Cyfro
teka
.pl
klikaj i czytaj online
Cyfro
Czytomierz
00003
000539
24504985
na godz.
na dobę
w sumie
wyszukaj dokładnie
|
pobierz wtyczkę
Książki
+126 607
Wszystkie
Książki
: 126 607 |
Nowości
: +126 607
Najciekawsze kategorie
obyczajowe
dla dzieci i młodzieży
dokument, literatura faktu, reportaże
dla dorosłych, erotyka
kryminał, sensacja, thriller
klasyka literatury
prawo i podatki
komputery i informatyka
poradniki
fantastyka
Ulubieni autorzy czytelników
E L James
Sylvia Day
John Green
Nicholas Sparks
George R.R. Martin
Samantha Young
Opracowanie zbiorowe
Richelle Mead
Veronica Roth
Cassandra Clare
Najczęściej wybierane wydawnictwa
NetPress Digital Sp. z o.o.
Virtualo
Prószyński Media
Świat Książki
Inpingo Sp. z o.o.
Wydawnictwo Literackie
Czarne
Wydawnictwo e-bookowo
Nasza Księgarnia
Rebis
Ulubieni autorzy blogerów
Stephen King
George R.R. Martin
Katarzyna Michalak
Jo Nesbø
Suzanne Collins
E L James
Charlotte Brontë
Andrzej Pilipiuk
Haruki Murakami
Pierre Lemaitre
Audiobooki
+14 174
Wszystkie
Audiobooki
: 14 174 |
Nowości
: +14 174
Najciekawsze kategorie
dla dzieci i młodzieży
kryminał, sensacja, thriller
obyczajowe
literatura piękna, beletrystyka
lektury szkolne, opracowania lektur
dokument, literatura faktu, reportaże
nauka języków obcych
praktyczna edukacja, samodoskonalenie, motywacja
fantastyka
poradniki
Ulubieni autorzy
Henning Mankell
Arthur Conan Doyle
Stephen King
Aleksandra Marinina
Suzanne Collins
Stephenie Meyer
Marcin Wroński
Stieg Larsson
Marek Krajewski
Stefan Darda
Najczęściej wybierane wydawnictwa
Biblioteka Akustyczna Sp. z o.o.
Promatek MEDIA - Julia Pogorzelska
Heraclon International Sp. z o.o.
Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz
Media Rodzina
Lissner Studio
MTJ
Platiner Sp. z o.o. / agoy.pl
Heraclon International
Aleksandria
Ulubieni lektorzy
Roch Siemianowski
Bogumił Ostryński
Wiktor Zborowski
Leszek Filipowicz
Janusz Zadura
Krzysztof Globisz
Anna Dereszowska
Joanna Lissner
Janusz German
Antoni Rot
Prasa
+741
Cała
Prasa
: 197 772 |
Nowości
: +741
Najciekawsze kategorie
dzienniki
polityka, społeczno-informacyjne
biznesowe, branżowe, gospodarka
hobby, sport, rozrywka
edukacja
kobiece, lifestyle, kultura
psychologiczne
budownictwo, aranżacja wnętrz
szkolne - polonistyczne
darmowe wydania
Ulubieni wydawcy
Media Regionalne
AGORA SA
Agora
Bonnier Business (Polska) Sp. z o.o.
INFOR BIZNES Sp. z o.o.
Pro Media
Axel Springer
Gremi Biznes Communication Sp. z o.o.
SPES
Gremi Biznes Communication
Recenzje
+6 142
Wszystkie
Recenzje
: 6 142 |
Nowości
: +6 142
Książki z recenzjami
Wszystkie kategorie
Obyczajowe
Kryminał, sensacja, thiller
Fantastyka
Dokument, literatura faktu, reportaże
Literatura piękna
Romans
Blogerzy Cyfroteki
Ranking współpracujących blogów
Ulubieni autorzy Blogerów
Najnowsze recenzje
Promocje
+6
Wszystkie
Promocje
: 6 |
Nowości
: +6
Terminowe
Okazje dnia
Okazje tygodnia
Rabatowisko
Bezterminowe
Wszystkie okazje
Darmowe ebooki
Darmowe audiobooki
Darmowe e-czasopisma
Kanony
Wszystkie
Lista kanonów
Autorzy Kanonów
Lista kanonów
Kanon Literatury Polskiej
Kanon Literatury Światowej
225 Najlepszych Kryminałów Ever
Nagroda im. Janusza A. Zajdla
Nagroda Literacka „Nike”
Inne
Serwis
Misja
Kontakt
Współpraca
Ludzie
Autorzy
Lektorzy
Wydawcy
Księgarnie
Blogi
Blogerzy
Współpraca
Blogoskaner
Książki
Wyszukiwarka
Książki Dnia
Książki Tygodnia
Książki Miesiąca
Co ludzie dzisiaj czytają?
