Darmowy fragment publikacji:
1
Autor:
Robert Gong
Projekt okładki:
Barbara Kuropiejska-Przybyszewska
Redakcja i opracowanie:
Jadwiga Góźdź
Korekta: Grażyna Dobromilska
Skład i łamanie: Grażyna Dobromilska
www.madgraf.eu www.blog.madgraf.eu
© Copyright by Robert Gong, Radom 2015
© Copyright by ALFA-ZET 7, Radom 2015
ISBN 978-83-65091-11-6
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka nie może być
reprodukowana ani odczytywana w środkach masowego
przekazu bez pisemnej zgody autora.
Wydawca:
ALFA-ZET 7
Małgorzata Gałuszka
26-600 Radom ul. Miła 17
e-mail: biuro@alfa-zet.pl
.....
Rok wydania
2015
3
Norbert był wysokim barczystym mężczyzną
o niebieskich oczach i jasnych blond włosach, dobie-
gającym czterdziestki. Nosił elegancki drogi garnitur
z szarego irlandzkiego tweedu i jasnobordowy krawat
w szare wzory. Wyglądał, jakby właśnie wyszedł z sa-
lonu mody. Wyprostowany sprężysty chód i regularne
aryjskie rysy twarzy intrygowały przechadzające się par-
kiem młode kobiety. Mijając kolejną alejkę, kroczył przed
siebie dostojnie niczym model na wybiegu, prezentują-
cy atrakcyjny strój. Prężnie przeciął skwerek i po chwili
znalazł się u progu rozsuwanych drzwi hotelu Marriott.
Podszedł do stolika, wytwornym gestem skinął na kel-
nera i wygodnie rozsiadł się na miękkim wytapicerowa-
nym krześle. Dyskretnie spojrzał na zegarek. Dochodziła
siedemnasta. W restauracji roiło się od cudzoziemców.
Beztrosko konsumowali wytrawne potrawy, flirtując
przy tym ostentacyjnie.
– Witam szanownego pana, czy teraz będzie pan
uprzejmy coś zamówić? – bardzo oficjalnie zapytał
kelner.
Norbert przytaknął głową, otworzył kartę, prze-
kartkował i po chwili wyniośle rzucił:
– Stek z podwójnymi przystawkami, dwa drinki,
colę i czerwone marlboro.
6
– To będzie wszystko?
– Na razie tak.
Kelner z zawodową grzecznością ukłonił się
i skrupulatnie zapisując w notesie, odszedł.
Coraz bardziej niepokoiło go
to spotkanie.
Spodziewał się trudności, mimo że jego plan wydawał
się doskonały. Wpatrzony w wejściowe drzwi czuj-
nie obserwował wchodzących gości. Ponownie zerk-
nął na zegarek. Rozejrzał się dookoła i nagle poczuł,
jak zalewa go fala potężnego wzburzenia. Doskonale
wiedział, że od tego spotkania zależy cała jego przy-
szłość. Przez chwilę pocieszał się, że wszystko pój-
dzie po jego myśli. Jednak gdzieś głęboko w duszy
przeszywał go paniczny strach. Człowiek, na którego
właśnie czekał, miał tylko jednego boga – pieniądze.
I dla nich był gotów na wszystko. Norbert miał jed-
nak na niego olbrzymiego haka. Materiały dowodo-
we ze śledztwa sprzed ponad trzech lat: faktury, lewe
umowy i nagrana na taśmie wideo transakcja z han-
dlarzem narkotyków. To mu wystarczyło, aby po-
grzebać prezesa jednej z największych firm w Polsce.
– Bardzo proszę – zza pleców dobiegł go uprzejmy
głos kelnera. Stojąc z boku ze srebrnobiałą tacą, wy-
twornie ubrany młodzieniec zaczął ustawiać na stole
smakowicie wyglądające danie.
7
– Życzę smacznego – dodał z nadmierną uprzej-
mością kelner i zniknął pomiędzy stolikami.
Norbert wziął w ręce sztućce, pochylił się nad ta-
lerzem i z wolna zaczął delektować się swoim ulu-
bionym przysmakiem. Przełknął kęs, upił łyk drinka
i mimowolnie okiem rzucił na wejście. Przez chwi-
lę zamarł w bezruchu. W jego kierunku w asyście
dwóch olbrzymów ubranych w ciemne garnitu-
ry zmierzał Beny. Goryle usiedli przy osobnym sto-
liku, a wytworny pięćdziesięcioletni pan podszedł
do stolika. Z zimnym spojrzeniem i fałszywym
uśmiechem, witając Norberta, rzucił:
– Miło cię znowu widzieć.
– Czy miło, to się okaże – zawadiacko odgryzł się
Norbert.
