Darmowy fragment publikacji:
Redakcja
Zespół
Projekt okładki i opracowanie graficzne
Marek Piwko {mjp}
Zdjęcie na okładce
© Paul Piebinga
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Damian Walasek
Korekta
Urszula Bańcerek
Ilustracje
© Maciej Macierzyński/RePoRteR, © Wojciech olszanka/eastNeWs,
Wikimedia Commons, i2.listal.com, themartialarts.ca,
freeinfosociety.com, www.hogwild.net, mcmilan-and-wife,
www.polskielutnictwo.pl, www.mymafioso.com
Uczyniliśmy wszystko, by właściwie podać źródła i skontaktować się
z ich właścicielami i/lub właścicielami praw autorskich. Videograf
przeprasza za wszelkie mimowolnie popełnione błędy lub niezamierzone
pominięcia, które będą usunięte w kolejnych wydaniach tej książki.
Wydanie I, Chorzów 2011
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35
fax 32-348-31-25
office@videograf.pl
www.videograf.pl
Dystrybucja w wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dystrybucja@dictum.pl
www.dictum.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2011
ISBN 978-83-7835-029-3
Dawniej trzeba było być sławnym,
by móc sobie pozwolić na skandal.
Dziś trzeba skandalu, by zyskać sławę.
Maurice Chevalier
Spis treści
Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
8
Rejs
WILLIAM RANDOLPH HEARST (1924) . . . . . 11
Ojciec chrzestny
BENJAMIN „BUGSY” SIEGEL (1937–1947) . . . 27
W imieniu Rzeczypospolitej
IGO SYM (1941) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43
Na wschód od Edenu
CHARLIE CHAPLIN (1952) . . . . . . . . . . . . 63
I Bóg stworzył kobietę
BRIGITTE BARDOT (1957) . . . . . . . . . . . . . 81
Kalifornijska masakra nożami
SHARON TATE (1969) . . . . . . . . . . . . . . . . 103
Klątwa rodu Frykowskich
JAN (1968), WOJCIECH (1969),
BARTŁOMIEJ (1999), AGNIESZKA (2002) . . . . 129
Złoty przedmiot pożądania
GEORGE C. SCOTT (1971), MARLON BRANDO
(1973) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153
Suka z Hanoi
JANE FONDA (1972) . . . . . . . . . . . . . . . . . 167
Zejście Smoka
BRUCE LEE (1973) . . . . . . . . . . . . . . . . . . 197
W matni
ROMAN POLAŃSKI (1977, 2009) . . . . . . . . . 211
Werdykt
SOPHIA LOREN (1982) . . . . . . . . . . . . . . . 233
Przystojny brunet wieczorową porą
ROCK HUDSON (1985) . . . . . . . . . . . . . . . 249
Strzały o zmierzchu
YVES GOULAIS, ANDRZEJ ZAUCHA,
ZUZANNA LEŚNIAK (1991) . . . . . . . . . . . . 265
Nagi instynkt
SHARON STONE (1992) . . . . . . . . . . . . . . 275
Amerykańska tragedia
O.J. SIMPSON (1994, 2007) . . . . . . . . . . . . . 291
Wszyscy ludzie premiera
LEW RYWIN (2002, 2009) . . . . . . . . . . . . . . 313
Triumf woli
LENI RIEFENSTAHL (2004) . . . . . . . . . . . . 327
Bibliografia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 345
Indeks . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 353
Wstęp
Moralność X Muzy zawsze pozostawiała wiele do
życzenia. Odległe lata dwudzieste były wyzwo-
lone obyczajowo nie mniej niż lata siedemdzie-
siąte. Przedstawiciele filmowego świata nigdy nie mieli
kryształowej reputacji, chociaż ich wyczyny bardzo rzadko
trafiały na pierwsze strony gazet. Od skandalu chroniły ich
środowiskowa solidarność i opłacanie prasy oraz wymiaru
sprawiedliwości.
Magia kina sprawiła, że całe pokolenia kobiet i męż-
czyzn mdlały na ekranie i poza nim. W filmach aktorzy
często wcielali się w role doskonałych dżentelmenów, lecz
w życiu niejednokrotnie zachowywali się inaczej. Podob-
nie aktorki, odgrywające rolę bogiń, czasem niewiele róż-
niły się od zapijaczonych dziwek z taniego burdelu. Hi-
storia kina pełna jest najrozmaitszych afer, namiętności,
tragedii, przestępstw, skandali, uganiania się za spódnicz-
kami (bądź spodniami), uzależnienia od alkoholu, nar-
kotyków bądź seksu, hetero- i homoseksualnych roman-
sów. Jako obiekty westchnień milionów widzów na całym
świecie, przedstawiciele filmowego świata rzadko potrafili
oprzeć się napotykanym pokusom.
Historia kina jest jednocześnie historią przemian oby-
czajowych i politycznych. Podziwiani artyści, wywołując
(programowo lub bezwiednie) skandale, ukazywali jed-
nocześnie względność obowiązujących norm moralnych,
przyczyniając się tym samym do ich zmian.
Polityczne afery ujawniały natomiast dogłębnie istnie-
jące sprzeczności interesów grup społecznych, całych na-
rodów i ras.
William Randolph Hearst (1906)
Rejs
William Randolph
Hearst(1924)
Prasowy magnat, twórca największej w Stanach Zjed-
noczonych sieci wydawniczej, często przedstawiany
jest jako opętany władzą potwór. W rzeczywistości
stanowił jedną wielką chodzącą sprzeczność. Był ogrom-
nej postury, lecz mówił cienkim dyszkantem. Mieszkał
z kochanką, ale uchodził za wzorowego męża. Był auto-
kratycznym szefem i krzyczał na pracowników, ale z wiel-
kim trudem przychodziła mu decyzja o zwolnieniu które-
goś z nich. Był twórcą tak zwanego „bulwarowego dzien-
nikarstwa”, choć sam, wstydliwy i nieśmiały, najlepiej czuł
się w anonimowym tłumie.
William Randolph Hearst urodził się 29 kwietnia 1863
roku w San Francisco. Był jedynym synem George’a Hear-
sta, właściciela kopalni złota, a później (w latach 1886–
1891) senatora stanu Kalifornia, oraz jego żony Phoebe
z domu Apperson. Otrzymał najlepsze wychowanie, na
jakie stać było bogatych rodziców. Prywatny nauczyciel
w domu, prywatna szkoła średnia, kształcące podróże po
Europie. Przez dwa lata uczęszczał do Harvard College,
po czym został wydalony z uczelni. Mając 24 lata, prze-
jął kontrolę nad walczącą o przetrwanie na rynku gazetą
„San Francisco Examiner”, którą jego ojciec zakupił sie-
dem lat wcześniej. Natychmiast zmienił koncepcję ga-
zety, łącząc reformistyczny poznawczy reportaż z sensa-
12
cyjnością, co sprawiło, że już po dwóch latach stała się
ona dochodowym przedsięwzięciem. Dobrze mu szło, ale
wkrótce tatuś przegrał tytuł w karty i William został na lo-
dzie.
