Darmowy fragment publikacji:
Wstęp
Decyzja o rodzeniu dzieci jest jedną z najbardziej prywatnych. Nawet jeśli
wpływają na nią rozliczne czynniki zewnętrzne, to podejmowana jest (inna
sprawa w jakim stopniu świadomie!) w intymności, wobec której nawet naj-
bardziej agresywne państwo niewiele może poradzić.
Wiele państw jednak nieraz działało w kierunku zwiększenia lub ograni-
czenia przyrostu naturalnego. Czasem były to metody perswazyjne lub po-
średnie, czasem zaś brutalne. Można apelować do ludzi o posiadanie dzieci
lub o ograniczenie ich liczby. Można rozpowszechniać środki antykoncepcyj-
ne lub zniechęcać do ich stosowania, nawet ich zakazywać. Można ułatwiać
posiadanie większej liczby dzieci przez stwarzanie ułatwień dla rodzin wielo-
dzietnych. Można rozdawać „becikowe”. Można zaplanować, że 12 czerwca
2007 r., w Dzień Rosji, powinno urodzić się dużo dzieci, a w konsekwencji
dać dzień wolny od pracy urzędnikom 12 września i obiecać rodzinom, które
uszczęśliwią siebie i kraj potomkiem akurat w przewidzianym dniu, samochód,
mieszkanie i awans...1
Z kolei można też propagować sterylizację kobiet i mężczyzn, czy admi-
nistracyjnie ograniczyć liczbę posiadanych dzieci (jak w Chinach) i brutalnie
egzekwować ustanowione zasady.
Polityka demograficzna, która w wypadku państw demokratycznych jest
mniej czy bardziej sensowną polityką, w wypadku państw totalitarnych nieraz
zmieniała się w szaleństwo. Totalitaryzm w ogóle źle toleruje zamkniętość
sypialni, choć na ogół musi jednak pozostać za drzwiami. Czerwoni Khmerzy
w Kampuczy posunęli się do wydawania (lub nie) zgody na śluby, rozdzielali
1 Była to akcja „Urodzić patriotę w dniu Rosji”, prowadzona w Uljanowsku, czyli
rodzinnym mieście Lenina (Wacław Radziwinowicz, „Jak w Uljanowsku poczęli i rodzili
patriotycznie”, Gazeta Wyborcza, 27 VI 2007).
8
Marcin Kula
mężów i żony przy kierowaniu do pracy na różne tereny; uważali, że cała
energia powinna kierować się ku realizacji celów produkcyjnych. Niekiedy takie
działania, sprzeczne z ludzką naturą, bywały wzmocnione tendencjami nacjona-
listycznymi, dla których w ogóle polityka demograficzna jest ogromnie istotna.
Najgorzej działo się, gdy totalitaryzm łączył się z nacjonalizmem – co nieraz
miało miejsce w dziejach. W Niemczech akcja „Lebensborn” miała przynosić
idealnie niemieckie noworodki dla Hitlera. Za Ceauşescu Rumuni, idący w ślady
jakoby jurnych Daków, mieli przysporzyć krajowi wielu następców. W 1984 r.
obniżono granicę wieku małżeńskiego dla kobiet do 15 lat, a gdy spadała
stopa urodzeń obcinano pensje lekarzom. Środków antykoncepcyjnych nie było.
W 1966 r. zakazano aborcji Rumunkom poniżej 40 roku życia, które miały
mniej niż czworo dzieci. W 1985 r. podniesiono tę granicę do 45 lat. Kobiety
w wieku prokreacyjnym zobowiązano do poddawania się co miesiąc badaniu
lekarskiemu w miejscu pracy, co miało uniemożliwić ukrycie ciąży. Mimo to
rozwinęło się oczywiście nielegalne dokonywanie aborcji. Paradoks sytuacji
polegał jeszcze na tym, że staraniom o potęgę demograficzną towarzyszyła
śmiertelność niemowląt tak duża, że po 1985 r. odnotowywano urodzenie do-
piero po przeżyciu przez dziecko czwartego tygodnia – by polepszyć statystykę2.
