Darmowy fragment publikacji:
Z PLECAKIEM
PRZEZ ÂWIAT
à
k
i
n
o
M
z
e
˝
ó
r
d
o
P
Monika Witkowska
V I D E O G R A F
I I
Monika Witkowska
Z plecakiem
prZeZ świat
Redakcja
Jacek Illg
Projekt okładki i opracowanie graficzne
Anna Łoza-Dzidowska
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Płonka
Fotografie pochodzą z archiwum Autorki, zdjęcie na s. 249 Adrian Larisz
Wydanie I, czerwiec 2010
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35
fax 32-348-31-25
office@videograf.pl
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dystrybucja@dictum.pl
www.dictum.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2012
ISBN 978-83-7835-037-8
Książkę dedykuję mojej rodzinie
i wszystkim, na których mogę liczyć –
w podróżach i w codziennym życiu…
Część I
ZamiaSt wStĘpU
Od autorki,
czyli dla kogo jest ta książka?
Z uchatkami na Galapagos
mam to szczęście, że mogę podróżować. i to dużo podróżować, bo znala-
złam sposób na połączenie pasji z pracą zawodową. mimo że byłam w około 150
krajach, nie uważam się za osobę, która o podróżach wie wszystko – każda po-
dróż, a także każde spotkanie z innym podróżnikiem (nawet mniej doświadczo-
nym) uczy mnie czegoś nowego, podsuwa nowe pomysły, czasem skłania do prze-
myśleń i refleksji.
Faktem jednak jest, że coraz częściej jestem pytana o to, jak sobie w podró-
żach radzić i jak zabrać się do zorganizowania wyprawy życia. któregoś wiosen-
nego dnia, po powrocie z dorocznych Ogólnopolskich Spotkań podróżników, al-
pinistów i Żeglarzy, gdzie prowadziłam wykład na temat kobiet podróżujących
w pojedynkę, zasypana dziesiątkami maili postanowiłam swoje rady spisać. i tak,
z czystego lenistwa (żeby po raz n -ty nie mówić tego samego) powstała właśnie
ta książka.
4
C z ę ś ć I • Z aM Ia s t Ws t ę p u
Długo się zastanawiałam, dla kogo ma ona być. Najpierw miał to być poradnik
dla kobiet, które chcą wyruszyć w świat. Doszłam jednak do wniosku, że opisane
rady i wskazówki przydadzą się również panom. poza tym większość spotykanych
na szlaku podróżników to pary albo koedukacyjne grupki znajomych – podróżu-
jących w pojedynkę polaków wciąż widzi się bardzo rzadko. w końcu stanęło na
tym, że ma to być książka dla wszystkich, którzy lubią podróże. Zakładam, że każ-
dy znajdzie tu coś, co będzie dla niego przydatne, choć ogólnie jest to poradnik
przede wszystkim dla podróżujących na własną rękę „backpackersów”, czyli „ple-
cakowiczów” (backpack to po angielsku plecak), zwłaszcza tych, którzy zastana-
wiają się, jak przemierzać świat przy mocno ograniczonym budżecie.
Jeżdżę po świecie już od wielu lat, w dużej mierze w pojedynkę, tak więc to,
o czym piszę, oparte jest na moich doświadczeniach z podróży po wszystkich kon-
tynentach, po krajach zróżnicowanych kulturowo i geograficznie. Zdaję sobie spra-
wę, że niektóre z moich przygód mogą być odbierane jako ekstremalne, a znajdą się
i tacy, którzy zarzucą mi brak rozsądku czy zbyt spontaniczne działanie. No cóż, ta-
kie jest zadanie tej książki – opisane z życia wzię-
te sytuacje mają pokazać, co w czasie podróży
może nas spotkać, jakie błędy możemy popeł-
nić (zawsze to lepiej uczyć się na cudzych niż
na swoich) i jakie mogą być ich konsekwencje.
Nie mówię, że wszyscy mają podróżować tak
jak ja – każdy powinien dozować sobie poziom
przygód czy związanej z nimi adrenaliny stosow-
nie do swoich upodobań, możliwości i doświad-
czenia. Nie chcę również nikomu wmawiać, że
moje sposoby organizowania wyjazdu czy pa-
tenty na radzenie sobie w różnych sytuacjach są
jedynymi słusznymi. Nikt nie ma monopolu na
rację – ilu podróżników, tyle pomysłów, bo każ-
dy ma prawo do swoich poglądów i rozwiązań.
Nie przyjmujcie więc drodzy czytelnicy te-
go, co przeczytacie jako skutecznych w każdej
sytuacji wytycznych – to subiektywne rady, któ-
re możecie wziąć pod uwagę, chociaż możecie
je też od razu odrzucić i wymyślić coś innego.
Jedno jest pewne – w podróżach nie da się
wszystkiego przewidzieć, nie można więc zamy-
kać się w schematach. i właśnie dlatego tak praw-
dziwe jest powiedzenie, że podróże kształcą.
w każdym razie – powodzenia na szlaku!
Wszystkiego nie przewidzimy –
zwłaszcza w górach. Na zdjęciu
via ferrata we włoskich Dolomitach
O d a u t o r k i , c z y l i d l a k o g o j e s t t a k s i a ż k a ?
5
Moje podróżnicze początki,
czyli trochę autobiografii
Ze względu na to, że urodziłam się jeszcze
w czasach tzw. komuny, kiedy nie tak łatwo było
o paszport, a szczytem marzeń było postawienie
nogi po drugiej stronie linii granicznej z czecho-
słowacją, swoje zagraniczne wojaże rozpoczę-
łam stosunkowo późno. pierwszy kontakt z tzw.
Zachodem dał mi dopiero rejs jachtem do Ham-
burga – był rok 1986, a ja miałam 20 lat. wszyst-
ko było tam takie inne, kolorowe i… stresujące.
w toalecie nie umiałam odkręcić wody (nigdy
wcześniej nie zetknęłam się z kranem na foto-
komórkę), w sklepach krępowali mnie nadska-
kujący sprzedawcy, a poza tym czułam się nie-
komfortowo, bo mając w kieszeni przepisowe
10 dolarów (tylko tyle władze pozwalały oficjal-
nie wymienić na wyjazd), i tak na nic nie mogłam
sobie pozwolić.
Pierwsza moja podróż na Zanzibar
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie
wyszło. problem z wyjazdami za granicę sprawił,
że dobrze poznałam polskę – kraj, który uważam
za wyjątkowo ciekawy i przez nas samych niedoceniany. Dobrą szkołę życia, bardzo
przydatną w późniejszych podróżach, dało mi harcerstwo. miałam to szczęście, że
działałam w drużynie wzorującej się na przedwojennych tradycjach, co rzutowało
nie tylko na poglądy, ale także zaradność – już jako małolata z podstawówki musia-
łam umieć rozpalić ognisko, dojść w wyznaczone miejsce na azymut, zbudować sza-
łas, przetrwać samotną noc w lesie (bałam się jak diabli, ale nadrabiałam miną).
mając 12 lat, zaliczyłam pierwszego w życiu „stopa”. w ostatniej chwili odwo-
łano biwak harcerski, postanowiłam więc dojechać do rodziców, którzy spędzali
weekend na działce, 70 km od warszawy. pech chciał, że pomyliłam autobusy i nie
dojechałam tam, gdzie chciałam. Nie miałam pieniędzy na kolejny bilet, ale przy-
pomniałam sobie popularny w tamtym czasie film Podróż za jeden uśmiech, którego
bohaterowie podróżowali właśnie autostopem.
