W czasach wielkiego zainteresowania życiem prywatnym gangsterów – czego dowodem jest popularność filmu „Świadek koronny”, serialu „Odwróceni”, dokumentu „Alfabet polskiej mafii” – autorzy „Bajek dla dzieci gangsterów” postanowili historię polskiej mafii pokazać w krzywym zwierciadle.
Jak opisać „Bajki dla dzieci gangsterów”? Najszybciej - jako skrzyżowanie „Rodziny Soprano” z „Miasteczkiem South Park”. I uwaga : to nie jest książka dla dzieci!, chociaż język „Bajek...” stylizowany jest na „opowiastki dla milusińskich” (nie mówi się, że ktoś kogoś zabił, tylko że zrobił mu „tratatata!”), tych opowieści nie można między bajki włożyć, bo ze szczegółami opisują kilkanaście lat, w ciągu których mafia z Pruszkowa i Wołomina rozpostarła nad Polską swoje złowrogie macki.
Mając zatem świadomość konwencji, czytamy o rycerzach-rabusiach z nienawidzących się księstw, pomiędzy którymi leży Wielkie Niczyje Miasto. Rycerze ci nie cofną się przed niczym, by zebrać jak najwięcej haraczy, przemycić mnóstwo spirytusu, ukraść setki karet i wysadzić w powietrze jak najwięcej wrogów. Rycerz Dziad nosi na tarczy herb Wołomina, a rycerze Pershing i Masa – barwy Pruszkowa. Niebieskie Oddziały nawet próbują zaprowadzić względny porządek, ale rycerze są zdecydowanie bardziej pomysłowi. Każdy coś niecoś o tym słyszał, ale nie każdy poznał szczegóły tych „legend”.
Darmowy fragment publikacji:
1
W Y D AW N I C T W O
Warszawa 2007
3
O ZUCHWAŁYM
RYMPAŁKU
I
Dawno temu było sobie wielkie miasto okrakiem nad Wisłą
rozsiadłe. W niebo strzelały tam błękitne wieże wieżow-
ców, po szerokich alejach pędziły tysiące karet, a handlu i skle-
pów, i kupców, i niewiast niecnotliwych, zawsze pofolgować
z podróżnymi zdatnych, nikt by nawet nie policzył.
No, do czasu.
Miasto, choć wielkie i bogate, było jednak niczyje. Mimo że
po ulicach krążyły Niebieskie Oddziały księcia pana, to nie one
naprawdę na nich rządziły. Wokół miasta na okolicznych rów-
ninach rozsiadły się trzy księstwa rycerzy-rabusiów. Pierwsze
z nich, zwane Wołominem, opanowało trakty ku wschodowi
prowadzące. Drugie, zwane Pruszkowem, tkwiło jak nóż wbity
na zachodnich rubieżach wielkiego miasta. Trzecie, najmniej-
sze i najbardziej głodne gniazdo rycerzy-rabusiów, przycup-
nęło na bagnach pomiędzy głębokimi rzekami; i choć bardziej
przypominało psią budę z byle desek pozbijaną, nazwali je lu-
dzie Nowym Dworem. I to z tych trzech księstw szło w miasto
prawo pięści i siła złego, zwłaszcza na jednego.
W tej to ziemi niczyjej, przez trzy księstwa rycerskie na sztu-
ki szarpanej, urodził się i wychował młody rozrabiaka zwany
Rympałkiem. Oddali go, nieboraka, rodzice do szkoły, to z niej
uciekł. Oddali go zatem do terminu u jubilera. Też by uciekł –
5
z pełnymi kieszeniami, ale to był warsztat brata, więc uczciwość
tym razem zwyciężyła. Rympałek skrzyknął hewrę takich jak on
wisusów i dalej hasać po dzikiej krainie Wielkiego Niczyjego
Miasta. Ponieważ jednak przed Niebieskimi Oddziałami trud-
no było w pojedynkę uciekać i nie było skąd brać na łapówki,
w razie gdyby go złapali, poszedł Rympałek do Pruszkowa, do
bramy zakołatał, starszyźnie się pokłonił, przyjęto go jak swe-
go.
