Darmowy fragment publikacji:
5
2
3
0
6
3
S
K
E
D
N
I
T
A
V
0
M
Y
T
W
Ł
Z
0
4
7
A
N
E
C
7
0
/
1
0
3
R
N
,
Renee Roszel
Barwy miłości
886
01-RO-1.indd 3
01-RO-1.indd 3
11/20/06 11:47:04 AM
11/20/06 11:47:04 AM
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Renee Roszel
Barwy miłości
Tłumaczył
Janusz Florkiewicz
Drogie Czytelniczki!
Witam Was serdecznie w nowym roku. Oby był dla nas wszystkich lepszy
od poprzedniego! Mam nadzieję, że gdy odpoczniecie już po szaleństwach
sylwestrowych, znów zatęsknicie do książek z serii ROMANS, które po
raz kolejny dostarczą Wam sporej dawki wzruszeń. W tym miesiącu
szczególnie polecam dwie nowe miniserie. Dary losu to dwuczęściowa
opowieść o kobietach, które miały odwagę rozpocząć nowe życie.
Natomiast Królewskie śluby to trzyczęściowa historia pewnej europejskiej
królewskiej rodziny. Jej członkowie wyznają zasadę, że prawdziwa miłość
jest równie ważna, jak dobro dynastii...
A oto wszystkie propozycje na styczeń:
Słodka niespodzianka – pierwsza część miniserii Dary losu.
Czy prawdziwe życie zaczyna się, gdy dzieci opuszczają rodzinne gniazdo?
Dla niektórych rodziców na pewno tak...
Niezwykła księżniczka – pierwsza część miniserii Królewskie śluby.
Pewna księżniczka tak bardzo chce zapomnieć o ciążących na niej
obowiązkach, że zostaje... kelnerką!
Barwy miłości - biedna dziewczyna, której jedynym majątkiem
są marzenia, poznaje biznesmena, który już nie umie marzyć...
Drobna przysługa – pewna para znała się od dziecka, ale dopiero
niezwykłe okoliczności sprawiły, że oboje ujrzeli siebie nawzajem
w zupełnie innym świetle.
Bezpieczna przystań, Zastępcza narzeczona (DUO) – dwie opowieści
o silnych uczuciach, które pokonują naprawdę wielkie przeszkody.
Życzę przyjemnej lektury!
Grażyna Ordęga
Harlequin. Każda chwila może być niezwykła.
Czekamy na listy.
Nasz adres:
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Renee Roszel
Barwy miłości
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: A Bride for the Holidays
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills Boon Limited, 2003
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Korekta: Jolanta Tomczak
© 2003 by Renee Roszel Wilson
© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są (cid:28) kcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak (cid:28) rmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa
Printed in Spain by Litogra(cid:28) a Roses, Barcelona
ISBN 978-83-238-3059-7
Indeks 360325
ROMANS – 886
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W pustej, sennej kawiarni nagły dźwięk telefonu zabrzmiał
jak wystrzał z armaty. Trisha zamarła, jakby we wnętrzu wy-
kończonym białymi kafelkami i błyszczącym aluminium
mogło grozić jej niebezpieczeństwo. Instynktownie czuła, że
od tej rozmowy zależeć będzie jej przyszłość. Ominęła wia-
dro z mopem, które Amber Grace przyniosła z zaplecza, że-
by zmyć rozlaną kawę z mlekiem. Drżącą ręką podniosła słu-
chawkę telefonu wiszącego na ścianie.
– Kawiarnia „U Eda”. Trisha August, kierowniczka zmia-
ny – przedstawiła się. Natychmiast poznała głos rozmówcy.
Był to pracownik banku, zajmujący się udzielaniem kre-
dytów. Czuła, jak łomoce jej serce. Zaraz będzie jasne, czy
dostanie pożyczkę na otwarcie własnej (cid:28) rmy. Nie wiedząc,
czy martwić się, czy cieszyć, słuchała, kiwając głową.
Urzędnik mówił uprzejmie, lecz zupełnie obojętnym to-
nem. Z doświadczenia wiedziała, że oznacza to wstęp do
odmowy.
– Przecież jestem odpowiedzialna i ciężko pracuję. Zro-
bię wszystko, żeby dostać pożyczkę! – wybuchnęła w koń-
cu. – Proszę, dajcie mi szansę!
Rozmówca nie silił się na zbędne uprzejmości.
– Dziękujemy, że zechciała pani skorzystać z usług Kan-
sas City Bank – wyrecytował, odkładając słuchawkę.
