Powieść sf, postentropijna antyutopia za szkła.
Witaj w świecie, w którym bałbyś się własnego cienia... Gdybyś go tylko rzucał. Ludzie, otoczeni ze wszech stron strefą chtoniczną, desperacko walczą o przetrwanie, za obronę mając jedynie małe, szare kulki – nasiona szarego lnu. Ale przyjdzie czas, kiedy będzie trzeba wejść prosto w napierającą chtoniczność. Tylko czy głównemu bohaterowi wystarczy odwagi?
Kiedy Noit budzi się o brzasku na polanie, nie ma pojęcia, ani gdzie się znajduje, ani kim jest. Wokół niego leżą ludzie, których nie zna, a jedyną osobą, która może mu coś powiedzieć o otaczającym go świecie, jest dziewczynka o imieniu Ome. Chyba ją zna... Tak, to jego siostra. Dzięki jej pomocy ludzie odnajdują wioskę zbudowaną ze szkła, znajdującą się na dnie krateru we wnętrzu wzgórza i zaczynają bronić się przed atakującą ze wszech stron strefą chtoniczną. A to dopiero początek...
Z recenzji:
Kiedy czytałem, nieustannie nasuwały mi się skojarzenia z prozą Philipa K. Dicka, z jedną drobną różnicą – entropia i rozkład nie są dla autora końcem świata. Szary len to próba odpowiedzi na pytanie, czy będąc otoczonym entropią, można jeszcze coś zbudować. Ilość niewiadomych, choć naprawdę spora, nie przytłacza. I mimo że każda tajemnica nakręca kolejną, nie zagubiłem się w fabule. Wielbicielom serialu LOST książka z pewnością przypadnie do gustu.
Szary len, kolorowy język. Autor często używa poetyckiego języka; czytając początek, przez chwilę odniosłem wrażenie, że czytam poemat prozą. Ułożona achronologicznie fabuła sprawia, że jako czytelnik czułem się, jakbym miał przed sobą małą kostkę Rubika, która otworzy się przede mną po odpowiednim ułożeniu...
Darmowy fragment publikacji:
MARCIN ORLIK
SZARY LEN
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2013
Redakcja Joanna Ślużyńska
Korekta zespół RW2010
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Marcin Orlik 2013
Okładka Copyright © Bracia Orlik 2013
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2013
e-wydanie I
ISBN 978-83-63598-28-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem
cytatów w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
RW2010, os. Orła Białego 4 lok. 75, 61-251 Poznań
Dział handlowy: marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
ROZDZIAŁ 1
Problem ze szkłem polega na tym, że jest przezroczyste. Nawet jeśli położysz na nim
twarz, wciąż jesteś w stanie dostrzec przez nie złośliwie wykrzywioną twarz
rzeczywistości. Szkło nie chroni, nie daje ciepła, prywatności, spokoju. Jego jedyną
zaletą jest fakt, że nie gromadzą się przy nim cienie.
Jednak musisz patrzeć. Szkło nie zasłoni nieprzyjemnych dla oka widoków, nie
utuli anonimowością mroku, nie zapewni poczucia bezpieczeństwa w izolacji. Trzeba
zamknąć oczy, a gdy to nie wystarcza, trzeba ukryć twarz w dłoniach.
Tak jak i on zakrył twarz dłońmi, gdy o szklane ściany zaczęły pukać pierwsze,
nieśmiałe krople deszczu, jakby pytając, czy przeszkadzają, czy mogą wejść. Za nimi
przyszły następne, zachęcone spokojem człowieka i zwabione obietnicą rychłego
wyścigu po szklanych ścianach.
Pasma deszczu zaczęły znaczyć powierzchnię szkła. Rwące potoki i wartkie
strumyczki wody płynęły pospiesznie w stronę ziemi, jakby bojąc się, że nie zdążą,
że im ucieknie i na zawsze pozostaną zawieszone na przezroczystej tafli unoszącej
się gdzieś w bezkresie przestrzeni. Pierwszy grzmot przetoczył się brawurowo nad
powierzchnią ziemi, a echo poniosło go aż do wioski. Na niebo powoli napływały
stalowoszare chmury, niczym płaczki przynoszące rzęsisty deszcz łez. Chmury z
błyskiem rozdzierały swoje jestestwa, pozwalając, by woda, ich krew, ich istota,
wylewała się z ciał i wsiąkała w suchy piasek.
Kolejny grzmot wyrwał go z zamyślenia. Ręce powoli spłynęły po twarzy, po
czym opadły w stronę podłogi. Zwrócił uwagę na cichy wyścig kropel na szklanej
ścianie. W błyskach piorunów obserwował, jak świetliste odbicia tańczą wewnątrz
kropel, każde inaczej odzwierciedlając rzeczywistość, zamykając ją w sobie i
urabiając na swój kształt.