W 1891 roku pan George Hearst zszedł z tego świata,
zostawiając żonie i synowi majątek w wysokości 7 500 000
dolarów. William wszedł wtedy na nowojorski rynek pra-
sowy, kupując w 1895 roku stojący na krawędzi bankru-
ctwa „New York Morning Journal”. Z właściwym sobie
zapałem i rozmachem zabrał się za stawianie gazety na
nogi. Wynajął zdolnych pisarzy, Stephena Graneya i Ju-
liana Hawthorne’a, oraz przeprowadził „obławę” na jed-
nego z najlepszych ludzi pracujących u Josepha Pulitzera
w „New York World”, słynnego Richarda F. Outcau-
lta, twórcę kolorowych komiksów. „New York Morning
Journal”, przemianowany później na „New York Jour-
nal – American” szybko osiągnął sukces i wysoki nakład
dzięki cenie obniżonej do 1 centa, dużej liczbie ilustra-
cji, błyszczącym nagłówkom, sensacyjnym artykułom po-
święconym zbrodni oraz pseudonaukowym tematom.
Robotników i imigrantów przyciągać miały kolorowe ko-
miksy.
Aby zwiększyć nakład gazety, Hearst gotów był na
wszystko, nawet na sprowokowanie wojny. W 1896 roku
wysłał na Kubę malarza Fredericka Remingtona, aby ten
przygotował cykl rysunków przedstawiających okrucień-
stwa Hiszpanów. Nie znalazłszy odpowiednich tematów,
Remington wysłał do Hearsta z Hawany następującą wia-
domość:
„W mieście panuje spokój. Na wojnę się nie zanosi.
Rozruchów żadnych nie ma. Proszę o zgodę na powrót do
domu”.
Odpowiedź wydawcy przeszła do historii:
„Proszę pozostać na miejscu – odpisał Hearst. – Pan
ma tylko dostarczyć ilustracje, ja dostarczę wojnę”.
13
Remington postąpił, jak mu kazano, a Hearst odniósł
sukces. Nieuczciwe szkice publikowane w gazetach tak
podsyciły antyhiszpańskie nastroje, że gdy w porcie w Ha-
wanie wysadzono okręt marynarki wojennej Stanów Zjed-
noczonych, rząd USA bez wahania wypowiedział wojnę
Hiszpanii.
W przyszłości wiele innych wiadomości publikowa-
nych w prasie Hearsta miało podobny wydźwięk. W 1901
roku w jednej z jego gazet pojawił się komentarz, który
uzasadniał słuszność zabójstwa politycznego. Kilka mie-
sięcy później prezydent Stanów Zjednoczonych, William
McKinley, zginął z rąk anarchisty. W roku 1913 gazety
Hearsta zamieściły zdjęcie meksykańskich dzieci stoją-
cych po kolana w wodzie z podniesionymi rękami. Pod-
pis głosił, że zostały wpędzone do morza przez meksykań-
skich federales, którzy mieli je rozstrzelać. W rzeczywisto-
ści zdjęcie zrobiono w Hondurasie Brytyjskim, a dzieci po
prostu się kąpały i nikt nie miał najmniejszego zamiaru ot-
wierać do nich ognia. Meksykanie w ogóle stanowili jedną
z największych fobii prasowego magnata. Jego prasa opi-
sywała ich jako „leniwych i zdegenerowanych palaczy ma-
rihuany”.
Wkrótce szef zaczął domagać się od swoich współ-
pracowników nie tyle opanowania rzemiosła dzienni-
karskiego, ile zdolności do przedzierzgania się jak ak-
tor w każdą postać i odgrywania z całym przekonaniem
każdej roli. Odpowiednio przebrani redaktorzy Hear-
sta podawali się zazwyczaj za urzędników policji kry-
minalnej i przedstawicieli władzy. „Aresztowali” całko-
wicie niewinne osoby, po których obiecywali sobie dobry
reportaż, zaciągali je do sfingowanych posterunków po-
licji, spisywali protokoły rozmów z zastraszonymi i wy-
lęknionymi ludźmi, albo prowadzili ich do „sędziego po-
licyjnego” – oczywiście także człowieka Hearsta – który
zmuszał ich do złożenia zeznań. Potem ofiary wypusz-
14
czano. Ich zażalenia w oficjalnych instytucjach spełzały
na niczym.
Taki sposób przedstawiania prawdy spowodował, że
styl gazet Hearsta nazwano „bulwarowym”. Amerykań-
ski publicysta Ernest L. Mayer napisał: „Cała długa i nie-
cna kariera pana Hearsta była podżeganiem Amerykanów
przeciwko Hiszpanom, Meksykanom, Rosjanom czy Ja-
pończykom”. Gdy w 1933 roku Hearst opublikował swoje
słynne „zasady redaktorskie”, z których jedna głosiła na
przykład: „unikaj rzeczy, które mogą obrazić dobrych lu-
dzi” – środowisko dziennikarskie zaśmiewało się do roz-
puku.
Mimo tego (a może właśnie dzięki temu) William Ran-
dolph zbudował prawdziwe prasowe imperium. Do roku
1925 stworzył lub nabył gazety w każdym regionie USA.
Dziesięć lat później, będąc u szczytu swej potęgi, posiadał
28 znaczących gazet i 18 magazynów, a ponadto kilka sta-
cji radiowych, wytwórni filmowych i agencji informacyj-
nych. Czwarta część czasopism na amerykańskim rynku
i 60 procent w Kalifornii było pod jego kontrolą. Zatrud-
niał najlepsze pióra Ameryki, m.in. Marka Twaina oraz Ja-
cka Londona. Do jego gazet pisywali politycy: Adolf Hitler,
Benito Mussolini czy Winston Churchill. Jako pierwszy
kazał Hearst pisać dziennikarzom artykuły tak, by można
je było bez przeróbek przeczytać na antenie radia i tym
samym ograniczyć koszty tworzenia audycji. Redaktorzy
magazynów mogli zamawiać tylko takie reportaże, które
można by później łatwo wykorzystać jako scenariusze fil-
mowe. Hearst był więc prekursorem technik, które dziś fa-
chowcy nazywają z namaszczeniem synergią (współdzia-
łaniem) i konwergencją (przenikaniem się) mediów.
W ten sposób William Hearst kierował pierwszym
chyba środkiem masowego przekazu, mającym dzięki wy-
myślnym metodom psychologicznego oddziaływania ol-
brzymi wpływ na wszystkich i był w stanie manipulować
15
dowolnie opinią „ludzi bez poglądów”. Rychło stał się więc
potęgą, z którą władcy polityczni musieli się liczyć i której
wrogowie powinni się byli obawiać.
