Darmowy fragment publikacji:
mam od zawsze, typowe objawy zaczęłam mieć w podstawówce 10-11 lat. Nikt
z rodziny nie może się o tym dowiedzieć, nie odważyła bym się nawet próbować
komukolwiek o tym mówić.
Nie mam dobrego kontaktu z rodzicami. Z mamą w ogóle nie mam kontaktu,
chociaż z nią mieszkam i rozmawiam — nadajemy na totalnie różnych falach, nie
rozumiem jej i nigdy jej nie rozumiałam i szczerze powiedziawszy dobrze mi z tym,
lubię ten dystans. Mama jako przyjaciółka nie wchodzi w grę, to nie dla mnie,
jestem typem samotnika. Nawet Bóg dawno o mnie zapomniał, jak zresztą o nas
wszystkich, porcelanowych lalkach ze szklanymi oczyma.”
Już wiedziałam, że to nie jest tylko bulimia i nie tylko anoreksja. To życie wpędziło
Teresę w autodestrukcyjne zachowania. Okaleczanie siebie i drastyczne obniżanie
wagi świadczyło o jednym — Teresy nikt nie wspierał od wczesnych lat dziecięcych.
Nieustannie pogrąża się w chorobach i negatywnych myślach, ponieważ rodzice
nie spełnili swoich obowiązków! Czytając maile Teresy, sama ulegałam wielkim
emocjom — płakałam i przeżywałam, jakbym widziała cierpienia własnego dziecka.
Coś jednak drgnęło... w treści maili pojawiły się emotikony. Gdy wydawało się, że
powoli będziemy wzmacniać Teresę — kontakt się urwał 25 września. Pisałam,
pytałam (tak jak zawsze robię, gdy ktoś zamilknie na dłużej — jest to wyraźny
sygnał kolejnej zmiany w głowie chorego).
6 października 2011 r.:
„Cześć Mili :) dokładnie dziś w nocy pomyślałam sobie, że muszę do Ciebie
napisać, ale poczekałam do rana. Zaczyna się czwarty dzień jak nic nie jem. Piję
tylko kawy i herbaty, boję się cokolwiek wziąć do ust, naprawdę się boję.
W lodówce stoi miska z marchewkami, nawet ich się boję, wszystkiego się boję,
wszystko mnie przeraża. Mam nadzieje, że którąś z nich dziś zjem, bo już
zaczynam czuć się nie za fajnie...”
Poczułam, że zaczynam walkę nie tylko z Teresy bulimią i anoreksją, ale O NIĄ
SAMĄ! O jej życie! I choć odpisywała, czułam, że jest poza zasięgiem wszystkiego,
co piszę. Połączyły nas łzy i czasem uśmiech, ale również wielka wrażliwość. Dnia
13 października pokazała mi nawet swoje rysunki, były piękne i przerażające
jednocześnie, ale oddawały wszystko to, co siedzi w jej głowie. Tak czy inaczej,
okazało się, iż Teresa ma niebywały talent artystyczny, ma dar. Napisała też jak się
czuje;
„od poniedziałku jestem na diecie 500 kcal, mam nadzieje, że uda mi się na niej
pociągnąć jak najdłużej. To mi dobrze zrobi na psychę […] Jestem zła i jest mi źle
bo nie mogę schudnąć, a bardzo chcę. Dziś usłyszałam kolejny tekst, że przytyłam.
[...] Mam trochę nauki, w poniedziałki i wtorki chodzę na oddział, więc jest dobrze
bo cały dzień jakoś tak zleci i nie myśli się o sobie. Jestem z dala od mamy, co też
mnie cieszy, chociaż na ten weekend muszę jechać do domu, bo jestem biedna jak
mysz kościelna i nie wyżyje tu przez kolejny tydzień bez kasy
Dobra, koniec już biadolenia... problemów... moich... do wieczora Kiss”
Waga Teresy niebezpiecznie spadała, co oznaczało, że jej stan psychiczny nie
poprawił się ani odrobinę. Zapytałam już dużo wcześniej, czy nie chciałaby pójść
143 z 200
sama do psychiatry? Odpowiedź była negatywna. Zamknęłam temat — nie
chciałam jej denerwować. Kolejne maile, wyjaśnienia, wspólne rozgryzanie świata
Teresy:
13 października 2011 r.:
„Potrzebuje się do kogoś przytulić.........
Jesteśmy królami żartów i zdychamy za własne pieniądze, jakie to smutne, że
musimy być ludźmi, jakie to niesprawiedliwe. Wolałabym żyć w slumsach, być
brudną, głodną sierotą, ale normalnie myśleć...
Podziwiam tego, kto zaprojektował mój życiorys. Gratuluję wyobraźni.
Dzisiaj wydaje mi się, że każdego dnia biję głową w ścianę. A cały świat składa się
z jedzenia i karzącego oka świata, które mnie obserwuje i widzi. Wystarczy, że
widzi to samo w sobie jest już karą. Nie pamiętam już posiłku, który nie byłby
okraszony gigantycznym poczuciem winy. Nie chcę tak!!! […] robienie z siebie
ofiary losu, granie na czyichś emocjach. Spuścizna i opuchlizna myśli i ciągła
świadomość własnej brzydoty. Boli mnie dusza, nie bardziej niż brzuch czy głowa.
Dlatego staram się robić coś, co mnie zagłuszy... pisać, malować... ale mam
w sobie takie pesymistyczne myślenie, że to mi nie pomoże, chociaż Tobie
pomaga.”
27 października 2011 r. — po dłuższym milczeniu Teresa napisała do mnie ze
szpitala, że napisze więcej, jak będzie w domu.
To co przeczytałam... brak słów. Wzrastała we mnie złość ponieważ nie mogłam
pomóc, bo jestem za daleko. Najskuteczniejsza bym była będąc tuż przy Teresie.
