Darmowy fragment publikacji:
PIEPRZONY BOHATER
Margaret Bellis
Copyright © 2020 Margaret Bellis
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Spis treści
Wstęp
Dzień powrotu ukochanej
Prezes sądu udziela rad
dziećmi
Kontakty z
Wizytacja w
szkole
Obiecany kurs żeglugi
Wyjazd Juli na żagle
Koniec z
głodówką
Pod kołami służbowego busa
Spacerek z wizytą u
kochanki
Sekretarka pilnuje terminarza
jego mieszkaniu
Wizyta w
babci Gabrysi
Dzień u
Julce zapomniał
Ojciec o
Prezent urodzinowy
Mazury zamiast Adriatyku
Wyjazd nad morze
Żagle z
Złe towarzystwo
Powrót do domu
Farsa na sali rozpraw
Uwolnić się od biedy
Wizyty teściowej
Przymusowa przeprowadzka
Utrata pracy
Dylemat
Ucieczka i
Julka trafia za kratki
Mam prosi rodzinę o
Najgorszy dzień odwyku
poszukiwania
ojcem
pomoc
„Przemoc w rodzinie
nadal jest zjawiskiem wstydliwym
i dlatego powszechnym”.
Wstęp
Historia, którą tu opisałam, inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami. Bodźcem do
jej ujawnienia był film „Jeszcze nie koniec” z 2017 roku (oryg.tyt.: Josqu a la garde)
w reżyserii Xaviera Legrand a oraz manifest człowieka, który pod pseudonimem
„Prawdomówny”, 28 stycznia 2018 roku napisał komentarz do artykułu „Dlaczego nie byli
ubezpieczeni” opublikowanego na portalu teklak.pl:
„Zbiórka zbiórką, Kasa kasą – chuj mi do tego, kto, ile i na co daje. Napiszę z innej
perspektywy. Jestem synem człowieka, który na niejeden ośmiotysięcznik wchodził – na jeden
wszedł i zginął. Chodziłem wtedy do podstawówki. I nie będę pisał o żadnym bohaterstwie
mojego ojca. Wystarczająco nasłuchałem się tych wszystkich bredni na ulicy, w szkole, od
urzędników, którzy widzieli moje nazwisko i z odmętów pamięci przypomnieli sobie o moim
ojcu – chcąc mi sypnąć komplementem – słyszałem tysiące razy, jakim to był wielkim
bohaterem i jaką potężną miał odwagę. Chuja miał – nie odwagę. Chujem był, a nie
bohaterem. BOHATEREM była moja matka! Dopóki nas nie było na świecie, razem wspinali
się to tu to tam. Obietnica była jedna – przychodzi dziecko na świat – odstępujemy od tego
sportu w wymiarze ekstremalnym. I przychodzę na świat. Jest siermiężny PRL. Po co bawić
się w kartki i kolejki, po co użerać się z bachorami, na chuj z tym wszystkim. I spierdolił. Mój
ojciec był tchórzem ponad tchórze. Zostawił nas z tym wszystkim. Zostawił nas z traumą,
o której nawet głośno nie można powiedzieć – bo przecież był bohaterem! W imię czego
bohaterem? W imię własnych ambicji, które były ważniejsze niż dzieci? Na co szedł hajs? Na
książki, zeszyty, ubrania, jedzenie? Zwykłe pierdolenie – chodziłem w szmatach do szkoły,
żarłem mortadele, na którą matka ledwo zarobiła, biegając od jednej roboty do drugiej,
z drugiej do trzeciej (i byłem szczęśliwy dzięki miłości matki). A on kartki sprzedawał by mieć
na sprzęt. W dupie miał wszystko. Po co to piszę? Mackiewicz zostawił dzieci. Będą żyły z tym
samym piętnem, z którym ja i moje rodzeństwo borykaliśmy się tyle lat. I niech to będzie
komentarz do jego bohaterstwa. Kocham góry ponad wszystko – ale kocham je mądrze i ta
miłość to miłość przekazana dzięki matce. Wspinam się, ale nigdy nie narażę swojego życia
w imię czczego bohaterstwa, w zapomnieniu dla rodziny i wartości, które powinny być
nadrzędne dla każdego rozsądnego człowieka. Wychować dziecko – to jest bohaterstwo,
odpowiedzialność to jest bohaterstwo – a nie wpierdolenie się na 7 tysięcy bez tlenu.
Samobójstwo w imię dwóch zdań na Wikipedii i jakiejś płaskorzeźby w bliżej nieokreślonej
lokalizacji, w imię szyby wkutej w bloku mieszkalnym, w imię nazwy szkoły, której młodzież
ma w dupie, kim był patron, w imię jakiejś nazwy ulicy i bestialsko pojebanej gloryfikacji.
I teraz walka z mitem – po co wchodzą na ośmiotysięczniki? Po co akurat tam? Dla
pokonania własnych słabości, walki z ograniczeniami? Ściema kurwa.
Ja Wam powiem, po co mój ojciec to robił. By zaistnieć, by zapisać się na „kartach historii”,
z nonszalancji, chujowo rozumianego splendoru, bo zwyczajnie w innych dziedzinach był
zerem. Palił, pił – sportowiec. Przecież można wchodzić na o wiele mniejsze góry – nadal
niebezpieczne – ale? No właśnie nikt się takim wejściem nie interesuje. Na Mont Blanc
wchodzą tabuny Januszów jak po browara w Biedronce. I tam „chwały” nie będzie. No,
chyba że wszedłby boso. Mocarz bez tlenu wchodzi na Nanga Parbat i zostawia dzieci – i ja
za takie bohaterstwo podziękuję”.
Dzień powrotu ukochanej
Jak każdego ranka, miałam się poddać pewnemu rozkosznemu rytuałowi, który
wymyśliła dla mnie Mam. Z wielką czułością bez pośpiechu budziła mnie szeptem i mimo że
najczęściej już nie spałam, udawałam, że właśnie mnie przebudziła. Robiłam to tylko po to,
żeby mnie rozpieszczała. Zimą kładła moje ubranie na gorący kaloryfer, a potem wsuwała
ręce pod kołdrę, zdejmowała mi piżamę i wkładała czystą bieliznę. Starannie, aby chłodne
powietrze nie dostało się do mojego rozgrzanego po nocy ciała, troskliwie odkrywała pościel
kawałek po kawałeczku, żeby założyć mi rajstopy czy spodnie. Cieplutka bluzka i sweter
otulały mnie, zanim jeszcze postawiłam stopy na podłodze. Jednak ten dzień zaczął się
zupełnie inaczej. Jak tylko się obudziłam, wyskoczyłam z łóżka. Stanęłam na równe nogi
i bosymi stopami pobiegłam do Mam, która w kuchni piekła czekoladowe ciasto specjalnie na
przyjazd Julki.
– O, jak wcześnie wstałaś, nie jest ci zimno? – była zaskoczona moim towarzystwem.
– Nie, nie jest. Dziś przecież wraca Jula. Musimy po nią jechać! – odpowiedziałam
i natychmiast poszłam po przygotowane dla mnie ubranie.
– Spokojnie mamy czas, ona i tak będzie dopiero po południu. Zjemy śniadanie
i wyjdziemy – odpowiedziała Mam.
– Dobrze. Zjemy, ale chciałabym, żebyśmy się nie spóźniły, żeby nie musiała na nas
czekać, bo będzie jej przykro – odpowiedziałam i ubrałam się w mgnieniu oka.
– Idź w takim razie umyć buzię, a ja naszykuję dla nas kanapki i wyciągnę ciasto
z piekarnika – naprawdę zaczęła się spieszyć.