Beny złowrogo spojrzał mu w oczy, zapalił papie-
rosa i ze stoickim spokojem powiedział:
– Skoro dogadaliśmy się trzy lata temu, to chyba
nic nie stoi na przeszkodzie, aby teraz sfinalizować
naszą transakcję, prawda, kolego?
Zmarszczył brwi i przeni kliwie wpatrując się
w Norberta, czekał na odpowiedź.
– Niby tak – powiedział i pokiwał głową. – Ale po-
wiedz mi, po co ci taka obstawa – ironicznie odrzekł
Norbert.
8
Beny roześmiał się w głos, strzepnął powoli popiół
z papie rosa i rozbawiony odparł:
– No chyba sam doskonale wiesz, że o przyjaciół
dzisiaj coraz trudniej.
– Wiem – przytaknął Norbert – jednak nadal nie
rozumiem.
Beny pochylił się nad stolikiem, palcem wskazał,
aby i on się przybliżył, i szeptem drwiąco powiedział:
– Z zakonu przecież nie wyszedłeś. A co ci może
odbić po trzech latach spędzonych za mnie w mam-
rze, tego to ja nie wiem. Teraz rozumiesz? – zapytał
z bardzo surową miną.
– Może trochę lepiej. Jednak do końca to mnie
nie przekonałeś. Mamy tylko ubić interes, a nie robić
demon strację siły.
– Tym się nie przejmuj. Mów, ile chcesz, i sfinalizu-
jemy sprawę.
Norbert zapalił także papierosa, wyprostował się
na krześle i jakby sam do siebie, zaczął liczyć.
– Trzy lata to tysiąc dziewięćdziesiąt dni. Trzeba
to pomnożyć przez jakąś sensowną liczbę i będzie
po sprawie.
Beny nerwowo po ruszył się na krześle, postukał
palcami po stole i rzucił:
– Mów wreszcie, ile, a nie zgrywaj ważniaka.
9
– Oo, widzę, że z nerwami u ciebie nie najlepiej –
zaśmiał się ironicznie Norbert, odzyskując pewność
siebie.
– Przestań pierdolić, gadaj, ile, i dawaj towar –
obu rzył się zdenerwowany Beny.
Norbert uśmiechnął się pod nosem. Władczym
spoj rzeniem zmierzył Benego i wolno dopił drin-
ka. Postawił lampkę na stół i ze stoickim spokojem
oznajmił:
– Sto tysięcy i nietykalność.
– Zgoda. – Beny wyciągnął rękę na znak ubitego
interesu.
– Sto tysięcy dolarów – dodał z namaszczeniem
Norbert.
– Już cię całkiem popierdoliło! – krzyknął Beny.
W lokalu nagle zapanowało milczenie. Słychać
było tylko cicho grającą muzykę. Kilkanaście osób
wlepiło wzrok w dwóch dziw nie ze sobą rozmawia-
jących gentelmenów.
Beny speszony opuścił głowę, wstydząc się swoje-
go wybuchu gniewu. Po chwili konsternacji, gdy go-
ście zajęli się już sobą, cicho rzucił:
– Opuść trochę. Teraz jest naprawdę ciężko.
Kasy nie zdobywa się tak łatwo, jak kiedyś – dodał
skruszony.
10
Mam go! – pomyślał Norbert. – Teraz to on mnie
prosi, a więc nie mogę ustąpić.
– Wiem, że jest trochę inaczej. Słyszałem coś nie coś
w mamrze, ale przez tę odsiadkę straciłem wszystko.
Teraz brachu muszę zaczynać na nowo, a to, niestety,
kosztuje.
Beny raz jeszcze wyciągnął rękę.
– Dobra, niech będzie, chcę to mieć już za sobą.
Panowie uścisnęli sobie dłonie, wymownie wy-
mienili uśmiechy i Beny zapytał:
– To kiedy wymiana?
– Jutro w tym samym miejscu o siedemnastej.
Beny skinął głową na znak zgody, wstał i wraz
ze swoją świtą opuścił lokal.
Dupek – pomyślał Norbert. – On naprawdę chyba
uważa mnie za frajera. Myśli, że za marne sto tysięcy
polskich patoli odsiedziałbym za niego wyrok.
Wzbu rzony, aroganckim gestem kiwnął na kelne-
ra i zamówił kolejne dwa drinki.
Beny to stary lis – analizował da lej, popijając ko-
lorowy trunek. – Tak łatwo nie sprzeda skóry. Na
pewno coś będzie chciał urwać. Nie po to się tu po-
fatygował, aby tak łatwo ulec. Trochę mi ta wymia na
śmierdzi. – Coraz bardziej go to niepokoiło. Musiał
11
teraz dokładnie przemyśleć następny krok. Dopił
drinka, zapłacił kelnerowi i wyszedł.