3
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
Ruch. Za ruchem ludzkie oko podąża instynktownie, bo może oznaczać
zagrożenie. Przez półprzejrzyste kurtyny wody płynącej z nieba dostrzegł, co dzieje
się po drugiej stronie granicy. Ogarnął go niepokój.
Za bezpieczną granicą szarego lnu zakołysała się strefa chtoniczna i jakby
zachęcona mrokiem przyniesionym przez burzę przypuściła atak na pole. Raz po raz
prężyła się i, niczym morskie fale wsiąkające w piasek, kolejne porcje cienia znikały
w szarej masie lnu.
Ten z kolei nie pozostawał jej dłużny; świeżo zasiany len zdążył już wzejść i
teraz młode pędy wbijały się w cień, absorbując go, pęczniejąc i wypuszczając
kolejne liście, które wściekle pruły jego materię, pożerając ją i oczyszczając
przestrzeń. Kwiaty chciwie chłonęły oderwane fragmenty chtoniczności; niemalże
dławiąc się kolejnymi porcjami, stopniowo gubiły szare płatki i formowały kłosy
gotowe zapełnić się cierpką materią cienia.
Burza rozszalała się na dobre, pioruny uderzały coraz bliżej. Dotknął ręką
panelu, by przygasić światło, położył się i próbował na nowo wrócić do snu, w
którym ponownie przeżywał dawne wydarzenia, bardzo dawne.
Wtedy właśnie obudził go zapach świeżej trawy. Leżał na ziemi w dziwnej pozycji:
ręce rozrzucone, nogi zgięte. Jego umysł był pusty, tak jak tylko umysł pusty być
może; nie pamiętał dat, imion, nazwisk. Pozostały mu jedynie słowa. Podniósł się z
ziemi i rozejrzał wokół siebie. Tak jak lalki rozrzucone przez znudzone nimi dzieci,
w dziwacznych, poskręcanych pozach leżeli ludzie. Wokół rozlewało się morze
skąpanej w półmroku poranka soczyście zielonej trawy, w oddali majaczyło
pojedyncze wzgórze. Nie rozpoznawał żadnego z ludzi wokół, nie był nawet pewien,
czy śpią, czy są martwi. Wszystko przyjmował z nienaturalnym spokojem
właściwym tylko szaleńcom i małym dzieciom. To się działo, bo widocznie tak miało
być, wywnioskował. Otrzepał więc ubranie i z powrotem położył się na ziemi.
4
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
Poranna rosa oblepiająca trawę powoli przesączała się przez materiał jego ubrania,
wilgotna ziemia zaczęła przynosić nieprzyjemny chłód. Wstał z ziemi i zaczął
przechadzać się, skrzętnie omijając leżących ludzi. W końcu wzeszło słońce, ostre
promienie przebiły się przez delikatną mgiełkę poranka, przynosząc ciepło.
Wciąż było mu zimno; pomachał ramionami i zwiększył tempo marszu. Kiedy
lawirował między śpiącymi ludźmi, jego uwagę przykuła mała dziewczynka
spoczywająca na boku. Zatrzymał się, bo jej twarz wydała mu się znajoma. Podszedł
do niej ostrożnie, starając się nikogo nie zbudzić, i przyklęknął, próbując ułożyć
chaos nagle powstały w głowie. Odczytując powoli każdy rys uśmiechniętej
dziewczęcej buzi, był coraz bardziej przekonany, że coś o niej wie; na granicy
między myślą a przeczuciem tańczyło jakieś imię, jednak wciąż czekał, sam nie
wiedząc na co. Nie pamiętał, ile czasu upłynęło, zanim zebrał się na odwagę, by
delikatnie chwycić ją za ramię i potrząsnąć.
Obudziła się natychmiast. Szeroko otwarte zielone oczy spotkały się z jego
oczami, a delikatny, dziecięcy uśmiech wykwitł na jej twarzy.
– Nie widzisz, że śpię? – zapytała z delikatną, niedziecięcą przyganą w głosie. –
Dlaczego mnie budzisz? Miałam taki dobry sen…
Nie wiedział, jak się zachować.
– Przepraszam – wymamrotał zakłopotany, odsuwając się od niej. – Wydawało
mi się, że cię znam, nie chciałem… Przepraszam – powiedział, czując, jak jego uszy
czerwienieją z zakłopotania.
– Hej, ty głupku! Siostry nie poznajesz? – Zaśmiała się perliście, po czym
pochyliła się w jego stronę i wyszeptała kilka słów, które w jego skołowanej głowie
zaczęły tworzyć ład i porządek. Zamknął oczy, czując, jak powoli odnajduje swoje
imię. Uszy wypełnił cichy poszum przepływającej gwałtownie krwi, ciałem
wstrząsnęły dreszcze.
