Darmowy fragment publikacji:
PROLOG
W czasie gdy niemal wszystkie zachodnie krainy, jedna po
drugiej, ulegały podbojom Serenów, zwycięskich najeźdźców ze
Wschodu, jedna Nemrovia stawiła im skuteczny opór. Jako wy-
spa narażała się w ten sposób na ryzyko odcięcia od wymiany
handlowej ze stałym lądem, toteż wszystkie znajdujące się na niej
królestwa, czy to ludzi, elfów, czy krasnoludów, zawiązały niefor-
malny sojusz. Na mocy układu powołano do istnienia Zakon Białej
Gwiazdy, zrzeszający rycerzy wszelkich maści i narodowości, któ-
rych jednoczył jeden cel: wypędzenie znienawidzonych konkwista-
dorów z powrotem tam, skąd przyszli. Zhierarchizowana struktura
Zakonu, jak w regularnym wojsku, przedstawiała wysoki poziom
wyszkolenia, a nie było tam ograniczeń pochodzenia czy majątku,
toteż służba w jego szeregach stanowiła doskonałą alternatywę dla
tych walecznych ludzi oraz przedstawicieli innych ras, którzy nie
widzieli dla siebie perspektyw we własnych rodzinnych stronach.
Z tego powodu Zakon posługiwał się własnym honorowym kodek-
sem rycerskim, który musiał zaakceptować każdy, kto do niego do-
łączał, bez względu na to, z jakiego plemienia pochodził. Musiał
więc być możliwy do zaakceptowania dla wielu, skoro szeregi tej
organizacji rosły, a bracia zyskiwali wdzięczność kupców i ich kom-
panii handlowych, których interesów bronili przed Serenami oraz
dzikimi koczownikami z puszcz pomiędzy stolicą Serenii, Ekinef,
a Aynaspą, z której było najbliżej do Nemrovii, na lądzie i morzu.
Złą sławą cieszyli się natomiast wśród swych wrogów, z którymi to-
czyli wojny podjazdowe, coraz bardziej wysuwając się na wschód.
Toteż rodziły się przeróżne spiski, mające na celu ich wyelimino-
wanie. Nie było to takie proste, gdyż rycerze Zakonu nie nosili
3
wyróżniających ich szat, a jego rozproszeni członkowie byli nie-
mal wszędzie – na dworach królewskich, w majątkach szlachetnie
urodzonych, wśród zwykłych wojaków, cywili, a nawet na wsiach.
Serenowie jednak uderzyli – jednej nocy zaatakowali w wie-
lu miejscach. Ich wywiadowcy zdobyli wiadomości o niektórych
z braci i urządzili na nich zasadzkę w ich własnych domach, aby
przestraszyć pozostałych. Jednym z nich był kapitan Lornac, który
w pojedynkę powstrzymywał napastników na tyle długo, aby jego
żona zdołała ujść z ich kilkuletnią córeczką.
Ailing, w której żyłach płynęła krew elfów, postanowiła w osta-
teczności wysłać małą Gilmenę do swoich pobratymców, gdzie po-
winna być bezpieczna. Została jednak dostrzeżona – jasnowłosa,
ubrana na biało, lśniła niczym księżyc na nocnym niebie – i ruszo-
no za nią w pościg. Jako żona członka Zakonu, również do niego
należała, choć nie było to regułą. Natomiast wszyscy członkowie
rodzin braci byli objęci przezeń ochroną. I właśnie w tym Ailing
dostrzegała szansę dla swego dziecka, gdyby małej nie udało się do-
trzeć na miejsce. Ona sama, choć niepewna losu męża, postanowiła
walczyć o ocalenie, wierna regule Zakonu.