Przed hotelem czekał na niego ciemnogranatowy
ford eskort z przyciemnianymi szybami. Czując ol-
brzymią ulgę, wolno zmierzał ku niemu. Zatrzymał
się na skraju chod nika, zapalił papierosa i pewnie za-
jął miejsce pasażera.
– Miałam nadzieję, że nie będę musiała na ciebie
tak długo czekać – na powitanie z wyrzutem w głosie
oznajmiła Ewa.
– Ja też – oschle odparł podekscytowany Norbert.
– Coś się stało? – zapytała nieśmiało.
– Nie – pokręcił głową i po chwili rzucił: – No ru-
szaj wreszcie!
Ewa przekręciła kluczyk w stacyjce i z piskiem
opon wjechała w Aleje Jerozolimskie.
– Pojedziemy dzisiaj na noc do ciebie – oznajmił
zimno Norbert.
Ewa kątem oka spojrzała na niego i z tro ską
zapytała:
– Coś poszło nie tak?
– Mówiłem ci już, że wszystko jest w porządku,
jedź i nie zadawaj głupich pytań.
– A może coś ci grozi? – szepnęła.
12
– Kurwa, jedź i daj mi wreszcie spokój – wrzasnął
wzburzony.
Przez dłuższą chwilę jechali w milczeniu. Kiedy
przecinali Wisłę mostem Poniatowskiego, ku zdzi-
wieniu Norberta wyprzedził ich czarny pontiak po-
dobny do samochodu Benego.
– Patrz, to chyba maszyna tego faceta, z którym
byłeś dzisiaj umówiony. Czyż to nie zadziwiający
zbieg okoliczności? – zapytała Ewa.
Norbert uniósł brwi, zaciągnął się dymem z pa-
pierosa i odprowadzając wzrokiem sportowego pon-
tiaka, powiedział:
– Obawiam się, że to nie jest zbieg okoliczności.
Te skur wysyny chcą wiedzieć, gdzie trzymam towar.
– I co teraz zrobimy? – rzuciła podenerwowana.
– Zawróć na rondzie i jedź pod Marriott. Weźmie-
my tam pokój i do jutra spokojnie przeczekamy.
– Norbert, powiedz mi, o co w tym wszystkim
chodzi.
– Nie – odparł stanowczo. – Im mniej wiesz, tym
dłużej żyjesz. Uwierz mi, tak będzie najlepiej.
– Wierzę ci, ale zaczynam się bać. Mówiłeś, że po
wyjściu załatwisz jakieś interesy i będziemy mogli
spokojnie żyć.
13
– I tak będzie. Tylko na razie sprawy się trochę
skomplikowały. Jutro Beny zobaczy, kto jest górą.
Chce wojny, to będzie ją miał – oświadczył złowrogo.
Po parunastu minutach ponownie znaleźli się pod
Marriottem. Zaparkowali samochód i rozglądając się
nerwowo na boki, weszli do środka. Szybkim kro-
kiem przecięli hol i stanęli przy kontuarze recepcji.
Za ladą, wpisując coś do dużej czarnej księgi, siedzia-
ła kasztanowowłosa kobieta. Kątem oka zauważyła
nowych gości.
– Witam państwa, w czym mogę pomóc?
– Dwuosobowy pokój na dwie doby proszę –
nerwo wo rzucił do recepcjonistki Norbert.
– Czy mają państwo jakieś specjalne preferencje –
miło zapytała kobieta.
– Nie, normalna dwójka z łazienką – odrzekł.
Recepcjonistka poprosiła o dokumenty, zapisała
dane i wraz z dowodem miłym gestem podała klucz
do pokoju. Norbert podziękował uśmiechem, odwró-
cił się i wolno ruszyli ku windzie.
– Ja tym skurwielom pokażę, czyje będzie na
wierz chu – rzucił pod nosem do siebie.
Wjechali razem windą na górę, weszli do pokoju
i po dłuższej chwili milczenia Ewa nieśmiało zapytała:
14
– Kochanie, powiedz mi, czy aby z tego naprawdę
nie wynikną poważne kłopoty?
Norbert podszedł do okna, spojrzał na oświetloną
iglicę Pałacu Kultury i spokojnie powiedział:
– Niezły widok, co? To nie to samo, co w Rawiczu.
Wystarczy tylko mieć kasę i z dnia na dzień człowiek
prze nosi się do innego świata.
Zdjął marynarkę, poluzował krawat i wygodnie
wyciągnął się na dwuosobowym łożu. Ręce zaplótł za
głową i z dumą w głosie oznajmił:
– Od jutra będziemy żyć jak angielska rodzina
królewska. Kupimy dom na Mazurach i założymy
fermę rasowych koni arabskich. Może nam zabrak-
nąć jedynie ptasiego mleka.
