Darmowy fragment publikacji:
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Kate Hardy
Możesz mieć wszystko
Tłumaczyła
Grażyna Woyda
Droga Czytelniczko!
Oto nasze kwietniowe propozycje:
Droga na szczyt (Medical Duo) – Juliet tak zawładnęła pasja
zdobycia Mount Everestu, z˙e omal nie straciła największej miłości
swego z˙ycia...
Wspólna przyszłość (Medical Duo) – Emily i Mike mają za sobą
wiele niepowodzeń, totez˙ długo czekali na właściwy moment, by
wyznać sobie miłość...
Moz˙esz mieć wszystko (Medical) – Vicky i Jack pochodzili
z róz˙nych sfer, lecz potrafili wznieść się ponad swoje uprzedzenia...
Na całe z˙ycie (Medical) – Ich wzajemna fascynacja staje się coraz
silniejsza, tylko jak zapomnieć o przeszłości i nauczyć się znowu
kochać?
Zapraszam do lektury
Harlequin. Kaz˙da chwila moz˙e być niezwykła.
Czekamy na listy!
Nasz adres:
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises Sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Kate Hardy
Możesz mieć wszystko
Toronto · Nowy Jork · Londyn
Amsterdam · Ateny · Budapeszt · Hamburg
Madryt · Mediolan · Paryż
Sydney · Sztokholm · Tokio · Warszawa
Tytuł oryginału: His Honourable Surgeon
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills Boon Limited, 2006
Redaktor serii: Ewa Godycka
Opracowanie redakcyjne: Ewa Godycka
Korekta: Urszula Gołębiewska, Ewa Godycka
ã 2006 by Pamela Brooks
ã for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Medical są zastrzez˙one.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXTÒ , Warszawa
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 978-83-238-3811-1
Indeks 325260
MEDICAL – 379
PROLOG
– Czyz˙ nie jest to najbardziej czarujące dziecko,
jakie kiedykolwiek widziałaś?
Vicky przytuliła do siebie swoją nową bratanicę.
Gdyby ktoś powiedział jej przed rokiem, z˙e Sebastian
będzie oczarowany swą córeczką, byłaby mocno roz-
bawiona. Jej starszy brat miał opinię playboya i sam
przyznawał, z˙e nie znosi dzieci. Teraz był głową rodzi-
ny i ojcem. I wszystko wskazywało na to, z˙e Chloë
Victoria Radley owinie sobie ojca wokół palca.
– Tak, Seb. Ona jest czarująca.
– Alyssa i ja chcemy poprosić cię o przysługę.
– O co chodzi? – spytała przekonana, z˙e chodzi
o opiekę nad dzieckiem podczas ich nieobecności.
– Czy zgodzisz się zostać jej chrzestną matką?
Chrzestną matką... Vicky nie miała dzieci. Obaj jej
starsi bracia byli szczęśliwymi męz˙ami i ojcami, ale ona
wiedziała, z˙e z˙ycie rodzinne nie jest dla niej. Nie miała
czasu na bycie z˙oną i matką. Zamierzała zostać profeso-
rem neurologii i zrobić karierę. Aby się sprawdzić,
musiała pracować dwa razy cięz˙ej niz˙ zatrudnieni w jej
branz˙y męz˙czyźni. A to wymaga ofiar.
Teraz, trzymając na rękach małą Chloë i czując
jej słodki zapach, zastanawiała się przez chwilę, czy
jej kariera jest warta takich poświęceń. Szybko jednak
odrzuciła od siebie te wątpliwości. Była pewna, z˙e
6
KATE HARDY
wybrała słuszną drogę. Od dziecka marzyła o tym, by
być lekarzem, i to wybitnym. A teraz wiedziała, z˙e jest
w stanie zrealizować te marzenia.
– Vic, czy dobrze się czujesz? – spytał Seb.
– Oczywiście.
