Darmowy fragment publikacji:
Opowieść balii1
Spisana ku powszechnej poprawie ludzkości.
Diu multumque desideratur2.
Do której dołączono
Sprawozdanie z bitwy między starożytnymi
i nowożytnymi książkami w Bibliotece
Świętego Jakuba
Basima eacabasa earnaa irraurista, diarba da caeotaba fobor
camelanthi3.
Iren. Lib. I. C. 18.
—— Juvatque novos decerpere flores,
Infignemque meo capiti petere inde coronam,
Unde prius nulli velarunt tempora Musæ. Lucret4.
1 Opowieść balii (A tale of a tub) – przysłowiowo błaha, bezsensowna
opowiastka. Angielskie tub oznacza też skrzynię, kadź, beczkę. Określeń
tub-preaching (kazanie w beczce albo z beczki) i tub-men używano prze-
ciwko purytanom i odszczepieńcom w czasie angielskiej wojny domowej
i później. Możliwa jest też aluzja do Diogenesa, który mieszkał w beczce,
a kiedy wojsko Filipa Macedońskiego zagroziło Koryntowi, zaczął ją to-
czyć w tę i z powrotem, by nie wydać się jedynym bezczynnym człowie-
kiem w mieście [przyp. tłum.].
2 Diu multumque desideratur – „na którą bardzo czekano od długiego
czasu” [przyp. tłum.].
3 Słowa używane rzekomo w gnostyckim rytuale, cytowane przez
Swifta za św. Ireneuszem, który interpretował ich znaczenie następująco:
„Wzywam to, co jest ponad wszelką potęgą ojca, co zwie się światłem
i duchem i życiem, bowiem ty panowałeś w ciele” [przyp. tłum.].
4 Cytat z De rerum natura Lukrecjusza. W przekładzie Edwarda
Szymańskiego: „Stopą niczyją zdeptuję szlaki Pieryd. / Miło do czystych
44
Jonathan Swift
Inne traktaty tego samego autora, które niezwłocznie ukażą
się drukiem, a w większości są wspomniane w poniższych roz-
prawach.
Charakterystyka dzisiejszego grona błyskotliwych umysłów
na tej wyspie.
Panegiryczny esej o liczbie TRZY.
Dysertacja o najważniejszych utworach Ulicy Gryzipiórków.
Wykłady o przeprowadzaniu sekcji natury ludzkiej.
Panegiryk o świecie.
Analityczna rozprawa o zapale, rozpatrywanym historio-
-teo-fizyko-logicznie.
Powszechna historia uszu.
Skromna obrona poczynań motłochu we wszystkich epokach.
Opis królestwa absurdów.
Podróż w głąb Anglii, spisana przez znakomitą osobistość
w Terra Australis incognita5, przełożona z oryginału.
Krytyczny esej o sztuce obłudnego gadania, rozpatrywane-
go filozoficznie, fizycznie i muzycznie.
Apologia etc.
Gdyby ludzkością kierowały na równi dobra i zła natura,
mógłbym oszczędzić sobie kłopotu z tą apologią; bowiem re-
akcje czytelników, z jakimi spotkała się niniejsza rozprawa,
świadczą o tym, że aprobuje ją ogromna większość ludzi o wy-
robionym smaku; jednak zdarzyły się ze dwa czy trzy traktaty
napisane otwarcie przeciwko niej i wiele innych, które przygod-
nie z nią igrały; nie pamiętam zaś, żeby opublikowano choćby
słowo w jej obronie czy nawet cytat świadczący na jej korzyść,
nie licząc łaskawego autora wydanej niedawno rozmowy deisty
z socynianinem6.
krynic przystąpić pierwszy z ludzi / I nieskalaną wodą żar własnej pier-
si studzić. / Milej Muz kochankowi iść wzwyż po takie wieńce, / Które
ozdobią skronie mnie i nikomu więcej”. Lukrecjusz, O naturze wszechrze-
czy, Warszawa 1957 [przyp. tłum.].