6
Renee Roszel
Trisha stała bez ruchu, trzymając słuchawkę w zaciśnię-
tej dłoni. Była wściekła na cały świat. Przecież poradziłaby
sobie, gdyby tylko miała szansę!
– Nie możesz pożyczyć pieniędzy, jeśli ich nie masz –
powiedziała ze złością. – Jak inni ludzie zaczynają prowa-
dzić własny biznes?
– Bardzo dobre pytanie – odezwał się nagle życzliwy,
męski głos.
Trisha spojrzała zaskoczona w stronę lady. Nie zauwa-
żyła, kiedy pojawił się tam wysoki mężczyzna. Miał na so-
bie płaszcz z najlepszego kaszmiru. Na głowie i ramionach
połyskiwały mu płatki topniejącego śniegu. Jednak mimo
zimnego światła jarzeniówek najbardziej rzucała się w oczy
jego twarz. Uśmiechał się lekko kącikami ust, co nadawało
mu nonszalancki wygląd. Miał długie rzęsy i zdecydowane,
oceniające spojrzenie.
Najwyraźniej przyglądała mu się zbyt długo, bo chrząk-
nął znacząco.
– Chciałbym prosić o (cid:28) liżankę kawy.
Trisha poczuła się jak idiotka. Co ja robię? – pomyślała.
Ominęła Amber Grace i jej mop. Zauważyła, że nastolatka,
która pomagała w kawiarni, żeby zarobić na kieszonkowe,
też stała jak wryta.
– Rozlana kawa sama się nie wytrze – szepnęła do niej
Trisha. Tamta zamrugała gwałtownie, wracając do rzeczy-
wistości.
– Słusznie – odpowiedziała i zajęła się sprzątaniem.
Trisha pospiesznie podeszła do lady. Zmusiła się do
uśmiechu, choć rozmowa z bankiem zepsuła jej humor.
Pożyczka dałaby jej szansę na spełnienie marzeń. Jednak
nie mogła teraz demonstrować złego nastroju.
Barwy miłości
7
– Witam pana – powiedziała uprzejmym tonem. – Ma-
my dziś lody malinowo-waniliowe, czekoladowe i poma-
rańczowe…
– Może przypadkiem macie też coś, co nazywa się kawa?
Spojrzała mu w oczy. Dopiero teraz dostrzegła, że były
stalowoszare. Jego spojrzenie przyciągało uwagę, ale było
nieco zbyt przeszywające. Przez chwilę nie mogła się sku-
pić, by zrozumieć, o co pytał.
– Proponuję kolumbijską Czarną Magię.
– Jeśli tylko zawiera kawę.
– Zapewniam pana, że tak – powiedziała z uśmiechem.
Był to nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę, że przed chwi-
lą rozwiały się jej marzenia. – Jaką pan sobie życzy: du-
żą, wielką czy ogromną? – spytała, wskazując trzy (cid:28) liżanki
stojące na ekspresie do kawy.
– Średnią – stwierdził zdecydowanie.
Spodobało jej się, że nie robiły na nim wrażenia rekla-
mowe frazesy i nazywał rzeczy takimi, jakimi są.
– Dobrze, proszę pana.
Sięgnęła po (cid:28) liżankę. Domyśliła się, że nie będzie chciał
mleka. Po prostu czarna kawa dla prawdziwego mężczy-
zny, pomyślała z uznaniem. Jednocześnie uświadomiła so-
bie, że zbyt wiele uwagi poświęca zupełnie obcemu czło-
wiekowi.
Odwróciła się w stronę ekspresu. Czuła, że przybysz
nie spuszcza z niej oka. Co prawda często zdarzało się, że
klienci obserwowali, jak przygotowuje ich zamówienia.
Jednak zwykle były to obojętne spojrzenia bez znaczenia.
Była przekonana, że tym razem jest inaczej. Zaczerwieniła
się na myśl, że taki mężczyzna mógłby…
– Jak chciała pani wykorzystać kredyt? – spytał nagle.
8
Renee Roszel
Pytanie zaskoczyło ją zupełnie. Niemal upuściła (cid:28) liżankę.
– Och, bardzo przepraszam, że musiał pan tego słu-
chać… – zaczęła.
– Naprawdę proszę powiedzieć – wtrącił z poważną mi-
ną. – Może znam kogoś, kto udzieliłby pani kredytu.
Odwróciła się w jego stronę, podając gorący napój.
– Obawiam się, że nic z tego – powiedziała, kręcąc gło-
wą. – Tu w mieście byłam już wszędzie. Próbowałam też
w internetowych bankach. Chętni są jedynie ci, którzy po-
życzają na złodziejski procent.