Po chwili stałyśmy już na przystanku autobusowym. Podróż do domu babci, gdzie
miałam spotkać się z siostrą, bardzo się dłużyła. Byłam zniecierpliwiona i ani na chwilę nie
przestawałam myśleć o Julce. Od kiedy pamiętam, zawsze była przy mnie. Zawsze czułam jej
zainteresowanie i wielką miłość do mnie. Podziwiałam ją na każdym kroku i chętnie
naśladowałam. Słuchałam muzyki, której ona uwielbiała słuchać; pojęłam grę karcianą,
w którą grywała Julka; nauczyłam się kilku chwytów na jej gitarze, choć moje niezgrabne,
wtedy jeszcze pulchne palce kompletnie sobie z tym nie radziły. Dłoń nie obejmowała nawet
gryfu, a ja ledwo wystawałam zza pudła. Nie było mowy o grze na gitarze, a mimo to dzięki
jej cierpliwości, potrafiłam zagrać refren, który śpiewała. Nigdy nie lubiłam się z nią
rozstawać.
Kiedy byłyśmy już na miejscu, przeraźliwie głośnym dzwonkiem przy drzwiach
zadzwoniłyśmy do domu rodzinnego mamy, gdzie prócz babci mieszkała także siostra Mam
ze swoją rodziną. Starannie wytarłyśmy buty o wycieraczkę rozłożoną przed domem. Po
krótkiej chwili na progu pojawiła się babcia, a zaraz potem obok niej stanęła ciotka.
– Wchodźcie, wchodźcie, czekamy na was już od rana. Zaraz wstawię wodę na kawę
i podam pyszne ciasto. Wchodźcie czym prędzej, bo zimno. Zjadłyście rano śniadanie?
– pytała troskliwa babcia, która zawsze dbała o to, żeby każdy z jej gości był syty.
– Tak mamo, zjadłyśmy. Nie chcemy robić kłopotu. Zostaniemy, dopóki Julka nie wróci.
Jestem wdzięczna, że mąż Eli ją przywiezie, sama nie dałabym rady jej odebrać.
– Dobrze nie tłumacz się, dla nich to żaden kłopot, od czegoś przecież mają samochód
- zaśmiała się babcia i nie chciała słuchać tłumaczeń Mam, żeby nie wprawiać jej
w zakłopotanie.
Usiadłyśmy przy dużym stole. Babcia przyniosła mi pyszną herbatę z miodem i cytryną,
nałożyła kawałek ciasta na talerzyk i dołożyła jeszcze kilka cukierków. W tym momencie do
pokoju babci wbiegła kuzynka Madzia, która była moją rówieśnicą.
– Mam nowy domek dla lalek! – podekscytowana krzyczała już od progu.
– Daj jej zjeść – odezwała się babcia, ale ciotka wręczyła mi mój talerzyk i oznajmiła, że
mogę dokończyć podczas zabawy w pokoju Madzi. Najwyraźniej chciały zostać same
w gronie dorosłych. Zapowiadało się na poważną rozmowę.
– Mam pójść? – spojrzałam na Mam, jakbym nie do końca wiedziała, czy ona chce zostać
z nimi sama. – Dasz mi znać, kiedy przyjedzie Julia?
– Tak, spokojnie, biegnij się pobawić. Dzwonek do drzwi jest tak donośny, że nie
przegapisz jej powrotu – uśmiechnęła się do mnie i pocałowała mnie w skroń.
Zabawa z małą Madzią bardzo mnie zajmowała. Mały domek a w nim lalki, przepięknie
urządzony salon, pokój dziecięcy i sypialnia dla rodziców. Mimo tego wciąż nasłuchiwałam
każdego, nawet najmniejszego dźwięku, który mógłby wskazywać, że Jula już wróciła. Jak
tylko o niej pomyślałam, rozczulałam się i zastygałam w bezruchu. Moja kochana, ukochana
moja, najlepsza, najpiękniejsza i najsłodsza Jula na świecie. Stęskniona rozklejałam się na
myśl o niej. Przed oczami pojawiały się obrazy wspólnych, radosnych chwil. Dobrze
wiedziałam, że skoro jest starsza ode mnie, może wyjeżdżać z innymi dziećmi na kolonie
i obozy, lecz ja tak bardzo za nią tęskniłam, że uważałam tę sytuację za niesprawiedliwą.
Czasem wściekałam się, sądząc, że nas oszukano, gdyż byłam przekonana, że stanowimy
nierozerwalną całość. Nostalgia podczas rozłąki z każdym dniem w mojej duszy narastała.
Bez niej czułam zobojętnienie do świata i robiłam się posępna. Nie potrafiłam normalnie
funkcjonować bez mojej „drugiej połówki”. Rozdzielono nas na dwa tygodnie i czułam się
rozdarta na pół, jak jabłko, które szybko ciemnieje, gdy tylko dawka tlenu dostaje się
w miejsca bez skórki. Brzegi rozpołowionego owocu z wielkim trudem, okupionym bólem
marszczą się, chcąc zakryć te niewinne, jaśniutkie przez nikogo wcześniej nieodkryte miejsca
jak nasze indywidualne i niepowtarzalne siostrzane relacje. W samym środku soczystego,
słodkiego miąższu serce – gniazdo nasienne, a w każdym najmniejszym nasionku tętniące
życiem idee, wspólne plany i przedsięwzięcia. Nadzieje na spełnienie wszelkich marzeń
i pragnień. W każdym z tych niepozornych ziarenek nowe życie, zabawa i przygoda. Jabłko
rozdarte na pół czernieje, a w środku jest już tylko ogryzek. Takim bezpłodnym ogryzkiem
czułam się, kiedy mnie opuściła.
Zabawa z Madzią była wspaniała, zadbałyśmy o każdy najmniejszy szczegół. W kuchni
krzątała się mama, na którą wybrałyśmy najpiękniejszą z lalek. Tata robił zakupy
w supermarkecie, dokąd pojechał swoim nowym, plastikowym samochodem. Były garnki,
talerzyki, a nawet maleńkie owoce i warzywa. Szafa wypełniona była po brzegi kolorowymi
ubraniami. W salonie stał nowy komplet mebli wypoczynkowych i telewizor, który starannie
wycinałyśmy z Madzią z kartonu. Fantazja nasza nie miała końca, lecz ja czekałam na Julę
i serce biło mi coraz mocniej i mocniej z radości, że to już dziś, że tuż tuż... że niebawem ją
zobaczę.
W pewnym momencie zniecierpliwiona przerwałam zabawę. Rozżalona wbiegłam do
pokoju babci, gdzie wszyscy dorośli nadal siedzieli przy stole.
– Jest już Jula? – zapytałam, będąc mocno przejęta.
– Nie ma. Ależ ty jesteś niecierpliwa – odpowiedziała ciotka, zła, że przerywam im
rozmowę.
– One naprawdę są za sobą, nie dziw się, że wciąż dopytuje – odpowiedziała jej Mam.
– Tak, wiem o tym. Wiesz, jak byłaś malutka – ciotka pochyliła się nade mną i złapała
mnie za obie dłonie. – Julka nie dawała nikomu do ciebie podejść. Przewijała pieluchy,
pudrowała pupę i karmiła cię z wielką cierpliwością, choć byłaś niejadkiem. Nawet kąpała się
z tobą w wannie. Tłumaczyła nam, że w ten sposób chce upewnić się, że temperatura wody
jest odpowiednia. Cały czas bacznie obserwowała, żebyś nie zachłysnęła się wodą. O ile
pamiętam, nazywała cię swoim kaczorkiem.
Nie pamiętam tamtego okresu naszych siostrzanych relacji, ale od zawsze czułam jej
zainteresowanie i wielką miłość do mnie. Bywały i chwile, kiedy mocno się na mnie złościła.
Kiedy uparcie szarpałam ją za rękaw, wślizgiwałam się na kolana, przeszkadzałam
w odrabianiu szkolnych zadań, nazywała mnie brzydkim kaczorem. Miała dla mnie wiele
cierpliwości, a ja byłam naprawdę uparta. Podczas gdy rozwiązywała zadania z matematyki,
stawiała obok swojego biurka malutki stoliczek z krzesełkiem i zadawała mi odpowiednie na
mój wiek prace obliczeniowe. Czułam się ważna i miałam wrażenie, że jej dorównuję.