Pomimo swego nacjonalizmu i nawoływania do wojny,
William Randolph Hearst był człowiekiem o umiarkowa-
nych poglądach i zagorzałym demokratą. W latach 1903–
1907 zasiadał w Izbie Reprezentantów Kongresu Stanów
Zjednoczonych. W 1904 roku otrzymał znaczne poparcie
ze strony Partii Demokratycznej podczas nominacji na jej
kandydata w wyborach prezydenckich. Prezydentem jed-
nak nie został, podobnie jak w 1905 roku burmistrzem No-
wego Jorku. Rok później przegrał wybory na stanowisko
gubernatora stanu Nowy Jork na korzyść Charlesa Evansa
Hughesa. Jako polityk stał się w latach trzydziestych gorą-
cym zwolennikiem faszyzmu. W następnej dekadzie za-
ciekle zwalczał komunizm.
Jeszcze w czasie studiów na Harvardzie, William miał
kochankę, Tessie Powers, z zawodu kelnerkę. Rzucił ją jed-
nak dla aktorki i modelki Millicent Wilson, którą poślubił
w roku 1903, w przeddzień swych czterdziestych urodzin.
Mieli pięciu synów i całą gromadę wnucząt, z których naj-
większy rozgłos zdobyła Patricia (Patty), trzecia z pięciu
córek Randolpha Hearsta. W 1974 roku została porwana
przez członków radykalnego ugrupowania lewicowego
SLA (Symbionese Liberation Army), a potem już wspól-
nie z porywaczami całkowicie dobrowolnie napadała na
banki, za co w 1976 roku sąd federalny skazał ją na siedem
lat więzienia.
Od 1917 roku miliony, które zarabiał na działalności
wydawniczej, zaczął William Randolph trwonić na wy-
trwałe choć bezsensowne próby uczynienia sławnym na-
zwiska swej młodziutkiej kochanki – jasnowłosej, niebie-
skookiej Marion Douras, znanej później jako Marion Da-
vies. Zobaczył ją po raz pierwszy na scenie nowojorskiego
„Globe Theatre”, gdy statystowała w spektaklu Królowa
16
kina. Po przedstawieniu zaprosił cały zespół na kolację do
specjalnych apartamentów Harmonia Garden, jednego
z najelegantszych lokali w Nowym Jorku. Małej statystce
wyznaczył miejsce koło siebie i emablował ją przez cały
wieczór. On miał już wówczas 56 lat, ona 17. Po pierw-
szym kieliszku szampana zaczęła mówić do niego „ta-
tuśku”, co wprowadziło go w świetny humor. Pod koniec
przyjęcia, gdy już nastrój był bardzo swobodny, usiadła
mu na kolanach i głaskała po twarzy.
Po śmierci matki w roku 1919 William odziedziczył po
niej ranczo San Simeon w południowej Kalifornii, o po-
wierzchni 250 000 akrów. Wzniósł tam jeden z najbar-
dziej kosztownych i ekstrawaganckich domów na świecie,
zwany „Zamkiem Hearsta”. Prace budowlane pod kierun-
kiem Julii Morgan właściwie nigdy nie zostały ukończone.
Nowo powstałe pomieszczenia były natychmiast burzone
i przerabiane tak, aby pomieścić coraz to nowe elementy
starych budynków. Główna fasada z dwiema wieżycami,
stanowiąca kopię katedry Mudejar, była zwieńczeniem
schodów wiodących z basenu kąpielowego wypełnionego
źródlaną wodą i otoczonego grecką kolumnadą.
We wnętrzach tej rezydencji znajdowały się stropy,
ściany i posadzki „ukradzione” z kościołów i zamków
europejskich, gotyckie kominki, ozdobne kafelki maure-
tańskie, a także greckie wazy i średniowieczne gobeliny.
No i największy skarb Williama Hearsta – Marion Da-
vies, z którą spędzał tam każdą wolną chwilę, zaniedbu-
jąc żonę i dzieci. Urządzali przyjęcia kostiumowe, na któ-
rych bawiła się cała śmietanka Hollywood oraz takie sławy
jak Winston Churchill, George Bernard Shaw czy Charles
Lindbergh. 50 milionów dolarów ulokował magnat pra-
sowy w nowojorskich nieruchomościach, taką samą sumę
w swej kolekcji dzieł sztuki.
Hearst założył także dla Marion firmę produkcyjną
„Cosmopolitan Pictures”. Zamawiał scenariusze u naj-
17
znakomitszych autorów, angażował najlepszych reżyse-
rów. I Marion grała, chociaż jąkała się i sepleniła, a na do-
miar złego nerwowo mrugała powiekami w chwilach za-
cinania się albo zezowała swymi wielkimi jak spodeczki
błękitnymi oczami. Wszystkie gazety Hearsta okrzyki-
wały ją przy okazji każdego filmu największym cudem,
jaki kiedykolwiek pojawił się na ekranie. Partnerzy Ma-
rion Davies dostawali szczególnie wysokie honoraria, po-
nieważ mieli dodatkowe kłopoty. Hearst był o nią chorob-
liwie wprost zazdrosny i każdy namiętny pocałunek na
ekranie, każde nieco czulsze spojrzenie rzucone przez fil-
mowego amanta na jego pupilkę, doprowadzało go do bia-
łej gorączki. Aktorzy musieli więc bardzo uważać: Hearst
zniszczył kilku, którzy w sceny miłosne z Marion wkładali
zbyt wiele uczucia.
Jednym z tych, których prasowy magnat podejrzewał
o przyprawianie mu rogów, był Charlie Chaplin. Hearst
dowiedział się od służby, że podczas któregoś z jego roz-
licznych wyjazdów Marion zaprosiła sławnego aktora na
kolację. Służba doniosła mu również, że Chaplin pozostał
u niej jeszcze długo po wyjściu innych gości…
Angielski gwiazdor słynął ze swych romansów i wielu
obyczajowych skandali. Największy z nich wywołał nie-
wątpliwie związek z 15-letnią Lolitą MacMuray, córką
irlandzkiego ślusarza i meksykańskiej kelnerki. W słyn-
nym Brzdącu Lolita zagrała aniołka, potem parę razy po-
jawiła się w innych dziełach Charliego. Przyszła wraz
z matką do reżysera, jako kandydatka do głównej roli
w Gorączce złota. Ponieważ jednak nie miała za grosz ta-
lentu, więc za radą matki zaczęła brać u Chaplina lekcje
aktorstwa.
Jak się wkrótce okazało, nie tylko aktorstwa, bowiem po
kilku miesiącach nauki wyszło na jaw, że jest w ciąży. Wo-
bec wywołanego przez mamusię szumu Chaplin – mając
do wyboru więzienie za stosunki z nieletnią, bądź małżeń-
1
stwo – wybrał to drugie. Cichy ślub miał się odbyć w Mek-
syku, niestety, dowiedzieli się o nim reporterzy i wokół
sprawy zrobiło się jeszcze głośniej.