Niezrozumienie, jakim otoczona jest ta wrażliwa i delikatna dziewczyna zupełnie
mnie przerosła!
29 października 2011 r.:
„Jestem już w domu, na szczęście, dość kroplówek i chcę jak najszybciej wrócić na
uczelnię. Nadrobię zaległości, będę robić wszystko, byleby tylko nie siedzieć
w domu.
Straciłam przytomność, nie wiem jak długo byłam nieprzytomna. Koleżanki znalazły
mnie w pokoju i zadzwoniły po karetkę, ja z tego dnia pamiętam tylko przeraźliwy
ból brzucha.
Byłam totalnie odwodniona. Ważę 40 kg (teraz chyba troszkę więcej). Mam anemię
(niedobór żelaza i witaminy B12, przez co dają mi w dupę zastrzyki, boli jak
cholera), mam hipokalemię, stanowczo za mało magnezu (mrowienie, czasem
nawet drżenie w różnych częściach ciała), za mało cynku, stąd brak okresu,
obrzęknięte ślinianki. Jak połykam ślinę boli niemiłosiernie, śluzówka żołądka...
właściwie to jej nie mam, stąd krwawienia. Pluję krwią, jak kaszlę też, w ogóle, jak
jem, to czuje posmak krwi. Straszą mnie zapaleniem trzustki, ale to przecież bardzo
mało prawdopodobne.
Lekarz pytał mnie o środki przeczyszczające i odwadniające (bałam się, że powie
rodzicom, skłamałam, ale on i tak wie, że musiałam je brać, przyznałam się tylko do
144 z 200
wymiotów, a dzień wcześniej połknęłam wszystkie tabletki xenny jakie tylko były
w opakowaniu na raz. Sorry, że tak piszę, ale dosłownie srałam krwią)
Zauważył też rany na nogach (bo ja się strasznie drapię — taki typ samookaleczeń,
paskudnie to wygląda i źle się goi bo mam tyle niedoborów....) aż mi było wstyd, nic
nie mówiłam, mama się o tych ranach dowiedziała :(
Strasznie bolą mnie stawy i w ogóle kości i wszystko mnie boli, ku**a czuje się jak
stu—letnia babcia, lekarz powiedział, że to Artralgia, bez podłoża zapalnego.
Zawroty głowy, omdlenia, bóle głowy to wszystko związane z ciśnieniem, bardzo
niskim. Nie mogę spać, od jakiegoś czasu 3—4 godziny snu to max. Głodzę się,
a potem jem wszystko co jest wokół mnie, jak jakiś potwór, czuję się jak potwór, Mili
pomóż mi....
Czuje się winna wszystkiego. Mama jak się dowiedziała (Boże, dobrze, że ten
moment mam już za sobą). Dajemy ci z tatą pieniądze na te studia, opłacamy
wszystkie twoje wydatki, a ty tak się nam odpłacasz? Popatrz na swoją siostrę,
odchudzała się tak samo jak ty, ale dała sobie z tym spokój, przestała się użalać
nad sobą, bierz z niej przykład, wszystko potrafi załatwić, nawet pracę sobie
znalazła i godzi ją ze studiami, a ty? Gdybyś miała chociaż trochę chęci
— w ogóle o nas nie myślisz, nie zasłużyliśmy na takie traktowanie
— Lekomanka? Narkomanka?
— I co ja powiem, jak się mnie ktoś zapyta, gdzie jesteś? Co ci się stało? Co
powiem? Że mam córkę, z którą nie jestem w stanie sobie poradzić? Zastanawiałaś
się nad tym?
— Aż wstyd pokazywać się z takim wrakiem człowieka — Spójrz na siebie, jak ty
wyglądasz, ile ty masz lat? Jak ty się zachowujesz, drapiesz się jak sześcioletnie
dziecko. Zacznę ci ręce do dupy przywiązywać! Stać cię na więcej, dużo więcej!
Czemu nie możesz być normalna?!”
JA JUŻ TEGO NIE WYTRZYMAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! NIE CHCĘ
NIE CIERPIĘ
NIENAWIDZĘ
NIE UMIEM
KU**A........ZABIERZ MNIE STĄD!!!!!!!!!!!!!!!!!!! bo zwariuje.....
Nie chcę, żeby na mnie krzyczano, nie lubię jak krzyczą, jak obrzucają pytaniami,
jak stoją nad tobą i wlepiają w ciebie swoje wielkie gały. Chcę być niewidzialna,
mieć 10 cm wzrostu i móc schować się do kieszeni. Chcę być taka thiny, mała,
malutka, najmniejsza. Chcę, żeby się mną w końcu ktoś zajął, zaopiekował,
powiedział mi coś miłego, przytulił... czy ja tak dużo od tego jebniętego świata
wymagam? Znacznie mniej niż on o de mnie! To niesprawiedliwe!
Tęsknię za babcią, jak żyła było mi o wiele łatwiej, oddałabym wszytko by ją teraz
zobaczyć, żeby się do niej przytulić. Chciałabym umrzeć wtedy razem z nią...”
To co napisała Teresa jest dowodem kompletnej PORAŻKI JEJ RODZICÓW! Oni
145 z 200
Czuje się,
i ich pogmatwany świat — brak miłości, wrażliwości i zrozumienia dziecka — są
przyczyną ciężkiego stanu Teresy. Dziewczyna jest ofiarą, zaś rodzice robią z niej
winnego! Odwrócili sytuację, by nie ponosić konsekwencji swoich czynów i słów —
często spotykana reakcja bezradnych dorosłych... Dorosłych jeszcze bardziej
chorych, niż ich dzieci pogrążone w bulimii czy anoreksji!
Zrobili dokładnie to, czego NIE WOLNO ROBIĆ — zamiast motywować Teresę,
pchnęli ją do dalszego niszczenia siebie, nienawidzenia siebie i całego świata.