– O tak... – odezwała się babcia. – Woziła cię w wózku na spacery, pilnowała, żeby buzia
była nasmarowana odpowiednim do pory roku kremem. A, co najważniejsze, nigdy nie była
o ciebie zazdrosna, nawet wtedy, kiedy dowiedziała się, że będzie miała siostrę. Oczekiwała
twojego przyjścia na świat, a potem każdego dnia opiekowała się tobą. Od samego początku
kochała cię jak matka.
W tej chwili Mam się rozpłakała. Trudno było poznać czy to ze wzruszenia, czy był inny
powód wybuchu jej emocji. Poczuła się zażenowana i chcąc ukryć prawdziwy powód
swojego zachowania, również zaczęła wspominać:
– A pamiętacie to? To był prawdziwy ubaw, kiedy Julka zimą w twoje urodziny – w tym
momencie zwróciła się do mnie – uczyła cię jazdy na rowerze. Prószył śnieg, a ona biegała za
tobą. Pilnowała, żebyś nie roztrzaskała sobie kolan.
Ciotka wyczuła, że coś jest na rzeczy, że powodem płaczu Mam nie są wspomnienia
czułych czy zabawnych sytuacji, tylko coś leży jej na sercu. Poprosiła mnie, żebym wracała
bawić się z Madzią do pokoju obok i obiecała, że głośno zawoła, kiedy w domu zjawi się
Julia. Zanim wyszłam, obie z babcią podjęły ważny temat. Rozmowę o jej małżeństwie.
– Pogadamy? Czy on nadal jest tylko gościem w domu? – ciotka bezpośrednio zwróciła
się do Mam.
– Nie. Nie jest już gościem. Całkiem się wyprowadził – patrzyła raz na matkę raz na
siostrę. Nie wiedziała, jak zareagują na tę informację.
– Jak to się wyprowadził?! Na stałe? A co z dziećmi? Co teraz będzie z wami?
- rozdygotanym głosem pytała zatroskana babcia.
– Mamo, przestań! – upomniała ją ciotka. – Daj jej mówić. Może to i lepiej. Pozbyła się
pijaka z domu.
– Pijaka?! – zdziwiła się babcia. – Nie mówiłaś, że on pije.
– Mamo, nie chciałam cię martwić. Nie mówiłam wielu rzeczy. Myślałam, że to
chwilowe, że jakoś się ułoży, że jestem z innych kręgów zawodowych i tych współzależności
nie rozumiem. Kiedy objął stanowisko dyrektora, tłumaczył mi, że pije, bo musi się odprężyć,
gdyż ma odpowiedzialną, stresującą pracę. Narada za naradą i wyjazdy służbowe. Coraz
później wracał do domu, a zdarzało się również, że nie wracał wcale – Mam opowiadała
z pochyloną głową, jakby czuła się winna tej sytuacji.
– Teraz przyznaj się matce, jak się awanturował i rzucał z pięściami na ciebie – ciotka
zagalopowała się w swej wypowiedzi.
– Przestań! – Mam natychmiast podniosła głos na siostrę.
– Wiedziałam, że zdarzają się kłótnie, a nawet doszły do mnie plotki, że ma inną babę,
ale nic nie mówiłaś. Twoja siostra też do niczego mi się nie przyznawała, więc nie brałam
tych informacji na poważnie. Jak to możliwe, przecież to taki wykształcony człowiek,
z porządnej rodziny i do tego niemłody. Dawno powinien się wyszaleć. Jak do tego mogło
dojść, przecież macie drugie małe dziecko? – babcia nie mogła zrozumieć, kiedy to wszystko
się stało i dlaczego nikt wcześniej nie powiedział jej o tej sytuacji.
– Tu o co innego chodzi mamo. Żona już mu się nie podoba. Nie pasuje mu do gabinetu
– ciotka zrobiła złośliwą uwagę w stronę Mam.
– Żona mu nie pasuje? Przecież jest od niego o dziesięć lat młodsza. Czego jej brakuje?
Przy tym podstarzałym kurduplu nadal jest piękną, niezmanierowaną młodą dziewczyną.
Przyjrzyj się jej, spójrz jak pięknie wygląda – babcia wskazała ręką na Mam.
– Jak sama stwierdziłaś, chodzi właśnie o tę „manierę” mamo. Twoja młodsza córka jest
bezpretensjonalna, naturalna, ale dla niego to już powszedniość. Teraz obraca się
w towarzystwie, w którym każda kobieta kogoś gra. Sposób bycia, ubierania się czy nawet
makijaż pan dyrektor rozumie jako wytworność a tymczasem to zwykły kamuflaż. Każda jest
sztuczna, ukryta pod grubą skorupą pozorów – zaczęła nerwowo chodzić po pokoju,
karykaturując sposób poruszania się wytwornych dam z kręgu szwagra.
– Przestań już! W ten sposób w niczym mi nie pomagasz! – Mam zwróciła się do siostry.
– Przyznaj się matce, że cię uderzył albo zaraz ja ją we wszystko wtajemniczę – ciotka
stanowczo nakazała Mam.
– Zdarzało się, ale nie to jest najgorsze – była zmartwiona jak prawdę, którą pragnęła
wyjawić przyjmą jej najbliżsi.
– Ma inną babę! – krzyknęła babcia. – Początkowo nie mogłam w to uwierzyć, lecz takie
informacje, szybko się rozchodzą, więc doszły i do mnie. W każdej plotce jest ziarno prawdy.
Wiesz, ja nawet domyślam się kim ona jest, ja znam tę babę! Ta ladacznica jest od niego dużo
starsza! Słyszałam, że to babsko nie ma wstydu! – babcia sprawiała wrażenie, że chętnie by ją
udusiła.
– Mamo, ja też już wiem o kobietach, może akurat nie o tej, ale nie robi to już na mnie
wrażenia. Pogodziłam się z rozpadem małżeństwa.
– Mówię ci, że nie raz walnął ją z pięści. Pamiętasz jak zagonił cię w kąt w kuchni?
Między ścianę a lodówkę? Wtedy okładał pięściami nawet po brzuchu. Stała tam bezwładnie,
dopóki Julka go nie odciągnęła, aaa... właśnie Julka, czy to o nią chodzi? Może on rzucił się
również na Julię? Mówiłaś, że gdy był agresywny w stosunku do ciebie, i to nie było jeszcze
to najgorsze. Co w takim razie miałaś na myśli? Co jeszcze gorszego mogło się stać? – ciotka
z babcią zalęknione czekały aż Mam wyzna im prawdę.
– Nie, nic takiego. Musiałyście mnie źle zrozumieć. Ogólnie jest źle i można powiedzieć,
że coraz gorzej. On o nas po prostu zapomniał. Nie mamy już środków do życia. Pieniędzy
ledwo starcza na opłaty – Mam nie miała odwagi wyznać rodzinie całej prawdy.
– To jedź do niego i mu przypomnij, że ma dzieci! – oburzyła się ciotka.
– Gdy próbuję mu o tym przypomnieć, rozmowa kończy się awanturą. Wtedy faktycznie
robi się agresywny. Wolę, gdy nie ma go w domu.
– To jedź do niego do pracy! – wtrąciła się babcia.
– To jego czuły punkt. Nie wybaczyłby mi, gdybym pojawiła się u niego w pracy!
Myślałam, żeby wziąć drugi etat, tylko kto wtedy zaopiekuje się domem i dziećmi?
– spojrzała w stronę babci, ale natychmiast wtrąciła się ciotka.
– Wiesz, mama już opiekuje się dziećmi, moimi. Nie dałaby rady dojeżdżać do was.
Zresztą ja też pracuję, sama rozumiesz. Mam jednak pewien pomysł. Pomogę ci napisać
pozew do sądu o alimenty – gadała jak katarynka, byleby tylko babcia nie była skłonna
pomyśleć, że teraz pomoc należy się młodszej córce.
