Darmowy fragment publikacji:
Diana Palmer
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Szczę(cid:264)liwa gwiazda
Diana Palmer
Szczę(cid:264)liwa gwiazda
Przełożyła:
Wiktoria Mejer
Tytuł oryginału: The Texas Ranger
Pierwsze wydanie: MIRA Books, 2001
Redaktor serii: Graz˙yna Ordęga
Korekta: Ewa Popławska
ã 2001 by Diana Palmer
ã for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy MIRA jest zastrzez˙ony.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXT Ò, Warszawa
Druk: ABEDIK
ISBN 978-83-238-5033-5
Indeks 324531
MIRA 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ze ścian komendantury Straz˙y Teksasu w San
Antonio patrzyli uwiecznieni na czarno-białych
fotografiach dawni stróz˙e prawa. Niczym duchy
z przeszłości spoglądali na swoich zapracowa-
nych następców oraz na nowoczesne urządzenia
– telefony, faksy i komputery, których praca
wypełniała całe biuro dziwnie uspokajającym
szumem, jakby to była jakaś futurystyczna koły-
sanka.
Sierz˙ant Marc Brannon siedział odchylony do
tyłu na obrotowym krześle przy zawalonym
papierami biurku, na którym do kompletu trzy-
mał nogi. Spalone słońcem, lekko falujące brą-
zowe włosy połyskiwały w świetle jarzeniówek,
jasnoszare oczy były przymknięte, gdy rozwaz˙ał
niedawne, dość niepokojące zdarzenie.
Jego bliski przyjaciel,
równiez˙ Straz˙nik,
Judd Dunn, kilka tygodni wcześniej omal nie
został przejechany przez pędzący z ogromną
6
Szczęśliwa gwiazda
szybkością samochód. Krąz˙yły pogłoski, z˙e
miało to coś – a moz˙e nawet wiele – wspólnego
z dochodzeniem prowadzonym w San Antonio
przez FBI w sprawie nielegalnego hazardu
organizowanego przez Jake’a Marsha, szefa
lokalnej mafii. FBI oddelegowało do San An-
tonio współpracującego z nimi Judda, który miał
przyjrzeć się z bliska działalności Marsha,
a w rezultacie ledwo uszedł z z˙yciem. Kiedy
załatwił sobie przeniesienie do Wiktorii, dalsze
śledztwo spadło właśnie na Brannona. Oraz na
upiornego faceta nazwiskiem Curtis Russell.
Nieznośny był z niego człowiek, bo jak się do
czegoś przyczepił, to juz˙ nie puszczał. Nie dalej
jak dwa dni wcześniej prokurator generalny
Simon Hart rozmawiał z Brannonem przez tele-
fon, mówiąc bez ogródek, co myśli o jego
partnerze, który zawitał do Austin, stolicy Tek-
sasu, i niemal zamieszkał w stanowym biurze
śledczym, gdzie z maniackim uporem przekopy-
wał się przez akta dwóch niedawnych mor-
derstw, o które podejrzewał właśnie Marsha.
Licho wie, moz˙e i miał rację, węsząc jakieś
powiązania, ale znalezienie haka na lokalnego
szefa mafii graniczyło z cudem, chociaz˙ maczał
palce w wielu sprawach.
Marsh ciągnął zyski
i z nielegalnych za-
kładów,
i z szantaz˙y, więc
stróz˙ów prawa az˙ świerzbiały ręce, by wreszcie
i z prostytucji,
Diana Palmer
7
dobrać mu się do skóry. Gdyby zdołali udowod-
nić mu cokolwiek, natychmiast powołaliby się
na stanowe prawo, które pozwalało zająć posiad-
łość stanowiącą miejsce działalności przestęp-
czej i zamknęliby nocny klub Marsha, gdzie
kwitła prostytucja i nielegalny hazard. Niestety,
co innego wiedzieć o czyichś ciemnych inte-
resach, a co innego je udowodnić. Szef mafii był
szczwanym lisem, który doskonale wiedział, jak
nie zostawiać śladów i wyprowadzać w pole
tych, którzy próbowali deptać mu po piętach. To,
z˙e stróz˙e prawa w odróz˙nieniu od niego musieli
owego prawa przestrzegać, działało na jego
korzyść.
Szkoda, z˙e teraz do takich drani nie moz˙na juz˙
strzelać, pomyślał z nagłym z˙alem Brannon,
zerkając na stuletnie zdjęcie konnego Straz˙nika,
który trzymał na lassie obszarpanego, rannego
przestępcę.
Szczupła dłoń Brannona odruchowo powęd-
rowała do kabury na biodrze, z której wystawała
ciemna rękojeść kolta kaliber czterdzieści pięć.
Poniewaz˙ Straz˙nicy nie posiadali z˙adnego okre-
ślonego przepisami umundurowania oraz uzbro-
jenia, panowała w tym zakresie dość duz˙a
dowolność. Większość preferowała białe koszu-
le z czarnymi krawatami i z przypiętą na piersi
odznaką w kształcie gwiazdy wpisanej w koło.
Sporo osób nosiło tez˙ jasne kapelusze typu
8
Szczęśliwa gwiazda
stetson oraz wysokie buty z cholewami, ponie-
waz˙ był to tradycyjny strój, budzący zaufanie
obywateli oraz kojarzony z profesjonalizmem.
Brannon próbował dostosować się do tych reguł,
poniewaz˙ od jakiegoś czasu miał inny stosunek
do pracy niz˙ poprzednio.
Dwa lata wcześniej popełnił błąd swojego
z˙ycia, źle oceniając kobietę, którą zdąz˙ył na-
prawdę... polubić. Nie winiła go za to, przez co
musiała przejść z jego powodu – wiedział o tym
od swojej siostry. On jednak miał do siebie taki
z˙al, z˙e rzucił pracę w Straz˙y, wyjechał z Teksasu
i zatrudnił się w FBI. Niestety, ucieczka przed
problemem wcale go od problemu nie uwolniła,
bo poczucie winy wyjechało wraz z nim. Smutek
i z˙al równiez˙.
Ciągle ją miał przed oczami – niepokorną
trzpiotkę o ciętym języku i wspaniałym po-
czuciu humoru. Chociaz˙ los nie szczędził jej
razów, Brannon nie znał równie pogodnej i miłej
osoby. Tęsknił za nią. Oczywiście ona nie
tęskniła za nim, bo i za czym miałaby tęsknić?
Za facetem, który ją skrzywdził? Gorzej. Złamał
jej z˙ycie.
– Co, nie masz nic do roboty? – rzuciła
przechodząca współpracowniczka.
