Darmowy fragment publikacji:
Podziękowania
Kiedy zaczęłam pisać powieść, nikt o tym nie wiedział.
Ja sama nie spodziewałam się, że później zechcę ją wydać. Aby
skończona powieść ujrzała światło dzienne, potrzebowałam
pomocy. Zawdzięczam ją wielu osobom. Dziękuję mojemu ku-
zynowi Henrykowi Borowskiemu i Wasilisowi Markowi Sofia-
nopoulosowi. Do grona osób, które wspierały mnie duchowo,
i którym też chcę podziękować, należą: Szymon Politowski,
Eleni i Wasilis Liwas, Janis i Wandzia Bafaloukos, Dorota
i Jacek Karpińscy, Marysia Nevrla, Rysiek Jantas, Janis
Gagacoudis, Marzenka Efstathopoulou, Grzegorz Pilarek,
Renata Tokarska, Edmund Salach, Wojtek Zawiska, Zuzanna
i Janek Całus, Xristos Prekates, Sławomir Krajniewski, Eleni
Loytsoy, córka Piotra – Eleni Karanika i jej mąż, Panayotis
Kotsos oraz Urszulka Klimczyk. Korzystałam też z książki
Aleksandry Fiada – Grecy, poradnik ksenofoba.
Dziękuję za słowo o książce ambasadorowi Wojtkowi
Lamentowiczowi, Wasilisowi Sofianopoulos i Markowi
Hopko. Dziękuję mojemu synowi Teodorowi Soroń za to, że
nigdy we mnie nie zwątpił. Podziękowania należą się też mo-
jemu wydawcy Piotrowi Porczyńskiemu za jego cierpliwość,
a Pauli Zembrzuskiej za wspaniałą korektę. Jako że wydaję
pierwszą powieść, pytaniom nie było końca.
13
Nieznajomy przesyła wi@domośćWszelkie podobieństwo do prawdziwych osób,
zdarzeń i sytuacji jest przypadkowe.
Początek
Myślałam, że można stworzyć własny świat z drugą osobą i po-
być w tym świecie, może nierzeczywistym, ale przyjemnym.
Lecz to tylko w dobrej książce lub dobrym filmie jest możli-
we, bo idzie według scenariusza. Zawsze wszystko musimy
zburzyć, zniszczyć, a chcemy ponoć być szczęśliwi, jednak
czy my wiemy, co to jest szczęście? Chyba nie. Każdą chwi-
lę powinno się smakować, przecież ona już się nie powtórzy,
czas minął. Ludzie jednak (nie wszyscy) przechodzą obok, idą
dalej i marnują to, co piękne. Taki świat nie może istnieć, bo
i po co? Życie i chwile są ulotne. Nie można zmienić biegu
zdarzeń. Czy jesteśmy jak ten listek, który płynie z prądem
rzeki, jednak jest za lekki, żeby mógł podjąć się walki? Tak
jak i człowiek jest niesiony prądem życia, ale… A może to, co
było piękne dla mnie, nie było piękne dla ciebie? W takim ra-
zie przepraszam. Mój świat dalej będzie czekał na przechod-
nia, strudzonego i zmęczonego banalnością.
Wchodząc do samolotu, zastanawiałam się, jak przeżyję te
dwie godziny lotu. Pewnie nikt by nie uwierzył, że lecę po
raz pierwszy w życiu, i pewnie nikt by mnie na ten lot nie
15
Nieznajomy przesyła wi@domośćnamówił, gdyby nie to, że coś tak istotnego wydarzyło się
w moim nowym życiu. Nowe życie. Nie było ono takie cał-
kiem nowe. Raczej powrót do życia, które przedstawiało dla
mnie olbrzymią wartość, ale które gdzieś w pogoni, sama nie
wiem za czym, potrafiłam tak bezczelnie stłamsić, zagłuszyć,
zagubić. Nawet nie uchwyciłam momentu, kiedy to się stało.
