Darmowy fragment publikacji:
Juliusz Verne
BOLID
Juliusz Verne
BOLID
Przełożył i przypisami opatrzył Janusz Pultyn
Osiemdziesiąta trzecia publikacja elektroniczna
Wydawnictwa JAMAKASZ
Tytuł oryginału francuskiego:
Le Bolide
© Copyright for the Polish translation
by Janusz Pultyn, 2021
18 ilustracji, w tym 6 kart tablicowych kolorowych, 1 mapa:
Damian Christ
© Copyright for the inside illustrations by Damian Christ, 2021
Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk
Korekta: Andrzej Zydorczak
Konwersja do formatów cyfrowych: Mateusz Nizianty
Patron serii „Biblioteka Andrzeja”:
Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a
© Wydawnictwo JAMAKASZ, Ruda Śląska 2021
Wydanie I
ISBN 978-83-66268-64-7
Wstęp
Trzymają Państwo w ręku edycję unikatową – prawdziwą wersję
powieści znanej u nas pod tytułem „Łowcy meteorów”, czyli taką,
jaka wyszła spod pióra Juliusza Verne’a. Polski czytelnik nie miał
jeszcze nigdy szansy się z nią zapoznać. Francuski mógł to zrobić po
raz pierwszy w 1986 roku, gdy oryginalny tekst, niezmieniony przez
Michela Verne’a, syna pisarza, ukazał się nakładem La Société Jules
Verne. Dwanaście lat później wydany został w Kanadzie. Znany jest
tylko wąskiemu gronu najzagorzalszych miłośników Czarodzieja z Nan-
tes. Naszą publikacją poszerzamy krąg odbiorców dzieła w takim kształ-
cie, jaki nadał mu jego twórca.
Powieść o meteorze ze złota, który dostał się na orbitę Ziemi i za-
czął zaprzątać umysły jej mieszkańców, Juliusz Verne napisał w 1901
roku. Był już wówczas prawie zupełnie niewidomy. Nie przestał jed-
nak pracować. Zapełniał kolejne kartki papieru przy pomocy specjalnej
linijki, która pomagała mu trzymać się granic papieru. Po nierównym
piśmie widać, jak się męczył. Ale się nie poddawał. Tworzył do końca
swych dni.
Tekst „Bolidu” (takiego tytułu tu używamy, by odróżnić wariant
oryginalny od późniejszej przeróbki) został przepisany na maszynie
i w takiej formie trafił, wraz z innymi utworami Verne’a, które nie
wyszły za jego życia, w ręce jego syna Michela. Ten, w porozumieniu
z wydawcą, postanowił „poprawić” i „ulepszyć” dzieło ojca. Przede
wszystkim rozbudował je. Pierwopis liczył siedemnaście rozdzia-
łów, a wersja zmieniona ma ich dwadzieścia jeden. Dodał też kluczową
postać, jaką jest Zefiryn Xirdal, ekscentryczny wynalazca, który po-
stanawia sprowadzić kosmiczną bryłę złota na Ziemię. Tym samym
Michel Verne „unaukowił” powieść, która w zamyśle jego ojca wcale
taką nie miała być. Chciał on napisać rzecz „radosną, ironiczną i fanta-
zyjną”, „opowieść czysto wyimaginowaną”. Syn pisarza uznał jednak,
że nazwisko „Verne” zobowiązuje, że jest ono marką, od której odbior-
cy oczekują solidności, a nie frywolności. Skoro Juliusz Verne miał żyć
i wydawać książki nawet po swojej śmierci, musiał pozostać dobrze
znanym apologetą wiedzy, a nie ckliwym romantykiem.
Gdy czytamy pierwotną wersję powieści, widzimy, że na plan pierw-
szy wysuwają się dwa wątki – małżeństwo i pogoń za pieniędzmi.
Choć Juliusz Verne był zafascynowany Ameryką, pod koniec życia
ewidentnie zaczął się dystansować od panujących za wielką wodą sto-
sunków społecznych. Rozluźnienie obyczajów, emancypacja kobiet,
królowanie kapitału – wszystko to zostaje w „Bolidzie” co najmniej
wykpione, jeśli nie skrytykowane. W autorze „Niezwykłych Podró-
ży” odzywa się tu konserwatysta, jakim był przez całe życie, mimo
ciekawości świata i całkiem postępowych idei, które propagował
w swoich utworach. A może to nie zachowawczość wybrzmiewa w tej
powieści, tylko tęsknota za niespełnionym? Wiemy dziś dużo o życiu
uczuciowym pisarza, jego małżeństwie z rozsądku, romansach oraz
sprawach finansowych. Złoto jako przekleństwo ludzkości jest więc
też obiektem pożądania – tak jak nieskrępowana możliwość doboru
partnerów w dążeniu do szczęścia. To, co Verne zdaje się w tej po-
wieści piętnować, może być wyrazem jego skrytych dążeń.
Michel Verne, zmieniając tekst ojca, pozbawił nas wglądu w jego
zamysł, zaciemnił przesłanie, zniekształcił wymowę. Dziś oddajemy
znowu głos Juliuszowi, zwracamy, co zostało skradzione i sfałszowa-
ne, ale na szczęście nie przepadło bezpowrotnie. Cudem przetrwało
w zapomnianym kufrze, który od potomków pisarza odkupiło mia-
sto Nantes. Jakkolwiek nie jest to rzecz wielkiej wagi, warto ją po-
znać taką, jaką ją stworzył autor. Wymaga tego bodaj elementarna
uczciwość.
Choć powieść o złotym bolidzie została przerobiona przez Michela
Verne’a, ukazała się we Francji w 1908 roku pod imieniem jego ojca
i w takiej wersji rozeszła się po świecie w postaci licznych przekła-
dów. W Polsce po raz pierwszy ukazała się jeszcze w tym samym
roku w odcinkach na łamach „Przyjaciela Dzieci”. Miała potem sie-
dem wydań książkowych, ale na tekst oryginalny musieliśmy cze-
kać aż do teraz.
dr Krzysztof Czubaszek
Prezes Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne’a
Przedmowa (z wyd. fr.)