Marc Brannon był naprawdę smacznym kąs-
kiem, poniewaz˙ bary miał szerokie, biodra wąs-
kie, a twarz dokładnie w takim typie, jak dawni
Diana Palmer
9
bohaterowie westernów. Równie podniecająco
działały na kobiety jego zmysłowe usta, złama-
ny co najmniej raz nos oraz dość bezczelny
sposób bycia. Brannon jednak wydawał się
wcale nie korzystać ze swoich atutów i nawet
jeśli z kimś się umawiał, czynił to tak dyskretnie,
z˙e nawet największe plotkarki w Straz˙y i policji
nie miały o niczym pojęcia.
– Przeciez˙ cięz˙ko pracuję – odparł z z˙artob-
liwym błyskiem w oku. – Właśnie oddziałuję
telepatycznie na przestępców. Lada moment
w całym kraju kryminaliści powinni zacząć
dobrowolnie zgłaszać się na policję.
– Tak? I co jeszcze? – spytała ze śmiechem.
– W porządku. – Westchnął. – Właśnie wró-
ciłem z sądu, gdzie składałem zeznania, a przede
mną lez˙ą akta sześciu spraw, którymi mam się
zająć. Próbuję ustalić, która jest najwaz˙niejsza.
– Wycelował długim palcem w stos teczek na
blacie. – Chyba rzucę monetą.
– Nie musisz, kapitan ma dla ciebie pilną
robotę.
– Ha, ocaliły mnie nowe rozkazy! – Gwał-
townie zdjął nogi z biurka, wstał i przeciągnął
się, az˙ biała koszula z odznaką opięła się na jego
muskularnej piersi. – Co to za robota?
Rzuciła na blat zadrukowaną kartkę.
– Morderstwo, boczna uliczka przy Castillo
Boulevard, biały, dwadzieścia pięć do trzydziestu
10
Szczęśliwa gwiazda
lat. Na miejscu jest dwóch detektywów z wy-
działu kryminalnego, ekspert od medycyny są-
dowej, dwóch techników i dwóch policjantów
z patrolu. Kapitan kaz˙e ci jechać tam natych-
miast, zanim wezwą ambulans do przewiezienia
ciała.
Ściągnął brwi.
– Hej, przeciez˙ ten rejon podlega jurysdyk-
cji... – zaczął.
– Wiem. Ale to śliska sprawa. Znaleźli zwło-
ki białego męz˙czyzny z jedną raną postrzałową
z tyłu głowy. Ewidentna egzekucja. A co jest na
Castillo Boulevard?
– Nie wiem.
Spojrzała na niego triumfalnie.
– Nocny klub Jake’a Marsha. A ciało znale-
ziono w sąsiedniej alejce, praktycznie dwa domy
dalej.
Brannon rozjaśnił się.
– Proszę, proszę! Taka miła niespodzianka,
kiedy właśnie zacząłem się nad sobą uz˙alać.
– Zawahał się. – Chwila. Czemu ja dostałem tę
sprawę? – spytał podejrzliwie, łypiąc na znaj-
dujące się w pobliz˙u drzwi gabinetu szefa.
– Wiesz, co ostatnio mi zlecił? Zbadanie tajem-
niczego zgonu krowy. – Nachylił się i zdradził
kolez˙ance na ucho: – Krąz˙yły pogłoski, z˙e to
kosmici ją tak zmasakrowali.
– Kto wie? Moz˙e faktycznie?
Diana Palmer
11
Kiedy posłał jej mordercze spojrzenie, uśmiech-
nęła się.
– Stary jest wkurzony, bo przyjęto cię do
FBI, a jemu juz˙ dwa razy odrzucono podanie.
Ale powiedział, z˙e moz˙esz dostać to morderst-
wo, bo w tym miesiącu nie musiał się za ciebie
przed nikim tłumaczyć. Jak na razie...
– W takim razie jestem gotów załoz˙yć się
o tygodniowe wynagrodzenie, z˙e do wieczora ta
sprawa stanie się głośna i rzucą się na nią
wszystkie media.
– Nie zakładam się. Aha, tak przy okazji...
Kapitan kazał ci powiedzieć, z˙ebyś jako Straz˙-
nik nie jeździł do tej nowej stacji benzynowej
obsługiwanej przez same dziewczyny.
Uniósł brwi.
– Czemu? Uwaz˙a, z˙e te dziewczyny nie znają
się na swojej pracy i coś źle robią? – spytał
niewinnym tonem, dzięki czemu udało mu się ją
podpuścić.
– Nie, podobno wszystko robią świetnie,
a najlepiej las... – Zaczerwieniła się, uświada-
miając sobie, co powiedziała, wykonała jakiś
niezręczny gest i czym prędzej uciekła.
Marc Brannon uśmiechnął się szelmowsko,
zabrał z biurka kartkę oraz kremowego stetsona
i wyszedł.
W Austin smukła kobieta z rudymi włosami
12
Szczęśliwa gwiazda
upiętymi w kok i z okularami w złotej oprawce,
za którymi widniały piwne oczy, pogodne i bły-
szczące, próbowała pocieszyć jednego z infor-
matyków pracującego w prokuraturze general-
nej.
– On cię naprawdę lubi, Phil – zapewniła
Josette Langley młodego człowieka, który od
miesiąca miał pierwszą w z˙yciu pracę. Wyglądał
na kompletnie załamanego. – Uwierz mi.
Niebieskooki rudzielec spojrzał na drzwi ga-
binetu Simona Harta, prokuratora generalnego
stanu Teksas, i zaczerwienił się po same uszy.
– Powiedział, z˙e to moja wina, z˙e jego kom-
puter się zawiesił, kiedy on akurat wymieniał
pilne e-maile z wiceprezydentem na temat kon-
ferencji, którą ma zwołać gubernator. W któ-
rymś momencie wylogowało go i juz˙ nie mógł
się ponownie połączyć. Rzucił we mnie myszką
bezprzewodową!
– I tak ci się upiekło, bo nie rzucił laptopem
– skwitowała z łobuzerskim uśmiechem. – Nie
przejmuj się, on ciska przedmiotami tylko wte-
dy, gdy Tira jest na niego wściekła, a to nie trwa
długo. W dodatku wiceprezydent jest jego dale-
kim krewnym. Moim zresztą tez˙... – mruknęła
w zamyśleniu. – Niewaz˙ne. W kaz˙dym razie
naucz się nie brać sobie do serca wybuchów
Simona. Jest porywczy, łatwo wpada w furię
i równie szybko odzyskuje dobry humor.
Diana Palmer
13
Phil łypnął na nią ponuro.
– Na ciebie nigdy nie krzyczy – wytknął jej.
– Poniewaz˙ jestem kobietą, a on wyznaje
staroświeckie poglądy i nigdy nie podniesie
głosu na kobietę. On i jego bracia zostali wy-
chowani według dawnych, surowych zasad. Pod
tym względem są zupełnie niedzisiejsi.
