Darmowy fragment publikacji:
Piąta RP
ISBN:
978-83-272-3893-1
Autor: Radek Bieliński
www.radekbielinski.pl
www.facebook.com/PiątaRP
Projekt okładki i rysunki: Kamil Kam Ćwieląg
Korekta i edycja: Katarzyna Wróbel
Skład: Radek Bieliński
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Copyright: Radek Bieliński
Bohaterowie książki są fikcyjni. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób
lub nawet polityków jest całkowicie przypadkowe.
2
Spis treści
Rozdział I ................................................. 4
Rozdział II ...............................................13
Rozdział III ..............................................19
Rozdział IV ..............................................26
Rozdział V ...............................................38
Rozdział VI ..............................................45
Rozdział VII ............................................52
Rozdział VIII ...........................................64
Rozdział IX ..............................................80
Rozdział X ...............................................92
Rozdział XI ............................................104
Rozdział XII ..........................................107
Rozdział XIII .........................................121
Rozdział XIV .........................................137
Rozdział XV ..........................................147
3
Rozdział I
Energicznym ruchem rozpiął rozporek. Podtrzymując lewą dłonią gumkę
zgniłozielonych majtek, prawą zręcznie chwycił za kutasa. Nieco podkurczając
nogi, wysadził jego boski byt tuż za linię schłodzonego rześkim wiatrem
rozporka. W listopadowym powietrzu uniósł się ostry zapach męskości. Gdyby
woń ta dotarła do jakiejkolwiek niewiasty, całkiem możliwe, że w bezwiednym,
instynktownym odruchu chwyciłaby ona za ów okaz, i książka ta zaczęłaby
reprezentować zupełnie inny gatunek twórczy. Kobiet jednak tam nie było.
Albin splunął przed siebie i dokładnie w tym kierunku skierował strużkę
moczu. Żółtawa, parująca ciepłem ciecz rozbryzgiwała się o konar drzewa,
formując strumyczek niknący gdzieś w gęstwinie trawy.
– Albin, idziesz? Bo tu bryna czeka! – dał się słyszeć zza krzaka
zaprawiony w bojach, chropowaty głos.
– Zaraz, leję przecież. Rozlewaj do kubeczków. Zaraz wracam! –
odkrzyknął Albin, odwracając głowę w kierunku, z którego dobiegło wołanie. –
Dużo tego jeszcze zostało?
– No, jeszcze trochę jest. Będzie na trzy, cztery kolejki – odpowiedział ten
sam męski głos.
– A bułeczki jeszcze są? – zapytał Albin z niepokojem w głosie.
4
– Są, wystarczy. – Odpowiedź nie pozostawiała złudzeń.
– To dobrze. Zaraz wracam… – Chwilowa utrata koncentracji
zmaterializowała pewne istotne ryzyko. – Kurna, polałem się – syknął Albin.
Sprawnym ruchem odwrócił kierunek inwazji moczu ze spodni z
powrotem na konar drzewa. Kątem oka spojrzał na lewą nogawkę: była cała
mokra, zresztą podobnie jak lewa dłoń trzymająca mokrą gumkę jeszcze
bardziej mokrych majtek. Albin skrzywił się nieco. W końcu kto podczas
wypadu na picie denaturatu przez bułkę życzyłby sobie oblać ulubione spodnie z
eleganckiego brązowego sztruksu?
– Niech to szlag – stwierdził dosadnym tonem Albin, delikatnie
potrząsając prąciem w celu pozbycia się zeń ostatnich kropel moczu. Schował,
co miał schować, i w subtelnych podskokach powrócił do swego towarzysza.
– Panie, co tak długo? – Krzywul spojrzał na Albina z wyrzutem. –
Czekam tu i czekam, do diaska.
– Nie wkurzaj mnie pan. Widzisz przecież, oblałem sobie nowiutkie
sztruksowe portki.
– Te, coś je znalazł ostatnio?
– Dokładnie te, dokładnie te. – Albin nerwowym ruchem wytarł ręką
mokry materiał nogawki.
5
– Nie przejmuj się, Albik. Ludzie mają w życiu znacznie większe
zmartwienia. – Krzywul westchnął, lekko kiwając głową. – Do jutra ci wyschną.
Nie widzę problemu.
Albin machnął ręką i ze zrezygnowaną miną sięgnął po plastikowy kubek
z fioletową cieczą o drażniącej woni. Ostry zapach doskonale tuszował
specyficznie swojski aromat moczu obsikanych spodni. Sięgnął po jedną z
leżących w foliowym worku bułek kajzerek, zakupionych w promocyjnej cenie
piętnastu groszy za sztukę. Bez zbędnych ruchów, w pełnym skupieniu Krzywul
uczynił
to samo. Niemal równocześnie z rysującym się na
twarzach
zadowoleniem przy wprawnym wykorzystaniu bułek przystąpili do dzieła
sączenia cieczy, używanej także, choć zdecydowanie rzadziej, jako paliwo do
kuchenek turystycznych.