– Niedobrze – przyznał, sięgając po swoją kawę.
Nie zdążył jej dotknąć, gdy Trisha poczuła ostre uderze-
nie w plecy. Było na tyle silne, że na chwilę straciła równo-
wagę. Gwałtownie oparła się o ladę.
– Och, co do diabła… – zawołała, starając się rozmaso-
wać bolące miejsce.
– Zdaje się, że w coś uderzyłam. Tra(cid:28) łam cię w plecy?
– spytała Amber Grace obrażonym tonem. Używała go za-
wsze, gdy wykazała się nieudolnością. Trisha spojrzała na
dziewczynę, z trudem powstrzymując się od komentarza.
A jak sądzisz, kto inny dźgnąłby mnie kijem od mopa? –
pomyślała. Na dodatek Amber Grace jako kuzynka Eda
czuła się tu bardzo pewnie.
Jednak tym razem spojrzała na Trishę z przerażeniem.
– Spójrz, co zrobiłaś temu panu – zawołała z wyrzutem.
Trisha nie musiała spoglądać. Natychmiast domyśliła się,
że w kosztowny kaszmirowy płaszcz właśnie wsiąkała ko-
lumbijska czarna kawa. Oznaczało to, że całą tygodniową
wypłatę będzie trzeba wydać w pralni.
Spojrzała na klienta z niepewną miną. Z kolei on zerkał
na swój płaszcz. Wyraźnie nie był zbyt zadowolony.
Barwy miłości
9
– Naprawdę bardzo pana przepraszam!
– Są może serwetki? – spytał, wyciągając rękę.
– Ależ oczywiście! – odpowiedziała i wydobyła spod la-
dy całą ich stertę. Ed bardzo je oszczędzał. Twierdził, że
każdemu klientowi wystarczy jedna drogocenna serwetka
z reklamowym nadrukiem. Jednak tym razem sytuacja by-
ła wyjątkowa.
– Amber Grace, przynieś papierowe ręczniki z zaplecza
– poleciła. Jednocześnie warstwą serwetek usiłowała zebrać
resztki kawy z płaszcza. Na ile znała Eda, na pewno policzy
jej za zmarnowane serwetki.
– Jeszcze raz przepraszam – powiedziała, sięgając po ko-
lejne. – Zaniosę pana płaszcz do pralni chemicznej. Oczy-
wiście na mój koszt. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
– Wystarczy (cid:28) liżanka świeżej kawy – stwierdził. – Nie
wracajmy już do sprawy płaszcza.
Trisha była bardzo nieszczęśliwa. Przez pięć miesię-
cy pracy u Eda nie zdarzyło jej się wylać na kogoś choć-
by kropli kawy. Tym razem wylała całą (cid:28) liżankę na tego
wspaniałego mężczyznę. Spojrzała mu oczy. Miał zmysło-
we spojrzenie, choć twarde i o(cid:28) cjalne. Jednak było w nim
coś przyciągającego uwagę. Nie potra(cid:28) ła tego nazwać ani
oderwać od niego wzroku.
– Przepraszam, co pan mówił? – spytała jak wyrwana
ze snu.
Odłożył na zalaną ladę stertę mokrych serwetek. Od
Amber Grace wziął rolkę papierowych ręczników. Oddarł
kilka i przyłożył do klap płaszcza, nie przestając spoglądać
na Trishę.
– Zapomnijmy o płaszczu. Czy mógłbym prosić kawę?
– spytał.
10
Renee Roszel
– Oczywiście – odpowiedziała. Weź głęboki oddech, na-
kazała sobie. Uspokój się, bo pogorszysz sprawę, jeśli to
jeszcze możliwe!
– Amber Grace?
Trisha była zaskoczona, że zwrócił się bezpośrednio do
kuzynki Eda. Spojrzała przez ramię w ich kierunku.
– Tak, proszę pana? – spytała nastolatka, uśmiechając się
jak zauroczona. Podał jej rolkę ręczników.
– Mogłabyś wytrzeć ladę?
– Jasne.
Nie przestała się uśmiechać. Patrzyła rozmarzonym
wzrokiem, nawet gdy rozwijała rolkę i wycierała reszt-
ki kawy.
Trisha odwróciła się sfrustrowana. Nie miała wątpliwo-
ści, że ten klient nigdy więcej do nich nie zajrzy. Zawra-
cała mu głowę sprawą pożyczki, a Amber Grace popisała
się nieudolnością. Musiał dojść do wniosku, że pracowni-
cy Eda to wyjątkowi nieudacznicy. Nawet pomijając kawę
na płaszczu!