Stan Teresy nie poprawiał się, mimo że cudowałyśmy z jedzeniem i pomysłami na
to, co może robić by zacząć jeść. Odnosiłam wrażenie, że wciąż spadamy
w otchłań obu chorób.
10 listopada 2011 r.:
„jem i rzygam, jem i rzygam jem i rzygam... Wczoraj, po przyjeździe do domu
zjadłam zupę jarzynową, zostałam do niej zmuszona bo nie chciało mi się jej jeść,
ale zjadłam. Potem połknęłam na raz całe opakowanie tabletek przeczyszczających
i mam dziś ku**a taki odlot brzucha, że nie chcesz wiedzieć!!!
Wszędzie widzę jedzenie, obleśne, ohydne mięso, tłuszcz... FUJ!!!!!!!!!!!!! chyba
mam halucynacje!!
jak kulka śmierdzących podrobów
BLEEEEEEEEEEE”
I nadeszły dni grozy, po raz pierwszy poczułam, jak to jest dosłownie walczyć
o czyjeś życie!
17 listopada 2011r:
„[…] Ja nie chcę żyć... chcę umrzeć z głodu!!! to jest 4 dzień nie-jedzenia i nie-
picia... Czuje się mega słaba, jeszcze tylko trochę...waga 38,5 kg.
Myślałam, że chcę aby mi ktoś pomógł, dlatego do Ciebie napisałam, ale pomyliłam
się, ja nie chcę
pomocy...”
Rozpoczęłyśmy szybką wymianę kolejnych maili. Teresa odpowiadała na moje
pytania i choć odrzucała pomoc, wspólne pisanie nie pozwalało jej ostatecznie
skończyć życia. Nie ukrywam, że przeżywałam Teresę bardzo, czułam własną
niemoc, ponieważ nie wiem w sumie o niej nic! Nie znam nazwiska, ani adresu,
a na dodatek uciekła z domu. Nie miałam jak powiadomić odpowiednich służb o jej
stanie zdrowia! Z drugiej strony, wiedziałam, że jak źle i nieodpowiednio coś
napiszę, stracę ją, bądź pchnę ku śmierci.
Godzinami czytałam książki traktujące o samobójcach, szybko wtłaczałam wiedzę,
której psychiatrzy uczą się latami! Ale nie było już czasu na opieszałe działania.
Najgorsze było oczekiwanie na jej maila... aż dnia 19 listopada napisała:
„jesteś jedyną osobą, która tyle o mnie wie, która wie co chcę zrobić i której się
chyba udaje mnie powstrzymać (Ty w ogóle wiesz co Ty robisz?? Jak wiele dla
mnie robisz???)
zostanę tu jeśli mi obiecasz..........
146 z 200
tylko mi to do cholery obiecaj, bez żadnych ku**a — to zależy tylko od ciebie...
„tylko Ty masz na to wpływ... itp itd.
Chcę żebyś tylko powiedziała głupie słowo OBIECUJĘ!! że to życie nie będzie takie
popie******e do końca!”
Napisałam Teresie, że jestem ostatnią osobą na świecie, która by Komuś
wmawiała, iż wszystko zależy od niego! To by było zaprzeczenie całej mojej filozofii.
Nieustannie powtarzam piszącym do mnie osobom, że jest w naszym życiu zbyt
wiele czynników niezależnych od nas, które decydują o tym, kim jesteśmy.
Obiecałam Teresie, że to życie nie będzie „powalone”, jeżeli Ona zrobi tylko jedną
rzecz — wykaże chęć! Chęć brania pomocy, chęć zmiany kilku rzeczy w swoim
życiu.
Teresa zaczęła powolutku się uśmiechać. Ponownie w mailach pojawiały się
emotikony. Już układałyśmy jej jadłospis, który pozwoliłby żyć w miarę spokojnie.
Niestety waga Teresy spadła przez ogrom nerwów do 36 kg, a to jak wyglądała,
opisała w ten sposób...
20 listopada 2011 r.:
„[...] mam takie miejsce na ciele, pomiędzy żebrami gdzie dosłownie przez słabą
moją skórę widać, jak bije mi serce, widzę swoje serce... wystarczyłoby żeby mnie
ktoś bardzo mocno uderzył w miejsce, gdzie powinny być piersi i... po smugolu...
[...].”
Obiecała, że zacznie jeść i tak się działo. Dwa dni później, napisała:
„[..] Boję się wracać do domu na weekend. Z drugiej strony siedzę tu już tak długo
(prawie od świąt), że się o mnie dopominają, tata zaproponował że po mnie
przyjedzie, żebym się nie tłukła pociągiem. Nie wiem czy to dobry pomysł [...]”
Narastał jej lęk przed powrotem. Pomogłam ułożyć myśli, obrać w słowa to, co
powinni usłyszeć rodzice (oczywiście bez histerycznych zarzutów i wyrzutów pod
ich adresem). Chodziło o to, by Teresa powiedziała co czuje, co ją rani i żeby
poprosiła rodziców o pewne zmiany zachowań, dla jej dobra psychicznego. Jeżeli
zależałoby im na życiu dziecka, powinni zacząć się zmieniać, a nie oczekiwać tego
tylko od niej.
Po rozmowie z rodzicami, okazało się, że nadal uważają jej chorobę, za jej wymysł.
Nie czują się niczemu winni i dla dobra sprawy tylko Teresa musi się leczyć. Miałam
nadzieję, iż z moją pomocą i wsparciem psychiatry wyciągniemy Teresę. Jednak
wszystko zaczęło się komplikować właśnie po wizycie u „specjalisty”...
Mail z dnia 3 grudnia 2011 r.:
„rozmowa u psychologa:
— [psychiatra] kiedy to się zaczęło? Tak mniej więcej....
— W 91 [roku]
— Ale pani ma 20 lat?