Spojrzał na nią wymownie, zaśmiał się przy tym
drwiąco i dodał:
– Idź się teraz wykąp i nie zawracaj sobie głowy
bzdurami. Nie po to za tego skurwiela tyle odsiedzia-
łem, aby teraz dać plamę. Wiem, co robię, tak więc
cieszmy się tym, że znowu jesteśmy razem.
Wyjaśnienie to nie było dla niej zbyt przekonują-
ce, ale Ewa przyjęła je do wiadomości. Przez chwilę
smutno patrzyła w okno. Zdała sobie sprawę z tego,
iż jest tylko ma lutkim trybikiem w jakiejś potężnej
15
machinie. Sprawiała wrażenie poirytowanej, ale jed-
nak nie protestowała.
– Chciałam tylko o tym porozmawiać – dorzuciła
cicho i po chwili zniknęła za drzwiami łazienki.
Norbert wstał z łóżka, stanął naprzeciwko okna
i z wlepionym wzrokiem w oświetlone wieżowce
Śród mieścia zdejmował z siebie eleganckie ubranie.
Zza drzwi łazienki dochodził cichy odgłos szumiącej
wody. Włączył stojące na szafce nocnej radio, zrzucił
z siebie bokserki i zupełnie nago ruszył ku łazien-
ce. Podniecony myślą o rozebranej kobiecie nacisnął
klamkę i wszedł do środka.
Żaden prawdziwy facet nie oparłby się takiemu
wi dokowi. Krew w nim zawrzała i zrobiło mu się
gorąco. Niepohamowane dreszcze pożądania prze-
szyły jego ciało, a ogromny penis gwałtownie uniósł
się do góry. Wpatrzo ny w pięknie zbudowane cia-
ło dwudziestopięcioletniej kobiety, stojąc, trząsł się
z podniecenia.
Ewa prowokująco rzuciła na niego wzrokiem i ci-
cho stwierdziła:
– A jednak przyszedłeś.
Leżała w wannie na wznak z szeroko rozwar-
tymi nogami. Swe długie czarne włosy rozrzuciła
po brze gach wanny. Norbert niczym gepard szybkim
16
skokiem wdarł się w głąb ciała dziewczyny. Hormony
zawirowały im w głowach i w szaleńczej eksta-
zie oddawali się od wiecznej potrzebie pożądania.
Podekscytowani niczym w narkotycznym uniesieniu
w jednej chwili zapomnieli o otaczającym ich świe-
cie. Fascynujący trans jednak dobiegł końca. Ciała ich
owładnął porażający bezwład i poczuli się potwornie
zmęczeni. Ewa uśmiechnęła się, pocałowała go w po-
liczek i oboje udali się do pokoju.
– Nie zapomniałeś, jak to się robi – stwierdziła
z zadowoleniem.
– Podobało ci się? – zalotnie rzucił Norbert.
Ewa nakryła ich kocem, tuląc się w jego ramiona,
i cicho szepnęła mu do ucha:
– Chcę tak codziennie. – Po chwili dodała: –
Codziennie, tylko pod jednym warunkiem.
– Pod jakim? – zapytał zdziwiony Norbert.
Ewa spojrzała mu prosto w oczy i uwodzicielsko
oznajmiła.
– Pod takim, że będziemy to robić parę razy
na dobę i to w najdziwniejszych miejscach.
– W jakich? – dopytał zaciekawiony.
– Na przykład na stole, w samochodzie, w win-
dzie. A może nawet w parku. Mamy przecież niemałe
zaległo ści, czyż nieprawda?
17
– Naprawdę tego chciałabyś? – zapytał zdziwiony.
– Tak, a co w tym złego? Armia kobiet tego pra-
gnie, tylko niewiele z nich spełnia te swoje głębokie
marzenia.
– Ty jesteś chyba szalona albo zboczona.
– Dlaczego? – zapytała zdziwiona.
– Bo jeszcze nigdy nie słyszałem, aby jakaś dziew-
czyna chciała kochać się w takich miejscach.
Ewa zaśmiała się drwiąco i beztrosko rzuciła:
– Nie słyszałeś, bo wy mężczyźni naprawdę bar-
dzo mało wiecie o kobietach. Myślicie, że jesteśmy
tylko do garów, sprzątania i bawienia dzieci. A w nas
drzemie jeszcze coś więcej.
– Co? – zapytał coraz bardziej zaciekawiony.
– No właśnie, chyba nigdy tego nie zrozumiecie
i to wasz największy problem.
– Czego? – rzucił zirytowany.