Sereni mieli śmigłe konie, ale jeszcze szybsze strzały, a ich ko-
czowniczy styl życia na pustyni sprawił, że posługiwali się łukiem
niebywale biegle. Ranna elfka została niebawem otoczona i zmu-
szona do walki z siodła. Ponieważ chroniła dziecko, nie była w sta-
nie oprzeć się przeważającej sile przeciwnika. Czując zbliżającą się
śmierć, zdjęła z palca pierścień z wizerunkiem nietoperza, dowód
przynależności do Białych Gwiazd, i dała go swej córce z przykaza-
niem, aby go nie zgubiła, po czym klepnęła konia i niebawem kary
rumak z przywiązaną do niego dziewczynką znikł w mroku nocy.
Kilku napastników rzuciło się za nim, ale Ailing zmusiła ich walki
ze sobą. Nie zauważyła więc, że jeden z oprawców posłał za małą
obłok czarniejszy od otaczających ich ciemności, który niestety tra-
fił cel. U ludzi na pewno powodował śmierć na skutek uszkodzenia
mózgu, na zwierzęta (lub elfy) jego wpływ nie był ustalony.
W ostatnich chwilach elfka otworzyła swój umysł, aby za po-
mocą myśli pokazać Gilmenie drogę, którą powinna się udać. Nie
4
wiedziała jednak, czy jej przekaz trafił do adresatki, gdyż przestała
widzieć i odczuwać cokolwiek.
– Gówniara zwiała! – warknął ten z Serenów, który zabił Ailing.
– Gońmy ją!
– Nie musimy – odparł mu inny, wyglądający na ich przywód-
cę. – Niedaleko odjedzie. Nie zagrażają nam elfickie dzieci, tylko
ich rodzice, a to mamy już z głowy. Ten bachor nawet nie zdąży
dorosnąć. Wkrótce dzikie zwierzęta zajmą się nią i jej koniem.
5
Rozdział I
UTRACONA MIŁOŚĆ
Po okresie równym przeminięciu dwóch pokoleń ludzkich Nem-
rovia jako jedyna pozostała wolnym krajem. Aby odciągnąć od
siebie niebezpieczeństwo, król Nadian postanowił wysłać swe woj-
ska na Aynaspę, najbliższy południowym brzegom wyspy półwy-
sep, i wydać wojnę Serenom na terytorium dopiero niedawno przez
nich podbitym, a więc na którym jego wpływy były mniejsze. Każ-
dy liczący się klan poczytywał sobie za punkt honoru wysyłać tam
swoich przedstawicieli. Również Leunad, namiestnik północnej pro-
wincji Abotina, pożegnał swego starszego syna. Mirnar, wysoki,
barczysty, dysponujący siła zapaśnika, był dumą rodu. Urodzo-
ny przywódca, szedł przez życie przebojem, w czym pomagał mu
urok osobisty. Ojciec liczył, że właśnie z kręgów najbliższych wład-
cy przywiezie sobie żonę. Ten jednak nadal pozostawał kawalerem,
tak samo jak jego młodszy brat. To się jednak wkrótce miało zmie-
nić, właśnie za sprawą Faelina, drugiego w kolejności spadkobiercy
namiestnika. Jego matka umarła, gdy był małym chłopcem, a po-
nieważ im był starszy, tym bardziej stawał się do niej podobny
z oblicza i pełnych gracji ruchów, boleśnie przypominał ojcu tę
stratę. Leunad nie mógł się przemóc w stosunku do niego, aże-
by nie okazać słabości, uczynił go więc dowódcą straży granicznej.
W ten sposób trzymał go z dala od dworu. Nie było specjalnym
sekretem, że Faelin niejako przy okazji zacieśniał stosunki z elfa-
mi, do których ludzie odnosili się nieufnie, z wzajemnością zresztą.
Młody dowódca nie narzekał na swój los, zwłaszcza odkąd spo-
6
śród elfów przywiózł sobie narzeczoną, a raczej, jak z przekąsem
zauważył namiestnik, dziewczynę, z którą podobno gdzieś tam się
zaręczył.
