Autor, Eugeniusz Sue zyskał dzięki niej znaczne powodzenie i dobrobyt, gdyż była to jedna z pierwszych powieści drukowanych w prasie w odcinkach. Porównywana do „Nędzników” Wiktora Hugo, przestawia obraz miejskiej biedoty, jej społecznego zmarginalizowania i staczania się w świat przestępczy, nie oszczędza też jednak świata bogatej arystokracji – zepsutej i zdemoralizowanej.
Darmowy fragment publikacji:
Aby rozpocz(cid:261)ć lektur(cid:266),
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dost(cid:266)p do spisu tre(cid:286)ci ksi(cid:261)(cid:298)ki.
Je(cid:286)li chcesz poł(cid:261)czyć si(cid:266) z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni(cid:298)ej.
Helena Mniszkówna
TR(cid:265)DOWATA
POWIź(cid:285)Ć
Tom pierwszy
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, żda(cid:276)sk 2000
3
Źniało. Wstawał (cid:286)wit.
Jasna smuga na wschodzie rozszerzała si(cid:266) dalej i dalej. Z ró(cid:298)owej wpadała w tony blade,
coraz (cid:286)wietlistsze, prawie przejrzyste, haftowane na tle złotogłowiu.
Powietrze, pełne surowych powiewów nocnych, wchłaniało słoneczne smugi, wilgoci(cid:261)
mgły opadaj(cid:261)c na dół, z ka(cid:298)d(cid:261) chwil(cid:261) było rze(cid:296)wiejsze, jak brylantowe.
Zbudzone ptaki dzwoniły niezliczon(cid:261) ilo(cid:286)ci(cid:261) (cid:286)wiergotów. Źrzewa, otulone puchami zie-
leni majowej, szemrały na powitanie jutrzenki – przedniej stra(cid:298)y sło(cid:276)ca.
Pałac w Słodkowcach stał cichy, błyszcz(cid:261)c w ró(cid:298)owych topielach wschodu białymi mu-
rami (cid:286)cian i jaskraw(cid:261) zielono(cid:286)ci(cid:261) strzy(cid:298)onych lip, które wie(cid:276)cem stroiły fasad(cid:266).
Za ogrodem i parkiem przed(cid:296)wi(cid:266)czał ju(cid:298) dzwonek gospodarski. W ciszy poranku brzmiał
dono(cid:286)nie, kołatał, roznosz(cid:261)c echo po izbach mieszka(cid:276) folwarcznych. Ostrym głosem zrywał
czelad(cid:296) z po(cid:286)cieli do roboty.
Mieszka(cid:276)ców pałacu d(cid:296)wi(cid:266)k ten nie obudził.
Po chwili jednak na lewym skrzydle parterowym otworzono weneckie okno. (cid:285)wie(cid:298)y od-
dech wiosny dmuchn(cid:261)ł na delikatne zasłony szyb, muskaj(cid:261)c puszyste sobolowozłote włosy
Stefci Rudeckiej, ciekawie wychylonej na (cid:286)wiat.
Była w bieli(cid:296)nie, z warkoczem troch(cid:266) roztarganym. Obudził j(cid:261) odgłos dzwonka i kukułki
wołaj(cid:261)cej w parku.
Źziewczyna podskoczyła do okna.
Ranek zachwycił j(cid:261), powietrze orze(cid:296)wiło, wci(cid:261)gała je w piersi z lubo(cid:286)ci(cid:261).
Widok kwiatów, pokrytych blaskiem rosy, (cid:286)wiergot ptaków oczarował j(cid:261), rozmarzył tro-
I
4
ch(cid:266).
P(cid:261)sowe usta u(cid:286)miechały si(cid:266) majowo jak poranek, ale w du(cid:298)ych fiołkowych oczach pozo-
stał smutek, niezgodny z młodzie(cid:276)cz(cid:261) postaci(cid:261) i wesołym głosem, jakim zawołałaŚ
– Cudny (cid:286)wiat! Ju(cid:298) nie zasn(cid:266), pójd(cid:266) do lasu!
Odbiegła od okna i zacz(cid:266)ła si(cid:266) ubierać.
Włosy splotła w warkocz i zwin(cid:266)ła w ci(cid:266)(cid:298)ki w(cid:266)zeł z tyłu głowyś z natury falowały puszy-
sto, osłaniaj(cid:261)c mi(cid:266)kkimi zwojami drobne uszy i k(cid:261)ty ładnie zarysowanego czoła. Narzuciła na
siebie skromn(cid:261) sukni(cid:266) z szarego batystu, ozdabiaj(cid:261)c j(cid:261) sznurem ró(cid:298)owych korali, błyszcz(cid:261)-
cych jak du(cid:298)e czere(cid:286)nie.
Ubrana, zajrzała do s(cid:261)siedniego pokoju. Ciemny od zapuszczonych firanek, wygl(cid:261)dał,
jakby sam spał.
Stefcia szepn(cid:266)łaŚ
– Lucia (cid:286)pi smacznie. Sama pójd(cid:266).
Na palcach przeszła par(cid:266) pokoi bogato i gustownie urz(cid:261)dzonych. W ogromnej sieni pała-
cowej zatrzymała si(cid:266) bezradnie, ujrzawszy ci(cid:266)(cid:298)kie oszklone drzwi zamkni(cid:266)te na klucz.
Pomógł jej słu(cid:298)(cid:261)cy, który wła(cid:286)nie szedł po schodach ze szczotkami w r(cid:266)ku. Szeroko
otworzył zaspane oczy na jej widok, ale uprzejmie pospieszył odkr(cid:266)cić zamek.
Po chwili wbiegła do parku.
Chodz(cid:261)c po (cid:298)wirowanych uliczkach, zrywała białe smukłe narcyzy. Liliowy bez w buj-
nych ki(cid:286)ciach opadał z krzaków, rozkołysany, pachn(cid:261)cy. Kielichy narcyzów, przeczysto białe,
wonne, pełne były chłodnej rosyś (cid:298)ółte oczy kwiatów w czerwonej rz(cid:266)sie wygl(cid:261)dały jak za-
łzawione.
Źziewczyna przychylała do ust białe czarki i piła te łzy ze swawolnym u(cid:286)miechem.
Pierwsza młodo(cid:286)ć jej (cid:298)ycia i pierwsze poranne blaski sło(cid:276)ca zło(cid:298)yły si(cid:266) w pot(cid:266)(cid:298)ny hejnał
szcz(cid:266)(cid:286)cia, spłyn(cid:266)ły do duszy stubarwn(cid:261) t(cid:266)cz(cid:261).
Podskakiwała do wi(cid:266)kszych bukietów bzu, strz(cid:261)saj(cid:261)c z pachn(cid:261)cych pióropuszów kropli-
sty deszcz na swe l(cid:286)ni(cid:261)ce włosy. W (cid:286)wietle słonecznych ja(cid:286)ni głowa jej migotała niby w sre-
brzystej rosie.
Z wi(cid:266)zi(cid:261) kwiatów wyszła z parku do ogrodu owocowego i tu krzykn(cid:266)ła z zachwytem.
Wspaniale przystrojone kwieciem drzewa stały uroczyste. Jabłonie, w ró(cid:298)owych p(cid:266)kach,
miały wygl(cid:261)d młody, pieszcz(cid:261)cy wzrok. Wi(cid:286)nie stały osypane biel(cid:261) kwiatów, niby szeregi
dziewcz(cid:261)t id(cid:261)cych do (cid:286)lubu w białych welonach.
Zapach płyn(cid:261)ł dusz(cid:261)cy, gał(cid:266)zie sypały potoki woni. Sło(cid:276)ce malowało złotem kwiaty,
wiatr niósł szumy, brz(cid:266)czały pszczoły. Czasem, oderwany z drzewa, biały motyl unosił si(cid:266) w
gór(cid:266) jak strz(cid:261)(cid:286)ni(cid:266)ty kwiat.
Stefcia, upojona zapachem, odłamała par(cid:266) gał(cid:261)zek wi(cid:286)niowych, przypinaj(cid:261)c je do wło-
sów, do paska, i tak ukwiecona, szła w(cid:261)sk(cid:261) uliczk(cid:261), wysadzon(cid:261) krzewami porzeczek.
Uliczka wiodła do lasu za ogrodem, zwanego borkiem.
Stefcia odchylała zroszone gał(cid:266)zie, okryte nikłym, jakby spłowiałym kwiatemś mnóstwo
tych seledynowych liszek zwisało na ciemniejsze li(cid:286)cie, tworz(cid:261)c malownicz(cid:261) gr(cid:266) kolorów.
Szary batyst pokrywała błyszcz(cid:261)ca mgiełka rosy, pryskała na twarz i r(cid:266)ce dziewczyny, lecz j(cid:261)
to bawiło.
Biegła do małej bramki w sztachetach, otworzyła j(cid:261) i brodz(cid:261)c w mokrej, obfitej trawie,
przeszła skrawek ł(cid:261)ki, przedzielaj(cid:261)cej ogród owocowy od lasu. W(cid:286)ród wysokich sosen i roz-
ło(cid:298)ystych drzew li(cid:286)ciastych zacz(cid:266)ła (cid:286)piewać.
Koło nóg jej (cid:286)mign(cid:266)ła wiewiórka i pr(cid:266)dko wskoczyła na drzewo. Ćwierkały wróble, mo-
notonnie stukał dzi(cid:266)cioł.
W pobliskiej olszynce (cid:286)licznym sopranem wy(cid:286)piewywał słowik, z gł(cid:266)bi lasu wołała teno-
rem kukułka, najwi(cid:266)ksza pró(cid:298)niaczka mi(cid:266)dzy ptakami. (cid:285)wiat le(cid:286)ny wrzał (cid:298)yciem, pełen
szczebiotów, nawoływa(cid:276), fruwa(cid:276), pełen chrz(cid:266)stu igieł sosnowych, szumu leszczyny, d(cid:296)wi(cid:266)-
czał, huczał, brzmiał.
Zbudzone echa szły daleko, rozgwarzone, wesołe. U(cid:286)miechni(cid:266)ta dziewczyna pławiła si(cid:266)
w sło(cid:276)cu, nurzaj(cid:261)c w kwiatach i zieleni.
Ale wkrótce jej promienisto(cid:286)ć znikła. Jaka(cid:286) chmura zaćmiła młod(cid:261) jej twarz, matuj(cid:261)c
blask oczu w oprawie bujnych, ciemnych rz(cid:266)s. Ładne g(cid:266)ste brwi zsun(cid:266)ła na czole i opuszcza-
j(cid:261)c na mokry mech sukni(cid:266), rzekła z niech(cid:266)ci(cid:261)Ś
– Mam si(cid:266) te(cid:298) czego cieszyć!
Przypomniała sobie, (cid:298)e min(cid:261)ł miesi(cid:261)c, jak jest nauczycielk(cid:261) w Słodkowcach.
Jak ten czas długo płynie!
Nigdy nie my(cid:286)lała o zajmowaniu posady, nie potrzebuj(cid:261)c pracować na siebie. Ale stało
si(cid:266) inaczej.
Materialnie nic jej do nauczycielstwa nie zmuszało.