Naukowiec poluje na Bolid
P
rzypomnijmy najpierw – proszę o wybaczenie bardziej świa-
domego czytelnika – losy wszystkich pośmiertnych dzieł Juliusza
Verne’a: umierając w roku 1905, autor pozostawił w rękopisie
pięć nieopublikowanych powieści: Sekret Wilhelma Storitza, Bolid,
Piękny żółty Dunaj, Klondike i W Magellanii1. Dzieła te zostały na-
tychmiast potem podyktowane maszynistce – jak się wydaje – i po
napisaniu na maszynie przekazane wydawcy, Hetzelowi Jr. Opiera-
jąc się na tym materiale o miernej jakości, syn pisarza Michel Verne
poprawił i przekształcił te utwory, zanim je opublikował, czasami pod
innymi tytułami i nie wspominając o swoim współautorstwie.
Odnalezienie u potomków wydawcy starych maszynopisów z roku
1905 umożliwiło ustalenie zmian dokonanych w dziełach pośmiert-
nych, potwierdzonych zbadaniem oryginalnych rękopisów. Piero Gon-
dolo délla Riva, obecny i jedyny właściciel tych dawnych tekstów,
od 19782 roku ujawnia losy utworów pośmiertnych i potępia rolę, jaką
w przeprowadzanych zmianach odegrali Michel Verne i Juliusz Hetzel.
Société Jules Verne, pragnąc umożliwić przeczytanie autentycz-
nego tekstu autora, dokonało już transkrypcji i opublikowało w orygi-
nalnej wersji Sekret Wilhelma Storitza.
1 Można się doliczyć dziesięciu dzieł pośmiertnych, jeśli do tych pięciu dodamy: dwie
powieści, wydane po śmierci Juliusza Verne’a, ale wydawcy przekazane przed nią
(Latarnia na końcu świata i Inwazja morza), jeden zbiór opowiadań (Dziś i jutro)
oraz dwie powieści napisane właściwie przez Michela Verne’a (Agencja Thompson
i spółka oraz Zadziwiające przygody wyprawy Barsaca; ta ostatnia zredagowana na
podstawie 40 stron pozostawionych przez J. Verne’a pt. Podróże badawcze); oprócz
tych wydanych drukiem utworów pośmiertnych są też nieopublikowane (p. Les ma-
nuscrits inédits de Jules Verne, BSJV nr 75, s. 242-242).
2 P. Gondolo délla Riva, À propos du manuscrit de Storitz, BSJV nr 46, s. 160-163;
patrz również: À propos des oeuvres posthumes de Jules Verne, Europe, Nov./Déc.
1978, s. 73-82.
~ 8 ~
Drugie pośmiertne dzieło, które się pojawia, powieść fantastyczna
Bolid, pozwoliło Juliuszowi Verne’owi wyrazić ponownie pogardę
dla złota, owego „nikczemnego metalu”, który nieustannie przeklinał
od swej pierwszej powieści Pięć tygodni w balonie przez Hectora
Servadaca1 aż do ostatnich: W Magellanii, Klondike i Bolid. W Boli-
dzie przyznaje jednak, jaki ma stosunek do „tego metalu – czystego zła
dla tych, którzy nic nie mają, cennego dla tych, którzy mają wszystko”.
Po raz kolejny Michel Verne użył jedynie maszynopisów z 1905
roku, aby dzieło napisać na nowo. Dopuścił się przy tym pozostawienia
wielu błędów. Jeden tylko przykład: w wersji Michela widzimy Franci-
sa Gordona „jakby był on bogiem domu”, podczas gdy Juliusz Verne
napisał prościej: „jakby był on synem domu” (rozdz. III).
Przynajmniej raz nie ma potrzeby ustalania różnych dodatków Mi-
chela, ponieważ dysponujemy zadziwiającym dokumentem, który
u potomków wydawcy Hetzela odnalazł Piero Gondolo délla Riva:
listą wszystkich zmian wprowadzonych w tym utworze przez Mi-
chela Verne’a (Europe, Nov./Déc. 1978). Ten katalog nie obejmuje
jednak wszystkich modyfikacji. Dwa tematy składające się na krę-
gosłup powieści są częściowo pominięte: krytyka obyczajów ame-
rykańskich i rozważania poświęcone instytucji małżeństwa.
Bolid podejmuje ponownie pewne krytyczne uwagi wyrażone już
w Humbugu2. Swoboda obyczajów amerykańskich, które dopuszczają,
aby młode dziewczęta spacerowały same, postępowały tak, jak im się
podoba, zarządzały swą fortuną wedle własnego uznania, w oczach
autora sprawiała wrażenie bardzo zadziwiające. Tak zatem młoda Loo
pójdzie sama – i z własnej inicjatywy – żeby spróbować doprowa-
dzić do pojednania jej ojca z Deanem Forsythem (epizod ten Michel
Verne usunął). Po zaledwie dwóch miesiącach małżeństwa Mrs.
Stanfort postanawia je zerwać. Jej mąż krytykuje ją za tę swobodę
w działaniu, czynnik sprawczy nietrwałości małżeństw:
„Zawsze w życiu byłam niezależna (mówi Mrs. Stanfort), nigdy
nie podlegałam żadnemu innemu prawu niż tylko moja wola…
1 Patrz Le choc de Gallia choque Hetzel, BSJV nr 75, s. 220-221.
2 Obyczaje amerykańskie – Le Humbug, BSJV nr 76, s. 258-277.
~ 9 ~
– Pani, zauważyłem to, a ponadto owo wykształcenie, jakie otrzy-
muje wiele młodych Amerykanek… Nie ganię go ani nie pochwalam,
niemniej… nie przygotowuje dobrze do obowiązków małżeńskich…”
(rozdz. X).
Małżeństwo po amerykańsku wywołuje u autora zdumienie zmie-
szane z zazdrością, że tak łatwo można po nim uzyskać rozwód. Roz-
stawanie się w sposób przyjazny wydaje mu się równie niezwykłe
jak zawarcie ślubu konno: „rozwód równie oryginalny jak ślub”, napi-
sał (rozdz. XIV). Tu również Michel Verne uznał za konieczne po-
szukiwanie przyczyn rozstania, i przeciwstawia małżonkom dwóch
astronomów, którzy oczywiście ich wykpiwają.
Wreszcie, i przede wszystkim, Michel Verne nie dopuszcza, aby
przypadek decydował o przebiegu wydarzeń i wymyśla postać nau-
kowca, który swoją wolą wpływa na kierunek działań. Ma to na celu
zachowanie wizerunku Juliusza Verne’a jako pisarza naukowego. Jed-
nakże wprowadzenie Zephirina Xirdala obciąża cały utwór. Czemu
miałoby służyć włączenie wątku powagi do utworu, który ma być rado-
sny, ironiczny i fantastyczny, do „tej całkowicie wymyślonej historii”,
jak stwierdza sam autor w tytule ostatniego, XVII rozdziału; wy-
znanie to osłabia Michel Verne, który aż do końca dąży do zachowy-
wania rozsądku.
