Mistrzowski, pisany gwarą zbiór ponad dwudziestu opowiadań (gawęd, podań), których akcja rozgrywa się na Podhalu i w Tatrach pod koniec XIX wieku. Ich bohaterami są górale – mieszkańcy podhalańskich wsi. Jak w każdej dobrej literaturze mamy tu takie odwieczne tematy jak miłość i nienawiść, dobro i zło, przyjaźń i zdradę, roztropność i głupotę, biedę i bogactwo, a także śmierć, boga i diabła. Nie zabrało w niej także elementów magicznych oraz solidnej porcji zmysłowości i seksu. Teksty te są nie tylko pasjonującą, przykuwającą uwagę lekturą ale także dostarczają wiedzę o tym jak wyglądało codzienne życie w tamtych trudnych i dość brutalnych czasach. Ważną rolę w tej prozie odgrywa też nieokiełznana, dzika przyroda, trudny górski teren i surowy klimat.
„Na skalnym Podhalu” legło u podstaw mitu Podhala i podhalańskich górali jako ludzi niepokornych i odważnych. Mitu mającego wiele wspólnego z prawdą – także w odniesieniu do współczesnych mieszkańców tych terenów. Przykładem tego może być bezprecedensowa akcja Góralskie Weto i jej inicjator, Sebastian Pitoń z Kościeliska – być może potomek Hilarego Pitonia z Kościelisk, który jest jednym z bohaterów opowiadania „Zbójecka chałupa”.
Kazimierz Przerwa-Tetmajer w młodości mieszkał w Ludźmierzu koło Nowego Targu. Odbył wtedy wiele górskich wędrówek po Tatrach, niektóre szczyty zdobywając jako pierwszy. Jego imieniem nazwano (już w 1902 roku) jedną z tatrzańskich przełęczy. Był więc osobą dobrze znającą tatrzańskie i podhalańskie realia. Możemy więc ufać wizji jaką przedstawił, choć zapewne, co oczywiste, została ona literacko przetworzona.
Darmowy fragment publikacji:
1
Kazimierz Przerwa-Tetmajer
NA SKALNYM PODHALU
Tom 1 i 2
Wydawnictwo Estymator
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-66719-26-2
Autor fotografii na okładce: Awit Szubert
Jej temat: szałas na Hali Gąsienicowej 1876-1878
Tekst: Gebethner i Wolff, Warszawa, Kraków 1903, 1904
2
Spis treści
Tom 1 (4)
ZBÓJECKA CHAŁUPA (4)
JAK JASIEK MOSIĘŻNY NIE MÓGŁ ZNALEŹĆ SZCZĘŚCIA (14)
GAZDA HALNY (34)
KRYSTKA (37)
JAK WZIENI WOJTKA CHROŃCA (46)
ŻELAZNE WROTA (52)
JAK SIĘ MICHAŁ ŁOJAS POWIESIŁ (54)
DZIKI JUHAS (59)
JAK JASIEK Z USTUPU, HANUSIA OD KRÓLÓW I MARTA UHERCZYKÓWNA Z
LIPTOWA ŚPIEWALI W JEDNO SŁONECZNE RANO KU SOBIE (63)
FRANEK SELIGA I PAN BÓG (67)
JAK SIĘ JÓZEK SMAŚ POJECHAŁ WYSŁUCHAĆ (70)
OBJAŚNIENIA CZĘSTSZYCH WYRAZÓW (75)
Tom 2 (77)
O BARTKU GRONIKOWSKIM RAUBSZYCU (77)
JAK UMARŁ JAKÓB ZYCH (86)
ORLICE (92)
SOBEK JAWORCARZ JAKI HONOR MIAŁ (106)
O WALKU SIETNIAKU (116)
JAK DZIWNEGO JUHASA ZATAŃCOWAŁO (120)
DOLINA PODHALA DAWNIEJ (124)
JAK TAŃCZYŁY ŚMIERCI NA KULOWEJ DOLINIE (127)
JAK ZROBIŁ SOBANEK Z PŁANIETNIKIEM (129)
3
Tom 1
ZBÓJECKA CHAŁUPA
Pewnego razu, w początku listopada, straszliwy wicher halny, szalejący trzy dni i dwie
noce, wyłamał tyle drzew w Tatrach, że miejscami całe ubocze gór zawalone były łomem
smrekowym, z pośród którego tylko gdzieniegdzie sterczał buk, z przemrożonym czerwonym
liściem, ostały na głębiej idących w ziemię korzeniach. Potem przyszedł deszcz, potem śnieg,
a potem ku końcu listopada chwyciło nagle w nocy tęgie zimno.