Okazało się, że rzeczywiście – to działa! Dziwne, że żadnemu z kierowców
nie przyszło do głowy odstawić mnie na milicję (policję znaliśmy wtedy tylko z za-
chodnich filmów). Jakoś dotarłam do celu, ostatnie 10 km przemierzając na prze-
6
C z ę ś ć I • Z aM Ia s t Ws t ę p u
łaj przez nadnarwiańskie łąki. pamiętam, że byłam z siebie bardzo dumna, chociaż
rodzicom chyba niespecjalnie się mój pomysł spodobał.
Zagraniczny debiut autostopowy przyszedł dużo później. pojechałam do Nor-
wegii na saksy. po miesiącu zbierania truskawek odebrałam wypłatę i szykowałam
się do drogi powrotnej, którą miałam odbyć pociągiem. Niestety, za sprawą ko-
goś z rodaków, wszystkie pieniądze i paszport zniknęły. Biletu na pociąg nie mia-
łam za co kupić, a poza tym i tak musiałam jechać najpierw do ambasady polskiej
w Oslo, aby wyrobić nowy dokument. Nie znając praktycznie języka (pomijam
rosyjski), wracałam autostopem. Dystans był na tyle duży, że musiałam gdzieś za-
nocować, a sprzętu biwakowego ze sobą nie miałam. Nocleg w samotnie stoją-
cej na polu szopie nie był może najwygodniejszy, ale w sumie dał mi dużo frajdy,
bo oznaczał przygodę. poza tym cała ta podróż nauczyła mnie, że nie należy mar-
twić się na zapas, zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji. kiedy zgubiłam szczotkę do
włosów, a przecież na stopie powinnam jakoś przyzwoicie wyglądać, zaanektowa-
łam do czesania widelec. miałam też ogromne szczęście do ludzi. Do Oslo wca-
le tak szybko nie dojechałam, bo po kilku dniach goszczenia mnie przez spotkane
po drodze osoby, dostałam jeszcze na kilka dni pracę w gospodarstwie w górach
(m.in. wyganiałam owce na pastwisko, co do tej pory bardzo miło wspominam).
ta pierwsza Norwegia (potem by-
ły kolejne) stanowiła przełom w moim
życiu. wiedziałam już, że lubię podró-
że i że zrobię wszystko, aby zwiedzać
świat. problemem były wprawdzie pie-
niądze, a dokładniej ich brak, wiedzia-
łam jednak, że jak się chce, to zawsze
znajdzie się możliwości ich zarobienia.
Od tej pory już co roku jeździłam za gra-
nicę, by trochę pracować, trochę zwie-
dzać. po truskawkach przyszedł czas na
okopywanie drzew oliwkowych w Gre-
cji, pracę na farmie w Szwajcarii, sprzą-
tanie domów w kalifornii… w tym cza-
sie coraz więcej żeglowałam – udało mi
się nawet „załapać” na sponsorowany
rejs żaglowcem „Zawisza czarny” przez
pacyfik i atlantyk. świat jakby się skur-
czył – już nie przerażał, lecz kusił róż-
norodnością kultur, przyrody, spotyka-
nych ludzi. kiedy po siedmiu miesiącach
na oceanach wróciłam do kraju, wiedzia-
łam, że muszę znaleźć jakiś sposób, aby
Z krewniakiem, czyli u goryli w rwandyjskiej dżungli
M o j e p o d r ó ż n i c z e p o c z ą t k i , c z y l i t r o c h ę a u t o b i o g r a f i i
7
połączyć pracę z pasją. Ze studiami, czyli wybranym przez rodziców zarządzaniem
na Uniwersytecie warszawskim, problemów nie miałam, ale nie paliłam się do sie-
dzenia w biurze, na co się zanosiło. pamiętam rozmowę z moim tatą, który, wi-
dząc moje zawodowe niezdecydowanie, pełen irytacji zapytał mnie, jaką chcę mieć
pracę. – w ruchu, na świeżym powietrzu, w kontakcie z ludźmi… – wyliczałam.
– No to zostań listonoszem – stwierdził tata.
wyjście z sytuacji znalazło się samo. Już na studiach zrobiłam kursy przewod-
nickie oraz pilota wycieczek i zaczęłam wyjeżdżać z grupami. Za namową różnych
osób spróbowałam też sił w pisaniu artykułów, oczywiście o podróżach, żeglar-
stwie i górach. Udało się! Dzisiaj w rubryce „zawód” wpisuję „dziennikarz” i „pilot
wycieczek”, ciesząc się, że rzeczywiście mogę robić to, co lubię.
w podróży spędzam przeciętnie pół roku (czasem więcej). Dużo jeżdżę jako
opiekujący się grupą pilot – dotyczy to zwykle kierunków dość egzotycznych (afry-
ka, azja, ameryka południowa), na ogół z ambitnym, aktywnym programem (tre-
kingi w dżungli lub w górach, raftingi, pustynne safari etc.). czasem, choć rzadko,
jeżdżę jako dziennikarz, choć dotyczy to głównie europy. moje ulubione wyjaz-
dy to włóczęgi na własną rękę, często w pojedynkę, w miejsca rzadziej odwiedza-
ne przez turystów. Są jeszcze rejsy żeglarskie, wyprawy górskie i nurkowanie – to
również sposób na podróżowanie, na dodatek zwykle w gronie fajnych ludzi. po-
dróże uzależniają, ale to akurat nałóg, który polecam każdemu.
Z dziećmi zawsze można się dogadać, nawet w Peru, na wyspach na jeziorze Titicaca
8
C z ę ś ć I • Z aM Ia s t Ws t ę p u
Casting na podróżnika,
czyli coś dla tych, którzy nie są pewni,
czy się nadają
W górach w grupie zawsze raźniej i bezpieczniej
mało jest osób, które z założenia podróżować nie lubią. Jeśli rzeczywiście tak
jest, nie ma co zmuszać ich do jeżdżenia po świecie – skoro mają narzekać, lepiej
niech poprzestaną na oglądaniu ciekawych miejsc na ekranie telewizora. wszyscy
pozostali śmiało mogą ruszyć w świat, pamiętając jednak, że turysta to zupełnie coś
innego niż podróżnik.
pierwsze określenie odnoszę do tych, którzy wyjeżdżają na wyjazd zorganizo-
wany – wszystko jedno, czy jest to wycieczka biura podróży, firmowa delegacja czy
też wyjazd na zaproszenie mieszkającej za granicą rodziny, która nas wszędzie ob-
wiezie, da wikt i opierunek. co innego podróżnik. ten organizuje wszystko sam,
nastawiając się przede wszystkim na kontakty z miejscowymi ludźmi i poznawanie
od podszewki miejscowych realiów.
