Darmowy fragment publikacji:
Jerzy Huczkowski
SPOTKAŁEM
JERZEGO GIEDROYCIA
LISTY
1993-2000
universitas
SPOTKAŁEM
JERZEGO GIEDROYCIA
Jerzy Huczkowski
SPOTKAŁEM
JERZEGO GIEDROYCIA
LISTY 1993-2000
Kraków
© Copyright by Jerzy Huczkowski and Towarzystwo Autorów
i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2011
ISBN 97883–242–1521–8
TAiWPN UNIVERSITAS
Opracowanie redakcyjne
Wanda Lohman
Projekt okładki i stron tytułowych
Ewa Gray
Na okładce
Kinga Polit, Skarabeusz, 1997
www.universitas.com.pl
Spis treści
Od redakcji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7
Jerzy Huczkowski, Spotkałem Jerzego Giedroycia . . . . . . . . . . . . . . . . . 9
Jerzy Giedroyc i Jerzy Huczkowski, Listy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
25
Jerzy Huczkowski o sobie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 148
Aneks
1. Jerzy Huczkowski, Studencki Komitet Rewolucyjny
w Krakowie i jego losy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 157
2. Jerzy Huczkowski, Historia i skutki pewnej politycznej doktryny . 166
3. Apel Stowarzyszenia „Kuźnica”, 7 maja 1994 . . . . . . . . . . . . . . . . . 176
4. Stanowisko Stowarzyszenia „Kuźnica” w sprawie wyborów
samorządowych 1994 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 177
5. Jerzy Turowicz, W sprawie „doktryny odtrącenia” . . . . . . . . . . . . . 179
6. Jerzy Huczkowski, Doktryny odtrącenie ciąg dalszy:
Odpowiedź Jerzemu Turowiczowi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 185
7. Jerzy Huczkowski, Moje spotkanie z Jerzym Giedroyciem . . . . . . . 193
8. Federacja Organizacji Polskich na Ukrainie, podziękowanie . . . . . 195
9. Jerzy Huczkowski, „Zwalisty”. Moje spotkania
z Jerzym Grotowskim „z tamtych lat” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 196
10. Jerzy Huczkowski, Moje kolejne spotkanie
z Jerzym Giedroyciem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 200
Indeks osób . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 205
5
Od redakcji
„Kuźnicę” jako klub twórców i animatorów kultury i nauki zakła-
dali ludzie z pokolenia przedwojennej lewicującej młodzieży, zaanga-
żowani potem w okupacyjny ruch oporu i powojenny entuzjazm odbu-
dowy oraz z pokolenia młodych i starszych uczestników Października
‘56. Paryska „Kultura” była ich stałą lekturą, a koncepcje polityczne
Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego często obecne (świa-
domie lub podświadomie) w kuźniczańskich dyskusjach. Dlatego stało
się rzeczą naturalną, że po wielkiej zmianie systemowej, z którą znacz-
na część Kuźniczan wiązała ogromne nadzieje, Jerzy Giedroyc, postać
otoczona tak szczególnym zainteresowaniem i szacunkiem, stał się
kandydatem do nagrody Kowadła przyznawanej tym, których „Kuźni-
ca” chciała oficjalnie i jednoznacznie wyróżnić. Decyzja dojrzewała w
wielu dyskusjach: „Kuźnica” nie lubi bowiem manifestować zachowań
stadnych, a w dodatku kandydat na laureata ogłosił, że nie przyjmuje
krajowych nagród i wyróżnień. Ostatecznie pod koniec 1992 roku za-
padła jednogłośna uchwała „Kuźnicy” o przyznaniu Jerzemu Giedroy-
ciowi Kowadła.
Jak można się było spodziewać, laureat odmówił przyjęcia nagro-
dy, ale w liście do „Kuźnicy” wyraził swoją sympatię dla nas. To wła-
śnie stało się przesłaniem, aby jadący w tym czasie do Francji dzia-
łacz „Kuźnicy”, znany z zaangażowania w przemiany Października
‘56 (uczestnik Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego w Krakowie)
i w rozwój polskiej atomistyki (współbudowniczy pierwszego polskie-
go cyklotronu), a także mocno związany ze środowiskiem twórców
kultury i sztuki, dr Jerzy Huczkowski, pojawił się jako przedstawiciel
„Kuźnicy” u Jerzego Giedroycia w Maisons-Laffitte.
Ten pierwszy kontakt pomiędzy nimi dał początek stałej wymianie
korespondencji, idei i opinii na tematy życia publicznego, jak również
realizacji przez Jerzego Huczkowskiego projektów, którym Jerzy Gie-
droyc zgodził się patronować.
Ich korespondencja przedstawiona w całości w tym tomie „Bibliote-
ki Kuźnicy” jest jeszcze jednym świadectwem zaangażowania Jerzego
Giedroycia w sprawy polskie i polską obecność w Europie. Stanowi
7
skromne uzupełnienie wielu już opublikowanych i przygotowywanych
do publikacji tomów korespondencji tego myśliciela i działacza.
Listy drukujemy w postaci integralnej z drobnymi poprawkami pi-
sowni i interpunkcji.
kwiecień 2011 r. Instytut Badań Społecznych „Kuźnicy”
8
Jerzy Huczkowski
Spotkałem Jerzego giedroycia
W 1992 roku byłem członkiem prezydium Rady „Kuźnicy”, któ-
rej przewodniczył w tym czasie prof. Hieronim Kubiak. Wystąpiliśmy
jesienią 1992 roku z projektem, aby Nagrodę Honorową „Kuźnicy” –
„Kowadło” przyznać Jerzemu Giedroyciowi, co Rada w pełni aprobo-
wała. Wiedzieliśmy co prawda, że Jerzy Giedroyc żadnych wyróżnień
krajowych nie przyjmuje – ale to przecież nie znaczyło, że nie mamy
prawa wyrazić naszego wielkiego uznania, przyznając mu tę nagrodę.