A już całkiem głośno zrobiło się po kilku miesiącach,
kiedy wobec nie najlepiej – delikatnie mówiąc – układają-
cego się współżycia młodej pary, mamusia Lolity opubli-
kowała fragmenty prowadzonego przez siebie dziennika,
w którym skrzętnie zapisywała wszystkie przekazane jej
przez córkę obyczaje sypialniane aktora, „sprzeczne z pra-
wem boskim i ludzką naturą”.
Rozwód kosztował Chaplina milion dolarów plus dwa
razy po sto tysięcy na wychowanie synów, pozostających
pod opieką matki i teściowej.
Chaplin szczycił się między innymi tym, że – jak to eu-
femistycznie mówią – został hojnie obdarowany przez na-
turę. Swój członek nazywał „ósmym cudem świata” i uwa-
żał się za demona seksu. Pobudzał się przy lekturze Pa-
miętników Fanny Hill i chwalił, że może uprawiać seks
pięć albo sześć razy z zaledwie kilkuminutowymi prze-
rwami. Czy można się dziwić, że ktoś taki wywoływał
u „króla prasy” daleko idący niepokój?
Tym bardziej kiedy w „New York Dailly News” uka-
zał się artykuł Grace Kingsley, w którym napisała m.in.:
„Charlie Chaplin w dalszym ciągu asystuje Marion Da-
vies. Przedwczoraj wieczór jadł i tańczył ze śliczną Ma-
rion w «Montmartre». Występowała czarująca młoda tan-
cerka. Chaplin klaskał, ale nie patrzył w jej stronę. Ani
na chwilę nie oderwał oczu od jasnowłosej, pięknej Ma-
rion”.
Tego rodzaju tekst w gazecie konkurencyjnej grupy pra-
sowej nie mógł się podobać Hearstowi. Marion kręciła film
o cyrku Zander the Great (Wielki Zander) w tym samym
czasie, kiedy Chaplin robił Gorączkę złota. Często wstę-
pował po nią po skończonej pracy. Biograf Marion, Fred
Laurence Guiles uważa wprawdzie, że: „Wszyscy w ekipie
19
i obsadzie Zandera wiedzieli, że coś się dzieje, ale Marion
i Chaplin byli zanadto do siebie podobni, aby mogło to być
coś poważniejszego. W obecności innych osób błaznowali
jak kochające się rodzeństwo i trudno sobie wyobrazić,
by zachowywali się inaczej, gdy byli tylko we dwoje”. Ale
Hearst był jednak – by użyć słów Guilesa – „zraniony, zde-
nerwowany i niepewny, co dalej robić”.
14 sierpnia 1924 roku zaprosił Chaplina na rejs swym
luksusowym jachtem „Oneida”. Czy tragedia, która roze-
grała się tego dnia na pokładzie, była realizacją jego sza-
tańskiego planu pozbycia się rywala, czy też był to zwy-
kły przypadek – tego do dzisiaj nie wiadomo. „Może my-
ślał, że tak będzie lepiej, jeżeli – jak mniemał – rozbije
ten romans; a może chciał wyjaśnić z Chaplinem sytu-
ację Marion, bo Chaplin miał co do niej pewne wątpli-
wości” – napisał później F.L. Guiles. To, co się tam zda-
rzyło, jest jedną z wielkich i niewyjaśnionych tajemnic
Hollywood.
W każdym razie zaproszenia otrzymali także m.in.: 42-
-letni „czarodziej westernu” Thomas H. Ince, należący do
najwybitniejszych osobistości w amerykańskim przemy-
śle filmowym, reżyser i producent, którego Hearst chciał
namówić do pracy w swoich „Cosmopolitan Pictures”,
modna literatka Shobila Elinor Glyn – brytyjska autorka
kilku tak zwanych „śmiałych powieści obyczajowych”,
mieszkająca od kilku lat w Hollywood, gdzie z powodze-
niem przerabiała swoje książki na scenariusze, piękna ak-
torka Aileen Pringle – bliska przyjaciółka Marion Davies,
kolejna aktorka – Seena Owen, tancerz Theodore Kos-
loff, znany głównie z westernów aktor William S. Hart,
sławny kalifornijski lekarz dr Daniel Carson Goodman
– twórca leku na potencję, produkowanego z gruczołów
pewnych południowoamerykańskich małp cieszących się
szczególnym pociągiem seksualnym, początkująca dzien-
nikarka Louella Parsons oraz kilka mniej znanych osób,
20
z którymi przyjaźniła się Marion lub które darzył łaskami
Hearst.
Wspaniały jacht „Oneida” należał jeszcze kilka mie-
sięcy temu do ostatniego cesarza Niemiec, Wilhelma II.
Odbywające się na nim przyjęcia słynęły z niezwykłej wy-
stawności, Hearst i Davies zapraszali na nie całą ówczesną
śmietankę towarzyską Ameryki. Do stałego wyposażenia
jednostki zaliczało się kilkadziesiąt skrzynek szampana
„Veuve Clicquot” rocznik 1908, w którym to roku specjal-
nym dekretem zastrzeżono nazwę „champagne” dla win
musujących produkowanych za pomocą methode champe-
noise classique w Szampanii.
„Oneida” odbiła od kalifornijskiego brzegu w samo po-
łudnie. Rejs zaczął się od wystawnego lunchu, po którym
przystąpiono do degustacji zgromadzonego pod pokładem
jachtu szampana. Zabawa osiągnęła szczyt w nocy z trze-
ciego na czwarty dzień rejsu. Właściciel jachtu, na ogół
nienadużywający alkoholu, tym razem pił znacznie wię-
cej niż zwykle, namawiając do picia również innych go-
ści. W pewnym momencie zauważył, że w świetnie bawią-
cym się towarzystwie nie ma Charliego Chaplina. Chwilę
później zniknęła mu z oczu również Marion Davies. Są-
dząc, że wyszła na pokład, ruszył w ślad za nią. Tam jed-
nak spotkał tylko spacerującą samotnie Louellę Parsons.
– Nie widziałaś gdzieś Marion? – zapytał bardzo zde-
– Ostatnio widziałam ją w barze – odparła dzienni-
nerwowany.
karka.