– Ma czterech braci i podobno wszyscy są
tacy sami jak on. Nie wyobraz˙am sobie tego.
– Po pierwsze, nie do końca są tacy sami, po
temu nieco
i dzięki
drugie dwaj się oz˙enili
ustatkowali.
Wolała nie myśleć o pozostałych dwóch
Hartach, Leo i Reyu, oraz ich wybrykach i sza-
leństwach, które powoli stawały się legendarne.
– Za to ci dwaj pozostali to nieźli furiaci.
Przeciez˙ nie dalej jak w zeszłym tygodniu jeden
porwał z restauracji kucharkę, normalnie prze-
rzucił
ją sobie przez ramię i wyniósł. Alez˙
krzyczała... Musieli wysłać za nim Straz˙ników!
– Wysłano jednego, zresztą chodziło o rodzaj
z˙artu, a kucharka nie tyle krzyczała, co... Och,
niewaz˙ne – ucięła, gdyz˙ poczuła, z˙e twarz
zaczyna ją zdradliwie palić na samą wzmiankę
o Straz˙nikach Teksasu.
Miała bolesne wspomnienia związane z jed-
nym z nich, w którym zresztą była nieprzytom-
nie zakochana. Skończyli po przeciwnych stro-
nach sali sądowej podczas głośnego procesu
14
Szczęśliwa gwiazda
o morderstwo. Wiedziała od jego siostry, z˙e
Marc Brannon po zerwaniu narozrabiał po pija-
nemu, pierwszy i ostatni raz w z˙yciu, potem
odszedł ze słuz˙by, wstąpił do FBI, a po dwóch
latach wrócił do San Antonio, przeprosiwszy się
z dawną pracą. Gretchen Brannon powiedziała
jeszcze jedną rzecz, bardzo dziwną – otóz˙ podob-
no Marca zz˙erały wyrzuty sumienia z powodu
tego, co wydarzyło się między nim i Josette,
kiedy był policjantem w Jacobsville. Zwaz˙yw-
szy wszystkie bolesne słowa, jakie usłyszała
przy zerwaniu, nie bardzo potrafiła uwierzyć, by
poczuwał się wobec niej do jakiejkolwiek winy.
Ze swej strony Josette zapewniła Gretchen, z˙e
nie z˙ywi urazy do Marca. Właściwie powiedzia-
ła prawdę, poniewaz˙ postanowiła mu wybaczyć,
ale coś w niej miało ochotę powiesić go za
ostrogi na suchym dębie za to, z˙e dwa lata
wcześniej zmienił jej z˙ycie w koszmar. Uparcie
nie dawał wiary jej wersji wydarzeń, az˙ do tej
nieszczęsnej ostatniej randki, kiedy to porównał
Josette do prostytutki, a potem zerwał z nią.
Odsunęła od siebie irytujące wspomnienia
tamtego wieczoru i skupiła się na problemie
biednego Phila Douglasa.
– Wstawię się za tobą u Simona – obiecała.
– Mnie się naprawdę bardzo podoba ta praca
– zapewnił gorliwie. – Moz˙esz o tym wspo-
mnieć. I naprawię komputer tak, z˙e juz˙ nigdy nic
Diana Palmer
15
się nie zawiesi. Jestem gotów złoz˙yć w tej
sprawie pisemne oświadczenie!
– W porządku, wszystko mu powtórzę, i to
zaraz, bo właśnie mam do niego sprawę. Głowa
do góry, świat się nie zawalił. Z czasem kaz˙de
zmartwienie przemija, nawet to najbardziej bo-
lesne.
Coś o tym wiem, pomyślała, lecz zachowała
to dla siebie.
Kiedy weszła do gabinetu prokuratora gene-
ralnego stanu Teksas, ujrzała, jak siedzący za
biurkiem Simon Hart wpatruje się w trzymaną
w ręku słuchawkę z wyrazem takiego obrzydze-
nia na twarzy, jakby ją przed chwilą ugryzł, a ta
okazała się zgniła.
– Coś nie tak? – spytała Josette, stając przed
biurkiem.
Odłoz˙ył słuchawkę na aparat. Druga dłoń
spoczywała nieruchomo na blacie. Wyglądała
bardzo naturalnie. Simon był wysoki, potęz˙ny,
ciemnowłosy, jasnooki i onieśmielający. Jego
wspaniała rudowłosa z˙ona, Tira, oraz ich dwaj
synowie uśmiechali się z fotografii ustawionych
na stoliku pod ścianą. Na innej widniał Simon
otoczony braćmi, którzy popatrywali na niego
z trwoz˙liwym szacunkiem. Josette uśmiechnęła
się lekko. Nawet pozbawiony jednej ręki wzbu-
dzał strach, gdy wybuchał gniewem.
– Dzwoniła zastępczyni prokuratora okręgo-
16
Szczęśliwa gwiazda
wego z San Antonio, właśnie znaleźli zwłoki
prawie pod samym nocnym klubem Jake’a Mar-
sha, sprawa wygląda na mafijne porachunki.
– Zerknął na nią. – Marsh to gruba ryba w tamtej-
szym świecie przestępczym. Słyszałaś o nim?
– Nazwisko obiło mi się o uszy, ale nic
bliz˙szego nie wiem. Nie rozumiem jednak, cze-
mu miałoby nas interesować morderstwo w San
Antonio.
– Wszystko zalez˙y od tego, czy Marsh ma-
czał w nim palce i czy uda się znaleźć na to
dowody. Nie muszę ci chyba mówić, z˙e prokura-
tor okręgowy staje na głowie, z˙eby wreszcie
dopaść tego drania. W tym roku są wybory do
senatu i jak zwykle zwalczanie przestępczości
będzie waz˙nym hasłem kampanii, nie chcę więc,
z˙eby Teksas znowu znalazł się w centrum uwagi
jako stan specjalnej troski. Prokuratura okręgo-
wa tez˙ tego nie chce, więc naciska na policję
o dodatkowych ludzi do pomocy przy śledztwie.
Nie mówił jej wszystkiego, widziała to po
sposobie, w jaki na nią patrzył.
– Wiesz, z˙e nie zdołasz niczego przede mną
ukryć – rzekła nagle. – Co to za rzecz, której nie
chcesz mi zdradzić?
Ze śmiechem pokręcił głową.
– Ciebie rzeczywiście nie da się zwieść, nie
mam pojęcia, jak ty to robisz. W porządku,
powiem ci. Policja oddelegowuje jednego ze
Diana Palmer
17
Straz˙ników, Marca Brannona. – Uniósł dłoń,
widząc, jak Josette na moment zamiera, a potem
otwiera usta. – Tak, pamiętam, jesteście na noz˙e,
ale potrzebujemy go. Prokurator okręgowy i ja
w pełni popieramy jego udział w śledztwie.