Na list prof. Kubiaka przyszła odpowiedź Jerzego Giedroycia,
w której potwierdził znane swoje stanowisko, ale jednocześnie wyra-
ził sympatię dla krakowskiego klubu. To był dobry początek i następ-
ny prezes „Kuźnicy” (na przełomie roku 1992/93 następowała zmiana
przewodnictwa), poseł Andrzej Urbańczyk, mógł poprosić redaktora
Giedroycia, aby zechciał przyjąć w Maisons-Laffitte wybierającego się
właśnie do Paryża przedstawiciela „Kuźnicy” – czyli mnie.
Giedroyc zaakceptował wizytę i 14 kwietnia 1993 roku pojawi-
łem się przed znanym wszystkim czytelnikom „Kultury”, położonym
w ogrodzie, domem pod numerem 91 przy Avenue de Poissy. Odwie-
dzający po raz pierwszy „Kulturę” zawsze piszą, jak wielkie wrażenie
robiła na nich uprzejmość i nienaganne maniery gospodarza, przed-
wojennego dyplomaty, którym pozostał wierny. Byłem po prostu za-
uroczony tym eleganckim starszym panem i życzliwością, z jaką mnie
przyjął. A także tym, że uznał mnie za kogoś, z kim warto wymienić
poglądy na temat aktualnej sytuacji w kraju. Odbyliśmy długie spotka-
nie, w czasie którego, jak mi się wydaje – przypadliśmy sobie do gustu.
Swojej rozmowy z redaktorem „Kultury” nie zacząłem od sytuacji
w Polsce, lecz od wcześniejszej historii. Z „Kulturą” bowiem zetkną-
łem się po raz pierwszy, a jeśli nawet nie po raz pierwszy – bo wcze-
śniej o niej dużo słyszałem – to w sposób dla mnie najważniejszy, który
wręcz zaciążył na całym moim przyszłym życiu, w październiku 1956
roku. Czyli 37 lat wcześniej. Należałem wtedy do ścisłego kierownic-
twa Rewkomu, czyli Komitetu Rewolucyjnego Studentów Krakowa,
9
a trafiające do nas egzemplarze „Kultury” (m.in. – jak się później do-
wiedziałem – dzięki Hannie Rewskiej1, legendarnej uczestniczce zor-
ganizowanego przez AK zamachu na gen. Kutscherę w okupowanej
Warszawie) traktowaliśmy jak Biblię. Redaktor naczelny „Kultury” był
dla nas już wówczas wielkim autorytetem, a dla mnie pozostał takim na
zawsze. Podobnie jak na zawsze stała się dla mnie interesująca paryska
„Kultura” i linia, którą Jerzy Giedroyc nadawał pismu w zasadniczych
dla polityki polskiej sprawach. Śledziłem tę linię i na ogół zgadzałem
się z nią, jeśli chodzi o cele, choć nie zawsze podzielałem jego opinię
w sprawach dotyczących taktyki2.
Pozwala mi to dziś stwierdzić, że i ja wychowywałem się w szko-
le politycznego myślenia „Kultury”. Przyczynił się do tego również
pewien łączący mnie z „Kulturą” projekt Hanny Rewskiej. Ale o nim
znajdzie czytelnik bliższe informacje w moim pierwszym liście do Je-
rzego Giedroycia, z 30 maja 1993 roku.
Pomiędzy rokiem 1957, w którym zgodnie ze wspomnianym pro-
jektem miałem znaleźć się w Maisons-Laffitte, a rokiem 1993, w któ-
rym znalazłem się tam rzeczywiście – upłynęło blisko 36 lat. W ciągu
pierwszych dziesięciu lat tego okresu nie miałem żadnego kontaktu
z „Kulturą”, gdyż po aresztowaniu Hanny Rewskiej przerwany został
nasz dostęp do tego pisma. Od kiedy natomiast z początkiem lat 60. za-
cząłem jeździć za granicę – ten dostęp ponownie uzyskałem. Pierwszy
wyjazd wiązał się z wizytą u mojego wujka, podpułkownika Tadeusza
Wallicha – żołnierza Pierwszej Brygady Legionów, spowinowaconego
przez swoją żonę, Wandę, ze słynnym generałem Orliczem-Dreszerem.
Wujek przebywał w Paryżu, gdzie znalazł się na emigracji po wyzwole-
niu z niewoli niemieckiej, do której dostał się w 1939 roku. Całą wojnę
przesiedział jako jeniec w oflagu w Woldenbergu. Ponieważ, podobnie
jak Giedroyc, był piłsudczykiem, więc „Kultura” zawsze była obecna
w jego domu.
Nie odważyłem się jednak wtedy odwiedzić redakcji „Kultury”.
Dlaczego? Mimo że formalne zaproszenie z Paryża nie przyszło od
wujka, lecz od innej osoby, podejrzewałem, że ci, którzy wydawa-
1 Hanna Rewska – Anna Szarzyńska-Rewska, ps. Hanka (1927–1970) była
podczas zamachu na Kutscherę odpowiedzialna za sygnalizację. Uczestniczyła
w Powstaniu Warszawskim. Należała do Klubu Krzywego Koła. W 1959 r. skazana
na 1,5 roku więzienia za kontakty z paryską Kulturą.