Najtrudniej jest zacząć. Obawy „czy sobie poradzę” to punkt programu, z któ-
rym na początku boryka się każdy. Jedno z chińskich przysłów mówi: „podróż
o długości tysiąca mil rozpoczyna się od pojedynczego kroku”. No i właśnie ten
pierwszy krok jest najtrudniejszy. to, co mogę poradzić, to nie zastanawiać się za
dużo i nie szukać wyimaginowanych problemów. a poza tym, jak możemy spraw-
dzić, czy sobie poradzimy, jeśli nawet nie spróbujemy?
C a s t i n g n a p o d r ó ż n i k a , c z y l i c o ś d l a t y c h , k t ó r z y n i e s ą p e w n i , c z y s i ę n a d a j ą
9
Ok, uprzedzam jednak, że spróbować zostać podróżnikiem może prawie każ-
dy, chociaż… nie każdy nim zostanie. większość moich znajomych, których na-
mówiłam na globtroterską włóczęgę, wracała z takich podróży zachwycona, już
w momencie powrotu planując kolejne eskapady. Byli też i tacy, którzy przyznali,
że owszem, było fajnie, ale starczy – w przyszłości wybiorą opcję „wakacje z biu-
rem podróży”.
Na pewno sporo zależy od charakteru. Z pewnością łatwiej będzie osobie sa-
modzielnej i przebojowej niż nieśmiałej, delikatnej dziewczynie, która wcześniej
jeździła wyłącznie na wczasy z rodzicami. wcale nie jest jednak powiedziane, że
owa nieśmiała, niepozorna dziewczyna sobie nie poradzi – być może pod wpły-
wem podróży zahartuje się, nabierze pewności siebie i z czasem stanie się specja-
listką np. od pustyni czy żyjących w buszu plemion. równocześnie może się oka-
zać, że jej wygadana i przebojowa koleżanka, owszem, świetnie będzie czuć się na
wypadach do spa, ale w błotnistej dżungli pełnej pijawek dostanie histerii.
wbrew pozorom płeć nie ma dużego
znaczenia. podróżuje coraz więcej kobiet
i bardzo często radzą sobie lepiej od męż-
czyzn – są od nich bardziej ambitne, od-
porniejsze na trudy, ciekawe świata, lepiej
też radzą sobie w sytuacjach kryzysowych.
Nieraz miałam zresztą okazję widywać pa-
nów, którzy w opowieściach przy piwie
kreowali siebie na supermacho, którym nie
straszne najtrudniejsze warunki, w terenie
zaś okazywało się, że są z nimi ciągłe pro-
blemy i wymagają nieustannej opieki.
co do zdrowia, to rzeczywiście w nie-
których przypadkach może być ono ogra-
niczeniem. trudno zachęcać kogoś, kto ma
problemy z nogami, żeby szedł na hima-
lajski treking, chociaż nic nie stoi na prze-
szkodzie, aby pojechał np. na spływ kaja-
kowy czy safari. Znam jednak niewido-
mych, niepełnosprawnych, „sercowców”
czy cukrzyków, którzy realizują bardzo
ambitne plany i którym nie dorówna nie-
jedna w pełni sprawna osoba! Oczywiście,
osobom z wymienionych grup jest dużo
trudniej, a niekiedy są one wręcz uzależ-
nione od zaangażowania ludzi dobrej wo-
li, ale takie przykłady świadczą o tym, że
Różne mogą być metody podróżowania, nawet
„balonostop”
10
C z ę ś ć I • Z aM Ia s t Ws t ę p u
jak się chce, to można osiągnąć bardzo wiele. ważne jest, by znać swoje granice
i nie robić czegoś za wszelką cenę, niepotrzebnie przy tym ryzykując. człowiek
niewidomy czy o kulach zdobywający kilimandżaro to swego rodzaju bohater, ale
wchodzący na ten sam szczyt człowiek po dwóch wylewach to już przykład głupo-
ty i nieodpowiedzialności.
czy ograniczeniem może być wiek? Na pewno nie! kiedy miałam dwadzieścia
kilka lat, z żalem myślałam o tym, że od następnego roku trzeba będzie zrezygno-
wać z jeżdżenia autostopem, no bo „nie wypada”. i co? przekroczyłam czterdziest-
kę, nadal jestem zagorzałą autostopowiczką i nie widzę powodów, aby zrezygno-
wać z tej formy podróżowania. Na szczęście znam więcej osób, które myślą podob-
nie. Jedna z moich koleżanek (starsza ode mnie) zabrała niedawno w autostopową
podróż przez europę swoją mamę! panie wróciły pełne wrażeń i planują już następ-
ny wyjazd! wiek nie jest istotny – ważniejsze jest, aby być młodym duchem.
Tylko nie stara baba!
Hostel w Tajpej na Tajwanie
– śpisz w pokoju nr 5, łóżko na dole – poinformował mnie recepcjonista w hostelu.
w pokoju nr 5 było w sumie 6 miejsc. trzy piętrowe łóżka. właśnie wypakowy-
wałam z plecaka śpiwór, kiedy weszła starsza pani. rozejrzała się, zrzuciła plecak,
po czym zaczęła tarabanić się na posłanie na pięterku.
– to może ja pójdę na górę? No problem… – zaproponowałam siwowłosej
turystce.
kobieta zmierzyła mnie wzrokiem stanowiącym mieszankę zdziwienia i obu-
rzenia, po czym spytała po angielsku:
– a niby dlaczego? myślisz, że nie dam rady?
coś tam zamruczałam lekko speszona, ale kwadrans później rozmawiałyśmy
już niczym dobre koleżanki. Jane pochodziła z USa, od pół roku była w podróży
dookoła świata. Była to jej pierwsza w życiu samodzielna podróż.
– Nigdy by mi nie przyszło do głowy, by tak jeździć – stwierdziła przy drugim
piwie. – wiesz, ja mam już prawie osiemdziesiątkę – wyznała, a ja omal nie za-
krztusiłam się z wrażenia.
po chwili nastąpił dalszy ciąg opowieści:
– pewnego dnia mój wnuk powiedział mi, że jestem „stara baba”. No to się wku-
rzyłam! No bo jaka ja stara? Obraziłam się, spakowałam i wyjechałam. miałam jeździć
3 tygodnie, no ale póki co wyszło 6 miesięcy. kiedy wracam? Jeszcze nie wiem!
– No dobrze – zapytacie – ale jak sobie radzić z nieznajomością języków?
Na pewno łatwiej, jeżeli możemy się dogadać, ale nawet jeśli daleko nam do po-
liglotów, nie jest to absolutnie powód, by zrezygnować z podróży. (więcej na ten
temat w rozdziale Krzaczki, robaczki, strona 136). Dość powiedzieć, że nawet per-
fekcyjna znajomość angielskiego czy francuskiego na chińskiej prowincji czy wśród
C a s t i n g n a p o d r ó ż n i k a , c z y l i c o ś d l a t y c h , k t ó r z y n i e s ą p e w n i , c z y s i ę n a d a j ą
11
amazońskich indian nie na wiele się przyda. kiedy ja zaczynałam swoje zagranicz-
ne eskapady, nie posługiwałam się żadnym językiem poza polskim i łamanym rosyj-
skim. angielskiego, a potem hiszpańskiego uczyłam się po drodze. Najważniejsze
to nie bać się mówić! Nie przejmujmy się złym akcentem czy problemami z grama-
tyką – liczy się skuteczność. Jeśli chcemy się dogadać, jakoś się dogadamy, a najwy-
żej – jak w popularnym powiedzeniu – będą bolały nas ręce.