5 Terra Australis incognita – Australia [przyp. tłum.].
6 Chodzi o utwór Francisa Gastrella The Principles of Deism Truly
Represented and Set in a Clear Light, in Two Dialogues between a Scep-
Opowieść balii
45
Toteż skoro niniejsza książka zdaje się tak pomyślana, by
żyć przynajmniej dopóty, dopóki nasz język i smak nie ulegną
poważniejszym przemianom, rad jestem dołączyć do niej tę oto
apologię.
Przeważająca część książki ukończona została ponad trzy-
naście lat temu, w 1696 roku, czyli osiem lat przed jej publika-
cją. Autor był wówczas młody, u szczytu inwencji, ze świeżymi
lekturami w głowie. Poprzez rozmyślania i częste rozmowy usi-
łował pozbyć się tak wielu rzeczywistych uprzedzeń, jak tylko
potrafił; mówię „rzeczywistych”, zdawał sobie bowiem sprawę,
do jakich niebezpiecznych wysokości posuwali się niektórzy
w swoim wyobrażeniu o tym, co jest uprzedzeniem. Przygoto-
wany w ten sposób, uznał, że liczne, rażące wypaczenia religii
i nauki mogą dostarczyć tworzywa dla satyry, która niosłaby
pożytek i rozrywkę; i postanowił obrać zupełnie nowy styl, po-
nieważ świat zbyt długo już dostawał mdłości od niekończących
się powtórzeń na każdy temat. Zaplanował przeto, że nadużycia
religijne przedstawi w alegorii o płaszczach i trzech braciach,
która miała utworzyć trzon rozprawy. Zaś o nadużyciach w ob-
rębie nauki wolał opowiedzieć, wprowadzając dygresje. Był
wówczas młodym dżentelmenem bywałym w świecie i pisał dla
ludzi takich jak on; toteż aby ich oczarować, postawił na swobo-
dę pióra, co niekoniecznie harmonizuje z dojrzalszym wiekiem
i poważniejszym usposobieniem, i co mógłby łatwo poprawić za
pomocą kilku skreśleń, gdyby był w posiadaniu swoich papie-
rów na rok czy dwa przed publikacją.
Nie żeby zamierzał korygować swój sąd zgodnie z chybio-
nymi narzekaniami zgorzknialców, zazdrośników, głupców
i ludzi bez smaku, o których wspomina z pogardą. Przyznaje,
że zdarza się wiele młodzieńczych wybryków, które zasługują
na reprymendę ze strony mądrych i poważnych osób. Lecz pra-
gnie odpowiadać tylko za to, czemu w istocie zawinił, i życzył-
by sobie, żeby nie zwielokrotniać jego błędów przez nieuczone,
wymuszone i nieżyczliwe interpretacje, jakich dopuszczają się
ci, którzy ani nie mają na tyle otwartości, by założyć obecność
szlachetnych znaczeń, ani na tyle gustu, by rozpoznać prawdę.
To rzekłszy, autor gotów jest oddać życie, jeżeli można z tej
tick and a Deist (1708) [przyp. tłum.].
46
Jonathan Swift
książki uczciwie wywieść choćby jedną opinię sprzeczną z reli-
gią czy moralnością.