5
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
– Noit, to ja, Ome! Wszystko z tobą w porządku? – zapytała, a filuterny uśmiech
spłynął z jej twarzy.
– Chyba tak – powiedział po chwili namysłu. – Chyba wszystko w porządku.
Uśmiechnął się niepewnie, po czym zapytał:
– Ome, nie wiesz… Nie wiesz może, gdzie jesteśmy?
Rozejrzała się, uważnym wzrokiem przeczesując otoczenie. Z niepokojem
spojrzała na leżących wokół ludzi, na próbę dotknęła policzka najbliższej osoby. Był
ciepły. Westchnęła.
– Myślisz, że powinniśmy ich obudzić? – rzuciła w przestrzeń, po czym obróciła
się do niego i spojrzała mu prosto w oczy. – Obudźmy ich.
– Kiedy nie wiem jak – zaprotestował Noit.
– Ja wiem – powiedziała, po czym podbiegła do niego i klepnęła go lekko w
ramię. – Gonisz!
Zaczęła uciekać, śmiejąc się cichutko. Ruszył za nią, zachwycony pomysłem,
lecz za każdym razem, gdy już, już miał ją złapać, niewiadomym sposobem wywijała
mu się z rąk; przystawała kilka kroków dalej, uśmiechając się kpiąco, podczas gdy on
próbował zrozumieć, jak tego dokonała.
Po kilkunastu minutach zdyszany Noit zauważył, że ludzie zaczynają się budzić.
Nie do końca rozumiał dlaczego; przecież nie zachowywali się głośno. I wtedy, na
granicy słyszalności, pojawił się dźwięk. Spokojne, ale zarazem ożywcze tony,
przeplatające się z niezrozumiałymi dla niego słowami, zawisały w powietrzu i
gęstniejąc z każdym momentem, przesączały się przez uszy do mózgu – tam
zagnieżdżała się melodia odporna na wszystkie próby wyrzucenia jej z głowy.
Śpiewała Ome. Początkowo cicha melodia zyskiwała na sile, pobudzając
komórki mózgowe, zmuszając powieki do uniesienia się. Z każdym taktem otwierały
się kolejne, pełne niezrozumienia oczy, kolejne źrenice kurczyły się, desperacko
próbując ochronić gałki oczne przed jaskrawym światłem porannego słońca.
6
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
Noit odprężył się. Przysiadł na ziemi, krzyżując nogi, i obserwował, jak Ome
podbiega do kolejnych obudzonych, szepcząc im słowa wypełniające świadomość.
Nie wszyscy jednak mieli szczęście się obudzić; część osób wciąż spała, mimo że
melodia zdążyła przebrzmieć.
Jednak jego siostra i na to znalazła sposób. Skończywszy szeptać ludziom do
uszu, poleciła im, by uformowali korowód i wzięli śpiących na ręce, a następnie po
kolei ich podrzucali. Bezwładne ciała poszybowały w stronę nieba, by powrócić jako
świadome osoby. Niedowierzanie w oczach obudzonych szybko przekształcało się w
iskierki radości, by po chwili wybuchnąć płomieniem entuzjazmu do zabawy.
Korowód witał każdego z nich eksplozją niepohamowanej radości, która przejęła
kontrolę nad ludźmi. Ome, skończywszy szeptać, natychmiast wycofała się w stronę
Noita, który siedząc na kamieniu, z przyjemnością obserwował tańczących.
– Zamierzasz im w końcu coś powiedzieć? – zapytała zaniepokojona.
– Dlaczego miałbym im cokolwiek mówić? – zdziwił się Noit. – Niech się
bawią, póki mogą.
– Oni tak mogą się bawić bez końca. Gdzie będziemy spać i co będziemy jeść
jutro? – zapytała znów tym nieprzyjemnym, niedziecięcym tonem. – Rusz się. –
Zepchnęła go z kamienia. – Rusz się i powiedz kilka słów.
– Ale… Co niby miałbym im powiedzieć? – mruknął Noit, patrząc, jak korowód
nabiera tempa.
– Cokolwiek, bo za chwilę się potratują! – pisnęła przestraszona Ome. –
Cokolwiek, daj im po prostu coś do roboty!
– No dobrze, już dobrze – uspokoił ją Noit, po czym wstał i ruszył w stronę
szaleńczo tańczących ludzi.
– Hej! – krzyknął w ich stronę.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
7
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
– Hej! – krzyknął głośniej. Kilkadziesiąt par oczu spojrzało w jego stronę, a
korowód zwolnił nieznacznie.
– Witajcie – powiedział głośno, niezrażony faktem, że wciąż tańczą. – Nazywam
się Noit i nie wiem, jak się tutaj znalazłem. Wy zapewne też nie.