Była córk(cid:261) zamo(cid:298)nych obywateli z Królestwa, którzy oprócz niej mieli jeszcze dwoje
młodszych dzieci. Ona ko(cid:276)czyła dziewi(cid:266)tna(cid:286)cie lat. Chodz(cid:261)c po lesie Stefcia wspominała
okoliczno(cid:286)ci, jakie j(cid:261) wygnały z domu,
Pi(cid:266)kna postać źdmunda Pr(cid:261)tnickiego uwypuklała si(cid:266) głównie i jej dziecinne uczucia dla
tego człowieka.
Kiedy powrócił ze szkoły dubla(cid:276)skiej, porwał Stefci(cid:266) sił(cid:261) urody. Nie badaj(cid:261)c tre(cid:286)ci zako-
chała si(cid:266) pierwszy raz w (cid:298)yciu, gwałtownie, na (cid:286)lepo, bez odrobiny prawdziwej miło(cid:286)ci. Pr(cid:261)t-
nicki odurzył jej głow(cid:266) nieco romantyczn(cid:261) i egzaltowan(cid:261).
Stefcia, sko(cid:276)czywszy pensj(cid:266) w Warszawie, ucz(cid:266)szczała na kursa zbiorowe. Wówczas
miała sposobno(cid:286)ć poznać troch(cid:266) młodzie(cid:298)y ze sfer ucz(cid:261)cych si(cid:266).
Przewa(cid:298)nie byli to chłopcy szlachetni, o idealnych porywach. Stefcia nie wyobra(cid:298)ała so-
bie innych. Pr(cid:261)tnicki wyzyskał jej łatwowierno(cid:286)ć, a podniecony urod(cid:261) dziewczyny, chciał j(cid:261)
5
zdobyć i maskował si(cid:266) zr(cid:266)cznie. Potrafił nawet zjednywać sobie pa(cid:276)stwa Rudeckich. I trwała
sielanka.
Ale ojciec Stefci, jakkolwiek wiedział, (cid:298)e młodzi wyznali sobie wzajemnie uczucia, jed-
nak(cid:298)e na urz(cid:266)dowe o(cid:286)wiadczyny nie pozwalał. Przeczuwał, (cid:298)e si(cid:266) tu spotkały dwie natury
całkiem odmienne...
W pi(cid:266)kne barwy źdmunda stary obywatel nie wierzył. Znał „pap(cid:266) Pr(cid:261)tnickiego”, a ten w
m(cid:266)tach społecznych miał pewne zastosowanie. W swej córce Rudecki widział tyle idealnego
zapału, takie bogactwo uczuć, (cid:298)e z obaw(cid:261) wyczekiwał zako(cid:276)czenia tej sielanki. Nie w(cid:261)tpił, (cid:298)e
to nast(cid:261)pi, i bał si(cid:266) o Stefci(cid:266)...
Przeczucia go nie zawiodły.
„Papa Pr(cid:261)tnicki”, sprzyjaj(cid:261)c zamiarowi syna, zacz(cid:261)ł jednak z umiej(cid:266)tno(cid:286)ci(cid:261) s(cid:266)dziego
(cid:286)ledczego wywiadywać si(cid:266) o posag Stefci. Suma kilkunastu tysi(cid:266)cy oburzyła go.
Synowi wytłumaczył bezzasadno(cid:286)ć takiego zwi(cid:261)zku i namawiał do zerwania. Źowodził
mu, (cid:298)e ze sw(cid:261) urod(cid:261) i nazwiskiem powinien o(cid:298)enić si(cid:266) z cyfr(cid:261) stutysi(cid:266)czn(cid:261).
Stefcia w owym czasie zaczynała ju(cid:298) w(cid:261)tpić w o(cid:286)lepiaj(cid:261)cy blask swego ideału. Robiła
próby, szukaj(cid:261)c na nim plam. Jej inteligencja i wra(cid:298)liwo(cid:286)ć popychały j(cid:261) do tego. I nast(cid:261)pił
przewrót.
Okopcone szkło dał jej w r(cid:266)k(cid:266) sam „papa Pr(cid:261)tnicki”, rozpocz(cid:261)ł bowiem o(cid:286)wiadczyny jej
ojcu od pytania, ile córka dostanie posagu.
wcze(cid:286)nie odkrył istotne zamiary Pr(cid:261)tnickich.
blask duchowy, czaruj(cid:261)cy j(cid:261) pełni(cid:261) uroku.
Słowa te zniweczyły wszystko. Pan Rudecki odmówił stanowczo, zadowolony, (cid:298)e do(cid:286)ć
Ale Stefcia, pragn(cid:261)c upewnić si(cid:266) w szlachetno(cid:286)ci źdmunda, spojrzała (cid:286)miało w jego
I ujrzała zaćmienie na (cid:286)wietlnej tarczy swych marze(cid:276).
Ujrzała wielkie pi(cid:266)tna egoizmu i pró(cid:298)no(cid:286)ci, a zamiast wzniosłych uczuć spostrzegła bru-
taln(cid:261) natur(cid:266), d(cid:261)(cid:298)(cid:261)c(cid:261) jedynie do własnego u(cid:298)ycia.
źdmund przedstawił si(cid:266) jak ów kwiat krwio(cid:298)erczy, który urod(cid:261) i silnym zapachem zwa-
bia ku sobie łatwowierne owady, a gdy złudzone poddadz(cid:261) si(cid:266) magnetycznej sile, wówczas
zamyka nad nimi kielich i bezwstydnie odkrywa prawdziw(cid:261) warto(cid:286)ć wewn(cid:266)trzn(cid:261). Zabija
owady trucizn(cid:261) swych nami(cid:266)tno(cid:286)ci, wchłania je, aby (cid:298)ywić si(cid:266) ich kosztem.
Ona była zaledwo na brzegu zdradnego kielicha. Uratowano j(cid:261) wcze(cid:286)nie od zguby.
Stefcia, my(cid:286)l(cid:261)c o tym, usiadła na pniu i obj(cid:261)wszy kolana, zwiesiła smutnie głow(cid:266).
Pierwszy zawód (cid:298)ycia pozostawił w jej duszy wiele goryczy! Źawna, bezgraniczna wiara
w ludzi osłabła, znikł zapał do gł(cid:266)bokich porywów.
We własnym poj(cid:266)ciu dziewczyna nie czuła si(cid:266) ju(cid:298) zdoln(cid:261) do uczuć gor(cid:266)tszych, zapomi-
naj(cid:261)c, (cid:298)e ma lat dziewi(cid:266)tna(cid:286)cie i bujny temperament.
Źelikatny szron pesymizmu osiadł nikł(cid:261) warstw(cid:261) na jej idealnych marzeniach, ale zwi(cid:266)k-
szał si(cid:266), nawet ju(cid:298) w Słodkowcach.
Po zerwaniu z źdmundem Stefcia postanowiła wyjechać z domu. Palił j(cid:261) wstyd i (cid:298)al,
chciała uciec jak najdalej. (cid:285)niła o szerokich (cid:286)wiatach, dalekich przestrzeniach, rwało j(cid:261) na-
przód!...
Powodowana (cid:298)yw(cid:261) natur(cid:261), tworzyła w my(cid:286)lach barwne obrazy, pełne fantazji. Bujała w
l(cid:286)ni(cid:261)cych wizjach, czuj(cid:261)c pewn(cid:261) ciasnot(cid:266) w dotychczasowych warunkach. Po krótkiej walce
wyjechała z ojcem szukać posady nauczycielki. Wszelkie tłumaczenia rodziców nie odniosły
skutku. W ko(cid:276)cu ulegli s(cid:261)dz(cid:261)c, (cid:298)e to krótkotrwały kaprys, spowodowany pierwszym zawo-
dem (cid:298)yciowym, ale obawiali si(cid:266) o wybór odpowiedniego miejsca.
Szło dosyć trudno. żrymasiła Stefcia i pan Rudecki.
Stefcia wydawała si(cid:266) niektórym paniom za ładn(cid:261), szczególnie gdy same były pełne pre-
tensji lub gdy miały brzydsze córki. Po wielu niepowodzeniach posad(cid:266) znaleziono. Baronow(cid:261)
źlzonowsk(cid:261) uroda Stefci nie raziła, przeciwnie – uj(cid:266)ła j(cid:261).
6
Jednak(cid:298)e baronowa spytała dziewczyny, czy nie b(cid:266)dzie si(cid:266) nudzić w Słodkowcach, gdy(cid:298)
mieszka tam tylko ona z córk(cid:261), stary ojciec i równie(cid:298) stary rezydent, dawny nauczyciel jej
brata. Ale Stefcia pragn(cid:266)ła ciszy, nawet zgodziła si(cid:266) na warunek niepowrócenia do domu na
wakacje. Przera(cid:298)ały j(cid:261) odległe Słodkowce, jednak co(cid:286) j(cid:261) tam ci(cid:261)gn(cid:266)ło.
Pan Rudecki, opowiedziawszy histori(cid:266) poprzedzaj(cid:261)c(cid:261) wyjazd córki, prosił pani źlzonow-
skiej o troskliw(cid:261) opiek(cid:266) nad Stefcia, na co otrzymał obietnic(cid:266), wypowiedzian(cid:261) do(cid:286)ć wynio(cid:286)le
z odrobin(cid:261) serdeczno(cid:286)ci.
Niepokoiło go arystokratyczne pochodzenie baronowej. Arystokracji nie chciał dla córki,
wiedz(cid:261)c, (cid:298)e nauczycielka nawet w obywatelskich domach bywa rozmaicie traktowan(cid:261). Źr(cid:298)ał
na my(cid:286)l, (cid:298)e w wielkopa(cid:276)skim pałacu mog(cid:261) jego Stefci(cid:266) obra(cid:298)ać.
Ale wiedział przy tym, (cid:298)e arystokracja rodowa jest wyj(cid:261)tkowo uprzejm(cid:261) i (cid:298)e prawdziwy
wielki pan staro(cid:298)ytnego rodu zawsze jest grzeczniejszy od wielkiego pana parweniusza.
Nazwisko baronowej uspakajało pana Rudeckiego. Zauwa(cid:298)ył w niej typ wielkiej damy,
troch(cid:266) sztywnej, lecz nie pozbawionej sympatyczniejszych stron.
Uczennic(cid:266) sw(cid:261) Stefcia poznała na miejscu.
Lucia miała rok szesnasty. Źo(cid:286)ć w(cid:261)tła, wydelikacona i ładna dziewczynka, o bardzo ja-
snych włosach i niebieskich oczach, ró(cid:298)niła si(cid:266) z matk(cid:261) powierzchownie i usposobieniem. Ze
Stefcia zgodziły si(cid:266). Wkrótce nast(cid:261)piła kole(cid:298)e(cid:276)ska przyja(cid:296)(cid:276).
Stefcia podniosła si(cid:266) z pnia i poszła w gł(cid:261)b lasu.
– Czy ja tu wytrwam do ko(cid:276)ca? Oj, w(cid:261)tpi(cid:266)! – szepn(cid:266)ła.