Chciałbym wysłać cię do San Antonio, będziesz
mnie o wszystkim informować na biez˙ąco. Po-
wiem ci, z˙e mam złe przeczucia...
Ledwie go słuchała; serce biło jej jak szalone.
– Jeśli mnie tam wyślesz, to powinieneś mieć
jeszcze gorsze. Wyobraz˙asz sobie mnie współ-
pracującą z Brannonem? Najpierw jemu musia-
no by zarekwirować naboje, a mnie paralizator.
Zachichotał. Mimo tragicznych przejść za-
chowała poczucie humoru, była dzielna, silna
i niezalez˙na. Zatrudnił ją przed dwoma laty,
gdyz˙ nikt inny nie chciał tego zrobić, zresztą
właśnie przez Brannona. Simon nigdy nie z˙ało-
wał swojej decyzji, przeciwnie. Josette ukoń-
czyła kryminalistykę i zamierzała pracować jako
oficer śledczy, lecz los pokrzyz˙ował jej plany
i rzucił ją do urzędu stanowego. Kiedy któryś
z prokuratorów okręgowych prosił o pomoc
w śledztwie, Simon wypoz˙yczał mu Josette, by
przynajmniej przez jakiś czas mogła popraco-
wać w terenie.
– To jeszcze nic pewnego – zastrzegł się.
– Na razie wciąz˙ trwają oględziny miejsca
zbrodni. Moz˙e w ogóle ta sprawa nie ma nic
18
Szczęśliwa gwiazda
wspólnego z Marshem, ale dałby Bóg, z˙eby było
inaczej. Na wszelki wypadek chciałem cię
uprzedzić, gdybyś jednak musiała tam jechać.
– Dzięki.
– W końcu jesteśmy rodziną, prawda?
– Zmarszczył brwi. – Czekaj, jak to było? Twój
stryjeczno-cioteczny brat był kimś tam dla dru-
giej z˙ony mojego dziadka, tak?
– Przestań – jęknęła. – Przydałby się spec od
genealogii, bo to zbyt dalekie powinowactwo.
– W porządku, nikt nie mógłby oskarz˙yć
mnie o nepotyzm w związku z zatrudnieniem
ciebie, ale i
tak łączą nas więzy rodzinne.
– Uśmiechnął się ciepło. – My tu w biurze
w ogóle jesteśmy jedną wielką rodziną.
– Bardzo się cieszę, z˙e tak myślisz o swoich
pracownikach, bo kuzyn Phil przeprasza za
zamieszanie z twoim komputerem i ma nadzieję,
z˙e nie wylejesz go z roboty, którą bardzo lubi
– wyrecytowała z humorem i mrugnęła.
Simonowi az˙ zabłysły oczy.
– Kuzyn Phil? – ryknął. – Powiedz kuzynowi
Philowi, z˙eby pocałował mnie w...
– Nie wyraz˙aj się, bo zadzwonię do Tiry
i naskarz˙ę na ciebie – ostrzegła.
Zgrzytnął zębami.
– Dobrze, juz˙ dobrze... Czekaj, co ty właś-
ciwie ode mnie chciałaś?
– Podwyz˙kę – rzuciła natychmiast, po czym
Diana Palmer
19
zaczęła wyliczać na palcach: – Komputer, który
się nie zawiesza przy uruchamianiu. Nowy ska-
ner, bo stary pracuje w z˙ółwim tempie. Nową
szafę na dokumenty, bo ta juz˙ pęka w szwach.
I co byś powiedział na takiego małego pies-
ka-robota? Nauczyłabym go aportować akta...
– Siadaj wreszcie!
Usiadła, nie przestając się uśmiechać i rze-
czowo zreferowała problem, jaki przedstawił
w przysłanym faksie jeden z prokuratorów okrę-
gowych, prosząc o opinię prokuratora general-
nego. Udawała przy tym zupełnie niewzruszoną
faktem, z˙e los moz˙e postawić na jej drodze
Marca Brannona po raz trzeci.
Kiedy wyszła z gabinetu Simona, mało brako-
wało, by zaczęła się trząść ze zdenerwowania.
Modliła się, by to było jakieś łatwe do roz-
wiązania morderstwo, poniewaz˙ ona za nic nie
chciała znowu natrafić na tego męz˙czyznę,
zwłaszcza teraz, gdy wreszcie dochodziła do
siebie po koszmarnych wydarzeniach sprzed
dwóch lat i gdy wydawało się, z˙e w końcu
wyleczy się z tego nieszczęsnego uczucia do
Brannona. Niemniej jednak przez resztę dnia
chodziła półprzytomna, dręczona niejasnym
przeczuciem, z˙e morderstwo w San Antonio
radykalnie wpłynie na jej z˙ycie. Chyba znowu
odzywały się geny po babci Erin...
20
Szczęśliwa gwiazda
Irlandka Erin O’Brien miała niezwykłą zdol-
ność przewidywania przyszłości. Ilekroć rodzi-
na wpadała do niej z niezapowiedzianą wizytą,
juz˙ czekał kilkudaniowy obiad oraz przygotowa-
ny pokój gościnny. Babcia potrafiła przewidzieć
nie tylko przyjemne, ale i tragiczne wydarzenia.
Kiedy zginął jej brat, ojciec Josette przyjechał ze
smutną wiadomością do swej matki i zastał ją
ubraną w czarną suknię. Nie dało się oglądać
kryminałów w jej towarzystwie, poniewaz˙ pod
koniec pierwszej sceny wiedziała, kto jest mor-
dercą. To babcia przepowiedziała ukochanej
wnuczce, z˙e spotka wysokiego męz˙czyznę z od-
znaką, a jej los będzie odtąd z nim związany.
Kiedy policjant Marc Brannon uratował pięt-
nastoletnią Josette, którą prawie zgwałcono pod-
czas prywatki, Erin czekała na wnuczkę w progu
domu jej rodziców i porwała ją w objęcia, ledwie
przeraz˙ona dziewczyna wysiadła z radiowozu.
Babcia zmarła, nim rodzina przeprowadziła się
do San Antonio i był to dla Josette równie wielki
cios,
jak późniejsze zerwanie z ukochanym
męz˙czyzną. Praktycznie do tej pory opłakiwała
utratę obojga.
Po powrocie do niewielkiego, funkcjonalnie
urządzonego mieszkania, które dzieliła z Bar-
nesem, swoim kotem, Josette po raz pierwszy od
dwóch lat wyciągnęła album ze zdjęciami, nagle
spragniona widoku tego wysokiego, eleganc-
Diana Palmer
21
kiego, robiącego wraz˙enie męz˙czyzny z jej
przeszłości.
