˙na by
uprawiać seks w miarę regularnie i kto wiedziałby,
Millie Criswell
27
co nalez˙y robić w łóz˙ku, czyli umiałby doprowadzić
kobietę do orgazmu.
Najpierw jednak musiała odzyskać formę. Cel-
lulitis i fałdy na brzuchu nie najlepiej współgrały
z seksem, niezalez˙nie od tego, co twierdziła matka.
Rosemary pewnie od co najmniej dziesięciu lat nie
uprawiała seksu, ale jej z˙yciem intymnym Ellie nie
zamierzała się zajmować. Seks rodziców to zagad-
nienie, które kaz˙dy zdrowy człowiek powinien
omijać szerokim łukiem. Wiadomo, z˙e dociekliwe
dzieci Bóg karze za podobne myśli ślepotą, uschnię-
tą kończyną albo innym trądem.
– Ty musisz być Ellie Peters – odezwał się jakiś
wzorzec męski, z listą w dłoni, wytrącając Ellie
z dość chaotycznej zadumy. – Jestem Will Trawers,
twój osobisty trener.
Ha! Kawał interesującego samca w charakterze
jej osobistego trenera. Wzorzec męski miał zabój-
czą muskulaturę i ładne zielone oczy o ciepłym
spojrzeniu.
Dać mu od razu numer telefonu czy poczekać do
następnego spotkania?
– Ellie to ja – posłała mu promienny uśmiech
podpatrzony u Meg Ryan.
Ujął między dwa palce ciało na jej przedramieniu
i cellulitis ukazał się w całej krasie.
Meg Ryan nie ma zbędnej tkanki tłuszczowej na
przedramionach. To tłuszczyk dziecięcy, krzyknął
28
Mowa ciała
mózg Ellie, który wykombinował sobie szybko, z˙e
kaz˙da osoba poniz˙ej
trzydziestego piątego roku
z˙ycia moz˙e rościć sobie prawo do przechowywania
pozostałości
tłuszczyku dziecięcego pod skórą.
O ile nikt nie spróbuje zweryfikować tego odwaz˙-
nego twierdzenia.
Wzorzec je zweryfikował.
– Wygląda na to, z˙e czeka nas trochę pracy
– stwierdził.
– Aha, po to tu jestem.
– Znakomicie. Zatem zaczynajmy.
Wzorzec męski zaczął ją waz˙yć, mierzyć, badać
dokładnie warstwy tłuszczyku, po czym zapisał te
wszystkie informacje w karcie, którą dla niej zało-
z˙ył. Na pewno zaznaczył tam wielkimi czerwonymi
literami: TŁUSZCZYK DZIECIĘCY? – AKURAT,
CO ZA BZDURA!!!
Normalnie Ellie powiedziałaby takiemu wzor-
cowi na sterydach, co moz˙e sobie zrobić ze swoimi
notatkami, ale facet miał ramiona jak konary drze-
wa, klatę w rozmiarach średniej wielkości miasta
i z˙adnej obrączki na palcu. Postanowiła zatem
przełknąć upokorzenie, schować do kieszeni dumę
i zachowywać się przyjaźnie.
Nie potrafiła ocenić rozmiarów innych atrybu-
tów Willa, ale na pierwszy rzut oka przedstawiał się
obiecująco.
Rozmiar jest waz˙ny, cokolwiek ludzie na ten
Millie Criswell
29
temat sądzą. Czy chodzi o męskie genitalia, kobiece
piersi czy szarą substancję mózgu, rozmiary są
waz˙ne. Im większy rozmiar, tym lepiej. Powiedzmy
sobie szczerze, nie chciała być podła, ale maluszek
na pewno nie dotrze do punktu G. Szkoda fatygi, to
i tak zakończyłoby się kompletną klęską.
– Jestem pewna, z˙e trafiłam w dobre ręce – po-
wiedziała dziarsko.
W końcu tylko King Kong miał większe...
Will zmierzył ją uwaz˙nym spojrzeniem od stóp
do głów, zapisał coś w karcie i oznajmił:
– Masz dobre ciało, Ellie. Potrzebuje tylko ujędr-
nienia. Przebierz się i o dziesiątej spotkamy się przy
biez˙ni mechanicznej. Opracujemy twoją dietę i plan
ćwiczeń.