Prawdę mówiąc, syn pisarza ogromnie chętnie pozbywa się stylu
„jules-verne” i – co odnalazł Volker Dehs w liście Michela do syna
Hetzela – jest dumny z tego, że jego bohaterowie są doceniani przez
ówczesnych krytyków, co wskazuje na całkowicie zrozumiałą próż-
ność autora:
„…nie tylko żadna krytyka nie zwątpiła w autentyczność tych po-
śmiertnych dzieł, ale także napisano co najmniej jeden bardzo pochlebny
artykuł na temat Polowania na meteor, którego autor, p. Mario Tu-
riello, specjalista w badaniach nad utworami mojego ojca, pochwala
właśnie tę część powieści, której śladu, choćby w postaci szkicu, nie
ma w rękopisie autografu (osoba Zéphirina Xirdala i zakończenie)”1.
1 B.N., NAF 17 010, fo. 63.
~ 10 ~
Można po części zrozumieć pragnienie Michela Verne’a, aby po-
dawać pewne wyjaśnienia naukowe, ponieważ dla zatrzymania okrąża-
jącego Ziemię bolidu Juliusz Verne sugeruje jedynie możliwość użycia
gigantycznego magnesu, bezsilnego wobec kuli ze złota. Jednakże
autor dobrze się bawi, apelując o wspomaganie swoich kreacji:
„Dlaczego nie zbudować działa równie potężnego co te, która kilka
lat wcześniej wysłało kulę armatnią na Księżyc lub te, które później
spróbowało przez olbrzymi odrzut zmodyfikować nachylenie osi ziem-
skiej…?1 Tak, ale te dwa doświadczenia, jak wiadomo, były jedynie
czystymi fantazjami, wytworem pióra pewnego francuskiego pisa-
rza, o być może trochę zbyt bujnej wyobraźni!”(rozdz. XI).
Nie trzeba dodawać, że Michel Verne pominął to duchowe „odnie-
sienie do samego siebie”, według określenia Daniela Compère’a2.
Od czasu błyskotliwej analizy Christiana Chelebourga3 znamy
Juliusza Verne’a jako ofiarę „kompleksu Herminii”. Czy w Bolidzie
powinniśmy się dopatrywać odwołań do dawnej nieszczęśliwej miłości
autora? Czy Jenny to Herminie? Czyż nie zabroniono jej zawrzeć mał-
żeństwa, podobnie jak rodzice nie pozwolili na małżeństwo Herminie?
Czyż Francis Gordon nie jest prawnikiem, jak został nim Juliusz?
Czyż to nie złoto, na skutek rodzaju potknięcia się ziemianina, nie zni-
weczyło nadziei młodego poety?
Napisany w 1901 roku, w tym samym czasie co Storitz, Bolid jest
jego fantastycznym kontrapunktem. Nie ma satanistycznego bohatera,
ale w obu utworach jest zapłakana dziewica, nieszczęśliwy narzeczony
i miasto bojące się zagrożenia: Ragz ze strony Storitza, a Whaston
upadku ognistej kuli. Ponadto w obu powieściach znajduje się takie
samo zdanie:
W Storitzu (s. 132):
1 Chodzi o powieści: Z Ziemi na Księżyc i Bez góry i dołu.
2 D. Compère, Reflets et projections de l’oeuvre vernienne, ma się ukazać w BSJV
[ukazało się w nr. 82 (1987), s. 9-17; w nawiasach kwadratowych tłumacz umieścił
swoje uwagi do tekstów przypisów redaktora francuskiego Oliviera Dumasa].
3 Ch. Chelebourg, Le Blanc et le Noir – Amour et mort dans les Voyages extraordina-
ires, BSJV nr 77, s. 22-30.
~ 11 ~
„Taki był teraz Ragz (…). Nie potrafiłbym porównać go lepiej
niż do miasta w najechanym kraju, żyjącego w nieustannym strachu
przed bombardowaniem, w którym wszyscy zastanawiają się, gdzie
spadnie pierwszy kamień i czy jego dom nie zostanie zniszczony
jako pierwszy!”.
W Bolidzie (rozdz. VI):
„Ogólne odczucia jego mieszkańców można opisać następują-
co: żyli jakby w oblężonym mieście, którego bombardowanie mogło
się rozpocząć w każdej chwili, i bali się, że jakaś bomba zmiażdży
ich dom”.
Podczas opracowywania tekstu w pełni szanujemy styl autora.
Zostawiamy błędy w obliczeniach lub datach, które pisarz z pew-
nością poprawiłby po lekturze wydruków próbnych. Zachowujemy
fantazyjną niekiedy pisownię nazw własnych czy niektórych neo-
logizmów, takich jak „meteorogiczny”. Poprawione zostały tylko
błędy ortograficzne, a przecinki i duże litery były dodawane bądź
usuwane.
Podsumowując, usunięcie dwóch głównych dodatków Michela
Verne’a: wymyślnego języka, „z almanachu Vermota”1 (jak to okre-
śla Philippe Lanthony), niani Mitz i wynalazków Zéphirina Xirdala,
przywraca całej powieści jej pierwotną lekkość. Humor staje się bar-
dziej subtelny, bardziej „astronomiczny”; bardziej oczywista okazuje
się satyra na małżeństwo, amerykańskie obyczaje i spekulację zło-
tem. Sędzia Proth, filozof wolteriański, lepiej wykorzystuje swój czas
na głoszenie mądrych rad i z większym szczęściem powraca do swo-
jego ogrodu2, której to przyjemności Michel Verne niekiedy mu od-
mawia – nie wiadomo dlaczego.
Po raz kolejny pierwotne dzieło, wolne od modyfikacji Michela
Verne’a, odzyskuje swe barwy, fantazję, urok, lekkość i płynność. Do-
wodzi to, że starzejący się Juliusz Verne nie potrzebował przepisania
1 Almanach Vermota – francuski rocznik wydawany od roku 1886 przez Josepha
Vermota, rodzaj kalendarza z poradami, żartami, kalamburami, ilustracjami na każ-
dy dzień roku, ukazuje się nadal.
