Darmowy fragment publikacji:
Marta Kładź-Kocot
Noc kota,
dzień sowy
Tom pierwszy: Zamek Cieni
SPIS TREŚCI
Czas miasta
Czas tego, co było
Czas splatania więzów
Czas luster
Czas podróży
6
36
118
210
275
Mojemu Najbliższemu Mirkowi
i Tośce, Najwspanialszej Siostrze na Świecie
– dwóm Najbardziej Kocim Osobowościom
Dlatego niewykluczone, że postacią najbliższą neonietzscheańskiej
wizji poety mocnego […] jest Roland Barthes z Fragmentów dyskursu
miłosnego,
który zaleca wprost, by piszący, zamiast bać się słów-wyświechtanych
liczmanów,
rzucił się śmiało w kolisko wiecznego powrotu języka
i zagarnął dla siebie banał, tchnąc weń życie własnej emocjonalności.
Analiza „kocham-cię”, najbardziej wytartej z fraz, zmierza właśnie
ku takiej konkluzji: ażeby wcielić się w ów zużyty kostium
i ożywić go na nowo mocą własnego performatywu,
nie oglądając się na to, że inni od wieków, wypowiadając ją,
czynili to samo, tak samo i w tej samej sytuacji.
Agata Bielik-Robson, Autorportret w nienietzscheańskim zwierciadle
Czas miasta
Port śmierdział potężnie, nie sposób było się pomylić. Wiatr
niósł zapach zepsutych ryb, przeżartych morską solą desek
i nadgniłych wodorostów. Ponad zapadającymi się dachami
domów portowej dzielnicy widać było kołujące w górze mewy,
niekiedy z głośnym skwirem nurkujące w dół. Podróżny, dość
jeszcze młody i odziany w niczym niewyróżniający się bury
płaszcz, poprawił popręgi muła i spojrzał ze wzgórza na ry-
sujące się w dole, widoczne spoza murów miasto, po czym
z westchnieniem dołączył do zmierzającego w stronę miejskiej
bramy tłumu spieszącego na targowisko. Popatrzył przelotnie
na kupców jadących na załadowanych wszelkim dobrem wo-
zach i rolników dźwigających wielkie kosze warzyw, jaj i serów,
wiodących skrzypiące wózki pełne rozwrzeszczanego ptactwa.
Podróżny zmrużył oczy, spoglądając pod słońce w kierun-
ku odległego portu, z którego wychodziła właśnie piękna
karawela. Dachy portowej dzielnicy opadały stromym zbo-
czem w dół, a ich poszarpana linia kończyła się na nabrzeżu,
zgrabnie przechodząc w drewnianą keję. Na końcu lśniło
lustro morza i jeżyły się maszty stłoczonych przy pirsie łodzi.
Port, podróżny powtórzył w myśli zasłyszane informacje.
Nie chodź tam po zmroku, jeśli nie chcesz skończyć z nożem
między łopatkami. Nie zadawaj się z mewkami, bo zostaniesz
6
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotnie tylko bez pieniędzy, ale nawet bez spodni. Nie wchodź
do tawern przy nabrzeżu, jeśli nie chcesz, żeby cię stamtąd
wynieśli nogami do przodu. Na wszelki wypadek nie pytaj,
czyja łódź stoi przy kei i dlaczego rzekomy rybak ma tatuaże
na całym ciele.
Nowo przybyły odwrócił wzrok od dalekich masztów, któ-
re z tej odległości wydawały się maleńkie jak igły. Na chwilę
wbił spojrzenie w plecy idącego przed nim kupca, a potem
popatrzył w drugą stronę, na tonące w zieleni białe mury
i ceglaste dachy eleganckiej dzielnicy, położone na zboczu
niewysokiego wzgórza. Na jego szczycie królowała ponura,
strzelista budowla z szarego kamienia, której liczne wieże
zdawały się obserwować miasto mnóstwem ciemnych otwo-
rów strzelniczych i małych, zakratowanych okien. Na ten
widok nieznajomy wzdrygnął się instynktownie. Spróbował
przypomnieć sobie wszystko, czego się dowiedział. Miasto
miało trzy punkty, wokół których koncentrowały się całkowi-
cie odmienne rodzaje życia: port, targowisko i Zamek Cieni,
ponure miejsce zbudowane ponoć przed wiekami przez ja-
kiegoś szalonego rycerza. O pierwszym już wszystko wie-
dział, a raczej wiedział, dlaczego nie powinien się dowiadywać.
Drugie było strefą względnie bezpieczną – przynajmniej jak
na standardy tego miasta, dostępną dla wszystkich, znacznie
bardziej niż port zatłoczoną i prawie tak samo śmierdzącą.
Punkt trzeci był zaś przyczyną jego przybycia i na myśl o tym
młodzieniec poczuł spływającą po plecach strużkę potu.
Schodząc ze wzgórza w tłumie rozgadanych kupców, traj-
koczących wieśniaczek i rozkrzyczanego ptactwa, stracił
w końcu z oczu panoramę miasta. Przed jego oczami wyrosły
wysokie mury z szarego kamienia, wznoszące się ponad pstro-
kato odzianymi postaciami, końskimi zadami i białymi czep-
kami kobiet. Nareszcie zobaczył wysoką, kutą w lilie, szeroko
rozwartą miejską bramę, przy której kłębił się tłum. Wresz-
cie nadeszła jego kolej – był dzień targowy, więc wartownicy
7
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotspieszyli się. Nieznajomy przełykał ślinę i w ostatniej chwili
gorączkowo się zastanawiał, czy mimo wszystko nie lepiej było
przebrać się za kupca. Nieważne, teraz już i tak było na to za
późno.
– Skąd? – zapytał strażnik, nie zadając sobie nawet trudu
wyartykułowania pełnego zdania.
– Z Blenvingardu – wychrypiał przybysz przez ściśnięte
gardło. Do tej pory nie uważał się za tchórza, ale teraz był
skłonny zmienić zdanie. W każdym razie strużka potu na
plecach przybrała już szerokość strumyka, a do tego zwilgot-
niały mu dłonie.
– Z czym?
Pokazał list, starając się nie zostawić na nim lepkich odci-
sków palców. Strażnik chyba słabo czytał, bo zmarszczył brwi
i sylabizował w milczeniu. Na to przecież liczyli członkowie
Bractwa, wymyślając takie, a nie inne incognito. Dawało ono
młodzieńcowi prawo do poruszania się po mieście, nie będąc
zbyt indagowanym przez nikogo, bez zbędnego kramu, który
musiałby taszczyć, gdyby przebrał się za kupca.
Do zmagającego się ze słowem pisanym strażnika dołączył
kolega, który przepuścił właśnie wiejską kobietę niosącą na
targ kosze jajek i warzyw. Kilku innych lustrowało wzrokiem
zmierzających do miasta kupców, rewidowało niektórych,
konfiskowało to i owo. W cieniu sklepienia bramy stały oparte
o mur kusze, tarcze i włócznie wraz z drewnianym zydlem na
krzywych nogach i asortymentem świadczącym o tym, że ktoś
przed chwilą brał się do czyszczenia tej dość wiekowej broni.
– Virbio Allenma… Allenmargh z Blenvingardu. – Straż-
nik odczytał nazwisko, przerywając podróżnemu kontemplo-
wanie braków w wyposażeniu kordegardy. – Agent banku
Forti… narich, wizyty… wizytujący…
– …na polecenie zwierzchników filię w Castelburgu. –
Drugi strażnik najwyraźniej nie miał aż tak podstawowych
braków w edukacji.
8
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-KocotMłodzieniec skinął głową.
– Skoro tak, nie trzeba nam panom bankierom w intere-
sach mieszać. – Pierwszy oddał młodzieńcowi list.
Virbio, prawie nie wierząc własnemu szczęściu, ujął uzdę
muła i przekroczył bramę, zostawiając za sobą strażników.
Strużka potu zaczęła powoli wysychać. Kopyta zwierzęcia
miękko stukały po bruku. Porwany przez ludzką rzekę, pod-
dał się jej prądowi i zanurzył pomiędzy szereg kamienic, tra-
cąc z oczu górujący nad miastem zamek. Wędrował przed
siebie, początkowo zagubiony i spłoszony, bo nie podróżo-
wał do tej pory poza rodzinne miasto. Tutaj domy ponuro
szczerzyły okiennice, a uliczki układały się w plątaninę dość
przewrotnych ścieżek, które nagle się urwały, otwierając prze-
strzeń wypełnioną lasem kolorowych płóciennych straga-
nów, w większości pamiętających czasy, gdy miastem władała
Rada Pięćdziesięciu. Virbio przystanął na chwilę, po czym
z westchnieniem zanurzył się w ten gąszcz. I na początek
skutecznie zabłądził.
Dopiero po południu udało mu się znaleźć zajazd Pod
Złotą Podkową, neutralny i w miarę bezpieczny, bo zatrzymy-
wali się w nim zamożni kupcy handlujący pachnidłami i za-
morskimi przyprawami, złotnicy i sprzedawcy kosztownych
tkanin, którzy zazwyczaj utrzymywali własną, choć niewielką
eskortę. Tę tawernę polecili mu członkowie Bractwa, choć to
nie tu miał czekać na znak. Skrzynka kontaktowa znajdowała
się w małej winiarni tuż obok banku Fortinarich, który dla
porządku musiał odwiedzić. Ale na pewno nie był na tyle
głupi, żeby pognać tam od razu. Miał czas.