Co ma krowa do „dziękuję”?
Turcja
w ramach podróży poślubnej, wraz z mężem jeździliśmy autostopem po tur-
cji. Był to nasz pierwszy pobyt w tym kraju, po turecku nie znaliśmy ani słowa.
w tej sytuacji niczym wybawienie potraktowaliśmy poznanego w jednej z wiosek
chłopaka, znającego piąte przez dziesiąte angielski. Z jego pomocą stworzyliśmy
prowizoryczny słowniczek najpotrzebniejszych zwrotów.
Jednym ze słów, których najczęściej używaliśmy, było oczywiście „dziękuję”.
Z naszych zapisków wynikało, że po turecku to „inek”. ktoś nas zapraszał na her-
batę, przynosił arbuza, zabierał na stopa – „inek -owaliśmy” w różnych możliwych
wersjach. konsternację na twarzach naszych dobrodziejów tłumaczyliśmy tym, że
nie jesteśmy zapewne zrozumiani, w związku z czym powtarzaliśmy słówko po
kilka razy, zmieniając akcent i intonację.
Ostatniego dnia, wyjeżdżając z turcji, podróżowaliśmy z kierowcą, który
wprost spytał, o co nam z tym „inek” chodzi? Znał angielski, tym razem nie było
więc bariery językowej. Zajrzał w nasze notatki, po czym… parsknął śmiechem!
Okazało się, że cały słowniczek był jak najbardziej poprawny, poza słowem „inek”,
które wcale nie znaczy „dziękuję”, tylko… „krowa”!
i na koniec jeszcze pieniądze. Bez nich jeździć się nie da, ale ich brak wcale nie
przekreśla poznawania świata. wszystko zależy od naszego zacięcia, determinacji
i priorytetów. Jeśli mamy cel, na którym nam bardzo zależy, fundusze zdobędzie-
my. Jak? – odsyłam na stronę 240. poza tym podróżowanie wcale nie musi być dro-
gie – w wielu krajach nasze miesięczne utrzymanie będzie kosztowało mniej niż ty-
dzień wakacji w polsce. moim rekordem był czterotygodniowy pobyt w nietaniej
wcale Nowej Zelandii, gdzie wydałam jedynie 150 dolarów! Fakt, jeździłam auto-
stopem, z namiotem, no i miałam duże szczęście do ludzi, którzy widząc samotnie
podróżującą dziewczynę, prześcigali się w pomocy i gościnności.
Oczywiście zakładając niskobudżetowe wakacje, musimy godzić się na warun-
ki dalekie od standardu Hiltona. Jednak spanie w tanich hotelikach dla miejsco-
wych i jeżdżenie lokalnymi środkami lokomocji to właśnie najfajniejsza i najbardziej
owocna pod względem poznawczym forma podróżowania. świat oglądany z okien
rozklekotanego autobusu, w którym lokalesi jadą wraz z kozami i kurami, wygląda
o wiele ciekawiej niż przez szybę klimatyzowanego autokaru turystycznego.
12
C z ę ś ć I • Z aM Ia s t Ws t ę p u
Część II
prZYGOtOwaNia
13
Grunt to pomysł,
czyli wybrać cel
Podczas karnawału w brazylijskim Rio de Janeiro
teoretycznie możemy pojechać, dokąd chcemy. Skłonić ku temu mogą nas np.
marzenia, choćby jeszcze z dzieciństwa, albo opowiadania znajomych, którzy już
tam byli i nam też radzą. równie dobrze impulsem może być i to, że ktoś nam za-
proponował wspólny wypad, szef nakazał pilne wykorzystanie zaległego urlopu, al-
bo okazja, bo w promocji biletów lotniczych pojawiła się superatrakcyjna cena ja-
kiegoś połączenia.
Spontaniczne podejmowanie decyzji bywa dobre, jest jednak pewne „ale”
związane z powiedzeniem „co nagle, to po diable”. Owszem, nasz pomysł może
okazać się rzeczywiście rewelacyjny, ale równie dobrze może być chybiony. Sama
się zresztą nacięłam, kiedy znajoma prowadząca biuro podróży zaproponowała mi
zasponsorowanie biletu do Delhi, w zamian za to, że załatwię jej tam pewną spra-
wę. miałam w tym czasie pomysł na inny, afrykański wyjazd, jednak proponowany
14
C z ę ś ć I I • prZyG OtO W a nIa
układ wydawał mi się bardzo korzystny. „Załatwianie sprawy zajmie mi dwa dni,
potem zostanę na trzytygodniowe zwiedzanie”, kalkulowałam. Niestety, nie wzię-
łam pod uwagę przypadającego wówczas monsunu, który tamtego lata spowodo-
wał wyjątkowo duże powodzie. w rezultacie niewiele zobaczyłam, za to straci-
łam mnóstwo czasu i pieniędzy, bo zwłaszcza w czasie powodzi Hindusi bardzo
wysoko wyceniają wszelakie usługi, wiedząc, że biały przybysz, nie mając wyboru,
i tak zapłaci. w każdym razie od tej pory nauczyłam się, że zanim zapadnie decyzja
o wyjeździe, lepiej sprawdzić, czy w kontekście naszych planów jest to pora dobra
klimatycznie. Dotyczy to zresztą nie tylko egzotycznych krajów – w końcu do pa-
ryża też lepiej pojechać w maju, gdy widać rozkwitającą wiosnę i mamy szansę na
wpływające na dobry nastrój błękitne niebo, niż w listopadowe słoty, kiedy trudno
o zapał do spacerów. Z kolei nasza jesień, kojarząca się z szarówką i epidemią de-
presji, to z kolei idealny czas na egzotyczne wyprawy, zwłaszcza na półkulę połu-
dniową, gdzie jest odwrotny układ pór roku.
Dobry pomysł to łączenie podróży z lokalnymi wydarzeniami – świętami, wy-
stawami, zawodami i różnorakimi imprezami. często nie ma przecież problemu,
by lekko przyśpieszyć lub opóźnić wyjazd, albo zmienić trochę trasę, dzięki czemu
można będzie zobaczyć ciekawą procesję lub pobawić się w karnawałowym koro-
wodzie. w końcu jest duże prawdopodobieństwo, że drugi raz w ten właśnie od-
legły zakątek świata już nie dotrzemy. Ja przynajmniej coraz częściej uzależniam
terminy i kierunek wyjazdów od tego, co mogę zobaczyć. Specjalnie pojechałam
na Filipiny w okresie wielkanocy, aby być na słynnych tamtejszych ukrzyżowaniach
(prawdziwych), zaś do peru wybrałam się w czerwcu, by „załapać się” na inti ray-
mi – inkaskie święto ku czci Boga Słońca.
priorytet to jednak kwestie bezpieczeństwa. Są regiony, w przypadku których
trzeba zacząć od sprawdzenia, jaka aktualnie panuje w nich sytuacja. Być może trzeba
będzie zmienić plany. Nie chodzi wyłącznie o typowe konflikty wojenne – w niektó-
rych krajach ryzykowne są choćby okresy wyborów prezydenckich czy parlamentar-
nych. Nie można być też obojętnym na ostrzeżenia związane z epidemiami, ryzykiem
huraganów czy powodzi. więcej o sprawach bezpieczeństwa na stronie 147.