2 Nawiązanie do powiastki Woltera Kandyd, czyli optymizm, w której tytułowy boha-
ter po wielu wędrówkach dochodzi do wniosku, że „trzeba uprawiać swój ogródek”.
~ 12 ~
go na nowo, czego Michel Verne i Jules Hetzel dopuszczali się na
utworach pośmiertnych z krótkowzrocznych względów komercyjnych.
Przywróćmy Verne’a Verne’owi, wypędźmy naukowca z Bolidu i prze-
czytajmy to dzieło tak, jak autor chciał, żeby było czytane…
Olivier Dumas (kwiecień 1986)
Rozdział I
W którym sędzia pokoju John Proth spełni jeden
ze swych najprzyjemniejszych obowiązków,
zanim powróci do swego ogrodu
rakuje powodów, aby ukrywać przed czytelnikami, że miasto,
B
w którym mają miejsce zdarzenia tej historii, znajduje się w Sta-
nach Zjednoczonych, w stanie Wirginia. Jeśli na to przystają, nazwie-
my je Whaston i dodamy, że leży we wschodniej części tego stanu, na
prawym brzeg Potomacu; odnosimy wszakże wrażenie, że nie ma po-
trzeby określać bliżej tego położenia, podobnie jak daremne będzie
szukania owego miasta na najlepszych nawet mapach Unii1.
Tego roku, rankiem dwudziestego siódmego marca, chodzący po
Exter Street mieszkańcy Whastonu mogli być zaskoczeni widokiem
eleganckiego jeźdźca, który wolnym krokiem swojego konia posu-
wał się w górę i w dół tej ulicy, aby w końcu zatrzymać się na placu
Konstytucji, bardzo blisko centrum miasta.
Jeździec ten nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Całą swą
osobą wyrażał czysty typ Jankesa2, który nie jest pozbawiony orygi-
nalnych cech wyróżniających. Miał wzrost wyższy niż średni, piękną
i mocną budowę ciała, kasztanowe włosy, brązową brodę, twarz o re-
gularnych rysach, bez wąsów. Obszerny ulster3 okrywał go do stóp
i rozszerzał się na zadzie konia. Ze swoim pełnym żywości wierzchow-
cem radził sobie ze zręcznością dorównującą stanowczości. Wszystko
1 Unia – podczas wojny secesyjnej i później określenie tych stanów północnych, które
pozostały w składzie Stanów Zjednoczonych, należała do nich Wirginia Zachodnia.
2 Jankes – pierwotnie określenie mieszkańców Nowej Anglii, w północno-wschodniej
części Ameryki Północnej, następnie obywateli Unii; po wojnie secesyjnej o rozsze-
rzano stopniowo na wszystkich obywateli USA.
3 Ulster – w drugiej połowie XIX wieku szeroki płaszcz z pelerynką sięgającą do łokci,
z grubego sukna.
~ 14 ~
w jego postawie wskazywało na człowieka czynu, pewnego siebie,
a także porywczego. Zapewne w działaniu nie musiał nigdy wybie-
rać między pragnieniem osiągnięciem czegoś a lękiem przed tym,
jak to mają w zwyczaju charaktery niepewne siebie. Co więcej, obser-
wator zauważyłby, że pozór chłodu wielce niedoskonale skrywał przy-
rodzoną mu niecierpliwość.
W jakim celu przybył on tego dnia do owego miasta, w którym nikt
go nie znał ani nie mógł sobie przypomnieć, że kiedykolwiek wi-
dział…? Czy zamierzał się w nim na jakiś czas zatrzymać…? W każ-
dym razie nie zdradzał zamiaru zapytania kogoś o hotel. W takim
przypadku miałby kłopot z wyborem miejsca. W tej dziedzinie Wha-
ston można jedynie chwalić, gdyż w żadnym innym mieście Stanów
Zjednoczonych podróżny nie zostałby lepiej przyjęty, lepiej obsłu-
żony, nie znalazłby lepszego jedzenia, większych wygód, i to za ceny
przeważnie umiarkowane.
Ten nieznajomy nie okazywał niczym gotowości do pozostania
w Whaston. Najbardziej zachęcające uśmiechy hotelarzy na pewno
w żaden sposób by na niego nie wpłynęły.
Na ten temat stojący przy drzwiach przełożeni i obsługa wymie-
niali się następującymi uwagami, odkąd tylko jeździec pojawił się
na placu Konstytucji:
– Którą ulicą tu przybył…?
– Exter Street…
– A skąd przyjechał…?
– Zgodnie z tym, co się mówi, to od strony przedmieścia Wilcox…
– Minęło już pół godziny, odkąd jego koń krąży po placu…
– Czyżby czekał na kogoś…?
– Zapewne tak, i to nawet z pewną niecierpliwością…
– Ciągle patrzy w stronę Exter Street…
– Przypuszczalnie to nią ma ktoś przyjechać…
– A kim będzie ten „ktoś”…? To on czy ona…?
– No cóż, ładnie wygląda…
– A zatem randka…?
– Tak… randka, ale nie w tym sensie, który macie na myśli…
~ 15 ~
– A to dlaczego…?
– Ponieważ ten nieznajomy już trzy lub cztery razy zatrzymał się
przed drzwiami pana Johna Protha…
– Skoro zaś pan John Proth jest w Whastonie sędzią pokoju1…
– To owa postać została wezwana do stawienia się przed nim
w sprawie jakiegoś procesu…
– A jego przeciwnik się spóźnia…
– Właśnie! Sędzia Proth w mgnieniu oka sprawi, że się pogodzą
i pojednają…
– To człowiek sprawny…
– A także dobry.
Możliwe, że taki był prawdziwy powód pobytu w Whastonie owe-
go jeźdźca. Rzeczywiście wielokrotnie zatrzymywał się przed do-
mem pana Johna Protha, nie zsiadając z konia. Spoglądał na drzwi,
spoglądał na okna, spoglądał na wywieszkę, na której można było
przeczytać te dwa słowa: „Sędzia pokoju”… Potem nieruchomiał,
jakby oczekiwał, że na progu ktoś się pojawi. I kiedy był tam po raz
ostatni, ludzie z hotelu zobaczyli, jak powstrzymywał konia, który
również rzucał się z niecierpliwości.
Wtedy właśnie drzwi otworzyły się na rozcież i na małym ganku
wychodzącym na chodnik pojawił się jakiś mężczyzna.
Gdy tylko nieznajomy zobaczył tego człowieka, zdjął kapelusz
i zapytał:
– Pan John Proth, jak sądzę…?
