Darmowy fragment publikacji:
Bartłomiej Wilk
PANI KRYSIA
Projekt okładki: Marta Kucz
Korekta: Marta Kucz
ISBN 978-83-272-3762-0
Copyright © by Bartłomiej Wilk, Częstochowa 2012
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej
publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora.
2
I
Pani Krysia ostrożnie wyjęła z torby papierowe zawiniątko. Położyła je na biurku, tuż
przed monitorem LCD z wyświetloną witryną poradnika, w dziale dla kobiet na Wirtualnej
Polsce, jak zrzucić zbędne kilogramy. Była godzina pięć po siódmej, co oznaczało ni mniej ni
więcej porę śniadaniową. Rozwinęła w końcu nieco już poplamiony masłem papier, który po
rozłożeniu z miejsca spełniał funkcję talerzyka, serwetki, którą po zakończeniu śniadania
można zwinąć w kulkę i wyrzucić do kosza razem z okruszkami. Pani Krysia pochodziła
z pokolenia, które jeszcze wciąż kultywuje tradycje zawijania kanapek w papier śniadaniowy.
Nawyk dla wielu nieco wysłużony w dobie foli aluminiowej i woreczków śniadaniowych.
Poranne śniadanie w ZUS-ie, w referacie do przetwarzania danych, nie może się od-
być również bez herbaty. 35 lat stażu nauczyło Panią Krysie, że jest ona równie ważna jak
serowo – szynkowe i innej maści przekładańce z chlebem. W swoim biurku trzyma zestaw
pudełeczek, z których czerpie herbaciane aromaty w zależności od nastroju i samopoczucia.
Od zwykłego liptona, poprzez zieloną herbatę na odchudzanie, różaną na przeziębienie,
do smakowych. Dzisiejszego dnia była w wyjątkowo dobrym humorze, więc wybór był
oczywisty. Bez wahania sięgnęła po saszetkę mieszanki maliny oraz mięty, po czym zalała ją
wrzątkiem. Zarówno w życiu, jak i w pracy nie lubiła pośpiechu, więc zawsze odczekiwała 2
minuty zanim herbata nabierze odpowiedniego smaku i koloru.
Po każdym śniadaniu, Pani Krysia zabierała się do wytężonej pracy, przecząc jak tylko
mogła obiegowej opinii na temat urzędników państwowych, a już w szczególności jej praco-
dawcy. Sama zresztą dostrzegała wady swojej organizacji i nie miała oporów mówić o tym
głośno przełożonym, przez co nigdy nie zrobiła w urzędzie tak zwanej kariery. Z drugiej stro-
ny, nigdy o nią nie zabiegała. Finansowo również nie narzekała z racji tego, iż jej mąż prowa-
dził własny, dobrze prosperujący biznes w branży handlowo-usługowej. Gdyby nie pracowała
prawdopodobnie nie odczułaby znaczącego uszczerbku na domowym budżecie. Pomimo
oczywistej wspólnoty majątkowej swoją wypłatę traktowała jak kieszonkowe, które sama
sobie wypłaca. Jedynie większe wydatki, które dotyczyły obojga, konsultowała razem z mę-
żem. Ponadto nie wyobrażała sobie życia jako kura domowa. Wciąż czuła się na siłach do
pełnej aktywności życiowej.
Dzięki swojej niezależności i byciu poza wszelkimi układami pozwalała sobie na
otwartą krytykę gdy uważała, że ta jest jak najbardziej uzasadniona. Często w prywatnych
rozmowach lubiła określać swój urząd przymiotnikiem boski, dodając jednocześnie literkę
„E” do jego nazwy. ZEUS – Zakład Ekstremalnych Ubezpieczeń Społecznych. Jak po-
3
wszechnie wiadomo Zeus był najważniejszym greckim bogiem, a co za tym idzie posiadał
wręcz nieograniczone kompetencje. Ten obecny, nasz, polski, łączył dodatkowo atrybuty je-
zusowe, jak na kraj katolicki przystało. Nie miał jednak mocy wskrzeszania umarłych, broń
Boże, lecz posiadł już w zaawansowanym stopniu rozwinięte umiejętności uzdrowicielskie.
Nie raz i nie dwa, za zamkniętymi drzwiami pokoi lekarzy orzeczników zdawało się słyszeć
namaszczające słowa: „Na mocy nadanych mi uprawnień, tu i teraz ogłaszam cię osobą
w pełni sił fizycznych, a co za tym idzie gotową do podjęcia pracy zarobkowej. Wszelkie
roszczenia pieniężne są bezzasadne. Wstań, a teraz idź i nie proś o nic więcej.” I ludzie wsta-
wali i wychodzili. Niewidomi odzyskiwali wzrok, cukrzykom normował się cukier, a chro-
mym kule przestawały być potrzebne. Pani Krysia znając funkcjonowanie machiny, wszyst-
kim swoim znajomym, na których spłynęła moc „uzdrowicielska”, doradzała odwołania do
wyższych instancji, które w większości przypadków kończyły się pełnym sukcesem. Chory
znów mógł być chory, a renta w posiadaniu jego.