— Dziwne, prawda?
147 z 200
— Naprawdę wymiotowała pani już jako kilkumiesięczne dziecko? Bulimia to prze-
de wszystkim myśli, a nie tylko kibel i palce w gardle! (trochę się zdenerwował)
— Więc o czym pani myśli?
— O jedzeniu....
— Najprzyjemniejsza rzecz jaka kiedykolwiek panią spotkała?
— Głód
— Może pani porównać to uczucie z czymkolwiek innym, tak żebym wiedział, jak
bardzo jest przyjemne?
— Nie...
Przez dłuższy czas rozmawiał z moją mamą, czego się dowiedział? Bardzo wielu
ciekawych rzeczy, o których zresztą ja też wiem […]”
Pominę szczegóły z życia mamy Teresy, które niestety Teresa usłyszała
w gabinecie. Jak czuła się dziewczyna po wizycie — niech opowie nam sama:
„[...] ona stwierdziła, że jestem opętana i odmawiała nade mną modlitwy, które
odmawia się na ludziach opętanych... ( ja pie****e, jak się o tym dowiedziałam, to
miałam takiego zonka, że aż mi krew do butów spłynęła — zabolało... a może
rzeczywiście byłam opętana)
jak na razie tyle wyniosłam z tej wizyty... i nie wiem czy chcę tam wracać, czy chcę
się jeszcze czegokolwiek o sobie dowiedzieć... chyba już nie....”
Traciłam dziewczynę o tak wspaniałej naturze, delikatnej, że nie mogłam sobie tego
darować. Ze stresu i do mnie wróciła anoreksja (pojawiła się głodówka i czasem
napad na jedzenie). Starałam się podtrzymać kontakt, nawet zapraszałam Teresę
do siebie na tygodniowy pobyt nad morzem, ale jedyne co otrzymywałam
w zamian, to maile tego rodzaju:
„Przepraszam, że tyle piszę... ale chyba już mi wszystko obojętnieje jestem
zrezygnowanie widzę żadnych pozytywów, nigdzie... a bardzo chcę je widzieć! Ale
to chyba normalne i ludzkie, że jak coś tak długo ci nie wychodzi, to po prostu to
olewasz, dajesz za wygraną, poddajesz się Powiedz mi, czy ja jestem psychicznie
chora? Nie czuje się taka, myślę normalnie, nie mam omamów, wizji, nie
rozmawiam z Anorexią. Nie nazywam jej swoją przyjaciółką, jak większość
motylków, nie rozmawiam sama ze sobą, nie słyszę głosów...itp. itd.
Więc co jest nie tak?
Kogo mi brakuje? Bo kogoś mi brakuje... [...]
To już postanowione, od jutra zero jedzenia zero!!!!! KONIEC JEDZENIA
KONIEC!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Śmierć głodowa dla SMUGOLA!!!!!!!”
Jak bardzo cierpiała Teresa? Możemy sobie tylko wyobrazić. Napisała do mnie
jeszcze jednego maila i później zapanowała bardzo długa cisza. Nie miałam jak jej
pomóc. Myślałam: Nikt chyba już jej nie pomoże, jeżeli Ona sama nie podejmie
148 z 200
decyzji o chęci życia. Czekałam w wielkiej nadziei, że się odezwie i...
02 stycznia 2012 r.:
„Pamiętasz mnie jeszcze?
ostatnio nieźle Cię wku*****m więc możesz nie chcieć pamiętać...
ktoś strasznie mnie skrzywdził, nie napisałabym do Ciebie, gdybym nie
potrzebowała, by ktoś, kto mnie rozumie przeczytał to — tylko tyle. Nie trzeba nic
więcej. Napisz mi tylko, że przeczytałaś, to wystarczy […]
Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo ta Teresa, która napisała do Ciebie
pierwszego maila, różni się od tej, która jest teraz, nie tylko wyglądem (chociaż
wyglądem przede wszystkim)... gdybyś Ty mnie teraz widziała!!!! Boże! Zlituj się!!!
spieprzyłabyś ode mnie na kilometr...
ważę poniżej 30kg — nie wiem ile, nie ważę się. Nie zależy mi już na wadze.
Zależy mi tylko na tym, żeby być jak najmniej widocznym. Ja chcę być dzieckiem
Milena. Mój problem polega właśnie na tym, że ja chcę być dzieckiem przez cały
czas, przez cały czas potrzebuję niańczenia, żeby się mną ktoś opiekował itp. Tym
czasem, ja mam już 21 lat — jestem dorosła i dopóki tego nie zrozumiem nie
pokonam bulimii....a właściwie anoreksji, bo z bulimią to zaczyna mieć coraz mniej
wspólnego.
Przepraszam że akurat Ty musisz to czytać
nie moja wina że Cię polubiłam
nie odpisuj, jak masz się wk*****ć itp.
nie odpisuj .Napisz tylko, że przeczytałaś
ja niczego więcej nie potrzebuję”
Oczywiście pełną treść maila zachowam dla siebie — zgodnie z życzeniem Teresy.
Moja radość (że żyje i napisała) mieszała się ze smutkiem i obawą o jej życie. Nie
byłam ani na Teresę zła, ani obrażona. Jak nikt na świecie czekałam w napięciu na
maila! Piszemy do siebie ponownie. Terapia u psychiatry raczej jest
skoncentrowana na Teresie — zamiast na rodzicach. Nie wiem sama co
psychoterapeuta chce osiągnąć wymuszaniem na Teresie zrozumienia swojej
mamy. Chyba dużo skuteczniejsze było by silne wsparcie Tereski oraz praca nad
rodzicami chorej. Oczywiście piszę niniejsze sugestie — jako chora, ale również
jako matka i osoba angażująca się w pomoc innym. Bazuję na własnym
doświadczeniu oraz na wnioskach płynących z pomocy innym. Tak czy inaczej,
Teresa nadal nie zalicza się do ludzi szczęśliwych i stabilnych. Jest wiele marzeń,
które mam i które są związane z Teresą;
•
•
•
chciałabym by zawsze do mnie pisała,
chciałabym znów zobaczyć iskrę życia w jej pięknych, dużych, błękitnych
oczach,
chciałabym, by wykorzystała talenty, które posiada, by odważyła się kochać
siebie i odkrywać „nową siebie”.