– To nieprawda. Pracujesz zbyt cięz˙ko. Wiem, z˙e
chcesz zostać profesorem. Jestem pewny, z˙e postawisz
na swoim. Ale nie chciałbym, z˙ebyś zaharowała się na
śmierć.
– Nic mi nie jest. Przestań mnie strofować.
– Napuszczę na ciebie Alyssę. Albo Sophie. Albo
obydwie.
– To nic nie da – odparła z uśmiechem Vicky. Obie
jej bratowe tez˙ były lekarzami. Alyssa pracowała na
oddziale ratownictwa, a Sophie zrobiła specjalizację
z chirurgii. – One znają zasady tej gry.
Seb westchnął z rezygnacją.
– No dobrze, nie będę się wtrącał. Więc zgadzasz
się?
– Na co?
– Na to, z˙eby zostać chrzestną matką. – Wzniósł
oczy do nieba. – Jesteś beznadziejna. Kiedy zadaję ci
pytanie z zakresu neurochirurgii, potrafisz gadać przez
wiele godzin. A kiedy pytam o sprawy prywatne...
– Nie jestem az˙ tak monotematyczną maniaczką
– mruknęła z uśmiechem Vicky. – Dziękuję wam, pro-
pozycja zostania chrzestną matką Chloë jest dla mnie
bardzo zaszczytna. Szczególnie z˙e daliście jej drugie
imię z myślą o mnie.
– Jeśli się okaz˙e, z˙e ma choć połowę twoich zalet,
będę z niej bardzo dumny – oznajmił Sebastian.
Vicky zamrugała oczami. Miała wraz˙enie, z˙e się
MOZ˙ESZ MIEĆ WSZYSTKO
7
przesłyszała. Czyz˙by Seb, który zawsze jej dokuczał,
naprawdę zdobył się na komplement?
– Widzę, z˙e pod wpływem małz˙eńskiego z˙ycia stra-
ciłeś poczucie krytycyzmu – zauwaz˙yła z uśmiechem.
– Nie. Po prostu uświadomiłem sobie, co jest waz˙ne.
I wiem, z˙e z˙ycie nie polega jedynie na pracy.
– Tylko nie próbuj mnie z kimś swatać. Ja nie wtrą-
całam się do twoich spraw osobistych... ani Charliego.
– Nieprawda, Vicky. To ty zorganizowałaś tę dobro-
czynną loterię, w której ja byłem główną wygraną, z˙eby
odciągnąć na chwilę uwagę fotoreporterów od Char-
liego, który mógł dzięki temu pomyślnie ułoz˙yć swoje
sprawy z Sophie. I to ty skłoniłaś Alyssę do przyjęcia
moich oświadczyn.
– Nie słuchaj taty – rzekła Vicky do małej Chloë.
– Ja się do niczego nie wtrącałam. Po prostu otworzy-
łam im oczy na kilka spraw, których nie dostrzegali.
– I postąpiłaś słusznie – dodała Alyssa, która właś-
nie weszła do salonu. – Czy Sebastian juz˙ ci powie-
dział?
– Tak. A ja z radością przyjęłam waszą propozycję.
– To świetnie. Ale słyszałam, co on mówi i uwaz˙am,
z˙e ma rację. Ty naprawdę za cięz˙ko pracujesz, Vic.
– I bardzo to lubię. Koniec dyskusji – oświadczyła
Vicky, a potem, chcąc zmienić temat, spytała: – Czy
widzieliście juz˙ te zdjęcia Chloë?
Oboje połknęli przynętę i zaczęli się zachwycać pier-
wszymi fotografiami swej córeczki, rezygnując z dal-
szych uwag na temat prywatnego z˙ycia Vicky.
A o to właśnie jej chodziło.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jake wszedł na oddział neurologii. Była środa, a on
miał zacząć pracę dopiero następnego dnia. Wiedział jed-
nak, z˙e tylko w ten sposób moz˙e się przekonać, jak na-
prawdę funkcjonuje jego nowy oddział, gdyz˙ w czwar-
tek rano wszyscy będą wychodzić z siebie, chcąc zrobić
dobre wraz˙enie na nowym konsultancie.