Specyficzną cechą nacjonalistycznej polityki demograficznej, realizowanej
zresztą niekoniecznie w ramach totalitarnych, było przywiązywanie nadzwy-
czajnej wagi do kwestii „czystości rasy” i niechęci do mieszańców, rodzących
się z „niewłaściwych” kontaktów. Ustawy norymberskie zabraniały małżeństw
i stosunków seksualnych Niemców z Żydami. Reżim apartheidu w Afryce
Południowej nie był w tej sprawie lepszy. Tendencja do związków jednogrupo-
wych, realizowana choćby przez samo nastawienie grupy lub przez potępienie
wyłamującego się, nieraz występowała jednak w dziejach, także w sytuacjach
niedramatycznych.
Komunizm, zaprojektowany jako ustrój wszechogarniający, wypowiadał się
na każdy temat – a więc także w sprawach powszechnie uważanych za intymne.
W płaszczyźnie oficjalnej był bardzo moralny. Socrealistyczne powieści są tego
odbiciem. W rzeczywistości wszystko wyglądało oczywiście inaczej – zarówno
wśród partyjnych notabli, jak wśród ludzi bardziej przeciętnych. Komunizm
przypominał w tym zakresie tradycyjną gromadę wiejską, której cechy zresztą
bardzo często dziedziczył w różnych zakresach. Przypominał zamkniętą spo-
łeczność, w której na powierzchni zjawisk wszystko jest w porządku, a o seksie
wręcz się nie mówi – podczas gdy po krzakach dzieją się różne rzeczy.
Jednocześnie komunizm, niezależnie od doktryny, w różnych sprawach
potrafił być bardzo pragmatyczny. Nigdy oczywiście nie podważał doktryny
otwarcie, ale często prowadził politykę taką, jaką uważał akurat za potrzebną
2 Tony Judt, Zapomniany wiek dwudziesty. Retrospekcje, Wydawnictwa Uniwersytetu War-
szawskiego, Warszawa 2011, s. 309.
Wstęp
9
lub jaka była mu wygodna. Z biegiem czasu sama doktryna stawała się zresztą
coraz mniej jasna; w coraz większym stopniu sprowadzała się do nielicznych
imponderabiliów, bliskości ZSRR oraz podstawowej zasady, że ważne jest to,
co akurat mówi aktualne kierownictwo partii komunistycznej. To, co ono
mówiło, oznaczano na daną chwilę nalepką „marksistowskie”.
Polska, czyli kraj od 1956 r. w ogóle znacznie mniej przestrzegający dok-
tryny niż inni „bracia” i czyniący ją coraz bardziej mętną, w sprawach rodze-
nia dzieci nie miała, jak się zdaje, wyraźnej polityki. Działała pod wpływem
doraźnych potrzeb i tendencji. Najpierw trzeba było zwalczyć plagę chorób
wenerycznych, będących summa summarum jedną z pozostałości wojny, a tak-
że konsekwencją powojennych ruchów ludności, przekształceń, zachwiania
norm. Potem budowano Nową Hutę, a nie produkowano środków antykon-
cepcyjnych. Zresztą ludziom brakowało wówczas nie tylko takich środków;
ich brak nie był więc niczym nadzwyczajnym. W 1956 r., wraz z kryzysem
końca Planu Sześcioletniego oraz ogólną liberalizacją, potrzeby zaczęły choć
trochę dochodzić do głosu, a realne życie przypominało o sobie. Zaczęto
mówić o planowaniu rodziny, powołano pewne stowarzyszenia i instytucje
działające w tym zakresie, w szkołach zaczęto uczyć nie tylko o pantofelku
i królikach, ale eksperymentalnie wprowadzono przedmiot „higiena” (!), po-
święcony życiu seksualnemu. Pojawiły się środki antykoncepcyjne – skądinąd
mało pewne (prezerwatywy często pękały!). W 1956 r. uchwalono ustawę
aborcyjną. Jak swego czasu chciano większego przyrostu naturalnego, zwłaszcza
na Ziemiach Zachodnich, wówczas zwanych „Odzyskanymi” (by „odzyskane”
zaludniać Polakami), tak Władysław Gomułka, powróciwszy do władzy, był
przerażony perspektywą napłynięcia na rynek pracy wyżu demograficznego,
zrodzonego w powojennym entuzjazmie. Ten jego strach był zresztą jedną
z przyczyn podnoszenia poziomu inwestycji (by przygotować miejsca pracy dla
przyszłych robotników) – czyli przyczyną jednego ze zjawisk bardzo bogatych
w konsekwencje dla dalszej historii kraju. Ten strach skłaniał też do posunięć
na rzecz ograniczenia przyrostu naturalnego.