Teraz jednak postanowiłam, że wcale tak nie musi być. Kie-
dy on, czyli mój mąż, odszedł, nie wpadłam w panikę, raczej
postanowiłam iść do przodu. Zresztą nie miałam innego wy-
boru, miałam ośmioletniego synka, który potrzebował mojej
opieki. Nie znaczy to, że wcale mnie to nie obeszło, kiedy po
piętnastu latach własny mąż mnie zostawia. Te kilka miesięcy
było dla mnie koszmarem. Nagle zostajesz sama, nie, nie cał-
kiem nagle, po prostu nie uchwyciłam tego momentu, kiedy
samotność powolutku zaczęła pukać do drzwi mojego życia.
Wkradała się cal po calu, a ja nie byłam zbyt czujna, żeby to
zauważyć, i wcale nie byłam przygotowana na to, co miało się
wydarzyć. Czy można być przygotowaną? Chyba nie. Właśnie,
byłam nieprzygotowana, ale czy można przewidzieć kolejne
dni, kolejne tygodnie i miesiące? Nie. Nie można. A później
wszystko się wali, powolutku zamienia się w ruinę dom, któ-
ry tak pieczołowicie budowaliśmy, może tylko ja budowałam,
a on stał gdzieś z boku i się tylko przyglądał, nie brał udziału
w mojej mozolnej budowie. Pewnie dlatego runął. Nie tak od
razu, najpierw się chylił jak wieża w Pizie, a później trach i już
nie było domu. I nastąpił koszmar samotności. Samotne dni,
noce i ciągle ta niepewność, że dla mnie już chyba się wszyst-
ko skończyło. Nie. Nie byłam sama, obok mnie pojawił się
stres. Ogromny. O bladych oczach i zaciśniętych ustach, któ-
ry wielkimi krokami człapał i doganiał mnie w każdej sytu-
16
AiramGRacji, łapał mnie za gardło wielkimi łapskami, ściskał je i tłam-
sił, niemal dusił, wyciskał łzy z moich oczu, które ciurkiem
płynęły, najpierw jako małe strumyczki, a później jako wiel-
kie wodospady, zalewając moją twarz. Nie jest to przyjemne
uczucie, zwłaszcza kiedy jest się na emigracji. Znajomi już cię
tak często nie zapraszają ani nie odwiedzają, a wręcz przeciw-
nie – unikają cię. Siedzisz sama w domu i własne myśli powoli
cię zabijają. Szybko wyrzucono mnie na skraj społeczeństwa,
czułam się jak banita. Tak, emigracja, z dala od rodziny, z dala
od kraju, właściwie po tylu latach powinnam się przyzwycza-
ić do tego stanu rzeczy. Jednak w chwilach klęski brak mi
wsparcia rodziny, przyjaciół, ale takich prawdziwych przyja-
ciół, nie takich, którzy dzisiaj są, a jutro ich nie ma. Bo w koń-
cu kto to jest przyjaciel? Przyjaciel to ten, który zostaje, kiedy
inni dawno już poszli. Tak, w takich chwilach poznajemy war-
tość swojego charakteru. Do tego dochodzi ta niepewność, jak
sobie poradzę sama z dzieckiem, to nie jest takie proste. Szu-
kasz odpowiedniej motywacji, ale jak to bywa w takich sytu-
acjach, wszystko rozłazi się w rękach. Każda kolejna decyzja
jest nie tą, z której jesteś zadowolona, i już nie wiesz, czego
tak naprawdę chcesz i czego oczekujesz od życia. Dodatkowo
dobija cię wyobraźnia. Ludzie, którzy mają jej nadmiar, widzą
nawet to, czego nie ma. Szukają w sobie niedoskonałości, po-
czucia winy i Bóg wie jeszcze czego, a w gruncie rzeczy tego
nie ma. I to jest największą przeszkodą w starciu się z rzeczy-
wistością, powrotem do normalnego życia, jeżeli mogę je na-
zwać jeszcze normalnym. Bo jak można przestać kochać tak
z dnia na dzień, a może to trwało już od dawna, tylko ja tego
nie zauważyłam? Może pozwoliłam mu na to, nie widząc tego,
co się dzieje? Zaufanie. Tak, miałam do niego zaufanie, ale
17
Nieznajomy przesyła wi@domośćmoże oprócz zaufania powinnam mieć oczy szeroko otwarte?