W tę noc dwaj bracia Łuscykowie z Bukowiny, Józek i Staszek, Jędrek Kośla z
Pardółowki i Hilary Pitoń z Kościelisk przybyli na polankę w głębokim lesie pod Koszystą.
Szli oni z daleka, ze Spiżu i dość ciężko nieśli, obrabowali bowiem sklep żydowski nietylko z
pieniędzy, ale i z rozmaitego towaru, z płócien i sukna, które się mogło dobrze żydom
nowotarskim sprzedać, a nadto Kośla niósł na plecach sporą sarnę, którą mu się udało
kamieniem w Białej Wodzie, trafiwszy w sam łeb, zabić. Na podziw on kamieniami rzucał, a
jeszcze tę sztukę posiadał, że kucnąwszy i ująwszy się rękami za wielkie palce u nóg, potrafił
na wysoki stół wyskoczyć. Biegał też tak, że chwyciwszy psa za ogon, mógł go ścigać, ile
chciał. Nosił on przydomek Kośla Wartki, albo Goniec. Ale zwano go także czasami Horny
Jędrek, niewiadomo, czy dlatego, że był bardzo dumny i wyniosły, czy też dlatego, że mało
co w dolinie, a zawsze prawie w górach siedział. A może z obu powodów.
Miał on twarz jasną, jak słonce, pociągłą i zawsze uśmiechniętą, a skaleczyć
człowieka znaczyło u niego tyle, co zamachnąć się ręką. Wysoki był i gibki, jak sosna. Dwie
śmierci ludzkie miał na sławie.
Starszy Józek i młodszy Staszek bracia Łuscykowie, chłopy były tęgie, szerokie w
barach, ogromnego wzrostu, smagłe na twarzy. Nosili włosy długie z kieckami czyli
warkoczykami od skroni po ramiona, w kieckach zaś powplatane mieli szkiełka i świecidełka.
Włosy mieli czarne, zawsze starannie smarowane masłem, a byczki młode brali na plecy, jak
owce. Mieli zwyczaj, że sobie świecili na drogę podpalając jaką chałupę na kraju miasta lub
dziedziny, gdzie rabowali w nocy. Dlatego nazywano ich Łuscykowie Jaskrawi.
Czwarty, Hilary, czyli Filary, Pitoń, z Kościelisk, chłop był średniego wzrostu, nosił
zaś przydomek Przewijac, przedziwnie się bowiem umiał przekręcać pod ciupagę i różne
sztuki potrafił dokazywać łamane. Blondyn był o kręconych włosach, niezrównany złodziej
baranów i wołów po polanach, a przytem grywał na piszczałce, czem uprzyjemniał długie
marsze i noclegi w pustkach.
Hersztem, czyli harnasiem tej bandy był najstarszy i najroztropniejszy Józek Łuscyk,
wychowany w szkole nieboszczyków już Józka i Jaśka Nowobilskich, ze słynnego równie ze
swej starożytności jak i ze zbójowania, sołtysiego rodu z Białki, których imiona zawsze ze
czcią wspominał i często wieczne odpoczywanie za ich drapieżne dusze odmawiał.
— Niek im ta Pon Jezus siedm dwaścia ozbityk sklepów i troje śmierzci ludzkiej
odpuści! Fajne były hłopy! — mawiał.
Staszek Łuscyk watrę na polance złożył, ale zimno gryzło takie, że trudno było
wytrzymać. Księżyc jasno świecił, ogląda się Pitoń po powalonych drzewach, skrobie się w
głowę i mówi:
— Hej, kieby to tak ś nik hałupa wyrosła! Byłoby się ka zagrzać!
Popatrzał na niego bystro Staszek Łuscyk.
— Wis ty, Filary, onaby tu mogła wyrosnąć wnet. Nie trza nic, ino pookrzesywać
konary, pnie przykrócić i descek na daf. Przydałaby się taka hałupa i nieroz.
— E dy tu nie prec do traca w Poroninie po deski — odzywa się Kośla, podnosząc
głowę z nad sarny, z której zdejmował skórę, a oczy mu się zaświeciły na myśl, że i w
najtęższe mrozy nie koniecznie trzeba będzie siedzieć w ojcowym domu na Pardółówce.
4
— Wicie chłopcy tak zimno, biermy się do roboty — mówi Pitoń. — Hoćby skrony
zagrzanio.