2 Byłem na przykład, w przeciwieństwie do Jerzego Giedroycia, od początku
zwolennikiem zawartego przy Okrągłym Stole porozumienia.
10
li mi paszport, musieli znać moje pokrewieństwo z Tadeuszem Wal-
lichem. A ten pracował przed wojną w Ministerstwie Spraw Wojsko-
wych i w momencie wybuchu wojny był szefem sztabu KOP (Korpusu
Ochrony Pogranicza) – szczególnie aktywnego na wschodnich rubie-
żach Polski. Gdybym przebywając u niego odwiedził „Kulturę”, która
w tym okresie znajdowała się, jak można się było domyślać, pod ści-
słym nadzorem działających w Paryżu agentów polskich władz – mo-
głoby to po moim powrocie do kraju zaowocować przesłuchaniami, do
których po październikowych doświadczeniach nie tęskniłem. Smako-
witym dodatkiem do takich skojarzeń był fakt, że wujek zakwaterował
mnie w swojej rzemieślniczej pracowni, gdzie wytwarzano swetry. Ale
na jej drzwiach o produkcji swetrów wcale nie było mowy, natomiast
znajdowały się dwie tabliczki. Pierwsza z nich obwieszczała, że w po-
mieszczeniu tym mieści się PPS (Polska Partia Socjalistyczna), której
wujek był paryskim członkiem, a na drugiej figurował napis, już bez
skrótu: „Liga Walki z Bolszewizmem”!
„Kultury” nie odwiedziłem więc ani wtedy, ani później. Zadowala-
łem się jedynie lekturą jej wydań zarówno w czasie kolejnych pobytów
w Paryżu, jak i później w Monachium (gdzie „Kulturę” znalazłem w bi-
bliotece uniwersyteckiej), a także w Londynie i w USA. W czasie swo-
ich pobytów amerykańskich mieszkałem u naszego kuzyna Tadeusza
Kozioła, też piłsudczyka – a więc i prenumeratora „Kultury”.
Po 1989 roku, gdy zmienił się w Polsce ustrój, mogłem oczywiście
udać się do Paryża i odwiedzić Maisons-Laffitte, ale wstyd mi było
zjawić się tam tak bez powodu i w dodatku dopiero wtedy. Przyznanie
przez „Kuźnicę” Nagrody Honorowej „Kowadła” dla Jerzego Giedroy-
cia stało się więc doskonałym pretekstem, żebym wreszcie mógł po-
znać osobiście redaktora „Kultury”.
Nie przypuszczałem, że moja wizyta i zawarcie bezpośredniej zna-
jomości z Jerzym Giedroyciem spowoduje moje nowe wejście do świa-
ta polityki, a także zaowocuje podjęciem kilkuletniej korespondencji
oraz współdziałania na różnych polach z redaktorem „Kultury”.
Wstępem do tej współpracy było zaproszenie Giedroycia, abym
zaprezentował na łamach „Kultury” w formie artykułu przedstawioną
mu w liście moją analizę sytuacji politycznej w kraju, po wygranych
przez lewicę wrześniowych wyborach roku 1993. Artykuł mój „Histo-
ria i skutki pewnej politycznej doktryny” ukazał się w kwietniowym
wydaniu „Kultury” w 1994 roku. Wywołał dyskusje i krytyczne opinie
bliskich współpracowników redaktora: Jerzego Turowicza i Gustawa
Herlinga-Grudzińskiego. Na łamach „Kultury” została wydrukowana
11
wyważona (tak napisał o niej Giedroyc), obszerna polemika z moim
artykułem, którą przesłał do Paryża Jerzy Turowicz. Tekst ten sprawił
mi dużą satysfakcję, wynikającą z przeświadczenia, że „nasi polemiści
świadczą o nas”: osoba o tak wielkim autorytecie uznała, że mój drugi3
artykuł polityczny jest wart polemiki.
Nie znalazła się natomiast w „Kulturze” bardzo negatywna (jak na-
pisał Jerzy Giedroyc) opinia Herlinga-Grudzińskiego. Wątpię zresztą,
czy Herling-Grudziński w ogóle zamierzał ze mną polemizować na piś-
mie. Mógł po prostu wyrazić w rozmowie z Giedroyciem swoje oburze-
nie, że taki artykuł został w ogóle w „Kulturze” wydrukowany.
Herling-Grudziński rozpoczynał z początkiem maja 1994 roku swo-
ją tryumfalną, drugą już, wizytę w Polsce, którą opisał w Dzienniku pi-
sanym nocą wydrukowanym w „Kulturze” wrześniowej. Jeszcze w ra-
mach przygotowań do podróży (miał już zapewne w rękach kwietniowy
numer „Kultury”) dotarła do niego „Rzeczpospolita”, a w niej rozmo-
wa z Leszkiem Kołakowskim. Kołakowski przedstawił w niej refleksje
dotyczące sytuacji politycznej w Polsce po wyborach. Pierwszy akapit
dziennika pisanego jeszcze w Neapolu, Herling-Grudziński w całości
poświęcił swojej, zupełnie odmiennej opinii o sytuacji w kraju – bardzo
ostro krytykując poglądy wyrażone w tej sprawie przez Leszka Koła-
kowskiego.