Stanowili dość ekscentrycznie wyglądającą parę kloszardów. Albin stał
odziany w sztruksowe spodnie, w całkiem modny deseń i dość elegancki kolor,
które niegdyś zapewne świetnie komponowały się z brązowymi, skórzanymi
trzewikami poprzedniego właściciela. Albin świadomie takowych nie nosił.
Zdecydowanie wygodniejsze i praktyczniejsze w wyprawach po okolicy były
przybłocone, zakończone szarym ociepleniem gumofilce. Całość stroju
dopełniał wielokolorowy sweter w turecki wzór, świetnie chroniący przed
panującym chłodem.
6
Albin wyglądał
na
pięćdziesięcio-,
no może w
porywach
sześćdziesięciolatka. Niski wzrost nie pomagał zatuszować zauważalnej
nadwagi, choć byłby w błędzie ten, kto nazwałby go grubasem, spaślakiem,
tłuściochem, baryłą czy nawet tucznikiem. Zdecydowanie był jednak przy kości.
Sam wolałby zapewne zostać nazwany pakerem, a przynajmniej napakowanym.
Był posiadaczem całkiem pospolitej
twarzy, średniej wysokości czoła,
przeciętnej wielkości nosa, nijakiego spojrzenia. Ponad przeciętność unosiła się
za to jego siwa grzywa, uczesana w gustownie menelską welę. Znakiem
rozpoznawczym była jednak silna opalenizna, która nadawała mu może i nawet
arystokratyczny powab. Brąz skóry walił po oczach, żywo dając dowód temu, że
promienie UV naprawdę istnieją. Z opalonej na ciemny kasztan twarzy nie
znikał szyderczo-zawadiacki uśmieszek, co dodawało Albinowi charyzmy, a na
pewno aury urodzonego przywódcy ludu. Przynajmniej w oczach Krzywula.
– Ostry ten zajzajer. – Krzywul spojrzał na opróżniony plastikowy
kubeczek. Skrzywił się wymownie. – Ciężko wchodzi, panie kolego.
– Mnie tam smakuje. Nie narzekaj, nie bądź mięczak. – Albin spojrzał
wyraziście w kierunku kompana.
Krzywul zdecydowanie nie wyglądał na mięczaka. Skończone niedawno
pięćdziesiąt sześć lat, wysoki wzrost, postawna, barczysta figura bezsprzecznie
to potwierdzały. Ktoś o słabych nerwach, powiedzmy nawet strachliwy, kto
natknąłby się na niego w ciemnej uliczce, mógłby się z pewnością mocno
7
wystraszyć. Twarz, jeśli nie zabójcy, to z pewnością wielokrotnego gwałciciela
trzody chlewnej,
lekko przymrużone, drapieżne oczka, szorstka cera
i
zdecydowanie zbyt wielkie uszy. Wygolona czaszka, dwudniowy zarost
doskonale pasowały do czarnej skórzanej kurtki, jasnoniebieskich dżinsów i
czarnych mokasynów przyozdobionych gustownymi frędzelkami. Przerażający
wizerunek rosyjskiego mafiosa całkowicie kłócił się z prawdziwą naturą
Krzywula. W istocie był rzadkiej urody tchórzem, nieporadnym dziwakiem,
całkowicie uzależnionym w swym marnym żywocie od Albina i jego
przywódczego miru.
Krzywul rozlał do kubków pozostałą część alkoholu, spojrzał w kierunku
Albina, a gdy ten zezwalającym gestem skinął głową, wziął szeroki zamach i
cisnął pustą butelką w kierunku niedalekiej drogi krajowej. Panowie w
milczeniu podziwiali jej precyzyjny lot, a gdy ta roztrzaskała się o asfalt
ruchliwej ulicy, Albin zagwizdał z uznaniem, a komplementującym kiwnięciem
głowy z pewnością podniósł morale swego przyjaciela.
– Niezły rzut. Całkiem niezły rz… – nie dokończył Albin. Od strony drogi
dał się słyszeć piskliwy głos:
– Porąbało was, kretyni? Czy wy jesteście normalni?
W tym samym momencie spojrzeli w kierunku, z którego dolatywały
nazbyt odważne słowa. Właścicielem falsetu był kierowca wielkiego jak stodoła
8
jeepa grand cherokee. W jesiennym słońcu czarny lakier eleganckiego pojazdu
lśnił nie mniej niż grafit doskonale skrojonego garnituru jego właściciela. Albin
i Krzywul zamarli. Z otwartymi ustami wpatrywali się w kierunku
wrzeszczącego intruza aż do momentu, gdy ten machnął ręką, wsiadł z
powrotem do samochodu i przy akompaniamencie warkotu potężnego silnika i
piszczących opon ruszył w dalszą drogę.
– Widziałeś ciula? – Albin poczuł się głęboko dotknięty. – Bezczelny typ.