Dlaczego jakikolwiek duchowny w naszym kościele miałby
się złościć, widząc, że demaskuje się szaleństwa fanatyzmu i za-
bobonu, choćby w najbardziej ośmieszającej formie, skoro jest
to być może najskuteczniejszy sposób, żeby je leczyć lub przy-
najmniej powstrzymać od dalszego rozprzestrzeniania się? Poza
tym niniejsza książka, chociaż nie była przeznaczona do studio-
wania przez duchownych, wykpiwa tylko to, przeciwko czemu
oni sami wygłaszają kazania. Nie zawiera niczego, co mogłoby
ich rozdrażnić przez najlżejszą choćby obrazę ich osób czy peł-
nionych przez nich funkcji. Sławi Kościół anglikański jako naj-
doskonalszy ze wszystkich w swojej dyscyplinie i doktrynie; nie
popiera żadnej opinii, którą duchowni odrzucają, ani też nie po-
tępia tych, które oni przyjmują. Jeśli to od nich zależało, jak wy-
korzysta się rozżalenie kleru, mogli, moim skromnym zdaniem,
skierować je na bardziej odpowiedni przedmiot: nondum tibi
defuit hostis7; mam na myśli tych ociężałych pismaków-analfa-
betów, o reputacji rozpustników, żyjących występnie, zrujnowa-
nych, którzy ku hańbie zdrowego rozsądku i pobożności są chci-
wie czytani tylko ze względu na siłę zuchwałych, fałszywych,
świętokradczych twierdzeń, pomieszanych z nieokrzesanymi
uwagami o kapłaństwie i otwarcie wymierzonych przeciwko
każdej religii; słowem, głoszących zasady, które dlatego skwa-
pliwie się przyjmuje, że mają na celu usunięcie potworności, ja-
kie zgodnie z tym, co mówi ludziom religia, będą konsekwencją
niemoralnego życia. W tej rozprawie nie spotkamy się z niczym
podobnym, chociaż niektórzy raczą tak swobodnie ją potępiać.
I mam nadzieję, że nie zdarzy się już więcej to, czego zbyt czę-
sto byłem świadkiem, a mianowicie, że wielu spośród czcigod-
nego grona duchownych nie zawsze subtelnie odróżnia swoich
wrogów od przyjaciół.
Gdyby intencje naszego autora spotkały się z bardziej rze-
telną interpretacją ze strony tych, których nazwisk przez szacu-
nek nie wypada mu wymienić, ośmieliłby się może dokładniej
przyjrzeć książkom napisanym przez tego czy innego z autorów
7 Nondum tibi defuit hostis – „jak dotąd [Rzymie] nigdy nie brakowa-
ło ci wroga”. Lukan, De bello civili [przyp. tłum.].
Opowieść balii
47
przedstawionych wyżej, bowiem sądzi, że ich błędy, niewiedzę,
tępotę i łajdactwo umiałby wytropić i obnażyć w taki sposób,
że osoby, które w powszechniej opinii są nimi zarażone, prędko
i ze wstydem pozbyłyby się owych przywar; lecz obecnie porzu-
cił już te zamiary, skoro najważniejsi dostojnicy na najważniej-
szych stanowiskach raczą myśleć, że kpina z wypaczeń religii,
które i oni muszą ganić, jest bardziej niebezpieczna niż próba
wyrwania samych fundamentów wiary, uznawanych przez
wszystkich chrześcijan.
Autor rozprawy uważa, że to nieuczciwe, aby ktokolwiek
podejmował się ostatecznie ustalić jego nazwisko; wszak przez
cały czas ukrywał się przed większością najbliższych przy-
jaciół; jednak co poniektórzy posunęli się nawet o krok dalej
i oświadczyli, że jeszcze inna książka8 jest dziełem tej samej
ręki; co do czego, jak zapewnia autor, całkowicie się mylą, zaś
on nawet nie czytał tamtego utworu; jaskrawy przykład na to,
jak mało prawdy jest często w ogólnych założeniach czy domy-
słach wysnutych z podobieństw stylu albo sposobu myślenia.
Autor wierzy, że gdyby napisał książkę o nadużyciach w ob-
rębie prawa czy fizyki, profesorowie obu tych dziedzin byliby
nie tylko dalecy od oburzenia, lecz dziękowaliby mu za trud,
jaki sobie zadał, szczególnie jeżeli w swoich zarzutach zrobił-
by szlachetny wyjątek dla autentycznej pracy naukowej; lecz
z religii, jak mówią, nie wolno kpić, i mówią prawdę; a jednak
na pewno można kpić z jej wypaczeń, bowiem najbanalniejsza
w świecie maksyma poucza nas, że choć religia jest najlepszą
z rzeczy, jej wypaczenia są prawdopodobnie najgorszą.