W obawie, z˙e zarobi punkty karne za spóźnienie,
Ellie przebrała się błyskawicznie i o ustalonym
czasie stawiła się w oznaczonym miejscu, odziana
w czarne szorty Nike i czarny top, pod którym
rysował się wyraźnie brzuszek informujący o kaz˙-
dym pochłoniętym nierozwaz˙nie batonie, kromce
chleba i porcji lodów.
Will, zabójca tkanki
tłuszczowej, nie będzie
z niej zadowolony.
– Nie zrobię ani kroku więcej – oznajmiła
po dziesięciu minutach na biez˙ni. Dyszała gorzej
niz˙ zboczeniec nękający przez telefon nieznajome
30
Mowa ciała
panie i była spocona, jakby przed chwilą urodziła co
najmniej pięcioraczki. – Nie wiem, jak myszy mogą
biegać w kółko.
Jedzą ser, ot co.
– Moja siedemdziesięciopięcioletnia babcia ma
lepszą kondycję od ciebie – powiedział Will i złago-
dził przycinek uśmiechem, który był tak seksy, z˙e
Ellie zdobyła się na jeszcze jeden wysiłek, ryzyku-
jąc atakiem serca.
Moz˙e to dziwne trzepotanie w piersi to wcale nie
jest reakcja na powaby Willa, tylko powaz˙na przy-
padłość kardiologiczna?
– Widocznie twoja babcia ma lepsze geny niz˙ ja.
– Moz˙liwe. Babcia pali, pije Martini z wódką
i ciągle uprawia seks. Twierdzi, z˙e dzięki temu
zachowuje młodość. Niesamowite.
Ellie uniosła brwi, ale nic nie powiedziała, choć
miała wielką ochotę zapytać, jak i gdzie babcia
znajduje partnerów, skoro jej samej nastręcza to tyle
trudności.
Z drugiej strony nie miałaby chyba ochoty iść do
łóz˙ka z kimś, kto na noc wkłada zęby do szklanki.
– Teraz cięz˙ary. Tylko w ten sposób wzmocnisz
tłuszcz.
bicepsy i tricepsy, spalając przy okazji
Chcesz chyba włoz˙yć tank top w przyszłe lato.
Ellie pokręciła głową.
– Lubię bluzki z rękawami. Nie ma oparzeń od
słońca, komary nie gryzą...
Millie Criswell
31
– Musisz tez˙ ujędrnić piersi. Będą ładne, ster-
czące, musimy tylko nad nimi popracować.
Ellie zachmurzyła się.
– Co ci się nie podoba w moich piersiach?
Według mnie prezentują się całkiem przyzwoicie.
– Prawdę powiedziawszy, uwaz˙ała, z˙e piersi to
jeden z jej największych atutów, ale na Willu
najwyraźniej nie robiły z˙adnego wraz˙enia.
– Tutaj są trochę obwisłe. Nie chcesz chyba
nosić stanika w rozmiarze 85C?
– Nalez˙ałoby cię odstrzelić. Nie wiem, po co
tutaj przyszłam. To jakaś cholerna izba tortur. Do
tego jestem obraz˙ana... Zaz˙ądam zwrotu pienię-
dzy. – Psiocząc pod nosem, Ellie przeszła w Wil-
lem do sali, gdzie były cięz˙ary. Nie miała siły
kłócić się z tym facetem i nie bardzo wiedziała,
jak zdoła wyprowadzić Barnabę na popołudniowy
spacer.
W sali z cięz˙arami pełno było ćwiczących,
w powietrzu unosił się zapach potu i testosteronu.
Will kazał jej połoz˙yć się na lez˙ance i podał cięz˙ary,
właściwie cięz˙arki, bo kaz˙dy waz˙ył zaledwie pół-
tora kilograma, ale równie dobrze mogły waz˙yć i po
półtorej tony, tak trudno było je unieść.