W tym samym wydaniu „Kultury” Jerzy Giedroyc zaczął swoją,
wprowadzoną niedawno rubrykę „Notatki redaktora” od stwierdzenia,
że całkowicie nie zgadza się z oceną Herlinga-Grudzińskiego. „Krop-
kę nad i” w narastającym od miesięcy konflikcie obu wielkich Pola-
ków stanowi przesłany z początkiem 1996 roku do „Kultury” przez
Herlinga-Grudzińskiego odcinek Dziennika pisanego nocą, zawiera-
jący jego „prywatny dekalog głupstw i grzechów w polityce polskiej
po 1989 roku”. Głównym obiektem ataku pisarza w części Dziennika
zatytułowanej „Dekalog” był tym razem Adam Michnik. Z krytyką
spotkał się też pierwszy premier wolnej Polski – Tadeusz Mazowiec-
ki. Giedroyc uzależnił druk dziennika od wycofania kontrowersyjne-
3 Pierwszy został opublikowany w „Życiu Literackim” w 1956 r., nosił tytuł
„Zabawa w niewiadome, czy rewolucji ciąg dalszy” i był odpowiedzią na artykuł
redaktora naczelnego „Życia Literackiego” Władysława Machejka pt. „Komitety
Rewolucyjne, czyli zabawa w niewiadome”. Ukazał się on niestety w momencie,
gdy Gomułka uznał, że ciągu dalszego nie będzie, a tych, którzy go pragną, należy
skutecznie przywołać do porządku (rozwiązanie Studenckich Komitetów Rewolu-
cyjnych, Rewolucyjnego Związku Młodzieży i wreszcie zlikwidowanie „Po pro-
stu”). Bliższe omówienie mojego udziału w SKR w Aneksie 1.
12
go „Dekalogu”, na co się nie zgodził Herling-Grudziński. Dziennika
zawierającego „Dekalog” nie przyjął również do druku w „Tygodni-
ku Powszechnym” Jerzy Turowicz. W rezultacie od marca 1996 roku
Dziennik pisany nocą zaczął pojawiać się na łamach „Rzeczpospolitej”,
w dodatku „Plus Minus”. A w pierwszym jego odcinku znalazł się kon-
trowersyjny „Dekalog”.
Opisałem tak obszernie całą sytuację po to, aby stwierdzić, że moje
„pięć minut w historii” było wynikiem zbiegu okoliczności4, w który,
zupełnie nieświadomy, wpisałem się swoim artykułem. Zdałem sobie
z tego sprawę dopiero teraz, po przeczytaniu dużej liczby artykułów,
a także książek, dotyczących paryskiej „Kultury” i Jerzego Giedroycia,
które w okresie ostatnich kilkunastu lat się w Polsce pojawiły. Włącznie
z najnowszym, ale być może najobszerniejszym, opracowaniem. Mam
na myśli książkę Magdaleny Grochowskiej „Jerzy Giedroyc”.
Opowiadając Jerzemu Giedroyciowi o moim udziale w Komitecie
Rewolucyjnym Studentów Krakowa i polskim Październiku ‘56 oraz
naszych kontaktach z „Kulturą” w tym czasie i wpływie, jakie te wy-
darzenia wywarły na całe moje dalsze życie, stwierdziłem, że zamie-
rzam opisać je w swojej autobiografii. Jerzy Giedroyc już w pierwszym
liście, który otrzymałem od niego po naszym spotkaniu, przypomina
mi o tej deklaracji. Od tego czasu sprawa mojego pisania stała się nie-
odłącznym niemal wątkiem całej naszej korespondencji. Niestety au-
tobiografia przegrywała z bieżącymi działaniami, które na różnych po-
lach podejmowałem. Źródłem i inspiracją do wielu z nich była zresztą
właśnie znajomość z redaktorem „Kultury”. Autobiografia ciągle więc
4 Powodem zwrócenia uwagi na ten artykuł mogła być nie tylko tytułowa
„doktryna odtrącenia”, ale także zawarte w nim moje poglądy dotyczące znacze-
nia polskiego października. Andrzej Walicki w wydanej w 2010 roku książce pt.
„Idee i ludzie. Próba autobiografii”, w rozdziale „Dygresja o sensie przełomu paź-
dziernikowego” odniósł się tak do mojego artykułu: „…dzisiejszym elitom poli-
tycznym trudno jest pojąć, dlaczego system popaździernikowy, równie skuteczny
w zagradzaniu im drogi do uczestnictwa we władzy jak system stalinowski, miałby
uchodzić za zasadniczo różny od swego poprzednika. Wydaje się jednak, że opinię
większości społeczeństwa pamiętającego tamte czasu trafniej wyraża artykuł opu-
blikowany w roku 1994 na łamach paryskiej „Kultury”. „Wydarzenia 1956 roku
(czytamy w nim) wyprowadziły społeczeństwo polskie z okresu pełnego zniewole-
nia do systemu, w którym już dało się żyć z odrobiną godności. Różnica pomiędzy
Polską początku lat pięćdziesiątych a Polską po roku 1956 jest znacznie większa
niż między Polską przed i po 1989 roku” (Jerzy Huczkowski, Historia i skutki pew-
nej politycznej doktryny, „Kultura” 1994, nr 4).
13
jest w trakcie realizacji. Jedynie wspomnienia poświęcone mojej paź-
dziernikowej przygodzie z polityką (o które szczególnie dopominał się
Jerzy Giedroyc) znalazły się już w druku w krótkim tekście mojego
wystąpienia zamieszczonym w wydanej przez UNIVERSITAS w 2004
roku książce „Polski Październik 56 roku na Uniwersytecie Jagielloń-
skim”, stanowiącej materiały sympozjum naukowego pod tym samym
tytułem. Ponieważ do niektórych zawartych w tym tekście informacji
odnoszę się w moich listach, uznałem, że należy go zamieścić w niniej-
szej książce5.