Korowód zwolnił jeszcze bardziej, kilkadziesiąt głów przytaknęło sennie, ten i
ów uśmiechnął się pod nosem.
– Ale może ktoś wie, skąd się tutaj wzięliśmy?
Tempo korowodu nie zmieniło się, zmienił się jednak jego charakter. Kilka osób
przestało poruszać się wspólnie z resztą ludzi, odstępując od nich. Coraz więcej osób
odłączało się od grupy tańczących, aż pytanie Noita ostatecznie zerwało nić
korowodu. Pojedyncze, nieskoordynowane grupki krążyły jeszcze przez chwilę,
próbując zachować synchronizację. Jednak w końcu i ci ludzie porzucili taniec, by
stać się pełnoprawnymi jednostkami. Noit w kilka chwil został otoczony przez
milczący tłum, gotowy przyjąć każde słowo, każdy gest, byle tylko zbliżyć się do
wyjaśnienia zagadki, która kryła się w jego pytaniu.
– Słuchajcie uważnie! – krzyknął Noit, przerywając przedłużającą się ciszę. –
Musimy się rozejrzeć w poszukiwaniu czegoś, co pozwoli nam tutaj przetrwać, póki
nie znajdziemy wyjaśnienia sytuacji, w której się znaleźliśmy. Chodźcie za mną! –
zachęcił tłum. – Ome, pójdziemy w stronę tego wzgórza, z wysokości więcej
zobaczymy – zwrócił się do siostry stojącej nieopodal z nieodgadnioną miną.
Twarz Ome natychmiast się rozjaśniła.
– Widziałam tam szklane domy – rozmarzyła się. – Jest tam też taki ciemny
budynek z takim dziwnym bulwiastym kominem, wszystko puste. To chyba dla nas.
– Kiedy je widziałaś? Pamiętasz, co działo się, zanim cię obudziłem?
Ome zmarszczyła brwi.
– Nie pamiętam, kiedy je widziałam. Wszystko jest… jakby takie zamglone, coś
mi nie pasuje, brakuje mi czegoś… Po prostu wiem, że tam są – plątała się Ome.
8
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
– No cóż, sprawdźmy to. Ludzie, idziemy poszukać schronienia! – zakrzyknął w
stronę tłumu, który natychmiast ruszył w stronę wzgórza.
Ome stała przez chwilę, jakby chciała zatrzymać Noita i zapytać go o coś,
jednak ostatecznie powędrowała za resztą. Noit szybko wyszedł na prowadzenie,
nadając kierunek i narzucając tempo marszu. Ome z trudnością go dogoniła.
Prowadził ludzi na szczyt wzniesienia. Mniej więcej w połowie drogi zauważył
wierzchołek czegoś, co przypominało wieżę. Mając w pamięci słowa siostry,
przyspieszył. Chwilę później zauważył promień światła odbity od kawałka szkła. „Od
całego domu ze szkła” – poprawił się w myślach, robiąc ostatni krok na szczyt
wzgórza i przypatrując się dolinie, skrytej wewnątrz.
Wzgórze miało kształt ściętego stożka opartego na idealnym okręgu. Całe jego
wnętrze wypełniał krater, w środku, na dnie, znajdowały się budynki. Dwurzędy
szklanych mieszkań rozchodziły się promieniście od okrągłego placu usytuowanego
w centrum, nad którym, jak gigantyczna groteskowa gruszka, górował jarzący się na
zielono komin wbity w jedyny nieprzezroczysty budynek. Noit pomyślał, że można
by odczytać godzinę na podstawie pozycji cienia, jednak po chwili zorientował się,
że żaden z budynków w dolinie go nie rzucał.
– Huta – wyrwało się nagle kilku osobom.
– Co? – zapytał Noit, obracając się gwałtownie. – Ktoś wie, do czego to służy?
Z tłumu wyłoniło się kilka osób. Dwie z nich podeszły do Noita.
– Jestem Ebo – przedstawił się mężczyzna. – A to jest Ecneid.
– I… – zaczął Noit, ale postanowił od razu przejść do sedna. – Do czego służy
huta?
– To w zasadzie nie wygląda do końca jak huta. Trochę przypomina zakład
energetyczny, trochę hutę szkła. Domyślam się, że pełni obie funkcje – wyjaśnił Ebo,
a widząc brak zrozumienia w oczach Noita, dodał: – To może my z Ecneid się tym
9
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
zajmiemy. Jest tu też kilkoro osób, którym wydaje się, że wiedzą, o co chodzi. Razem
obejrzymy ten budynek i zobaczymy, co się da zrobić. W porządku?
– No… Jasne, zajmijcie się tym – powiedział Noit aprobującym tonem. Po
chwili przypomniał sobie o reszcie ludzi zgromadzonych na krawędzi doliny.