Oczywiście, zawsze lepiej pojechać w rejon, który nas z jakichś powodów inte-
resuje. Być może wymyślimy sobie nawet jakiś konkretny, ambitny cel, stanowią-
cy wyczyn eksploracyjny, czy też, jeśli mamy takie możliwości, stwarzający okazję
do przeprowadzenia ciekawych badań naukowych. Będąc członkiem kapituły kon-
kursu „kolosy”, nagradzającego największe dokonania w danym roku w pięciu ka-
tegoriach: podróże, Żeglarstwo, alpinizm, eksploracja Jaskiń oraz wyczyn roku,
miałam duży problem z oddaniem głosów, widząc jak nieograniczona jest inwen-
cja polskich podróżników. wśród zgłaszanych wypraw były m.in.: podróż rowe-
rem z warszawy do pekinu, 5 -letnia wyprawa autostopem dookoła świata, poko-
nanie pustyni Gobi żaglowozami, rajd po południowoamerykańskich bezdrożach
traktorem „Ursus”, wędrówka przez madagaskarską dżunglę w poszukiwaniu śla-
G r u n t t o p o m y s ł , c z y l i w y b r a ć c e l
15
dów arkadego Fiedlera, arktyczna wyprawa połączona z nurkowaniem na biegunie
i mnóstwo innych naprawdę odjazdowych pomysłów. ma się rozumieć, takie wy-
prawy to pomysły dla doświadczonych już globtroterów. Debiutanci nie powinni
stawiać sobie na starcie zbyt wysoko poprzeczki, bo szkoda byłoby, żeby się znie-
chęcili nadmiernymi jak na początek trudami. Są kraje, gdzie wiadomo, że łatwo
nie jest, i takie, gdzie zawsze jakoś sobie poradzimy, bo w razie czego będzie łatwo
wrócić, a poza tym można liczyć na pomoc zarówno sympatycznych lokalesów, jak
i wszechobecnych turystów. Zamiast jechać do ogarniętego wojną afganistanu, za-
grożonej chorobami tropikalnymi i rebeliantami Demokratycznej republiki konga
(dawny Zair), czy też do drogiej i szokującej kulturowo Japonii, zacznijmy od kra-
jów takich jak turcja, Syria, Nepal czy tajlandia – ciekawych, przyjaznych, tanich
i łatwych logistycznie. Do Japonii i konga zapewne kiedyś dotrzemy.
i jeszcze jedno: nie układajmy planu podróży wyłącznie na podstawie sponta-
nicznego jeżdżenia palcem po mapie. przewertujmy przewodniki, przejrzyjmy ma-
py, dowiedzmy się, jak wyglądają sprawy formalne. Są kraje, między którymi nie ma
przejść granicznych ze względów politycznych. Nie da się przejechać np. między
armenią i turcją czy marokiem i algierią. czasem nasze plany ograniczą problemy
wizowe – jako samotnie podróżująca kobieta, niemająca żadnych znajomości na
miejscu, mimo usilnych starań nie mogę wjechać np. do arabii Saudyjskiej czy ira-
nu, a z kolei mając w paszporcie pieczątkę izraelską, możemy zapomnieć o otrzy-
maniu wizy np. do Syrii, libanu czy libii (chyba że wymienimy paszport).
kolejna sprawa – nie planujmy zbyt wiele. Za-
miast wymyślać trasę w stylu „dziesięć państw
w tydzień”, lepiej zwiedzić mniej (np. skupić się na
jednym kraju), ale za to dokładniej, przeznaczyć
czas na wnikanie w lokalne klimaty i poznawanie
ludzi. w sumie nie ma znaczenia, kto ile krajów
zaliczył, ważne jest, o ilu faktycznie ma coś do po-
wiedzenia. Nie można twierdzić, że zna się jakiś
kraj, jeśli spędziło się w nim raptem kilka godzin.
Zawsze trzeba założyć też jakąś rezerwę cza-
sową na nieprzewidziane sytuacje. Zwłaszcza
w krajach trzeciego świata czas jest pojęciem
umownym i nie zawsze dotrzemy do celu według
zakładanego harmonogramu (autobus nie przyje-
dzie, albo przyjedzie, ale nas nie zabierze, przebi-
je oponę, deszcz rozmyje drogę). poza tym, mo-
że po prostu przyjdzie nam ochota zostać gdzieś
dłużej, bo trafimy na lokalne wesele albo bardzo
nam się dane miejsce spodoba. podróże są nie-
przewidywalne i właśnie dlatego też – ciekawe.
Nie powinno się podróżować zbyt szybko
– trzeba mieć czas na przeżywanie tego,
co widzimy
16
C z ę ś ć I I • prZyG OtO W a nIa
Bezcenna wiedza,
czyli źródła informacji
Najlepszym źródłem informacji i tak są zawsze miejscowi ludzie. Na zdjęciu – polskie siostry zakonne
prowadzące ośrodek zdrowia w afrykańskim Burundi
warto poświęcić trochę czasu na przygotowanie się do wyjazdu. Nawet jeśli
nie zamierzamy układać dokładnej trasy, dobrze jest mieć pojęcie, co w danym re-
jonie warto zobaczyć i jak wyglądają realia podróży, czyli bezpieczeństwo, trans-
port, noclegi, sprawa wizy. Być może uda nam się też zdobyć jakieś przydatne
miejscowe kontakty.
Źródła wiedzy mogą być różne. Ja zaczynam od, niezbędnego przy ustalaniu
zarysu wyprawy, zaopatrzenia się w przewodniki i mapy (są jednak kraje, choćby
Nepal, gdzie na miejscu można kupić lepsze i tańsze mapy niż u nas). przy mapach
wiadomo – im mniejsza skala, tym dokładniejsze. przykładowo skala 1:2 500 000
jest dużo mniej dokładna niż 1:100 000, bo na pierwszej z wymienionych 1 centy-
metr na mapie odzwierciedla 25 kilometrów w terenie, zaś na drugiej 1 centymetr
to 1 kilometr. Sposób przeliczania jest prosty – odcinamy ostatnie dwa zera i wy-
chodzi nam, ile metrów zobrazowano na odcinku 1 centymetra.