Przez kilka kolejnych dni włóczył się po mieście, odwiedzał
targowisko, wdawał się w niewinne pogaduszki z kramarzami
i przekupkami. Układał sobie w głowie topografię Castel-
burga. Czekał. Instynktownie omijał okolice Zamku i drżał,
ilekroć widział jego posępny cień, kładący się czarną plamą na
dachach domów. Bardzo chciał podjąć jakieś działanie. Jakie-
9
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotkolwiek. Ale bał się zrobić coś głupiego, a drobnych głupstw
zrobił mnóstwo. Na przykład wyciągnął sztylet, żeby obronić
się przed zbyt natrętnym żebrakiem, a potem długo biegł
wąskimi uliczkami, bojąc się, że dopadnie go straż. Uciekł
też przed natarczywą uliczną dziewką, zostawiając jej w ręku
własną skórkową rękawiczkę. Długo ścigał go jej śmiech.
Był w winiarni, ale nie dowiedział się niczego ciekawego.
Agent Bractwa na razie nie pojawił się. Virbio nie wiedział,
co to znaczy.
Aż w końcu ów agent odnalazł go. Wyglądało to na przy-
padek, choć z pewnością nim nie było. Virbio jak zwykle
włóczył się uliczkami, przeciskał przez tłum na targowisku.
Zagapił się na piękność w jedwabnym czepcu i wtedy ktoś
silnie potrącił go w ramię, a następnie głośno ofuknął za ga-
piostwo. I błysnął mu przed oczami pierścieniem z herbem
Castiglianich. Młodzieniec spojrzał zdziwiony, bo agent oka-
zał się mocno otyłym człowiekiem w średnich latach, który,
zwymyślawszy go głośno za ślepotę, mruknął pod nosem:
„Idź za tamtym mężczyzną. A potem do winiarni”. I rozpłynął
się w różnobarwnym tłumie.
Wskazany człowiek krążył pomiędzy straganami pozor-
nie bez celu, zamiatając uliczny pył długim szarym płasz-
czem. Zarzucony niedbale na głowę kaptur zsuwał się odro-
binę, ukazując wyrazistą twarz i szare włosy do ramion. Na
ramieniu siedziała mu, mrużąc oczy w świetle dnia, nieduża
sowa płomykówka. Trudno było określić jego wiek. Wyda-
wał się nie mieć więcej niż czterdzieści lat, a może nawet
mniej, a jednocześnie coś w jego postawie sugerowało czło-
wieka doświadczonego, uczonego albo medyka. Kiedy nie-
znajomy minął Virbia, prawie potrącając go ramieniem, ten
poczuł ciarki na plecach. Dotknęło go coś jakby uderzenie
powietrza, drgnienia światła, iskry mocy. Nagle zrozumiał.
Nieznajomy był magiem.
10
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-KocotChłopak przełknął ślinę i zanurkował w tłum w ślad za
znikającym szarym płaszczem. Bał się zgubić trop, a jedno-
cześnie zaczął się obawiać, że sam jest śledzony. Kilka razy
obejrzał się za siebie, czując wbite w swoje plecy spojrzenia.
Zauważył kątem oka postać, która oderwała się od straganu
płatnerza i ruszyła przed siebie pozornie bez celu, parę kro-
ków za nim. Virbio nie potrafił powstrzymać nerwowego
zerkania do tyłu, aż w końcu prawie rozbił dzbany ustawio-
ne obok kramu garncarza. Gdy zobaczył przechadzających
się niespiesznie pomiędzy straganami miejskich strażników,
ostatecznie zrezygnował z pościgu za czarodziejem, który
już niemal zniknął mu w tłumie. Uznał, że powinien przede
wszystkim zgubić ogon. Wkroczył do pierwszego lepszego
szynku i zamówił dzban wina. A potem następny. Nie zamie-
rzał już tego wieczoru nigdzie się ruszać. Wyjąwszy winiarnię,
w której miał spotkać się z agentem. Czuł się w tym wielkim,
portowym mieście mały i zagubiony.
Jeszcze bardziej mały i zagubiony poczuł się, gdy wieczo-
rem wreszcie spotkał agenta Bractwa twarzą w twarz. A ten
obsobaczył go w soczystych słowach za niewykonanie pro-
stego zadania, dał krótkie, acz precyzyjne instrukcje i wysłał
do wieży maga. „Zwerbuj go”, powiedział tylko, dorzucając
do tego polecania garść użytecznych informacji i obietnic,
mających skłonić czarodzieja do współpracy.
*
Przemykając nocą przez prawie puste ulice, Virbio prze-
klinał w duchu własną głupotę. Dłoń na rękojeści sztyletu
spotniała nieprzyjemnie. Wieża leżała w pobliżu portowej
dzielnicy. Agent Bractwa wytłumaczył mu dość dokładnie,
jak do niej trafić, a droga, choć prosta, nie należała do najbez-
pieczniejszych. Na sąsiednich ulicach pomimo nocnej pory
11
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotbyło całkiem gwarno, a gdzieniegdzie wędrowali całą szero-
kością drogi pijani żeglarze, wyśpiewujący głośno i ochryple
pieśni na chwałę jakiegoś statku lub dziewczyny. Od tawern
rozlegały się odgłosy kłótni i mordobicia, czasem jakiś poje-
dynczy, kończący się nagle wrzask.
W końcu Virbio dostrzegł w świetle księżyca piętrzącą się
wyniośle i nieco posępnie budowlę z szarego kamienia, wyra-
stającą wprost z nadkruszonego muru. Pochylała się do przo-
du, strasząc ukośnym cieniem, jakby groziła, że lada chwila
się zawali. W spojeniach, spomiędzy nadwątlonej zaprawy,
wyrastały długie brody mchów, traw i paproci. W małym
ostrołukowym okienku na piętrze pełgało światło. Oprócz
tego śmierdziało wilgotną piwnicą i kocimi szczynami.
W zaułek weszła hałaśliwa grupa żeglarzy, wymachujących
dzbanami wina i wywrzaskujących wulgarne pijackie przy-
śpiewki. Virbio jak szary cień przywarł do wielkich, okutych
żelazem drzwi wieży. Wilgotną dłonią ujął kołatkę i deli-
katnie zastukał. Potem drugi raz. Potem mocniej. W końcu
zamarł i przywarował w wykuszu. Przez dłuższą chwilę nie
działo się nic, a rozbawiona, usposobiona do bitki hałastra
zbliżała się coraz bardziej. Nagle w drzwiach ze zgrzytem
uchyliło się małe okienko.
– Kto to? – zapytał cichy, ku jego zdziwieniu kobiecy głos.
– Do mistrza Jardala. Potrzebujący – wykrztusił Virbio.
Jęknęła podnoszona sztaba, drzwi zaskrzypiały i uchyliła
się w nich mała szpara. Virbio pospiesznie wsunął się do
środka, do ciemnej, wąskiej sieni, z której wznosiły się na
piętro kręte schody.
Stała przed nim młoda kobieta, całkowicie mokra. Z jej
zlepionych w strąki włosów kapała woda, biała koszula kleiła
się do ciała, a na schodach za nią widać było wilgotne ślady.
Najwyraźniej dopiero wyszła z kąpieli i narzuciła na siebie
tylko tę koszulę, a plecy okryła zielonym płaszczem, który
zsuwał jej się z ramion. Drżała z zimna. Mokre płótno sta-
12
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotnowczo zbyt szczelnie przylegało do piersi, oblepiając sutki,
i chłopak poczuł się dziwnie w tych rejonach ciała, w których
wcale nie chciał się tak czuć. Kobieta trzymała w dłoni świecę
osadzoną w srebrnym lichtarzu. Minęła Virbia i zamknęła
drzwi, zasuwając sztabę, a potem bez słowa poprowadziła go
na piętro.
Weszli do niewielkiej komnaty, oświetlonej jedynie kilko-
ma świecami i ogniem płonącym na kominku. Wzdłuż ścia-
ny piętrzyły się półki pełne ciężkich, opasłych ksiąg, niknąc
w głębi i prowadząc dalej, aż poza otwarte drzwi, do następnej
komnaty. Okucia i złocone napisy na grzbietach woluminów
migotały w blasku ognia, co sprawiało, że książki wydawały
się prężyć grzbiety i szczerzyć zęby niczym rojowisko żywych,
głodnych i niebezpiecznych istot. Na dużym drewnianym
stole leżały w nieładzie pióra, kałamarze, nożyki do ostrzenia
i stosy zapisanych kart pergaminu. Na podłodze, porzucone
niedbale obok wielkiej księgi, rozwartej na ilustracji przedsta-
wiającej jakiegoś rogatego potwora, stało pięknie wykonane
astrolabium. Ogień pełgał w witrażu okna, zatrzymując się
na retortach, alembikach, tyglach, kamiennych moździerzach
i słojach z dziwną zawartością, zgromadzonych na podłużnej
ławie pod jedną ze ścian. Pod sufitem, z którego zwieszała się
kulista mapa sfer niebieskich, suszyły się pęki ziół. Za para-
wanem stała balia, a wokół niej lśniły na kamiennej posadzce
kałuże rozchlapanej wody. Pachniało mydłem, tatarakiem,
kurzem i starym pergaminem. Między kominkiem a oknem
stały zwrócone do siebie dwa okryte skórami krzesła. Nie-
znajoma odwróciła się do Virbia i wskazała mu jedno z nich.