Wszystko działało bez zarzutu. Mimo sporej liczby
pacjentów na oddziale panował spokój, co dobrze świad-
czyło o sprawności zespołu. Wszędzie panowała nie-
skazitelna czystość, co równiez˙ wzbudziło jego uzna-
nie. Pracował w kilku szpitalach, których administracja
lekkomyślnie trwoniła pieniądze, zaniedbując tak pod-
stawowe sprawy jak higiena.
Dostrzegł duz˙ą tablicę, z której moz˙na się było do-
wiedzieć, gdzie w danej chwili przebywają poszczegól-
ni lekarze. Doszedł do wniosku, z˙e przepływ informac-
ji działa sprawnie, a oddział jest dobrze zarządzany.
W tym momencie pojawiła się przed nim jakaś ko-
bieta. Miała na sobie biały kitel, z jej szyi zwisał iden-
tyfikator. Doszedł do wniosku, z˙e jest to najbardziej
atrakcyjna kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Musiała
mieć około metra siedemdziesięciu pięciu centymetrów
wzrostu, bo w butach na wysokich obcasach mogła
spojrzeć mu prosto w oczy. Miała tez˙ długie nogi i zna-
komitą figurę oraz ciemne, falujące włosy i szaroniebie-
MOZ˙ESZ MIEĆ WSZYSTKO
9
skie oczy. A takz˙e najbardziej zmysłowe usta, jakie
w z˙yciu widział. Wydała mu się piękna jak gwiazda.
Poczuł zdenerwowanie i zapomniał, gdzie się znajduje.
Miał ochotę zrobić krok do przodu, chwycić ją w ramio-
na i namiętnie pocałować.
Zupełnie jak w kinie.
– Co mogę dla pana zrobić? – spytała. – Czy pan
kogoś szuka?
Jej głos przywołał go do rzeczywistości. Gwiazdy
filmowe nie mówią z akcentem typowym dla angiels-
kich klas wyz˙szych. Zauwaz˙ył pod jej kitlem ciemny
kostium, który był zapewne dziełem jakiegoś znanego
projektanta, co dowodziło jej zamoz˙ności.
Poza tym miała niebawem zostać jego kolez˙anką,
a to wyklucza jakiekolwiek bliz˙sze związki. Nigdy nie
umawiał się ze współpracownicami. Wiedział z do-
świadczenia, z˙e moz˙e to prowadzić do powaz˙nych kom-
plikacji.
Od dawna jednak nie spotkał kobiety, która przy-
prawiłaby go o takie dreszcze zachwytu.
– Dziękuję bardzo, jakoś sobie poradzę – odparł
chłodnym tonem, ale niemal natychmiast zdał sobie
sprawę, z˙e postępuje bezsensownie, ukrywając swoją
toz˙samość. – Jestem Jake Lewis – oznajmił, naprawia-
jąc błąd i wyciągając do niej rękę.
– Zjawił się pan o dzień za wcześnie.
Poczuł, z˙e się czerwieni i wzbudziło to w nim złość
na samego siebie. Przeciez˙ na miłość boską jestem jej
przełoz˙onym! – pomyślał z gniewem. Więc dlaczego
reaguję jak uczniak na widok nauczycielki?
– Przechodziłem tędy i postanowiłem na chwilę
wstąpić – oznajmił zdawkowym tonem.
10
KATE HARDY
Vicky natychmiast się domyśliła, z˙e doktor Lewis
wcale nie wstąpił do szpitala przypadkowo, lecz chciał
po prostu sprawdzić, jak funkcjonuje oddział na dzień
przed rozpoczęciem pracy. Nie miała mu tego za złe, bo
na jego miejscu postąpiłaby tak samo.