Hearst skierował się ku schodom prowadzącym do
baru, gdy nagle usłyszał jakieś szmery na rufie. Ruszył
więc w tamtym kierunku i po kilku krokach ujrzał roz-
negliżowaną Marion Davies z innym mężczyzną w nie-
dwuznacznej sytuacji. Wycofał się po cichu i pobiegł do
swej kabiny po pistolet. Aktorka zauważyła go jednak i za-
częła krzyczeć, a jej towarzysz uciekł. Słysząc krzyki Ma-
21
rion, z pomocą pośpieszył jej Thomas Ince. Objął aktorkę,
chcąc ją uspokoić. Tymczasem Hearst powrócił z pistole-
tem. Z powodu ciemności i gęstej mgły błędnie zinterpre-
tował sytuację. Myśląc zapewne, że obściskującym jego
narzeczoną jest Charlie Chaplin, nacisnął spust. Produ-
cent westernów osunął się na ziemię. Później wielokrotnie
zadawano sobie pytanie, czy strzał ten rzeczywiście był re-
zultatem pomyłki. Ince był człowiekiem niskiego wzrostu,
o podobnym kształcie głowy i kolorze włosów jak Cha-
plin.
Upłynęło sporo czasu, zanim pozostali, pijani w dym
pasażerowie „Oneidy” dowiedzieli się, że w jednej z ka-
bin leży nieprzytomny Ince. Dr Goodman poinformował
wszystkich, że reżyser cierpi na ostrą niestrawność, ale ni-
komu nie pozwolił do niego zajrzeć. Po przybiciu do portu
w San Diego Ince’a wyniesiono na noszach i przewieziono
do hotelu, gdzie zmarł po kilku godzinach. Według ofi-
cjalnej wersji, przyczyną śmierci był atak serca na tle za-
trucia ptomainą albo gwałtownej niestrawności. Takiej
przynajmniej treści akt zgonu wystawił usłużny dr Good-
man. Ciało spalono w wielkim pośpiechu w krematorium
w Los Angeles.
„Król prasy” nie był skąpy. Dla swych gości z „Oneidy”
ustalił bardzo wysokie ceny za milczenie. Wszyscy uczest-
nicy wycieczki doznali nagle zbiorowej amnezji. Nikt ni-
czego nie widział, nie słyszał i nie pamiętał. Louella Par-
sons, która była przypuszczalnie jedynym świadkiem zaj-
ścia, dostała wspaniały naszyjnik ze szmaragdów, dwie
złote bransolety i wielką broszkę w platynowej oprawie
– wszystko razem wartości ponad stu tysięcy dolarów.
Przede wszystkim zaś Hearst zaangażował ją w jednej ze
swoich gazet jako szefa działu Plotki z Hollywood, z pen-
sją, która rzuciła na kolana całe dziennikarskie środowi-
sko. Odwdzięczała mu się potem niezwykle lojalną po-
stawą przez blisko ćwierć wieku.
22
Wszyscy – za odpowiednią opłatą – zgodzili się, że nie
ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Ustalono zatem
wspólną wersję wydarzeń: Ince nigdy nie znalazł się na
pokładzie. Zachorował w drodze na jacht, zawrócił i zmarł
wskutek ostrego ataku niestrawności. Prasa Hearsta na-
głośniła tę historyjkę, a potwierdził ją uprzejmy koroner.
Nieutulonej w żalu wdowie Hearst zatkał usta sumą mi-
liona dolarów. Wiele lat później pani Neillie Ince nawet na
łożu śmierci nie zabrała głosu w sprawie śmierci męża.
Lakoniczne wzmianki, że Thomas Ince niedomaga
na serce lub cierpi na zapalenie jelit – bo różnie pisano
– ukazały się w gazetach dopiero trzy miesiące po owym
tragicznym zajściu. Parę dni później podano do publicz-
nej wiadomości, że „czarodziej westernu” zmarł na atak
serca.
Wydarzenia, które rozegrały się na jachcie „Oneida”,
stały się, oczywiście, przedmiotem wielu najrozmaitszych
plotek. Mówiono na przykład, że rana, którą odniósł re-
żyser, wcale nie była śmiertelna i że zmarł dopiero w wy-
niku śmiertelnego zastrzyku wykonanego przez dwóch
wezwanych przez Hearsta do pomocy lekarzy… Pojawiła
się również wersja, że Hearst wcale nie zastrzelił Ince’a,
tylko ten wypił zawierającego truciznę drinka, przygoto-
wanego specjalnie dla Charliego Chaplina.
Plotki z czasem pewnie by wygasły, gdyby nie rażące
sprzeczności w zeznaniach zainteresowanych. Prasa
Hearsta podała początkowo jawnie kłamliwą informa-
cję, że Ince zachorował na swoim ranczo. Marion po-
wiedziała, że na pokładzie nie było żadnej broni. Biograf
Hearsta, John Tebbel, podaje, że Hearst miał pistolet, żeby
czasem ustrzelić jakąś mewę.
Chaplin do końca utrzymywał, że w ogóle nie było go
na jachcie, a w swej autobiografii – nie przejmując się chro-
nologią – napisał, że Ince żył jeszcze przez trzy tygodnie
i że Hearst, Marion i on sam złożyli mu wizytę. (Istnieje
23
jednak fotografia Chaplina podczas uroczystej kremacji
Ince’a, która odbyła się 48 godzin po jego śmierci). Jedni
utrzymywali, że widzieli, jak znoszono ofiarę z jachtu
z raną postrzałową w głowie, inni zaś twierdzili, że widać
było krew, ponieważ Ince wymiotował krwią wskutek per-
foracji wrzodu żołądka.
Wszystkie plotki, od których aż huczało w Holly-
wood, zmusiły wreszcie prokuratora okręgu San Diego,
Christophera C. Kempleya, do wszczęcia śledztwa, które
szybko jednak zostało umorzone, ponieważ główny do-
wód w postaci zwłok ofiary został spalony, prochy zaś nie
nadawały się do przeprowadzenia sekcji i stwierdzenia
przyczyny zgonu. W dodatku śmierć nastąpiła przecież
oficjalnie w Los Angeles, więc prokurator z San Diego nie
miał tu nic do powiedzenia. Natomiast prokuratura w Los
Angeles całkowicie zignorowała plotki i nie wszczęła żad-
nego śledztwa.
Życie Hearsta zainspirowało 24-letniego wówczas re-
żysera Orsona Wellesa do nakręcenia głośnego filmu Oby-
watel Kane. Prasa zachwyciła się geniuszem filmowca, ale
pisma Hearsta przedstawiały film jako „bezpardonowy
i nieodpowiedzialny atak na wspaniałego człowieka”. Sam
bohater próbował wszelkimi sposobami zablokować dys-
trybucję filmu, wykupić taśmy, spalić negatyw. Podobno
wściekłość magnata wywołał nie sposób przedstawienia
jego samego, lecz to, że film w złym świetle ukazał uko-
chaną Marion.
Ekstrawagancki tryb życia i wielki kryzys osłabiły
znacznie pozycję Hearsta na rynku prasowym i finanso-
wym. W 1937 roku został zmuszony do sprzedaży części
swojej kolekcji dzieł sztuki, a w 1940 stracił osobistą kon-
trolę nad imperium telekomunikacyjnym, które zbudo-
wał. Ostatnie lata życia spędził w izolacji. Zmarł w swej
rezydencji w Beverly Hills 14 sierpnia 1951 roku, w wieku
88 lat.