149 z 200
Tego nam obu życzę, a ponieważ moje marzenia się spełniają... a teraz cicho sza...
niech czas pracuje na naszą korzyść, niech nadzieja nigdy nas nie opuści, bo ona
umiera ostatnia.
Natalia, lat 24. Mama 3—latka, zapracowana i obłożona problemami jak
wiele matek w Polsce. Pierwszy mail wysłany dnia 19 października 2011 roku.
Natalia pokaże Ci, jak potężna jest bulimia i jak zwodnicze potrafią być pierwsze
niebywałe sukcesy w walce z nią. Spójrz, jak po pierwszych zaskakujących
triumfach może nadejść totalny upadek, z którego będzie bardzo ciężko się
dźwignąć. Bulimia jest ciężką chorobą, potężniejszą niż można by się spodziewać.
Jaka była Natalia na początku naszej wspólnej walki?:
„[...] W wieku 12 lat zaczęłam się odchudzać. To była moja pierwsza dieta. Zawsze
byłam przy sobie, ale nie wiem czy to właśnie nakłoniło mnie do zrzucenia
kilogramów. Być może to narodziny brata, które sprawiły, że poczułam się
odrzucona. Dieta przynosiła rezultaty niemal od razu i już po 2 miesiącach
cieszyłam się szczupłą sylwetką — 10 kg mniej. Tego właśnie było mi trzeba.
Poczucie własnej wartości wzrosło. Inni mnie zauważali, podziwiali, a mój humor
był doskonały — albo tak mi się wydawało bo byłam ciągle głodna. Ile w końcu
można się głodzić! Więc przyszedł dzień, gdy miałam napad. Pochłaniałam
wszystko. Później nienawiść do samej siebie, bardzo często wymioty, intensywne
ćwiczenia i obiecywanie, że więcej to się nie powtórzy. Tyle, że powtarzało się
i powtarza wciąż, tylko teraz trochę inaczej i intensywniej. Tak więc przez ostatnie
12 lat moja waga wciąż się wahała od 48 do 60 kg [...]. A ja umieram, niszczę
siebie, a przecież mam dla kogo żyć ale to mnie nie powstrzymuje. Nienawidzę
siebie za to, że to jedzenie kieruje moim życiem za to, że życie jest tak krótkie, a ja
jego połowę już zmarnowałam. Za to, że w pełni nie mogę cieszyć się tym co mam.
Za to, że to wszystko tak boli. Nawet nie umiem opisać tego co czuję, tego co
siedzi we mnie tam w środku. Dlaczego idealna sylwetka jest dla mnie tak ważna?
Czy ja kiedyś będę jeszcze szczęśliwa? Proszę powiedz, jak sobie z tym radzisz,
bo ja już nie mam siły.”
Natalia zasypywała mnie pytaniami i to było wspaniałe. Pytała o wszystko i dzięki
temu bardzo szybko zaczęłyśmy pokonywać kolejne etapy walki. Byłam
przekonana, że Natka wymiotuje podczas naszego pisania, ale o dziwo!
„[...] Oczywiście żeby nie było tak wesoło mam też rożne myśli, że Boże przecież
się nie najadłam, znów jestem głodna! I niestety ciągle o tym myślę. Ale dzięki
Twoim radom mam nadzieje, że odzyskam spokój. Odsunęłam całkiem myśli
o rzyganiu całkowicie! Staram się jeść często lecz mało. Dużo owoców — jak
mówiłaś, zakupiłam też kisiel [...]. Jak do obiadu jest jeszcze chwila i czuje, że już
mnie zasysa robię sobie kawę zbożową bez mleka, bez cukru i na trochę
zagłuszam uczucie głodu. Oczywiście ćwiczę codziennie.
Codziennie brzuszki, stepper oraz hantle — to bardzo mi pomaga rozładować
emocje.
Boje się tylko, że to taki słomiany zapał. Boję się porażki... wiem, że długą drogę
przed sobą mam, ale tak mnie napędziłaś, że nie chcę się zatrzymać. Chcę w tym
150 z 200
trwać!”
20 listopada 2011 r.:
„Dziś kolejny dzień bez rzygania! O tabletkach praktycznie zapomniałam. To chyba
już prawie tydzień........ I tak się zastanawiam... Nie rzygam — bo po prostu się nie
objadam, no i nie mam okropnych wyrzutów sumienia, które mnie pchały zawsze
do kibla. Ale były w moim życiu takie momenty, że prawie w ogóle nie rzygałam,
była tylko dieta no i po miesiącu ostrej głodówki ,czy po 2 miesiącach —
następował atak i całą dietę szlag brał. I tak myślę, że teraz, to też pewnego
rodzaju dieta tylko mądra. Staram słuchać organizmu; czego mi potrzeba i że nie
napycham się do utraty tchu i zastanawiam się czy jak będę tak nadal postępować,
jak do tej pory, czy po prostu to wejdzie mi w krew i stanie się normalnością? Czy
organizm nie będzie miał już takiej potrzeby napchać się? Czy przyzwyczaję
organizm do takiego odżywiania i jak będę mu wszystkiego dostarczać, to on nie
będzie się buntować przeciwko mnie?... Czy będę mogła żyć normalnie... bo jak
pisałam wcześniej — teraz trochę się meczę i zastanawiam się, czy aby te męki
miną kiedyś (jak stanie się to normą) Czy jednak przez te męki znów będę mieć
napad. (Oczywiście cały czas zdaję sobie sprawę, że to początek walki i nieraz
stanę na krawędzi).”