Jedną z nieformalnych tradycji pokoju 215, w którym to przyszło spędzić ostatnie lata
w urzędzie, była tradycja spożywania „owocu południowego”. Nie chodziło bynajmniej
o jakieś nad wyraz egzotyczne owoce rodem z południowej półkuli. Klucz do hasła zawierał
się w grze słów i oznaczał bardziej porę, gdy słońce góruje w zenicie, aniżeli położenie geo-
graficzne, gdyż w tym właśnie czasie, panie przerywały na krótką chwilę swoją pracę i za-
czynały wgryzać się w soczyste jabłka, pomarańcze, mandarynki, brzoskwinie, gruszki i in-
nego rodzaju owoce, wedle własnego upodobania. Pewnego razu, któraś zażartowała, że czas
na owoc południowy, a reszta to podchwyciła i tak już zostało do tej pory.
Na komputerze Pani Krysi wybiła godzina 12. Tak jak każdego dnia wyjęła z siatki
jabłko i zaczęła je kroić nożykiem na ćwiartki, jakby zupełnie nie docierało do niej, że robi to
po raz ostatni. Wszystko co dziś wykonywała w pracy, robiła po raz ostatni. Następny dzień
miała już spędzić na zasłużonej emeryturze, zastanawiając się jak wypełnić ośmiogodzinną
lukę w czasie. W tym momencie koleżanki z pracy spojrzały po sobie, dając porozumiewaw-
cze sygnały. Po jednym z nich, pani Małgosia opuściła pokój, by po chwili wrócić doń
z uśmiechem na ustach oraz trzymając oburącz pokaźnych rozmiarów tort. Wszystkie naraz
wstały intonując 100 lat na cześć, może nie solenizantki, ale na pewno kogoś bardzo wyjąt-
kowego. Pani Krysia ujrzawszy to zdziwiła się, lecz nie kryła autentycznego wzruszenia. Na-
tychmiast odłożyła swoje jabłko, wstała i ze łzami w oczach zaczęła wysłuchiwać życzeń
długiej i radosnej emerytury.
- No Krysiu, różnie między nami bywało – przemówiła pierwsza pani Grażyna, z którą nieraz
potrafiły się nie odzywać całymi dniami. Nie mogła powstrzymać łez, które zaczęły pomału
4
kapać na podłogę, jakby rozumiejąc, że w ciągu tego jednego dnia nie będzie już w stanie
wyjaśnić wielu konfliktów, które ta dwójka przez lata toczyła.
- Rozumiem, nic już nie mów – przerwała niezręczną ciszę Pani Krysia, jeszcze bardziej się
rozrzewniając. Po chwili obie znalazły się w serdecznym uścisku, którym próbowały zrekom-
pensować lata wzajemnego chłodu. W ciągu wielu lat obie miały ku temu wiele okazji, lecz
zawsze je lekceważyły. Teraz, niczym człowiek żegnający się ze światem doczesnym, pusz-
czały wszelkie nieporozumienia w niepamięć.
Gdy już wszystkie łzy zostały osuszone, a słowa wypowiedziane, Pani Krysia jęła się
za krojenie tortu. Zaraz czajnik poszedł w ruch, a kawę do szklanek obficie posypano.
Wszystkie cztery, jak tam siedziały, zajadały się tortem z bitą śmietaną popijając fusiastą
czarną kawą i wspominając spędzone ze sobą lata, śmiejąc się przy tym co chwilę.
Najbliższe dni upływały świeżo upieczonej emerytce na przyzwyczajaniu swojego or-
ganizmu do możliwości spania dłużej niż to miała w zwyczaju. Lata wstawania skoro świt
zrobiły swoje. Budziła się teraz o tej szóstej, ze świadomością, że nie musi się nigdzie spie-
szyć. Leżąc z otwartymi oczami wsłuchiwała się w budzące za oknem życie ulicy oraz po-
chrapywanie męża. Nieraz rozmyślała nad swoją emerycką dolą. Nie żal jej było pracy
w urzędzie, cieszyła się zasłużoną wolnością, lecz nie miała na nią w tej chwili żadnego po-
mysłu. W duchu tylko dziękowała Bogu, że przez te wszystkie lata oszczędzał jej zdrowie
i z czystym sumieniem może pochwalić się wyśmienitymi wynikami badań lekarskich.
Poranki były dla Pani Krysi najgorsze. Mąż wychodził do pracy, a ona zostawała sa-
ma. Przez te kilka godzin każdego dnia, czuła się jakby naszpikowana pawulonem, zwiotcza-
ła, bez energii. Dopiero później wracała dawna rutyna, zmuszająca do działania. Czasami
spotykała się z koleżankami - również emerytkami i szybko doszła do wniosku, że plotkowa-
nie przy kawie na temat innych, nie jest sposobem w jaki chciałaby spędzać swój wolny czas.
Z przerażeniem stwierdziła, że to swoiste kółko wzajemnego pomówienia ma charakter rota-
cyjny, a nieobecni w danej chwili najczęściej są brani na tapetę. Wzdrygała się nieprzyjemnie
ilekroć pomyślała o tych dziwnych spotkaniach pod pretekstem kawy i ciastek.
Tak więc próbowała znaleźć swoją niszę, coś co mogłoby ją zajmować, sprawiać, że
nie musiałaby co rusz spoglądać na zegarek. Nie dane jej było nigdy realizować się jako
przykładna babcia. Jej jedyny syn – lat 35, jest bezdzietny, nawet nie jest żonaty. Jakby tego
wszystkiego było mało nie mieszka w kraju. Lata temu wyemigrował za granice szukając tam
miejsca do życia. Przyjeżdża tylko na święta i czasem na wakacje. Wielokrotnie Pani Krysia
ubolewała nad tym, że kontakt z synem ma jedynie sporadyczny.
5
Pobierz darmowy fragment (pdf)