Tylko jak można tak żyć, kontrolując wszystko? Zabawa w po-
licjanta? To nie leżało w moim charakterze. Przecież nie będę
biegać po mieście i sprawdzać, co robi mój mąż. Dorosłość
do pewnych rzeczy zobowiązuje, do tego dochodzi rodzina,
a gdzie w tym wszystkim znajdujemy się my, ja i nasze dziec-
ko? Czy mężczyzna nie myśli? A może to ja jestem winna,
może to ja za mało kochałam, za mało w to wkładałam serca?
NIE. A może to ja popełniłam jakiś błąd, który zaważył na
naszym życiu? Może to ja go pchnęłam w ramiona tamtej ko-
biety, może to mnie brakowało czegoś, a tamta to miała? Łzy
ściekały mi po twarzy, kapały powoli na kołnierzyk, robiąc
coraz większe plamy, a wraz ze łzami spływały moje uczucia.
Ale łzy się nie kończą, więc ile będę jeszcze musiała się napła-
kać, żeby to wyciekające ze mnie uczucie w końcu całkowi-
cie wyciekło? Jeszcze dobiła mnie moja koleżanka Wandzia.
Uświadomiła mi, że cierpi się latami, wtedy się przeraziłam.
Latami? Ja muszę normalnie żyć! Ja chcę się znowu śmiać! Ja
chcę normalnie chodzić po ulicach i nosić wysoko głowę, a nie
patrzeć ludziom w oczy i zastanawiać się, czy się nie śmie-
ją! Ja chcę powrotu do mojego życia! Moje dziecko nie może
mieć ciągle zapłakanej matki! Moje dziecko musi się śmiać
razem ze mną! Jestem silna! Muszę być silna! Niech sobie
nie myśli, że sobie nie poradzę nawet sama z dzieckiem! Co
z tego, że brak mi drugiej osoby, z którą mogłabym wszystko
dzielić, radości i smutki, powodzenia i porażki? Jak zmierzyć
wartość straconego człowieka i straconego uczucia? Z kolei
lepiej być samemu niż znosić upokorzenia, więc nie ma ta-
kiej recepty, która byłaby zadowalająca, a szkoda. Powinno
się szczęście kupować w odpowiednich aptekach jak pigułki
18
AiramGRczy syrop. Nie wynaleziono tego jeszcze? No to przykro mi, ja
chętnie bym kupiła, przecież mam obolałą duszę.
Samolot wystartował. Wznosimy się w powietrze. Niezna-
na siła wciska mnie w fotel, a ja wpadam w lekką panikę. Ci-
śnienie zatyka mi uszy, zastanawiam się, co mam w tej chwili
zrobić, żeby to ustąpiło, przełykam ze strachu ślinę, głęboki
oddech i powoli się uspokajam. Mój synek wcale się tym nie
przejął. Wręcz przeciwnie, spoglądał w dół i bardzo mu się to
wszystko podobało. Patrzył z rozszerzonymi ze zdumienia
oczami, jak to tylko dziecko potrafi, ciągle mówił „mamuś,
zobacz” i wszystko mu się podobało, a mnie ściskał strach.
Pilot wyrównał maszynę. Teraz dopiero zobaczyłam leni-
wie przesuwające się chmury za oknem przybierające różne
kształty na tle granatowego nieba, a w dole oświetlone Ateny.