Jej miło(cid:286)ć do Pr(cid:261)tnickiego, błyskotliwa i w(cid:261)tła jak motyl (cid:298)yj(cid:261)cy krótko, zgasła. Niepo-
koiło j(cid:261) teraz co(cid:286) innego. Wszyscy byli dla niej dobrzy, szczególniej stary dziadek Luci, pan
Maciej Michorowski, typ magnata, ale miły typ. Okazywał on jej wiele serca, nazywaj(cid:261)c Ste-
ni(cid:261). Mówił, (cid:298)e mu takie spieszczenie jej imienia przypomina dobre czasy z młodo(cid:286)ci. Stefcia
nie wiedziała, jaki to rodzaj wspomnie(cid:276), ale czuła dla starca wdzi(cid:266)czno(cid:286)ć za sympati(cid:266) i oj-
cowsk(cid:261) dobroć. Nie lubiła jego wnuka, wła(cid:286)ciciela Słodkowic, młodego ordynata Waldemara
Michorowskiego. Mieszkał o dwie mile w ordynacji żł(cid:266)bowiczach i w Słodkowcach bywał
cz(cid:266)sto. Nie omin(cid:261)ł nigdy sposobno(cid:286)ci, aby si(cid:266) z ni(cid:261) nie dra(cid:298)nić zuchwale. Ile razy on przyje(cid:298)-
d(cid:298)ał, Stefcia wpadała w najgorszy humor, zło(cid:286)liwe jego zaczepki zbywaj(cid:261)c milczeniem lub
gniewem.
– Ten mnie zmusi do opuszczenia Słodkowic – my(cid:286)lała z (cid:298)alem.
Stefcia, słysz(cid:261)c o nim same pochwały, zdziwiła si(cid:266).
– Wi(cid:266)c tylko dla mnie jest takim?... Przypomina Pr(cid:261)tnickiego, ale po zdemaskowaniu.
Ten si(cid:266) nie kr(cid:266)puje, nie udaje idealnegoś brutalno(cid:286)ć swej natury odsłania jawnie. A co
lepszeŚ czy (cid:286)wiat złudze(cid:276), czy (cid:286)wiat marze(cid:276), czy (cid:286)wiat rzeczywisto(cid:286)ci?... To wszystko jak
kwiat o pi(cid:266)knej barwie i czarownej woni.
Barwa – to marzenie.
Wo(cid:276) – to złudzenie.
Rzeczywisto(cid:286)ć – to prosta łodyga i szara ziemia, z jakiej wyrasta.
Młody Michorowski jest wła(cid:286)nie rzeczywisto(cid:286)ci(cid:261), bez upi(cid:266)ksze(cid:276).
Stefcia biegała w lesie, unosz(cid:261)c si(cid:266) własnymi my(cid:286)lami.
Ka(cid:298)da sosna, polanka, nawet wiewiórki i kukułka przypominały jej Ruczajew i t(cid:266)sknota
do domu rosła... Pierwszy raz przera(cid:298)ona zapytała siebie, jak mogła zgodzić si(cid:266) na warunek,
aby na wakacje nie powracać do rodziny.
W bagnistym zak(cid:261)tku le(cid:286)nym znalazła mnóstwo niezapominajek, jaskrów, gor(cid:261)co (cid:298)ółtych
pełników ł(cid:261)kowych i ze łzami w oczach zacz(cid:266)ła je zrywać. Całowała niezapominajki, bo jej
przypominały olszynk(cid:266) ruczajewsk(cid:261).
Z p(cid:266)kiem zroszonych kwiatów zawróciła do ogrodu.
Sło(cid:276)ce, wzniesione ju(cid:298) wysoko, wsi(cid:261)kało w szczelinki pomi(cid:266)dzy li(cid:286)ćmi, zrzucaj(cid:261)c na pu-
szyst(cid:261) traw(cid:266) olbrzymi złoty niewód.
7
Wtem na drodze (cid:286)rodkowej w borku Stefcia ujrzała sun(cid:261)cego wolno je(cid:296)d(cid:296)ca.
A(cid:298) drgn(cid:266)ła z gniewu.
Był to Waldemar Michorowski.
Jechał na pysznym, czarnym jak lawa wierzchowcu. Ładnie wygl(cid:261)dało na nim zamszowe
Ko(cid:276) arabski szedł z fantazj(cid:261), nogi stawiał klasycznie, z wdzi(cid:266)cznie przegi(cid:266)t(cid:261) szyj(cid:261) nie-
siodło, (cid:298)ółty czaprak i uzdeczka.
spokojnie gryzł w(cid:266)dzidło.
Ordynat siedział jak przymurowany, opi(cid:266)ty w elegancki strój do konnych wycieczek, w
długich botfortach. Wygl(cid:261)dał zgrabnie i postawnie.
Jad(cid:261)c st(cid:266)pa, młody pan, widocznie zamy(cid:286)lony, patrzał przed siebie, uderzaj(cid:261)c pejczem po
ko(cid:276)cach butów. Sło(cid:276)ce nieciło iskierki na błyszcz(cid:261)cych ostrogach.
Stefcia cofn(cid:266)ła si(cid:266) za drzewo, lecz nagłym ruchem spłoszyła z gał(cid:261)zki krask(cid:266). Ptak za-
trzepotał skrzydłami, kwil(cid:261)c gło(cid:286)no.
Michorowski spojrzał w t(cid:266) stron(cid:266).
Stefci krew uderzyła do głowy.
– Zobaczył mi(cid:266)!... Bo(cid:298)e!... (cid:298)e te(cid:298) ja go zawsze spotkać musz(cid:266)!
Przykl(cid:266)kła po rozsypane kwiaty, udaj(cid:261)c, (cid:298)e go nie widzi.
Ale on ju(cid:298) podjechał blisko, zdj(cid:261)ł czapk(cid:266) i zawołał (cid:298)artobliwieŚ
– Źzie(cid:276) dobry pani! Co pani tu robi tak rano? żdzie pani zdobyła tyle kwiatów? Po(cid:286)ród
tych drzew jest pani jak rusałka.
– Tote(cid:298) spotkałam wilkołaka – odparła z gniewem bez namysłu.
On podniósł brwi i zło(cid:286)liwie u(cid:286)miechni(cid:266)ty odrzekłŚ
– Owszem, chc(cid:266) być wilkołakiem przy pani jako rusałce.
Stefcia poczerwieniała gwałtownie.
– Czy pan jedzie do Słodkowic? – zapytała chłodno.
– Tak. Mam zamiar pani(cid:261) tam odprowadzić.
– Ja sama trafi(cid:266) do domu.
– Bardzo w(cid:261)tpi(cid:266)! Przede wszystkim nie ud(cid:296)wignie pani tego zielska. To wa(cid:298)y cały pud.
Musz(cid:266) pani ul(cid:298)yć.
Zeskoczył z konia i z wytwornym ukłonem czekał na podanie r(cid:266)ki.
Stefcia zawahała si(cid:266), lecz podała mu j(cid:261) wzburzona i pr(cid:266)dko cofn(cid:266)ła.
– Ale(cid:298) nie obj(cid:261)łem palców pani... Nie! Stanowczo jestem zad(cid:298)umiony! – zawołał rozkła-
daj(cid:261)c r(cid:266)ce komicznym ruchem.
niem jego szarych oczu.
Miała go ochot(cid:266) bić.
Michorowski patrzał na ni(cid:261) z ironicznym u(cid:286)miechem. Ona dr(cid:298)ała z gniewu pod spojrze-
Zebrawszy kwiaty, kiwn(cid:266)ła mu dumnie głow(cid:261) i rzekła odchodz(cid:261)cŚ
– Zegnam pana.
– Hm, pani jest energiczna, ale i ja musz(cid:266) jechać do Słodkowic. Inna droga nie istnieje.
Stefcia skr(cid:266)ciła w las, wskazuj(cid:261)c na bielej(cid:261)cy pas drogi.
– Prosz(cid:266), niech pan jedzie.
– A pani?
– Ja id(cid:266) lasem.
– Nie mog(cid:266) pani zostawić w tej puszczy. Pani jest dzi(cid:286) tak nerwow(cid:261), (cid:298)e zabł(cid:261)dziłaby ła-
Post(cid:266)pował obok niej, prowadz(cid:261)c konia za uzd(cid:266).
Stefcia zaci(cid:266)ła wargi. Szła pr(cid:266)dko, milcz(cid:261)c.
On mówił wci(cid:261)(cid:298) głosem przesi(cid:261)kni(cid:266)tym zło(cid:286)liwo(cid:286)ci(cid:261)Ś
– Wie pani co? Niech pani si(cid:261)dzie na mego konia, a ja b(cid:266)d(cid:266) i(cid:286)ć obok jak pa(cid:296). Albo jesz-
cze lepiejŚ si(cid:261)d(cid:296)my razem. Na rusałk(cid:266) i wilkołaka tak stosowniej.
two.
8
Stefcia nie odpowiedziała, przy(cid:286)pieszaj(cid:261)c kroku.
– Pani ode mnie ucieka jak od straszydła le(cid:286)nego. Przecie ze mnie wcale ładny chłop-
(cid:297)adnej odpowiedzi.
– Aha! Milczenie jest znakiem potwierdzenia. Bardzo mi(cid:266) to cieszy! Oddała mi pani na-
czyk, co? Nie uwa(cid:298)a pani?
reszcie sprawiedliwo(cid:286)ć.
Skłonił si(cid:266) głow(cid:261) (cid:298)artobliwie, z umy(cid:286)ln(cid:261) uni(cid:298)ono(cid:286)ci(cid:261).
– Przede wszystkim jest pan (cid:296)le wychowany – wybuchn(cid:266)ła Stefcia.
– Źoprawdy? Pierwszy raz słysz(cid:266)! Zawsze uchodziłem za gentlemana.
– Pan gentleman?! – zawołała ze (cid:286)miechem.
żniew za(cid:286)wiecił w jego oczach. Zmarszczył brwi i szarpi(cid:261)c konia, przeszył j(cid:261) oczyma.
Ale trwało to chwilk(cid:266). Odparł z ironi(cid:261)Ś
– W takim razie mo(cid:298)emy sobie po kole(cid:298)e(cid:276)sku podać r(cid:266)ce, gdy(cid:298) i pani nieuprzejma.
– Panie ordynacie, czy pan uwolni mi(cid:266) dzi(cid:286) od swego towarzystwa?
– O tak, paniŚ w Słodkowcach.
– Bo(cid:298)e! Za co mi(cid:266) karzesz! – szeptała do siebie.
Ordynat wybuchn(cid:261)ł (cid:286)miechem.
– Z czego si(cid:266) pan (cid:286)mieje? Czy ze swej niedelikatno(cid:286)ci?
– O nie, pani! Ale pierwszy raz widz(cid:266) młod(cid:261) pann(cid:266), któr(cid:261) widocznie przera(cid:298)am. Jak mi
Bóg miły, tak to dla mnie nowy objaw.
– Pierwszy raz jest pan tak niegrzeczny dla młodej panny. Za wiele pan sobie pozwala.
– źee! Pozwalałem sobie cz(cid:266)sto wi(cid:266)cej, ale w (cid:298)adnej nie wzbudzałem tak panicznego
strachu jak w pani.
– Ja si(cid:266) pana boj(cid:266)? Pyszny pan jest! Ja pana...
– Nie cierpi(cid:266) – doko(cid:276)czył.