– Już to zrobiłam, złożyłam pozew do sądu o alimenty, ale termin się przeciąga, a nam
naprawdę jest coraz ciężej – Mam zaczęła niepewnie, ale ciotka znów jej przerwała.
– Dlaczego w takim razie nie pomyślałaś o tym wcześniej? Dlaczego tak późno
reagujesz, kiedy jest już bardzo źle?
– Bo myślałam, długo łudziłam się, że da się uratować to małżeństwo, że to chwilowy
kryzys związany ze stresem w pracy. Przecież on jeszcze niedawno mieszkał z nami i kładł
się ze mną do łóżka – tłumaczyła się Mam.
– To może panikujesz, może nie wszystko stracone, zastanów się jeszcze – doradzała
ciotka.
– Wszystko stracone. To koniec – Mam rozpłakała się na dobre.
– Jest coś jeszcze prawda? – podpytywała babcia. Wyczuła, że to nie wszystko, co leży
na sercu jej młodszej córki.
– Tak. Straciłam dziecko – Mam zaczęła chlipać pod nosem.
– Jak to? – zdziwiła się ciotka.
– Kazał mi usunąć ciążę, a ja to zrobiłam. Byłam bez wyjścia, tak wtedy myślałam.
Kiedy się dowiedział, że zaszłam w ciążę, zaczął okładać mnie pięściami. Na drugi dzień
poszłam do lekarza i było już po wszystkim. Nawet po mnie nie przyjechał. Nie miał czasu,
jadł obiad u naszych wspólnych znajomych. Nigdy nie będę mogła sobie tego wybaczyć. Do
końca życia będę mieć bliznę na sumieniu.
W pokoju zapanowała zupełna cisza. Słychać było jedynie szlochanie Mam. Ogromny
smutek i żal po stracie nienarodzonego dziecka od dłuższego czasu powodował jej cierpienie.
Czuła się wewnętrznie rozdarta, żyła w napięciu i musiała wreszcie wyznać komuś tę prawdę.
Nie szukała zrozumienia, tylko ulgi. Chciała to z siebie wyrzucić. Nikt nie spodziewał się
takich informacji. Trudno było cokolwiek doradzić. Rodzina Mam zrozumiała, że w jej życiu
rozegrał się dramat. Od tej pory nikt już nie namawiał jej na ratowanie małżeństwa.
– Nie można dopuścić do tego, żeby dziewczynki nie miały co jeść – poważnym tonem
powiedziała ciotka.
– O niczym nie miałam pojęcia, wybacz mi. Jak tylko będę mogła, będę cię wspierać.
Weź pieniądze. Może jest tego niewiele, ale zawsze coś – babcia wyciągnęła z portfela
wszystkie banknoty, jakie miała i wręczyła Mam.
Zaraz po tym kobiety zmieniły temat rozmowy. Ciotka przyniosła kolorowy materiał,
z którego krawcowa miała uszyć jednakowe sukienki wszystkim najmłodszym dziewczynkom
w rodzinie. Zapakowała dla nas słodkości i kilka butelek soków. Babcia również dołożyła od
siebie co miała w lodówce.
Ja nadal bawiłam się w miniaturowym świecie lalek, lecz co jakiś czas przytupywałam
w rytm muzyki, która coraz głośniej dźwięczała w mojej głowie. Serce promieniało,
a w żyłach tętnił pełen radości wygrywany przez smyczki utwór „Bitter sweet symphony”.
Byłam lekka jak motyl, euforia dodawała mi skrzydeł. Dźwięk skrzypiec rozbrzmiewał
w moim ciele jak szalony. Raz budził wielką tęsknotę, a innym razem wysokie tony
powodowały gęsią skórkę, bo przecież to zagadka, kiedy zobaczę moją Julię. Tyle że ta
muzyka była wesoła, tęsknota wzbudzana przez smyczki była radosna, bo właśnie nastał jej
koniec. Pociągnięcia smyczkiem były coraz krótsze. To nie nostalgia, to dobra nowina.
Szarpnięte palcami struny dosłownie pukały do drzwi, a przecież na to czekałam. Na ten
odgłos dobiegający z przedpokoju. W pewnej chwili wyczułam obecność Julii tuż za
drzwiami. Energicznie zaczęłam podskakiwać. Byłam pewna, że tylko chwila dzieli nas od
uścisku. I wreszcie jest, zobaczyłam ją, biegłam nie zwracając uwagi na żadne przeszkody, na
to, co wypada w domu ciotki, a czego robić nie wolno. Biegłam tak szybko, jakbym miała za
moment unieść się wysoko w górę, jak gdybym chciała wystartować do nieba. Jula na mój
widok uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam i jaki
kiedykolwiek dostałam. Nachyliła się, żeby móc wziąć mnie na ręce. Nie musiała mnie
dźwigać. Euforia uniosła mnie wprost w jej ramiona. Kiedy znalazłam się w uścisku, nie
miałam ochoty jej całować. Miałam ochotę ją zjeść. Tak bardzo za nią tęskniłam, że rozwartą
do granic wytrzymałości buzią ugryzłam ją w rumiany, cudowny policzek trzęsąc się
z obawy, że ta wspaniała chwila mogłaby mi umknąć. Chciałam ją trochę ukarać za tę rozłąkę
i zarazem chciałam się nią nasycić. Uzupełnić deficyt siostrzanych uczuć jak mała, głodna
dziewczynka o pustym brzuszku łapczywie połykałam każdy kęs pocałunków jej rumianego
policzka razem z powietrzem. Obiema rękami trzymałam jej twarz, sprawdzałam, co się u niej
zmieniło. Może jakiś nowy malusieńki pieprzyk pojawił się na jej twarzy, którego przecież
nie mogłabym przegapić? Znałam ją na pamięć. Co w jej życiu działo się w ciągu tych dwóch
tygodni? Czy jakieś nowe wydarzenia mogły zmienić jej osobowość? Zaraz wyczytałabym to
na jej twarzy. Patrzyłam chwilę w jej oczy sprawdzając, czy u niej wszystko w porządku.
Wiedziałabym, gdyby była nieszczęśliwa lub może szczęśliwie zakochana, jak to u nastolatek
bywa. Gdy poczułam z nią jedność, obsypałam ją pocałunkami. Czółko, nos, policzki i usta.
I jeszcze kilka razy powtarzałam ten pocałunkowy rytuał. Ściskałam ją i wsłuchiwałam się
w odgłosy jej ciała. Wtulałam się, żeby poczuć jej ciepło, aż ogarnął mnie spokój. Rodzina
ciotki przyglądała się nam z zaciekawieniem. Jula patrzyła na mnie oczyma przepełnionymi
miłością i radością. Nasza mama stała w progu, czekając na swoją kolej, aby przywitać się
z córką. Jej serce napełniało się radością spowodowaną naszym widokiem. Bardzo nas obie
kochała.
Jak tylko Jula odsapnęła po podróży, zaczęłyśmy się razem zbierać do domu. Mam
jeszcze chwilę rozmawiała z ciotką, a potem poszłyśmy na przystanek autobusowy. Do domu
nie było daleko. Nie rozumiałam jednak, dlaczego tata po nas nie przyjechał, przecież miał
służbowy samochód w dodatku z kierowcą, który był na każde jego zawołanie. Torba
podróżna Julki nie była zbyt ciężka, żebyśmy nie mogły sobie z nią poradzić. Julce jednak
trudno było udźwignąć myśl, że ojciec tak bardzo zajęty był służbowymi sprawami, że
zapomniał o powrocie córki z kolonii. Od pewnego czasu odnosiłam wrażenie, że między
rodzicami dzieje się coś niedobrego. Ojciec coraz rzadziej bywał w domu, a Mam starała się
wiele rzeczy przed nami ukrywać. Rodzice oddalali się od siebie i pewnie z tego powodu
Mam cierpiała, lecz dla nas zawsze miała uwagę, uśmiech i dobre słowa. Wszystkie jej
wypowiedzi niosły ze sobą przekaz na lepsze jutro.
