Darmowy fragment publikacji:
K L A S Y K A M N I E J Z N A N A
Ignacy Krasicki
WYBRANE
KOMEDIE
universitas
WYBRANE
KOMEDIE
K L A S Y K A M N I E J Z N A N A
Ignacy Krasicki
WYBRANE
KOMEDIE
© Copyright for Klasyka Mniej Znana
by Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych
UNIVERSITAS, Kraków 2003
Podstawa edycji: Ignacy Krasicki, Komedie, oprac. M.
Klimowicz, wstęp R. Wołoszyńskiego, Warszawa 1956; [Ignacy
Krasicki],
Łgarz. Komedia w trzech aktach, przez Michała Mowińskiego,
Warszawa 1780.
Wybór i opracowanie
Roman Dąbrowski
ISBN 97883–242–1128–9
TAiWPN UNIVERSITAS
Projekt okładki serii
Ewa Gray
SOLENIZANT
Komedia w trzech aktach
5
OSOBY REPREZENTUJĄCE:
Staruszkiewicz – stryj Leandra
Leander
Pan Cześnik
Pani Cześnikowa
Pan Skarbnik
Pani Skarbnikowa
Pan Podwojewodzy
Pani Podwojewodzina
Pan Pogromski – towarzysz
Dumski – marszałek dworu Leandra
Tarabański – kapitan
Wytrząsalski – podskarbi
Szłapaczyński – koniuszy
Konceptowicz – sekretarz
Puzan – kapelmajster
Gierwaziewicz – pokojowy
Protaziński – pokojowy
Bartłomiej – szafarz
Scena w domu Leandra.
6
AKT PIERWSZY
SCENA PIERWSZA
BARTŁOMIEJ
sam
Dobrze się stało, że naszego panicza pan cześnik na obiad do
siebie zaprosił; ale cóż po tym, kiedy go znowu zbałamucił pan
marszałek: „Nie daj się waćpan w spaniałości przewyższyć. Pan
cześnik daje obiad, daj waćpan wieczerzą, bal, fejerwerk, ilumi-
nacją.” Pan na to: „Bardzo dobrze! wołajcie Bartłomieja!” Przy-
chodzę: „Bartłomieju, niech dziś będzie wieczerza, bal, fejerwerk,
iluminacja.” Ja: „Ale, mości dobrodzieju!” Nie dał mi domówić
i z izby wyszedł. A tu pieniędzy nie masz, Żyd za kwitkami już
półtora roku arendy zapłacił; ja nie mam nic przy sobie, a choć-
bym miał, nie dam. Oj, nie dam i pół szeląga! Cóż to za bieda
z tymi młodymi panami! Jakie to marnotrawstwo! Miły Boże, co
by na to mówił nieboszczyk jegomość! On, co tylko w niedzielę,
i to nie zawżdy, kawał, i to niewielki, sztuki mięsa miał na stole.
O kapłunach ani pytaj, kurka chyba wtenczas, kiedyśmy się bali,
żeby nie zdechła, a nie było można przedać; kaszą, kluseczkami
dorobiliśmy się chleba. Niewiele się jadło, niewiele się piło. Ale
też za to co kontrakty była wieś albo suma na prowizją po dzie-
sięć od sta. Pieniędzy huk, zboża pełno, bydła dostatkiem.
A teraz co? W pokojach adamaszek, a w stodole pustki, w lamu-
sie psiarnia – wołyśmy zjedli, krowy przedali. Mamy za to dwie
furmanki i forysiów po angielsku. Dobrze, panejku, dobrze! Wy-
jedziemy my z domu tymi furmankami, a podobno bez powrotu.
Ja nie wiem, gdzie te furmanki powiozą – a wreszcie, co mi do
tego! Niech hula, niech traci! Jam sobie swoją sumkę na kabałę
ulokował; będzie czym żyć na starość i może się jeszcze co z pro-
7
wizji okroi. Nie chciał mnie słuchać, niechże sobie lepszego szu-
ka. Mówiłem, perswadowałem, prosiłem; darmo. Cóż ja mam
dalej czynić? Porzucę wszystko: niech czyni, co chce! tak jest,
porzucę!
Ale mi go jednakowo żal. Przecież to pańska krew; dorobiłem
się przy ojcu kawałka chleba, nie godzi się syna porzucać. Ale na
cóż się ja zdam, kiedy mnie nie słucha? Prawda. Ale kto wie,
może kiedy i usłucha, może się upamięta. Stryj też ma przyje-
chać; poczekam jeszcze, niech no stryj przyjedzie.
SCENA DRUGA
Marszałek, Bartłomiej.
Cóż to waść sam do siebie gadasz?
MARSZAŁEK
Sam do siebie, bo mnie nikt słuchać nie chce.
BARTŁOMIEJ
Bo może nie masz co słuchać.