Usiadł. Dopiero wtedy mógł się jej przyjrzeć.
Zobaczył, że w jej mokrych włosach odblask ognia odbija
miedziane refleksy. I że jest drobna, a dłonie ma białe, bardzo
szczupłe. Trudno było określić jej wiek. Wydawała się młoda,
ale nie sprawiała wrażenia nieśmiałej. Poruszała się z pewno-
ścią siebie kobiety dojrzałej, lecz bez zalotności, bez zachęty.
13
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-KocotPatrzyła twardo, ostro. Oczy miała szarozłote i bezlitosne,
choć w jej spojrzeniu nie było kpiny.
Przysunęła drugie krzesło do ognia, usiadła bokiem do
gościa, zbliżyła zziębnięte stopy do paleniska. Uniosła dłonie
na wysokość głowy. Virbio prawie krzyknął, kiedy jej włosy
uniosły się w górę, poruszone wydobywającym się spomię-
dzy palców strumieniem ciepłego powietrza. Spokojnie roz-
dzielała pasma, susząc je. Po chwili wokół jej twarzy opadły
miękkie loki w kolorze miedzi, świeże i lśniące.
– Teraz możemy porozmawiać. – Czarodziejka oparła
się wygodnie, szczelnie owijając zielonym płaszczem i igno-
rując fakt, że ma pod spodem mokrą koszulę. – Jak cię zwą
i z czym przychodzisz?
Virbio przełknął ślinę, odchrząknął, przedstawił się.
– Ale… chciałem rozmawiać z mistrzem Jardalem, pani –
dodał. – Do niego mam sprawę. To znaczy… do niego mnie
posłano – dokończył. Widząc ostre jak sztylet spojrzenie
kobiety, zrozumiał, że palnął głupstwo.
Nagle aż cofnął się na krześle, bo na kolana czarodziejki
wskoczył imponująco wielki, bury kocur. Przeciągnął się leni-
wie, zasyczał wyginając grzbiet, a potem ułożył się wygodnie
i zaczął spokojnie czyścić futro. Było w nim coś, co sprawiało,
że przybyszowi ciarki przebiegły po karku. Miał wrażenie,
że nigdy wcześniej nie widział kota nie tyle tak dużego, co
w tak zdumiewający sposób pełnego osobowości. Szarozie-
lone, przymrużone ślepia świeciły dziwnym blaskiem, z futra
sypały się iskry, trzeszczało elektrycznością.
– Cóż… – powiedziała czarodziejka. – Jeśli chcesz spo-
tkać mistrza Jardala, musisz przyjść za dnia. Nie mamy więc
powodu, aby dłużej ze sobą rozmawiać. Żegnam. – Wstała,
biorąc jednocześnie na ręce kota, unosząc go z trudem i sa-
dzając na krześle.
– Nie mogę! – wykrzyknął. – To znaczy, mogę. – Zmie-
szał się i odwrócił w bok zakłopotane spojrzenie. Zaczerwie-
14
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotnione policzki zaczęły przypiekać jak ogniem. Czuł coraz
większą złość na samego siebie. – Ale już raz zaryzykowałem,
przychodząc tu. Jestem śledzony. Nie każ mi czekać, pani.
Parsknęła krótkim śmiechem.
– Wszyscy, którzy przyjeżdżają do Castelburga, są lub
przynajmniej czują się śledzeni. Naprawdę nie ma się czym
przejmować. Ale skoro tak bardzo ci zależy… – wyciągnęła
rękę, by pogłaskać kota – nie masz wyjścia i swoją sprawę mu-
sisz przedstawić mnie. A ja powtórzę ją mistrzowi tak wiernie,
że nie straci ani jednego słowa. Jakby sam przy tym był.
Kot wygiął grzbiet w kabłąk, zeskoczył z oparcia fotela
i otarł się o jej kolana, wpatrując się w jednocześnie w Vir-
bia świdrującym spojrzeniem. Młody człowiek poczuł nagle
nawrót wszystkich zabobonnych myśli, jakie kiedykolwiek
w życiu go nawiedzały i odczuł niejasną potrzebę posiadania
amuletu przeciwko złym czarom. Nieznajoma czekała cier-
pliwie, nie odzywając się.
– Żądasz zaufania, pani, a nawet nie usłyszałem jeszcze
twojego imienia – powiedział ostrożnie, usilnie starając się
nie zwracać uwagi na kota.
– Proszę bardzo. Nazywam się Mear de Witten. I przy-
puszczam, że nic ci to nie mówi.
Virbio zastanowił się głęboko, ale istotnie, nic mu to nie
mówiło. Nie wiedział nawet, dlaczego miałoby. Poczuł, że
utknął. Nie miał pojęcia, co powinien teraz powiedzieć i jak
postąpić. Instrukcje otrzymane od agenta nie przewidywały
rozmów z nieznajomymi czarodziejkami, które właśnie wy-
szły z kąpieli i za pomocą magii wysuszyły sobie włosy.
Kobieta, która przedstawiła się jako Mear, wcale nie uła-
twiała mu sprawy – bo zresztą dlaczego miałaby. Przypar-
ty do muru pomiędzy dezorientacją, chęcią wykazania się
i obawą przed kolejną porażką, Virbio postanowił spróbo-
wać Dyplomacji. Z pełną świadomością, że jego kwalifikacje
w tej dziedzinie, oparte jedynie na kilku lekcjach polityki,
15
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotudzielonych dawno temu przez domowego nauczyciela, są
co najmniej wątpliwe.
– Nie przychodzę we własnym imieniu – zaczął ostroż-
nie. – Przysyła mnie potężny, wpływowy dostojnik. A wła-
ściwie grupa dostojników. Mają oni nie tyle prośbę, co ofertę.
Pewien czarodziej popadł bowiem w konflikt z Kapitułą i mu-
siał osiedlić się... dość daleko od swoich konfratrów. – Mear
podniosła głowę i zacisnęła usta. Virbio uznał, że zmierza
we właściwym kierunku, więc ciągnął: – Te dostojne osoby
chcą osiągnąć pewien cel i mają po temu wszelkie środki –
broń, pieniądze, ludzi. Jednak na przeszkodzie stoi nie tylko
taki sam zasób środków u przeciwnika, ale również magia.
Dlatego potrzebują czarodzieja... I jeśli czarodziej zgodzi
się udzielić pomocy, moi mocodawcy obiecują wyjednać mu
u Kapituły przebaczenie win.
Zamilkł, czekając na odpowiedź. Nieznajoma odwróciła
twarz w stronę kominka i zapatrzyła się w ogień, a Virbio
z napięciem obserwował jej jasny profil w obwódce rudych,
ożywionych blaskiem płomieni włosów.
– Przebaczenie… win – powiedziała. Głosem stalowym,
głuchym, obojętnym. – Ale, panie Virbio Allenmargh z Ble-
nvingardu, nie było żadnej winy. I nikt tu nie pragnie przeba-
czenia. A twoja oferta to puste słowa i zwodnicze obietnice.
Oszukano cię. A teraz już naprawdę żegnaj.
Wzięła ze stołu świecę i poprowadziła go na dół, do wyjścia,
po stromych, kamiennych schodach. Rozpływał się w po-
wietrzu zapach mydła, tataraku, kurzu i starego pergaminu.
A także jakaś inna, nieuchwytna woń. Sandałowca i róży. Zza
uchylonych drzwi buchnął smród portowej dzielnicy. Virbio,
zawiedziony i zły, odwórcił się w progu i powiedział z roz-
paczą:
– Pani, daj mi jeszcze jedną szansę. Jeśli mistrz Jardal jest go-
tów nas wysłuchać, niech przyjdzie jutro w południe do winiar-
ni Pod Przewróconym Dzbanem. Tuż koło banku Fortinarich.
16
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocot – Dobrze. Powtórzę mu – odpowiedziała. – Tyle mogę
ci obiecać.
Skrzypnęły rozwierane szerzej drzwi. Z oddali dobiegały
odgłosy burdy w pobliskiej tawernie.
– Chwileczkę – usłyszał i wyczuł, że kobieta zwana Mear
uśmiecha się przewrotnie w ciemnościach. – Muszę jeszcze
wypuścić kota.
*
Virbio schował głowę w ramiona. Wydawało mu się przez
chwilę, że lecący na niego grad obelg przybierze material-
ną formę. W panice rozglądał się wokół, po drewnianych
ścianach obwieszonych pękami suszonych ziół i przydymio-
nym od świec suficie jednego z pomieszczeń winiarni Pod
Przewróconym Dzbanem. Zastanawiał się, kiedy grzmiący
głos jego sąsiada przy stole ściągnie jakieś niepożądane uszy,
w najgorszym zaś przypadku zamkową gwardię. Jednak jego
rozmówca wydawał się tym zupełnie nie przejmować, wo-
łając do karczmarza o wino i smażone ryby, gotowane kraby,
małże, sery i inne smakowitości, a w przerwach systematycz-
nie mieszając go z błotem. A człowiekiem tym był nikt inny,
jak jego jedyny tutejszy kontakt, agent Bractwa, Dionisius
Grandini. Virbio słyszał o nim co nieco jeszcze w Blenvin-
gardzie, ale rzeczywistość zdołała już przygnieść go do ziemi.