– Hej, hej, wszyscy! Widać ktoś o nas wcześniej pomyślał. Niech każdy
wybierze sobie dom. Wszystkie, z tego co widzę, są równe, więc nie ma potrzeby
kłócić się o miejsca. Idziemy!
Tłum ruszył gwałtownie przed siebie. Noit patrzył, jak zbiegają po stromym
zboczu pagórka w szaleńczym pościgu, śmiejąc się jak małe dzieci. Jednak coś w tym
widoku mocno go niepokoiło. Dręczącą myśl balansowała na skraju świadomości…
Jeszcze raz spojrzał na towarzyszy dobiegających już do domów, a potem rozejrzał
się wokół. Roześmiał się histerycznie, bo było to tak absurdalne, że z trudem wierzył
własnym oczom.
Nikt nie rzucał cienia.
10
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
ROZDZIAŁ 2
Słońce nieśmiało wyglądało znad wzgórza; pierwsze promienie przebiły się przez
szarą warstwę chmur, opadły na domy i zaczęły rozświetlać osiadłe na nich krople
deszczu. Ome otworzyła oczy. Przez chwilę zachwycała się grą świateł tańczących na
szklanej ścianie domu, obserwowała spadające krople rozbryzgujące się o szyby i
pędzące ku ziemi w świetle poranka. W końcu uznała, że najwyższa pora się ruszyć.
Cicho, by nie zbudzić brata leżącego na łóżku obok, wstała i udała się do komory
czyszczącej.
– De-kon-ta-mi-nac-ja – przesylabizowała z trudem napis nad pomieszczeniem,
ciesząc się brzmieniem nowego słowa. Zdjęła ubranie, po czym wdusiła przycisk
aktywacji.
Zamknęła oczy i mocno zacisnęła powieki, gdy tylko usłyszała delikatny szum
spryskiwaczy, wypełniających komorę aromatyczną mgiełką. Przez chwilę, gdy
otuliło ją ciepłe powietrze wydobywające się z rur, czuła, jakby znów znalazła się na
łące. Zamontowany na suficie talerz co chwilę wypuszczał porcję pachnącego świeżą
trawą gazu, a kilka razy spryskał ją dokładnie wodą. Z cichym szumem włączyły się
dmuchawy, otulając Ome płaszczem ciepłego, wonnego powietrza. Gdy już była
sucha, ubrała się i postanowiła obudzić brata.
– Noit! Noit! – zawołała, szarpiąc go za ramię.
Zamruczał coś w odpowiedzi i przewrócił się na drugi bok.
– Noit! Zabierz mnie do huty, proszę!
– Ome, daj mi jeszcze trochę pospać – powiedział rozespanym głosem i ziewnął
przeciągle. – Ledwo co się tutaj zadomowiliśmy.
– Ale ja chcę zobaczyć ten budynek!
– A stanie się coś, jeśli zobaczysz go za dwie godziny?
11
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
– To ja idę teraz – powiedziała niewinnym głosem Ome i skierowała się w
stronę wyjścia.
Noit słuchał uważnie oddalających się kroków siostry. Klamka szczęknęła,
cicho syknęły otwierające się drzwi.
– Co ja z tobą mam – zamruczał, rozpoczynając żmudny proces wyczołgiwania
się z łóżka. Brzęk tłuczonego szkła sprawił, że zamarł na moment. Potem gwałtownie
zrzucił z siebie folię grzewczą i podbiegł do drzwi. Odetchnął z ulgą.
Szczęśliwie Ome była cała, jednak w wyniku jej manewrów ucierpiała klamka,
kawałki której leżały między rzadkimi kępkami trawy, rosnącej przy fundamencie
domu.
– Myślę, że musimy pójść do huty po nową klamkę – stwierdziła z uśmiechem
Ome. – Ta się trochę popsuła.
– Ech, no dobrze, niech ci będzie. – Noit westchnął zrezygnowany. – Tylko
wejdźmy jeszcze na chwilę, chciałbym się przebrać.
– Chyba się nie da, zamknąłeś drzwi za sobą – zauważyła Ome.
– Fantastycznie – mruknął z przekąsem. – Tylko jakiejś paskudnej choroby mi
brakuje do kompletu.
– Oj, przestań marudzić. Pójdziemy szybko, to się rozgrzejesz, a na miejscu na
pewno dostaniesz coś cieplejszego do ubrania.
Noit wbił ręce w kieszenie spodenek i drżąc, ruszył za Ome w stronę huty. Sam
budynek sprawiał wrażenie wzniesionego z myślą o obronie. Szare, jednolite mury
bez żadnych zdobień, niczym wykute z jednego kawałka kamienia, budziły respekt.