Rozumny czytelnik nie mógł nie dostrzec jednego: że w ni-
niejszej rozprawie niektóre z passusów pozornie najbardziej
podatnych na zarzuty, są tym, co zwie się parodią, gdzie autor
uosabia styl i postawę innych pisarzy, których zamierza zdema-
skować. Podam jeden przykład, znajduje się on na stronie 519.
8 List entuzjazmu [przyp. aut.].
Jego autor to Anthony Ashley Cooper, książę Shaftesbury, a pełna
nazwa brzmi: A Letter concerning Enthusiasm, to my Lord ***** (List do-
tyczący entuzjazmu, do mojego Lorda *****, 1708). Ukrytym adresatem
listu był lord Sommers [przyp. tłum.].
9 W oryginalnym wydaniu [przyp. tłum.].
48
Jonathan Swift
Krytykuje się tam Drydena, L’Estrange’a10 i paru innych – ich
nazwiska pominę – którzy, spędziwszy życie na wichrzyciel-
stwie i apostazjach oraz dopuściwszy się wszelkich możliwych
występków, chcieli uchodzić za męczenników w imię lojalności
i religii. Wszak Dryden w jednej z przedmów, odnosząc się do
swoich zasług i cierpienia, powiada nam, że dzięki Bogu uzbroił
się w cierpliwość; w ten sam sposób wyraża się też w innych
miejscach; a i L’Estrange często używa podobnego stylu; i wie-
rzę, że czytelnik znajdzie więcej osób, do których da się zasto-
sować ten passus; lecz tyle wystarczy, by dać wskazówki tym,
którzy być może nie dostrzegli intencji autora.
Są trzy lub cztery inne passusy, z których uprzedzeni lub
nieświadomi czytelnicy usilnie wydobywali aluzje do nieszla-
chetnych treści, tak jakby uderzały one w jakieś religijne do-
gmaty. W odpowiedzi na to autor protestuje i solennie zapew-
nia, że jest całkowicie niewinny i nigdy nie przypuszczał, że
jakakolwiek z jego wypowiedzi mogłaby choć w najmniejszym
stopniu skłaniać do takich interpretacji, które on podejmie się
wyprowadzić równie uczciwie z najbardziej niewinnej książ-
ki świata. Każdy czytelnik uzna za oczywiste, że nie była to
część zamysłu ani planu autora, bowiem zauważa on jedynie
nadużycia, co do których zgadzają się wszyscy wierni Kościoła
anglikańskiego, zaś do tematu rozprawy nie należało wtrącanie
się w inne sprawy niż w te, o które spierano się od czasów re-
formacji.
Weźmy na przykład fragment o trzech drewnianych machi-
nach wspomnianych we wstępie: w pierwotnym manuskrypcie
był też opis czwartej, lecz ci, którzy znaleźli się w posiadaniu
papierów, wykreślili go, bowiem ich zdaniem miał w sobie coś
z satyry, którą uważali, jak przypuszczam, za zbyt dosłowną;
10 John Dryden (1631–1700) – poeta i dramatopisarz. Urodzony w pu-
rytańskiej rodzinie szlacheckiej, po restauracji wybrał wierność królowi
i przeszedł na katolicyzm prawdopodobnie na początku 1685 roku, tuż
przed wstąpieniem na tron Jakuba II.
Sir Robert L’Estrange (1616–1704) – wydawca, tłumacz, pamflecista,
szpieg. Za panowania Karola II Stuarta, po wprowadzeniu w 1662 roku
ustawy o licencjonowaniu druku – nadzorca i cenzor prasy. W trakcie
całej swojej kariery był opłacanym rzecznikiem rojalistów, miał opinię
człowieka skorumpowanego [przyp. tłum.].