Ewa uśmiechnęła się, ręką zaczesała włosy i bar-
dzo poważnie oznajmiła:
– Jak się już bierzecie za kobietę, to róbcie to tak,
aby traciła przytomność.
– Nie bardzo cię rozumiem – odrzekł sfrustrowany.
– No właśnie. Myślicie, że wystarczy trochę poska-
kać, posapać i to już jest seks.
18
– Nadal cię nie rozumiem, ale chyba coś w tym
jest.
– Nie chyba, ale naprawdę tak jest. A czy będzie to
luksusowy hotel, czy zasrany kibel, to nie ma więk-
szego znaczenia – skwitowała wyniośle.
Norbert czule pogłaskał ją po włosach i mocno
przy tulił do siebie.
– Być może tak jest – szepnął jej do ucha i w chwi-
lę później zasnął.
Nazajutrz rano obudziło go głośne pukanie
do drzwi. Wstał, założył spodnie i na wpół przytom-
ny dowlókł się do wejścia. Przekręcił klucz w zamku,
pocią gnął za klamkę i przed sobą zobaczył hotelowe-
go boya ze śniadaniem.
– Dzień dobry panu, przywiozłem śniadanie –
z uśmiechem na twarzy rzucił od wejścia.
– Witam, proszę postawić na stole – wydukał, jesz-
cze nierozbudzony.
Młodzieniec wprawnymi ruchami nakrył stolik,
ży czył smacznego i pospiesznie opuścił pokój.
Norbert odruchowo spojrzał na cyferblat zegar-
ka. Dochodziła właśnie dziewiąta. Za oknem szkla-
nego wieżowca słońce z trudem próbowało przebić
się przez ołowiane chmury. Czując jak serce łopocze
mu w piersi, pomyślał o popołu dniowej wymianie.
19
Poszukał wzrokiem porozrzucanego wszędzie ubra-
nia i w zamyśleniu zaczął je układać. Ewa, niczym
duża uśpiona lalka, pogrążona w głębokim śnie, leża-
ła z głową przywartą do poduszki. Jest śliczna – po-
myślał. Wypił łyk kawy, finezyjnie trzymając filiżankę
za ucho. Przechylił raz jeszcze i wpatrzony bezmyśl-
nie w okno, zamienił się w słup soli. Uświadomił so-
bie, iż musi za chować się bardzo nietypowo. Muszę
zrobić coś, co po stawi Benego pod murem. W otwar-
tej walce póki co nie mam z nim szans. Przez chwi-
lę poczuł się jak osaczony. Na jego twarzy pojawił się
ból i rozczarowanie. Silne ciało wydawało się spięte
i gotowe do walki. Możliwości miał jednak ogra-
niczone. Konfrontacja siły, przynajmniej teraz, nie
wchodziła w grę. Dobrze wiedział, że bez pie niędzy
nie zdąży zebrać porządnej brygady, aby uderzyć
w siedzibę Benego.
Nagły odgłos dzwonka telefonu zabrzmiał w jego
uszach niczym potężna eksplozja. Wzdrygnął się
i szybko podbiegł do aparatu.
– Tak – powiedział, tłumiąc strach w głosie.
– Witaj, wiesz, kto mówi? – usłyszał znajomy głos.
– Wiem, czyżby coś się zmieniło, że dzwonisz?
– Nie, ale chciałem sprawdzić, czy spotkanie nadal
jest aktualne.
20
– Oczywiście – zaśmiał się złowrogo Norbert
i groź nie dodał: – Bardziej niż kiedykolwiek.
– No to do siedemnastej – rzucił pewnym głosem
Beny i odłożył słuchawkę.
Do siedemnastej – powiedział już do siebie i ci snął
słuchawką w aparat. Wciąż jest górą – pomyślał.
Nigdy nie spodziewałem się, że w kilkadziesiąt
go dzin po wyroku będę osaczony jak zając na po-
lowaniu. Ten bydlak wziął mnie w kleszcze. Nawet
spokojnie nie mogę wyjść na ulicę – odruchowo spoj-
rzał na zegarek i nerwowo zaczął chodzić po pokoju.
Muszę się uspokoić, muszę zachować zimną krew
– powiedział do siebie. Starał się zapanować nad
sobą, jednak strach, jaki go ogarniał, przybierał już
postać pani ki. Dłonie wbrew jego woli zaczęły mu
nagle dziwnie drżeć.
Coraz głośniej słyszał szybkie bicie swego serca,
a na zmarszczonym czole pojawiły się zimne kro-
ple potu. W okolicach żołądka poczuł nieprzyjemny
skurcz, a jego nogi zrobiły się jak z waty. Stał sparali-
żowany na środku pokoju, analizując sytuację.