Była skromna, delikatna. Miała dziewczęcy błysk w oczach. Szczupłą posturę i kobiece
kształty. Piersi i biodra wyraźnie dawały znać, że jest kobietą. Niezwykle wąska talia
i pięknie wyrzeźbione nogi. Dłonie z długimi palcami uwieńczone paznokciami
o migdałowatym kształcie. Zadbane, lecz wskazujące na pracowitość ich właścicielki.
Młodziutka, zagubiona brunetka z oczami jak węgielki. Wąskie usta, które zdawały się kazać
milczeć niezależnie od sytuacji.
* * *
Prezes sądu udziela rad
Do gabinetu dyrektora weszła sekretarka, trzymając w ręku list z sądu:
– Panie dyrektorze, chyba nie mam dla pana dobrych wiadomości – stanęła w progu
i uniosła w górę zaklejoną kopertę.
– Co to takiego? Wejdź śmiało. Nie mogłaś tego otworzyć? Czy nie po to mam
sekretarkę? – dyrektor zażartował i kiwnął głową, żeby weszła dalej.
– Mogę otworzyć, sądzę jednak, że ten list dotyczy bardziej pana spraw osobistych niż
służbowych. Na kopercie jest pieczęć sądu rejonowego – wydziału rodzinnego i nieletnich.
Adresatem jest najwyraźniej pan, nie instytucja, którą pan reprezentuje – logicznie
wytłumaczyła.
– Pokaż to – mina mu natychmiast zrzedła. – Dlaczego do cholery tu przychodzą moje
prywatne listy! – zabrał kopertę z rąk sekretarki i trochę się zawstydził.– Pewnie to jakaś
pomyłka, jeśli nie ma pani teraz innych zajęć, to proszę przynieść mi kawę.
Kobieta oddała mu list i nic nie mówiąc, wyszła z gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi.
Kiedy został sam, otworzył kopertę i zaczął czytać. Z każdą przeczytaną linijką ogarniała go
coraz większa wściekłość. Pismo okazało się pozwem żony o alimenty na dzieci. Nacisnął
guzik interkomu i nie czekając, aż sekretarka się zgłosi, wydał jej służbowe polecenie.
– Nie łącz mnie teraz z nikim! Gdyby ktoś przyszedł, jestem niedostępny! – kipiała
w nim złość i chęć zemsty. Nie spodziewał się, że żona odważy się podać go do sądu
o pieniądze na dzieci.
Wybrał numer do zakładu Mam i rozkazującym tonem kazał jednej z jej koleżanek, która
podniosła słuchawkę przywołać ją do aparatu. Zaraz po tym, jak się przedstawiła,
wykrzykiwał wyzwiska i obiecywał, że ją zniszczy. W chwili, kiedy Mam zdała sobie sprawę,
że jego donośny głos rozchodzi się po całym biurowym pokoju, który dzieliła z innymi
pracownicami, jej buzia mocno poczerwieniała. Stała nieruchomo i przez dłuższą chwilę
przyjmowała ciosy, do momentu, aż wreszcie któraś z koleżanek wstała od biurka i zapytała
ją:
– Masz ochotę słuchać tego monologu?
Kiwnęła głową w prawo i w lewo na znak niechęci. Nie mogła wydusić z siebie ani
słowa.
– To dobrze! – koleżanka pewnym ruchem odebrała jej słuchawkę i z impetem odłożyła
ją, kończąc połączenie.
W słuchawce pana dyrektora rozległ się przeraźliwy trzask, a do gabinetu weszła
sekretarka z filiżanką gorącej kawy.
– Otwórz barek i dolej mi koniaku! – rozkazał jednoznacznie.
– Gorąca kawa i koniak? To pana zwali z nóg! Może lepiej wziąć coś na uspokojenie?
– zapytała sekretarka, choć nie miała pewności czy powinna się wtrącać w jego prywatne
sprawy.
– Z nóg to właśnie przed chwilą zwaliła mnie moja żona! Ona chce mnie zniszczyć! Całe
życie chce mi zniszczyć! Karierę chce mi zniszczyć! – wstał od biurka i mocno poirytowany
chodził po pokoju, nerwowo wymachując kopertą z sądu.
– Jak to chce pana zniszczyć? Karierę zniszczyć? – była zaciekawiona, co takiego
wprawiło go we wściekłość. – Chętnie panu pomogę, ale proszę usiąść i się uspokoić – siadła
na rogu jego biurka zakładając nogę na nogę i analizowała, jak daleko może się spoufalić.
– Powinien pan się teraz odprężyć, szkoda zdrowia – wstała i niepewnym krokiem podeszła
do niego, poluzowała mu krawat i zaczęła głaskać po torsie. – Serce cierpi, kiedy pan się
denerwuje. Pan potrzebuje kobiety opiekuńczej, która będzie pana wspierać. Doceni pana,
panie dyrektorze, a takie bezwzględne kobiety, jak pana żona trzeba od siebie odsunąć. Na
pewno coś pan wymyśli.
– Wiem, powinienem się uspokoić, trudno jednak trzeźwo myśleć, kiedy ktoś rzuca we
mnie błotem! Takie oszczerstwa! Ja reprezentuje urząd, w którym jestem dla dobra dzieci
i młodzieży! Jak ona tak może, przecież to mnie zniszczy! Jak ona mogła podać w pozwie
adres zakładu pracy! Będę teraz pośmiewiskiem, ludzie zaczną gadać! Jak ona mogła!
– potrząsał głową w prawo i lewo na znak goryczy, jaką odczuwał.
– Proszę więc zadzwonić do prezesa sądu i porozmawiać z nim – podpowiadała
sekretarka.
– Porozmawiać? Ale o czym? Ja nie znam tego człowieka, w jaki sposób on mógłby mi
pomóc w sprawie o alimenty? – ledwo ochłonął, a już ponownie zdenerwował się pomysłem
sekretarki.
– Więc proszę nie dzwonić w sprawie o alimenty tylko spotkać się z nim w sprawie źle
zaadresowanej koperty. Przecież chce pan złożyć skargę dotyczącą dostarczenia prywatnych
listów na adres urzędu, prawda? Z tego, co wiem, jego córka ma teraz nie lada problem
z przyjęciem na ASP, a pan chyba ma znajomych w reprezentacji uczelni? Mylę się? – zadała
retoryczne pytanie i zostawiła go samego, żeby przemyślał sprawę. Po kilku minutach w jego
gabinecie rozległ się dźwięk interkomu. Nacisnął guzik i odebrał połączenie od sekretarki.
– Panie dyrektorze, prezes sądu spotka się z panem jutro. Oczekuje pana u siebie
w godzinach dopołudniowych. Zaanonsowałam pana. Proszę wziąć ze sobą tę kopertę
z pozwem.
Następnego dnia, zaraz po porannej kawie dyrektor, wezwał kierowcę, aby ten zawiózł
go do sądu. Zabrał ze sobą list i zjawił się w gabinecie prezesa punktualnie o dziesiątej. Obaj
panowie piastujący wysokie funkcje urzędowe, mimo że widzieli się po raz pierwszy,
przywitali się jak dobrzy znajomi. Takie zwyczaje narzucały panujące w tym środowisku
konwenanse.
– Witam, w czym mógłbym pomóc panie dyrektorze? – prezes wyszedł zza biurka
i wskazał miejsce siedzące przy ławie dla gości. Usiadł razem z dyrektorem w wygodnym
wypoczynku i tym samym uwolnił się z roli urzędnika i zrównał do rangi swojego gościa,
który przyszedł w prywatnej sprawie. W tej sytuacji dyrektor nie musiał zachowywać
pozorów, nie był też skrępowany, ale od czegoś rozmowę trzeba było zacząć.