Górująca nad dachem wzdęta gruszka komina wyglądała, jakby za chwilę miała
zanurzyć się w chmurach. Zatrzymali się przed dwuskrzydłowymi wrotami. Były
uchylone, co nieco psuło wrażenie niedostępności tego miejsca.
– Myślisz, że ktoś tam jest? – zapytała Ome, gdy nikt nie odpowiedział na
pukanie.
12
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
– Nie wiem, wydaje mi się, że tak. – Noit zastanowił się chwilę. – W końcu nikt
stamtąd nie wychodził, od kiedy weszliśmy do wioski, więc wszyscy powinni tam
być.
– To co, wchodzimy?
Wzruszył ramionami.
– Wejdźmy – powiedział.
Wygląd pomieszczenia sprawił, że przeszły go ciarki. Ciemność wnętrza
rozjaśniał tylko wątły blask sączący się z komina w głębi hali. Niezdrowy odcień
zieleni wydobywał z zakurzonej maszynerii pełgające cienie, w powietrzu unosił się
zapach mokrej ziemi. Zadrżał i niemal podskoczył, gdy Ome chwyciła go za rękę.
– Zobacz – szepnęła cicho. – Oni tam chyba śpią.
Spojrzał we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, w głębi pomieszczenia, koło
podwyższenia, dostrzegł kilka sylwetek leżących na podłodze.
– Chodź – mruknął Noit, czując, jak lodowata strużka potu spływa mu po
plecach. – Musimy zobaczyć, co im się stało i wyciągnąć ich stąd, jeśli się da.
Ścisnął rękę siostry i ruszył do przodu. Jednak każdy kolejny krok przychodził
mu z większym trudem, nogi przestawały go słuchać, szedł coraz wolniej i wolniej,
aż stanął w miejscu, wytrzeszczając oczy z wysiłku. Zmusił ciało do posunięcia się
naprzód. Świat wokół rozbłysnął zielenią, by po chwili zatopić go w nieprzeniknionej
ciemności. Poczuł, że Ome puszcza jego rękę. Z każdą chwilą coraz bardziej zdawało
mu się, że słyszy głęboki, niski, buczący dźwięk. W końcu był pewien – dźwięk
wydobywał się z małej maszyny umieszczonej na postumencie. Stał przez chwilę,
niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. Wtedy do dźwięku dołączyła cicha
melodia, splatając się z nim i naginając go do swej woli. Nie mógł zlokalizować jej
źródła; była wszędzie i nigdzie. Melodia rozwinęła się, nabrała siły i zaczęła zduszać
oporny dźwięk. Ten jednak nie dawał za wygraną, wywijał się, przeskakiwał przez
tony, próbując się wymknąć, zniknąć, by nagle uderzyć znienacka prosto w
13
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
nadchodzącego Noita. Ten poczuł silny atak lęku i gdyby tylko coś widział, złapałby
Ome wpół i wybiegł na zewnątrz. Jednak melodia była nieustępliwa: powoli, lecz
dokładnie zduszała buczenie. Zauważył, że wnętrze rozjaśnia się. Dostrzegł w końcu,
co – a raczej kto – stanowił źródło melodii. Nie potrafił zdefiniować, czy to był
śpiew, czy coś innego, ale całym sobą czuł, jak Ome nabiera powietrza w płuca, po
czym podbiega do maszyny i ni to świszcząc, ni to gwiżdżąc, ucina niski dźwięk
jednym, silnym wydechem. Buczenie zgasło.
Ugięły się pod nim nogi. Wydawało mu się, że kiedy szedł w stronę postumentu,
czas zwolnił, a melodia stopiła umykające sekundy, które zastygły w formie stuleci.
Chwiejnym krokiem ruszył w stronę małej maszyny, przy której stała jego siostra,
uśmiechając się dumnie.
– Jak to zrobiłaś? – zapytał zdumiony, kiedy w końcu przysiadł na podłodze i
pojął, co się stało.
– Maszyny lubią, gdy się im śpiewa – wyjaśniła Ome. – A ta była obrażona, bo
nikt nie chciał jej od dawna śpiewać.
Noit chwycił się za głowę.
– A ja chciałem tylko nową klamkę.
– W porządku – powiedziała spokojnie Ome. – Teraz ich obudzimy i dostaniemy
nową klamkę do domu. Źle się czujesz?
– Ten dźwięk… Był bardzo nieprzyjemny.
– Już nie wróci – zapewniła. – Pomóż mi ich obudzić. – Znowu zanuciła, a on
poczuł, jakby gorąca kropla ożywczego napoju wpadła mu do żołądka, szturmem
wzięła żyły i napełniła go energią.
Wstał żwawo, zdziwiony brakiem zmęczenia. Złapał Ebo za ramiona i zaczął
nim gwałtownie potrząsać.