Dotąd nigdy w z˙yciu nie podnosiła cięz˙arów,
nawet przez myśl jej nie przeszło, z˙e w ogóle jest do
tego zdolna.
– Dobrze ci idzie. Kontynuuj, a ja wrócę za
32
Mowa ciała
chwilę. Muszę z kimś porozmawiać. Pompuj, pom-
puj, nie oszukuj. Ja wszystko widzę.
– Nienawidzę cię.
– Wiem, ale kiedy skończę modelować twoje
ciało, będziesz mi dziękować, z˙e masz taką dosko-
nałą formę.
Ellie nie nalez˙ała do tych, którzy łatwo się
poddają, ale teraz miała ochotę zrezygnować, zwiać
stąd jak najdalej i nigdy nie wracać. Nie doświad-
czyła podobnego bólu od jedenastego roku z˙ycia,
kiedy spadła z roweru i zwichnęła sobie bark, ale
wtedy dostała od matki lody za to, z˙e była taka
dzielna. A teraz? Jedyną nagrodą miały być dla niej
głupie i poniz˙ające komentarze jakiegoś bubka!
– Witaj, Ellie.
Ten głos. Głęboki, seksowny. Wszędzie by go
rozpoznała. Był jak gorąca czekolada i nawiedzał ją
w snach, po prostu prześladował od wielu lat.
Jak to moz˙liwe?
Otworzyła jedno oko, zatchnęła się z wraz˙enia,
upuściła cięz˙arki, które z głośnym łoskotem pole-
ciały na podłogę. W dodatku omal nie rozbiła głowy
o umieszczony nad lez˙anką wyciąg, tak gwałtownie
usiadła.
Niech to diabli, Ellie Peters nadal wyglądała
świetnie.
Miała teraz krócej ostrzyz˙one włosy, waz˙yła
Millie Criswell
33
jakieś pięć kilogramów więcej, ale ciągle była tą
samą Ellie, jaką zapamiętał.
Ellie, z którą był zaręczony.
Ellie, z którą zerwał.
Ellie, która teraz go nienawidziła.
Kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, stała przy
automacie sprzedającym colę, waliła w niego pięścia-
mi i kopała, twierdząc, z˙e maszyna ukradła jej dolara.
Dla Michaela Deaversa była to miłość od pierw-
szego wejrzenia.
Tak jak Ellie, studiował filologię na Georgetown
University w Waszyngtonie, tam się poznali i poko-
chali. Ellie poprzestała na dyplomie magistra, on
zrobił jeszcze studia doktoranckie z lingwistyki,
licząc, z˙e kiedy zmęczy go juz˙ wyścig szczurów,
wróci na uniwersytet i zajmie się dydaktyką.
Został w Waszyngtonie. Początkowo pracował
dla duz˙ej firmy farmaceutycznej, potem w Depar-
tamencie Stanu, skąd trafił do ONZ w Nowym
Jorku, na stanowisko dyrektora Działu Przekładów
i Tłumaczeń, które od dawna było jego marzeniem.
I które to marzenie miało przerodzić się w kosz-
mar. Czekał z przeraz˙eniem, kiedy Ellie się dowie...
Inna kobieta dawno by mu wybaczyła i zapom-
niała, ale nie Ellie. Minęło siedem lat od chwili ich
rozstania, a jednak pamiętała. Wiedział o tym, znał
ją az˙ nazbyt dobrze. W końcu w jej z˙yłach płynęła
włoska krew.
34
Mowa ciała
Wkrótce po ich rozstaniu przysłała mu mocno
poturbowaną laleczkę wudu ze szpilkami wbitymi
w okolice lędźwi i kartką z lakonicznym epitetem
,,złamas’’.
Nie, z˙eby na to nie zasłuz˙ył. Potraktował ją
gorzej niz˙ strasznie. Poprosił ją o rękę, dał jej
pierścionek z brylantem, który potem spuściła do
sedesu, snuł plany wspólnego z˙ycia, a w końcu się
wycofał.
Najkrótsze narzeczeństwo w historii świata.