– Tak!
– Źzi(cid:266)kuj(cid:266)! Przynajmniej szczerze! Nikt na spowiedzi wi(cid:266)kszej prawdy nie powiedział.
Pani utopiłaby mi(cid:266) w ły(cid:298)ce wody. Kto by pomy(cid:286)lał, (cid:298)e w tak delikatnym stworzeniu tyle sie-
dzi zło(cid:286)ci. Skandal! Pani mi(cid:266) nie cierpi... Ha! Có(cid:298) robić! Mo(cid:298)emy si(cid:266) pomordować w tym
lesie, wol(cid:266) odjechać samotnie. żdyby mi pani wydrapała oczy, co powiedziałby na to cały
(cid:286)wiat kobiecy? Zabrakłoby krepy (cid:298)ałobnej w sklepach, liczba samobójczy(cid:276) wzrosłaby zastra-
szaj(cid:261)co, a pani(cid:261) skazałyby moje wielbicielki na gilotyn(cid:266).
Wskoczył na konia i wznosz(cid:261)c do góry czapk(cid:266), zawołałŚ
– Źo widzenia! Umykam!
Zawrócił do drogi, uderzył konie ostrogami i pocwałował, roznosz(cid:261)c gło(cid:286)ny t(cid:266)tent po
lesie. Stefcia odetchn(cid:266)ła.
– Nareszcie!... Pojechał..., obrzydły cynik! Obraziłam go... Tym lepiej, nie b(cid:266)dzie mi do-
kuczał.
cał słowa ostreŚ
Spiesznie pod(cid:261)(cid:298)yła w stron(cid:266) pałacu.
Waldemar zrywał konia munsztukiem, smagał szpicrózg(cid:261) i przez zaci(cid:286)ni(cid:266)te wargi wyrzu-
– Romantyczka... przybiera pozy królewny. Poczekaj! Zdejm(cid:266) ja twoj(cid:261) koron(cid:266)!... Wol(cid:266)
diablice ni(cid:298) mniszki, ale nie mog(cid:266) cierpieć, gdy diablica pozuje na westalk(cid:266).
Wzruszył ramionami.
– Ona podobna do ksi(cid:266)(cid:298)niczki, a ja do szatana. W tym wypadku jestem szatanem... No...
zobaczymy!
I spi(cid:261)ł konia ostrogami.
9
W ogrodowej altanie przy stoliku siedziała Lucia źlzonowska ze sw(cid:261) nauczycielk(cid:261) i słu-
chała z zaj(cid:266)ciem wykładu literatury. Stefcia opowiadała barwnie naj(cid:286)wietniejsze czasy pi-
(cid:286)miennictwa w Polsce, przytaczaj(cid:261)c ciekawsze ust(cid:266)py z dzieł sławnych poetów. Wymow(cid:261) i
zapałem umiała porwać uczennic(cid:266).
– Czy ty, Luciu, nigdy nie uczyła(cid:286) si(cid:266) literatury ojczystej? – spytała Stefcia, widz(cid:261)c za-
ciekawienie dziewczynki.
– Owszem, co(cid:286) tam, ale bardzo mało – odparła Lucia. – Poprzedniczka pani, panna Klara,
dowodziła, (cid:298)e w naszej sferze trzeba umieć du(cid:298)o j(cid:266)zyków obcych i obc(cid:261) literatur(cid:266), o polskiej
za(cid:286) mówiła, (cid:298)e mi si(cid:266) na nic nie przyda.
– Czy panna Klara jest Polk(cid:261)?
– Tak, ale to wielka arystokratka, przesi(cid:261)kni(cid:266)ta naszymi pogl(cid:261)dami.
– Jakie(cid:298) s(cid:261) wasze pogl(cid:261)dy?
– Nie wiem, czy potrafi(cid:266) wytłumaczyć, ale s(cid:261)dz(cid:266), (cid:298)e chyba polegaj(cid:261) na... Nie, nie umiem
tego powiedzieć.
– Ja ci pomog(cid:266). Polegaj(cid:261) na tym, aby mieć cze(cid:286)ć dla wszystkiego, co francuskie, nie-
mieckie, słowem obce, byle nie dla tego, co nasze, polskie. Nieprawda(cid:298)?
– Sk(cid:261)d pani o tym tak dobrze wie?
– Źomy(cid:286)lam si(cid:266). Czy twoja mama tak samo si(cid:266) zapatruje?
– Naturalnie! Mama nie czyta nic po polsku, ze mn(cid:261) rozmawia tylko po francusku i wie-
rzy jedynie w zagranic(cid:266).
– A dziadzio? – spytała Stefcia.
– O, dziadzio przeciwnie! Zawsze o to sprzeczki z mam(cid:261). Źziadzio mówi, (cid:298)e to wstyd
zapominać o swej narodowo(cid:286)ci – (cid:298)e ka(cid:298)dy powinien najwi(cid:266)cej cenić i kochać to, co własne.
Ale mamy te argumenta nie przekonuj(cid:261).
– Twój dziadzio bardzo zacny człowiek.
– Pani kocha dziadzia?
– Szanuj(cid:266) go, ufam w jego rozum.
– I dziadzio pani(cid:261) lubi, ja to widz(cid:266). Ale... i Waldy jest tych samych pogl(cid:261)dów. Źlaczego
– Moja Luciu, có(cid:298) mi(cid:266) pan Waldemar obchodzi?
Lucia odrzekła ze (cid:286)miechemŚ
– Wie pani, (cid:298)e mi(cid:266)dzy mam(cid:261) a Waldym wieczne kłótnie. Teraz jeszcze pani przybyła.
pani go nie znosi?
Biedny Waldy!
II
10
– Ko(cid:276)czmy lekcj(cid:266) – przerwała Stefcia. – Masz jeszcze napisać wypracowanie.
Lucia zarzuciła jej r(cid:266)ce na szyj(cid:266) i rzekła pieszczotliwieŚ
– To jutro, moja droga pani. Źzi(cid:286) nic nie napisz(cid:266), czuj(cid:266) to. Tak mnie pani zachwyciła li-
teratur(cid:261), (cid:298)e o niczym wi(cid:266)cej nie mog(cid:266) my(cid:286)leć. Musi mi pani dać do czytania co(cid:286) naszego, a
wszystkich Niemców i Żrancuzów schowam na dno szafy, niech ich tam mole jedz(cid:261).
– Nie mo(cid:298)na wpadać z jednej ostateczno(cid:286)ci w drug(cid:261), moja Luciu. I obcych powinna(cid:286) po-
znać lepiej.
– Ale naszych wi(cid:266)cej, prawda? Źzi(cid:286) powiem o tym dziadziowi i Waldy, b(cid:266)d(cid:261) radzi. Wal-
dy zawsze mi(cid:266) nazywał papu(cid:298)k(cid:261)... Cz(cid:266)sto, przyje(cid:298)d(cid:298)aj(cid:261)c, pytałŚ „Có(cid:298) tam papu(cid:298)k(cid:266) nauczyli
nowego?” Mama zaraz w d(cid:261)sy, a panna Klara z milutkim u(cid:286)miechem mówiłaŚ „Vous pla-
isantez, monsieur le comte”1. Bo ona go nazywała hrabi(cid:261). Ale Waldy odpowiadał niby
grzecznie, lecz z gniewemŚ „nie jestem (cid:298)adnym comte. Racz pani zapami(cid:266)tać”.
1 Vous plaisantez, monsieur le comte (fr.) – Pan (cid:298)artuje, panie hrabio.
– A có(cid:298) na to panna Klara?
– Obra(cid:298)ała si(cid:266). Źo mnie mówiłaŚ „Votre cousin est détestable. Il n est pas sage”2 – i przez
par(cid:266) dni nie wychodziła do niego. Ale potem było znowuŚ monsieur le comte, a Waldy j(cid:261)
przestrzegał. Tak trwało ci(cid:261)gle.
– Widocznie pan Michorowski uwa(cid:298)a za ulubiony sport dokuczanie nauczycielkom –
rzekła Stefcia z przek(cid:261)sem.
– Ale(cid:298) co znowu! Waldy nienawidził panny Klary, a ona si(cid:266) w nim kochała, ja wiem.
Panna Klara to ju(cid:298) zupełnie stara panna, ale w pretensjach. Jak tylko Waldy przyjechał, fry-
zowała włosy i pudrowała si(cid:266), a(cid:298) na sukni(cid:266) puder opadał. Waldy j(cid:261) ogromnie wy(cid:286)miewał.
Razu jednego na obiad przyszła upudrowana niemo(cid:298)liwie i opowiadała, (cid:298)e zwiedzały(cid:286)my
młyn turbinowy. Waldy, wówczas czego(cid:286) zły, rzekł bez wahaniaŚ „Znać to na pani”. – „Źla-
czego?” – spytała. – „Bo pani cała w m(cid:261)ce”. Wtedy gniewała si(cid:266) na niego przez tydzie(cid:276).
Stefcia wzruszyła ramionami, pomagaj(cid:261)c Luci składać ksi(cid:261)(cid:298)ki i kajety, i my(cid:286)lała o smut-
nej doli nauczycielki, która w dodatku jest star(cid:261) pann(cid:261). O pannie Klarze słyszała ju(cid:298) wiele
rzeczy, kpili sobie z niej wszyscy, ile chcieli. Kiedy(cid:286) mo(cid:298)e i j(cid:261) b(cid:266)d(cid:261) wy(cid:286)miewać, choć nie jest
star(cid:261) pann(cid:261).
A Lucia powolnym głosem mówiła dalej, kr(cid:266)c(cid:261)c jasn(cid:261) głow(cid:261)Ś
– Chciałabym si(cid:266) kiedy zakochać, wie pani? To musi być przyjemne. Ale w kim? W
Słodkowcach nie ma kandydata. Chyba pan Ksawery. Ha! ha! On ma za du(cid:298)(cid:261) łysin(cid:266) i mówi
do mnieŚ „moje dziecko”. Bardzo tego nie lubi(cid:266). Jest tu w O(cid:298)arowie hrabia Trestka, ale w nim
si(cid:266) nie zakocham, bo ma tak(cid:261) gapiowat(cid:261) min(cid:266). Zreszt(cid:261) on stara si(cid:266) o pann(cid:266) Rit(cid:266). Ot! szalała-
bym na pewno za Waldym, ale on jest moim wujecznym bratem. On bardzo przystojny i ele-
gancki, ale za powa(cid:298)ny, czasem si(cid:266) tylko rozdokazuje.
– Moja Luciu, nie my(cid:286)l o takich rzeczach – wtr(cid:261)ciła Stefcia. –Jeste(cid:286) za młoda. Przyjdzie
czas i na to. Im pó(cid:296)niej, tym lepiej.
– Pani tak mówi, bo sama z tego powodu miała du(cid:298)o smutków.
– Sk(cid:261)d wiesz?
– Wiem od mamy.
Stefcia poruszyła głow(cid:261).
– Mama czasem wszystko mi mówi, ale czasem nic. Zreszt(cid:261) có(cid:298) w tym złego? Przecie(cid:298)
nie zawsze bywa taki koniec rozpaczliwy, zwykle doznaje si(cid:266) du(cid:298)o szcz(cid:266)(cid:286)cia.