– We własnej osobie – odpowiedział sędzia pokoju, odwzajemnia-
jąc powitanie.
– Proste pytanie, które będzie wymagało od pana odpowiedzi
brzmiącej tylko tak lub nie…
– Proszę je zadać…
– Czy dziś rano pojawił się już ktoś, pytając pana o Setha Stan-
forta…?
1 Sędzia pokoju – w Stanach Zjednoczonych sędzia najniższego stopnia, wydający
wyroki w sprawach o wykroczenia i przestępstwa zagrożone niskimi karami, pełnią-
cy także obowiązki urzędnika stanu cywilnego, np. udzielający ślubów.
~ 16 ~
– Nic o tym nie wiem…
– Dziękuję.
Wypowiedziawszy to słowo, uchyliwszy po raz drugi kapelusza,
jeździec zawrócił i lekkim kłusem pojechał w kierunku Exter Street.
Od teraz – takie było powszechne zdanie – nie budziło już wąt-
pliwości, że ów nieznajomy miał jakąś sprawę do pana Johna Protha.
Sposób, w jaki zadał swe pytanie, wskazywał, że był on Sethem Stan-
fortem i że stawił się pierwszy na umówione spotkanie. A skoro być
może należało sądzić, że wyznaczona godzina owego spotkania minę-
ła, to czy nie opuści on miasta, aby nigdy już do niego nie wrócić…?
Nie powinno dziwić, skoro jesteśmy w Ameryce, gdzie żyją ludzie
zakładający się najczęściej na całym świecie, że zawierano zakłady
dotyczące tego, czy nieznajomy rychło powróci albo czy ostatecznie
wyjedzie. Kilka stawek po pół dolara, a nawet po pięć albo sześć
centów, tyle rzucali pracownicy hoteli i ciekawscy zatrzymujący się
na placu, nie więcej, lecz były to stawki, które zostaną sumiennie uisz-
czone przez przegranych i odebrane przez zwycięzców, gdyż wszy-
scy byli ludźmi bardzo honorowymi.
Natomiast sam sędzia John Proth poprzestał na śledzeniu wzro-
kiem jeźdźca jadącego w stronę przedmieścia Wilcox. Urzędnik ten
był filozofem, mędrcem mającym za sobą co najmniej pięćdziesiąt
lat mądrości i filozofii, choć przeżył zaledwie pół wieku. Oznacza
to, że przychodząc na świat, musiał już być filozofem i człowiekiem
mądrym. Należy dodać, że ponieważ był kawalerem, jego życia nie
zakłóciła nigdy żadna troska. Urodził się w Whastonie, który bardzo
rzadko opuszczał albo nie opuszczał go wcale, nawet we wczesnej
młodości. W Whastonie wiedziano, że był wyzbyty jakichkolwiek ambi-
cji, i uważano tam również, że lubili go ci, których sądził. Kierował
nim rozsądek. Okazywał zawsze pobłażliwość dla słabości, a często
do przewin innych ludzi. Rozstrzygać sprawy, z którymi przychodzono
do niego, przekształcać w przyjaciół stawiających się przed jego skrom-
nym trybunałem wrogów, wygładzać narożniki, oliwić tryby, ułatwiać
kontakty występujące w każdym ustroju społecznym, choćby naj-
doskonalszym, jak to tylko możliwe – w ten sposób pojmował misję
~ 17 ~
sędziego pokoju, i żaden urzędnik nie był bardziej od niego godzien
tego stanowiska, doprawdy najpiękniejszego ze wszystkich.
John Proth cieszył się pewnym dobrobytem. Jeśli wypełniał obo-
wiązki sędziego, to ze swego wyboru, z instynktu, i nie marzył ni-
gdy o zdobywaniu wyższych stanowisk sądowych. Uwielbiał spokój
swój i innych. Uważał ludzi za sąsiadów w życiu, którego nic nigdy
nie powinno zakłócać. Wstawał wcześnie i wcześnie kładł się spać.
Czytał książki kilku ulubionych autorów Starego i Nowego Świata.
Zadowalał się dobrą i rzetelną gazetą miejską „Whaston Nouvel-
list”1, w której reklamy zajmowały więcej miejsca od polityki. Co-
dziennie wybierał się na trwającą godzinę lub dwie przechadzkę po
okolicy, podczas której zużywał przy powitaniach swe kapelusze, przez
co zmuszony był co trzy miesiące kupować nowy. Oprócz tych space-
rów, jeśli nie poświęcał czasu na wykonywanie zawodu, pozostawał
w swoim spokojnym i wygodnym domu, uprawiał w ogrodzie kwia-
ty, które odwdzięczały się za troskę, radując go swymi świeżymi kolo-
rami i zachwycając najsłodszymi woniami.
Poznawszy ten zarysowany kilkoma kreskami portret umieszczają-
cy charakter pana Johna Protha we właściwych mu ramach, może-
my pojąć, że ów sędzia ani trochę nie zaprzątał sobie głowy pytaniem
zadanym mu przez nieznajomego. Może gdyby obcy, zamiast zwró-
cić się do pana domu, wypytał jego starą służącą Kate, ta zechciałaby
dowiedzieć się czegoś więcej. Przyciskałaby owego Setha Stanfor-
ta, zapytałaby się, co ma powiedzieć, gdyby przybył jakiś jeździec –
albo jeźdźczyni – i dowiadywał się o niego. I na pewno zacna Kate
zasięgnęłaby języka, czy obcy zamierza czy też nie, bądź rano, bądź po
południu, powrócić do domu pana Johna Protha…
Pan John Proth zaś nie wybaczyłby sobie nigdy takiej ciekawo-
ści, takiej niedyskrecji, całkowicie dopuszczalnych u jego służącej,
gdyż była stara, a przede wszystkim należała do płci niewieściej. Nie,
pan John Proth nie zauważył nawet, że przybycie, obecność, a następ-
1 Whaston Nouvellist – słowo nouvellist nie jest ani francuskie, ani angielskie, w języku
francuskim istnieje słowo nouvelliste, powieściopisarz, w angielskim novelist, fr.
nouvelle to nowina, wiadomość, dziennik.
~ 18 ~
nie odjazd obcego wywołało pewne emocje u mieszkańców miasta,
i po zamknięciu drzwi sądu poszedł do swojego kwietnika, aby pod-
lewać róże, irysy, pelargonie i rezedy.