Nie chciał zadać jej bólu. Kochał ją do szaleńst-
wa. Niestety przeraziła go perspektywa małz˙eńst-
wa, nie tyle konkretnie z Ellie, po prostu małz˙eńst-
wa w ogóle. Miał swoje marzenia, swoje wzniosłe
cele i bał się, z˙e dom, z˙ona, dzieci zrujnują mu
przyszłość.
Nadal był singlem, co wieczór przynosił do domu
kolacje kupione na wynos i przez ostatnich siedem
lat nie było dnia, z˙eby nie pomyślał o Ellie.
– Co ty tu robisz? – wychrypiała Ellie.
Michael mógłby zapytać o to samo, omal nie
udławił się pastylką miętową, kiedy zobaczył ją
wyciągniętą na lez˙ance i ćwiczącą podnoszenie
cięz˙arków.
Ellie nigdy nie nalez˙ała do specjalnie uspor-
towionych. Jedyna aktywność fizyczna, jakiej się
oddawali wspólnie, poza uprawianiem miłości, to
Millie Criswell
35
były spacery po campusie Georgetown, a cięz˙ki
wysiłek kojarzył się jej co najwyz˙ej z przeglądaniem
wieszaków z sukniami w sklepach Ann Taylor.
– Co tu robisz, Michael? – powtórzyła, tym
razem z gniewnym błyskiem w oku.
– Ćwiczę, podobnie jak ty.
Podniosła się i stanęła naprzeciwko niego, z ręka-
mi załoz˙onymi na piersi i wysuniętą do przodu
brodą.
Michel czuł zapach jej perfum zmieszany z zapa-
chem potu. Napłynęły wspomnienia, które bez-
pieczniej byłoby raz na zawsze pogrzebać. Nagły
ból w lędźwiach nie miał nic wspólnego z odbytymi
właśnie ćwiczeniami.
– Doskonale wiesz, z˙e nie o to pytam – powie-
działa ze złością. – Co robisz w Nowym Jorku?
Myślałam, z˙e mieszkasz w Waszyngtonie.
Michael rozwaz˙ał przez chwilę, czy powiedzieć
jej o swojej nowej pracy, w końcu jednak uznał, z˙e
lepiej na razie zachować to dla siebie.
– Przyleciałem słuz˙bowo, często tu bywam.
W końcu to tylko godzina lotu z Reagan National.
Ellie jakby się odpręz˙yła, co oznaczało, z˙e kupiła
jego odpowiedź. Po części była to prawda, ale
właśnie to ,,po części’’ w kaz˙dej chwili mogło
zaowocować potwornymi komplikacjami.
Z˙ycie z Ellie zawsze było jedną wielką kom-
plikacją.
36
Mowa ciała
– Jestem zaskoczony, z˙e chodzisz na siłownię.
Nie spodziewałem się tego po tobie. Zresztą niepo-
trzebna ci siłownia. – Ellie świetnie wyglądała
w swoich czarnych szortach. Miała świetne nogi
i pełne, miękkie piersi, które az˙ prosiły się o piesz-
czotę.
Kiedyś często ich dotykał.
Zaczerwieniła się i zaplotła ręce na brzuchu,
jakby dało się w ten sposób ukryć wszystkie zjedzo-
ne batony.
– Chcę odzyskać formę. Zmieniam swoje z˙ycie.
Eliminuję błędy i pomyłki, moz˙na powiedzieć.
W związku z czym – uśmiechnęła się słodkim
uśmiechem piranii – z˙yczę ci miłego z˙ycia. Miło
było cię spotkać.
Michael patrzył, jak Ellie znika w szatni dla
kobiet. Pokręcił głową i cięz˙ko westchnął. W ponie-
działek rano rozpęta się prawdziwe piekło, juz˙ to
widział oczami wyobraźni.
Ellie weszła do szatni, oparła dłonie na kolanach,
wzięła kilka głębokich, uspokajających oddechów.
Na szczęście była sama. Nikt nie widział, jak się
rozkleja na sam widok Michaela Deaversa. Boz˙e, co
za katastrofa!
Dlaczego, u diaska, musiała natknąć się na niego
akurat teraz, kiedy czuje się taka samotna, rozbita,
bezradna i słaba?
Pobierz darmowy fragment (pdf)