– Ty ju(cid:298) o tym wiesz? – spytała Stefcia ubawiona.
– Ja, czytaj(cid:261)c du(cid:298)o powie(cid:286)ci francuskich, wiem, co znaczy miło(cid:286)ć, lecz na sobie nigdy jej
nie do(cid:286)wiadczyłam. Kiedy(cid:286) zapytałam Waldemara, co si(cid:266) wówczas czuje – bo on ju(cid:298) mo(cid:298)e
być do(cid:286)wiadczony.
– I có(cid:298) ci odpowiedział?
Lucia machn(cid:266)ła r(cid:266)k(cid:261).
– źch, Waldy zawsze (cid:298)artuje. Powiedział mi takŚ „Kochać si(cid:266) to jest zupełnie to samo, co
odrabiać lekcj(cid:266) arytmetyki” – bo wie, (cid:298)e najgorzej nie lubi(cid:266) rachunków. Pani mogłaby mi co(cid:286)
powiedzieć, ale pani nie powie. B(cid:266)d(cid:266) czekać na podobne wiadomo(cid:286)ci z własnej praktyki.
– Tylko nie zaprz(cid:261)taj głowy oczekiwaniem. PowtarzamŚ to za wcze(cid:286)nie.
Lucia zrobiła ruch, jakby sobie co(cid:286) przypominaj(cid:261)c, i z wesoł(cid:261) mimik(cid:261) szepn(cid:266)łaŚ
– Ju(cid:298) wiem! Otó(cid:298) i zakocham si(cid:266), nawet pr(cid:266)dko, mo(cid:298)e za tydzie(cid:276) lub za dwa. Ma tu
przyjechać praktykant, mówił Waldy. On ma takich kilku w żł(cid:266)bowiczach, z dobrych rodzin.
I ten, co tu przyjedzie, jest podobno z dobrej rodziny, taki, co mu nic nie płac(cid:261) i on nie płaci.
B(cid:266)dzie mieszkał w pawilonie, ale jadał z nami. Chciał tu si(cid:266) dostać hrabia S., lecz podobno
okropny lalu(cid:286), wi(cid:266)c Waldy odmówił.
– A ten mo(cid:298)e nie zadowoli twego gustu? – rzekła Stefcia, my(cid:286)l(cid:261)c o czym innym.
2 Votre cousine est détestable. Il n est pas sage (fr.) –Twój kuzyn jest obrzydliwy. On nie jest grzeczny.
11
– No, zapewne! Ale je(cid:286)li ładny, to si(cid:266) zakocham.
W tej chwili wszedł do altany młody pokojowiec i rzekł słu(cid:298)bowoŚ
– Ja(cid:286)nie pani prosi do stołu.
Po czym, nie czekaj(cid:261)c rozkazu, zabrał ksi(cid:261)(cid:298)ki i niósł do pałacu z wielk(cid:261) czci(cid:261).
W sali jadalnej, stylowej, z sufitem w płyty mahoniowe, wszyscy ju(cid:298) byli zebrani. Pani
źlzonowska, siedz(cid:261)c w krze(cid:286)le, oczekiwała na córk(cid:266).
W r(cid:266)ce gniotła serwet(cid:266), miała wygl(cid:261)d zirytowany. Poruszała ustami z grymasem i podno-
siła jedn(cid:261) brew pr(cid:266)dko, co u niej oznaczało niezadowolenie. Obok niej siedział pan Maciej
Michorowski, starzec osiemdziesi(cid:266)cioletni. Szczupły i troch(cid:266) pochylony, robił sympatyczne
wra(cid:298)enie rozumnym wyrazem twarzy bladej, ozdobionej siwym w(cid:261)sem i dwojgiem miłych
szarych oczu. Rysami twarzy przypominał cesarza Żranciszka Józefa i dziwn(cid:261) ufno(cid:286)ć wzbu-
dzał w ka(cid:298)dym. Poci(cid:261)gaj(cid:261)cym u(cid:286)miechem ujmował wszystkich, jakby mówi(cid:261)cŚ „Szanujcie
mi(cid:266) i kochajcie”.
Teraz słuchał wnuka, rozwa(cid:298)aj(cid:261)c ka(cid:298)de jego słowo. Staruszek widział w nim swe odro-
dzenie, młodo(cid:286)ć.
Waldemar, oparty o wysok(cid:261) por(cid:266)cz krzesła, rozdra(cid:298)niony, ze zmarszczonymi brwiami,
dowodził co(cid:286), na co(cid:286) si(cid:266) nie zgadzał, co oburzało pani(cid:261) źlzonowska.
Czwart(cid:261) osob(cid:261) przy stole był pan Ksawery, emeryt, stary i łysy, wielki smakosz. Ten, wi-
dz(cid:261)c, (cid:298)e ordynat nie siada, stał równie(cid:298), z min(cid:261) nieszcz(cid:266)(cid:286)liw(cid:261). Nie zajmowała go rozmowa
Waldemara z ciotk(cid:261)Ś on po(cid:298)erał oczyma waz(cid:266), stoj(cid:261)c(cid:261) na bocznym stole, z której ulatywała
wo(cid:276) zupy à la reine3. Zerkał strapiony na baronow(cid:261) i na wyfrakowanego lokaja. Lecz i ten
oczekiwał hasła rozlewania zupy. Nareszcie Stefcia i Lucia weszły. Pani Idalia spojrzała by-
stro na Waldemara, daj(cid:261)c mu do zrozumienia, (cid:298)e czas zako(cid:276)czyć rozmow(cid:266). Ale ordynat sam
umilkł. Pr(cid:266)dko podszedł do panien i ucałowawszy Luci(cid:266), skłonił si(cid:266) Stefci z wyszukan(cid:261) ele-
gancj(cid:261). Ironiczny u(cid:286)miech od razu osiadł mu na ustach.
– Po takiej poezji, jak las i kwiaty, spotykamy si(cid:266) przy prozaicznym obiedzie. żzy to pa-
ni nie razi? - spytał.
Stefcia poczerwieniała. Jego słowa zniweczyły jej humor w jednej chwili.
– Nie my(cid:286)lałam o tym odparła chłodno.
– Szkoda! A ja w(cid:261)tpiłem, czy pani(cid:261) zobacz(cid:266). W tej puszczy mógłby pani(cid:261) porwać jaki
szcz(cid:266)(cid:286)liwy wilkołak, połkn(cid:261)ć (cid:298)ywcem lub unie(cid:286)ć do swych komyszy. Bardzo rad jestem, (cid:298)e
pani ocalała.
– Czy i ty, Waldy, byłe(cid:286) rano w borku z pann(cid:261) Stefani(cid:261)? - spytała Lucia.
Pani źlzonowska popatrzała na Stefci(cid:266) zmru(cid:298)onymi oczyma jak szpareczkami i z odpo-
wiednim grymasem ust spu(cid:286)ciła je znowu na talerz.
Waldemar zauwa(cid:298)ył przykro(cid:286)ć na twarzy Stefci, spojrzał bystro na Luci(cid:266) i odpowiedział
swobodnieŚ
– Jad(cid:261)c przez las widziałem pann(cid:266) Stefani(cid:266) spaceruj(cid:261)c(cid:261).
Stefcia uczuła wdzi(cid:266)czno(cid:286)ć dla niego.
Słu(cid:298)(cid:261)cy obniósł zup(cid:266). Zacz(cid:266)to j(cid:261) spo(cid:298)ywać w milczeniu. Takie ciche obiady zdarzały si(cid:266)
tu rzadko, ale bywały ci(cid:266)(cid:298)kie jak gradowa chmura.
Stefcia poznała, (cid:298)e chmura i dzi(cid:286) wisi nad stołem.
Pani Idalia, siedz(cid:261)c bez słowa, wygl(cid:261)dała, jak gdyby połkn(cid:266)ła kij. Sztywna jej postać,
chłód bij(cid:261)cy z twarzy ozi(cid:266)biał i pana Macieja. Staruszek chciał rozweselić wszystkich, rzucał
od czasu do czasu jakie(cid:286) zdanie, ale rozmowa nie kleiła si(cid:266). Zły humor pani domu działał
przygn(cid:266)biaj(cid:261)co. Nawet pan Ksawery, chocia(cid:298) nie tracił apetytu, spogl(cid:261)dał na baronow(cid:261) z
obaw(cid:261).
3 à la reine (fr.) - królewska
12
Tylko ordynat zachował swobod(cid:266), lecz tak(cid:298)e milczał. Wypił dwa kieliszki starki. Po zu-
pie lokaj ci(cid:261)gle dolewał mader(cid:266), zdziwiony, (cid:298)e młody pan ma tak wyj(cid:261)tkowe pragnienie. Po
pol(cid:266)dwicy Waldemar pił na umor burgunda, lecz zdziwienie słu(cid:298)(cid:261)cego wzrosło, gdy podano
szparagi. Zwykle ordynat nie lubił tej potrawy, ale dzi(cid:286) drugi raz kazał sobie podawać.
Pani źlzonowska spojrzała na niego z min(cid:261) istoty wy(cid:298)szej, która by nie potrafiła dobierać
jednej potrawy. Uwa(cid:298)ała to za nieestetyczne, w ich sferze niesłychane. Jej zły humor znalazł
uj(cid:286)cie, nie wytrzymała. Bez podniesienia oczu rzekła po francusku, głosem troch(cid:266) sycz(cid:261)cym,
ci(cid:261)gn(cid:261)c wyrazyŚ
– Nie rozumiem, jak mo(cid:298)na dwa razy brać z półmiska. Bierze si(cid:266) tylko raz odpowiedni(cid:261)
ilo(cid:286)ć dla zaspokojenia apetytu.
Pan Maciej patrzał na córk(cid:266) z wymówk(cid:261) w oczach. Nie rozumiał rozdra(cid:298)nienia posuni(cid:266)-
tego a(cid:298) do niegrzeczno(cid:286)ci. Ale Waldemar nie zawstydził si(cid:266), przeciwnie, rozweseliło go to.
Zerkn(cid:261)ł na ciotk(cid:266) zło(cid:286)liwie, na Stefci(cid:266) figlarnie, u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) i zawołał do lokajaŚ
– Jacenty! podaj mi jeszcze szparagi.
Pani Idalia zaci(cid:266)ła usta. Pan Maciej teraz na wnuka spojrzał z wymówk(cid:261).
Stefcia i Lucia wstrzymywały (cid:286)miech, tylko lekkie drganie k(cid:261)cików ust Stefci wskazy-
Jednak(cid:298)e Waldemar to zauwa(cid:298)ył. Zacz(cid:261)ł dowcipkować z panem Ksawerym, wreszcie
wało, (cid:298)e j(cid:261) ta scena ubawiła.
rzekłŚ
– Zapraszam pana do żł(cid:266)bowicz na całe lato, dobrze? B(cid:266)dzie pan miał wszystko, czego
dusza zapragnie. Co dzie(cid:276) zupa à la reine, szparagi, bo ja pasjami polubiłem szparagi – co
dzie(cid:276) gra w szachy, dzienniki ilustrowane. Nawet na pa(cid:276)sk(cid:261) intencje urz(cid:261)dz(cid:266) iluminacj(cid:266), któ-
r(cid:261) pan tak lubi. Có(cid:298), zgoda?