Ciekawscy nie poszli jego śladem i pozostali na miejscu, aby się
gapić.
W tym czasie jeździec dojechał aż do końca Exter Street, głów-
nej ulicy zachodniego skraju miasta. Po przybyciu na przedmieście
Wilcox, które owa ulica łączy z centrum Whastonu, zatrzymał ko-
nia, lecz nie zsiadł z niego, tak samo jak nie uczynił tego na placu
Konstytucji. Z tego miejsca mógł ogarnąć wzrokiem okolicę na dobrą
milę, śledzić nim krętą drogę opadającą przez trzy mile aż do mia-
steczka Steel, leżącego za Potomakiem i ukazującego na horyzoncie
swe dzwonnice. Oczy nieznajomego nadaremno śledziły ten trakt.
Niewątpliwie nie znajdowały nigdzie tego, czego szukały. Stąd mocne
ruchy wyrażające zniecierpliwienie, udzielające się koniowi, które-
go pan musiał powstrzymywać od grzebania kopytem.
Upłynęło dziesięć minut, po których jeździec, wracając wolnym
krokiem Exter Street, po raz piąty zmierzał na plac.
– Mimo wszystko – powtarzał sobie, sprawdzając zegarek – jeszcze
się nie spóźnia… Ma być siedem po dziesiątej, a jest dopiero wpół do
dziesiątej… Odległość między Whastonem a Steel, skąd powinna
nadjechać, jest taka sama jak z Whastonu do Brial, skąd przybyłem,
i można ją pokonać w niecałe dwadzieścia pięć minut… Droga jest
dobra, pogoda sucha, i nic nie wiem o tym, aby most został zmyty
przez wezbranie rzeki… Nie ma więc żadnych zawad ani większych
przeszkód… W tych okolicznościach jeżeli nie stawi się na spotka-
nie, to dlatego, że nie zależy jej na nim tak bardzo, jak mnie… Poza
tym punktualność polega na zjawieniu się o właściwej porze, a nie
na pokazaniu się za wcześnie… W istocie to ja jestem niepunktual-
ny, gdyż uprzedziłem jej przybycie bardziej, niż wypada to czynić
człowiekowi metodycznemu… Co prawda nawet przy braku wszel-
kich innych względów, moja uprzejmość kazała, abym przybył na
spotkanie pierwszy!
~ 19 ~
Ten monolog trwał przez cały czas, jaki nieznajomemu zajęło
ponowne zjechanie w dół Exter Street, i nie został zakończony,
zanim koń nie odcisnął swoich śladów na makadamie1 placu.
Niewątpliwie zakłady wygrali ci, którzy stawiali na powrót niezna-
jomego. A kiedy przejeżdżał mimo hoteli, przyglądali mu się życz-
liwie, natomiast przegrani witali go jedynie wzruszeniem ramion.
W tejże chwili miejski zegar wybił dziesiątą, obcy zatrzymał ko-
nia, z kieszonki wyjął zegarek, odliczył dziesięć uderzeń i mógł stwier-
dzić, że zegarek i zegar chodzą w idealnej zgodzie.
Do pory spotkania pozostało tylko siedem minut, a do jej prze-
kroczenia brakowało ośmiu.
Seth Stanfort wrócił więc do wylotu Exter Street, najpewniej ani
jego wierzchowiec, ani on sam nie byli w stanie ustać w miejscu.
Sporo ludzi wypełniało teraz tę ulicę. Na zmierzających w jej górę
Seth Stanfort nie zwracał najmniejszej uwagi. Całą poświęcał tym,
którzy udawali się w jej dół, a jego wzrok wypatrywał pojawiających
się na końcu Exter Street. Ulica ta jest na tyle długa, że pieszy mu-
siałby mieć dziesięć minut na jej pokonanie; ale szybko jadącemu
powozowi czy kłusującemu koniowi na dotarcie do placu Konstytu-
cji wystarczyłyby trzy.
Tymczasem naszemu jeźdźcowi nie chodziło wcale o pieszych.
Nie widział ich nawet. Choćby mijał go najbliższy przyjaciel, pozo-
stałby przezeń niezauważony, jeśli szedłby pieszo. Oczekiwana osoba
mogła przybyć tylko konno lub w powozie.
Czy wszakże przybędzie na spotkanie…? Pozostały tylko trzy mi-
nuty, akurat tyle czasu, ile potrzeba na zjechanie w dół Exter Street…!
A żaden pojazd nie wyłonił się zza ostatniego zakrętu, ani motocykl,
ani rower, ani tym bardziej automobil, który osiągając osiemdziesiąt
kilometrów na godzinę, zjawiłby się przed wyznaczoną porą umówio-
nego spotkania.
1 Makadam – rodzaj nawierzchni drogowej opracowany ok. roku 1820 przez szkockiego
inżyniera Johna Loudona McAdama (1756-1836), stąd nazwa; składa się z dwóch
ubitych warstw tłucznia: dolnej gruboziarnistej i górnej drobnoziarnistej, ułożonych
na piasku.
~ 20 ~
Seth Stanfort po raz ostatni rzucił okiem na Exter Street. Z jego
źrenicy jakby wystrzelił ostry błysk, i gdyby ktoś przechodził obok,
mógłby usłyszeć, jak mówi do siebie tonem niewzruszonego posta-
nowienia:
– Jeżeli nie będzie jej tutaj siedem po dziesiątej, to jej nie poślubię.
I jakby w odpowiedzi na to oświadczenie z góry ulicy dobiegł
odgłos galopu konia. Zwierzęcia tego, wspaniałego okazu, dosiada-
ła młoda osoba panująca nad nim z równie wielką gracją jak i umie-
jętnością. Przechodnie usuwali się przed wierzchowcem i aż do placu
nie napotkał on żadnej przeszkody.
Seth Stanfort najwyraźniej rozpoznał tę, na którą czekał. Jego
twarz przybrała znowu niewzruszony wyraz. Nie wymówił ani jed-
nego słowa, nie wykonał ani jednego gestu. Zawróciwszy swego konia,
spokojnym krokiem ruszył w stronę domu sędziego pokoju.
To wystarczyło, aby wzbudzić ponownie ciekawość ludzi; tym ra-
zem się zbliżyli, a nieznajomy nie zwracał na nich najmniejszej uwagi.
Kilka chwil później amazonka wjechała na plac, a jej koń, biały
od piany, zatrzymał się kilka kroków od drzwi.