24
Niedługo po jego śmierci Marion wyszła za mąż, ale do
końca życia wspominała z czułością kochanka, który zapi-
sał jej w testamencie pięć milionów dolarów. Przeżyła go
tylko o dziesięć lat, umierając w roku 1961.
Benjamin „Bugsy” Siegel – hollywoodzki mafioso
Ojciec chrzestny
Benjamin „Bugsy”
Siegel
(1937–1947)
Benjamin Siegel urodził się w 1905 roku w jednym
z najpodlejszych miejsc nowojorskiego Brooklynu,
tak zwanym Williamsburgu, dzielnicy nędzy i nik-
czemności, której atmosfera nie usposabiała do nadmier-
nego optymizmu. Potem rodzice przeprowadzili się wraz
z nim do nie lepszej dzielnicy, położonej pomiędzy 7 i 11
Aleją z jednej strony a 14 i 42 Ulicą z drugiej, tak zwanej
„Hell’s Kitchen” (Piekielnej Kuchni), w której rządziło
prawo ulicznych gangów.
Młody Ben był obdarzony wyjątkową inteligencją
i wiarą w samego siebie, która nigdy go nie opuszczała.
Wyróżniał się wśród rówieśników brakiem najmniejszych
choćby kompleksów i skrupułów. Od najmłodszych lat kry-
tycznie obserwował i oceniał rodziców, dzielnicę, w któ-
rej żył, ludzi, kolegów i nauczycieli. Wiedział, że jeśli pój-
dzie uczciwą drogą, jego życie będzie może tylko odrobinę
lepsze od życia ojca, żydowskiego krawca, którym pogar-
dzał, uważając go za głupca i tchórza. Codziennie przed
zaśnięciem mówił do siebie:
„Słuchaj, chłopie, za wszelką cenę musisz stąd wyry-
wać. Nie ma mowy, żebyś ranił sobie palce i niszczył wzrok
nad maszyną do szycia w tym pieprzonym zakładzie kon-
fekcyjnym za dziesięć dolców tygodniowo. To nie jest ro-
2
bota dla ciebie. To dobre dla tępaków. Ty jesteś wart cze-
goś więcej”.
Już jako 12-letni wyrostek zajął się wraz z kumplami
ściąganiem haraczu od handlarzy owoców. Nazywano go
„Bugsy”, co w slangu znaczy tyle co: wariat, szajbus. Ben
nie lubił tego przezwiska, używano go więc tylko za jego
plecami.
W wieku 14 lat Siegel dokonał pierwszego zabójstwa.
Zastrzelił odmawiającego mu wypłaty za ukradzioną ben-
zynę pasera Abe’a Moscovitza i jego dwóch ochroniarzy.
W 1920 roku został skazany na 2 lata poprawczaka za do-
mniemany gwałt. Domniemany, bo 20-letnia żona no-
wojorskiego robotnika o melodyjnym imieniu Graziella
udzieliła mu swych wdzięków nie tylko dobrowolnie, ale
i z dużą ochotą. Nakryta jednak przez męża na zdradzie,
bojąc się o swe zdrowie, a nawet życie, zaczęła wrzeszczeć,
że jest niewolona.
Po wyjściu z poprawczaka „Bugsy” został przyjęty do
gangu Meyera Lansky’ego, nowojorskiego Żyda, który
pomimo młodego wieku wywalczył już sobie godne miej-
sce w przestępczej hierarchii metropolii. Tam osiągnął
pierwszy szczebel sławy, mordując gangstera nazwiskiem
Valenti, konkurenta w przemycie alkoholu. Wkrótce stał
się prawą ręką szefa. Kierował komórką zajmującą się
zabójstwami na zlecenie, a „celami” byli najczęściej lu-
dzie kryminalnego podziemia: zdrajcy, kapusie, defrau-
danci należących do mafii kapitałów, płatni mordercy,
którzy wiedzieli za dużo, rywale i konkurenci, a czasami
skorumpowani politycy, którzy nagle przypomnieli sobie
o uczciwości lub zapomnieli o zaciągniętych zobowiąza-
niach.
Meyer Lansky (wł. Majer Suchowlański) – ur. 4 lipca 1902 roku
w Grodnie, zm. 15 stycznia 1983 roku w Miami Beach, jeden z najbar-
dziej znanych amerykańskich gangsterów ery prohibicji. Żyd polskiego
pochodzenia.
29
Pod koniec lat dwudziestych Siegel w niczym nie przy-
pominał dawnego rzezimieszka. Lekcje dykcji pozwoliły
pozbyć się naleciałości, jaką pozostawiła mu edukacja,
którą pobierał w Williamsburgu i Hell’s Kitchen. Obra-
cał się w nowojorskich wyższych sferach, zawsze niena-
gannie ubrany chodził na śniadanie do hotelu Waldorf,
gdzie również korzystał z usług masażysty, fryzjera (raz
na tydzień) i manikiurzystki. Jeździł niezmiennie naj-
nowszym, najbardziej luksusowym i najdroższym mode-
lem forda.
W 1930 roku poślubił Esterę Krakower, młodą, uroczą
Żydówkę o ciemnych oczach, jasnej cerze i kasztanowych
włosach. Wkrótce urodziła im się córka, której nadano
imię Millicent. Trzy lata po ślubie pojawiła się na świecie
druga córka – Barbara.
15 kwietnia 1931 roku „Bugsy” wraz z Albertem Ana-
stasią, Samem „Red” Lavine’em i Jake’em Elliottem zała-
twili w znanej na Coney Island restauracji „Nuova Villa
Tammaro” Giuseppe Masserię, najważniejszego bossa no-
wojorskiej mafii. 10 września tegoż roku Siegel wraz ze
swymi ludźmi urządził rzeź gangu Salvatore Maranzano.
Dwunastu mężczyzn weszło do biura Maranzano, miesz-
czącego się w budynku Grand Central na Manhattanie.
Szefa zastrzelono, a dla pewności jeszcze poderżnięto mu
gardło. Tego samego dnia czterdziestu innych szefów ma-
fii na terenie USA zostało wymordowanych. Te „nieszpory
sycylijskie” postawiły na czele całej mafii w Stanach Zjed-
noczonych niejakiego Salvatore Lucanię, znanego szerzej
jako Lucky Luciano (Lucek Szczęściarz).
W następnym roku Siegel wsławił się w podziemnym
świecie zabójstwem współpracującego z policją gang-
stera nazwiskiem Anthony Fabrizzo. Pewnego dnia poło-
żył się w nowojorskim Bellevue Hospital, symulując cho-
robę. Zapłacił za luksusową separatkę i zadzwonił na pie-
lęgniarkę:
30
– Połknąłem dwa z tych obrzydliwych proszków nasen-
nych. Proszę mi poprawić łóżko, będę spał jak zabity do
rana – powiedział.