B e z c e n n a w i e d z a , c z y l i ź r ó d ł a i n f o r m a c j i
17
co do przewodników książkowych – nie ma
uniwersalnych serii. Na wyjazdach typowo glob-
troterskich, kiedy oprócz konkretów dotyczących
tego, co zwiedzić, potrzebuję też rad, gdzie nie-
drogo przenocować i jak się gdzieś dostać, pre-
feruję przewodniki kultowej wśród podróżni-
ków serii „lonely planet”. w dużej mierze jest
ona już przetłumaczona na język polski przez wy-
dawnictwo pascal, w ramach tzw. praktycznych
przewodników, czasem jednak ze względu na
aktualność, lepiej zainwestować w anglojęzycz-
ny oryginał. inne lubiane wśród globtroterów se-
rie to „rough Guide” oraz opisujący kraje tak ma-
ło znane, jak angola czy rwanda „Bradt”, które-
go polskie wydanie przygotowuje obecnie pwN.
im więcej przewodników zgromadzimy (i mamy
czas na ich przewertowanie), tym lepiej, choć je-
śli jedziemy na wyjazd z plecakiem, nie ma sen-
su wozić ich wszystkich. Ja w pierwszej kolejności rezygnuję z takich w sztywnych
okładkach (ciężkie), z dużą ilością zdjęć (fotografie są zamieszczane zawsze kosz-
tem treści), wydań kieszonkowych (mało dokładne) czy wielkich ksiąg typu „cała
afryka w jednym tomie”, kiedy my jedziemy tylko do jednego kraju. to, że książki
te zostają w domu nie oznacza straconych na ich zakup pieniędzy – bardzo często
zapisuję sobie z nich co istotniejsze informacje albo wręcz kseruję wybrane stro-
ny i zabieram je na wyjazd (jak już nie są potrzebne, bez żalu wyrzucam lub odda-
ję innym turystom).
Podróżnicza biblioteczka
wiedzę przewodnikową dobrze jest poszerzyć lekturą uzupełniającą, traktują-
cą o historii czy kulturze danego kraju, być może o zwierzętach tam żyjących, al-
bo pokazującą dany kraj okiem cudzoziemców (przykładowo: przed wyjazdem do
kenii warto przeczytać Białą Masajkę – historię Szwajcarki, która wyszła za masa-
ja). warto też zaglądać do czasopism podróżniczych. Z dostępnych w kioskach lub
empikach na uwagę zasługują „National Geographic”, „traveler” (hybryda Natio-
nal Geographic), „podróże”, „Voyage”, „poznaj świat”, „Obieżyświat” oraz „Glob-
troter” (zgodnie z nazwą, najbardziej „globtroterskie” z pism). konkurencją dla
prasy jest oczywiście internet. wystarczy wpisać w wyszukiwarkę interesujące nas
hasła i od razu zostaniemy zasypani informacjami, choć dobrze jest rzucić okiem
na ich aktualność (często komputer „wyrzuca” teksty z informacjami sprzed kilku
lat). Szczególnie godnym polecenia źródłem porad są podróżnicze fora interneto-
we, gdzie można zadać najbardziej szczegółowe pytania w nadziei, że ktoś odpo-
wie, dzieląc się własnymi doświadczeniami. Ja korzystam zwykle z polskiego forum
travelbit.pl albo z anglojęzycznego thorntree.lonelyplanet.com.
18
C z ę ś ć I I • prZyG OtO W a nIa
Przewodnik po Dżibuti udało mi się kupić dopiero po przyjeździe do tego mało znanego kraju
Nie ma też jak bezpośredni kontakt z innymi podróżnikami, którzy niedawno
byli w interesującym nas zakątku świata. Z tego właśnie powodu dobrze jest bywać
na spotkaniach podróżniczych – zarówno kameralnych slajdowiskach, jak i znanych
w tzw. środowisku imprezach typu marcowe Ogólnopolskie Spotkania podróżni-
ków, alpinistów i Żeglarzy, organizowane przy okazji konkursu „kolosy” w Gdy-
ni, krakowski Festiwal podróżników „trzy Żywioły” (również na wiosnę), czy tzw.
OSOtt -y (Ogólnopolskie Spotkania Obieżyświatów), które od kilku lat odbywają
się w okolicach 11 listopada w Szczyrku. Najwięcej jednak skorzystamy, rozmawia-
jąc z kimś telefonicznie lub przy kawie. Na tego typu spotkania, na których ktoś po-
święca nam swój cenny czas, przychodźmy jednak przygotowani. w obecnych cza-
sach, kiedy większość z nas przytłoczona jest nadmiarem różnych spraw, a doba
wydaje się za krótka, zamęczanie kogoś ogólnikowymi pytaniami w stylu do jakie-
go kraju jechać na wakacje czy gdzie leży dany kraj, jest swego rodzaju nietaktem.
wcześniej już choć trochę poczytajmy, przygotujmy się do rozmowy i zamiast po-
ruszania kwestii zupełnie podstawowych, skupmy się na liście konkretnych, szcze-
gółowych pytań, na które nie można znaleźć odpowiedzi w przewodnikach. inny-
mi słowy, nie oczekujmy, iż dowiemy się, że w egipcie trzeba zobaczyć piramidy,
bo to oczywiste, choć pytanie: „co zobaczyć poza oklepanymi turystycznymi stan-
dardami?” jak najbardziej ma sens.
B e z c e n n a w i e d z a , c z y l i ź r ó d ł a i n f o r m a c j i
19
Ekipa,
czyli z kimś, czy w pojedynkę?
Plusem zwiedzania z grupą z biura podróży jest to, że mamy przewodnika
mówi się, że nieważne gdzie, ważne z kim! towarzystwo w podróży rzeczywi-
ście jest istotne. Dobre – sprawi, że być może będzie to podróż życia, złe – zmie-
ni wyjazd w koszmar.
Odpowiedzi na pytanie, z kim wyjechać, mogą być następujące: z biurem po-
dróży, w większej grupie niekomercyjnej, w małej, kameralnej ekipie kilku osób al-
bo w pojedynkę. która wersja jest najlepsza? to zależy. przede wszystkim od te-
go, jaki charakter ma wyprawa a także – jacy my jesteśmy. teraz o plusach i minu-
sach każdego z wariantów.
Wyprawa z biurem podróży z Polski
ponieważ zakładam, że książka ta jest skierowana głównie do osób preferują-
cych inny typ wakacji niż leżenie na plażach turcji czy tunezji, uprzedzam, że mó-
wiąc o wyjazdach z biurami podróży, nie mam wcale na myśli biur zajmujących się
turystyką masową, czyli wysyłaniem rodaków czarterowymi samolotami nad cie-
20
C z ę ś ć I I • prZyG OtO W a nIa
płe morza, lecz organizatorów o zupełnie innym profilu. Na szczęście jest w pol-
sce kilkanaście firm (choćby logos travel, logos tour, africa line, mk tramping,
kiribati club, polski klub alpejski, Horyzonty i inne), a także ileś osób prywatnych
(choćby z grona himalaistów) organizujących wyprawy o ambitnym programie za-
liczanym do tzw. turystyki kwalifikowanej. w ofertach są m.in. trekingi na papui
czy w Himalajach, zdobywanie szczytów – od takich jak mont Blanc, kilimandża-
ro, aconcagua, po himalajskie ośmiotysięczniki, wyprawy do dżungli czy ekspedy-
cje pustynne. Nie są to tanie oferty, ale dla osób niemających czasu na sprawy or-
ganizacyjne, jak też dla tych, którzy po prostu nie lubią jeździć samemu, wyjazdy
w roli uczestnika to niekiedy jedyne wyjście. Najważniejsze jest to, że odpada-
ją wspomniane kwestie organizacyjne – załatwianie transportu, noclegów etc. po-
za tym biuro zapewnia zwykle opiekę pilota i często jeszcze lokalnych przewod-
ników, dzięki czemu można liczyć na różnego typu informacje i opiekę. minusy?