Słynny Grandini okazał się średniego wzrostu, niezwykle
otyłym człowiekiem po pięćdziesiątce, obnoszącym swoją
łysiejącą głowę, rzadką brodę i ogromny brzuch z godnością
co najmniej kupca handlującego diamentami. Ubrany był
w zapinany na złote guziki, rozpaczliwie trzeszczący w pasie
czerwony kaftan, a na prawie każdym palcu nosił złoty pier-
ścień z ogromnym kamieniem. Do tego, odkąd tylko usiedli
w winiarni, bez przerwy jadł i pił. I gadał. Virbio dziwił się
głęboko, jakim cudem temu człowiekowi udało się pozostać
17
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotw Castelburgu po zmianie władzy, i dlaczego u licha uchodzi
on za tak wybitnego agenta, skoro sprawia wrażenie, jakby był
w stanie wypaplać wszystkie posiadane tajemnice przy jednej
kolacji. A do tego nie krępuje się nawet na tyle, żeby zniżyć
głos. Sposób wysławiania się Grandiniego, malowniczy i bez-
trosko mieszający wszystkie możliwe style, od słów używa-
nych przez wykształconych synów szlacheckich rodów do
mowy pospólstwa, również budził podziw i zdumienie Virbia.
Chodziły słuchy, że agent za młodu był piratem, a jego sława
sięgała ponoć tak daleko, że zapewniała mu bezpieczne po-
ruszanie się po portowej dzielnicy. Patrząc na Grandiniego,
młodzieniec sam już nie wiedział, w co powinien wierzyć.
– Gospodarzu, wyborny był ten wędzony łosoś... Może by
tak jeszcze trochę? – wykrzyknął agent w kierunku otwar-
tych drzwi. Siedzieli w niedużej, tylnej sali i nikogo oprócz
nich w niej nie było. Virbio został tam skierowany zaraz po
przyjeździe, gdy tylko podał karczmarzowi hasło, a teraz po-
nownie spotkał się tu ze starszym agentem. I dostał twardą
szkołę życia.
– Ty ciężki idioto – kontynuował Grandini, w przerwach
pomiędzy wysysaniem szczypców kraba – więc jakim imie-
niem, powiadasz, się przedstawiła?
– Mear – wydusił z siebie Virbio. – De cośtam.
– A tobie to nic, gołowąsie pstrokaty, nie mówi?
Młody człowiek zaprzeczył bezgłośnie.
– Niech mnie ślimaki i piranie zeżrą! Panowie z Blenvin-
gardu przysłali mi tu młodzika, którego należałoby do szkół,
a nie do Castelburga wysłać. I jak ja mam z tobą coś zdziałać,
gdy ty ledwie do wieży poleźć potrafisz, a wracasz z niczym.
Dziękuję, przyjacielu – powiedział do karczmarza, który do-
starczył rzeczonego łososia, przynosząc jeszcze na wszelki
wypadek dzban wina. Virbio wzdrygnął się, zerkając na wciąż
półotwarte drzwi, za którymi zniknął gospodarz, ale Grandi-
ni zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
18
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocot – Czarodziej tu przyjdzie – ośmielił się zauważyć chłopak.
– Przyjdzie albo i nie, jak mu tam będzie ochota – sko-
mentował agent. – Zakładam takoż, że faktycznie przyjdzie.
Czarodzieje to ciekawskie plemię. Będzie chciał się dowie-
dzieć, jaką to sprawę do niego mamy. I jeśli mam rację co do
owej Mear, głupku zatracony, to będzie nasz.
Virbio przełknął ślinę i nie powiedział nic.
– Wiedz tedy, baranie niestrzyżony – perorował dalej
Grandini, w przerwach między słowami pakując do ust wcale
niemałe kawałki wędzonego łososia – że choć na tego maga
Kapituła klątwę nałożyła, na banicję go skazując, nie on je-
den zniknął wtedy z Emain Avallach. Długo szukali potem
również czarodziejki, Mitrią zwanej. Ulubienicy i uczennicy
samej pani Evelyn von Stein. Nie znaleźli. Ale owa nie za-
wsze to imię nosiła. Przed wieloma laty przybyła do Emain
jako młodziutka adeptka. Nie wiesz zapewne, skąd?
Chłopak zaprzeczył nerwowym ruchem głowy.
– Otóż – ciągnął agent, wycierając zatłuszczone palce
w serwetę – losy ją przyniosły prosto z dworu królewskie-
go w Cantalenie. Zaginiona czarodziejka Mitria to ni mniej,
ni więcej, tylko księżniczka Mear de Witten, uboga krewna
króla Alfreda i jego córki, księżniczki Julii. Na cantaleńskim
dworze nie za bardzo wiedzieli, co z nią zrobić. Król się szyb-
ko zorientował, że coś z kuzynką nie tak. Wszystkie księgi
w bibliotece wyczytała i zamiast nad haftem siedzieć, toczy-
ła uczone dysputy z astrologami, lekarzami, kronikarzami
i innymi darmozjadami, których rację istnienia poczciwe
królisko ledwie umiał pojąć. Nic nie miała prócz tytułu, bo
jej świętej pamięci rodzic swoje księstewko w karty przed
śmiercią przegrał. Za mąż wydać jej się nie udało, bo ledwie
mówić zaczęła, przyszły małżonek uciekał jak przed jaką za-
razą. Przy czym Alfred na posag skąpił, więc przyszło mu na
myśl, że skoro taka uczona, pod opieką pani Evelyn będzie
19
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotjej najlepiej. Zaopatrzył więc krewniaczkę w stosowne pismo
i wysłał po cichu do Emain Avallach. Przykazał zapewne, by
się nie chwaliła, kim jest, więc zmieniła imię.
– I owa zaginiona Mear czy też Mitria siedzi sobie teraz
z mistrzem Jardalem w wieży? – zapytał Virbio. Nie był pew-
ny, czy wszystko do końca zrozumiał. Grandini popatrzył na
niego jak na zdechłego śledzia.
– Skoroś na własne oczy widział, geniuszu niedowarzo-
ny – stwierdził, zabierając się za następną porcję kraba – to
pewnie siedzi.
– I jaka nam niby przyjdzie z tego korzyść? – zbuntował
się wreszcie wysłannik Bractwa. Otyły szpieg jednak tym
razem nie zdenerwował się, a jedynie rozciągnął szerokie
wargi w tajemniczym uśmiechu.
– A taka – rzekł – że dla mistrza nie tylko marchewkę,
ale i kijek mamy. Nikt dokładnie nie wie, za co właściwie
wyklęła Jardala Kapituła magów. Ale ponieważ zniknęła cza-
rodziejka... a czy ona też była wyklęta, nie wie nikt... powstało
podejrzenie, że on z miłości do niej zwierzchnikom się na-
raził. Banicja miała przywrócić obojgu rozsądek. Bo widzisz,
młodzieńcze, im, czarodziejom, nie wolno wiązać się ze sobą
nawzajem. Wielcy magowie z Emain Avallach żyją w celi-
bacie – zarechotał.
– Bzdura, znałem przecież niejednego czarodzieja, który
miewał kochanki, albo nawet kobietę i dzieci – zaprotestował
Virbio.
– A czyż to się sprzeciwia zdrowemu celibatowi? – Gran-
dini wybuchnął rubasznym śmiechem. – To się nie liczy, poza
murami Emain Avallach każdy może żyć tak, jak chce i niko-
mu nic do tego. Do dobrego tonu wśród czarodziejów należy
nierozmawianie o, hmm... życiu osobistym. A o czym się
nie mówi, tego nie ma. Ale związek dwojga magów to w ich
świecie wręcz zbrodnia. Nie pytaj, dlaczego, bo nie wiem. Kto
ich tam wyrozumie, tych czarodziejów. Myślę – spoważniał
20
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocoti zniżył głos – że oni się po prostu boją tworzenia w swo-
im świecie więzi innych niż te oparte na strukturze władzy.
Taktowne przymykanie oczu na kochanki i dzieci to element
tego strachu. Zbudowali wokół siebie aurę mocy, autorytetu
i wyjątkowości, podbudowaną realną siłą, jaką reprezentuje
Kapituła i jej Mistrzyni. Nie mogą tego stracić, więc każdy
z nich musi być sam, posłuszny tylko jednej sile – magii
Emain Avallach.
– Skąd tyle wiesz o magach? – spytał Virbio, zdumiony
szybkością, z jaką szpieg potrafił przejść od malowniczych
złorzeczeń i opowieści wygłaszanych językiem pospolitego
ludu do chłodnego, niemal naukowego wywodu.
– Słyszało się to i owo. – Grandini jakby powrócił do rze-
czywistości, to znaczy do kolejnej porcji wędzonego łososia.
W tej chwili w półotwartych drzwiach stanął karczmarz
i dla formalności w nie zastukał.
– Przepraszam, panowie, gość do was... Dopytuje o pana
Virbio Allenmargha.
Młodzieniec i agent wymienili spojrzenia.
– Prosić – rzekł krótko Grandini.