Durzyła się w nim bez pamięci
i prawie
została jego kochanką – naprawdę brakowało
juz˙ tyle, co nic – gdy Marc odkrył jej sekret,
który nim wstrząsnął. Odepchnął ją od siebie,
wyzwał od najgorszych i zerwał z nią na zawsze.
Tydzień później Josette udała się w towarzyst-
wie znajomego, Dale’a Jenningsa, na przyjęcie,
na którym nagle zmarł w tajemniczych okolicz-
nościach jeden z najbogatszych ludzi w San
Antonio. Josette podejrzewała o morderstwo
spadkobiercę zmarłego, lecz ten miał bardzo
silną pozycję i poparcie, poniewaz˙ ubiegał się
o fotel wicegubernatora, a w dodatku był najlep-
szym przyjacielem Brannona, od którego dowie-
dział się, jak podwaz˙yć jej zeznania. Przypo-
mniał dawną sprawę o gwałt, dzięki czemu
podczas rozprawy publicznie napiętnowano Jo-
sette jako osobę zupełnie pozbawioną wiarygod-
ności, która nie pierwszy raz próbuje oszukać
wymiar sprawiedliwości i zaszkodzić niewin-
nemu człowiekowi. W rezultacie tej kompromi-
tacji straciła część znajomych, nie mogła zna-
leźć pracy, była wytykana palcami.
Od tej pory ona i Marc nie zamienili ze sobą
ani jednego słowa.
Nie winiła go za to, z˙e tak gorliwie bronił
przyjaciela, co innego sprawiło jej znacznie
22
Szczęśliwa gwiazda
większy ból. Gdyby ją kochał, decyzja o ze-
rwaniu nie przyszłaby mu równie łatwo...
Ludzie, którzy znali Brannona, stwierdziliby
zapewne, z˙e on w ogóle nie wie, co to miłość
i nie rozpoznałby jej, nawet gdyby zdzieliła go
między oczy. Był skrytym samotnikiem, w dzie-
ciństwie zaznał biedy, wcześnie stracił ojca,
potem matka zmarła na raka, a na koniec siostra
została wykorzystana przez pewnego drania,
który udawał zakochanego, by w końcu zniknąć
bez śladu. W rezultacie tego wszystkiego Bran-
non stał się twardy i nieufny.
Barnes otarł się o ramię pani, odrywając ją od
smutnych myśli. Pogłaskała kota i przytuliła, za co
została nagrodzona głośnym mruczeniem, od
którego az˙ coś przyjemnie w człowieku wibrowało.
Miło tez˙ było czuć na rękach ciepły cięz˙ar, gładzić
miękkie futro. Josette znalazła go kiedyś na ulicy,
głodnego, brudnego i pokaleczonego po jakiejś
kociej bójce, a poniewaz˙ nigdy nie potrafiła minąć
z˙adnej istoty znajdującej się w potrzebie, pokocha-
ła Barnesa od pierwszego wejrzenia, zabrała go
najpierw do weterynarza, a potem do domu, gdzie
został nakarmiony i wykąpany. Od tej pory nie
wyobraz˙ała sobie z˙ycia bez ukochanego kota, gdyz˙
dzięki niemu przestało być az˙ tak dojmująco puste.
– Głodny? – spytała, na co mocniej potarł
łebkiem o jej ramię. – W porządku, zaraz
dostaniesz kolację.
Diana Palmer
23
Postawiła go na podłogę, wstała, przeciągnęła
się bez pośpiechu, wyginając szczupłe ciało.
Rozpuszczone gęste włosy sięgały az˙ do bioder.
Przypomniała sobie, jak bardzo Brannon nie
lubił, gdy je spinała... Nie, dość tego! Z˙adnych
więcej wspomnień!
– Mamy hamburgera, podzielimy się po po-
łowie – poinformowała Barnesa. Naraz skrzywi-
ła się. – A potem będę musiała przekopać się
przez tysiąc akt, ściągnąć z tuzin róz˙nych doku-
mentów z internetu, napisać ze wszystkiego
streszczenie, wysłać je do Simona, z˙eby mógł na
jego podstawie wydać opinię, a potem przesłać
tę opinię do prokuratora okręgowego, który o nią
prosił. – Popatrzyła na stojącego przy jej bosych
stopach Barnesa i z z˙alem potrząsnęła głową.
– Och, czemu nie urodziłam się kotem? To jest
dopiero z˙ycie!
ROZDZIAŁ DRUGI
Sprawa się komplikuje, pomyślał, klęcząc
przy ciele ofiary. Zabity nie miał jeszcze trzy-
dziestki, był ubrany dość nędznie, jedno nagie
ramię zdobił wytatuowany kruk, na nadgarst-
kach i kostkach widniały sznyty wskazujące na
pobyt w więzieniu. Wokół
jasnych włosów
utworzyła się i zakrzepła kałuz˙a krwi, dziwnie
wyblakłe otwarte oczy patrzyły w niebo. Wyda-
wał się kruchy i bezbronny, gdy tak lez˙ał na ulicy
wydany na łup spojrzeń ciekawskich przechod-
niów oraz poddany policyjnym oględzinom.
Jeden z techników przeszukał okolicę za pomo-
cą wykrywacza metalu i znalazł łuskę od pocis-
ku, drugi filmował miejsce zbrodni z kaz˙dej
moz˙liwej strony.
Głęboko osadzone,
srebrzystoszare oczy
Brannona zwęziły się, gdy rozwaz˙ał sprawę.
Diana Palmer
25
Marsh mógł nie mieć kompletnie nic wspólnego
z morderstwem,
lecz bliskość jego nocnego
klubu nie wydawała się przypadkowa, pewnie
coś się za tym kryło. W kaz˙dym wypadku na
pewno zdoła przedstawić niepodwaz˙alne alibi,
i
to praktycznie na kaz˙dą dowolną chwilę,
zgłaszając po kilku świadków. Ten drań pewnie
ma gotowe alibi nawet na dziesięć lat naprzód,
pomyślał z irytacją.
Brannon najpierw porozmawiał z obecnym na
miejscu detektywem z wydziału zabójstw, Bu-
dem Garcią, potem z policjantami z patrolu,
poniewaz˙ to oni znaleźli zwłoki, a na koniec
dołączył do oglądającej
je metodycznie spe-
cjalistki od medycyny sądowej. Właściwie
mógłby razem z innymi badać teren, szukając
dowodów i śladów, lecz uznał, z˙e zajmuje się
tym wystarczająco duz˙o osób.
– Cześć, Jones – przywitał się. – Wiadomo
juz˙ coś o ofierze?