– Co… Co się…? – wyjąkał Ebo, gdy kolejne silne szturchnięcie wyrwało go
wreszcie z objęć Morfeusza.
14
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
– Spałeś jak zabity – mruknął Noit, podnosząc się z kolan.
Ebo przetarł oczy i ziewnął przeciągle, po czym rozejrzał się wokół ze
zdezorientowanym wyrazem twarzy.
– Z pozostałymi powinno pójść łatwiej – oceniła Ome. – Wydaje mi się, że
wystarczy krzyknąć.
Jeszcze przed chwilą Noit bałby się podnieść głos, ale teraz te obawy wydawały
mu się po prostu śmieszne.
– Pobudka! – krzyknął na całe gardło.
Echo jego głosu rozbrzmiało w pomieszczeniu. Leżący jednocześnie otworzyli
oczy i zaczęli podnosić się z ziemi.
– Przyszliśmy tutaj z Ome i zastaliśmy was śpiących. Możecie mi wytłumaczyć,
co się wam stało?
– Nie wiem – odpowiedział łamiącym się głosem Ebo. – Po prostu weszliśmy
tutaj do środka, a potem… Potem jakby spadła na mnie zasłona, a po chwili szarpałeś
mnie za ramię. Chwila… Ecneid, czy też zauważyłaś dość nietypowe zawieszenie
tutejszych komór ekstrakcyjnych?
– Rzeczywiście, wcześniej nie zwróciłam na to uwagi – odpowiedziała Ecneid.
– Wygląda na to, że oprócz huty i zakładu energetycznego mamy tutaj też dobrą
przetwarzalnię.
– Moment! – krzyknął Noit, który był zbyt zaskoczony, by wcześniej przerwać
tę wymianę zdań. – Pamiętacie coś sprzed pobudki na łące?
Zakłopotany Ebo podrapał się po głowie.
– Uhm, nie bardzo, ja osobiście nic nie pamiętam. Ale skądś wiem, że tamta
maszyna to przekładnia dyferencjalna, a to źle ustawiona wyróżnica, powinna być
pod innym kątem… – mruczał, podchodząc do urządzenia i poprawiając jego
położenie. – Zupełnie jakby to miejsce przypomniało nam o czymś, co powinniśmy
wiedzieć.
15
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
– Czemu ja sobie nic nie przypomniałem? – zapytał Noit.
– Nie mam pojęcia. – Ebo wzruszył ramionami. – Może dlatego, że biegasz jak
idiota w samych szortach?
– Klamka do drzwi wejściowych się stłukła i nie mogę wejść z powrotem do
domu, żeby się ubrać – wyjaśnił rozdrażniony Noit.
– Czekaj, Ecneid ci coś skombinuje. Jakieś nieużywane ubranie robocze na
pewno się znajdzie…
– Jestem głodna – wtrąciła Ome.
Noit złapał się za głowę.
– Właśnie, co my w ogóle będziemy tutaj jeść? Wiecie coś na ten temat? –
zwrócił się do ludzi, którzy rozeszli się do pomieszczeń i zaczęli uruchamiać
maszyny, zupełnie nie zwracając na niego uwagi.
– Hm, sądzę, że w tym budynku znajdują się magazyny, choć pojęcia nie mam,
co moglibyśmy w nich trzymać. – Ecneid spojrzała pytająco na Ebo, który znów
wzruszył ramionami.
– Sprawdźmy – zadecydował Noit.
– Tam powinny być klucze… – mruknęła Ecneid, kierując się w stronę komina.
Poruszanie się po pomieszczeniu nie należało do najłatwiejszych zadań.
Wydzielana przez komin zieleń napływała falami, to rozjaśniając wnętrze, to
zanurzając je w zielonkawym półmroku. Sama barwa też nie mogła się ustabilizować,
płynnie przechodząc od jaskrawego, kłującego w oczy koloru do głębokiej,
stonowanej zieleni. Noit ze zdziwieniem zauważył, że komin wcale nie emituje
światła, jak pierwotnie przypuszczał. Cokolwiek wypełniało tę halę, z pewnością nie
było światłem. „Wolałbym błękitne” – pomyślał, biorąc Ome za rękę i ruszając za
Ecneid.
– Aha, są! – krzyknęła tryumfalnie Ecneid, zdejmując klucze ze ściany. – To
teraz chodźcie za mną.
16
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
Zeszli po schodach do korytarza, po drodze otwierając drzwi. Noit nie mógł
przyzwyczaić się do otaczającej go szarości; każdy element ścian był dobrze
widoczny, choć nie docierało tam żadne światło. Znów poczuł się niepewnie, ale
Ecneid i Ome wydawały się zupełnie spokojne. Po kilku minutach wędrówki Ecneid
zatrzymała się przed drzwiami, spojrzała krytycznie na trzymane w ręku klucze i po
krótkiej chwili wahania włożyła jeden z nich do zamka. Zasyczało i drzwi wsunęły
się w ścianę.