Jardal wkroczył do sali, stukając podkutymi obcasami bu-
tów, okryty szarym płaszczem z naciągniętym głęboko na
oczy kapturem. I z nieodłączną sową na ramieniu.
– Witajcie, mistrzu – pozdrowił go agent.
– Panie Grandini... panie Allenmargh. – Skinął im głową.
Przysiadł się do stołu, Virbio bez słowa zrobił mu miejsce na
ławie. Obserwował maga z zapartym tchem. Czarodziej od-
rzucił kaptur z głowy, ostrożnie posadził sowę na oparciu po-
bliskiego krzesła. Ptak otworzył na moment szarozłote oczy,
jakoś dziwnie inne od czarnych paciorków, jakie zwykle mają
płomykówki, a potem przymknął je sennie. Chłopak miał
wrażenie, że powietrze wokół czarodzieja lekko zawibrowało.
Odczuwał mrowienie na karku i w czubkach palców. Mistrz
Jardal utkwił w nim na chwilę szarozielone oczy i Virbio
21
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotznów poczuł uderzenie powietrza. Pomyślał, że gdyby czaro-
dziej po prostu przeszedł obok, nie byłby w stanie zapamiętać
jego twarzy. Pod powiekami nie pozostałby konkretny obraz,
a jedynie rozmazany powidok, odczucie szarości. A jednak
wrażenie obecności maga było tak silne, jakby ten zaginał wo-
kół siebie przestrzeń. Gdyby namalować jego portret – po-
myślał chłopak – nie byłoby nic bardziej złudnego. Zostałby
kształt, który nic nie mówi, martwa powłoka, kokon. Nawet
Grandini na chwilę się zamknął.
– Jak już zapewne wiecie, mistrzu, mamy dla was ofer-
tę. – Milczenie grubego agenta najwyraźniej nigdy nie mogło
trwać długo.
Jardal nie odezwał się. Znał trochę Grandiniego, przynaj-
mniej z widzenia i słyszenia (a po prawdzie znało go całe
miasto). Nie zdziwił się wcale, ujrzawszy go tutaj, razem
z młodym nieznajomym. Dionisius Grandini był człowie-
kiem, który potrafił wkręcić się wszędzie, dużo gadał, jadł za
trzech, miał niesamowite znajomości i umiał załatwić pra-
wie wszystko. A do tego stanowił kopalnię wiedzy o mieście
i – co rzadsze – także o tym, co się działo w porcie. I z tym
wszystkim jakoś jeszcze nie trafił do lochów pod Zamkiem.
Najwyraźniej, choć paplał bez przerwy, mówił tylko to, co
chciał, z powodzeniem udawał głupszego, niż jest, a wszyscy
mieli u niego jakieś długi wdzięczności – co w dużej mierze
gwarantowało mu bezpieczeństwo i powodzenie w różnych
przedsięwzięciach. Jardal nie należał do ludzi, którzy dają się
nabrać na pozory. Instynktownie wyczuwał w Grandinim in-
teligentnego przeciwnika, przed którym należy się mieć na
baczności.
– Wstyd, że zaniedbujemy gościa – stwierdził agent, za-
gadując w ten sposób przedłużające się milczenie maga. –
Gospodarzu, przynieście no jeszcze trochę wina... i tych tam
waszych przekąsek. Najlepszych. Byle szybko. Ja płacę.
Jardal uprzejmie skłonił głowę.
22
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocot – Słucham – powiedział, gdy tylko karczmarz uwinął się
z zabraniem pustych naczyń i dostarczeniem w pośpiechu
pełnych. Grandini natychmiast wpakował sobie do ust kiść
winogron i zaczął obgryzać owoce.
– Oferujemy wam, mistrzu, udział w pewnym zaszczyt-
nym dziele – rozpoczął. – I to, rzecz jasna, nie za darmo.
Jak wam doniósł mój niedowarzony wspólnik, mamy moc
pojednać was z Kapitułą i sprawić, by cofnięto wydany na
was wyrok banicji.
Jardal lekko zmrużył oczy i uśmiechnął się drapieżnie, po
kociemu. Mogłoby się wydawać, że wszedł do gry.
– Musimy zatem ustalić dwie kwestie – stwierdził. –
A jeśli się upierać przy precyzji, to nawet trzy. Po pierwsze,
z kim mam przyjemność? Chciałbym poznać tożsamość wa-
szego mocodawcy, zanim zastanowię się nad jego ofertą. Nie
wątpię, panie Grandini, że nie działacie we własnym imieniu.
Po wtóre: czego ode mnie chcecie? Prościej już tego pytania
zadać nie można, mam więc nadzieję, że i odpowiedź nie bę-
dzie pokrętna. Następnie zaś – skąd pewność, że ja w ogóle
chcę wracać z wygnania?
Virbio wstrzymał oddech, ale Grandini nie dał się zbić
z pantałyku.
– No cóż, chcecie czy nie chcecie – wasza sprawa. Ale
przyjemniej jest mieć wybór, czy się chce, czy nie, prawda? –
rzucił niedbale. – Niemniej rację macie, mistrzu, że trze-
ba was wprowadzić w istotę rzeczy, a wtedy, jak mniemam,
zbędziecie ostatnich wątpliwości i sami przyłączycie się do
naszego dzieła. Ten tu osobnik – wskazał na wiercącego się
na ławie Virbia – przybył tutaj z ważnymi nowinami. Ale za-
cznijmy od początku. Myślę, że nie muszę was uczyć historii
tego miasta, choć mieszkacie w nim od niedawna.
– Czemu nie? Historia bywa pouczająca – odparł równie
swobodnie czarodziej. – Zaś najbardziej w niej interesujące
jest to, że ma dziwną właściwość zmieniania się w zależności
23
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotod tego, kto ją opowiada. Chętnie więc posłucham kolejnej
wersji, choć oczywiście, wybierając Castelburg na miejsce
mojego odosobnienia, doskonale wiedziałem, co tu zaszło.
Kto wie, może właśnie dlatego go wybrałem. Prawdziwą sa-
motność można znaleźć tylko w cieniu tyranii.
Grandini zignorował tę paradoksalną sentencję i odparł
swobodnie:
– Cieszy mnie wasze zainteresowanie historią. Zatem
posłuchajcie. Pięć lat temu panowała tu jeszcze taka sobie
oligarchiczna demokracja. Cechy miały monopole, rzemiosło
i kupiectwo kwitło, a każdy stan wiedział, co do niego należy.
A potem stopniowo mieszczaństwo wzrosło w siłę i ubzdura-
ło sobie, że do szczęścia brakuje mu tylko przywilejów należ-
nych szlachcie. Za mało im było miejsc w Radzie Pięćdziesię-
ciu. Chcieli prawa do noszenia herbowych kolorów, zniesienia
ustaw o ograniczeniu zbytku i takie tam. Szlachta, rzecz jasna,
zupełnie te śmieszne postulaty zignorowała. Ile było miesz-
czańskich partii i partyjek i o co się między sobą żarły, sam
diabeł się nie wyzna. Szlachcie natomiast przewodził możny
ród Malatestów, zawierając i zrywając sojusze wedle wła-
snego uznania. I zawarli, niestety, sojusz dość niefortunny.
Porozumieli się z seneszalem Kayerlem z Tradivy, stojącym
na czele stronnictwa białych, a on obiecał im pomoc prze-
ciwko castelburskim mieszczanom, jeśli oni najpierw dadzą
mu zbrojne wsparcie w walce z tradivskimi brunatnymi. Więc
wystawione przez Malatestów najemne wojska pomaszero-
wały do Tradivy. I już nie wróciły. Zostały rozbite w puch,
głównie przez kondotierów w służbie brunatnych pod wodzą
niejakiego Jastrzębia.
Jardal skinął głową. To działo się na długo przed jego przy-
byciem do miasta, ale słyszał co nieco, znał nazwisko Mala-
testa, dotarła do niego krwawa legenda Jastrzębia. Jednak
rozgrywki pomiędzy szlacheckimi i mieszczańskimi stronnic-
twami były charakterystyczne dla większości spośród Wol-
24
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotnych Miast i maga nie ciekawiły szczegóły. Wynajmowanie
kondotierów do walk o dominia nie wydawało się niczym
niezwykłym.
– Ród Malatestów przestał istnieć – ciągnął Grandini. –
Piero poległ, jego synowie również, inne szlacheckie rody
zaczęły walczyć o schedę, ale nikt nie miał takiego autorytetu,
żeby zgromadzić wszystkich wokół siebie. Castelburscy miesz-
czanie, korzystając z zamieszania, zaczęli wprowadzać własne
porządki. Niejaki Soderini zdobył poparcie kilku mieszczań-
skich stronnictw, ustanowił się naczelnikiem, rozwiązał Radę
Pięćdziesięciu, ściął parę głów, kilka znaczących rodów wygnał
z miasta. Chaos trwał przez jakiś czas, ale potem wszystko się
mniej więcej unormowało. Aż do czasu, kiedy trzy lata temu
przybył tu niejaki Machiavello Niccoli, wcześniej prawa ręka
Piera Malatesty. Wrócił, ale nie sam. Z nowym panem. Tym,
którego twarzy nikt nigdy nie widział i którego nazwiska nikt
nie zna. Nazywają go po prostu Księciem, a na sam dźwięk
tego nazwania nasz obecny tu przyjaciel gotów ze strachu
zepsuć nam powietrze. Ale nie martw się, chłopcze – zwrócił
się do Virbia – bo tak samo reaguje połowa Castelburga. –
Agent podrapał się po nosie, westchnął i wrócił do przerwa-
nej opowieści: – Wcześniej Książę odniósł zwycięstwo nad
najemnikami Jastrzębia w jakieś kolejnej fazie walk o Tradivę.