Czytając obecnie moją korespondencję z Jerzym Giedroyciem,
a także starając się odnaleźć w starych kalendarzach jakieś ślady na-
szych spotkań, stwierdziłem, że brak przy nich chronologicznego odnie-
sienia do wydarzeń politycznych, które miały w Polsce w tym samym
czasie miejsce. Głównie dotyczy to moich wizyt w Maisons-Laffitte
w pierwszych latach naszej korespondencji, a więc od wyborów do sej-
mu w 1993 roku po wybory prezydenckie w 1995 roku. Postanowiłem
brak ten uzupełnić poniższym akapitem.
Zacznę od 8 lipca 1989 roku, kiedy to na pierwszej stronie „Gazety
Wyborczej” ukazał się artykuł Adama Michnika „Wasz prezydent, nasz
premier”. Niedługo później, sejm przy poparciu Lecha Wałęsy, powie-
rzył misję utworzenia nowego rządu Tadeuszowi Mazowieckiemu. Ten
z kolei, na swojego ministra finansów powołał Leszka Balcerowicza –
i proces przemian polityczno-gospodarczych nabrał tempa. 29 stycznia
1990 roku odbył się XI zjazd PZPR, na którym rozwiązano tę partię,
a w następnym dniu, podczas Kongresu założycielskiego – powstała
Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej. Przewodniczącym Rady
Naczelnej SdRP wybrano Aleksandra Kwaśniewskiego. W tym samym
roku, po rezygnacji prezydenta Jaruzelskiego, odbyły się przyśpieszone
wybory prezydenckie, w których wśród kandydatów znaleźli się Lech
Wałęsa i Tadeusz Mazowiecki. Przypuszczano, że między nimi rozegra
się zasadnicza walka o fotel prezydenta. Ku powszechnemu zdumieniu
do drugiej tury wyborów nie wszedł jednak Tadeusz Mazowiecki, lecz
przybyły z Peru właściciel tajemniczej „czarnej teczki” – Stanisław Ty-
miński. Wygrał w tej sytuacji oczywiście Lech Wałęsa. 27 października
1991r. odbyły się wybory do sejmu, w których mandaty zdobyły aż 24
ugrupowania polityczne. Największą ilość głosów otrzymała Unia De-
mokratyczna (13,48 ), ale zaraz po niej uplasował się Sojusz Lewicy
Demokratycznej (13,04 ). Rządy w tym rozbitym sejmie zmieniały
5 Zob. Aneks 1.
14
się jak w kalejdoskopie. Sytuacja taka miała miejsce do 28 maja 1993
roku, kiedy to po przegłosowaniu przez sejm wotum nieufności dla
rządu Hanny Suchockiej, wobec niewybrania kolejnego kandydata na
premiera – 29 maja Lech Wałęsa rozwiązał sejm i senat.
Właśnie w tym czasie rozpoczęła się moja korespondencja z Jerzym
Giedroyciem, od którego pierwszy list (będący odpowiedzią na mój
list wysłany po kwietniowej wizycie w Maisons-Laffitte), otrzymałem
z datą 25 czerwca 1993 roku. Zachęcał mnie do przekazywania mu mo-
ich poglądów dotyczących bieżącej sytuacji politycznej w kraju, w któ-
rym właśnie 19 września 1993 roku odbyły się wybory. Wybrano w ich
wyniku sześciopartyjny sejm II kadencji, a lewica zdobyła większość.
Spełniając życzenie Jerzego Giedroycia, 2 października przedsta-
wiłem w liście obszerny komentarz dotyczący owych wygranych przez
lewicę wyborów. Jak już pisałem, moja analiza spotkała się z jego
uznaniem i zaproponował ujęcie jej w formę artykułu, który zamieścił
w „Kulturze” w kwietniu 1994 roku.
Lata lewicowych rządów 1993–95, z premierem Pawlakiem i przy
prezydencie Wałęsie, obfitowały w konflikty. Sytuacja panująca w kra-
ju wzbudzała zrozumiały niepokój Jerzego Giedroycia. Nasunęło mi to
pomysł organizowania w kraju klubów sympatyków „Kultury”, któ-
rych zaistnienie dałoby, być może, Jerzemu Giedroyciowi poczucie
jakiegoś realnego wpływu na sprawy polskie. Zaproponowałem to Je-
rzemu Giedroyciowi w tym samym październikowym liście, w którym
znalazła się moja analiza sytuacji powyborczej. Nasze listy i spotka-
nia, bardzo częste w tym czasie, obok omawiania sytuacji politycznej
w Polsce, stale koncentrowały się zatem na sprawach związanych z po-
wołaniem tych klubów. Szczególnie w okresie poprzedzającym wybo-
ry prezydenckie w listopadzie 1995 roku. Po wyborach, gdy nastąpiła
stabilizacja sytuacji politycznej w Polsce, zmniejszyła się częstotliwość
naszych kontaktów.
Wznowione one zostały w związku z życzeniami urodzinowymi,
które przesłałem Jerzemu Giedroyciowi z Drohobycza (skąd pochodzę)
w sierpniu 1996 roku. Napisałem przy ich okazji, że spotkałem w Dro-
hobyczu ludzi, którzy mimo że z „Kulturą” się w ogóle nie zetknęli,
wyrażają poglądy takie, jakby byli wychowani w szkole myślenia po-
litycznego „Kultury”. Jerzy Giedroyc zareagował niemal błyskawicz-
nie na ten list, wyrażając zainteresowanie zawartą w nim obserwacją.