MARSZAŁEK
Tym, którym to słuchanie niemiłe.
BARTŁOMIEJ
MARSZAŁEK
Waść, widzę, coś nadto przebąkujesz – znaj się waszeć na sobie,
czyń, coś powinien – a pamiętaj, iż nie przystoi szafarzowi być
kaznodzieją.
BARTŁOMIEJ
Wielu nie przystoi być tym, czym są. Tak to teraz świat idzie. Ale
nie chcę już więcej mówić, żebyś mnie waćpan znowu kazno-
dzieją nie nazwał.
Słyszałeś waść, panie Bartłomieju, co jegomość rozkazał?
MARSZAŁEK
8
Taćżem słyszał.
BARTŁOMIEJ
MARSZAŁEK
Trzeba tedy, żeby wieczerza była suta, stół pański na osób dwa-
dzieścia, marszałkowski na osób trzydzieści, oprócz tego dla go-
ścinnej czeladzi stół u waszeci.
BARTŁOMIEJ
Dwadzieścia osób u pana, trzydzieści u waćpana, u mnie może
pięćdziesiąt. Będzie tedy dziś na wieczerzą osób dwadzieścia
a trzydzieści – pięćdziesiąt, a pięćdziesiąt – sto. Na to wszystko
ani woła, ani krowy, ani jendyka, ani gęsi, ani kaczki, ani nawet
chleba nie masz.
A mnie co do tego?
MARSZAŁEK
BARTŁOMIEJ
Kazał jegomość dać iluminacją, a tu nie masz ani wosku, ani
łoju, ani oliwy; lamp już i księdzu plebanowi nie stało, bośmy je
wytłukli.
A mnie co do tego?
MARSZAŁEK
BARTŁOMIEJ
Nadto kazał jegomość dać bal, pan kapelmajster grać nie chce,
bo niepłatny od pół roka; trębacz od ustawicznego grania chory
na dychawicę, pan Pogromski z panem koniuszym ostatnią razą
potłukli sobie flety na łbach.
MARSZAŁEK
Jużem waszeci powiedział, że mnie nic do tego; dość, że pan
chce, i musi tak być, jak pan chce. Rozumiesz waść, panie Bar-
tłomieju?
Odchodzi.
9
SCENA TRZECIA
BARTŁOMIEJ
sam
„Rozumiesz waść, panie Bartłomieju?” Piękna dyspozycja! Ja mu
przekładam, czego potrzeba, a on: „A mnie co do tego?” Pan chce,
pan każe. Niechże pan płaci! Ja cudów nie będę robił. Kiedy
z jegomością do stołu, kiedy do flaszki, ani się można natenczas
przez panów urzędników przecisnąć; a kiedy trzeba panu dopo-
móc, to wszystek ciężar na Bartłomieja. A jużem też i stary, godzi-
łoby się pofolgować staremu słudze. Ale czy myślą o tym nasi
panowie? Oj, nie! Trzeba się będzie jednakowo zakrzątnąć, ale też
to już ostatni raz. Jegomość, widzę, powraca – co za asystencja!
SCENA CZWARTA
Leander, Marszałek.
Szkoda mówić, pięknie pan cześnik panu aplaudował, nie żal
mu będzie odwdzięczyć tak, jak to pan umie.
MARSZAŁEK
Ale podobno coś mi chciał mówić szafarz. Zmiłuj się waść, żeby
on swoim skępstwem ochoty nam i balu nie popsuł.
LEANDER
MARSZAŁEK
Niech się tylko pan na mnie spuści, a temu staremu bajarzowi
nie wierzy; upewniam, że będzie wszystko z honorem. Ale niech
pan każe przywołać ichmościów urzędników dworskich i każde-
mu przynależyte uczyni dyspozycje; ja tymczasem pójdę wszyst-
ko przygotować, co się mojej funkcji tycze.
Odchodzi.
Gierwaziewicz!
LEANDER
10
SCENA PIĄTA
Leander, Gierwaziewicz, Protaziński.
GIERWAZIEWICZ
Co pan każe?
Wołaj podskarbiego, koniuszego i sekretarza. Protaziński!
LEANDER
Jestem, mości dobrodzieju!
PROTAZŃSKI
Niech tu przyjdą kapitan i kapelmajster.
LEANDER
SCENA SZÓSTA
Leander, Podskarbi, Koniuszy.
LEANDER
Panie koniuszy, każ waść, żeby była w stajni wszelka gotowość,
konie przybrane, o czubach nie zapomnieć. Jędrzej stangret niech
sobie szwarcowane wąsy przyprawi; koń mój cisawy niech będzie
okulbaczony, każesz waść rząd mój pozłocisty na niego włożyć.
Stanie się wszystko według woli pańskiej. Ale, mości dobrodzie-
ju...
KONIUSZY
Dajże mi waść pokój z tym „ale”.