– Pewnie – mruknęła, nie przerywając pracy.
– Wiem na bank dwie rzeczy.
– No mów – pogonił ją niecierpliwie, gdy
zamilkła.
– Jest płci męskiej i nie z˙yje – odparła Alice
Jones z łobuzerskim uśmiechem.
Posłał jej wymowne spojrzenie.
– W porządku, przepraszam. Nie, nie znamy
toz˙samości, ofiara nie ma przy sobie
nawet
26
Szczęśliwa gwiazda
z˙adnych dokumentów. – Podniosła się i wskaza-
ła na ciało. – A ty co byś o nim powiedział na
podstawie wstępnych oględzin?
– Ma sznyty, więc to pewnie były więzień.
Albo zbiegły.
Pokiwała głową.
– Tez˙ tak myślę. Na razie nie da się stwier-
dzić nic więcej, dopiero sekcja dostarczy nam
nowych informacji.
– Moz˙esz podać w przybliz˙eniu czas zgonu?
Popatrzyła na niego, w jej oczach zamigotała
przekora.
– Na pewno chcesz, z˙ebym na środku ulicy
wpakowała mu termometr w wątrobę?
– Do licha, Jones!
– Dobrze, juz˙ dobrze... Biorąc pod uwagę
stęz˙enie pośmiertne, oceniam, z˙e zgon nastąpił
mniej więcej dwadzieścia cztery godziny te-
mu, z tolerancją do dwóch godzin w obie
strony. – Wróciła do swojej pracy. – Ale nie
traktuj tego jako zupełnie pewnej informacji.
Lekarz, który go pokroi, poda ci dokładniejsze
dane. Nie spodziewaj się tylko, z˙e to będzie
szybko, bo kostnica jest zapchana po sam
sufit.
Tak jakby tego nie wiedział. To tylko w tele-
wizyjnych programach kryminalnych wszystko
szło szybko, zaś w rzeczywistości ciągnęło się
całymi tygodniami. Zaklął pod nosem, wstał.
Diana Palmer
27
Jego odznaka zabłysła w słońcu. Robiło się
coraz cieplej, więc na chwilę zdjął stetsona,
odsłaniając falujące gęste włosy, otarł czoło
grzbietem dłoni i nasadził kapelusz z powrotem,
naciągając go głęboko na oczy.
– Kto cię wysłał do tej sprawy? – zagadnęła
bez większego zainteresowania, przygotowując
zwłoki do transportu.
– Mój własny rodzony szef. Liczymy na to,
z˙e morderstwo ma związek z facetem, którego
od kilku lat bezskutecznie próbujemy przyskrzy-
nić. Oczywiście szef wybrał najbardziej do-
świadczonego ze swoich ludzi. I obdarzonego
największą inteligencją – dodał z szelmowskim
uśmiechem.
Alice uniosła głowę, zlustrowała wzrokiem
potęz˙ną sylwetkę i az˙ gwizdnęła.
– Jestem pod wraz˙eniem.
– Akurat – wycedził. – Na tobie nic nie robi
wraz˙enia.
Odwrócił się i podszedł do detektywa z wy-
działu zabójstw, któremu tym razem towarzy-
szył
jakiś policjant w cywilu, rozmawiający
przez komórkę i na biez˙ąco przekazujący infor-
macje Budowi Garcii.
– Tak, opis się zgadza, łącznie z tym krukiem
na ramieniu. To na pewno on. Przekaz˙ naczel-
nikowi więzienia moje podziękowania.
Policjant powtórzył to do telefonu, rozłączył
28
Szczęśliwa gwiazda
się i odszedł, zaś wyraźnie zadowolony Garcia
odwrócił się do Brannona.
– Nareszcie coś mamy. Zakład karny pod
Floresville zgłosił ucieczkę więźnia, którego
opis dokładnie pasuje do naszej ofiary. Gość
zwiał wczoraj rano podczas prac poza terenem
zakładu.
– Podali nazwisko?
– Tak. Dale Jennings.
To nazwisko Brannon pamiętał doskonale,
więc nareszcie zrozumiał, czemu od początku
twarz denata wydawała mu się dziwnie znajoma
– przeciez˙ to on został skazany przed dwoma
laty za zamordowanie zamoz˙nego biznesmena
z San Antonio. Podobno miał powiązania z Ja-
kiem Marshem i światem przestępczym. Pod-
czas głośnego procesu jego zdjęcia pojawiały się
na pierwszych stronach zarówno powaz˙nych
dzienników, jak i zwykłych brukowców. Proces
przebiegał w atmosferze skandalu.
Owej feralnej nocy towarzyszyła Jenning-
sowi Josette Langley, która podczas śledztwa
próbowała rzucać oskarz˙enia na cieszącego się
powszechnym szacunkiem Biba Webba, obec-
nego wicegubernatora Teksasu. Rozgłaszała pu-
blicznie, z˙e to on najwięcej skorzystał na śmierci
znanego biznesmena. Prawnik Webba zdołał
przekonać przysięgłych o niewinności swego
klienta, wskazując na Jenningsa jako na rzeczy-
Diana Palmer
29
wistego sprawcę oraz podwaz˙ając wiarygodność
Josette Langley, która kilka lat wcześniej próbo-
wała oskarz˙yć kogoś o gwałt, przy czym udowo-
dniono ponad wszelką wątpliwość, z˙e kłamała.
To przesądziło sprawę, przyszły wicegubernator
został oczyszczony z wszelkich zarzutów, a za
morderstwo wysłano do więzienia Dale’a Jen-
ningsa.
Przebieg wypadków tamtej nocy przedstawiał
się następująco: w połoz˙onej nad jeziorem po-
siadłości Biba i Silvii Webbów odbywało się
przyjęcie pod gołym niebem. Gospodyni nie
było na nim przez jakiś czas, poniewaz˙ odwiozła
do domu Josette, gdy ta źle się poczuła. Silvia
jako jedna z ostatnich osób widziała przyszłą
ofiarę, gdyz˙ po drodze pomachała na poz˙egnanie
Henry’emu Garnerowi, który niedługo miał wra-
cać do siebie, a który – jak się potem okazało
– w ciągu paru następnych minut zginął na
pomoście.