Potem wymknął się cichaczem ze szpitala, zabił kapu-
sia i po 35 minutach leżał z powrotem grzecznie w swoim
łóżku. Jego alibi było niepodważalne.
N początku 1937 roku Siegel zajął się z ramienia gang-
sterskiego Syndykatu interesami w Hollywood. Mafia
z Los Angeles znajdowała się w owych czasach pod kon-
trolą bossa Jacka Dragny, lecz Siegel szybko pokazał mu,
kto tu naprawdę rządzi. Dragna – wiedząc o nieobliczal-
nym charakterze „Bugsy’ego” oraz poparciu, jakim cieszył
się ze strony Meyera Lansky’ego i Lucky’ego Luciano, nie
miał wyjścia i musiał ustąpić mu miejsca.
Przybywszy do Hollywood, gangster od razu wziął się
energicznie do pracy, nie żałując zarówno trudów, jak i ka-
pitału. Najpierw wybudował i urządził elegancko piękną
willę w Beverly Hills. Miała trzydzieści pięć pokoi i dwa
baseny, w tym jeden ogromny jak Wielkie Jezioro Słone
w stanie Utah. Sprowadził tam rodzinę z Brooklynu i roz-
począł życie zamożnego „sportsmena”. Posiadał piękne
pole golfowe, konie wierzchowe i udawał zapalonego my-
śliwego. Spraszał co znamienitszych gości i wkrótce jego
dom zaroił się od filmowych gwiazd i gwiazdorów. Potrafił
tak umiejętnie grać swoją rolę, że wkrótce stał się w Hol-
lywood bardzo popularną osobą, o której względy wszy-
scy zabiegali.
W świat hollywoodzkiej socjety wprowadzili Siegela
George Raft – dawny kumpel ze szczenięcych lat z Brook-
lynu, a wówczas uznany aktor, oraz złotowłosa pięk-
ność Jean Harlow – ówczesna gwiazda numer 1, symbol
seksu, kochanka innego gangstera, rezydenta Syndykatu
w New Jersey, Abnera „Longy’ego” Zwillmana. Zapew-
niano, że słynna scena z wyświetlanego wówczas filmu
Red Dust (Czerwony pył), w której prawie naga Jean wal-
31
czyła z Clarkiem Gable’em, podnosiła w kinowych salach
temperaturę aż o 10 stopni. Miała ciało bogini, w filmach
lubiła przybierać prowokujące pozy, a z całej postaci ema-
nowała lubieżna zmysłowość. Joan Crawford, inna holly-
woodzka „superstar” mówiła o niej: „Nie ma żadnego ta-
lentu, ale za to umie rozpinać rozporki”.
Siegel miał w ręku jeszcze jeden wielki atut. Był Żydem,
a ówczesne Hollywood aż roiło się od przedstawicieli na-
rodu wybranego. Od producentów – Samuela Goldwyna,
Williama Foxa, Louisa B. Mayera, braci Warner i Adolpha
Zuckora, poprzez reżyserów, takich jak Fritz Lang, Billy
Wilder, Edward Dmytryk czy Anatol Litvak, na aktorach
kończąc. Charlie Chaplin, Douglas Fairbanks, Edward G.
Robinson, Paulette Goddard, Al Jolson, czy bracia Marx
– wszyscy zaliczali się do „starozakonnych”. Żydem był
też kompozytor Irving Berlin i wielu scenarzystów oraz
autorów dialogów.
„Bugsy” wiedział o tym doskonale i sprytnie wykorzy-
stywał swoją przynależność etniczną, aby przesuwać pionki
na szachownicy, podczas gdy sam nie przywiązywał żad-
nej wagi do swego pochodzenia. Było mu zupełnie obo-
jętne, czy ktoś jest Żydem, Irlandczykiem czy Włochem.
Zawsze ubrany z wyrafinowanym smakiem, przy-
stojny, niebieskooki, o wytwornych manierach i urokli-
wym uśmiechu odsłaniającym zęby o nieskazitelnej bieli,
uwodzicielski i sympatyczny Benjamin Siegel robił wśród
gwiazd i gwiazdeczek „fabryki snów” prawdziwą furorę.
Najpierw „zaliczył” Constance Bennett, najlepiej wyna-
gradzaną wówczas gwiazdę na świecie, kasującą 30 tysięcy
dolców tygodniowo, piękną kobietę o aksamitnej skórze,
tęczowym odcieniu włosów i niesamowicie zgrabnych no-
gach.
Potem zakochała się w nim bez pamięci hrabina Dorothy
Dendice Taylor Di Frasso. Była od niego 12 lat starsza i od-
czuwała perwersyjne podniecenie, znajdując się w ramio-
32
nach niebezpiecznego gangstera, dla którego płatne zabój-
stwa stanowiły chleb powszedni. Z kolei dla „Bugsy’ego”,
który dzieciństwo i młodość spędził w slumsach Brooklynu
i Hell’s Kitchen, wsunięcie się w arystokratyczną pościel
było takim awansem społecznym, że różnica wieku nie od-
grywała żadnej roli, tym bardziej że Dorothy Di Frasso za-
chowała jeszcze resztki wspaniałej urody. Przede wszyst-
kim jednak z jej postaci emanowała naturalna klasa, swo-
boda w obejściu, wyrafinowanie w manierach i sposobie
wysławiania się, czego nie miała żadna z obecnych w Hol-
lywood gwiazd, które mimo niesamowitej piękności po-
zostawały jednak tylko tym, kim były przedtem: barman-
kami, kelnerkami, burleskowymi tancerkami czy piosen-
karkami z podrzędnych kabaretów.
Nie dla kobiet jednak przyjechał Siegel do Hollywood.
Wyrobiwszy sobie stosunki, zabrał się do właściwej pracy.
Najpierw zajął się szantażami, wzorując się na wypróbo-
wanych przez Lepkego metodach. Udało mu się prze-
konać pewnego gwiazdora, że otrzymał zbyt niską gażę.
Namówił go, by w chwili, gdy wszystko już było przygoto-
wane do zdjęć i zostały poniesione ogromne koszty, odmó-
wił udziału w filmie, tłumacząc się chorobą. Na pertrakta-
cje posłał jednego ze swoich ludzi.
Wysłannik „Bugsy’ego” zobowiązał się nakłonić gwiaz-
dora do występowania, za odpowiednim wynagrodzeniem.