II
Stał raz Rympałek na granicy królestwa i dziwował się, jak
Niebieskie Oddziały bacznie pilnują, by z zachodnich krain
żadna skradziona kareta nie wjechała do Wielkiego Niczyjego
Miasta. Poszedł potem na drugą granicę i dziwował się, jakże
tam pilnują, by kradzione karety dalej, do wschodnich cesarstw
wjechać nie mogły. I jak dodał dwa do dwóch w swoim roz-
bójnickim rozumie, wyszło mu, że jak by te karety kradzione
raz w drugą stronę pojechały, to by żaden Niebieski od księcia
pana nawet i nie spojrzał: skąd jadą, dokąd i po co.
Uradowany poszedł wtedy na pruszkowskie przedmieście
do chłopa, który tak głupi był, że go cała okolica Słupem zwa-
ła.
Słup siedział na ławeczce przed domem, popijał porzeczkę
strong i rozmyślał, czemu tak głupio świat jest poukładany, że
bez pracy nie ma kołaczy. Przyszedł Rympałek do niego, przy-
siadł się i zapytał:
– Ty, Słupie, kasy nie potrzebujesz?
– Potrzebuję, panie – odpowiedział rezolutnie Słup.
– A betę-karetę chciałbyś mieć? – spytał Rympałek.
– Nie obraziłbym się – przyznał Słup. – Jeno nie wiem, skąd
miałbym ją mieć, skoro ja już dwanaście lat na tej ławeczce pra-
cy szukam i znaleźć jakoś nie umiem.
6
– A to się temu zaradzi – ucieszył się Rympałek. Dał
Słupowi strój jak się należy – krawat i garnitur, ogolił go, ucze-
sał i w dyrdy z nim do banku pobiegł – wyrabiać konto. Ani
się Słup obejrzał, a już kredyt wziął. Ani się drugi raz obejrzał,
a już betę-karetę w tym kredycie posiadał, bo w dokumencie
wyraźnie stało „właściciel: Słup”. Ani się obejrzał trzeci raz,
a już beta-kareta pojechała do Francji, gdzie ktoś kupił ją ta-
nio i z pocałowaniem ręki. Ani się obejrzał czwarty raz, jak już
był właścicielem trzech następnych karet, a potem trzydziestu
trzech. Ale po co miał się oglądać i niepotrzebnie szyję nadwe-
rężać, kiedy oto na kuchennym stole leżało przed nim pięćset
złotych w gotówce i zgrzewka porzeczki strong?
– A ty Słupie, jakich krewnych nie masz? – spytał któregoś
dnia Rympałek.
– Juści mam, wszystkie jako i ja, Słupy się nazywają – po-
wiedział Słup i naspraszał krewnych swych, aby i oni zarobili
sobie uczciwie i bez spocenia podkoszulka.
Ni się Niebieskie Oddziały spostrzegły, bety-karety szust!
na Zachód pognały, raz a dobrze. A ty, strażniku szukaj wiatru
w polu i Słupa na ławeczce. A Rympałek siedział w swej meli-
nie i śmiał się do łez.
III
Jakoś tak w sierpniu, na wielkim drewnianym pomoście da-
leko w morze wychodzącym, Niebieskie Oddziały łapsnęły
innego rycerza-rabusia zwanego Pershingiem. Trafi ł on do naj-
głębszego lochu. Rympałek zaraz zrozumiał, że teraz albo nigdy
– wielkim rycerzem zostanie właśnie on sam. Zaraz skrzyknął
Pershingowych sługów, giermków, trabantów i żołnierzy, za-
dania przydzielił, księgowość w komputerze założył i rządzić
Wielkim Niczyim Miastem zaczął.
7
Naprzód przypomniał sobie, że nikt jeszcze nie policzył
onych niewiast niecnotliwych. Raz-dwa je policzono, przy oka-
zji nie zapominając o naliczeniu opłat za ochronę. Z tego szły
pieniądze na łapówki dla Niebieskich Oddziałów; a jeśli który
z żołnierzy do lochów trafi ł, to i na wikt dla jego najbliższych
nie brakowało.
Cisnęli go Niebiescy bez litości, krok w krok za nim cho-
dzili.
– A taki dyszel, nie złapiecie mnie – powiedział Rympałek.