– Jedzenie! – ucieszyła się Ome, wpadając do środka i rozrywając najbliższą
paczkę. Na podłogę posypały się małe, szare kulki, a Ome, zanim Noit zdążył ją
powstrzymać, nabrała pełną garść i włożyła do ust.
– Dobre – stwierdziła po chwili, podając paczkę Noitowi. – Powinieneś
spróbować, naprawdę smaczne.
– Oszalałaś? – krzyknął zdenerwowany. – Przecież nawet nie wiemy, co to jest!
– Już wiemy – odpowiedziała niezrażona Ome. – To jedzenie. Ecneid, chcesz
trochę? Pewnie jesteś głodna.
– Teraz, kiedy o tym wspomniałaś… Rzeczywiście coś bym zjadła – odparła
Ecneid i poczęstowała się kulkami. – Noit, nie stój jak kołek, tu masz ubranie,
przebierz się. I spróbuj trochę.
Noit krytycznie spojrzał na nasiona, które Ome trzymała w otwartej dłoni. Wziął
kilka i nie zważając na kpiące uśmiechy, które wymieniły między sobą Ecneid i Ome,
roztarł je w palcach i powąchał. Zapach nie skojarzył mu się źle. Nabrał garść kulek z
paczki podsuniętej przez Ecneid. Cierpki, kwaskowaty smak rozlał się po języku.
Jego ręka jakby sama nabrała kolejną porcję, nawet nie czekając, aż przeżuje
pierwszą. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo był głodny.
Zasyczały otwierające się drzwi. Noit obrócił się.
– O, tutaj jesteście. Widzę, że zasmakowały wam nasze zapasy paliwa –
powiedział żartobliwym tonem Ebo.
17
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
Noit natychmiast wypluł resztę przeżuwanego posiłku.
– Hej, spokojnie, to paliwo jadalne – dodał Ebo, szczerząc zęby w uśmiechu. –
Znalazłem instrukcję przy jednej z maszyn; okazuje się, że nasze źródło energii jest
jednocześnie naszym pożywieniem. Dziwne, co?
– A znalazłeś może opis produkcji? – zapytała Ecneid.
– Nie wiem, czy możemy je, ot tak, po prostu produkować. Te kulki są dość
wyraźnie opisane jako nasiona. To znaczy, że albo mamy gdzieś tutaj jakieś rośliny,
albo musimy je zasiać i czekać na zbiór.
– I co, zdążą urosnąć, zanim wszyscy pomrzemy z głodu?
– Nie wiem, przeczytałem, że zbiory są co trzy dni.
– No cóż, sprawdźmy to – zarządził Noit, czując na sobie aprobujące spojrzenie
Ome. – Ebo, a swoją drogą, uruchomiliście już hutę?
– Hm, będzie czynna dopiero za godzinę, nie wcześniej, musimy przywrócić
maszyny do stanu używalności – powiedział powoli Ebo. – No właśnie, co z tą
klamką?
– Potrzebuję nowej, Ome uszkodziła drzwi, wychodząc z domu.
– Noit, proszę cię, to niemożliwe – obruszył się Ebo. – Domy są zrobione z
elastoszkła. To jeden z najmocniejszych materiałów, jakie możemy wyprodukować.
Coś takiego jak upadek na ziemię czy silne uderzenie nie mogłyby zniszczyć jego
struktury.
– A jednak nie mam klamki do drzwi i nie mogę się dostać do domu. Dacie radę
zrobić nową?
– Nie sądzę, żeby to był problem. Miło zaczynać od rzeczy małych – odparł
spokojnym głosem Ebo, przyglądając się badawczo Ome, która żuła nasiona lnu z
lubością wypisaną na twarzy. – Najdalej za trzy, może cztery godziny dostaniecie
nową klamkę, a jeśli nie macie się gdzie podziać przez ten czas, możecie posiedzieć u
18
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
nas. Albo wiecie co? Zasiejcie trochę tych nasion. Gdy wyjdziecie z budynku, to po
prawej jest trochę miejsca, w sam raz na mały eksperyment. Dacie radę?
– W sumie… I tak nie mamy co robić – stwierdził Noit.
– No to sio, bo my mamy roboty aż za dużo – pogoniła ich Ecneid, popychając
delikatnie Ome do wyjścia. – Tylko nie zjedzcie wszystkiego – zażartowała,
wręczając jej dwie paczuszki nasion.
19
Marcin Orlik: Szary len R W 2 0 1 0
20
Pobierz darmowy fragment (pdf)