Nieznajomy odsłonił głowę i powiedział:
– Witam miss1 Arcadię Walker…
– A ja witam Setha Stanforta – odpowiedziała Arcadia Walker, kła-
niając się pełnym wdzięku ruchem.
Należy nam uwierzyć, że nikt nie tracił z oczu tej pary całkowicie
nieznanej mieszkańcom Whastonu. Ci zaś wymieniali te słowa:
– Jeśli przyszli na rozprawę, którą poprowadzi sędzia Proth, to na-
leży żywić nadzieję, że proces ten rozstrzygnie się z korzyścią dla
nich dwojga!
– Rozstrzygnie się, bo inaczej pan Proth nie byłby takim mądrym
człowiekiem, jakim jest…!
– A jeśli żadne z nich nie jest związane małżeństwem, byłoby naj-
lepiej, gdyby wszystko zakończyło się ślubem!
Tak mówiły języki, takie słowa wymieniano. Lecz ani Seth Stan-
fort, ani miss Arcadia Walker nie zdawali się przejmować krępującą
uwagą ludzi, która ich dotyczyła.
1 Miss (ang.) – panna, zwrot grzecznościowy stosowany wobec kobiet niezamężnych.
~ 21 ~
Właśnie wtedy Seth Stanfort miał już zsiąść z konia, aby zapu-
kać do drzwi sędziego pokoju, kiedy te się otworzyły.
Pan John Proth pojawił się ponownie, a tym razem ukazała się za
nim stara służąca Kate.
Usłyszeli hałas, dreptanie koni przed domem, i opuściwszy czy to
ogród, czy kuchnię, chcieli się przekonać, co się dzieje.
Seth Stanfort pozostał więc w siodle i zwróciwszy się do urzęd-
nika zapytał:
– Czy pan jest sędzią pokoju…?
– Jestem nim, panie…
– Seth Stanfort z Bostonu1 w Massachusetts2…
– Bardzo się cieszę, że pana poznaję, panie Seth Stanfort…
– A to miss Arcadia Walker z Trenton3 w New Jersey4…
– Jestem bardzo zaszczycony obecnością tutaj miss Arcadii Walker.
Pan Proth, przyjrzawszy się nieznajomemu, całą swą uwagę po-
święcił nieznajomej.
Panna Arcadia Walker była osobą uroczą. Jej wiek wynosił dwa-
dzieścia cztery lata. Jej oczy były jasnoniebieskie. Jej włosy ciemno-
kasztanowe. Cera miała świeżość, której wiatr na świeżym powietrzu
prawie nie zmienił, zęby zaś doskonałą biel i równość. Jej wzrost był
nieco powyżej średniego, a kształty zachwycające. Chód był pełen rzad-
ko spotykanej elegancji, miękki i zgrabny. Pod okrywającą ją ama-
zonką5 odpowiadała z wdziękiem na ruchy swojego konia, który rwał
się, naśladując rumaka pana Setha Stanforta. Wodze przesuwały się
w jej dłoniach w pięknych rękawiczkach, a znawca dostrzegłby w niej
doskonałego jeźdźca. Całą swą osobą zdradzała wyjątkową wytwor-
1 Boston – stolica stanu Massachusetts, port nad Atlantykiem, jedno z najstarszych
miast USA, powstałe w roku 1620, ważny ośrodek przemysłowy i naukowy.
2 Massachusetts – stan w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, w Nowej
Anglii, nad Atlantykiem, osadnictwo angielskie od roku 1620.
3 Trenton – stolica stanu New Jersey, miasto założone w roku 1719, w 1784 krótko
stolica Stanów Zjednoczonych, obecnie ważny ośrodek przemysłowy.
4 New Jersey – stan w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, w Nowej
Anglii, nad Atlantykiem, osadnictwo holenderskie i szwedzkie od roku 1620, w 1664
ziemie stanu zajęli Anglicy.
5 Amazonka – strój kobiecy przeznaczony do jazdy konnej.
~ 22 ~
ność uzupełnioną tym nieokreślonym czymś, co cechuje w Unii osoby
wyższej klasy, które można by nazwać amerykańską arystokracją,
gdyby to słowo nie kolidowało z demokratycznymi instynktami miesz-
kańców Nowego Świata.
Miss Arcadia Walker pochodząca z New Jersey, posiadająca już
tylko dalekich krewnych, była swobodna w swoich działaniach, nie-
zależna dzięki posiadanemu majątkowi, obdarzona odważnym duchem
młodych Amerykanów, żyła wedle swych gustów, podróżowała od
wielu już lat, odwiedziła główne kraje Europy, znała na bieżąco to, co
robiono i mówiono tak w Paryżu, jak i w Londynie, Berlinie, Wied-
niu lub Rzymie. A o tym, co słyszała i widziała podczas swoich nieu-
stannych wędrówek, mogła z Francuzami, Anglikami, Niemcami
i Włochami rozmawiać w ich ojczystych językach. Była osobą wy-
kształconą, otrzymała wyjątkowo staranną edukację, kierowaną przez
opiekuna, którego nie było już na tym padole. Nie brakowało jej rów-
nież umiejętności prowadzenia interesów, czego dowiodła, z ogromną
zręcznością zarządzając swoim majątkiem.
To, co zostało powiedziano o miss Arcadii Walker, dotyczyło syme-
trycznie – to właściwe słowo – także pana Setha Stanforta. Równie
jak ona wolny, równie bogaty, też lubiący podróże, krążąc po całym
świecie, prawie nigdy nie pozostawał w Bostonie, swoim rodzinnym
mieście. Zimy spędzał jako gość Starego Kontynentu1, gość wiel-
kich stolic, w których spotykał już swą żądną doznań rodaczkę. Na
lato powracał do rodzinnego kraju, na plaże, na których zbierały się
rodziny bogatych Jankesów. Tam miss Arcadia Walker i on znowu
trafiali na siebie. Te same instynkty przyciągały do siebie owe dwie
młode i waleczne istoty, o których obecni w tamtych miejscach cieka-
wscy, a szczególnie ciekawskie mówili, że są jakby dla siebie stwo-
rzeni. Obie były żądne podróży, obie udawały się pośpiesznie tam,
gdzie jakieś wydarzenie na polu politycznym lub wojskowym przy-
ciągało powszechną uwagę… Nic więc dziwnego, że pan Seth Stanfort
i miss Arcadia Walker stopniowo przywykali do myśli o połączeniu
1 Stary Kontynent – w Stanach Zjednoczonych określano tak Europę, z której przybyli
przodkowie znacznej większości ich mieszkańców.