Miał zamiar już usiąść, gdy nagle przyszło mu
coś do głowy. Zrobił trzy głębokie oddechy, prze-
ciął pięściami powietrze, niczym bokser przed walką
i energicznie wskoczył pod prysznic. Odkręcił wodę
21
i mydląc swoje ciało, chciał podświadomie zmyć
z niego również strach, jaki go dopadł. Na koniec pu-
ścił lodowatą wodę i po chwili wyskoczył spod niej
jak oparzony. Wytarł się, wysuszył włosy i zaczął
się w pośpiechu ubierać. Zawiązał krawat, narzucił
marynarkę i szybkim krokiem w bojowym nastro-
ju zjechał windą do restauracji. Kiedy mijał wejście
do sali, powiódł niespokojnym wzrokiem wzdłuż
stolików. Okrążył stolik, przy którym ubiegłego dnia
miał spotkanie.
Dyskretnie poprzyglądał się siedzącym na sali
go ściom. Aż w końcu podszedł do obserwującego
go kelnera i zamówił cztery pomarańczowe drin-
ki. Przeszedł raz jeszcze wzdłuż sali i usiadł przy
narożnym stoliku tuż przy oknie. Zachowywał się
przy tym jak detektyw z miernego kryminału. Wyjął
z kieszeni długopis i w oczekiwaniu na kelnera zaczął
nim stukać po stole. Dochodziło już prawie południe.
Za oknem niespodziewanie zerwała się potężna bu-
rza z piorunami, której towarzyszyła gwałtowna
ulewa. Zaskoczeni przechodnie chowali się pod da-
chami przystanków autobusowych. Jedynie sunące
wolno tramwaje wydawały się obojętne na kaprysy
pogody.
22
– Uprzejmie proszę – miłym głosem zakomuniko-
wał kelner.
– Dziękuję – odparł Norbert.
Kelner rozstawił drinki na stole, położył na ser-
wetce popielniczkę i bardzo niskim tonem zapytał:
– Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze?
– Tak – przytaknął głową Norbert.
– A więc słucham uprzejmie.
– Mam taką niecodzienną prośbę. Chciałem coś
napisać, a niestety nie posiadam kartki, czy mógłby
mi pan ją przynieść.
– Oczywiście. Może to być papier listowy?
– Tak, taki będzie najlepszy.
Kelner ze zrozumieniem skinął głową i oddalił się.
Norbert odprowadził go wzrokiem i w mało eleganc-
ki sposób wlał w siebie dwa drinki. Wyprostował się
na krześle, doświadczając rozluźniającej dawki alko-
holu. Wszechogarniający go lęk stopniowo zanikał.
Wewnętrznie czuł, że musi dziś wypić jeszcze wię-
cej, aby skutecznie stawić czoła Benemu. Kelner przy-
niósł kartkę. Norbert serdecznie mu podziękował,
pochylił się nad nią i zaczął pisać. Zbliżała się pora
obiadowa. Restaurację hotelową niepostrzeżenie wy-
pełnili goście. Rozsiedli się w gustow nych krzesłach
i nie zwracając na nikogo uwagi, zaczęli konsumować
23
apetycznie wyglądające posiłki. Norbert zaabsorbo-
wany pisaniem nawet nie zauważył, kiedy do jego
stolika podeszła Ewa.
– Co ty tu robisz? – zapytała zdziwiona.
– Nic, zaraz kończę i pójdziemy na górę.
Ewa przykucnęła na krześle i w milczeniu patrzy-
ła na swojego partnera. Po dłuższej chwili Norbert
wymownym gestem postawił kropkę i z zadowole-
niem rzucił:
– No, wreszcie to skończyłem – nałożył skuwkę
na długopis. Kartkę złożył tak jak do koperty i luźnym
ge stem wsunął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Wy mownie uśmiechnął się do Ewy i nonszalancko
zapytał:
– Skoro już jesteś, to może coś zjemy?
– Dobrze, zamów coś do pokoju, bo tu się źle czuję.
Dopił stojącego przed nim drinka i w szampań-
skim humorze ruszył w stronę kelnera. Wymienił
parę zdań z mężczyzną w surducie. Chwilę póź-
niej wziął Ewę za rękę i windą ruszyli na górę. Teraz
miał chęć tylko na seks. Usiadł na łóżku obok Ewy
i mocno przyciągnął ją do siebie, namiętnie cału-
jąc po szyi. Wyślizgnęła się z jego uchwytu i głośno
zaprotestowała:
– Nie chcę teraz.
24
Norbert zmarszczył brwi i agresywnie rzucił:
– Co się stało?
Ewa poczuła nagle, że się bardzo boi.
– Najpierw załatw tę sprawę!