Pan Ksawery wyj(cid:261)ł z przepa(cid:286)cistej kieszeni surduta ogromn(cid:261) chustk(cid:266), dokładnie wytarł
sobie łysin(cid:266) i dopiero wówczas odpowiedziałŚ
– Co panu po mnie, panie ordynacie? Źob(cid:266)d(cid:266) ju(cid:298) w Słodkowcach.
– W Słodkowcach b(cid:266)dzie kto(cid:286) inny... młodszy. Pan nie potrafisz bawić dam! To, widzi
pan, wył(cid:261)czna zdolno(cid:286)ć. My obaj. apostołowie celibatu, trzymajmy si(cid:266) razem w żł(cid:266)bowi-
czach. Tu moja pani ciotka (cid:298)yczy sobie kogo(cid:286) zabawniejszego.
Pani Idalia wzruszyła ramionami.
– Zechciej łaskawie nie narzucać mi własnych kaprysów – rzekła kwa(cid:286)no.
Waldemar powa(cid:298)nie pochylił głow(cid:266).
– Zawsze jestem na twoje usługi, kochana ciociu.
Po czym rzekł do StefciŚ
– Pani wyroczni(cid:261), pani głosuje, czy pan Ksawery ma zostać w Słodkowcach, czy go mam
zabrać do żł(cid:266)bowicz?
– Moje zdanie zbyteczne – odparła Stefcia podra(cid:298)niona.
Waldemar utkwił w niej szare, przenikliwe oczy z wyrazem troch(cid:266) szata(cid:276)skim. Potrz(cid:261)-
sn(cid:261)ł głow(cid:261) i zawołał z udanym (cid:298)alemŚ
– Źesperacja! Nie mam weny do pani. Co krok to rekuza! Pani jest dla mnie okrutn(cid:261). Lu-
ciu, czemu nie nawrócisz panny Stefanii na moj(cid:261) stron(cid:266)? Powinna(cid:286) tego dokazać.
Źziewczynka spojrzała na matk(cid:266) i spu(cid:286)ciła oczy. Widocznie chciała co(cid:286) odpowiedzieć,
lecz surowa twarz matki onie(cid:286)mieliła j(cid:261).
Wtem przemówił pan Maciej, chc(cid:261)c nadać inny kierunek rozmowieŚ
– Czy b(cid:266)dziesz nocował. Waldy?
– Bro(cid:276) Bo(cid:298)e! A to po co? Wydam ostatnie polecenia Kleczowi i jad(cid:266).
Spojrzał na Stefci(cid:266) i dodałŚ
– Chyba panna Stefania zechce, abym został jako partner do tenisa. W takim razie zapo-
minam dzi(cid:286) o żł(cid:266)bowiczach i...
– Waldy, prosz(cid:266) ci(cid:266), nie (cid:298)artuj – przerwał pan Maciejś bardzo niezadowolony.
13
– Ale(cid:298) ja wcale nie (cid:298)artuj(cid:266)! Panna Stefania mo(cid:298)e mi(cid:266) skłonić do zostania. Wi(cid:266)c... słu-
cham wyroku?
I pochylony patrzał na Stefci(cid:266) zuchwałym wzrokiem.
– Słucham wyroku! – powtórzył.
Stefci(cid:266) oblała gor(cid:261)ca krew oburzenia.
Z jak(cid:261) przyjemno(cid:286)ci(cid:261) cisn(cid:266)łaby w twarz tego magnata serwetk(cid:261) lub talerzem.
Podniosła na niego oczy pełne gniewu i odrzekłaŚ
– Mówiłam panu, (cid:298)e nie grywam w tenisa, i jeszcze raz to powtarzam.
– Ach! wi(cid:266)c zostan(cid:266) nauczycielem pani. R(cid:266)cz(cid:266) za (cid:286)wietne rezultaty.
– Zbytek łaski – rzuciła gniewnie.
Waldemar mówił dalejŚ
– Pani jest niesłychanie do twarzy w koralach. Wygl(cid:261)daj(cid:261) apetycznie, jak dojrzałe wi(cid:286)nie.
żdybym był wróblem, nie odp(cid:266)dziłaby mi(cid:266) pani od siebie, objadłbym wszystkie. Tymczasem
tylko (cid:286)link(cid:266) łykam.
Stefcia zbladła, zagryzła usta i obrzuciwszy Waldemara chłodnym wzrokiem, spu(cid:286)ciła
oczy.
Obiad sko(cid:276)czył si(cid:266). Baronowa wstała nie spojrzawszy na nikogo i pr(cid:266)dko wyszła z sali.
W Słodkowcach przy powstaniu od stołu nie dzi(cid:266)kowali sobie. Taki panował zwyczaj.
Stefci(cid:266) on raził i stale oddawała wszystkim ogólny ukłon.
Pani Idalia z zasady na ukłon taki nie odpowiadała, a pan Maciej zawsze nawet podawał
Stefci r(cid:266)k(cid:266), co j(cid:261) kr(cid:266)powało ze wzgl(cid:266)du na pani(cid:261) Idali(cid:266).
Ordynat dla dokuczenia ciotce i dla własnej przyjemno(cid:286)ci równie(cid:298) podawał Stefci r(cid:266)k(cid:266),
wiedz(cid:261)c, (cid:298)e j(cid:261) tym rozgniewa. Ale dzi(cid:286) Stefcia, chc(cid:261)c unikn(cid:261)ć podzi(cid:266)kowania, powstała pr(cid:266)-
dzej od baronowej i skłoniwszy si(cid:266) ładnie głow(cid:261) panu Maciejowi, pod(cid:261)(cid:298)yła w stron(cid:266) drzwi.
Waldemar zr(cid:266)cznie zast(cid:261)pił jej drog(cid:266) i wyci(cid:261)gaj(cid:261)c dło(cid:276) przemówiłŚ
– Źzi(cid:266)kuj(cid:266) pani za miłe vis-a-vis.
Stefcia cofn(cid:266)ła si(cid:266) i nie podaj(cid:261)c mu r(cid:266)ki przeszła, nawet na niego nie patrz(cid:261)c.
Młody magnat patrzał na Stefci(cid:266) zdumiony. Kiedy znikła za drzwiami, szarpn(cid:261)ł ładne
złotawoblond w(cid:261)sy i nic nie mówi(cid:261)c poszedł do swego gabinetu.
Usiadł na fotelu przed biurkiem, wyj(cid:261)ł z kieszeni kosztown(cid:261) cygarniczk(cid:266), wydobył cyga-
ro i zacz(cid:261)ł zapalać z nadzwyczajn(cid:261) uwag(cid:261) i namaszczeniem. Pełne, barwne, zmysłowe usta
wydymał lekko, pykaj(cid:261)c z cygara bł(cid:266)kitnym dymkiem.
Z brwi(cid:261) namarszczon(cid:261) siedział, z widocznym skupieniem w szarych oczach. (cid:285)wieciły w
nich złowrogie płomyki. Po chwili poruszył si(cid:266), wsun(cid:261)ł r(cid:266)ce w kieszenie, zało(cid:298)ył nog(cid:266) na
nog(cid:266) i rozparty wygodnie w fotelu, rzekł gło(cid:286)no, nie wyjmuj(cid:261)c z ust cygaraŚ
– Po prostu dała mi w pysk.
Ubawiony własnymi słowami, szepn(cid:261)ł znowuŚ
– Zuch dziewczyna! Ale temperament ma piekielny!...
14
III
W par(cid:266) godzin potem ordynat powstał od biurka i podaj(cid:261)c r(cid:266)k(cid:266) rz(cid:261)dcy rzekł grzecznieŚ
– Sko(cid:276)czyli(cid:286)my. Je(cid:286)liby zaszło co(cid:286) niespodziewanego, prosz(cid:266) telefonować, b(cid:266)d(cid:266) cały
czas w domu.
go, zapytał zdziwionyŚ
Rz(cid:261)dca Klecz skłonił si(cid:266) z uszanowaniem, z pewn(cid:261) czci(cid:261) dotykaj(cid:261)c r(cid:266)ki Michorowskie-
– Pan ordynat niepr(cid:266)dko b(cid:266)dzie w Słodkowcach?
– O tak! do tygodnia, mo(cid:298)e dłu(cid:298)ej.
– W takim razie musz(cid:266) jeszcze trudzić pana w jednej kwestii.
– Prosz(cid:266).
– Chc(cid:266) mianowicie spytać, jak(cid:261) czwórk(cid:266) przeznacza pan ordynat na wył(cid:261)czny u(cid:298)ytek
pałacuŚ kar(cid:261), kasztany czy gniade?
– Źlaczego pan o to pyta?
– Bo kare s(cid:261) to konie bardzo delikatne. Pani baronowa cz(cid:266)sto je(cid:296)dzi do Szal, do hrabstwa
Ćwileckich. To jest przecie cztery mile i niet(cid:266)ga droga, Konie, do naszych dróg przyzwycza-
jone, przychodz(cid:261) jak haki. Pani baronowa ostro je(cid:296)dzi. Ja sam nie mog(cid:266) przedstawić, ale wo-
lałbym, (cid:298)eby jedna czwórka była wył(cid:261)cznie przeznaczona do rozjazdów, bo wówczas ju(cid:298) bym
nie odpowiadał za konie.
Waldemar słuchał pr(cid:266)dkiej mowy rz(cid:261)dcy, przekładaj(cid:261)c papiery na biurku. Podniósł gło-
w(cid:266), spojrzał na Klecza ze zdziwieniem i rzekł spokojnieŚ
– Przede wszystkim stangret odpowiada za konie po takiej wycieczce, nie pan.
Klecz zmieszał si(cid:266).
– Tak, wła(cid:286)ciwie. Ale(cid:298) ja mog(cid:266) odpowiadać za to, (cid:298)e je daj(cid:266).
Michorowski przesun(cid:261)ł r(cid:266)k(cid:261) po czole i rzekł z akcentemŚ
– Prosz(cid:266) pana, czy mej ciotce wszystko jedno, jakimi ko(cid:276)mi jedzie?
Klecz zmieszał si(cid:266) mocniej.
– Nie, pani baronowa zawsze sama dysponuje i rozmaicieŚ czasem kare, czasem kasztany.
– A wi(cid:266)c musi pozostać tak, jak jest.
Klecz zrozumiał, (cid:298)e niezr(cid:266)cznie poruszył t(cid:266) spraw(cid:266) i (cid:298)e powinien ju(cid:298) odej(cid:286)ć. Spojrzał na
ordynataŚ widok jego zsuni(cid:266)tych brwi i wyd(cid:266)tych ust dotkn(cid:261)ł rz(cid:261)dc(cid:266) niemile. Oczów ordynata
nie widział, gdy(cid:298) były spuszczone na papiery, ale domy(cid:286)lał si(cid:266), (cid:298)e wyraz ich nie jest zach(cid:266)-
caj(cid:261)cy.