– Mam mały problem panie prezesie, gdyż listy adresowane do mnie z pana urzędu
trafiają wprost do urzędu oświaty, który reprezentuję. Nie chciałbym więcej, mieć takich
nieprzyjemności. To dla mnie krępujące – wręczył prezesowi kopertę, żeby ten mógł
sprawdzić nadawcę i adresata.
– Faktycznie! Ten list powinien trafić do pana rąk, a nie do miejsca pracy. Sprawdzę skąd
ta pomyłka. Pewnie zawaliła, któraś z pracownic biura podawczego. Poczeka pan? Wyjaśnię
sprawę nawet zaraz – prezes zawołał sekretarkę i służbowym tonem kazał jej prześledzić
drogę pisma i ustalić kto adresował kopertę.
– Chętnie bym poczekał, ale szczerze mówiąc mam spotkanie z kolegą z ASP.
Zapowiedział się koło jedenastej, że przyjdzie „po prośbie”. Coś mi się wydaje, że nie może
znaleźć miejsca w placówce oświatowej dla swojej wnuczki. Muszę chłopa wesprzeć
i odpowiednio zadziałać, żeby skorygowali listy przyjęć. Przecież nie zostawię kolegi po
fachu w potrzebie – zażartował, dając prezesowi do zrozumienia, że ma na tej uczelni
znajomości i jest w stanie załatwić różne sprawy. Wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie,
chcąc zakończyć rozmowę.
– Zaraz, zaraz, moment, to z pewnością nie potrwa długo – dygoczącym głosem
zagadywał prezes, byle gość nie opuścił go tak szybko. – Ja z kolei nie zostawię pana
dyrektora w potrzebie! Jestem tu po to, żeby bronić spraw obywateli. Proszę usiąść – wskazał
na wyłożony ciemnozieloną skórą fotel. – Mówi pan, na ASP to ciekawe – nie chciał
wypuścić go z gabinetu, bo zwęszył dla siebie interes. Nie miał czasu na zastanawianie się,
musiał wykorzystać okazję, która być może szybko by się nie powtórzyła.
– Nie trzeba aż takiego pośpiechu panie prezesie. Wie pan, to delikatna sprawa, a my się
prawie nie znamy – przysiadł na fotelu i z przygnębieniem zaczął opowiadać. – Moja żona
a wkrótce była żona – zaznaczył długim spojrzeniem prosto w oczy prezesa. – Jest
prawdopodobnie chora psychicznie. Rozstaliśmy się jakiś czas temu, a ona najwyraźniej nie
potrafi się z tym pogodzić. Przemawia przez nią zazdrość, chciwość i brak kultury. Chcąc
uniknąć ciągłych awantur, musiałem opuścić dom. Zrobiłem to oczywiście dla dobra dzieci.
Tułam się to tu, to tam czekając na mieszkanie. Jedyne co wyniosłem z domu to własne
ubrania, a ona okazała się niewdzięczna i do tego mściwa. Robi wszystko, żeby mnie
ośmieszyć, a nawet zniszczyć. Doprowadzić do tego, żebym stracił pracę! – podniósł głos, ale
szybko się opamiętał. – Ale zaraz, przepraszam, bo ja chyba panu przerwałem prezesie.
Mówił pan coś o ASP. Pan też ma tam przyjaciół? Może kolega, z którym mam się dziś
spotkać to nasz wspólny znajomy? – z premedytacją czekał, aż prezes sam ujawni mu swój
problem.
– Nie, nie do końca. Moja córka, sam pan wie, ma pan dzieci i chce dla nich jak najlepiej,
drugi rok jest na liście rezerwowych. W domu nie ma końca lamentom i biadoleniu. Wszyscy
chodzimy poddenerwowani. Żona ciosa mi kołki na głowie. Tak jak pan wspomniał, w domu
najważniejszy jest spokój. Ja również nie toleruję awantur. Przecież można się dogadać.
Problem w tym, że ja nie bardzo mam się z kim dogadać na tej uczelni – przerwał w pół
zdania i czekał na reakcję drugiej strony.
– Przyszedłem do pana prezesa z prośbą o pomoc w delikatnej sprawie. Rzecz jasna, że
teraz będę musiał się odwdzięczyć! – uspokoił prezesa i wyciągnął z czarnej aktówki
służbowy skoroszyt. – Proszę więc o dane tej nieszczęśliwej młodej damy, spróbujemy jej
pomóc.
W trakcie, kiedy prezes podawał dane osobowe córki, do gabinetu weszła sekretarka
i wyjaśniła, że adres na kopercie listu z pozwem był podany przez żonę pozwanego. W piśmie
do sądu powódka zaznaczyła, że pod adresem zameldowania pozwany nie przebywa. Nie
mając wiedzy, gdzie zamieszkuje, podała adres jego zakładu pracy i tym właśnie
zasugerowało się biuro podawcze obsługujące wysyłkę listów. Urzędniczym tonem
oznajmiła, że nie widzi tu żadnego błędu po stronie biura podawczego sądu. Prezes
podziękował jej za wyjaśnienie, ucinając dalsze komentarze. Kazał przynieść do gabinetu
dwie małe kawy i powiedział, żeby go teraz z nikim nie łączyć.
– No cóż, jedną sprawę mamy już wyjaśnioną. Teraz przejdźmy do zadań bieżących.
Ponieważ nie chcę być dłużnikiem kolegi dyrektora, za pomoc w sprawie mojej córki
– studentki, postaram się jak najlepiej przygotować kolegę do sprawy w sądzie – prezes
podszedł do zamykanej na kluczyk wysokiej szafki obłożonej ciemnym, błyszczącym
fornirem i wyciągnął butelkę brandy.
Nalał alkohol aż do połowy pękatych kieliszków na krótkiej nóżce i postawił na ławie.
Przysunął swój fotel bliżej rozmówcy, pochylił się w jego stronę i podał koniakówkę.
Stuknęli szkłem o szkło, wznieśli kielichy i opróżnili jednym ruchem aż do dna. Od tej pory
zaczęli rozmawiać ze sobą bez uprzejmości, zwracając się do siebie po imieniu. Prezes zaczął
udzielać dobrych rad, jak mu się wydawało pokrzywdzonemu.
– Po pierwsze Andrzejku nie bierz pełnomocnika. Jeśli dostosujesz się do moich
wskazówek, adwokat nie będzie ci potrzebny. Jak wspominałeś, w chwili kiedy musisz na
nowo się urządzić, każdy grosz się liczy. Przygotuję cię odpowiednio, a poza tym nie ma się
czym martwić, sprawę rozpoznaje tutejszy sąd rejonowy w składzie jednoosobowym
– klepnął go po plecach na znak, że nad wszystkim będzie czuwał i mówił dalej.
– Przede wszystkim musisz wykazać się w sądzie, a to wiąże się z tym, że trzeba
odpowiednio wcześniej podjąć pewne kroki. Nie mówię, żebyś dziewczynki pielęgnował na
co dzień, ale pozwól, że ci przypomnę, jak ważny jest kontakt z ojcem. Na sali sądowej będą
padać pytania: Czy odwiedza pan córki? Czy córki odwiedzają pana? Należy interesować się
ich nauką w szkole, być w kontakcie z wychowawcą lub dyrektorem. Pamiętać o ich
urodzinach i innych świętach, zabierać na spacery, że o wakacjach nie wspomnę. Jeśli nie
wspólne wakacje, to zorganizuj im obóz czy kolonie. Pamiętaj też, że dzieci muszą mieć
kontakt z dziadkami. To ważne dla ich prawidłowego rozwoju, bo muszą mieć poczucie
przynależności. No i oczywiście robić prezenty... Jeśli więc chcesz przejąć opiekę nad
dziećmi, naprawdę musisz wykazać się w sądzie – wszystko, co powiedział wcześniej,
podsumował w ostatnim zdaniu, które jak grom z jasnego nieba spadło na dyrektora.