W środku miasta dwa wzgórza, na wyższym widać oświetlony
Akropol, na nieco mniejszym, Likawitosie, widać oświetlony
teatr. Światełka miasta nanizane jak perełki na cienką żyłkę,
ale po chwili i to zostawiamy gdzieś z boku. Gdzieniegdzie
pojawiają się tajemniczo mrugające gwiazdy. Zza chmur wyj-
rzał wspaniały władca nieba nocą księżyc, a samolot mknie
przed siebie wyznaczonym torem. Jest tylko noc i my. Powoli
gwar głosów uświadamia mi, że nie jesteśmy sami. Zamknę-
łam oczy, to tylko dwie godziny lotu, ale o spaniu nie mogłam
nawet marzyć, strach i tak do końca nie minął.
Siedziałam zamyślona na tarasie i nawet nie zwróci-
łam uwagi na to, że moja koleżanka Wandzia badawczo mi
się przygląda.
– Czy ty mnie słuchasz? – jej ton głosu nie wróżył nicze-
go dobrego.
19
Nieznajomy przesyła wi@domość– Tak, oczywiście, chyba nie masz wątpliwości? – kłam-
stwo jakoś przeleciało mi przez usta, aż sama się tym fak-
tem zdziwiłam.
– Pewnie, że mam, jakoś tak nieobecna jesteś duchem, cia-
łem pewnie też.
– O co ci chodzi? O to, że na chwilę się zamyśliłam? – by-
łam trochę rozdrażniona i tego jakoś nie mogłam ukryć.
– Masz jakieś problemy? – zapytała z troską w głosie.
– Nie, nie o to chodzi, że mam problemy, każdy je ma, jed-
ni większe, inni mniejsze, w ogóle świat jest problematyczny.
Chociaż nie. Co ma do tego świat, raczej ludzie stwarzają je
sobie sami – powiedziałam to z nutką złości. Jakoś bałam się
dzisiaj zostać sama. Koleżanka już się niecierpliwie wierciła
na fotelu. Pewnie sobie zaraz pójdzie, a ja zostanę sama. Sy-
nek spał u ojca, więc nie pozostawało mi nic innego, jak tylko
zasiąść do komputera i zapomnieć o całym świecie.
– Przestań się zamartwiać, co się stało, to się nie odstanie.
Poszedł sobie, no i dobrze, głowa do góry.
– No tak, ale szlag mnie trafia, że to akurat na mnie trafiło.
Jakoś ciebie mąż nie zostawił? – spojrzałam speszona.
– Niechby tylko spróbował, nie dożyłby poranka. Zoba-
czysz, jakoś to będzie – no tak, to się nazywa pewność.
– Wiesz, kiedy go spakowałam, trochę mi ulżyło, ale kiedy
wychodził, chciałam go zatrzymać – łzy już kapały, było mi
wstyd, że się mażę jak mała dziewczynka, ale nie mogłam ich
powstrzymać. Znowu wróciły wspomnienia i ten jego wzrok,
kiedy powoli wychodził i kiedy z takim namaszczeniem drżą-
cą ręką zamykał drzwi. I ten ból serca, którego nie mogłam
opanować, a który mnie trawił do dzisiaj. Każdej nocy wi-
działam to jego oskarżycielskie spojrzenie. Chciał, żebym się
20
AiramGRczuła winna, żebym cierpiała, tylko że ja nie czułam się win-
na, ale cierpiałam. – Wandziu, ja znowu przegrałam, co ja źle
robię? – patrzyłam wyczekująco, czekałam na jakąś radę, na
jakieś usprawiedliwienie.
– Zwariowałaś? Przecież ma kochankę.