Temat jedzenia i kalorii był wszechobecny w naszych mailach, ale Natalia jakoś
dawała radę! Nie raz bardzo w siebie wątpiła, czuła, że zaraz się podda! Ja sama
nie mogę się nadziwić, skąd w tej drobnej, szczupłej kobiecie tyle siły!?
26 listopada 2011 r.:
„A ja trzymam się nadal ani razu nie rzygałam i ani razu, nie wzięłam tabletek. Do
niedawna miałam tabletki jeszcze w torebce — całe opakowanie!, ale sprzedałam
je :). Codziennie teraz ćwiczę; jak nie idę na siłownię to na steperze teraz już 25
min. i dużo brzuszków dziennie rano i wieczorem. A wszystko dzięki komu? No
dzięki Tobie moje Ty Zbawienie.
Myślę, że jest coraz lepiej choć jak wieczorem coś zjem, mam lekkie wyrzuty
sumienia ale ćwiczę później no i nie rzygam :) [...]”
Po euforycznych dniach nadeszła chwila zwątpienia. Nawrót wymiotów, o którym
obie myślałyśmy!
30 listopada 2011r.:
„Właśnie mam napad! W sumie prawie po — bo już chyba nic nie wcisnę w siebie
czuje się okropnie zawiodłam siebie, Ciebie!!!!!!!!!!!!
Wszystko przez te imieniny taty!!! Dziś byliśmy i zjadłam kawałek sernika! Pół godz
temu wróciliśmy do domu. Chciałam zjeść patki owsiane i zjadłam talerz ale zaraz
rzuciłam się na kopytka Marcina i czekoladę i chrupki czekoladowe. Muszę iść się
wyrzygać. Boże czemu?!!!!!!!!!!! Czuje, że mój dzień dziś jest stracony :,(”
Kolejne maile, spokojne tłumaczenie, że Natka nie może się załamać nawet, jeżeli
wymioty wrócą na 2—3 dni — to nadal nic się nie dzieje! Tak wygląda spokojna
walka. Ważne jest zrozumienie, że gdy jest nawrót, nie można się załamać i mieć
do siebie żalu. Trzeba wstać, ładnie się umyć, posprzątać. Resztę dnia spędzić
151 z 200
miło. Zamknąć ten dzień, nie gnębić się nim. Było, minęło i czas ruszać dalej.
Takich dni może być jeszcze sporo, ale trzeba się podnieść, uśmiechnąć i działać
POMIMO! Natalii wróciły siły, zrozumiała, że nawet po tygodniach czystości mogą
pojawić się wymioty przez dzień lub dwa.
Jest jednak możliwość uzyskania długich przerw już na początku walki z chorobą
i Natalia jest na to dowodem. Tak mocno zawzięła się w sobie, że wciąż wprawia
mnie w silne zdumienie. Ale i Natalia nie uniknęła silnego nawrotu choroby.
Po kilku tygodniach radości — nadeszły miesiące wypełnione wymiotami i zwątpie-
niem. Za chwilę znów zmierzymy się z „demonem” Natalii, wiem, że za jakiś czas
odzyska stabilność i spokój. Święta Bożego Narodzenia były dla Natalii bardzo
ciężkie. Czas pokaże, jak mocno odbudowała się nasza Wojowniczka i czy równie
szybko zniszczy kolejny napad obżarstwa. Będę wciąż u jej boku... niech życie
toczy się spokojnie dalej.
Łucja, kończy wkrótce 17 rok życia. Pierwszego maila wysłała w połowie
października 2011 roku. Oto jak wygląda ciężka walka dziewczyny, która bardzo
długo nie potrafiła uwierzyć, że można samemu odsuwać bulimię i anoreksję.
19 października 2011 r.:
„Problemy z odżywianiem zaczęły się niecały rok temu, a dokładnie około 10
miesięcy, ale nie była to bulimia. Była to anoreksja, głodziłam się około 3 miesiące,
a z wagi 47 kg przy wzroście 154cm doszłam do wagi 36kg. Wszyscy wiedzieli —
anoreksja. Zaczęłam leczyć się u psychologa, przybrałam, choć nie było to łatwe,
mam już 44 kg, ale od około 7 miesięcy mam napady obżarstwa. Po prostu przy
anoreksji tak wszystkiego sobie odmawiałam, że zaczęłam nie żałować sobie
jedzenia i zaczęłam jeść co popadnie. Później wymiotowałam, bo to nie sprawia mi
żadnego problemu. Ale ja nie chcę tak żyć, ja się duszę, ja mam dość i chcę z tym
skończyć [...].”
Rozpoczęłyśmy opisywanie różnych zdarzeń, emocji, jej życia oraz mojego życia.
Bardzo dużo pisałyśmy o żywieniu, łączeniu pewnych składników, o „bezpiecznych
produktach”. Od początku były dni „czyste” i te gorsze...
21 października 2011 r.:
„Mi znowu dziś się to zdarzyło po dwóch dniach spokoju. Teraz siedzę i myślę
o tym jak bardzo jestem do dupy i wolałabym umrzeć. A dlatego to się stało,
ponieważ dziś mamy klasową nockę w szkole, będziemy całą noc oglądać filmy.
I oczywiście — będzie jedzenie. Tak się tego wystraszyłam, że pomyślałam, że nie
mogę zjeść i obiadu i jeszcze w nocy coś tam jeść. I stało się. Przepraszam,
wydaje mi się, że moje starania są na marne. A tak bardzo już w siebie uwierzyłam,
tak bardzo mi pomogłaś. Nie marnuj swojego czasu na mnie. Tak mi wstyd...