Wszystko to są sprawy zasługujące na głębszą refleksję. W różnych okre-
sach stosunek państw komunistycznych do życia seksualnego, prokreacji i sy-
tuacji demograficznej pozostaje do przebadania, co nie jest łatwe – z powodu
małej liczby sformalizowanych stanowisk i w ogóle ograniczonych wypowiedzi
na ten temat. Niniejszy tom jest próbą pójścia w kierunku pogłębienia badań.
Obejmuje studium Piotra Barańskiego o powojennej walce z epidemią chorób
wenerycznych, studium Aleksandry Czajkowskiej o ustawie z 1956 r., studium
Agnieszki Wochny-Tymińskiej na temat oddziałów położniczych w PRL oraz
Agaty Fiedotow o początkach ruchu gejowskiego w Polsce. Autorzy przepro-
wadzili swe badania w ramach przygotowywania prac magisterskich pod moim
kierunkiem, w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, w latach
2005–2011.
10
Marcin Kula
Obraz, jaki się wyłania z zamieszczonych tu studiów, jest zróżnicowany.
Opanowanie epidemii chorób wenerycznych było sukcesem. Ocena przyjęcia
ustawy o dopuszczalności przerywania ciąży zależy od poglądów każdego
z nas w tej sprawie; autorka w większym stopniu stara się zresztą referować
poglądy niż je oceniać. Studium o oddziałach położniczych pozostawia nato-
miast jednoznacznie smutne wrażenie. Ponieważ oparte jest na listach kobiet
rodzących, może być przesadnie czarne (w takich wypadkach na ogół piszą
osoby niezadowolone; spontaniczne listy pochwalne w jakichkolwiek sprawach
są rzadsze). Wyłania się z niego jednak obraz taki, że nie odważyłem się
pokazać tekstu własnej córce, której termin porodu akurat się zbliżał. Choć
działo się to w wiele lat po opisywanych zjawiskach, nie chciałem córki prze-
straszyć. Moment, który powinien być radosny w życiu rodziców, w świetle
doświadczenia opisanego w listach i przekazanego przez autorkę rysuje się
jako bardzo złe przeżycie. Ten obraz można traktować jako kolejny ciężar,
obciążający ustrój, który w świetle własnej propagandy promieniował huma-
nizmem. Choć listy, na których oparła się autorka, powstały już w chwilę po
upadku komunizmu, nic to nie zmieniało. Opisana w nich rzeczywistość była
jeszcze tamtą rzeczywistością. Z kolei obraz początków ruchu gejowskiego,
zarysowany przez Agatę Fiedotow, jest ciekawy nie tylko dla refleksji nad
owym ruchem, ale wiele mówi o społeczeństwie schyłkowego okresu PRL.
W moim przekonaniu wszystkie zamieszczone w tomie studia mogą być zresztą
dobrym punktem wyjścia dla rozważań szerszych niż tytułowe zagadnienie
seksu. Historię można badać, startując po prostu z każdego punktu odbicia.
W ostatnim słowie dziękuję recenzentom, profesorom Mariuszowi Mazu-
rowi, Małgorzacie Szpakowskiej oraz Tadeuszowi P. Rutkowskiemu za uwagi
do poszczególnych artykułów i poparcie. Zbyteczne dodawać, że gdybyśmy
mogli zastosować się do ich rozlicznych wskazań, praca by zyskała. Ponieważ
nie zawsze mogliśmy, odpowiedzialność za jej ostateczny kształt tym bardziej
obciąża wyłącznie nas, a zwłaszcza mnie.
Marcin Kula
Pobierz darmowy fragment (pdf)