Powłóczyste spojrzenia niewątpliwie wywierały wraże-
nie na kobietach, pomyślała Trisha. Uważała, że ona i Am-
ber Grace zrobiły z siebie idiotki, gdy tylko klient wszedł
i lekko się uśmiechnął. Co prawda przestał się uśmiechać,
gdy wylądowała na nim kawa. Sądząc po cielęcym zachwy-
cie Amber Grace, nastolatka była zauroczona przystojnym
klientem. Trisha pomyślała, że nie powinna mieć do niej
o to pretensji, bo sama zachowała się niewiele lepiej.
Teraz napełniła (cid:28) liżankę i odwróciła do niego, starając
się zachowywać z dystansem.
– Na koszt (cid:28) rmy – powiedziała. Było jej obojętne, czy
będzie musiała zwrócić za to pieniądze. Po prostu nie po-
Barwy miłości
11
tra(cid:28) łaby po tym wszystkim zażądać od niego trzech do-
larów i dziewięćdziesięciu dziewięciu centów. Jeszcze raz
wróciła do sprawy płaszcza.
– Naprawdę gotowa jestem zapłacić za pralnię.
– To nie była pani wina – stwierdził zdecydowanie.
Tym razem, gdy podawała mu (cid:28) liżankę, zagrożenie ze
strony Amber Grace było o wiele mniejsze. Dziewczyna
przerwała wycieranie, oparła się łokciami o ladę i podpie-
rając dłońmi brodę, obserwowała klienta rozmarzonym
wzrokiem. Wreszcie miał okazję wypić pierwszy łyk.
– To jest całkiem dobre – przyznał. – Wydaje mi się, że
rzeczywiście zawiera kawę.
Trisha ze zdziwieniem zauważyła, że znów się uśmiech-
nął. Uznała to za prawdziwy cud.
– Proszę mi teraz opowiedzieć, co to miał być za biznes –
odezwał się. Znów ją zaskoczył. Była przekonana, że przed-
tem zapytał ją jedynie przez uprzejmość. Nie wyobrażała
sobie, że mogło go to naprawdę interesować.
– Cóż, nie chciałabym pana zanudzać – stwierdziła.
Upił kolejny łyk.
– Jeśli człowiekowi naprawdę na czymś zależy, powinien
wykorzystać każdą okazję, żeby to zrealizować.
Pomyślała, że oczywiście miał rację. Jej sprawy mogły
być niezbyt interesujące dla kogoś obcego. Jednak warto
było zaryzykować, jeśli dawało to cień szansy na zrealizo-
wanie marzeń.
– Powiedz mu wreszcie – wtrąciła nagle Amber Grace.
Spojrzeli na nią jednocześnie. Miała na sobie strój
w krzykliwych kolorach, które do siebie zupełnie nie paso-
wały. Koszulka polo była w odcieniu cytrynowym, spod-
nie seledynowe. Do tego nakrycie głowy, które miało przy-
12
Renee Roszel
pominać marynarską czapkę, ale było podobne do czepka
pielęgniarki. Krótkie, rude włosy przywodziły na myśl
świeżo skoszony trawnik. Dwa kolczyki w nosie połyski-
wały przy każdym poruszeniu. Była ja zły sen rodziców,
których dzieci zaczynają dorastać.
Jednak dziwaczny strój nie był zasługą Amber Grace,
lecz Eda. Niezwykle oszczędny właściciel kawiarni kupił
wszystko na internetowej wyprzedaży. Był na tyle przebie-
gły, że jeszcze udało mu się na tym zarobić, bo pracownicy
mieli obowiązek wykupić służbowe stroje na własność.
Trisha zdawała sobie sprawę, że wygląda równie pa-
skudnie jak Amber Grace. Zresztą w zimnym świetle ja-
rzeniówek nikt nie wygląda rewelacyjnie. Dotychczas nie
zwracała uwagi na brzydotę służbowego uniformu. Dotar-
ło to do niej dopiero teraz, gdy zjawił się ten mężczyzna
w eleganckim, gustownie dobranym stroju. Niestety nie-
dawno polanym kawą, pomyślała ze skruchą. Doszła jed-
nak do wniosku, że nie ma sensu rozpamiętywać spraw, na
które nic nie można poradzić.
Oderwała z rolki kilka ręczników. Polerując ladę, spoj-
rzała mu w oczy.