I powiem szczerze, że choć Cię nie widziałam, ani nie znam, to bardzo Cię lubię,
bardzo się przywiązałam.”
Kolejne maile uspokajały Łucję, tłumaczyłam, że nie może się do nikogo
porównywać i dlaczego tak twierdzę, a nie inaczej. Objaśniłam, że mnie nigdy nie
zawodzi, że już jest wspaniała, ponieważ odważyła się zawalczyć sama ze sobą!
152 z 200
A na sukces trzeba pracować długo i z wielką determinacją.
24 października 2011 r.:
„Cały dzień przeszedł spokojnie. Jak już wcześniej pisałam, nie miałam zbytnio
apetytu, ale jadłam normalnie, jak zawsze. Rano jogurt pitny (250 gram 133kcal)
i kawa, w szkole miałam jabłuszko i 2 cienkie kromki z szynką. Nawet zjadłam
około 3 garści prażynek o smaku bekonu (przyjaciółka kupiła) i miałam normalny
umiar, nie chciałam się nawpieprzać! Zjadłam parę i na więcej nie miałam ochoty.
W domku zjadłam to, co wcześniej napisałam :) Później jeszcze jedno jabłuszko
i popołudniowa kawa. Na wieczór kromka z pomidorem i uwaga — trochę
zgrzeszyłam — zjadłam zaledwie okruszek chałki z cienko posmarowaną nutellą.
Bo miałam trochę ochoty na słodkie, więc lepiej zjeść teraz trochę, niż potem
rzygać z przeżarcia O.o
Trochę poćwiczyłam, nawet skorzystałam z Twojego pierwszego filmiku :) Niedługo
pójdę się kąpać i gdybym miała głód, to zaparzę sobie rumianku, lub mięty.”
29 października 2011 r.:
„Hm... generalnie nie jestem chyba najgorsza. Oprócz dzisiejszego marnego dnia...
Nie wiedziałam, że powinnam się skupiać na konkretnym dniu, ja od razu
zakładałam, że wytrzymam (ileś tam dni) bez rzygania, a to nie o to chodzi. Będę
myśleć, tak jak mi teraz napisałaś — skupiać się na jednym dniu i nie
rozpamiętywać i użalać się nad tym rzygnięciem. Naprawdę się postaram i nawet
zauważyłam, że już potrafię odmówić, jeśli ktoś mnie czymś chce za dużo
poczęstować. Nie biorę i nie nawp*******m się za trzech.
Choć dziś przy sałatce mi się to zdarzyło, chcę już o tym zapomnieć —_— ...”
9 listopada 2011 r.:
„Witam ;**
Jak na razie leci trzeci czyściutki dzień i nie mam parcia! (na żarcie xD) Rano
trochę było na słodkie, ale na szczęście musiałam iść do szkoły (to mnie uratowało)
a i w szkole mi przeszło ;) Plusem jest to, że przeważnie przychodzę ze szkoły
niegłodna i dziś może pobiegam, a później zjem sobie coś słodkiego (bo boję się,
że będzie następne, mocniejsze parcie na słodycze, a to źle się skończy, bo wolę
zjeść dziś np. jeden paluszek Kinder Bueno, niż np. jutro zeżreć gorę słodyczy
i paw).”
19 listopada 2011 r.:
„Miałam ochotę na żarcie , więc zaczęłam powoli kroić sobie plasterki ogórka i tak
jadłam i jadłam, a potem jeszcze pół ogórka kiszonego — minęło xD i dobrze się
czuję ;)”
21 listopada 2011 r.:
„Dziś wszystko super. Dziwnie czuję się — jak normalny człowiek. Byłam dość
głodna po szkole i nie miałam pod ręką jedzenia. I przyznam szczerze — bałam się
powrotu do domu. Że wejdę i się nażrę. Ale wszystko jest ok! Zjadłam normalnie,
zaraz Cisnę z psem na spacer. Na pewno życie bez bulimii jest piękne.
153 z 200
I zamierzam to osiągnąć. Jeszcze nie wiem kiedy, ale muszę przestać o niej
myśleć! Postaram się. Tym bardziej, że upaja mnie stan, kiedy nie czuję parcia na
żarcie. Że potrafię zjeść trochę i nie jeść więcej.
Tak sobie ostatnio myślałam. Niby dalej choroba mnie męczy. Ale jak porównam
siebie teraz, do siebie w czasie wakacji, to jest to ogromna zmiana. Wtedy mogłam
rzygać prawie przy każdym posiłku. Kupowałam sobie jedzenie, potem
wymiotowałam. Teraz już nie pamiętam kiedy tak było! Mam coraz więcej
spokojnych dni. Wtedy każdy dzień był zarzygany. Teraz staram się dobrze jeść
i unikać różnych rzeczy. Wtedy jadłam je, bo mi smakowały i nie traktowałam
rzygania, jako zła ostatecznego. Teraz rzyganie stało się dla mnie męką. Unikam
go wszystkimi możliwymi sposobami! Żołądek mi się obkurczył. A niby tak mało
zrobiłam, ale podsumowując — wcale nie jest to tak mało (przynajmniej dla mnie).
I to dzięki Tobie, za co bardzo dziękuję ;) Bo walczę każdego dnia.”
...i bywało z nasza bohaterką trochę gorzej..
22 listopada 2011 r.:
„[...] Wybacz, dziś nie wytrzymałam. Wszystko było super. Myślałam, że na obiad
będę miała zupkę. A tu tłuste żeberka, sos, ziemniaki... Po prostu nie wytrzymałam,
nie potrafiłam... Jak zobaczyłam to mięso, no nie dałam rady... Teraz wpieprzam
kwaśnego Granata, bo się zdenerwowałam. Wiesz jak to jest, ręce Ci się trzęsą,
trzeba się uspokoić. Granat pomaga ;p Nie mam ochoty na jedzenie.”