A potem nagle najechał Castelburg. To był przemyślany atak.
Pewnego dnia po prostu wkroczył do miasta na czele kon-
dotierów. Żołnierze błyskawicznie opanowali Zamek Cie-
ni, bramy, prochownię, koszary i wszystkie strażnice. Gdy
Książę przybył, głowa Soderiniego spadła z karku, a reszta
tak jakoś z dobrej woli i czystego szczęścia na wszystko się
zgodziła. Zaś ci spośród szlachty, którzy wcześniej wrócili
spod Tradivy i jakoś dogadali się z naczelnikiem… i tu do-
chodzimy do sedna naszej opowieści… uznali w pośpiechu,
że wolą zmienić klimat. Przynajmniej ci, którzy mieli głowę
na karku. Jeszcze. Czy ta wersja historii zadowala cię, panie?
25
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocot – Na razie tak. – Czarodziej skinął głową. – Wspomnia-
łeś coś jednak, panie Grandini, o dochodzeniu do sedna.
– Już pośpieszam. Ani myślę na szwank wystawiać wa-
szej cierpliwości. Otóż szlachta na wygnaniu rozpierzchła się
częściowo, ale jej przywódcy nie zamierzali zakładać rąk ani
tracić czasu. A byli tacy, którzy mieli za sobą kilka kadencji
w Radzie Pięćdziesięciu i znali tajemnice Zamku Cieni. Tego
samego castelburskiego zamku, który teraz zamieszkuje Ksią-
żę. I oni właśnie założyli Bractwo Wolnych Miast. Nie będę
obrażał twojej inteligencji posądzeniem, że nie domyśliłeś
się, iż to właśnie ono jest naszym tajemniczym mocodawcą.
Jego cele są jak na razie może zbyt dalekosiężne. Ale na po-
czątek członkowie Bractwa chcą wrócić do domu, to znaczy
odzyskać Castelburg. A ty nam w tym pomożesz. Mówiąc po
prostu, trzeba zabić Księcia.
W komnacie jakby na chwilę pociemniało. Virbiowi ścier-
pła skóra.
– A tak konkretnie chcemy, żebyś ty go zabił – dodał
beztrosko Grandini.
Jardal odchylił się na ławie i demonstracyjnie ziewnął.
– Pomyliliście się, panowie – powiedział. – Jestem cza-
rodziejem, nie płatnym skrytobójcą.
– I właśnie dlatego potrzebujemy ciebie – odparował
agent. – Skrytobójca to tam nawet nie przejdzie przez drzwi.
Księcia chroni magia.
– Może jakiś słaby amulet.
– Nie, zapewniam cię. Prawdziwa magia.
– Niemożliwe. – Jardal spoważniał. – Za tym musiałby
stać czarodziej z Emain Avallach, a żaden mag nie będzie
służył władcy. Zaprzysiężonych czarodziejów Kapituła zo-
bowiązuje, by nie mieszali się do polityki.
– I tu dochodzimy do kolejnego sedna. Nasza sprawa jest
najwyraźniej jak cebula, można ją obłuskiwać, a i tak zawsze
jakieś głębsze sedno się znajdzie. – Grandini wyszczerzył
26
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotzęby w szerokim uśmiechu. – Wyżsi rangą członkowie Brac-
twa mają dobre kontakty z niektórymi ważnymi osobistościa-
mi z Kapituły. Te osobistości pozaciągały, nazwijmy to, długi.
Czasem w przysługach, czasem w złocie. Na szczegóły przyj-
dzie czas, ale mogę cię zapewnić, że jeśli pomożesz Bractwu,
sprawi ono, że wdzięczność Kapituły nie będzie miała granic.
– Och, jej granice są ciaśniejsze, niż ktokolwiek może
przypuszczać – zakpił mistrz, ale tym razem już mniej pew-
nym tonem. – Poza tym wasze założenia są błędne.
– Skąd możesz wiedzieć…
– Po prostu wiem. – Uciął ostro. – A jakie to osobisto-
ści z Kapituły mają długi u członków Bractwa, jeśli wolno
wiedzieć?
– Nie wolno. – Grandini uśmiechnął się szeroko. – To
jest tak tajne, że nawet ja tego nie wiem. Jeśli nie wierzysz
we wdzięczność swoich konfratrów, zapewniam, że mamy
również inne argumenty. – Podniósł puchar wina i przepił do
czarodzieja, który na to nie zareagował. – Gdy już przystą-
pisz do nas, zrobimy wszystko, by uśmierzyć twoją nieufność.
– Wbrew temu, co twierdzisz, niewiele wiesz o magach,
Grandini. Czarodziej nie zwykł do niczego przystępować.
Nadto, jak powiedziałem, nie jestem płatnym skrytobójcą –
odparł Jardal opryskliwym tonem.
– A któż tu mówi o zabójstwie – oburzył się teatralnie
agent. – Przybyłeś tu już po burzy, mistrzu, więc może opo-
wiem ci parę pouczających historyjek. – Wziął ze stołu nóż,
zaczął odkrawać małe kawałeczki sera i na czubku ostrza
podawać je sobie do ust. – Złotnicy i sprzedawcy pachnideł
byli przeciwni prześladowaniu szlachty, bo straciliby połowę
klienteli. Ośmielili się iść z petycją do Księcia. Rodzinom od-
niesiono ich głowy, ładnie udekorowane drogimi kamieniami.
Władca wszak nie jest skąpy.
Virbio, siedzący na ławie obok czarodzieja, skurczył się
w sobie. Nie słyszał wcześniej tych opowieści i właśnie za-
27
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotczynał dostrzegać luki w swoim wyszkoleniu. Zabrano go
z rodzinnego domu, gdzie i tak, jako młodszy syn, nie był
szczególnie potrzebny, i uczono walki. Nikt jednak nie uczył
go, jak zdobywać wiedzę i szersze spojrzenie na sytuację,
w jakiej się znalazł. Castelburg, o którym słyszał wyłącznie
ponure legendy, przerażał go. Chłopak obserwował teraz nie-
ruchomy profil maga, który słuchał opowieści szpiega bez
drgnienia powieki. Siedząca na oparciu krzesła sowa mrużyła
niepokojące, szarozłote oczy.
– Kilka cechów, których członkowie byli zwolennikami
tyranii Soderiniego – mówił dalej Grandini – wystąpiło
przeciwko Księciu. Postawili barykady i bronili się w porto-
wej dzielnicy. Otoczono ich i po krótkiej walce zmuszono do
poddania się. Książę powiedział, że zachowają życie, pozbawi
ich tylko przyszłości. Po czym z każdej rodziny zabrano mę-
żów i żony, zakneblowano ich i przywiązano do pali na na-
brzeżu. Musieli patrzeć na to, jak ich dzieci – wszystkie po-
niżej siedemnastu lat – po kolei spychano z trapu do morza.
A kiedy żołnierze Księcia już skończyli, rozwiązali wszystkie
kobiety i zgwałcili je na oczach mężów. Dziewczęta powyżej
siedemnastu lat, które uniknęły utopienia, też zgwałcili. Taki
los spotyka przeciwników nowej władzy. – Swoimi małymi
oczkami wpatrzył się przenikliwie w maga. – Zapewniam
cię, mistrzu, że to tyko niektóre przykłady – powiedział. –
Taktownie wybrane, aby nie urazić twych wrażliwych uszu.
Jardal nie skomentował.
– Do tego – ciągnął Grandini, nadal bawiąc się nożem,
choć już zabrakło sera – to nie są, jak mógłbyś mniemać,
przepychanki pomiędzy stronnictwami. Do czegoś takiego to
i mnie nie chciałoby się przykładać ręki. Tu chodzi o dobro
miasta. Monopole cechów nie znaczą już nic. Nie ma prawa,
nie ma sprawiedliwych sądów czy w ogóle jakichkolwiek są-
dów, jest tylko wola obecnego władcy. Każdy, kto przekracza
bramę, może bez zapowiedzi i bez wyroku wylądować w lo-
28
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotchach pod Zamkiem Cieni. Strażnicy i gwardziści rewidują,
kogo chcą i konfiskują, co tylko chcą. Bogaci kupcy i ban-
kierzy muszą płacić olbrzymie haracze. Mam mówić dalej?
Czarodziej zaprzeczył ruchem głowy. Uśmiech już dawno
zniknął mu z twarzy.
– Zatem?... – zapytał agent. – Powiedzmy, że nie bę-
dziemy obrażać cię posądzeniem, jakobyś mógł zniżyć się do
zabójstwa. Chcemy zaoferować ci udział w wielkim dziele.
W obaleniu tyrana i przywróceniu miastu prawowitej władzy.
Nie zabójstwo, a udział w zamachu. Zbadanie sprawy. Ochro-
na przed magią, złamanie barier.
Jardal odchylił się na ławie.