Zrodziło to nowy nurt naszej korespondencji, poświęconej od tego
momentu głównie sprawom wschodnim. Nawiązałem bowiem w Dro-
hobyczu i Truskawcu kontakty z Polakami skupionymi w tamtejszych
15
oddziałach Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej (truska-
wieckiemu przewodził Eugeniusz Dąbrowski6). Postanowiłem im po-
magać przy realizacji kilku projektów, mających, jak mi się wydawało,
znaczenie dla polepszenia relacji polsko-ukraińskich. Jerzy Giedroyc
nie tylko wyraził duże zainteresowanie tą działalnością, ale wręcz się
w nią zaangażował. Wątek ukraiński dominował w naszej korespon-
dencji przez parę lat.
Dopiero w roku 1999 równolegle z wątkiem ukraińskim pojawiła się
w niej sprawa nasilających się od pewnego czasu w Polsce kradzieży
dzieł sztuki i antyków. Zajmowałem się nią z racji rozpoczęcia w roku
1996 wydawania „Gazety Antykwarycznej”. Gazeta ta była ogólnopol-
skim miesięcznikiem poświęconym sztuce, antykom i kolekcjonerstwu.
Od początku byłem jej redaktorem naczelnym. Korzystając z pozycji,
jaką zdobyła sobie gazeta w kraju, już w rok po jej powstaniu dopro-
wadziłem do zorganizowania ogólnopolskiej organizacji marszandów
sztuki i antyków – Stowarzyszenia Antykwariuszy Polskich (SAP)
z siedzibą w Krakowie, której zostałem prezesem. Polską organizację
marszandów udało nam się po roku jej istnienia wprowadzić do Con-
fédération Internationale des Négociants en Oeuvres d’Art (CINOA),
międzynarodowej unii założonej w Brukseli w 1932 roku, skupiającej
podobne organizacje z całego świata. Dzięki temu wszyscy członkowie
SAP zostali jednocześnie członkami CINOA, a przeciwdziałanie kra-
dzieżom dzieł sztuki i ich nielegalnemu obrotowi stało się, z racji przy-
należności do CINOA, jednym z naszych obowiązków statutowych.
Wydarzeniem, które szczególnie zaniepokoiło Giedroycia, stała się
spektakularna kradzież inkunabułów z Biblioteki Jagiellońskiej. „Gaze-
ta Antykwaryczna” poświęciła tej sprawie wydanie wakacyjne (lipiec/
sierpień 1999). Za namową Giedroycia postanowiłem przygotować spe-
cjalne wydanie w języku polskim i angielskim, mające stanowić „list
gończy” za utraconymi przez Polskę w wyniku kradzieży i grabieży
cennymi zabytkami. Sprawa przygotowania specjalnego wydania tej
gazety, które ukazało się w czerwcu 2000 roku i odpowiedniego jego
nagłośnienia była przedmiotem naszej korespondencji w tym czasie.
6 Eugeniusz Dąbrowski (1951–2003), przewodniczący TKPZL, był moim
pierwszym i najważniejszym przewodnikiem w Drohobyczu i w Truskawcu, który
wprowadził mnie w problematykę stosunków polsko-ukraińskich – a nawet, sięga-
jąc w przeszłość: polsko-ukraińsko-żydowskich na tych terenach. Należał do nie-
wielu znajdujących się tam Polaków posiadających dyplom wyższej uczelni, a ze
względu na żonę Ukrainkę, będącą nauczycielką szkoły muzycznej w Truskawcu,
mających bliski kontakt z przedstawicielami tamtejszej inteligencji.
16
W moim ostatnim liście do Jerzego Giedroycia przekazałem mu
wiadomość, że specjalne wydanie „Gazety Antykwarycznej” powstałe
z jego inicjatywy – z „Portretem młodzieńca” Rafaela Santi na okładce
– jest już gotowe i zyskało szczególny rozgłos. Miałem bowiem możli-
wość przedstawienia go w głównym ogólnopolskim wydaniu „Wiado-
mości” w TVP1. A ponieważ w tych samych wiadomościach ukazała
się informacja o upadku koalicji AWS-UW, więc nasz przekaz osią-
gnął nadspodziewanie dużą oglądalność. Jerzy Giedroyc, odpisując mi
w czerwcu 2000 roku, podkreślił, jak bardzo ucieszyła go ta wiadomość
i życzył mi, bym otrzymał kiedyś telegram o odnalezieniu dzieła Rafa-
ela, tego zdobiącego okładkę gazety.
Był to ostatni list Jerzego Giedroycia, jaki otrzymałem. Wydawana
w niniejszej książce moja korespondencja z redaktorem „Kultury” –
obejmująca ostatnich siedem lat jego życia – pozwala mi sądzić, że by-
łem jedną z ostatnich osób, z którą Jerzy Giedroyc podjął systematycz-
ną korespondencję oraz osobistą współpracę w kilku interesujących nas
obu dziedzinach.
Uważny czytelnik owej korespondencji odnieść może wrażenie,
że istnieją w niej jakieś luki. Nawiązujemy bowiem w naszych listach
czasem do spraw czy wydarzeń, które nie mają odniesienia w listach
drugiej strony. Z czego to może wynikać. Moje listy pisałem zawsze
odręcznie, następnie dawałem do przepisywania maszynistce. Zarów-
no rękopisy, jak i kopie listów, te przed korektą, jak i te po korekcie,
przechowywałem, traktując je – w przeciwieństwie do innych swoich
tekstów – ze szczególną estymą. Mimo to nie miałem do siebie pełnego
zaufania, że nic mi z moich lub jego listów nie zaginęło.