– Myślałam o salonie piękności dla psów – zwierzyła
się w końcu. – Ludzie mogliby tam samodzielnie zadbać
o ulubione czworonogi, korzystając z mojego wyposaże-
nia. Mieliby do dyspozycji wanny, maszynki do strzyżenia,
szampony i niezbędny sprzęt. Zostawialiby sierść, brud-
ne wanny i zalane podłogi. Wszystko za ułamek ceny, jaką
trzeba zapłacić w specjalistycznym salonie.
Przez ostatnie pięć miesięcy powtarzała to wielokrotnie,
więc teraz recytowała jak z kartki.
– Widziałam już takie miejsca. Jedno w Wichita, dru-
Barwy miłości
13
gie w Olathe. Oba świetnie prosperują. Klienci lubią tam
zaglądać. Jestem pewna, że w Kansas City też odniosła-
bym sukces. Znalazłam już odpowiedni lokal do wynajęcia
w samym śródmieściu. Gdybym dostała dwadzieścia pięć
tysięcy dolarów pożyczki i ostro zakasała rękawy, mogła-
bym urządzić to naprawdę ładnie.
Westchnęła przeciągle, żeby choć trochę rozładować na-
pięcie ostatnich dni.
– Jedyny problem to brak gotówki. Pracowałam już
w różnych miejscach i mam spore doświadczenie. Ostat-
nią pracę w psim salonie piękności musiałam zakończyć,
bo właściciel przeszedł na emeryturę. Wtedy znalazłam za-
jęcie tutaj.
Wyrzuciła do kosza zwój mokrych ręczników. Spojrzała
z determinacją na swego rozmówcę.
– Odkładałam każdy grosz. Nie boję się ciężkiej pra-
cy przez wiele godzin, żeby zrealizować marzenie mojego
życia – powiedziała. – Jednak gdy zwracam się o pożycz-
kę, ciągle słyszę, że drobne (cid:28) rmy to ryzykowna inwesty-
cja. Najwięcej plajtuje już w pierwszym roku. Oprócz tego
podobno jestem za młoda, bez kapitału i doświadczenia
w pracy. Dla banku nie ma znaczenia, jak ciężko pracu-
ję. Najważniejsze, że jestem młoda i biedna – mówiła roz-
złoszczona. – Mam już dwadzieścia osiem lat, więc nie na-
leżę do najmłodszych. Jakoś sobie radzę od osiemnastego
roku życia. Zresztą gdybym nie była biedna, nie potrzebo-
wałabym pożyczki!
Zakończyła, uderzając dłońmi w ladę. Pochyliła głowę.
– Rozmowa, którą pan słyszał, była moją ostatnią na-
dzieją – dodała. Jednocześnie kątem oka dostrzegła jakiś
ruch przy drzwiach wejściowych. Odwróciła głowę. Właś-
14
Renee Roszel
nie wchodził muskularny młody człowiek w uniformie
przypominającym galowy strój o(cid:28) cera marynarki. Zdjął
czapkę, wetknął ją pod pachę i stanął na baczność.
– Koło wymienione. Możemy ruszać, gdy tylko będzie
pan gotów – oświadczył. Trisha oceniła, że musiał mieć
około dwudziestu pięciu lat.
Klient, który słuchał jej opowieści, skinął głową.
– Dziękuję, Je+ ery. Zaraz wychodzę.
– Dobrze, proszę pana.
Trisha zerknęła przez okno. Uliczna latarnia oświetlała
płatki padającego śniegu. Zalegał coraz grubszą warstwą. Te-
raz pewnie już ponad trzydzieści centymetrów. Było ciemno,
choć zbliżało się dopiero wpół do piątej. Trisha pomyślała, że
jeśli w Kansas City osiemnastego grudnia jest zimno i śnież-
nie, taka pogoda może utrzymać się aż do świąt.
Mężczyna w mundurze wyszedł sprężystym krokiem.
Tymczasem przystojny klient sięgnął po jedną z serwetek,
które nie zostały zużyte do wycierania kawy. Zapisał coś
na niej.
– Podoba mi się pani pomysł – powiedział. – Proszę się
spotkać z tym człowiekiem. Znajdzie go pani w wieżowcu
Dragana. Ma tam biuro. Proszę mu powtórzyć to, co po-
wiedziała pani mnie. Myślę, że może pomóc – dodał, po-
dając jej serwetkę.
Trisha spojrzała zaskoczona.
– W budynku Dragana? – upewniła się.
Skinął głową.
– Proszę mu powiedzieć, że Gent panią przysyła.
– Gent? Dobrze – potwierdziła. Nie miała pojęcia, że
w tamtym biurowcu są jakieś banki. – Na którym piętrze?
Jak nazywa się (cid:28) rma? – wypytywała z niepokojem.
Pobierz darmowy fragment (pdf)