– Ależ... ghe, ghe, yhu, uhu – zakrztusił się własną śliną, po czym zbladł, a nawet
zzieleniał.
– W porządku? Andrzejku, co się dzieje? – prezes naprawdę się przejął, lecz
momentalnie wszystko wróciło do normy.
– Tak, już w porządku. Yhy, yhu – zakasłał jeszcze kilka razy. – Pewnie ten koniak
podrażnił mi gardło. Mocna cholera, ale dobra – robił wszystko, żeby zamaskować strach
i przerażenie. – Panie prezesie, yyy... to znaczy Witek! Ja nie chcę odbierać dzieci matce,
byłbym potworem! Źle mnie zrozumiałeś! – oburzył się. Położył prawą dłoń na sercu jak do
przysięgi i tłumaczył dalej.
– Chodzi mi tylko o to, że potrzebuję trochę czasu. Czasu, żeby na nowo się urządzić.
Przecież to są koszty! Witek! Przy naszych urzędniczych pensjach, to nawet trudno uzbierać
na materac! – zaśmiał się szyderczo, lecz natychmiast spoważniał, gdy tylko przypomniał
sobie o żądaniach żony. Emocje nakręcały jego wypowiedzi. – Zostawiłem im dom
i wszystkie sprzęty, tu nie chodzi o telewizor, tu chodzi o to, że ja nie mam na alimenty! – nie
był w stanie dalej ukrywać powodu swojej wizyty. W końcu niechęć do płacenia sama
wplotła się w zdanie.
– No, gdybym cię nie znał, to pomyślałbym, że chcesz się wymigać – prezes roześmiał
się w głos, uznając jego wypowiedź za dobry żart.
– Więc jak Wysoki Sądzie? Mogę liczyć na najbardziej odległy termin rozprawy
i łagodny wyrok w sprawie? – naśladował styl wypowiedzi sędziego i kontynuował rozmowę
w atmosferze groteski, jednocześnie bezczelnie przedstawiając sędziemu swoje żądania.
– Andrzejku, stoisz na czele urzędu, który reprezentuje dzieci i młodzież. Widzę, że
dbasz o dzieci. Zainteresowała cię sprawa mojej córki. Jesteś dobrym człowiekiem i dobrym
ojcem. Jak mógłbym ci odmówić. Zrobię wszystko, żebyś dostał tę szansę. Sam wiesz, jak
duże obłożenie sprawami jest w urzędach, a ludzi do pracy wciąż brakuje – podał rękę na
przypieczętowanie zawartego między nimi układu, po czym panowie pożegnali się w zgodzie.
Po udanym spotkaniu dyrektor wrócił do pracy, odwołał zaplanowane narady i zniknął
w swoim gabinecie. Pół dnia przeszukiwał służbowy notes i wydzwaniał w pogoni za
kontaktem we władzach Akademii, aż w końcu udało mu się przenieść mało-zdolną pannę
z listy oczekujących na listę przyjętych. Kiedy napięcie minęło, odsapnął z ulgą i kazał
sekretarce wezwać do siebie kierowcę.
– Panie Mirku, proszę kupić duży bukiet róż. Najlepiej białych. Nie liczymy się
z kosztami. Jeśli panu braknie, proszę dołożyć ze swoich. Ja panu zwrócę pieniądze
– powiedział i wręczył kierowcy plik banknotów.
– Ojej! – szofer przeliczył i nie był w stanie pohamować swojego zaskoczenia. – To
chyba ze sto ich kupię!
– Niech pan weźmie dwadzieścia pięć. Tylko żeby były naprawdę świeże i o dużych,
lekko już rozwiniętych główkach. Panie Mirku tylko szybko, tak na jednej nodze! – chwycił
go za łokieć i odprowadził do drzwi, nie dając mu możliwości prowadzenia dalszej rozmowy.
Potem odwrócił się w stronę sekretarki i wydał jej polecenie. – Proszę o pocztę dla mnie
i wszystko, co ma pani przygotowane do podpisu. Proszę też nie łączyć do mnie telefonów
– powiedział służbowym tonem i nie czekając na odpowiedź, znów zamknął się w gabinecie.
Sekretarka była ogromnie ciekawa, jak poszło na spotkaniu z prezesem sądu i czy jej
rady na coś się zdały. Po oficjalnym tonie swojego szefa, postanowiła jednak w milczeniu
wykonać zlecone zadania służbowe. Po kilkunastu minutach wrócił kierowca z okazałym
bukietem róż i wszedł prosto do gabinetu dyrektora. Miał zamiar zapytać, z jakiej okazji są te
piękne kwiaty, lecz szef uciął jego wścibskie zapędy i pożegnał go, nakazując mu jak
najszybciej wracać do pracy. Rozpakował z szarego papieru kwiaty, przyjrzał się im uważnie
i naciskając klawisz interkomu, połączył się z sekretariatem.
– Pani Danuto, proszę przyjść do mnie! – wydał polecenie i natychmiast się rozłączył.
– Wzywał mnie pan, dyrektorze? – stanęła zaraz za progiem i przyjęła skromną postawę.
Stopa przy stopie, ręce lekko zgięte w łokciach i dłonie splecione palcami. Ubrana niczym
niewiniątko o aroganckich pomysłach w szarą ołówkową spódnicę za kolano i frywolną
bluzkę z dużą kokardą w czarno–białą kratę, nonszalancko upiętą na biuście.
– Pani Danko! – zaczął oficjalnie. Wyszedł zza biurka z napiętą do granic wytrzymałości
klatką piersiową i wyciągnął przed siebie bukiet kwiatów.
– To dla mnie, te kwiaty? A z jakiej okazji? Są białe, więc pewnie pasują na każdą
sposobność. No więc? Co pana zainspirowało? – była zdziwiona i ciekawa co będzie działo
się dalej.
– Tak, dla pani. Białe, bo wyrażają szacunek. Jestem pełen podziwu. Zasługuje pani na
moje uznanie. Bardzo mi pani wczoraj pomogła, zdaję sobie sprawę, że same kwiaty w tej
sytuacji to jednak za mało – prawił jej pochwały i obiecywał więcej niż uprzejme gesty.
– Panie dyrektorze, nie zasłużyłam sobie na takie pochlebstwa. Jestem pana sekretarką.
To mój obowiązek nad wszystkim czuwać, dopuszczać do spotkań i rozmów tylko
wartościowych ludzi, pilnować pana spraw i je organizować. Cieszę się, że mam pana
zaufanie i mogłam odegrać kluczową rolę we wsparciu nawet w życiu prywatnym. To dla
mnie w pewnym sensie nobilitacja i to wystarczy panie dyrektorze.
– Pani Danusiu, przecież pani jest doskonałym strategiem. Najmniejszy pomysł
obudowuje pani scenariuszem, precyzyjnie zaznaczając w nim kolejne kroki aż do osiągnięcia
celu. Wykazała się pani gorliwością, analizując i dobierając taktykę, którą należało się
posłużyć. Nie wiem, czy pani zdaje sobie z tego sprawę, ale to, co pani uprawia, to prawdziwa
sztuka wojenna a do tego przychodzi to pani z łatwością. Nazwałbym panią urodzonym
politykiem. Pani ma prawdziwe zdolności przywódcze! – tłumaczył, jakby odkrył w niej
wartościowy potencjał, którego do tej pory nie była świadoma.
– Nie wiem, dokąd pan zmierza dyrektorze. Chce mnie pan oddelegować na inne
stanowisko? – była trochę zaniepokojona, gdyż krzyżowało to jej plany.
– Zdałem sobie sprawę, że marnuje się pani w sekretariacie. Z drugiej zaś strony, nie
mogę sobie pozwolić, ach nie pogodziłbym się z tym, że panią stracę – podniósł jej dłoń do
swoich ust i lekko cmoknął. Udawał zasmuconego, ale w głowie miał już pomysł jak
wynagrodzić sekretarkę, za pomoc w delikatnej osobistej sprawie, przy pomocy zakładowych
funduszy.