~ 23 ~
swego życia, co ani trochę nie zmieniłoby ich nawyków. Zatem nie
będzie już odtąd dwóch statków płynących razem, ale jeden, lepiej
zbudowany, jak można uważać, lepiej wyposażony, przystosowany
do krążenia po wszystkich morzach globu.
Nie! To nie sprawa rozstrzygnięcia sporu czy wytoczonego pro-
cesu przywiodła Setha Stanforta i miss Arcadię Walker przed oblicze
sędziego pokoju owego miasta. Nie! Dopełniwszy wszelkich formal-
ności prawnych we właściwych urzędach stanów Massachusetts i New
Jersey, umówili się na spotkanie w Whaston tego właśnie dnia, dwu-
dziestego siódmego marca1, dokładnie o tej właśnie godzinie, siedem
po dziesiątej, aby dokonał się tam akt, który wedle znawców jest naj-
ważniejszy w życiu człowieka.
Po tym, jak pan Seth Stanfort i miss Arcadia Walker przedstawili
się sędziemu pokoju, o czym już napisano, pan Proth mógł jedynie
zapytać przybyłego i przybyłą, w jakim celu się przed nim stawili.
– Seth Stanfort pragnie zostać mężem miss Arcadii Walker – od-
powiedział przybyły.
– A miss Arcadia Walker pragnie zostać żoną Setha Stanforta –
dodała przybyła.
Urzędnik ukłonił się parze narzeczonych, mówiąc:
– Jestem całkowicie do pana dyspozycji, panie Stanfort, i do pa-
ni, miss Arcadio Walker.
Przyszła kolej na pokłonienie się tej pary.
– A kiedy najwygodniej będzie państwu zawrzeć małżeństwo? –
zapytał teraz pan John Proth.
– Natychmiast… jeśli ma pan wolny czas – oświadczył Seth
Stanfort.
– Ponieważ opuścimy Whaston, gdy tylko zostanę mistress2 Stan-
fort – powiedziała miss Arcadia Walker.
Zachowanie pana Protha wyraźnie wskazywało na to, jak bardzo
on i wraz z nim całe miasto będą żałować, że nie zdołają na dłużej
1 27 marca – u J. Verne’a: 29 października, zamiast podanego w drugim akapicie 27
marca.
2 Mistress (ang.) – pani, zwrot grzecznościowy stosowany wobec kobiet zamężnych.
~ 24 ~
zatrzymać w swych murach uroczej pary, która zaszczyca je teraz
swą obecnością.
Następnie dodał:
– Jestem całkowicie do państwa usług.
I wycofał się o kilka kroków, aby odsłonić dostęp do drzwi.
Jednakże pan Seth Stanfort powiedział wówczas:
– Czy naprawdę konieczne jest, żebyśmy my: miss Arcadia i ja
zsiedli z…
– W żadnej mierze – oznajmił pan Proth – można zawrzeć ślub tak
na koniu, jak i stojąc.
Trudno byłoby spotkać urzędnika bardziej przychylnego, nawet
w kraju równie wyjątkowym jak Ameryka!
– Mam tylko jedno pytanie – ciągnął pan Proth. – Czy zostały do-
pełnione wszystkie formalności wymagane przez prawo…?
– Zostały – odparł Seth Stanfort i podał sędziemu podwójne nie-
zbędne zezwolenie we właściwej postaci, które zostało sporządzone
przez kancelarie prawne w Bostonie i Trenton, po uiszczeniu wyma-
ganych opłat.
Pan Proth wziął dokumenty, nałożył na nos okulary w złotej opra-
wie, dokładnie przeczytał te pisma, sporządzone jak należy i opa-
trzone pieczęcią urzędową, a następnie powiedział:
– Dokumenty te są w porządku i jestem gotowy wydać państwu
akt zawarcia małżeństwa.
Nie powinniśmy się dziwić, że ciekawscy, których liczba wzro-
sła, tłoczyli się wokół pary niby liczni świadkowie tego związku,
zawieranego w okolicznościach, jakie w każdym innym kraju uznano
by za mało zwyczajne. Nie miało to wszakże na celu ani przeszka-
dzania narzeczonym, ani sprawiania im przykrości.
Pan Proth wrócił teraz na próg swego domu i głosem, który sły-
szeli wszyscy, zapytał:
– Secie Stanfort, czy zgadza się pan pojąć za żonę miss Arcadię…?
– Tak.
– Panno Arcadio Walker, czy zgadza się pani pojąć za męża pana
Setha Stanforta…?
– W żadnej mierze – oznajmił pan Proth
– można zawrzeć ślub tak na koniu, jak i stojąc.
~ 26 ~
– Tak.
Sędzia skupiał się przez kilka sekund i poważny jak fotograf,
który ma powiedzieć sakramentalne: nie ruszać się…! – wyraził się
w następujący sposób:
– Panie Secie Stanfort z Bostonu i miss Arcadio Walker z Tren-
ton, ogłaszam, że prawo was połączyło!
Młoda para zbliżyła się teraz do siebie i wzięła się za ręce, jakby
dla przypieczętowania dokonanego właśnie aktu małżeństwa.
Następnie Seth Stanfort, wyciągnąwszy z portfela banknot pięć-
setdolarowy1, pokazał go mówiąc:
– Jako opłata.
Pani Stanfort zaś pokazała drugi, mówiąc:
– Dla biednych.
Potem oboje, ukłoniwszy się sędziemu, który pożegnał ich z sza-
cunkiem, zawrócili wodzami konie, a te ruszyły szybko w kierunku
przedmieścia Wilcox.
Pan John Proth powiedział zaś sobie jako filozof, którym był:
– Naprawdę podziwiam, jak łatwo jest w Ameryce zawrzeć mał-
żeństwo… niemal tak samo łatwo, jak się rozwieść!
1 Banknot pięćsetdolarowy – obecnie najwyższy nominał banknotu dolarowego wy-
nosi 100 dolarów, od roku 1861 drukowano jednak nominały wyższe (500, 1000,
5000 i 10 000 dolarów), ich druku zaprzestano w roku 1945; banknot pięćsetdola-
rowy nosił wizerunek prezydenta Williama McKinleya.
Chcesz przeczytać dalszą część?
Zapraszamy do księgarni!
Pobierz darmowy fragment (pdf)