Opowieść balii
49
toteż byli zmuszeni zmienić liczbę cztery na trzy, z czego ten
i ów usiłował wycisnąć niebezpieczny sens, jakiego autor nigdy
nie miał na myśli. I w istocie koncept został na poły zepsuty
przez zmianę liczb; bowiem czwórka jest o wiele bardziej kaba-
listyczna, a zatem lepiej eksponuje rzekomą moc liczb, zabobon,
o którego wykpienie tam chodziło.
Warto też zauważyć, że przez całą książkę biegnie nitka iro-
nii, którą ludzie o wyrobionym smaku dostrzegą i wyodrębnią
i która sprawi, że niejeden poczyniony zarzut okaże się słaby
i bez znaczenia.
Chociaż ta apologia ma przede wszystkim dostarczyć satys-
fakcji przyszłym czytelnikom, to być może nie trzeba zwracać
uwagi na traktaty, które zostały napisane przeciwko poniższej
rozprawie, a już zdążyły utonąć w śmieciach i zapomnieniu,
zgodnie ze zwykłym losem pospolitych odpowiedzi na książ-
ki, którym przyznaje się jakąkolwiek wartość: owe riposty są
w istocie jak jednoroczne rośliny wokół młodego drzewa, które
zdają się rywalizować z nim o lato, lecz jesienią więdną i umie-
rają razem z liśćmi, a pamięć o nich ginie. Kiedy dr Eachard11
napisał książkę o pogardzie dla kleru, natychmiast wyrosły rze-
sze polemistów i gdyby on swoimi ripostami nie podtrzymał
pamięci o nich, wcale by dzisiaj nie było wiadomo, że kiedy-
kolwiek ktoś mu odpowiedział. Naturalnie zdarzają się wyjątki,
kiedy wielki geniusz uważa za warte zachodu, by zdemaskować
niemądry utwór; i tak do dzisiaj z przyjemnością czytamy od-
powiedź Marvela12 udzieloną Parkerowi, chociaż książka, któ-
rej owa riposta dotyczy, dawno popadła w zapomnienie; tak też
uwagi hrabiego Orrery13 będą czytane z rozkoszą, a dysertacji,
którą on demaskuje, nikt już nie znajdzie ani nie będzie szukać;
11 John Eachard, The Grounds and Occasions of the Contempt of
the Clergy and Religion Enquired into in a Letter Written to R.L. (1670)
[przyp. tłum.].
12 Andrew Marvell (1621–1678) – angielski poeta metafizyczny.
Wspomniany tutaj utwór to polemika z anglikańskim duchownym Samu-
elem Parkerem, pt: The Reherseal Transpos’d: Or Animadversions upon
a late Book Intituled A Preface (1672) [przyp. tłum.].
13 Hrabia Orrery, czyli Charles Boyle. Mowa tu o jego pracy Dr Bent-
ley’s Dissertation on the Epistles of Phalaris, and the Fables of Æsop,
Examin’d (1698) [przyp. tłum.].