– No cóż, panowie... Nie mówię tak, nie mówię nie. Za-
stanowię się.
– Tylko nie namyślaj się zbyt długo. Bo możemy stracić
do ciebie zaufanie i zacząć pracować nad tobą... z mniejszą
dozą delikatności.
Mag roześmiał się głośno.
– Groźby, panie Grandini? Swoją drogą ciekawym, co
takiego moglibyście mi zrobić.
Grandini wzruszył ramionami z miną mówiącą, że nie
zamierza zniżać się do pogróżek, bo to uwłacza zarówno
jemu, jak i rozmówcy.
– Muszę stwierdzić, że odważni jesteście, panowie – za-
uważył Jardal. – Rozmawiać o zabójstwie Księcia w biały
dzień, w winiarni, przy otwartych drzwiach...
Virbio wzdrygnął się i z lękiem popatrzył w okno, ale star-
szy agent tylko pochylił się do przodu i rzekł konfidencjonal-
nym szeptem, uśmiechając się chytrze:
– Tak się składa, mistrzu, że wasze przenikliwe oczy nie
wszystko mogą od razu zobaczyć. Ściany tej izby wyglądają
na drewniane, ale deski to tylko jedna warstwa. Dzielą ją od
prawdziwej ściany jakieś dwa cale przestrzeni, wypełnionej
wełnianym puchem. Nie ma niczego, co by lepiej zagłuszało
29
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotdźwięki. Klienci to w większości ludzie znani karczmarzowi
i mnie. Nowi rzadko zaglądają do tej winiarni, a jeśli nawet
przez pomyłkę ktoś tu trafi, zwykle spotyka go jakaś niemiła
przygoda, na przykład utrata sakiewki. Lepsze to, przyznasz,
od poderżnięcia gardła w ciemnym zaułku. Karczmarz Arno
to mój stary druh z czasów, gdy pływaliśmy na jednej galerze.
Służył pod moim ojcem. A ten tu młody głupiec, który przy-
wiózł mi nowiny i rozkazy, to autentyczny szlachcic z Ble-
nvingardu, który nigdy wcześniej nie był w Castelburgu i nie
można go podejrzewać o żadne powiązania, bo naprawdę
ich nie ma.
Virbio wpatrzył się w Grandiniego, zafascynowany faktem,
że plotki o jego korsarskiej przeszłości miały najwyraźniej
jakieś podstawy. Czarodziej zaś wstał, dając do zrozumienia,
że uważa rozmowę za zakończoną.
– Niepotrzebny nadmiar informacji zachowajcie dla sie-
bie – powiedział, narzucając na głowę kaptur i z powrotem
ostrożnie sadzając sobie na ramieniu sowę. – Jako się rzekło,
zastanowię się.
– Ależ informacje godzi się wymieniać – powiedział Gran-
dini. – My też posiadamy niektóre... znacznej zapewne wagi,
choć trudno to jeszcze w tej chwili ocenić. Wiemy na przykład,
że czarodziejka Mitria jest księżniczką Mear. I do tego zdaje
się wiemy, gdzie ona obecnie przebywa.
Jardal, który już zmierzał do wyjścia, obrócił się w drzwiach.
– Wiedza może być niebezpieczna. Pamiętajcie o tym,
– Połknął haczyk – stwierdził agent, zabierając się za
panie Grandini – powiedział i wyszedł.
masakrowanie nożem resztki łososia.
*
Witrażowe okna powoli osnuwał zmierzch. Ostatnie pro-
mienie zachodzącego słońca wydobywały ostre obrysy przed-
miotów, kładąc za nimi długie cienie. Dwa fotele stojące przed
30
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotwygasłym kominkiem powoli ogarniał mrok. Na jednym
z nich siedział mężczyzna w szarym płaszczu, na drugim od-
dychała szybko i płytko mała sowa płomykówka. Po chwili
miejsce, na którym siedziała, wciągnął w siebie powietrzny
wir, zamazując kontury, barwy, kształty, wciskając oddech do
gardła. I oto naprzeciwko siedziała już drobna rudowłosa ko-
bieta, skulona i drżąca.
Chciał coś powiedzieć. Chciał przygarnąć ją do siebie. Za-
mknąć w ramionach.
– Nie dotykaj. – Odsunęła jego dłoń.
Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, skurczonej gryma-
sem. Potem dłonie czarodziejki rozprostowały się i ułożyły
na poręczach fotela. Z westchnieniem ulgi opadła na oparcie.
Przygryzł wargi i zapatrzył się w okno, w gasnące nad mia-
stem światło dnia.
– Mamy dla siebie tylko dwie godziny na dobę – powie-
dział cicho. – Dwie Godziny Zmieszania Świateł. A poza
tym mówimy do siebie, czujemy swoją obecność, a i tak…
Nie dokończył. Znalazła się przy nim. Blisko.
Obraz pod powiekami. Ta koszula. Mokra, oblepiająca
piersi, zakończone małymi, spiczastymi sutkami. Zwalczył
pokusę, żeby zanurzyć się w zapomnieniu. Zbyt wiele mieli
do omówienia.
– Co sądzisz… – zapytał i roześmiał się, bo ona w tej
samej chwili zadała identyczne pytanie.
– Grandini wiedział, że tu jesteś – powiedział, poważniejąc.
– Bo nie jest głupi. Sama podałam temu młodemu swoje
imię. Połączył fakty.
– Myślisz, że mogą mieć jakiś rzeczywisty wpływ na Kapi-
tułę? Teoretycznie to niemożliwe. Wszyscy składamy Przysięgę.
– I różnie ją interpretujemy. – Mitria odgarnęła z czoła
rude włosy. – Myślę, że Grandini kłamie albo w najlepszym
razie przecenia możliwości swoich mocodawców.
– A nawet gdyby mówił prawdę… – zaczął Jardal.
31
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocot – …to wpływ na niektórych członków Kapituły nie ozna-
cza jeszcze wpływu na Evelyn von Stein. A Mistrzyni Gli-
nianej Pieczęci nie ustąpi. Nasza droga Evelyn ma osobowość
tarana bojowego.
Czarodziej parsknął krótkim śmiechem, ale zaraz potem
jego oczy zwęziły się nienawistnie. Nie potrzebowali mówić
o tym więcej. Pozwolili sobie na krótką chwilę pełnych zna-
czenia przemilczeń.
– Problem z propozycją Grandiniego polega na tym, że on
sam nie wie, o co właściwie prosi – przerwał ciszę Jardal. –
Żąda ode mnie zabicia Księcia albo przynajmniej pomocy
w unieszkodliwieniu chroniącej go magii. I najwyraźniej nasz
szpieg nie wie o tym, że dla nas jego oferta ma wielce dwu-
znaczny sens. Kusi powrotem do łask Kapituły, wymagając
naruszenia jej praw.
Mitira potarła czoło.
– Zaiste, nikt nie wie, co zapisane jest w Głębinach Czasu
i jaki obrót przybrać ma...
– ...Koło Dziejów. I nie w naszej zaiste mocy popychać na-
przód jego bieg – dokończył za nią formułę Przysięgi ma-
gów. – Właśnie. Grandini nie wie, że nie wolno nam, cza-
rodziejom, robić czegokolwiek, co zmieniłoby bieg historii
politycznej. A udział w zamachu na Księcia byłby właśnie
czymś takim. Nawet jeśli złamaliśmy jeden zakaz, nie oznacza
to przecież, że lekceważymy wszystkie.
– Ale z drugiej strony, jeśli ktoś w Zamku używa magii, to…
– …łamie w ten sposób Przysięgę i należałoby to zbadać.
Tak. Paradoks.
Zamyślili się na chwilę, zasłuchani w swoje odrębne we-
wnętrzne monologi, aż w końcu Jardal odezwał się ostrożnie:
– Wiem, że ty też pamiętasz Torego Harberga.
– Wierz mi, próbowałam zapomnieć. Nie dało się. – Twarz
Mitrii ściągnęła się, a oczy poszukały horyzontu za oknem,
jakby próbując odegnać niechciany widok.
– Również dlatego?... – zapytał.
32
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocot – Tak, dlatego. Nigdy więcej wyroków śmierci.
Wsparła głowę na jego ramieniu. Jej bose stopy nie doty-
kały podłogi i siedząc tak, zwinięta w kłębek przy jego boku,
drobna, sprawiała wrażenie prawie dziecka. Dłoń Jardala
wplątała się w jej włosy, pachnące tatarakiem, a może wspo-
mnieniem mokrych sowich piór. Patrzyli w okno. W promie-
niach zachodzącego słońca wirowały drobiny kurzu. Światło
padało na stół, na którym piętrzyły się książki, pióra i karty
pergaminu. Mitria uśmiechnęła się blado, patrząc na dwa
miejsca do pracy, wykopane w tym stosie po obu stronach
stołu. Po jednej stronie piętrzył się stos ksiąg i całkiem spory
zapisanych kart – to był już prawie ukończony traktat Jarda-
la. Pióro, już niemal zupełnie stępione, leżało rzucone w po-
przek zapisanej zamaszystym pismem stronicy. Naprzeciwko
widać było jej miejsce pracy, na którym również panował
bałagan, choć stos zgromadzonych książek był trochę niższy.