I stał się jeszcze bardziej zuchwały. Jechali za nim Niebiescy
radiowozem, to im go odebrał, a ich samych w lesie do drzewa
przywiązanych zostawił. Tydzień nie minął, a już tym radiowo-
zem zatrzymał Rympałek kupców, co z wizami turystycznymi
na pielgrzymkę do Stambułu podążali. Jak woźnica zafasował
kulę w brzuch, zaraz się do czapki Rympałka posypało złoto,
pieniądze i kosztowności. Ale i na tym nie było końca.
– Napadnijmy na sklep, na stację benzynową, na kantorek
– szeptali mu kamraci do ucha. Bez skutku.
– Banki, to jest przyszłość – zwykł mawiać Rympałek, su-
rowo patrząc, czy aby który z kamratów na lewiznę nie chadza
albo czy mu się pracować może nie chce. Jak się który go nie
słuchał, tak z miejsca w twardej walucie musiał płacić. Jak mu
jeden betę-karetę uszkodził, zaraz krzesłem barowym w łeb
wziął i jeszcze za uszkodzenie musiał zwracać, a zapłacił tyle,
co za całą karetę prawie.
Jako się rzekło, w bankach była przyszłość i pieniądze.
W lipcu upalnym Rympałek najechał na bank i jednemu kup-
cowi pod kasą worek pieniędzy odebrał. Długo się Niebieskie
Oddziały zastanawiały, gdzie Rympałek karabin schował, że go
nikt z bronią po tym napadzie nie widział. Tymczasem karabin
schował Rympałek w wózku dziecięcym, pod bankiem porzu-
conym, ale to się dopiero pokazało, kiedy wózek po napadzie
8
trafi ł do Niebieskiej Izby Dziecka z zawiadomieniem o porzu-
ceniu niemowlęcia.
W końcu jednak zuchwały Rympałek przedobrzył. W wiel-
kim blokowisku napadł na konwój pieniądze wiozący dla kró-
lewskich felczerów i znachorów. Strzelby w ruch poszły, ka-
nonada zrobiła się nielicha, karety podziurawione jak sita po-
zostały na ulicy. Ale opłaciło się. I zuchwały Rympałek mógł
w domowym komputerze wpisać czystego zysku milion i dwie-
ście tysięcy złotych.
Tego było jednak Niebieskim za wiele. A i znachorzy się zde-
nerwowali, bo Rympałek skradł przecież pieniądze przeznaczo-
ne dla nich. Niebieskie Oddziały zaczęły łapać rympałkowych
żołnierzy jednego po drugim. A Rympałek to uciekł, to się wy-
winął, to kogoś porwał, żeby z wprawy nie wyjść, to ówdzie jakiś
napadzik zlecił. Ale następnego roku wpadł jak śliwka w kom-
pot, wywleczony z legowiska już nie przez Niebieskie Oddziały,
ale przez Czarne Hełmy, które książę pan za ciężkie pieniądze
najmował tylko do takich właśnie hazardowych misji.
IV
Dwa lata trzymali Rympałka w lochu. Straszyli, męczyli,
przekupywali, obiecywali – nic nie wskórali. Za to kilku
jego kamratów śledztwa nie wytrzymało i wsypało Rympałka:
a to że kogoś porwał i ogniem przypiekał, a to że napadł, a to
że zbił kogoś do nieprzytomności.
Dziewięć miesięcy go sądzili. Zaraz się jednak pokazało, że
kamraci przed majestatem sądu odwołali, co zeznali w śledz-
twie. Dziwnie się bowiem jakoś tak porobiło, że a to żona jed-
nego dostała rybę w paczce, choć to nie była Wigilia, a to dzie-
cku innego piesek granatem się udławił... dość, że odwołali co
prędzej, cokolwiek tam przeciw Rympałkowi zeznawali.
9
Ale sąd swoje wiedział. I Rympałkowi wlepił dziesięć lat
wieży. A niedługo kolejny sąd zdecydował, że jeszcze raz mają
go sądzić za to, czego mu w pierwszym procesie nie udowod-
niono. I tak zuchwały rozbójnik Rympałek pewnie już z tej
wieży nie wyjdzie. No chyba żeby wyszedł, jak sobie w swych
zbójnickim rozumie planuje, za dwa lata. Wtedy bajka będzie
toczyć się dalej.
10
Pobierz darmowy fragment (pdf)