– Niczego nie oczekuję. Jestem gotowa na każde pana zawołanie – odpowiedziała, jak
odpowiedzieć należało.
– Zrobię panią kierownikiem sekretariatu! To mi pozwoli, legalnie podwyższyć pani
pensję – czekał na jej reakcję.
– Żeby być kierownikiem sekretariatu trzeba mieć pod sobą przynajmniej dwóch
pracowników panie dyrektorze, a ja pracuję tu sama – powiedziała.
– No właśnie, za dużo pani pracuje, wszystko robi pani sama. Muszę panią odciążyć. Te
wszystkie pisma, listy, faksy, drukowanie, kopiowanie, umawianie spotkań i organizacja
wyjazdów służbowych, a do tego zaopatrywanie biura w niezbędne materiały, o jak ten
właśnie – wyciągnął butelkę szampana z barku i dwa kieliszki.
– Mile mnie pan zaskoczył, ale czy dla dwóch nowych pracownic naprawdę znajdzie się
zajęcie? – bała się, że będzie musiała niańczyć stażystki.
– To już wyjaśniliśmy. W moim urzędzie bardzo istotne jest biuro sekretariatu, gdyż
stanowi filar, główne wsparcie dla całej kadry zarządzającej. Zarówno pod względem
organizacyjnym, jak i wizerunkowym. Tu praca zawsze się znajdzie. Przejmiemy pokój od
księgowości i zrobimy wejście bezpośrednio do sekretariatu. Będzie pani pracować jak
dotychczas, a dwóm podwładnym z pokoju obok podrzucać nudną papierkową robotę.
Statystyki, układanie akt i archiwizacja. Mogą to być osoby niedoświadczone, zdecydowanie
na najniższych stanowiskach i niewielką pensją. Nie chciałbym zbytnio obciążać publicznego
budżetu – odkręcił metalowy drucik zabezpieczający korek i bezszelestnie otworzył butelkę
z bąbelkami.
– To ja poproszę do pełna. Właśnie awansowałam! – podstawiła kieliszek. Ucieszyła się
z awansu, była jednak przekonana, że to jeszcze nie koniec jej kariery przy dyrektorze.
– Najlepszego! No i gratuluję podwyżki! – był dumny ze swojego pomysłu.
Spodziewał się, że sekretarka, mając dług wdzięczności, już zawsze będzie lojalna wobec
niego. Nie była pierwszą osobą, którą zobowiązał wobec siebie za jakąś przysługę.
Z łatwością, niemalże z każdym dniem, budował sieć ludzi zależnych od niego i tym razem
również udało mu się wciągnąć kolejnego dłużnika.
– A wracając do wizyty w sądzie, czy udało się rozwiązać pana problem? – nieśmiało
zapytała sekretarka.
– No tak! Stąd też moje dla pani pochwały. Miała pani doskonały pomysł, lecz czeka
mnie teraz sporo zajęć.
– Nie rozumiem. Prezes skazał pana na prace społeczne? – zażartowała.
– Doskonale to pani ujęła! – roześmiał się aż do rozpuku. – Prace społeczne, nie
nazwałbym tego lepiej. Prezes uświadomił mi, że dla dobra dzieci muszę mieć z nimi kontakt.
Zrobiłem ogromny błąd, biorąc sobie za żonę dziewczę z robotniczej rodziny, ale nie mogę
przecież pozwolić, żeby dziewczynki się zmarnowały. Moja obecność w ich życiu jest
niezbędna. Zgadzam się z sędzią w stu procentach! Dziewczynki powinny spędzać ze mną
więcej czasu – przekonywał sekretarkę o swej dobrej woli w kontaktach z dziećmi
i sugerował, konieczność wprowadzenia córek na wyżyny struktury społecznej, czego matka
nie byłaby w stanie dokonać.
– To się nazywa mezalians – z powagą w głosie podsumowała. – Z tego, co pan
opowiada, żonie po prostu brak ogłady! Z drugiej strony jednak trzeba ją zrozumieć. Wyszła
za mąż, może i z miłości, ale jestem pewna, że rodzina pchnęła ją w pana ramiona w celu
zdobycia lepszej pozycji społecznej. Nikt jednak nie przewidział, że reguły funkcjonowania
świata, w który weszła, mogą być dla niej zbyt skomplikowane. Do odgrywania takich ról
trzeba się przygotowywać już od wczesnego dzieciństwa. Dobrze by było coś z tym zrobić
– dała mu znać, że jak najszybciej powinien się z nią rozstać.
– Jak zwykle ma pani rację. Za dużo między nami różnic. Nie prowadzą one do
zrozumienia, nie uzupełniają się, tylko skutkują sprzecznością. Wszystkie prowadzą do
mezaliansu, co prawda niewielkiego, ale na wielu płaszczyznach. To pewne! Moje
małżeństwo jest skończone. Nie zostało mi nic innego niż wnieść sprawę o rozwód – popierał
jej punkt widzenia, z którym resztą było mu bardzo wygodnie.
– Nie sądzę! Proszę się jeszcze wstrzymać. Prezes naszego sądu to bardzo mądry
człowiek. Proszę stosować się do jego zaleceń, a wszystko skończy się dobrze. Myślę, że
pana żona sama wniesie pozew o rozwód, to tylko kwestia czasu. Pan jednak nie powinien
wychodzić przed szereg, lecz wykazać się dobrą wolą, jak radził prezes. Odwiedzać córki,
organizować wyjazdy... – kobieta zagalopowała się w swej wypowiedzi i kiedy się
zorientowała natychmiast zamilkła.
– Skąd pani wie, jakich rad udzielał mi prezes? Nie rozmawiałem przecież z panią o tym
– był zaskoczony tym, co powiedziała i chciał dowiedzieć się więcej.
– Pan wybaczy dyrektorze, musiałam wspominać, że córka prezesa to moja przyjaciółka,
stąd wiedziałam, że ma kłopoty z przyjęciem na studia. Wtedy też postanowiłam wykorzystać
jej ojca, prezesa sądu, żeby wesprzeć pana dyrektora w jego delikatnej sprawie. Zrobiłam to
dla pana. Nie myśli pan, chyba że było inaczej – zrobiła niewinną minę i wyglądało, jakby za
moment miała się rozpłakać, będąc niesłusznie oskarżoną przez podejrzliwego szefa.
Łzy napłynęły Dance do oczu ze strachu, że o mało co nie wpadła we własne sidła.
Jeszcze moment i wyszłoby na jaw, że ukartowała spotkanie dyrektora z prezesem, żeby
pomóc koleżance dostać się na studia. Przecież dyrektor w podzięce dał jej stanowisko
kierownika sekretariatu, wierząc, że było dokładnie odwrotnie. Niezręczną dla sekretarki
sytuację przerwała księgowa, wchodząc do gabinetu z prośbą o podpis na listach wypłat, które
sporządziła.
– Tu jesteś Danusiu! A ja czekałam kilka minut przy twoim biurku, żebyś przekazała
listy, aż zorientowałam się, że muszę zrobić to osobiście – zwróciła się do sekretarki, zerkając
na dyrektora.
– Tak, wezwałem panią Danutę, żeby przedstawić jej propozycję awansu. Pani Danuto to
chyba już nie tajemnica? Czy chce się pani pochwalić koleżankom osobiście? – zwrócił się do
sekretarki, ale milczała. – Dobrze, więc sam to zrobię. Proszę w następnej liście płac
uwzględnić Danutę w wyższej kategorii zaszeregowania. Od początku następnego miesiąca
obejmie ona stanowisko kierownicze – poinformował księgową, która tylko kiwnęła głową,
położyła dokumenty na biurku i szybko wyszła.
– Panie dyrektorze, jeszcze raz dziękuję za awans. Teraz jednak muszę pana opuścić
i zająć się terminarzem pana spotkań – oznajmiła i opuściła gabinet.
* * *
Pobierz darmowy fragment (pdf)