– No właśnie, a dlaczego ma kochankę? Bo ja jestem do
niczego – zapadła niezręczna cisza. To pytanie nie dawało mi
spokoju. Dlaczego mężczyźni mają kochanki, czyżby ich żony
nie mogły sprostać zadaniu? Czego im brakuje? W czym ko-
chanka jest lepsza od żony? Co daje kochanka, a czego nie
może dać żona? No tak, przecież to proste. Bo czym się róż-
nimy my, żony, od kochanek? Niczym szczególnym. Jedynie
tym, że kochanki mają zawsze czas dla swoich ukradzionych
mężczyzn, zawsze są gotowe zrobić wszystko dla nich, za-
spokoić każdą ich zachciankę czy kaprys. Zawsze są świeże,
wypoczęte i piękne. Przecież nie muszą dla nich gotować czy
prać ich spoconych skarpet. Nie muszą słuchać ich narzekań
na złą, wyczerpującą pracę, na to, że szef ich nie docenia i za
mało im płaci, ale za to słuchają z otwartymi ustami tego, że
żona jest do niczego, że nie może z nią znaleźć wspólnego ję-
zyka, że go nie rozumie i że od dawna nie sypiają razem, bo
w łóżku też im się nie układa i że sprawa rozwodowa już jest
w toku, chociaż to wcale nie musi być prawdą. I te kłamstwa.
Kiedy dzwonił, że musi zostać dzisiaj dłużej w pracy, bo ne-
gocjacje się przedłużają, bo musi jeszcze dopiąć wszystko na
ostatni guzik. Jak ja w to wszystko wierzyłam. I ta gra. Kiedy
przychodził z pracy, a jego cała osoba mówiła, niemal krzycza-
ła, żeby dać mu spokój, żeby nic od niego nie wymagać i o nic
go nie prosić, bo cierpi, bo jest zmęczony, bo szef go zdołował.
Ale kiedy wychodził na spotkanie, to już wszystko mijało jak
21
Nieznajomy przesyła wi@domośćza dotykiem czarodziejskiej różdżki, oczy już mu się śmiały,
już biegł, teraz wiem, że do niej.
– Nie, to on jest do niczego, zrozum to wreszcie. To on nie
jest wart ciebie. Przecież wiesz dobrze, jaki on jest, po tylu la-
tach już zapewne to odkryłaś. Szuka następnej, która za nie-
go podejmie każdą decyzję, która załatwi mu pracę, a może
i zapracuję na nich oboje. On po prostu jest wygodny, od daw-
na o tym wiedzieli wszyscy oprócz ciebie. Poza tym każda
kobieta, która rozbija małżeństwo i zabiera ojca dziecku, to
dla mnie jest jak suka. Chociaż nie, obrażam w tym wypadku
ród pieski. Suka szuka psa, kiedy ma cieczkę, a to nie jest to
samo. Ciekawe, jak szybko odkryje, jaki jest naprawdę i że nie
jest tym wymarzonym królewiczem. I nie pal tyle. Dobrze, że
siedzimy na tarasie, już byś mnie uwędziła – uśmiechnęłam
się przez łzy.
– Prędzej czy później to odkryje, że trzeba go prowadzić
jak małe dziecko przez życie i pokazywać drogę, która akurat
dla niego jest dobra. Że będzie musiała wziąć na barki więcej
niż normalna kobieta, że będzie musiała sama podejmować
decyzję i nie będzie mogła liczyć na niego, tylko i wyłącznie
na siebie. Najgorsze jest to, że się boję.
– Czego?
– Jak to czego? Samotności.
– Głupia jesteś. A twój synek? Jeszcze zobaczysz, nie ma
tego złego…
– Dobra, nie musisz kończyć, znam to. Na razie jest źle.
– No nareszcie. Słusznie zauważyłaś, na razie. I tak trzymaj.
– Na razie, ale kiedy będzie to później? Na razie wszystko
jest świeże. Mój uśmiech gdzieś zniknął. Optymizm poszedł
też spać. Przebojowość, którą tak się szczyciłam, została odło-
22
AiramGR
Pobierz darmowy fragment (pdf)