Klecz zawsze podziwiał grzeczno(cid:286)ć tego magnata wzgl(cid:266)dem podwładnych. Lecz wie-
dział, (cid:298)e zmarszczenie brwi, charakterystyczne wyd(cid:266)cie ust i wielkopa(cid:276)skie zaniedbanie w
całej postaci nie jest u niego oznak(cid:261) zbyt dobrego humoru. Rzekł z ukłonemŚ
– Przepraszam, (cid:298)e si(cid:266) o(cid:286)mieliłem.
– O, prosz(cid:266) pana! – odrzekł Michorowski szczególnym tonem jakby przebaczenia i zara-
zem oburzenia za te przeprosiny. Wypowiedział te słowa wspaniałomy(cid:286)lnie i karc(cid:261)co.
Podniósł przy tym głow(cid:266) i błyskawicznie spojrzał na Klecza. Ten pragn(cid:261)ł ju(cid:298) nie być w
– Moje uszanowanie – rzekł kłaniaj(cid:261)c si(cid:266) powtórnie.
– Źo widzenia! – rzucił ordynat krótko, z odpowiednim kiwni(cid:266)ciem głowy.
Podniósł przy tym brwi nerwowym ruchem.
Klecz wyszedł. Ordynat odetchn(cid:261)ł.
– Wiecznie skargi na ciotk(cid:266) – mrukn(cid:261)ł zły – i zawsze Klecz. No, ale ju(cid:298) dzi(cid:286) zrozumiał.
Nie lubi(cid:266) dawać takich nauk. Przeszedł si(cid:266) po gabinecie i pokr(cid:266)cił głow(cid:261).
gabinecie.
– Ten j(cid:261) lubi! – rzekł prawie gło(cid:286)no.
Zjawił si(cid:266) kamerdyner Jacenty.
15
– Starszy pan prosi ja(cid:286)nie pana do siebie.
– Źobrze. Ka(cid:298) siodłać konia.
Pan Maciej czytał u siebie w gabinecie, zagł(cid:266)biony w staro(cid:286)wieckim fotelu. Na widok
wchodz(cid:261)cego wnuka poło(cid:298)ył ksi(cid:266)g(cid:266) na stoliku.
– Przepraszam, (cid:298)e ci(cid:266) wezwałem. Chc(cid:266) z tob(cid:261) pomówić. Mo(cid:298)e byłe(cid:286) zaj(cid:266)ty?
Waldemar u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266).
– Choćby nawet. Czy nie uwa(cid:298)asz dziadziu, (cid:298)e jeste(cid:286) pierwszym?
Staruszek podał mu r(cid:266)k(cid:266).
– Źobry jeste(cid:286), bardzo dobry. Tym bardziej mi przykro, (cid:298)e ci musz(cid:266) dać bur(cid:266). Siadaj tu,
niezno(cid:286)ny chłopcze.
Wskazał mu fotel, stoj(cid:261)cy naprzeciw.
Waldemar nie usiadł. Przez okno zagl(cid:261)dał do parku, gdzie (cid:286)piewały słowiki. Spytał z
(cid:298)artobliwym odcieniem w głosieŚ
– Źoprawdy? Có(cid:298) zawiniłem?
– Mój drogi chłopcze, niepotrzebnie dra(cid:298)nisz Idalk(cid:266).
– Ach, wi(cid:266)c ju(cid:298) ciotka dziadzia przekabaciła. Winszuj(cid:266)!
– Ale có(cid:298) znowu, mój Waldy! Tylko widzisz, ja nie lubi(cid:266) nerwów, a ona je posiada w
wysokim stopniu. żdy je podra(cid:298)nisz, mamy takie obiady jak dzisiejszy, co miłym nie jest.
– No dobrze. Ale ostatecznie jakiego zdania jest dziadzio? – spytał Waldemar porywczo.
– Ja stanowczo trzymam twoj(cid:261) stron(cid:266). Ten hrabia S. jest niepoczytalny. Idalka s(cid:261)dzi ina-
czej. Ona mówi, (cid:298)e powinni(cid:286)my zawsze trzymać si(cid:266) naszej sfery i dopomagać jedni drugim,
zamiast szukać obcych bogów. Po cz(cid:266)(cid:286)ci mówi prawd(cid:266), ale w tym wypadku...
Waldemar wybuchn(cid:261)ł ironicznym (cid:286)miechem.
– Wspaniała teoria! Altruizm ciotki rozczula mi(cid:266)! Ale to jest pseudoaltruizm. Ciotce ten
hrabicz zaimponował, jakby sama była parweniuszk(cid:261). Hrabia S. praktykantem w Słodkow-
cach – to ciotk(cid:266) łechcze. Ale ja jestem kra(cid:276)cowym egoist(cid:261) i takiego poliszynela nie wezm(cid:266) na
praktykanta, po cz(cid:266)(cid:286)ci swego pomocnika. Ja szukam nie sfery, lecz t(cid:266)go(cid:286)ci, energii, o czym
ten pan poj(cid:266)cia nie ma. Ze jeden z praktykantów w żł(cid:266)bowiczach jest hrabi(cid:261), to nie dowodzi,
bym szukał drugiego i brał bez wzgl(cid:266)du, jaki on. Tamten w żł(cid:266)bowiczach pracuje jak ka(cid:298)dy
inny, a hrabia S. jest do niczego. Mo(cid:298)e ciotka my(cid:286)li, (cid:298)e praktykant b(cid:266)dzie tu odgrywał rol(cid:266)
panicza na wodach, b(cid:266)dzie grywać w tenisa, w bilard i czytać gło(cid:286)no romanse francuskie.
Pewnie, do takich zaj(cid:266)ć hrabia S. byłby zdolnym, ale ja wymagam praktykanta innego i takie-
go mieć musz(cid:266). Zreszt(cid:261) ju(cid:298) mam, jest umówiony, a umowy nie zerw(cid:266) dla... idiosynkrazji
ciotki.
Mówił (cid:298)ywo, gestykuluj(cid:261)c i chodz(cid:261)c po gabinecie.
Stan(cid:261)ł przy oknie.
– Czy dziadzio wie, jak(cid:261) ja odbywałem praktyk(cid:266) u ksi(cid:261)(cid:298)(cid:261)t Łozi(cid:276)skich po sko(cid:276)czeniu
Halli? – spytał gwałtownie. – Je(cid:286)li hrabia S. jest zdolny do podobnej, niech przyje(cid:298)d(cid:298)a zado-
wolić ambicj(cid:266) cioci.
Pan Maciej machn(cid:261)ł r(cid:266)k(cid:261).
– Źaj(cid:298)e spokój, znam dobrze tego gagatka. Uperfumowany lalu(cid:286), ma dwadzie(cid:286)cia kilka
lat i ju(cid:298) spor(cid:261) łysin(cid:266). Sama tualeta zajmuje mu pół dnia czasu. Byłby ci zawad(cid:261), nie pomoc(cid:261).
– źee! ja bym nie robił ceremonii. Nie chcesz, paniczu, wstawać o pi(cid:261)tej, to jazda do
Monte Carlo na ruletk(cid:266). Ja chc(cid:266), aby moi praktykanci korzystali. W Słodkowcach i żł(cid:266)bowi-
czach maj(cid:261) do tego wielkie pole. Ale brać pierwszego dudka nie mam zamiaru. Ten S. nie
sko(cid:276)czył (cid:298)adnej szkoły rolniczej. Có(cid:298) on chce, (cid:298)ebym mu wykładał agronomi(cid:266) od a do z, i to
wtedy, jak mu przyjdzie ochota lub jak go znudzi tenis? Podobnym filantropem dla sfery nie
jestem. Niech ciotka zało(cid:298)y tu szkoł(cid:266) dla takich filistrów, sferzystów, gogów, tenisistów, a
wówczas ja po(cid:286)l(cid:266) karet(cid:266) po hrabiego obit(cid:261) poduszkami, (cid:298)eby si(cid:266) nie rozbił jak pusty flakonik
od perfum.
16
Pan Maciej za(cid:286)miał si(cid:266).
– Tego by tylko brakowało, (cid:298)eby(cid:286) to Idalce powiedział.
– A powiem! Je(cid:286)li ciotka zacznie mi wmawiać miło(cid:286)ć do naszej wyłysiałej sfery, to po-
wiem. Na szcz(cid:266)(cid:286)cie mieszkam w żł(cid:266)bowiczach, mog(cid:266) tu rzadziej bywać, je(cid:286)li tak ciotk(cid:266) iry-
tuj(cid:266).
– No, mój drogi, nie my(cid:286)l o tym. Ale wiesz co? Ten pan praktykant mógłby naprawd(cid:266)
mieszkać w żł(cid:266)bowiczach i byłby spokój. Jak my(cid:286)lisz?
– Ale(cid:298) w żł(cid:266)bowiczach mam trzech praktykantów, a tu (cid:298)adnego. Wreszcie z żł(cid:266)bowicz
do Słodkowic jest z gór(cid:261) dwie mile, wi(cid:266)c tam je(cid:296)dziłby na obiady i noclegi? żłupstwo! to jest
niemo(cid:298)liwe!
– Wi(cid:266)c mo(cid:298)e niech jada u Klecza?
Waldemar usiadł i pochylony do pana Macieja rzekł powa(cid:298)nie, bior(cid:261)c go za r(cid:266)k(cid:266)Ś
– Źziadziu, prosz(cid:266) być szczerymŚ czy dziadzio to mówi pod wpływem ciotki, czy z wła-
snej niech(cid:266)ci, aby ten praktykant przebywał z nami? Je(cid:286)li dziadzio sam tego nie (cid:298)yczy, je(cid:286)liby
mu to sprawiło przykro(cid:286)ć, prosz(cid:266) mówić otwarcie. Cofn(cid:266) umow(cid:266) z tym panem i rzecz sko(cid:276)-
czona. Tobie, dziadziu, nie chc(cid:266) przyczyniać przykro(cid:286)ci.
Pan Maciej obj(cid:261)ł wnuka, ucałował go serdecznie i rzekłŚ
– Jeste(cid:286), Waldy, bardzo kochanym chłopcem. Źzi(cid:266)kuj(cid:266) ci za troskliwo(cid:286)ć . B(cid:266)d(cid:266) szcze-
rymŚ ten pan nie sprawi mi najmniejszej przykro(cid:286)ci, owszem, lubi(cid:266) towarzystwo młodych.
Zreszt(cid:261) wiem, (cid:298)e nie przyjmujesz człowieka bez wychowania, bo ci na to nie pozwoli twój
własny smak, dobry, wytworny gust. Ja nic nie mam przeciw temu, nawet podzielam twe
zdanie. My powinni(cid:286)my cywilizować, wszczepiać dobr(cid:261) ras(cid:266) w mniej rasowych, podnosić
kultur(cid:266) – a skoro jeste(cid:286)my do tego zdolni i powołani, nie mo(cid:298)emy si(cid:266) usuwać, to nasz obo-
wi(cid:261)zek jako przewodników w społecze(cid:276)stwie. Hrabia S. nie skorzystałby u nas, a ten pan z
pobytu w naszym gronie mo(cid:298)e wynie(cid:286)ć du(cid:298)o atomów, które z czasem mog(cid:261) być dla niego
po(cid:298)ytkiem, upi(cid:266)kszeniem w (cid:298)yciu, za co pozostanie nam wdzi(cid:266)cznym.