Zaufanie miałem jedynie do Jerzego Giedroycia, będąc pewny, że
wszystkie listy, do niego i od niego, są w znakomitym porządku prze-
chowywane. A nabrałem go w czasie jednej z moich wizyt. Nasze roz-
mowy odbywały się zawsze w jego gabinecie, gdzie obok pełnego pa-
pierów biurka znajdował się ciąg półek, również szczelnie zapełniony
papierami, znajdującymi się jednak na tych półkach na ogół w teczkach,
w określonym porządku. W trakcie którejś z rozmów Jerzy Giedroyc po-
dał mi nazwisko jakiejś osoby i zasugerował, żebym nawiązał z nią zna-
jomość, dodając: „parę lat temu miałem od niego list, znajdę go i dam
panu kontakt”. Nie chcąc, żeby tracił czas na szukanie starego listu, po-
wiedziałem, że sam spróbuję znaleźć adres, bo wiem, o kogo chodzi.
Giedroyc jednak wstał z fotela, stanął naprzeciw swoich półek i jakby
nie patrząc nawet na nie, sięgnął ręką w któreś miejsce. Bez szukania
wyjął jakąś teczkę, a z niej ów list. Zaimponował mi tym niesłychanie,
17
ale zrozumiałem, że bez takiej jego umiejętności przechowywania doku-
mentów „Kultura” nie mogłaby istnieć. Pierwsze wrażenie nieporządku
było tylko pozorem, gdyż wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
U mnie jednak nieporządek nie jest pozorny i znalezienie w olbrzy-
miej ilości dokumentów tego, czego w danej chwili potrzebuję – nie
jest łatwe. Przystępując więc w 2002 roku do przygotowywania naszej
korespondencji do druku, postanowiłem zwrócić się do Zofii Hertz, któ-
ra po śmierci Jerzego Giedroycia przejęła kierownictwo nad Instytutem
Literackim. Chciałem mianowicie poprosić ją o udostępnienie mi wglą-
du do naszej korespondencji, znajdującej się w archiwum „Kultury”.
Ponieważ w „Kulturze” od lat pracowała moja dobra znajoma, Renata
Głowacka, pomyślałem, że zadzwonię do niej z prośbą o umówienie
mi spotkania z Panią Zofią Hertz. Było przyjęte, że do Renaty do domu
dzwoni się koło północy, więc tak też uczyniłem. Odebrała telefon, po-
wiedziałem „cześć, mam do ciebie prośbę” i zacząłem tłumaczyć, o co
mi chodzi. Ale w którymś momencie mojego wywodu zorientowałem
się, że nie rozmawiam z Renatą. A to mogło tylko oznaczać, że po-
myliłem numery i zadzwoniłem po północy nie na jej numer domowy,
ale do „Kultury”. A więc osobą, z którą rozmawiam, może być tylko
Pani Hertz. Zacząłem przeprosiny i tłumaczenie się od słów: „Pani ma
strasznie młody głos”. Na co Zofia Hertz odpowiedziała natychmiast:
„bo ja, proszę pana – jestem młoda”.
Na spotkanie, na które w wyniku tej rozmowy umówiłem się z pa-
nią Hertz, przyjechałem do Maisons-Laffitte, przywożąc na przeprosiny
bukiet kwiatów. Pani Zofia przyjęła mnie w oranżerii, poczęstowała ja-
kimś alkoholem, przy którym odbyliśmy sympatyczną rozmowę. W jej
trakcie obiecała mi dopomóc w realizacji wydania naszej koresponden-
cji, mówiąc, że otrzymam kopię korespondencji z Redaktorem. I rze-
czywiście, po pewnym czasie nadszedł list z dnia 1 lipca 2002 roku,
zawierający informację, że odbitki listów w ślad za nim przyjdą pocztą
– co też się stało. Okazało się wtedy, że w posiadanym przeze mnie
komplecie korespondencji żadnych braków nie było. Pożytkiem z mo-
ich wątpliwości w tej sprawie, jest to, że dzięki nim zawarłem interesu-
jącą znajomość z Panią Zofią, czyli drugą po Giedroyciu najważniejszą
dla „Kultury” osobą.
To, iż listy są w komplecie, nie zmienia faktu, że wrażenie luk w na-
szej korespondencji wymaga jakiegoś wyjaśnienia. Powody ku temu,
jak sądzę, mogą być dwa. Po pierwsze, listy ułożone są chronologicznie
według dat, ale chronologia ta nie uwzględnia czasu, jakiego listy wy-
magały, aby dojść z Paryża do Krakowa i (na ogół znacznie dłuższego)
18
z Krakowa do Paryża. Listy wobec tego czasem się mijały, to znaczy
list będący odpowiedzią na mój był jeszcze w drodze, a ja, jak zwykle
niecierpliwy – wysyłałem już następny. Ważniejszą przyczyną takiego
wrażenia jest to, że w listach odnosimy się nie tylko do wcześniejszej
korespondencji, ale również i do rozmów przeprowadzonych w trak-
cie naszych spotkań. Sprawę wyjaśniłoby więc przedstawienie relacji
z tych rozmów. Jeździłem w tych latach dość często do Paryża i takich
spotkań było kilka, lub nawet kilkanaście. Niestety, nie robiłem z nich
żadnych notatek i nie mam też wszystkich kalendarzy z tego okresu,
gdzie sam fakt moich wizyt w Maisons-Laffitte byłby odnotowany.
Chciałbym mimo to niektóre ze spotkań, które zachowały się w mo-
jej pamięci i mogą być interesujące dla czytelnika, bo mówią coś o Je-
rzym Giedroyciu – zrekonstruować i tu opisać.