W rezultacie Siegel zainkasował 50 tysięcy dolarów, z czego
Louis Buchalter (1897–1944) – gangster żydowskiego pochodze-
nia, znany był pod pseudonimem Lepke. Według twierdzenia Edgara
Hoovera, szefa FBI, Lepke miał na sumieniu ponad setkę morderstw,
choć przez wiele lat żadnego nie potrafiono mu udowodnić. Słabo czy-
tał i pisał, ale za to z odległości trzydziestu kroków potrafił ulokować
kulę kalibru 38 mm w główce agrafki. W 1940 roku został oskarżony
o zabójstwo pierwszego stopnia i skazany na karę śmierci. Egzeku-
cję na krześle elektrycznym wykonano 4 marca 1944 roku w więzie-
niu Sing Sing.
33
10 tysięcy wypłacił gwiazdorowi, a resztę schował do włas-
nej kieszeni. Wydarzenia te stały się początkiem znakomi-
tego – chociaż z pewnością nie dla wszystkich – interesu.
Posługując się szantażem i przemocą, „Bugsy” wyci-
skał worki dolarów z kieszeni producentów i aktorów. Do-
prowadzał do zerwania w ostatniej chwili kontraktu po-
między jakimś sławnym aktorem a producentem i w imie-
niu gwiazdora wymuszał znaczne podniesienie gaży.
10 procent tak zarobionej sumy oddawał aktorowi, resztę
zaś zgarniał dla mafii.
Wytwórnie filmowe były bezradne. Wprawdzie zawsze
można było zaangażować inną gwiazdę, ale koszty opóź-
nienia realizacji już zaczętego filmu były tak wysokie, że
o wiele bardziej opłacało się płacić haracz gangsterowi.
Hollywoodzkie gwiazdy natomiast chętnie inwestowały
pieniądze w prowadzone przezeń interesy.
Wkrótce Siegelowi udało się dostać do związku zawo-
dowego pracowników filmowych, za którego pośredni-
ctwem zaczął ściągać jeszcze większe daniny. Dla ochrony
swych interesów utworzył zbrojny oddział i nawiązał kon-
takty z politykami, a „fabryki snów” używał jako kanału
przerzutowego narkotyków z Meksyku.
Podczas jednego z przyjęć „Bugsy” podszedł do Jacka
Warnera, wielkiego szefa wytwórni „Warner Bros”, i od-
ciągnął go na bok.
– Jack, wiem, że pan będzie kręcił Robin Hooda z Erol-
lem Flynnem i Olivią de Havilland – zagadnął z miłym
uśmiechem.
Producent o mało nie udławił się konsumowanym właś-
nie kawiorem na grzance. Nikt oprócz jego braci i najbliż-
szych przyjaciół nie śmiał się do niego zwracać w ten spo-
sób.
– Będę, i co z tego? – odburknął. – A poza tym nie przy-
pominam sobie, żebyśmy byli po imieniu. Wszyscy mówią
do mnie panie Warner i…
34
– Jack – przerwał mu bezceremonialnie gangster – pro-
szę mnie wysłuchać. Próbuję panu oddać przysługę.
– Pan próbuje mi oddać przysługę? – Warner złapał za
kieliszek szampana, niesiony na srebrnej tacy przez prze-
chodzącego obok kelnera i z wrażenia opróżnił naczynie
duszkiem do dna.
– Tak, właśnie, przysługę – uśmiechnął się znowu
„Bugsy”. Uśmiech ten wydawał się jak najbardziej
szczery, ale gdy producent popatrzył głębiej w oczy swego
rozmówcy, ujrzał w nich szeroko otwarte wieko trumny.
– Niech pan posłucha – kontynuował Siegel. – Może
pan nawet o tym nie wie, ale pańscy księgowi pomylili
się przy opracowywaniu budżetu do produkcji Robin
Hooda.
– Pomylili się? – Warner wytrzeszczył oczy. – To zupeł-
– To żadne bzdury – wyjaśnił spokojnie Siegel. – Niech
pan sobie wyobrazi, że scenariusz i dialogi Robin Hooda
są już gotowe, wszystkie dekoracje rozmieszczone, światło
ustawione, każdy zna swoją rolę na pamięć… Errol Flynn
trzyma Olivię de Havilland w ramionach, słychać klaps
i wołanie: scena numer jeden, ujęcie pierwsze… i w tym
momencie wszyscy statyści opuszczają plan.
– I co z tego – Warner wzruszył ramionami. – Zatrudni
się innych statystów i po kłopocie.
– Otóż nie – wyjaśnił „Bugsy”. – Widzi pan… Wszyscy
statyści należą do związku i są solidarni…
– Ze związkiem zawsze można się dogadać – uśmiech-
nął się pobłażliwie producent.
35
nie niemożliwe.
cji.
się Jack Warner.
– A jednak. Zapomnieli o jednej bardzo ważnej pozy-
– O jakiej, do diabła?
– O statystach.
– Co pan mi tu za bzdury opowiada! – zdenerwował
– W pełni zgadzam się z pańskim twierdzeniem.
Tylko…
– Tylko co?
– Tylko że ja kontroluję ich związek – wyznał szcze-
rze gangster. – I… proszę mi wierzyć, że pomimo moich
wysiłków, nie zdołałem przekonać paru ich największych
twardzieli… Wie pan – zniżył głos do szeptu – niektó-
rzy z nich to kryminaliści. Posługują się pałką okutą oło-
wiem z taką skutecznością, z jaką Billy Wilder posługuje
się kamerą. Pozycja, którą pańscy księgowi zapomnieli
włączyć do budżetu produkcji Robin Hooda, wynosi sto
tysięcy dolarów – dobrotliwy uśmiech zniknął z twarzy
Siegela.
– To zwykły szantaż! – wybuchnął Warner. – Czy pan
myśli, że dam się szantażować bezkarnie?
– Jestem pewien, że Robin Hood będzie znakomitym
filmem – odparł lodowatym tonem „Bugsy”. – Oczywiście
będzie kosztował o sto tysięcy dolarów więcej, ale część
z tego odzyska pan od firm ubezpieczeniowych.
– Jak to? – zdziwił się producent.
– Uda się pan do nich i wytłumaczy, że jest pan pewien
na sto procent, iż podczas kręcenia filmu nie będzie ani
jednego strajku. A po zakończonej pracy zażąda pan pre-
mii gratyfikacyjnej od firmy, w której się pan ubezpieczył.
Będę jutro w pańskim biurze, Jack. Proszę przygotować
gotówkę, nie przepadam za czekami.
Ponieważ hazard był w Kalifornii surowo zakazany,
„Bugsy” odkupił za bezcen flotę starych statków, wyre-
montował je i luksusowo wyposażył. Zakotwiczone na
Oceanie Spokojnym, poza granicami wód terytorial-
nych, nie podlegały kalifornijskiemu prawu i na ich po-
kładzie można było bez przeszkód uprawiać hazard oraz
korzystać z usług luksusowego domu publicznego. Gra-
cze wsiadali do szybkich motorówek i udawali się na
statki-kasyna, by przepuszczać swoje pieniądze w ru-
36
Pobierz darmowy fragment (pdf)