50
Jonathan Swift
lecz to nie są przedsięwzięcia dla pospolitych rąk i nie należy
się ich spodziewać częściej niż raz czy dwa w przeciągu stu-
lecia. Ludzie byliby bardziej wstrzemięźliwi w traceniu czasu
na takie zadanie, gdyby tylko brali w rachubę, że aby skutecz-
nie odpowiedzieć na książkę, potrzeba więcej wysiłku i zręcz-
ności, więcej dowcipu, wiedzy i rozumu niż użyto podczas jej
pisania. Dżentelmenów, którzy zadali sobie ów trud w związ-
ku z niniejszą rozprawą, autor zapewnia, że jest ona efektem
wieloletnich studiów, inwencji i obserwacji i że często więcej
skreślał niż zostawiał, a gdyby jego papiery nie były przez dłu-
gi czas w cudzym posiadaniu, wprowadziłby dalsze, surowsze
poprawki. Zatem czy naprawdę myślą, że taką budowlę można
bombardować kulkami brudu, choćby je wypluwały najbardziej
zatrute usta? Autor widział utwory zaledwie dwóch polemistów;
jeden z nich najpierw ukazał się jako dzieło nieznanej ręki, lecz
później przyznał się do niego człowiek, który przy różnych oka-
zjach objawił niemałe poczucie humoru14. Szkoda, że jakakol-
wiek okoliczność jest w stanie zmusić go do takiej pochopności
w utworach, które inaczej mogłyby często być zabawne. Lecz są
też inne oczywiste przyczyny jego niepowodzenia: pisał wbrew
przeświadczeniu własnego talentu i podjął się jednej z najbar-
dziej niegodnych prób w naturze: usiłował mianowicie, trudząc
się kilka tygodni, wyśmiać pracę, która kosztowała tyle czasu
i odniosła taki sukces w wyśmiewaniu innych; zapomniałem
już, w jaki sposób potraktował temat, bowiem kiedy ta riposta
ukazała się po raz pierwszy, zaledwie ją przejrzałem, podobnie
jak inni, i to wyłącznie ze względu na jej tytuł.
Druga odpowiedź pochodzi od człowieka o poważniejszym
charakterze15 i składa się w połowie z obelg, a w połowie z przy-
pisów. Właściwie ta ostatnia część udała mu się całkiem dobrze.
I nie od rzeczy był wówczas pomysł, by przyciągnąć do pam-
fletu czytelników, z których wielu zdawało się oczekiwać, że
trafi tam na jakieś wyjaśnienia trudniejszych passusów książki.
Nie można też całkowicie winić polemisty, że przedstawił nam
część obelżywą, bowiem wszyscy się zgodzą, że autor dostar-
14 William King, którego praca Some Remarks on the Tale of a Tub
ukazała się w 1704 roku [przyp. tłum.].
15 William Wotton [przyp. tłum.].
Opowieść balii
51
czył mu wystarczającej prowokacji. Stanowczy sprzeciw budzi
jednak sposób, w jaki ów dżentelmen ją potraktował, bardzo
niewłaściwy dla jednej ze sprawowanej przez niego funkcji.
Znakomita większość czytelników uznała, że w niewybaczal-
nej formie wymierzył on pióro przeciwko pewnemu wielkiemu,
żyjącemu jeszcze wtedy człowiekowi16, powszechnie szanowa-
nemu za wszystkie zalety, jakie tylko mogą się złożyć na wspa-
niałą osobowość; widziano, z jakim upodobaniem i przejęciem
pamflecista nazwał tego szlachetnego pisarza swoim wrogiem
i dobrze skierował ostrze satyry, gdyż mówiono mi, że Sir W.T.,
będąc u kresu, czuł się dostatecznie upokorzony. Wszyscy ro-
zumni i kulturalni ludzie natychmiast chwycili za broń z obu-
rzenia, które przeważyło nad ich pogardą, gdyż obawiali się
skutków takiego przykładu; i urosło to do przypadku Porsenny:
idem trecenti juravimus17. Krótko mówiąc, sprawy dojrzały już
do powszechnej rebelii, kiedy mój lord Orrery nieco ostudził
nastroje i uciszył wzburzenie. Lecz jego Lordowska Mość zaj-
mowała się przede wszystkim innym antagonistą18, a ponieważ
konieczne było, w celu uspokojenia umysłów, aby i ten oponent
dostał reprymendę, po części przyczyniło się to do powstania
rozprawy o bitwie książek; nadto zaś autor zadał sobie trud, by
umieścić jedną czy dwie uwagi o tym dżentelmenie w niniejszej
książce.