Kiedy pani domu niedługo potem znowu
zjawiła się na przyjęciu, ku swemu zaskoczeniu
ujrzała stojący dalej na podjeździe samochód
Garnera. Podeszła; był pusty. Po drodze mijała
wóz Jenningsa, na siedzeniu pasaz˙era ujrzała
zakrwawioną pałkę. Coraz bardziej zaniepoko-
jona zaczęła wypytywać o Garnera swoich go-
ści, a gdy okazało się, z˙e nikt go nie widział od
jakiegoś czasu, na wszelki wypadek zadzwoniła
30
Szczęśliwa gwiazda
na policję, która zabroniła komukolwiek opusz-
czać posiadłość. Przyjechał patrol, przeszukano
okolicę i znaleziono ciało w jeziorze. Wezwano
posiłki, detektywów, specjalistów od medycyny
sądowej, zbadano cały teren, przesłuchano świad-
ków. Na głowie denata znaleziono ślad po
uderzeniu, pasował do zakrwawionej pałki w wo-
zie Dale’a Jenningsa, którego od razu zaaresztowa-
no, choć krzyczał na cały głos, z˙e jest niewinny.
W wieczornych wiadomościach prezenter po-
informował, z˙e śmierć nastąpiła zapewne w wy-
niku przypadkowego utonięcia, poniewaz˙ we-
dług zeznań świadków biznesmen znajdował się
pod wpływem alkoholu. Prawdopodobnie stracił
równowagę, gdy wszedł na pomost
i spadł
z niego, uderzając się przy tym w głowę. O are-
sztowaniu podejrzanego nie padło ani słowo.
Być moz˙e ostatecznie rzeczywiście uznano
by śmierć Garnera za przypadek, gdyby nie
zeznania Josette, która od razu po obejrzeniu
wiadomości zadzwoniła na policję. Zaprzeczyła,
jakoby Garner pił oraz stwierdziła, z˙e z całą
pewnością nie było go nigdzie w pobliz˙u, gdy
szły z Silvią do samochodu, więc z˙adna z nich
nie mogła go widzieć. W dodatku zakwestiono-
wała obecność pałki w wozie podejrzanego.
Przyjechała z nim na przyjęcie, więc wie, z˙e
z˙adnej pałki ze sobą nie miał. Jako potencjal-
nego sprawcę wskazała gospodarza.
Diana Palmer
31
Tymczasem Bib Webb miał niepodwaz˙alne
alibi, ponadto powaz˙nie obciąz˙ył Jenningsa,
zeznając, z˙e Garner okazjonalnie zatrudniał go
w charakterze szofera oraz ochroniarza, lecz
w którymś momencie odkrył, z˙e w tajemniczy
sposób zaczęły mu ginąć róz˙ne rzeczy. Dzień
przed tragicznymi wypadkami miało dojść do
awantury między ofiarą a podejrzanym. I rze-
czywiście podczas rewizji w mieszkaniu Jennin-
gsa policja znalazła parę złotych spinek do
mankietów, ozdobioną brylantem szpilkę do
krawata oraz sporą sumę pieniędzy. W dodatku
krew na znalezionej w jego samochodzie pałce
była krwią ofiary, potwierdziły to badania DNA.
Wszystko przeczyło wersji Josette, a juz˙
gwoździem do trumny okazała się sprawa przy-
pomniana przez adwokata Biba Webba – otóz˙
kilka lat wcześniej piętnastoletnia wówczas Jo-
sette Langley wniosła oskarz˙enie o gwałt prze-
ciw synowi jednego z najbardziej wpływowych
obywateli Jacobsville, który na imprezie u siebie
w domu miał podać jej w napoju narkotyk,
a potem ją zaatakować. Oskarz˙enie odrzucono
na podstawie orzeczenia lekarskiego, poniewaz˙
badanie rzekomej ofiary wykazało, z˙e do z˙ad-
nego gwałtu nie doszło.
Te rewelacje skompromitowały Josette jako
świadka podczas procesu o zamordowanie Hen-
ry’ego Garnera.
32
Szczęśliwa gwiazda
– Znasz tę Langley, która pracuje w biurze
prokuratora generalnego, prawda? – spytał nie-
oczekiwanie Garcia, przywracając Brannona do
rzeczywistości.
– Tak, oboje pochodzimy z Jacobsville. Po-
tem przeprowadziła się z rodzicami do San
Antonio, a dwa lata temu wyjechała do Austin.
Od tej pory jej nie widziałem. – Starał się nie
myśleć o tym, jak zerwał z nią na tydzień przed
śmiercią Garnera. Ponownie spojrzał na zwłoki.
– To wygląda na profesjonalną robotę – skomen-
tował, gdy ciało zabitego stopniowo znikało
w zamykanym na suwak czarnym worku. – Je-
den strzał pod kątem w potylicę, z bardzo małej
odległości. Pewnie wtedy klęczał, bo ma ślady
błota na kolanach,
takiego jak to. – Trącił
czubkiem buta grudkę czerwonawego błota.
– Tak, zauwaz˙yłem. – Detektyw wskazał
ruchem głowy wylot zapuszczonej alejki. – Po-
patrz, jaki ciekawy przypadek, z˙e dwa kroki stąd
jest tylne wyjście z nocnego klubu Marsha.
– Jeśli maczał w tym te swoje brudne palu-
chy, znajdę sposób, z˙eby to udowodnić – wyce-
dził zimno Brannon. – Od lat uchodzą mu na
sucho morderstwa i próby morderstw, handel
narkotykami, sutenerstwo i prowadzenie niele-
galnego hazardu. Najwyz˙sza pora dobrać mu się
do skóry.
– Pewnie. Niestety, najpierw musimy mieć
Diana Palmer
33
niezbite dowody, nie moz˙emy tak po prostu
wejść i zaaresztować faceta tylko dlatego, z˙e
wiemy, kim jest. A szkoda... – westchnął z z˙alem
Garcia.
– No to bierzmy się do roboty. Ja wracam do
biura i dzwonię do Simona Harta zdać mu raport
z tego, co juz˙ wiemy. – Ponuro zacisnął wargi.
– Wścieknie się, jak go znam. Chyba wolałbym
sprowokować grzechotnika.
Detektyw zachichotał.
– Dobrze powiedziane. – Wskazał na czeka-
jący na transport worek. – Kiedy usłyszałeś
nazwisko, zrobiłeś minę, jakbyś go znał.
– Bo przypomniałem go sobie.
– Nie wiesz, czy ma jakąś rodzinę?
– Chyba matkę – rzekł z roztargnieniem
Brannon, zajęty czymś innym. – Znaleźliście
łuskę, prawda? Jaki kaliber?
– Na moje oko dziewięć milimetrów, zoba-
czymy, co powie laboratorium. Słuchaj – rzekł
nagle. – Czy ten cały Jennings nie był parę lat
temu skazany za morderstwo?
– Owszem. To była głośna sprawa, próbowa-
no w to wplątać obecnego wicegubernatora.
Mało brakowało, a przegrałby w wyborach, ale
kontrkandydat wycofał się w ostatnim tygodniu
i Bib Webb dostał fotel. I dobrze, bo to bardzo
porządny facet. – Naraz westchnął. – Ech...