Pamiętam na przykład mój pobyt w Paryżu na otwarciu wystawy
Jacka Malczewskiego w Luwrze i bankiet, który odbył się przy tej oka-
zji w polskiej ambasadzie, zorganizowany przez ambasadora Stefana
Mellera. Na następny dzień po południu miałem udać się do Maisons-
-Laffitte, gdzie byłem umówiony z Jerzym Giedroyciem. Na bankie-
cie rozmawiałem z Karolem Modzelewskim, który powiedział mi, że
w porze bliskiej do terminu mojego spotkania też udaje się do Maisons-
-Laffitte, aby zabrać stamtąd redaktora Giedroycia na inne rendez-vous
w Paryżu. Pomyślałem więc, że z mojego spotkania „nici”, bo Gie-
droyc nie będzie miał dla mnie czasu. Ale skoro byłem umówiony –
zjawiłem się. Jerzy Giedroyc, nie wspominając zupełnie, że ma ograni-
czony czas, przyjął mnie w swoim gabinecie i zaczęliśmy rozmawiać.
Po jakiejś pół godzinie ktoś zapukał i powiedział, że przyjechał już
Karol Modzelewski. Giedroyc na to: „ja byłem wcześniej umówiony
z Panem i jeszcze nie skończyliśmy naszej rozmowy, proszę więc, aby
poczekał”. I spokojnie rozmowę ze mną kontynuował. Poczułem się
bardzo dowartościowany.
W naszej korespondencji z Jerzym Giedroyciem pojawiała się spra-
wa proponowanej przeze mnie organizacji klubów sympatyków „Kultu-
ry” w Polsce. Tym bardziej dominowała ona w trakcie naszych spotkań.
Byłem entuzjastą tego pomysłu – Giedroyc (słusznie, jak się później
okazało) odnosił się do perspektyw jego powodzenia z większym scep-
tycyzmem. Pamiętam jednak takie nasze spotkanie, w trakcie którego
przekonałem Jerzego Giedroycia do tej sprawy, co znajduje potwier-
dzenie w moim następującym po tym spotkaniu liście do niego. Nazy-
wam w nim sprawę klubów już nie moim, ale naszym projektem.
19
Myślę, że w tej sytuacji znaczną część odpowiedzialności za to, że
kluby ostatecznie nie powstały, powinienem przypisać sobie. Miałem
stale dużo wątpliwości, czy mogę działać samodzielnie, mimo że Gie-
droyc mnie do tego zachęcał. Uważałem, że nie jestem wystarczają-
co znany, aby publicznie zainicjować tę sprawę, że osobą prowadzącą
powinien być ktoś dłużej z „Kulturą” związany. Giedroyc od samego
początku zarówno w czasie rozmów ze mną, jak i w listach, wyraźnie
stwierdzał, że nie widzi takiej osoby w swoim otoczeniu. Natomiast
moje wątpliwości uważał za nieuzasadnione. Przeszłość kombatancka,
jak mówił, nie ma tu żadnego znaczenia. Ważne jest, czy czuję się na
siłach zrealizować ten projekt. Jeśli zaś chodzi o znalezienie odpowie-
dzi na pytanie, czy uda się doprowadzić do udziału w klubach osoby
niegdyś z „Kulturą” związane, to najprościej przeprowadzić z nimi roz-
mowy sondażowe. Rozmowy, w których będę miał prawo powoływać
się na zainteresowanie Jerzego Giedroycia tym projektem. Sugestie Re-
daktora „Kultury” dotyczące osób, które mogłyby się znaleźć na liście
moich rozmówców pojawiały się zarówno w naszej korespondencji, jak
i w trakcie spotkań.
Rozmowa, którą przeprowadziłem z jedną z pierwszych postaci
na tej liście, Ewą Łętowską, nastawiła mnie bardzo optymistycznie.
Stwierdziła ona, że jeśli kluby takie powstaną, chętnie będzie uczest-
niczyć w organizowanych przez nie spotkaniach. Z zainteresowaniem
przyjął też tę ideę Karol Modzelewski. Natomiast Krzysztof Pomian,
z którym umówiłem się na spotkanie w Paryżu i przeprowadziłem
z nim dłuższą rozmowę, nie wykazał entuzjazmu. Zgadzał się bowiem
z poglądem Jerzego Giedroycia, który w swoim liście do mnie z dnia
1 lipca 1994 roku napisał odnośnie do potencjalnego udziału w klubach
byłych współpracowników „Kultury”: „niestety nie wszyscy autorzy,
których drukowałem, nadają się do współpracy ze mną”. Z długiej li-
sty nazwisk, które mu wymieniłem, stwierdził, że na pewno łączy go
bliska współpraca z Ungerem, Wolickim, Torańską, Pomianem, Sme-
czem oraz z Pelikanem-Florczakiem. Okazało się, że nie jest łatwą spra-
wą zorganizowanie przeze mnie spotkania z tymi osobami w krótkim
czasie. W rezultacie projekt klubów „Kultury” ciągle nie mógł wejść
w fazę konkretnej realizacji. Tym bardziej żal, że w okresie wyborów
prezydenckich w 1995 roku mogłyby one, jak się wydaje, odegrać jakąś
rolę.
Przypomina mi się jeszcze jedno spotkanie z Jerzym Giedroyciem
w tym czasie, w nietypowych okolicznościach. Byłem akurat w Paryżu
i zapytałem telefonicznie, kiedy możemy się spotkać. Na co on odpo-
20
Pobierz darmowy fragment (pdf)