– Ta dziewczyna będzie sprawiać nam tylko mnóstwo kłopo-
tów – uważał. Jego zdaniem Sirana – tak brzmiało imię wybranki
Faelina – reprezentowała typ kobiety podobnej do jego zmarłej po-
łowicy, zbyt delikatnej na żonę dla żołnierza. Przedstawiała sobą
wartość jedynie w okresie pokoju, niezdolna do oparcia się wszelkim
życiowym burzom. Ponieważ jednak jego syn również preferował
księgi i przebywanie w towarzystwie światłych mężów niż polowa-
nia czy strzelnice, choć konno jeździł wybornie, szermierzem był
zawołanym, a pływał jak ryba, toteż ojciec uznał, że dobrze się
dobrali – jak przegrany z przegraną, podsumował gorzko. Wkrót-
ce począł zastanawiać się, w jaki sposób pozbyć się niewygodnego
gościa, a jednocześnie nie narazić swego rodu na zemstę elfów.
Tymczasem Sirana była ozdobą dworu; kiedy grała lub śpie-
wała, nikt nie śmiał jej dorównać, choć wielu dziwiło się, że na-
rzeczona ich pana tańczy z dwórkami. Uczucia młodych niebawem
miały zostać wystawione na próbę, gdyż przestraszeni pojawieniem
się Serenów ludzie, zwłaszcza z okolic nadmorskich, coraz częściej
wraz z całym swym dobytkiem przenosili się do miast, a zadaniem
ludzi Faelina było chronić te karawany. Całymi dniami nie pojawiał
się w domu, nawiązując współpracę z sąsiednimi prowincjami i two-
rząc z nimi linię obrony w celu odparcia najeźdźców. Aby wypełnić
sobie czas oczekiwania, Sirana oddawała się typowo kobiecym za-
jęciom, wśród których prym wiodły kądziel i igła, lub też wypusz-
czała się na długie, konne przejażdżki, zwykle w towarzystwie kilku
dwórek, aby nie posądzono jej o niemoralne prowadzenie się przed
ślubem. Miała powody, by się tego obawiać, gdyż jednego dnia Se-
lig, młody ambitny kadet, nie odstępował jej na krok. Należał do
świty towarzyszącej jej i Faelinowi, ale tym razem w jego obecno-
ści czuła się wyjątkowo niezręcznie, dlatego dziękowała w duchu
za towarzystwo innych. Nie wszyscy mogli trzymać swe wierzchow-
ce w stajni przeznaczonej dla tych należących do szlachty, a że
z przejażdżki wrócili wyjątkowo późno, Sirana tym sobie tłuma-
czyła nalegania Seliga, aby odprowadzić ją na miejsce. On sam
7
zostawił swego rumaka w koszarach pod bramą miasta. Zastrzegła
jednak, aby poszedł z nią tylko do wrót stajni. Tymczasem Selig
wszedł za nią do środka, najwyraźniej nie rozumiejąc, że Sirana nie
życzy już sobie jego towarzystwa. Przyprowadziła swego konia do
jego boksu i zadbała o jego wygody, pozornie nie zwracając uwagi
na Seliga. Natomiast na niego jej chłód działał dokładnie odwrot-
nie. Przyciągnął do siebie dziewczynę, a ona nawet przez materiał
sukni czuła jego rozpalone dłonie.
– Czyż nie domyślasz się, co do ciebie czuję, wychowanko el-
fów? – wypalił; dawno skrywane namiętności znalazły ujście tego
wieczora. – Dlaczego nie dasz mi szansy, abym cię kochał?
Strąciła jego ręce ze swych barków.
– Ponieważ moje serce należy do innego.
Selig zadrżał; wiedział, o kim mówiła. Przywiązanie do dowódcy
walczyło w nim z egoistyczną miłością własną. Jednak był przede
wszystkim rycerzem, nienawykłym do wymuszania czegokolwiek na
kobiecie siłą. Toteż odwrócił się i skierował ku wyjściu. W progu
raz jeszcze spojrzał na smukłą figurkę, znieruchomiałą pośrodku
stajni.
– On cię opuścił. Wiesz dobrze, że powinien pojąć za żonę ko-
bietę równą sobie.