Głównie to, że większość programów przygotowywanych jest sztampowo – da-
ją możliwość zaliczenia głównych atrakcji turystycznych, ale bez szansy wniknięcia
w prawdziwe „klimaty”. Oczywiście, im większa grupa, tym trudniej ją opanować
organizacyjnie, tak więc trzeba się przygotować na to, że być może nie wszystko
będzie po naszej myśli. może nie zdążymy zobaczyć interesującego nas muzeum
tylko dlatego, że ktoś się zgubi i trzeba będzie go szukać, albo po prostu zbyt dużo
czasu zajął nam postój na toaletę, a zamiast pokazu tańców regionalnych grupa wy-
bierze kolejny bazar z pamiątkami. Niestety, na wyjazdach tego typu nie ma miej-
sca na indywidualność – trzeba dostosować się do grupy, zjawiać na umówione go-
dziny i – choć tego nie znosimy – wstawać bladym świtem, gdyż trzeba zrealizo-
wać narzucony program. Zawsze może się też zdarzyć, że w grupie przypadkowo
zebranych ludzi trafi się ktoś zupełnie niepasujący do reszty – malkontent, wiecz-
ny spóźnialski czy ostatnia niedorajda. Szczególny pech, jeśli taka kłopotliwa osoba
zostanie przydzielona nam w roli współspacza do namiotu lub pokoju.
Nie nastawiajmy się jednak źle. Skoro mamy wybór różnych ludzi, a przez to
różnych charakterów, pewnie znajdziemy jakąś bratnią duszę, z którą się zaprzy-
jaźnimy, dzięki czemu będzie nam łatwiej przetrzymać trudne momenty wyni-
kające choćby ze zmęczenia. Niezależnie od wszystkiego, większość wycieczek
jest bardzo udana, a przyjaźnie zawarte z innymi uczestnikami mogą utrzymać się
przez resztę życia.
Korzystanie z biur miejscowych
inna opcja to wyjazd samemu i dopiero na miejscu skorzystanie z lokalnie dzia-
łających organizatorów. to żaden dyshonor – są miejsca, do których na własną rę-
kę dotrzeć się nie da, ze względów bezpieczeństwa, logistycznych czy formalnych.
tak jest w przypadku wyjazdów na safari, wejścia na niektóre góry (np. na kiliman-
dżaro albo w ruwenzori, gdzie musimy mieć przewodnika, bo inaczej nie wpusz-
czą nas na szlak), wypadów na raftingi, rejsów połączonych z nurkowaniami etc.
E k i p a , c z y l i z k i m ś , c z y w p o j e d y n k ę ?
21
Ja szczególnie miło wspominam wypad do parku narodowego kakadu w północ-
nej australii. Bez samochodu terenowego nic się tam nie zobaczy, tak więc, kiedy
podróżując po kraju kangurów na własną rękę, dotarłam w ten rejon, byłam wręcz
skazana na pomoc biura. Na szczęście w hostelu, w którym nocowałam, znalazłam
ulotkę miejscowej firmy proponującej pięciodniowe wyprawy przeznaczone dla
„plecakowiczów” takich jak ja. cena była rozsądna, a program dużo bogatszy niż
w drogich wycieczkach dla amerykańskich emerytów. to, że spało się w namiotach
i gotowało na ognisku, absolutnie mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. ekipa,
czyli zbieranina ludzi z różnych stron świata, też okazała się całkiem w porządku –
na koniec aż żal było się rozstawać. trudno jednak, żeby było inaczej – tego typu
„przygodowe” programy lokalnych biur skierowane są do osób już jako tako do-
świadczonych podróżniczo, a więc z założenia zaradnych i ciekawych świata.
Biura proponujące wycieczki dla jeżdżących na własną rękę znajdziemy prak-
tycznie w każdym miejscu, gdzie „plecakowicze” liczniej przyjeżdżają. w Nepalu,
tajlandii, Gwatemali czy meksyku ofert jest bez liku. Oczywiście, zanim się na coś
zdecydujemy, dobrze jest porównać różne programy i ponegocjować ceny (często
można je zbić). Jeśli cena zależy od liczby uczestników, może będzie opłacało się
poczekać, aż zbierze się nieco większa grupa, albo nawet samemu zrobić trochę
reklamy i namówić spotkanych podróżników, by wybrać się na wycieczkę razem.
Nie dość, że będzie taniej, to jeszcze weselej.
W parku narodowym Serengeti sami na safari nie pojedziemy – musimy zdać się na lokalne biura podróży
22
C z ę ś ć I I • prZyG OtO W a nIa
Wyprawa niekomercyjna w większej grupie
w tej kategorii mieszczą się wyjazdy przygotowywane przez większe, przynaj-
mniej po części znające się ekipy (np. koledzy ze studiów, klubu czy jakiejś organi-
zacji), przy czym nikt na nikim nie zarabia, a wręcz robi się wszystko, aby wyszło
jak najtaniej. Zazwyczaj wyłania się przy tym jakaś grupa inicjatywna – osoby mają-
ce zdolności organizacyjne, będące motorem całego przedsięwzięcia, na wyprawie
stające się jej liderami. liczba uczestników ograniczona jest przeważnie możliwo-
ściami transportowymi, zakwaterowaniem albo innymi ustaleniami. przykładowo:
na pustyni kara -kum, na wyprawie naukowej organizowanej przez wydział Geolo-
gii Uniwersytetu warszawskiego było nas 24 osoby, bo tyle mogło zmieścić się do
wynajętego rosyjskiego busa, który stanowił środek transportu, a zarazem mobil-
ną bazę. Z kolei na rejsie na żaglowcu „Zawiszy czarnym” przez pacyfik załoga li-
czyła 31 osób, gdyż tyle mieliśmy do wykorzystania koi.
wyjazd w większej grupie przeważnie jest miły towarzysko, zwłaszcza jeśli
znajdzie się jakiś wesołek umiejący opowiadać kawały albo np. grający na gitarze.
Oczywiście, może pojawić się też jakieś słabe ogniwo – osoba z jakichś przyczyn
niepasująca do reszty i radząca sobie gorzej niż inni, chociaż ryzyko jest mniejsze
niż na wycieczkach z biurem podróży, bo i mniejsza jest przypadkowość w dobo-
rze ekipy. przy dłuższych wyjazdach mogą (choć nie muszą) narodzić się konflik-
ty, doprowadzające do rozbicia na „podobozy”, ale to poniekąd naturalne. proble-
mem większych niekomercyjnych grup jest niekiedy dowodzenie ekipą – jeśli nie
ma charyzmatycznego lidera i dochodzi do nadmiaru demokracji, trudno pogodzić
różnice zdań (na wycieczkach zorganizowanych ostateczne decyzje spadają na pi-
lota lub przewodnika).