Ów polemista raczył skrytykować mniej więcej tuzin pas-
susów, których obroną autor nie zamierza się kłopotać, poza
upewnieniem czytelnika, że wspomniany myśliciel przeważnie
całkowicie się myli i narzuca interpretacje, jakie pisarzowi ni-
gdy nie przyszły do głowy, ani z pewnością nie przyjdą żadne-
mu otwartemu czytelnikowi o dobrym guście; przyznaje, że naj-
16 Wielki, żyjący jeszcze wtedy człowiek – Sir William Temple, który
umarł w 1699 roku [przyp. tłum.].
17 Idem trecenti juravimus – „trzystu z nas przysięgło to samo”.
Lucius Annæus Florus, Epitoma Gestorum Romanorum. Aluzja do opi-
su oblężenia Rzymu przez Etrusków. Rzymski bohater Mucjusz Scewola
dostał się do obozu Etrusków, by zabić ich króla, Larsa Porsennę. Gdy go
schwytano, włożył rękę w ogień i ostrzegł Porsennę, że trzystu jego towa-
rzyszy przysięgło, że porwą się na ten sam czyn [przyp. tłum.].
18 Inny antagonista: Richard Bentley (Charles Boyle, Dr Bentley’s
Dissertation on the Epistles of Phalaris…) [przyp. tłum.].
52
Jonathan Swift
wyżej dwa czy trzy ustępy sformułowane są nieostrożnie, za co
pragnie przeprosić i usprawiedliwić się, jak to już uczynił, swoją
młodością, szczerością wypowiedzi i tym, że nie był w posia-
daniu własnych papierów wówczas, gdy ukazały się drukiem.
Jednak polemista obstaje przy swoim i mówi, że najbardziej
nie podoba mu się sam zamysł; lecz ja powiedziałem już, co
nim było, i wierzę, że nie ma w Anglii nikogo, kto może zrozu-
mieć tę książkę, jeżeli kiedykolwiek wyobrażał sobie, że jest ona
czymś innym niż demaskacją nadużyć oraz wypaczeń w nauce
i religii.
Dobrze byłoby natomiast wiedzieć, jaki zamysł przyświecał
temu myślicielowi, kiedy kończył swój pamflet przestrogą dla
czytelników, aby przypadkiem nie sądzili, że dowcip autora jest
całkiem oryginalny; na pewno musiała być w tym chęć ukoje-
nia osobistej urazy, choćby połączona z zamysłem przysłużenia
się publiczności dzięki tak pożytecznemu odkryciu; i w istocie,
trafia to w bardzo czuły punkt autora, który obstaje przy tym,
że w całej książce nie pożyczył ani słowa od żadnego pisarza na
świecie, i wierzył, że wśród wszystkich zarzutów ten nigdy nie
padnie. Wyobrażał sobie, że nikt nie będzie wątpił w autentyzm
jego rozprawy, jakiekolwiek miałaby wady. Jednak polemista
podaje trzy przykłady, by udowodnić, że w wielu miejscach
dowcip autora nie jest oryginalny. Po pierwsze mówi, że imiona
Piotr, Marcin i Jaś są zapożyczone z listu świętej pamięci księcia
Buckingham19. Niezależnie jak wielki dowcip zawierają w sobie
owe trzy imiona, autor jest gotów się go wyrzec i pragnie, by
czytelnicy odjęli mu tyle, ile z tego względu mu przypisywali;
jednocześnie stanowczo zaprzecza, jakoby kiedykolwiek sły-
szał o tym liście, chyba że we wspomnianym fragmencie utwo-
ru polemisty: toteż imiona nie zostały pożyczone, jak twierdzi
adwersarz, nawet jeśli przypadkiem są takie same, co jednak
byłoby dziwne i w co autor ledwo wierzy: bowiem imię Jaś nie
jest tak oczywiste jak dwa pozostałe. Drugi przykład mający
pokazać, że dowcip autora nie jest oryginalny, to kpina Piotra
19 George Villiers, Drugi Książę Buckingham (1628–1687). Chodzi
o list To Mr Martin Clifford on his Humane Reason, który ukazał się w la-
tach 1704–1705 [przyp. tłum.].
Pobierz darmowy fragment (pdf)