– Wyjdź, Seligu.
– Ja ci mogę zaofiarować moją miłość, ramię, dom. Wszystko,
zawsze i wszędzie.
– Wyjdź – powtórzyła. Słów tych pożałowała w chwili następ-
nej. Bowiem gdy tylko Selig przekroczył próg stajni, za jego plecami
jakaś postać wyskoczyła z cienia, gdzie nie padało światło latarni,
i chwyciwszy zaskoczonego młodzika zapaśniczym chwytem, drugą
ręką błyskawicznie przebiła go mieczem. Selig zakrztusił się własną
krwią i padł na ziemię.
Z ust Sirany wyrwał się dźwięk przypominający krzyk me-
wy. Takie skrytobójstwo wydało jej się tak nieprawdopodobne tu,
w zamku w Abotmar, że nie pomyślała o obronie własnej. Ze szlo-
chem przypadła do Seliga i ułożyła jego głowę na swych kolanach.
Już konał; zwrócił tylko na nią gasnące spojrzenie, a jego ręka
8
drgnęła, jakby chciał coś wskazać. Zaraz jednak opadła bezwład-
nie.
– Będziesz po nim rozpaczać? – usłyszała za plecami. Stał tam
Thur, dowódca straży miasta; z tego, co wiedziała – pupilek Leu-
nada, który dla namiestnika (i kariery) zrobiłby wszystko. Nie była
zdolna przemówić.
– Oto wiadomość od mego pana dla ciebie, mała wydro. Jutro
o świcie znajdą jego ciało. Parę osób dostrzeże, jak prałaś swą
suknię z krwi – tu wyczyścił ostrze o jej szatę. – Za mord płaci się
gardłem nie tylko w Abotinie, ale i w całej Nemrovii. Sąd wyda
wyrok i wykona go, zanim twój ukochany Faelin powróci.
– Nie. . . – wreszcie odzyskała głos. – Zaprzeczę. . .
– I któż uwierzy obcej przybłędzie? Zbyt wielu widziało, jak
dziś cały dzień Selig zalecał się do ciebie, a ty go odtrącałaś. Motyw
jest jasny – chciałaś zamknąć usta natarczywemu kochankowi, aby
Faelin o niczym się nie dowiedział.
Sirana wiedziała, że nie były to czcze pogróżki. Pytanie po-
winno bowiem brzmieć: komu uwierzy Faelin? Ojcu, którego znał
całe życie, czy jej – kobiecie, którą pokochał, ale która była obca
jego rodakom? Jak mogła go zmuszać do wyboru między rodziną
a sobą – dwiema miłościami? Co mam robić? – pytała samą siebie.
Niechcący powiedziała to głośno.
– Możesz pozostać w mieście, gdzie czeka cię sąd i śmierć. Ale
znaj łaskę Leunada. Możesz też w tej chwili ruszyć precz z Lah
i nigdy doń nie powrócić. Ja ukryję zwłoki tak dobrze, że będą
musieli wszcząć śledztwo co do jego zaginięcia. . . To da ci wystar-
czająco dużo czasu na ucieczkę. Będziesz zbiegiem, ale żywym. To
chyba dla ciebie nic nowego? – zakończył kpiącym tonem. Dotknął
jej włosów, by odsłonić spiczaste elfickie ucho. – Co wybierasz?
Miłość czy wolność?
Nie wiedziała, jak długo siedziała na zimnych kamieniach, z cia-
łem Seliga w ramionach. Przez łzy ledwo widziała twarz rycerza.
Poczuła, jak gdyby mroczny cień, głębszy od nocy, wokół siebie.
Powróciło wspomnienie czarnego tchu z dzieciństwa. Zmusiła się
do działania, aby odeprzeć zmory.