Niekomercyjnie w kilka osób
im mniejsza ekipa, tym bardziej sprawna, jeśli chodzi o przemieszczanie się (ła-
twiej znaleźć miejsca w autobusie czy samolocie), czy szukanie noclegów. w porów-
naniu z dużą grupą jest też szansa na lepszy kontakt z miejscową ludnością. Z moich
wyjazdów bardzo dobrze wspominam wypady do afryki Zachodniej i na Filipiny, kie-
dy podróżowaliśmy w trójkę (ja plus dwóch kolegów). Było nie tylko fajnie i miło, ale
też dobrze dzieliło się wszelkie koszty (taksówek, przewodników, łapówek czy noc-
legów, bo braliśmy na spółkę jeden pokój).
Jeśli chodzi o podróżowanie we dwójkę, to doświadczenia mam różne, gdyż
skazanie się na tę samą osobę przez dłuższy czas może mieć nieprzewidywalne
wcześniej skutki. większość swoich partnerów wyjazdowych wspominam bardzo
dobrze – rozumieliśmy się doskonale, tworzyliśmy zgrany tandem i wiedzieliśmy,
że możemy na siebie liczyć. Zdarzały się jednak osoby, z którymi nie chciałabym
już więcej wyjeżdżać – to mężczyźni (z kobietami nigdy nie jeździłam), którzy albo
zanadto chcieli narzucać swoje decyzje, nie licząc się zupełnie z moimi sugestiami,
albo odwrotnie – przyjmowali postawę dziecka specjalnej troski. trudno nie iry-
E k i p a , c z y l i z k i m ś , c z y w p o j e d y n k ę ?
23
tować się sytuacją, kiedy po raz kolejny pseudomacho wciąż narzekający na upał
siedzi w cieniu przy zimnym piwie, podczas gdy ja ledwo zipiąc załatwiam wszyst-
ko, co trzeba, a kiedy wracam, mój towarzysz z niecierpliwością pyta, dlaczego tak
długo mi zeszło i czy nie zrobię mu kanapek.
prawda jest taka, że kumpel, z którym lubimy chodzić do kina, albo koleżan-
ka, z którą godzinami możemy plotkować w kawiarni, w czasie wspólnej podró-
ży mogą się zupełnie nie sprawdzić. czym innym jest spotkanie raz na jakiś czas,
czym innym przebywanie ze sobą 24 godziny na dobę, często w naprawdę trud-
nych sytuacjach, kiedy w dodatku jesteśmy zmęczeni, głodni, mamy dołek psy-
chiczny i wszystko układa się inaczej, niż byśmy oczekiwali. podróże to doskonała
próba przyjaźni (w końcu „przyjaciół poznaje się w biedzie”), ale lepiej nie wysta-
wiać się na nią zbyt pochopnie, z osobą, której już na początku nie jesteśmy pew-
ni. Na pewno nie zaszkodzi przed dłuższym wyjazdem zrobić sobie test – wyje-
chać wspólnie na kilka dni, na przykład w góry, w spartańskie warunki, gdzie bę-
dzie okazja do sprawdzenia się i zdecydowania, czy aby na pewno wytrzymamy ze
sobą na drugim końcu świata.
Nasz superzgrany tandem z gór Ruwenzori w Afryce
24
C z ę ś ć I I • prZyG OtO W a nIa
czasem jednak warto zastanowić się też nad sobą, odpowiedzieć na pytanie,
jakimi partnerami w podróży jesteśmy my sami? Jeżdżenie z inną osobą czy oso-
bami wymaga panowania nad emocjami, wzajemnej tolerancji, pójścia czasem na
kompromis. kiedyś, podczas objazdu turcji, mój mąż zbuntował się, oznajmiając,
że nie zamierza oglądać kolejnego teatru antycznego, skoro widział już pięć po-
przednich, a wszystkie wyglądają podobnie. Zamurowało mnie! Zdziwienie prze-
platało się z oburzeniem, po czym stwierdziłam, że… w sumie to paweł ma rację!
Skoro wyjechaliśmy razem, plan musi być dopasowany do zainteresowań obydwu
stron. Ostatecznie uzgodniliśmy, że dobrze, zobaczę jeszcze jeden teatr, dwa ko-
lejne już odpuszczę, a do planu kolejnego dnia dodamy interesującą pawła twier-
dzę.
w razie kryzysu towarzyskiego poza przyjęciem jakiegoś salomonowego roz-
wiązania można posunąć się jeszcze dalej: umówić się, że bez żadnego obraża-
nia zrobimy sobie przez jakiś ustalony czas odpoczynek od siebie. tak kiedyś zde-
cydowaliśmy z kolegami w afryce. po tygodniach intensywnej wspólnej wędrów-
ki wzięliśmy chwilowy „rozwód” i rozdzieliliśmy się, realizując indywidualny plan
zwiedzania. Nie chodziło wcale o kłótnie, bo tych nie było, bardziej o różnice w za-
interesowaniach, gdyż okazało się, że każdy ma chwilowo inne pomysły. kiedy po
kilku dniach oddzielnego jeżdżenia spotkaliśmy się ponownie, byliśmy tak za sobą
stęsknieni i naszpikowani opowieściami o tym, co się w tym czasie zdarzyło, że już
do końca podróży stanowiliśmy superekipę.
Oczywiście takie rozwiązanie można przyjąć, jeśli wiemy, że partnerzy sobie
poradzą. Jeżeli nie mamy takiej pewności, nie wypada towarzysza zostawić – sko-
ro wyjechaliśmy razem, obowiązuje nas wzajemna solidarność.
Troskliwy mąż
Wschodnia Turcja
rzut oka na rozkład autobusów nie dawał żadnej nadziei – ostatni bus przed
chwilą odjechał. Do naszego hoteliku mieliśmy 15 km. „Z buta” mniej więcej trzy
godziny marszu. ruszyliśmy ochoczo, ale już po pierwszym kilometrze zapał do
wędrówki mocno stygł. Nagle, gdzieś od tyłu, do naszych uszu dobiegał warkot
silnika, a chwilę później wyłonił się samochód. machnęłam. Samochód stanął.
– wsiadajcie, podrzucę was – uśmiechnął się zza kierownicy wąsaty turek.
Nie wiem, dlaczego usiedliśmy z przodu. Ja tuż obok kierowcy. kiedy jeżdżę
sama, raczej tego unikam, bo wiem, czym to grozi. Jeśli już nie mam wyboru, przy-
najmniej oddzielam się od kierowcy plecakiem. tym razem jednak tak nie zrobi-
łam, bo nie miałam plecaka. poza tym był ze mną mąż, który, jak mi się wydawało,
swoją obecnością gwarantował mi nietykalność.
Szybko się przekonałam, jak mylne było to założenie. ręka kierowcy co rusz
lądowała na moim kolanie, a nawet jeśli ją zsuwałam, przy kolejnej zmianie biegów
dziwnym trafem znowu ją czułam.
E k i p a , c z y l i z k i m ś , c z y w p o j e d y n k ę ?
25
Pobierz darmowy fragment (pdf)