Myślałem, że żyjemy w kraju katolickim, a tu widzisz, chamstwo, wyzwiska, o
agresji nie wspomnę.
– No. – Krzywul potaknął i poddańczo spojrzał w kierunku Albina.
Drżące ręce zdradzały strach, co nie umknęło uwadze bojowo nastawionego
kolegi.
– Nie mazgaj się. Nie musisz się bać. Ten kraj jest nasz i masz, nie dajmy
lać się w twarz… – Jakoś tak zrymowało się Albinowi.
– Że jak? – Krzywul klasnął w ręce. Dawno nie słyszał nic tak mądrego
ani tym bardziej poetyckiego.
Zachęcony pytaniem, napakowany osobnik ochoczo przystąpił do
wyjaśnień.
– Żyjemy w kraju, gdzie establishment próbuje zawładnąć ludźmi pracy
takimi jak my. Establishment próbuje zniszczyć od lat budowaną przez lud
9
pracujący uczciwość, skromność oraz przyzwoitość społeczną. – Albin spojrzał
w kierunku Krzywula. Ten pokiwał tylko głową, co Albinowi dało wyraźny
bodziec do kontynuowania myśli: – Patrz no na tego przed chwilą. Jakim
prawem on obraża nas, prostych ludzi wsi. Czy ja mu coś ukradłem?
– Nie – przyznał Krzywul.
– Czy ja mu źle życzę?! – wykrzyknął pytaniem Albin.
– Nie – przyznał powtórnie wyższy z rozmówców.
– Otóż tak! Tak, mój przyjacielu! – zakrzyknął tym razem Albin. – Źle
życzę tym wszystkim aferzystom, bogatym, tym złodziejom, dorobkiewiczom
na krzywdzie ludzkiej. Jakim prawem oni mają, a ja czy ty nie masz tego
samego? Jakim prawem? Czy tylko dlatego, że ten ma luksusowy samochód
terenowy i drogi garnitur, może nas bezkarnie obrażać i wykrzykiwać w naszym
kierunku?
– Nie wiem – zasępił się Krzywul.
– No widzisz – odpowiedział Albin, poprawiając nieco spoconą emocjami
grzywkę.
– Ja wcale nie mówię – kontynuował właściciel obsikanych sztruksów –
że powinniśmy zabierać bogatym i oddawać biednym. Na pewno nie wszystkim.
Na pewno są tacy, są nieroby i niebieskie ptaki, którym nie powinniśmy nic
10
dawać. No, ale jeśli, powiedz, jest rodzina, w dodatku katolicka, to dlaczego, ja
się pytam, oni nie mają pieniędzy, a ten od tego jeepa ma? Powiedz, dlaczego?
– Nie wiem. – Krzywul rozłożył ręce w geście rezygnacji.
– A ja ci powiem dlaczego. – Albin spojrzał w kierunku niedalekich
zabudowań. – To wina władzy i establishmentu. Patrz, dla przykładu, na
naszego wójta, gospodarza całej gminy Psie Doły. To on pozwolił, by obcy
kapitał przejął PGR, on stoi za wyrzuceniem dziesiątek uczciwych ludzi pracy
na bruk. Ja nie mówię o niebieskich ptakach i obibokach. Mnie chodzi o los
ludzi pracy i prawdziwych Polaków, takich jak my.
– Ten wójt Waldemar to jest akurat prawdziwa gnida. – Krzywul
zdecydował, że naszedł jego czas, by odegrać aktywniejszą rolę w dyskusji.
– Gnida? – Albin aż się zatrząsł. – Ja, Albin, ci powiem i tak, tak
będziemy kiedyś to wspominali, że Albin dobrze mówi, ten wójt, co się dorwał
do żłoba, on bardzo szybko zapomniał, skąd pochodzi, kim byli jego
przodkowie.
– I kradnie – wybełkotał Krzywul.
– I nie pije – stwierdził Albin, a następnie błyskotliwie dodał: – A
wiadomo, że jak ktoś nie pije, to znaczy, że boi się, że pod wpływem mógłby
coś chlapnąć i wygadać.
11
– Sam pan widzisz, ten wójt Waldemar to złodziej, kanciarz i oszust,
jakich mało – spuentował Krzywul z pewnością w głosie.
– Daj pan spokój. Wracajmy do domu – zdecydował Albin.
Panowie ruszyli dziarskim krokiem w kierunku zabudowań Psich Dołów.
Wbrew pozorom nie było to najłatwiejsze zadanie. Jesienny wiaterek dawał im
się dość mocno we znaki. Każdy, nawet najmniejszy podmuch rzucał nimi na
prawo i lewo. I tak, na każde trzy kroki do przodu przypadał jeden w bok i dwa
do tyłu. Taki wiedli żywot, a popołudniowe powroty do domu z wiatrem w oczy
stanowiły ich czerstwy chleb powszedni.
12
Pobierz darmowy fragment (pdf)