Swoje zapisane pergaminy wolała zwijać w rulony, których
pełno walało się teraz na stole. Piór było więcej – groma-
dziła je prawie obsesyjnie i równie natrętnie ostrzyła. Nożyk
do przycinania leżał tuż obok karty. W srebrnym lichtarzu
tkwiła świeca. Jardal nie potrzebował dodatkowego światła.
Pracował w dzień.
Mitria popatrzyła za okno, po czym zwróciła wzrok na
czarodzieja.
– Mamy mało czasu – powiedziała cicho. – Co postano-
wimy? Chcesz podjąć współpracę z Bractwem?
– Na naszych warunkach. – Podniósł głowę. – Zama-
chem niech się zajmą sami, choć to, co Grandini opowiedział
o początkach rządów Księcia, sprawia, że patrzę na ich po-
czynania bez obrzydzenia.
Czarodziejka skinęła głową. Zsunęła się z fotela i jednym
ruchem szczupłej dłoni wygładziła sukienkę. Stąpając bosymi
stopami po drewnianej podłodze, podeszła do stojącej w rogu
szafy, wyjęła z niej gąsiorek wina i dwa pucharki. Nalała. Ob-
33
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocotserwował ją ze swojego miejsca. Myślał o tym, że kiedy za-
mknie oczy, będzie trwała pod jego powiekami. Krucha i silna.
Podała mu puchar i sama upiła głęboki łyk.
– To nie jest czysta sprawa – powiedziała, potrząsając
głową. – Nie ma żadnej gwarancji, że tamci będą lepsi. Że
nie będą mścić się krwawo na zwyciężonych, dokonywać eg-
zekucji tych, którzy kiedyś przyczynili się do ich wygnania.
Zasada Kapituły o niepopychaniu naprzód Koła Dziejów nie
jest w gruncie rzeczy taka głupia.
– Zapewne – odpowiedział. – Ale tym ludziom odebrano
wszystko. Czy zawsze mądrze jest stać z boku i bać się decy-
zji, bo każda obciążona jest ryzykiem? A poza tym – chwycił
jej dłoń – jestem gotów na wiele. Dla nas. Pluję na Kapitułę,
ale niech ktoś wreszcie, do wszystkich demonów, zdejmie tę
pieprzoną klątwę. Bo jak długo można tak żyć.
– Prawie trzy lata – powiedziała rzeczowym tonem. –
Chyba można, bo żyjemy. Blisko rok tułania się po pustko-
wiach, nocowania w wieśniaczych chatach, w ruinach zam-
ków i po gospodach rojących się od pcheł. A potem dwa lata
w Castelburgu. Bo wymyśliliśmy sobie, że w dużym mieście,
w którym od niedawna rządzi paskudny tyran, nikt nie bę-
dzie nas szukał. Nie musimy z nikim rozmawiać i nikt nie
musi rozmawiać z nami, a księgi możemy sprowadzać przez
zaufanych kupców.
– I do tej pory pomysł się sprawdził. Wyjąwszy małą nie-
dogodność. Nie mogę cię dotykać, jakbym chciał. Ani z tobą
porozmawiać.
wiedzianych klątw.
Wyjęła z jego dłoni pucharek i odstawiła na podłogę.
Trwało milczenie, pełne ich dwojga. Puste od niewypo-
Okna zaciągnęły się zmierzchem.
Przestrzenią zawładnął powietrzny wir. Mitria spojrzała
wprost w szarozielone oczy ogromnego burego kota. Zamknę-
ła powieki, żeby odpędzić szturmujące świadomość obrazy
34
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-Kocottego, co było. Co zdarzyło się zwyczajnie, bez planu, bez nale-
żytego namysłu, jakby ich dwoje nie miało żadnego wpływu
na swoje małe, prywatne Koło Dziejów.
35
Noc kota, dzień sowy: Zamek Cieni - Marta Kładź-KocotNoc kota, dzień sowy: Zamek Cieni
Copyright © Marta Kładź-Kocot
Copyright © Wydawnictwo Genius Creations
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the cover art by Bernadeta Leśniowska-Gustyn
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2017 r.
druk ISBN 978-83-7995-131-4
epub ISBN 978-83-7995-132-1
mobi ISBN 978-83-7995-133-8
Redakcja: Małgorzata Antczak
Korekta: dr Mirosław Gołuński
Projekt i ilustracja na okładce: Bernadeta Leśniowska-Gustyn
Konwersja: Marcin A. Dobkowski | www.proAutor.pl
Skład i typografia: Marcin A. Dobkowski | www.proAutor.pl
Redaktor naczelny: Marcin A. Dobkowski
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w
jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicz-
nie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie,
ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej
zgody wydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-453 Bydgoszcz
sekretariat@geniuscreations.pl
www.geniuscreations.pl
Książka najtaniej dostępna w księgarniach
www.MadBooks.pl
www.eBook.MadBooks.pl
Idź i czekaj mrozów
Marta Krajewska
W świecie, gdzie puszczą włada leszy, w jeziorze żyją topielce, a noca-
mi wśród chat przemykają zmory i strzygonie, młodziutka Venda musi
stanąć na straży bezpieczeństwa mieszkańców Wilczej Doliny. Przyjdzie
jej mierzyć się nie tylko z bogami czy stworzeniami nocy, ale znacznie
groźniejszymi przeciwnikami: samotnością, strachem i zwątpieniem.
Na oczach Vendy wypełnia się starożytne proroctwo. Do Wilczej Do-
liny powraca DaWern – ostatni z Wilkarów. Zemsta Pana Lasów za rzeź
jego dzieci wydaje się nieunikniona. Czy zakazana miłość stanie na drodze
przeznaczeniu, czy też pozwoli wypełnić przerażającą przepowiednię? Jak
potoczą się losy zakochanego w zielarce syna karczmarza, pięknej minstrelki
Stalki, towarzyszącego jej wojownika i innych mieszkańców wioski, z któ-
rych każdy skrywa swoje tajemnice?
„Stare opowieści krążą między nami, a my żyjemy między nimi. Podąża-
łem znajomymi tropami, gubiłem się w nich i dawałem oplatać pełnej grozy
magii, w którą schwytała mnie autorka.” - Paweł Majka, autor „Pokoju
światów” i „Wojen Przestrzenii”, dwukrotny zdobywca Literackiej Na-
grody im. Żuławskiego
PIERWSZY TOM OPOWIEŚCI Z WILCZEJ DOLINY
Zaszyj oczy wilkom
Marta Krajewska
Podczas każdej pełni księżyca mieszkańcy Wilczej Doliny ryglują drzwi w
chatach i siedzą w ciszy, nasłuchując z niepokojem wycia wilkołaka. Pochło-
nięta własnymi kłopotami Venda nie potrafi w pełni poświęcić się obowiąz-
kom Opiekunki. Nikt nie wie, jak wygórowaną cenę zapłaciła dziewczyna za
pomoc otrzymaną od Pana Lasu i jak długo jeszcze będzie jego dłużniczką.
Atra, niepomna ostrzeżeń, pragnie nie tylko odzyskać to, co utraciła,
ale również zemścić się. W trakcie swoich poszukiwań odkrywa, że być
może ostatni z wilkarów będzie w stanie jej pomóc. Czy jednak jej stara-
nia nie doprowadzą do jeszcze większych nieszczęść? Więź łącząca Ven-
dę i DaWerna nie może zostać zerwana bez straszliwych konsekwencji.
W świętym gaju bogowie milczą, a Venda czuje się opuszczona i bezsilna.
Nad Wilczą Doliną zapada zmrok…
„Nikt, tak jak Marta Krajewska, nie potrafi przedstawiać słowiańskiej
fantasy poprzez lokalność z jej barwnymi obrzędami i rytuałami. „Zaszyj
oczy wilkom” nie jest kolejną epicką opowieścią o zbiorowisku herosów albo
jeszcze jedną wariacją na temat „Gry o Tron”. To oryginalna, swojska a
przy tym tajemnicza fantasy.” - Paweł Majka, autor „Pokoju światów”
i „Wojen Przestrzenii”, dwukrotny zdobywca Literackiej Nagrody im.
Żuławskiego
DRUGI TOM OPOWIEŚCI Z WILCZEJ DOLINY
Noc między Tam i Tu
Marta Krajewska
Oto wzruszająca historia siedmioletniego Bratmiła. Pewnej letniej
nocy samotnie wyrusza na poszukiwanie swojej siostrzyczki, małej Pa-
protki. W lesie spotka istoty ze słowiańskich baśni i legend, które pomo-
gą mu odnaleźć nie tylko ją, ale przede wszystkim siebie.
Marta Krajewska z wdziękiem porusza trudny temat rywalizacji mię-
dzy rodzeństwem. Zaprasza dzieci i ich rodziców na wyprawę do spowi-
tego słowiańską magią świata. Z wyprawy Tam Wasze pociechy wrócą
Tu odmienione i bardziej kochające.
OPOWIEŚĆ Z WILCZEJ DOLINY
Komandoria 54
Marcin A. Guzek
Na rubieżach upadającego Imperium, w dowodzonej przez Olafa Ko-
mandorii 54, stacjonuje grupa nowicjuszy Zakonu Szarej Straży. Ten mały
i niedoświadczony oddział ma za zadanie egzekwować prawo i zapewnić
osadni
Pobierz darmowy fragment (pdf)