Noc upływała. Nie miała czasu na powrót do swej komnaty; co
9
zresztą miałaby stamtąd zabierać? Wszystko, co było jej niezbęd-
ne, miała przy sobie. Ściągnęła tylko kaptur na głowie i otuliła się
mocniej płaszczem, jakby ją coś zmroziło. Kiedy wróciła do stajni
po konia, Thur wiedział już, co postanowiła, gdyż zajął się uprząt-
nięciem ciała Seliga. Uśmiechnął się pogardliwie, kiedy mijała go
kłusem, znikając jak duch w mroku krętych uliczek.
– Zamknę za tobą wrota! – parsknął.
Zjeżdżając w dół, Sirana przyspieszała. Stukot końskich kopyt
na bruku rozdzierał w jej uszach nocną ciszę niczym trzaski bata.
Wartownicy przy bramie rozpoznali ją, toteż przepuścili bez trudu.
Skierowała się na północ, w stronę Szarego Lasu. Dar Rzeki udawa-
ła się do jedynego domu, jaki znała, gdzie ją wychowano i nauczono
wszystkiego, co pamiętała – do Ostel.
Po dwóch dniach wyczerpującej jazdy przekroczyła granice
Abotiny. Strażników się nie obawiała, gdyż jakkolwiek byli bie-
gli w rycerskim rzemiośle i znali teren, to jeszcze żaden człowiek
nie dorównał elfowi w sztuce kamuflażu. Następnego ranka dotarła
do portu w Ari. Jeśli chciała jak najszybciej dotrzeć do swoich,
powinna wybrać drogę morską, gdyż nie miała innego sposobu na
uniknięcie ludzkich siedzib, a obawiała się listu gończego rozesłane-
go za nią po całej wyspie. Tam wsiadła na pierwszy statek, którego
kapitan zgodził się ją zabrać wraz z koniem. Miała też nadzieję, że
szum morskich fal wpłynie kojąco na jej umysł i pozwoli jej myślom
płynąć swobodnie, lecz bystro jak potok, a nie rwać się, natrafiając
na przeszkody, by zupełnie stracić nurt. Tymczasem jedyne co jej
przychodziło do głowy, to porównanie swego życia do wzburzonych
fal, rozbijających się o skalisty brzeg.
Wysiadła na najbliższym postoju, gdyż na dłuższą żeglugę nie
starczyło jej pieniędzy. Odtąd pozwalała sobie tylko na krótkie po-
pasy, jakby trawiła ją gorączka. Ukrywała się po lasach, korzystając
z gościnności faunów i driad, ale wiedziała, że nie powinna jej nad-
używać, gdyż leśny ten ludek z reguły nie wtrącał się w sprawy
innych plemion, nie chciała go więc narazić na niebezpieczeństwo.
Odnosiła wrażenie, że otoczenie odzwierciedla stan jej ducha: drze-
wa strącały na zimę pożółkłe liście, bez nadziei na powrót w nie
10
życia, tak jak ona traciła nadzieję na spełnienie swej miłości. A kie-
dy zabrakło na nich liści, nagie gałęzie drętwiały pod wpływem co-
raz bardziej dających się we znaki mrozów. Dopiero śnieg otuli je
puszystą kołderką, aby pod nią wciąż krążyły życiodajne soki. Cze-
kały wiosny, by na nowo pokazać swą siłę. Tyle że Sirana uważała
się za zbyt słabą, by tego doczekać. Bardzo pragnęła móc oprzeć się
wichurom losu. Ale do tego potrzeba dobrego zakorzenienia, a ona
go nie miała.
Po dwóch tygodniach wędrówki, z której najbardziej cieszył się
Angus, dotarła do gór, zwanych przez ludzi Krańcowymi, jako że
nigdy nie udało im się ich przekroczyć. Drogę przez nie znały tylko
żyjące tam krasnoludy i te z nielicznych elfów, które za nimi za-
mieszkiwały. Te pierwsze, z natury harde i podejrzliwe, w związku
z nieustannymi potyczkami z dzikimi monstrami, które pojawiły się
wraz z podjazdami Serenów, uczyniły ze swych skalnych korytarzy
istną twierdzę. Dziewczynę przyjęły jednak życzliwie, rozpoznając
w niej tę, którą wiele lat wcześniej znalazły jako małą dziewczynkę,
bez przytomności i bez pamięci. Z tego względu oddali ją Mano-
sowi i Taril, którzy jako władcy sąsiadujących z nimi elfów i ich
przyjaciele, cieszyli się wśród nich wielkim szacunkiem. Do tego
stopnia, że dali nawet Siranie niewielką eskortę. Ci towarzyszyli jej
cały dzień i całą noc, aż odprowadzili ją do swych granic.