LEANDER
Ale, mości dobrodzieju! Stajenni strawnych...
KONIUSZY
LEANDER
Jużem powiedział, że tych „ale” nie lubię. Niech będzie wszyst-
ko tak, jakem rozkazał. Czubów nie zapomnieć. Pódź waść! Pa-
nie podskarbi!
11
Jestem do usług pańskich.
PODSKARBI
LEANDER
A przyszły pieniądze od tego Żyda?
Od tego Żyda, panie dobrodzieju?
PODSKARBI
Tak jest, od tego Żyda, co je tu miał przewekslować.
LEANDER
PODSKARBI
Przewekslować, panie dobrodzieju?
Tak jest, przewekslować.
LEANDER
Panie dobrodzieju, przepraszam!
PODSKARBI
Za cóż mnie waść przepraszasz?
LEANDER
Przepraszam, panie dobrodzieju, bom pieniędzy nie odebrał i o
wekslu nie słyszałem.
PODSKARBI
Jak to waść nie słyszałeś? Wszakem mówił ostatnią razą, że waść
miałeś pisać o te pieniądze...
LEANDER
O te pieniądze, panie dobrodzieju? Od dwóch miesięcy w skar-
bie pańskim i szeląga nie masz; i moja pensja...
PODSKARBI
Dajże mi waść pokój z tą pensją i tym swoim skarbem. Niech tu
przyjdzie pan kapitan.
LEANDER
12
SCENA SIÓDMA
Leander, Kapitan.
Ssta-sta-wam na zawoła-ła-nie, na pa-pa-pański ordy-dy-nans.
KAPITAN
Ludzie czy są w gotowości?
Ta-ta-tak jest.
Harmaty zatoczone?
Ta-ta-tak jest.
LEANDER
KAPITAN
LEANDER
KAPITAN
Broń czy jest czysta i ładunki do strzelania czy dostali żołnierze?
LEANDER
Ta-ta-tak jest.
KAPITAN
LEANDER
Słuchajże waść, panie kapitanie! Jak będą goście przyjeżdżać,
pamiętaj waść dać ordynans wachmistrzowi, żeby żołnierze byli
w kurdygardzie. Jak zaś goście będą wjeżdżać, niech warta za-
woła: raus!
Ra-ra-raus!
KAPITAN
Ale nie przeszkadzaj mi waść. Jak więc goście będą wjeżdżać,
niech warta zawoła: raus!
LEANDER
Ta-ta-tak jest, raus!
KAPITAN
13
Ale już mówiłem, nie przerywaj mi waść.
LEANDER
Ta-ta-tak jest.
KAPITAN
Jak więc goście będą zajeżdżać, niech uważają karetę, w której
będzie pan cześnik, pani cześnikowa i panna cześnikówna.
LEANDER
Ro-ro-zumiem, i pa-panna cześnikó-kówna.
KAPITAN
LEANDER
Przestańże waść, kiedy ja mówię. Jak tedy postrzegą karetę
pana cześnika, niech dobosz natenczas już nie bije werbel, ale
marsz!
To-to-to być nie mo-może.
Jak to być nie może?
KAPITAN
LEANDER
Nie-nie-nie może. Marsz się bi-bije tylko przed pa-panem i kró-
-kró-królem.
KAPITAN
Co mi tam waść prawisz. Ja tak chcę i tak musi być. Rozumiesz
waść?
LEANDER
Ta-ta-tak jest.
KAPITAN
Jak przyjdzie czas wieczerzy, niech żołnierze półmiski z kuchni
niosą, wachmistrz przed nimi z laską, a oni jeden po drugim.
LEANDER
14
KAPITAN
Żoł-żoł-nierze do pół-półmisków?
LEANDER
Ta-ta-tak jest. Już mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać. Jak przyj-
dzie zastawiać i zdejmować potrawy, niech stoją koło stołu rzę-
dem, a każdy niech się prosto trzyma i patrzy w bok.
Nie-nie na pół-pół-miski?
KAPITAN
LEANDER
Waść, widzę, nie możesz wytrzymać, żebyś czego nie dołożył.
Jak przyjdzie bić capstrych, niech dobosz pod okna sali chodzi,
żeby słyszeli goście.
I po-po-szli spać.
KAPITAN
Idźże już i waść, a nie bałamuć.
LEANDER
Ale-le mo-mo-ści do-do-brodzieju żołnie-nie...
KAPITAN
SCENA ÓSMA
Leander, Kapitan, Kapelmajster.
A ja kiedy będzie gralem?
KAPELMAJSTER
Niech kapela będzie na pogotowiu, da znać pan marszałek, kie-
dy się będzie miał koncert zacząć.
LEANDER
Concerto, a, ja, concerto!
KAPELMAJSTER
15
Pobierz darmowy fragment (pdf)