Józek Łuscyk bardzo przychwalił zamiar. — Będzie się gdzie i nieraz przenocować, i
bydlę, gdzie z pod Murania, w razie potrzeby, przetrzymać, i — Bóg to wie, co może być — i
czas dłuższy, gdyby tak wypadało, poza ludzkiemi mieszkaniami przesiedzieć. Miał on
dobrze w pamięci te straszne noce, które przed kilkunastu laty z Jaśkiem Nowobilskim w
grocie Magórskiej musieli przetrwać, bo na nich hajducy niedzidzcy obławę, jak na wilków,
zrobili. Odmarzły mu wtedy dwa palce u lewej ręki, które odciął siekierą.
— Takie to było, jak z drewna; połozyłek na pnioku, odcionek — opowiadał.
Pomysł chałupy w borze, przez który przedrzeć się mógł prócz nich i im podobnych,
tylko niedźwiedź i wilk, wydał mu się doskonałym.
Nie trza będzie już śpiewywać:
Na zielonym bucku listecki bielejom —
Ka się dobrzy hłopcy bez zimę podziejom?...
— Som tez Pon Bóg nagodził drzewa i skoda zmarnić — mówił. — Pół roboty ubyło,
bo nie trza rubać. Niekze by kielo telo daru Bozego nie zgnije.
Gdy więc Kośla zajęty był sprawianiem sarny, trzej drudzy jęli ciupagami okrzesywać
konary i wierchowce smreków leżących. Nazajutrz Staszek Łuscyk i Kośla poszli kupić desek
w traczu w Poroninie i sprowadzili je pod las, w tajemnicy, dokąd je wiozą. W lesie trzeba je
już było wlec, bo wóz nie miał którędy jechać.
Na wieczór przecie, wziąwszy się we czterech do roboty, deski mieli na miejscu.
Koślową sarnę jedli, wódkę, przyniesioną z Węgier, wyśmienitą borowiczkę, od której
oczy bielały, pili, mieli gwoździe, młotki, cieślice, wszystko, co trzeba. Zmordowali się
robotą, ale byli w doskonałych humorach i Pitoń już grał na piszczałce, a Staszek Łuscyk już
się szykował do tańca, kiedy Józek się zamarkocił i rzekł:
— Ej, hłopcy, zabacyli my jedno. Piły nimomy. Jakoż bedziemy drwa rzezać, abo i
deski?
Więc ponieważ kupować piły już im się nie chciało, bo dużo pieniędzy minęli, a
pożyczenie gdzie w okolicy we wsi, zwróciłoby uwagę: Wartki Kośla i Staszek Łuscyk
wybrali się zaraz w drogę i ukradłszy dwie piły w traczu, powrócili z niemi przed ranem.
Następnie Józek Łuscyk przeżegnał miejsce, na którem chałupa miała stanąć, uczynił
sobie również krzyż na czole, złożył ręce i odezwał się w te słowa, z oczyma ku niebu:
— Panie Boże Wsehmogący, w Trójcy Świentyj Jedyny, Panie Jezusie Przenojświętsy
ukrzyzowany, Duhu Świenty, Matko Boska i Wy wsyscy Święci Pańscy i Aniołowie, bydźcie
nom na pomocy, coby sie nom robota wiedła i powiedła, coby przy nij ani ś nij nijakiego
niescęścia nie było, ale Tobie, Panie Boze, na kwałę, ludziom na pozytek coby ta hałupa się
wzniesła, a błogosławieństwo Boskie coby ś niom wse było, coby haw zoden s nos nie
horował, coby nijakiej zdrady nie było, ani nijakie bydlę, koń, krowa, cy cobądź ze statku, cy
to owca, dojka, jorka, abo co fce, niek bedzie, cy to ze Śpisa, cy ode wsi, cy kabądź indziéj
ukradzione nie skapało, ale coby my się haw zdrowo howali, piniondze mieli i Twoje Boskie
Imię, Ojce Przedwiecny, falili: tak nom Panie Boze w Trójcy Świentyj Jedyny i Ty
Ponjezusicku Przenojświętsy dopomóz. W Imię Ojca i Syna i Duha Święntego. Amen.
Poczem niedługo chałupa na polance pod Koszystą była gotowa. Ludzie nazwali ją
chałupą zbójecką.
I darzył Bóg jej budowniczym, zdrowi byli, pieniądze ludzkie mieli, ale i im przyszło
na koniec kolejno, a niedługo.
(KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU)
5
Pobierz darmowy fragment (pdf)