Podała mu rękę i stwierdziła, z˙e ma mocną, suchą
dłoń. Co więcej, zauwaz˙yła ze zdziwieniem, z˙e jego
dotyk sprawia jej przyjemność. Miała wraz˙enie, z˙e w je-
go uścisku było coś osobistego. Niemal pieszczotliwe-
go. Natychmiast odpędziła od siebie te myśli, uznając je
za absurdalne. Nigdy wcześniej nie miewała tego rodza-
ju urojeń. A koledzy z pracy nie byli dla niej potencjal-
nymi partnerami.
Jak na konsultanta Jake prezentował się trochę...
dziwnie. Tanie ubranie, tanie buty. Większość dotych-
czas spotykanych przez nią wybitnych lekarzy lubiła
popisywać się szytymi na miarę garniturami i ręcznie
robionym włoskim obuwiem. Pomyślała z nadzieją, z˙e
być moz˙e Jake Lewis nie dba o wygląd, gdyz˙ skupia się
na medycynie.
– Obchód właśnie się skończył – oznajmiła. – Ale
jeśli pan chce poznać nasz personel, mogę go panu
przedstawić.
– Nie, poczekam z tym do jutra.
Jest obcesowy, pomyślała z z˙alem. Miejmy nadzieję,
z˙e nie będzie taki w stosunku do pacjentów. Gdyby się
uśmiechnął, mógłby wyglądać bardzo sympatycznie.
Jest wysoki. Ma ciemne, wyraziste oczy. Ciemne włosy,
które spadają mu na czoło, a z tyłu są nieco za długie.
I usta, których miałabym ochotę dotknąć...
Ale on za niecałe dwadzieścia cztery godziny zo-
stanie moim przełoz˙onym. A poza tym ja mam na gło-
MOZ˙ESZ MIEĆ WSZYSTKO
11
wie waz˙niejsze sprawy. Praca: numer jeden. Związki
z męz˙czyznami: zero. Tak od dawna wygląda mój pro-
gram i tak będzie, dopóki nie zostanę profesorem neuro-
logii. Potem mogę na nowo ocenić sytuację. Ale w z˙ad-
nym wypadku nie wcześniej.
– Czy chciałby pan zobaczyć coś jeszcze? – Zdała
sobie sprawę, z˙e to pytanie zabrzmiało uwodzicielsko.
– Chodzi mi o to, z˙e gdybym panu pokazała pokój dla
personelu, szatnię i kuchenkę, nie tracilibyśmy na to
czasu jutro.
Czy chciałby jeszcze coś zobaczyć? Jake miałby
ochotę zobaczyć o wiele więcej, ale nie zamierzał ujaw-
nić przed nią swoich myśli. Miał nadzieję, z˙e nie zdra-
dza ich wyraz jego twarzy.
– Nie, zostawmy to na później – odparł, wiedząc, z˙e
nie moz˙e sobie ufać. Gdyby szedł za nią, oceniałby jej
chód. Zachwycałby się jej figurą. Marzyłby o tym, by ją
objąć i pocałować. – Wpadłem tylko na chwilę, a pani
z pewnością ma mnóstwo pracy.
Uśmiech zniknął z jej twarzy, a on w tym momencie
zdał sobie sprawę, z˙e popełnił nietakt. Zamierzał powie-
dzieć, z˙e nie chce jej zabierać czasu, ale jego wypo-
wiedź zabrzmiała tak, jakby podejrzewał ją o zanie-
dbywanie obowiązków.
– Ma pan słuszność – odparła lodowatym tonem.
– A więc do zobaczenia jutro, doktorze Lewis.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
Jake zaklął w duchu. Wiedział, z˙e jeśli zostawi spra-
wy własnemu biegowi, Victoria potraktuje go jutro bar-
dzo chłodno i zapewne powie kolegom, z˙e nowy szef
jest nadęty. Jeśli zaś pójdzie za nią, by się wytłumaczyć,
12
KATE HARDY
będzie to tylko bezsensowny bełkot. Tak czy owak, stoi
na straconej pozycji.