23 listopada 2011 r.:
„Matko, ja się k***a załamię... Matka oświadczyła mi właśnie, że na obiad będą
zapiekane naleśniki z farszem z mięsa, zapiekanym serem i sosem... Ja się chyba
powieszę na pasku ze stanika albo spuszczę w klozecie... Co ja mam robić... Aż mi
się jeść już w ogóle nie chce, jak sobie to wyobraziłam... Idę do Szkoły podłamana.
Po wymiotach staram się później zjeść coś typu owoc, coś wodnistego, żeby mieć
poczucie, że coś w tym żołądku jest — inaczej jest ochota na żarło.”
Doszłyśmy do krytycznego punktu. Zapał mijał zwiastując ciężki okres. Łucja
zaczynała się mocno podłamywać. To był wyraźnie gorszy tydzień, mniej rzeczy ją
cieszyło, choć bardzo się starała... Płakała częściej, złościła się częściej...
24 listopada 2011 r.:
„Matko, znowu porażka, przepraszam... Byłam dziś po szkole u koleżanki uczyć
się. Dostałam u niej spaghetti, nie chciałam, ale powiedziała, że mam zjeść.
Niestety, wbrew mojej woli. Gdyby mnie nim nie poczęstowała, to w domu by mnie
nie napadło. W domu jeszcze obiad i ja pi*****e załamię się... Wybacz, to wszystko
na nic. Ja zawsze będę rzygać, nie wyjdę z tego, tak mi się wydaje...”
Wróciłyśmy do punktu wyjścia — Łucja w rozpaczy ponownie zaczęła porównywać
się do innych, winiła siebie za wszystkie nieszczęścia świata. Wmawiała sobie, że
że tylko jej nie wychodzi walka. Jak typowy bulimik, chciała być najlepsza, chciała
osiągnąć sukces szybko. Należało ponownie „stawiać na nogi Łucję” przecież nie
mogłyśmy zrezygnować w takim momencie!
„Nie chcę rzygać i nie chcę chorować. Źle napisałam. To był moment słabości, ale
154 z 200
tak naprawdę nawet nie zamierzam się poddać. Po prostu wiem, że nie będziesz
ze mnie zadowolona. Że reszta dziewczyn z tego wychodzi [...]”
Konieczne okazało się pokazanie Łucji maili innych walczących dziewczyn, by
uświadomić jej, że niektórym jest jeszcze ciężej i że walczą dłużej niż ona.
Wreszcie nadszedł kolejny przełom...
„[…] I ja naprawdę zrozumiałam, że nadzieja jest ZAWSZE i ja też mam nadzieję.
Cały czas staram się podbudowywać. Teraz mam okres ciężkiej nauki. Nie mam
nawet czasu poćwiczyć. Do tego w tym tygodniu wszystkie wuefy wypadły.
I ja Ci i tak pokażę, że wytrzymam nawet i pieprzony tydzień bez rzygania, może
nie wierzysz, ale to się stanie.”
To był dobry znak! Nie ma, jak porządna złość na samego siebie.
„[...] Ja po prostu wmawiam sobie. Wmawiam sobie, że jestem brzydka —
w gimnazjum koleżanki nazywały mnie porcelanową laleczką.
Wmawiam, że rodzice mniej mnie kochają (nie wiem jak jest) i, że faworyzują moje
siostry. Wmawiam, że jestem głupia i do dupy, że uczę się i nic mi to nigdy nie da,
bo ocen super zajebistych nie mam. Pieprzę to, jeszcze kiedyś zawładnę światem
nie rzygając. To będzie dopiero sukces i rewolucja! Wewnętrznie będę wiedzieć, że
jestem super.”
25 listopada 2011 r.:
„Czuję się lepiej ;) Wydaje mi się, że może trochę nawet mózg mam spokojniejszy.
Że nie myślę ciągle o chorobie, co daje większą wolność i mniej chęci atakowych,
że tak to nazwę ;p Dziś lajt — był WF!! ;D biegaliśmy 10 minut, potem ćwiczenia
z kosza. Na obiad łosoś gotowany i buraczki.”
27 listopada 2011 r.:
„HA! żyję i mam się całkiem dobrze — już po obiedzie, który NIE wylądował w
klozecie xD Mimo tego, że miałam mięso (3 rodzaje po trochę z każdego), to
wzięłam sobie po 3 kęsy z każdego rodzaju — pieprzę to, smakowało mi;
p. I poćwiczę trochę, mam nadzieję, że uda mi się wytrwać do wieczora, ale fajnie
tak czuć, jak w żołądku wszystko spokojnie się trawi, a nie jest napęczniały ilością
ŻARCIA ;p [...]
O jaka ulga, rodzice poszli do sąsiadów, więc mam
„wolne” ;P Zjadłam parę orzeszków nerkowca, a nawet parę łyżeczek keksu
drożdżowego, przy czym powiedziałam sobie w myślach: Łucja, stop, nie jedz
więcej, bo źle się to skończy, pakuj już tą foremkę do worka! I udało się ^^”
„[...] trzeci dzień czysty sobie minął ;) Przyszli z pizzą serową (gruba warstwa), bo
sąsiedzi zamówili dwie maxi i zostało, a ja im na przywitanie: Nie myślcie, że będę
to jadła 0.0 xD Powiem Ci, jak już trzeci dzień żyję bez rzygania, to mój żołądek jest
jakby pełniejszy. Pracuje jak żołądek normalnego człowieka. Często mam nawet
tak, że po prostu nie mam na coś ochoty albo apetytu, o zgrozo, niemożliwe! xD”
28 listopada 2011 r.:
„A więc czwarty dzień czysty ;) Trochę więcej zjadłam, więc poćwiczyłam i czuję się
dobrze, pójdę zrobić sobie jeszcze rumianek ;)”
155 z 200
Pobierz darmowy fragment (pdf)