Waldemar wiedział, (cid:298)e dziadek mimo trze(cid:296)wo(cid:286)ci i rozs(cid:261)dku był zagorzałym fanatykiem
własnej sfery i cze(cid:286)ć dla niej posuwał a(cid:298) do fetyszyzmu. Wyobra(cid:298)ał sobie, (cid:298)e arystokracja jest
batut(cid:261) w r(cid:266)ku Boga, (cid:298)e kieruje mas(cid:261) ludzi ni(cid:298)ej umieszczonych, orkiestr(cid:261) ludzkich wra(cid:298)e(cid:276)Ś (cid:298)e
nadaje im odpowiednie hasło, ka(cid:298)e tłumom patrzeć na siebie, zmusza do kierowania si(cid:266) (cid:286)la-
dem jej ruchów.
Jednej wady pan Maciej nie mógł darować swej fikcyjnej batucie, to jest zamiłowania do
cudzych farb, co j(cid:261) czyniło podobn(cid:261) do maskaradowej pstrokacizny, zakrywaj(cid:261)cej wła(cid:286)ciwy
grunt.
Na wzmiank(cid:266) pana Macieja, (cid:298)e obcuj(cid:261)c z nimi, ludzie innych sfer mog(cid:261) korzystać wiele,
Waldemar zawołał z humoremŚ
– A tak, skorzysta, b(cid:266)dzie nam wdzi(cid:266)czny. Po co ma nabywać atomami? Mo(cid:298)e przej(cid:261)ć
gremialnie nerwy i kwasy ciotki, jej wytworne i dystyngowane minki. Nauczy si(cid:266) makaroni-
zować, uwa(cid:298)ać zagranic(cid:266) za wyroczni(cid:266), dowie si(cid:266), (cid:298)e człowiek, który szanuje sw(cid:261) godno(cid:286)ć,
powinien uwa(cid:298)ać liter(cid:266) „r” za barbarzy(cid:276)ski zabytek w alfabecieś wreszcie przekonamy go, (cid:298)e
mo(cid:298)na być skazanym na utrat(cid:266) czci i honoru nie tylko po spełnieniu podło(cid:286)ci ale i za... dobie-
ranie drugi raz z półmiska. Wspaniałe nabytki cywilizacji, in summo gradu4!
Pan Maciej, zara(cid:298)ony (cid:298)artobliwym głosem wnuka, (cid:286)miał si(cid:266) równie(cid:298). Wszystkie punkta
wyszydzane przez Waldemara raziły go w córce. Zgadzał si(cid:266) z ni(cid:261) jedynie w bałwochwalczej
czci dla arystokracji, lecz i t(cid:266) pojmował inaczej.
– Mój chłopcze – rzekł z u(cid:286)miechem – mówiłe(cid:286) tylko o Idalce, a czym(cid:298)e ja cywilizować
bym potrafił?
4 in summo gradu (łac.) – w najwy(cid:298)szym stopniu
17
– Och! Źziadzio wywołuje komplimenty. żdyby(cid:286)my byli wszyscy do dziadzia podobni i
do babki Podhoreckiej, s(cid:261)dziłbym o nas inaczej. Wówczas mo(cid:298)e stałbym si(cid:266) kapłanem skła-
daj(cid:261)cym ofiary na ołtarzu naszej sfery. (cid:285)piewałbym na nasz(cid:261) cze(cid:286)ć hejnały i byłbym pionie-
rem naszych czcigodnych haseł, ultra humanitarnych zasad, wyborowej etyki. Lecz poniewa(cid:298)
u innych nie widz(cid:266) nic podobnego, wi(cid:266)c nie (cid:286)piewam wraz z ciotk(cid:261) hymnów pochwalnych.
Wysokie czoło starego magnata zmarszczyło si(cid:266), spu(cid:286)cił głow(cid:266) i westchn(cid:261)ł ci(cid:266)(cid:298)ko. Słowa
wnuka wywołały w jego duszy niepokoj(cid:261)cy szept. Co(cid:286) w sumieniu cichutko si(cid:266) odezwało,
jaka(cid:286) mała komórka wspomnie(cid:276), pokryta ple(cid:286)ni(cid:261), drgn(cid:266)ła sprawiaj(cid:261)c ból. T(cid:266) smutn(cid:261) chwil(cid:266)
(cid:298)ycia mo(cid:298)na by wytłumaczyć młodo(cid:286)ci(cid:261), ale pan Maciej nie nale(cid:298)ał do ludzi, co dla załago-
dzenia własnych bł(cid:266)dów wynajduj(cid:261) powody i stawiaj(cid:261)c je przed sob(cid:261) jak barykady, (cid:298)yj(cid:261) spo-
kojnie.
Siedział zamy(cid:286)lony, milcz(cid:261)cy, a(cid:298) zwrócił uwag(cid:266) Waldemara. Ordynat przystan(cid:261)ł obok
dziadka i zagl(cid:261)daj(cid:261)c mu w twarz zapytał z u(cid:286)miechemŚ
– O czym dziadzio tak marzy? wolno wiedzieć? Słowiki wprawdzie do tego usposabiaj(cid:261),
bo na przykład ja nie jestem romantykiem, a słucham tych ćwierka(cid:276) z przyjemno(cid:286)ci(cid:261). żdyby
nie perspektywa kolacji w towarzystwie cioci, zostałbym na noc, ale ta my(cid:286)l odbiera mi hu-
mor i apetyt.
– Bo te(cid:298) zosta(cid:276)! Co tam Idalka! Pogodzicie si(cid:266) z sob(cid:261).
– Nie, wol(cid:266) jechać. Wszyscy mi(cid:266) dzi(cid:286) zm(cid:266)czyli, nawet i ta makol(cid:261)gwa, ta królewna prze-
brana za pasterk(cid:266).
– Co za makol(cid:261)gwa? Jaka pasterka?
– Ano ta – panna Stenia...
Pan Maciej drgn(cid:261)ł.
– Stenia? Co ty mówisz, Waldemarze?
Ordynat spojrzał zdziwiony.
– Mówi(cid:266) o pannie Stefanii Rudeckiej. Źziadzio j(cid:261) przecie(cid:298) tak nazywa.
– Ach, ta!... Istotnie tak j(cid:261) nazywam, bo to ładnie. Ale czym(cid:298)e ona ci dokuczyła? Ty ra-
czej m(cid:266)czysz j(cid:261) zawsze i dzi(cid:286) tak(cid:298)e.
Waldemar za(cid:286)miał si(cid:266) gło(cid:286)no.
– Och! nie zm(cid:266)cz(cid:266) jej, to ostrodzioba!
– Jednak (cid:296)le robisz, Waldy, (cid:298)e j(cid:261) dra(cid:298)nisz. Miłe to i bardzo dobre dziecko. Jest z dobrej
rodziny i wiesz przecie, w jakich warunkach została nauczycielk(cid:261). Pracuje pilnie, choć to nie
jej fach wła(cid:286)ciwy. Trzeba to cenić. Po co jej robić przykro(cid:286)ci?
– A có(cid:298), kochany dziadziu, jeszcze jedna cecha naszej sferyŚ robić sobie zabawk(cid:266) z ta-
kich istot zabł(cid:261)kanych w(cid:286)ród nas, mieć je za przedmiot (cid:298)artów, ostrzyć na nich dowcip.
Pan Maciej popatrzał na wnuka z obaw(cid:261).
– W(cid:261)tpi(cid:266), (cid:298)eby(cid:286) tak mówił na serio.
– Owszem, zupełnie serio mówi(cid:266). To tak(cid:298)e jeden klejnot z drogocennego skarbca na-
szych przymiotów.
– Waldy, co tobie dzi(cid:286) jest?
– Jestem wyj(cid:261)tkowo prawdomówny.
– Jeste(cid:286) tylko rozgoryczony i skutkiem tego niesprawiedliwy nawet dla siebie. Niezdol-
nym byłby(cid:286) do zabawy, o jakiej wspominasz.
– Być mo(cid:298)e. Zreszt(cid:261) wszystko mi jedno.
– Wi(cid:266)c czemu tak post(cid:266)pujesz?
Waldemar podniósł r(cid:266)k(cid:266) do góry.
– Źla tradycji, kochany dziadziu!
– źch! zawsze kpisz.
– Wi(cid:266)c powiem prawd(cid:266). Ja jej nie cierpi(cid:266)!
– Kogo? Panny Steni?
18
– Tak, jej we własnej osobie.
– Za co? Takie to pi(cid:266)kne, dobre, inteligentne!
Waldemar wzruszył ramionami.
– Prawdopodobnie za to samo, za co i ona mnie. Czy ja wiem, za co? Mniejsza o to. Mu-
sz(cid:266) jechać, konia dawno oprowadzaj(cid:261). W nocy zajad(cid:266) do żł(cid:266)bowicz. Za tydzie(cid:276) przyje(cid:298)d(cid:298)am
z praktykantem, ku wielkiemu zadowoleniu cioci.
– Jak to! wcze(cid:286)niej nie b(cid:266)dziesz?
– Zapewne. Mam du(cid:298)o zaj(cid:266)cia.
Pan Maciej u(cid:286)cisn(cid:261)ł serdecznie wnuka.
– Jak(cid:298)e ty sam pojedziesz? Czemu nigdy nie we(cid:296)miesz masztalerza?
– Nie lubi(cid:266) mieć za sob(cid:261) gapia.
– We(cid:296) stajennego.
– Ale(cid:298), dziadziu! czy(cid:298) jestem dzieciak, (cid:298)ebym si(cid:266) miał bać nocy?
U(cid:286)cisn(cid:261)ł dziadka, wyprostował sw(cid:261) m(cid:266)sk(cid:261) postać i za(cid:286)miał si(cid:266) gło(cid:286)no.
– Id(cid:266) po(cid:298)egnać cioci(cid:266). Ale czy mi(cid:266) nie zrzuci ze schodów?
– Źaj(cid:298)e spokój. Idalka (cid:286)pi. Po(cid:298)egnam j(cid:261) od ciebie.
– Tym lepiej. Źo widzenia!
Waldemar wyszedł z gabinetu.
Pan Maciej widział przez okno, jak wskoczył na konia i ruszył kłusem. Za nim w pod-
skokach biegł du(cid:298)y, pyszny dog Pandur, ulubieniec ordynata.
W bramie Waldemar spotkał Stefci(cid:266) i Luci(cid:266), wracaj(cid:261)ce ze spaceru. Lucia zacz(cid:266)ła co(cid:286)
mówić, a Stefcia na jego ukłon odpowiedziała skinieniem głowy i szła wolno w gł(cid:261)b dzie-
dzi(cid:276)ca, nie uwa(cid:298)aj(cid:261)c na niego. Lucia wkrótce pod(cid:261)(cid:298)yła za ni(cid:261).
Waldemar stał w bramie, patrz(cid:261)c uporczywie na Stefci(cid:266), dopóki nie znikła mu z oczu.
Wówczas uderzył konia szpicrózg(cid:261), (cid:286)wisn(cid:261)ł na psa i pomkn(cid:261)ł jak wicher.
Pan Maciej u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266).
– Mówi, (ci
Pobierz darmowy fragment (pdf)