Doszedł do wniosku, z˙e woli uchodzić za wyracho-
wanego profesjonalistę niz˙ za durnia. Postanowił więc
wybrać mniejsze zło i odłoz˙yć wszystkie wyjaśnienia
do następnego dnia.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Chciałabym wiedzieć, czy Jake jest kawalerem
– powiedziała Gemma, pielęgniarka oddziałowa.
– Mnie bardziej interesuje to, czy jest dobrym leka-
rzem – odparła Vicky, wzruszając ramionami.
Gemma zerknęła na nią badawczo, ale ona zignoro-
wała jej spojrzenie. Zastanawiała się, kiedy jej koledzy
zrozumieją, z˙e nie zamierza zawierać z˙adnych trwałych
związków, dopóki nie osiągnie zaplanowanego szczeb-
la swej kariery. I z˙e naprawdę nie interesuje jej Jake
Lewis. Nadal była na niego obraz˙ona o wczorajsze
zachowanie – usiłowała go z˙yczliwie powitać, a on dał
jej do zrozumienia, z˙e zaniedbuje obowiązki.
Miała nadzieję, z˙e Jake niebawem odkryje swą po-
myłkę i przekona się, z˙e Victoria Charlotte Radley jest
osobą niezwykle sumienną. A równocześnie zdawała
sobie sprawę, z˙e powinna zignorować jego podejrzenia
i robić swoje. Nigdy w z˙yciu nie kierowała się emoc-
jami, a jej uczucia zarezerwowane były dla braci i nie-
dawno urodzonej bratanicy.
– Wydaje się sympatyczny – ciągnęła Gemma. –
I musisz przyznać, z˙e jest bardzo przystojny. Wysoki,
ciemne włosy, wprost ideał. A te jego oczy... to po
prostu zaproszenie do łóz˙ka.
Vicky westchnęła. W tym momencie odezwał się jej
pager.
14
KATE HARDY
– Wzywają mnie na ratownictwo – oznajmiła, zerk-
nąwszy na wyświetlacz. – Dokończę obchód później
i zadzwonię, kiedy dowiem się, w której sali operacyj-
nej będę.
– W porządku, a ja naniosę twoje dane na tablicę
– obiecała Gemma.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem Vicky i odeszła
szybkim krokiem. – Jestem doktor Radley – przedstawi-
ła się dyz˙urnej recepcjonistce. – Ktoś mnie do was
wzywał.
– Tak... chodzi o jednego z pacjentów doktora Fran-
cisa. Zaraz go przyprowadzę.
Odeszła, a po chwili wróciła w towarzystwie jakie-
goś młodego lekarza.
– Jestem Hugh Francis – rzekł do Vicky. – Dziękuję,
z˙e zechciała pani przyjść. Mam dziesięcioletniego pac-
jenta z podejrzeniem krwiaka podtwardówkowego.
– Czy on upadł? – spytała Vicky.
– Jeździł na deskorolce, stracił równowagę i uderzył
głową o obudowę zjez˙dz˙alni.
– Nie miał kasku? – Vicky zmarszczyła brwi.
– Nie mogłem z niego wiele wyciągnąć – przyznał
Hugh. – Był bardzo wystraszony. Ale powiedział Ruth,
jednej z naszych pielęgniarek, z˙e miał kłopoty z jakimiś
chuliganami. Kiedy szedł dziś rano do szkoły, otoczyła
go w parku grupka napastników, którzy zaczęli mu
wmawiać, z˙e jest niezdarą, bo nie potrafi wykonać ja-
kiegoś ćwiczenia na deskorolce. Namawiali go, z˙eby
spróbował, a kiedy oświadczył, z˙e nie ma kasku, za-
rzucili mu tchórzostwo.
– A on myślał, z˙e dadzą mu spokój, jeśli to zrobi,
prawda?
Pobierz darmowy fragment (pdf)