Norbert wziął głęboki oddech i wolno wypuścił
po wietrze z płuc.
– Załatwię, tylko już więcej o tym nic nie mów. –
Skarcił ją wzrokiem, wstał i podszedł do okna.
W pokoju przez dłuższą chwilę panowało mil-
czenie. Ewa, siedząc na łóżku, zastygła w bezruchu.
Wyobrażała sobie, iż to ona jest wszystkiemu winna.
Chociaż w ogóle nie znała tej dziwnej sprawy, chcia-
ła zatroszczyć się o niego jak rodzona matka. Odgłos
pukania do drzwi rozwiał tę wi szącą w powietrzu
gęstą, niemiłą atmosferę. Ewa zerwała się i pośpiesz-
nie otworzyła drzwi.
– Zamawiali państwo obiad, prawda? – rzucił zza
progu uśmiechnięty młodzieniec.
– Tak, proszę wejść – odwzajemniła uśmiech, ru-
chem ręki zapraszając go do środka.
Kelner wjechał ze stolikiem do pokoju, rozstawił
posiłek i życząc smacznego, wyszedł.
Ewa usiadła przy stole i z wielką pieczołowitością
zabrała się do nakładania obiadu na talerze.
– Nie jesz? – zapytała, zapraszając go do posiłku.
25
– Nie, muszę teraz już wyjść – rzucił surowo.
– Ale dlaczego?! – zaprotestowała.
– Muszę i już. Przyjdę dopiero wtedy, gdy wszyst-
ko załatwię.
Norbert podszedł do zdziwionej Ewy, pocałował
ją w policzek i prawie wybiegł z pokoju. Zjechał win-
dą na dół i zasiadł ponownie przy stole w sali restau-
racyjnej. Zamówił parę drinków i delektując się nimi,
w bojowym nastawieniu czekał na spotkanie swo-
jego życia. Doskona le zdawał sobie sprawę, iż musi
zachować pokerową twarz. Oprócz blefu nie miał
zupełnie nic. Grał teraz va banque, a więc swojego
asa musiał wyciągnąć w odpowiednim momencie.
W przeciwnym razie czeka go nietuzinkowa rozmo-
wa z gorylami Benego. Siedział wpatrzony w okno
i sącząc wyborny trunek, czuł, jak opuszcza go strach.
Magiczny płyn dodawał mu tak bardzo potrzebnej
odwagi. Odruchowo zerknął na zegarek. Dochodziła
właśnie sie demnasta. Spojrzał w kierunku wejścia
i przez moment zawiesił na nim wzrok. Po chwili
z otchłani korytarza wyłoniła się znajoma postać.
Jest! – w myślach powiedział do siebie.
Beny ubrany w szykowny garnitur, w czarnych
okularach, z dyplomatką w ręku pewnie kroczył
w kierunku stolika Norberta.
26
– Zmienną mamy dzisiaj pogodę – srogo rzucił
na powitanie Beny.
– Istotnie, ale chyba miałeś na taksówkę, aby nie
zmoknąć – ironicznie odgryzł się Norbert.
Beny usiadł naprzeciwko Norberta, dyplomatkę
po stawił obok swojego krzesła i pewnie zapytał:
– Przyniosłem ci twoje zabawki, a czy ty masz
moje?
Norbert niczym wielki boss powoli wyprostował
się na krze śle, zapalił papierosa i wypuszczając dym
prosto w twarz Benego, sucho oznajmił:
– Oczywiście.
– No to chciałbym je zobaczyć – powiedział moc-
no podenerwowany Beny.
Norbert ze spokojem sięgnął do wewnętrz nej kie-
szeni marynarki i wyjął z niej złożoną kartkę listo-
wego papieru. Postukał nią arogancko w stół i patrząc
Benemu prosto w oczy, zapytał:
– A może się czegoś napijesz?
– Nie, przejdźmy od razu do interesu – rzucił za-
niepokojony widokiem kartki.
– Jak chcesz – podając mu kartkę, triumfalnie
oznajmił Norbert.
Beny wyszarpnął mu ją z ręki, rozłożył i ze zdzi-
wioną miną zaczął czytać.
27
Donos
Ja, niżej podpisany Norbert Zborowski, urodzony
15 kwietnia 1964 roku w Bytomiu, syn Ryszarda
i Teresy z domu Braun, od dwóch lat bezdomny
z powodu eksmisji, donoszę:
Znajduję się w posiadaniu sfałszowanych umów,
faktur oraz wykazów siedmiu przeprowa dzonych
niezgodnie z prawem przetargów na ro boty pu-
bliczne, opiewające na łączną sumę ośmiu milio-
nów dolarów.