Miałem w perspektywie nudny, miły miesiąc,
34
Szczęśliwa gwiazda
niewiele do roboty, a tu nagle wdepnąłem w nie-
boszczyka i kłopoty z prasą, bo przeciez˙ media
nie przepuszczą okazji i natychmiast odgrzeją
tamtą sprawę o morderstwo sprzed dwóch lat.
Cholera,
to moz˙e
fatalnie zaszkodzić Bibowi. Jego partia właśnie
nominowała go do senatu, bo dotychczasowy
senator miał zawał i wycofał się z z˙ycia publicz-
nego. Jeśli wokół Webba narobi się za duz˙o
szumu, urząd pewnie obejmie kto inny.
trudno o gorszy moment,
Garcia uśmiechnął się niewesoło.
– Takie z˙ycie... Człowiek zawsze ma inne
plany.
– Święte słowa – przyznał Brannon.
Po powrocie do biura zadzwonił z wieściami
do Simona Harta, a godzinę później wchodził na
pokład samolotu lecącego do Austin.
Simon Hart przyjął Brannona w swoim wiel-
kim gabinecie i wysłuchał szczegółowego spra-
wozdania. Potrzebował tego człowieka w śledzt-
wie, poniewaz˙ Marc Brannon miał specjalne
uprawnienia, wymagane podczas pracy przy
sprawach, które podpadały pod róz˙ne jurysdyk-
cje. Taka komplikacja zachodziła właśnie w tym
przypadku, poniewaz˙ Jennings został zamor-
dowany w hrabstwie Bexar, zaś zbiegł z więzie-
nia w hrabstwie Wilson. W ogóle cała ta sprawa
przysparzała wielu problemów. Od jakiegoś
Diana Palmer
35
czasu brakowało sensacji, totez˙ wyposzczone
media tylko czyhały na okazję, by rzucić się na
coś i rozdmuchać to do monstrualnych roz-
miarów, bo przeciez˙ musiały czymś zapełnić
dwudziestoczterogodzinne kanały informacyjne
i wielostronicowe dzienniki. Potrzebowały
świez˙ego mięsa. Lokalne stacje zdąz˙yły nadać
sensacyjną informację juz˙ w południowych wia-
domościach. Ledwie ciało trafiło do kostnicy,
agencje prasowe i ogólnokrajowa sieć telewizyj-
na trąbiły o tym, z˙e ofiara odsiadywała karę za
morderstwo popełnione w Austin dwa lata wcześ-
niej, w które był zamieszany wicegubernator
Teksasu Bib Webb. Tak, media kochały skan-
dale polityczne wszelkiej maści.
– Rozmawiałem dziś rano z Webbem przez
telefon – rzekł Simon, gdy wezwany do Austin
Brannon zdał mu juz˙ szczegółowo sprawę ze
wszystkiego. – Nie tylko stara się o fotel w sena-
cie, ale tez˙ jego firma rozpoczęła realizację
duz˙ego projektu pod San Antonio, zupełnie
unikatowego. Otóz˙ tworzy kompleks nowoczes-
nych farm z zupełnie samowystarczalnym sys-
temem nawadniania. Wszystkie rozwiązania te-
chnologiczne to prototypy, jeśli się sprawdzą,
oznacza to koniec problemów z suszą, czyli
wybawienie dla farmerów i ranczerów, dotąd
zalez˙nych od kaprysów pogody. Bib zainwes-
tował cięz˙kie miliony w rozwiązanie problemów
36
Szczęśliwa gwiazda
innych, ale jeśli stanie się obiektem ataków, cały
projekt moz˙e upaść. Wally się martwi – ciągnął,
mówiąc o gubernatorze. – Kampania przed
wrześniowymi wyborami
się zaczyna,
a Wally popiera Biba.
juz˙
– Tak, wiem, jadłem z Bibem lunch w ze-
szłym tygodniu. Zastanawiam się, czy to moz˙-
liwe, by ktoś zaaranz˙ował całą sytuację specjal-
nie, starając się mu zaszkodzić w oczach wybor-
ców? Jak myślisz?
– Czy moz˙liwe? – Simon tylko się uśmiech-
nął. – Jak najbardziej. Wiesz, jak brudna i brutal-
na potrafi być polityka. Z drugiej strony z˙aden
zdrowy człowiek nie popełni morderstwa jedy-
nie po to, by wywołać skandal.
– Po świecie chodzi cała masa niezdrowych
ludzi – przypomniał mu Brannon.
Simon usiadł wygodniej, inaczej ułoz˙ył prote-
zę lewej ręki, sięgnął po filiz˙ankę z kawą.
Zamierzał zmienić temat, by rozluźnić Bran-
nona przed dalszą częścią rozmowy. Mógł po-
rozmawiać o sprawach prywatnych, poniewaz˙
byli spokrewnieni i pochodzili z Jacobsville,
gdzie Simon miał czterech braci, a Brannon
ranczo, na którym do niedawna mieszkała jego
siostra Gretchen, zanim nie wyszła za jednego
z szejków z Bliskiego Wschodu, Philippe’a.
Urodziła mu wspaniałego syna, obracała się
w najlepszych kręgach.
Diana Palmer
37
– Miałeś ostatnio wieści od Gretchen?
– Tak, dzwoni co najmniej raz na miesiąc,
z˙eby się upewnić, czy odz˙ywiam się jak nalez˙y.
Ma bardzo kiepskie zdanie na temat moich
talentów kulinarnych – dodał, uśmiechając się
z czułością na wspomnienie ukochanej młodszej
siostry.
– Nie tęskni za Teksasem?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Syn i mąz˙
zupełnie przesłonili jej świat.
– Rozumiem... – Simon upił łyk kawy. – Po-
wiedz mi, czemu przestałeś pracować w FBI?
– Znudziło mi się to ciągłe z˙ycie na waliz-
kach – wykręcił się Brannon. – Po dwóch latach
miałem dość.
– Nie rozumiem, czemu w ogóle odszedłeś
ze Straz˙y. Cieszyłeś się znakomitą opinią, mog-
łeś liczyć na awans, a ty rzuciłeś to wszystko,
z˙eby jechać do Waszyngtonu, skąd zresztą w su-
mie szybko wróciłeś.
Brannon odwrócił wzrok.
– Wtedy wydawało mi się to dobrym posu-
nięciem.
– Które nie miało nic wspólnego z procesem
Jenningsa ani z osobą Josette Langley?
Tak mocno zacisnął zęby, z˙e az˙ go zabolały.
– Nic.
– Skoro juz˙ jesteśmy przy Josette... Ty dzia-
łasz na terenie San Antonio, ona siedzi w Austin.
Pobierz darmowy fragment (pdf)