Świt przywitał
ich szumem wodospadu. Kiedy wyszli zza
grzmiącej wody, ujrzeli już Ostel, krainę elfów, różową od blasku
wschodzącego słońca, zieloną od lasów i błękitną od wód, któ-
re można było dostrzec gdzieś na horyzoncie, jeśli się wiedziało,
w którą stronę patrzeć. Tam Siranę i jej towarzyszy powitało kilka
postaci, wyglądających jak cienie we mgle spowijającej królestwo
elfów, z ich wkomponowanymi w drzewa domami, które nocą roz-
świetlały lampiony niczym setki gwiazd. To tu Sirana czuła się jak
w domu, gdyż innego nie znała. Natychmiast padła na swe dawne
łoże, a poduszka niebawem zwilgotniała od jej łez.
Leżała plecami do drzwi, dlatego nie zauważyła wejścia Mano-
sa. Wyższy do niej, przewodził wspólnocie elfów, ukrytej na tej nie-
dostępnej wyspie. Świadczyły o tym jego bogato wyszywane w ro-
ślinne wzory szaty i ich wyszukany krój. Ciemne włosy opadające
11
mu na ramiona sprawiały, że w wyjątkowych chwilach jego twarz
jaśniała jak gwiazda na nocnym niebie, teraz jednak przypominała
ponury jesienny zmierzch.
– Wróciłaś, Nimel – odezwał się po dłuższej chwili. Dopiero
wówczas odwróciła się i wyciągnęła ku niemu ręce, szukając po-
ciechy. Manos usiadł przy niej na łóżku i przytulił ją jak ojciec,
którym był dla niej w istocie.
Łkając, opowiedziała mu wszystko, nie tając żadnego wydarze-
nia owej najstraszniejszej nocy jej życia. Została cierpliwie wysłu-
chana i zrozumiana, a na tym w tej chwili niezmiernie jej zależało.
– Poczułam się taka bezsilna – dodała na zakończenie – dlatego
uciekłam. Dlaczego nie jestem w stanie walczyć nawet o to, co
jest dla mnie najważniejsze? Nienawidzę samej siebie za to, że nie
potrafię mówić innym „nie”, kiedy trzeba, nienawidzę siebie za tę
słabość.
– Nimel, możesz nie cierpieć jakiejś cechy swego charakteru,
ale nie mów o nienawiści; jest to bowiem najbardziej destrukcyjne
uczucie, którego obyś nigdy w pełni nie poznała. . .
– Poznałam, już poznałam! – W ruch poszły pięści.
– Skoro tak mówisz i tak się zachowujesz, to chyba wiesz, co
chcę ci teraz powiedzieć. Spróbuj zwalczyć w sobie tę najgorszą ce-
chę. Pracuj nad nią. Dopiero gdy ci się to nie uda, będziesz musiała
nauczyć się z nią żyć.
– Ale ja właśnie walczyć nie umiem!
– Ach tak, twój instruktor mówił mi, że wzdragasz się podnieść
rękę na jakąkolwiek żywą istotę. . . Nie jest to wada, albowiem życie
należy szanować. Jednak do tej reguły są wyjątki i musisz okazać
żelazną wolę w ich obliczu. Porozmawiam z Emolasem i przekonam
go, aby wznowił z tobą lekcje fechtunku, jeśli czujesz się na to
gotowa.
Dziewczyna poderwała się z miejsca, ocierając łzy, które wydały
jej się niegodne wojowniczki.
12
Pobierz darmowy fragment (pdf)