Dysponuję również kasetą video z nagraniem
transakcji kupna-sprzedaży 50 kilogramów koka-
iny. Wyjaśniam, iż wszystkich wyżej wymienio-
nych czynów dopuścił się Benedykt Makuch, syn
Tadeusza i Eugenii z domu Klemińska, urodzony
22 listopada 1951 roku w Warsza wie. Właściciel
oraz szef firmy BRANX-MET 5. A. mającej swoją
główną siedzibę w Warszawie.
W obawie o swoje zdrowie i życie dowody te
zdeponowałem w banku w Genewie w skrytce
na okaziciela. Numer tej skrytki oraz prawo do jej
otwarcia w razie nagłej mojej śmierci ma jeden
z wysokich rangą duchownych w Polsce. Osoba
duchowna, której powierzyłem to prawo, nie zna
zawartości materiałów, jakie w niej zgromadzi-
łem. Drugą przyczyną uprawniającą do otwarcia
tejże skrytki jest nieodezwanie się przeze mnie
do tego duchownego przez okres przekraczający
dziewięćdziesiąt dni.
Norbert Zborowski
28
– Ty pierdolony skurwielu, chcesz mnie teraz
szantażować? Wiesz, że mogę rozgnieść cię jak gnidę
– rzucił oburzony Beny.
– Problem w tym, że teraz nie bardzo masz jak.
Chyba, że resztę swojego parszywego życia chcesz
spędzić w pierdlu.
Twarz Benego zaczerwieniła się z wściekłości
i wykrzywił ją grymas nienawiści. Norbert z ironicz-
nym uśmiechem, zaciągając się dymem z papierosa,
drwiąco dorzucił:
– Jak sam widzisz, mój przyjacielu, musisz o mnie
teraz dbać.
– Jaką mam gwarancję? – zapytał pogodzony z lo-
sem Beny.
Gwarancję? – powiedział do siebie Norbert.
– Moje zdrowie i życie, tak jak przeczytałeś.
– Więc jak? – zapytał ponownie arogancko.
Beny zacisnął pięści, oparł je o stół i z miną bestii
pragnącej go pożreć powiedział przez zęby:
– Bierz gnido walizkę i spierdalaj, ale pamiętaj,
w razie czego, sam sobie własnoręcznie wykopiesz
grób.
Norbert uśmiechnął się nonszalancko, pochwycił
dyplomatkę i dumnym krokiem opuścił lokal.
29
Książki dotychczas wydane
Roberta Gonga
1. „W pogoni za miłością”
2. „Wilki”
3. „Kokainowa miłość”
Powieść zakwalifikowana do Literackiej Nagrody
Europy Środkowej Angelus 2014 r.
4. „666 do mroku”
Powieść zakwalifikowana do Literackiej Nagrody
Europy Środkowej Angelus 2015 r.
Książki dostępne także w wersji elektronicznej pdf
oraz na urządzenia mobilne (epub, mobi)
w księgarniach internetowych
258
ERA WILKÓW NADCHODZI?!
„Wilki” – tytuł zaczerpnięty ze świata drapieżników,
tu odnosi się do… współczesnej, polskiej rzeczywistości.
Młody, drapieżny kapitalizm od lat łączony jest z pojęciem
„wyścigu szczurów” – bezwzględnego dążenia do mety,
do wygranej, do celu. W dramatycznej opowieści Roberta
Gonga ów laboratoryjny wyścig gryzoni przeradza się
w bezlitosną i podstępną walkę wilków w pogoni za zy-
skiem, prestiżem i możliwością zniszczenia lub upokorze-
nia ofiary. Wilki są wszędzie! Pisarz pokazuje życie bez
maski – trudne, gorzkie, chwilami przerażające, lecz równo-
cześnie pełne szans, nadziei, marzeń…
I tylko te wilki nagle wkraczające w nasze losy! Szantaż,
oszustwo, przekupstwo, obmowa, gra tocząca się o wielkie
pieniądze i władzę. Uczestniczą w niej politycy, przedsię-
biorcy, urzędnicy, adwokaci, lekarze, mężczyźni i kobiety,
ludzie dążący do kariery. Zawiedziona miłość, zdrada po-
ciągają lawinę zdarzeń. Krzywda rodzi następną krzyw-
dę, odwet prowokuje zemstę… Losy bohaterów splatają się
w dramatycznych wątkach – jak w sensacyjnym filmie –
aż do gorzkiego finału, który nie jest jednak ostatnim za-
mknięciem drzwi.
Zastanów się Czytelniku, czy w tej fascynującej powie-
ści nie odnajdziesz znanych Ci osób, a być może również
i siebie samego. Przecież logika wilczych praw dotyczy nas
wszystkich.
Andrzej Zaniewski
259
Pobierz darmowy fragment (pdf)