Co ludzie najczęściej czytają?
CYFR
owy
O
twieracz
K
siążek
Czerwony Płomień Sebastiana - ebook/pdf
Autor:
Janina Zającówna
Liczba stron:
90
Wydawca:
Nowy Świat
Język publikacji:
polski
ISBN:
978-83-7386-350-7
Data wydania:
2014-07-16
Lektor:
Kategoria:
ebooki
>>
romans
Porównaj ceny
(książka, ebook
, audiobook).
Czytaj online.
Komentuj
Pełnokrwisty romans autorstwa popularnej pisarki (m.in. „Kochankowie mojej mamy”), którego tłem są wydarzenia roku 1968.
Znajdź podobne książki
Ostatnio czytane w tej kategorii
Darmowy fragment publikacji:
JANINA ZAJĄCÓWNA CZERWONY PŁOMIEŃ SEBASTIANA Zastanawiam si(cid:266) cz(cid:266)sto, jak (cid:298)yłam, kiedy go nie znałam, jak mogłam spać, poruszać si(cid:266), chodzić po ulicach, wyje(cid:298)d(cid:298)ać nad morze. Nie. To niemo(cid:298)liwe. Kiedy go nie znałam, mnie równie(cid:298) nie było. (cid:297)yłam w u(cid:286)pieniu, czekaj(cid:261)c na ten dzie(cid:276). Wtedy dnie były znaczone tajemniczym tchnieniem: karnawał, zima, zaspy na ulicach i niebo białe od chmur (cid:286)niegowych. Teraz patrz(cid:266) na niebo wypalone sło(cid:276)cem, które równie(cid:298) jest białe, lecz ta biel parzy ogniem, zmusza do ucieczki w cie(cid:276) lub do szukania osłony w ciemnych szkłach okularów, gdy(cid:298) rani wzrok. T(cid:266)skni(cid:266) za (cid:286)niegiem i za tym drzewkiem, co wpatrywało si(cid:266) w nasze okna. Ku niemu codziennie rano, budz(cid:261)c si(cid:266), kierowałam pierwsze spojrzenie. Lubiłam ten dom z niewielkim ogródkiem, krzyki s(cid:261)siadów nigdy mi nie przeszkadzały, hałas w naszym domu te(cid:298) nie był dokuczliwy... Miałam siedemna(cid:286)cie lat, była zima i ja kochałam wiersze Gałczy(cid:276)skiego, sama te(cid:298) chciałam pisać, my(cid:286)lałam, (cid:298)e si(cid:266) do tego dorasta, wystarczy du(cid:298)o czytać, wsłuchiwać si(cid:266) w szelest wiatru, w mow(cid:266) gwiazd i rozbłyski (cid:286)wiatła, gromadzić to w sobie niczym jakie(cid:286) skarby, a poezja sama wybuchnie, objawi si(cid:266) (cid:286)wiatu w swej najczystszej postaci. (cid:297)yłam w (cid:286)wiecie swoich fantazji, wiem, ale tamta odległa zima była kwintesencj(cid:261) poezji i był karnawał... Cieszyli(cid:286)my si(cid:266), (cid:298)e jest. W naszym domu te(cid:298) było wesoło. Mama szykowała si(cid:266) na bal u ojca w pracy, wło(cid:298)yła sukni(cid:266) z brokatu, mieni(cid:261)c(cid:261) si(cid:266) złocistymi gwiazdkami, któr(cid:261) uszyły(cid:286)my dla niej z babci(cid:261), złote pantofle, umalowała oczy... Ja si(cid:266) nigdzie nie wybierałam, miałam zamiar czytać i patrzeć, jak zmrok otula okna i jak (cid:286)wierk srebrzy si(cid:266) w blasku latarni. Nic z tego nie wyszło, poniewa(cid:298) zadzwoniła Iwona, kazała mi si(cid:266) ładnie ubrać i przyj(cid:286)ć. Nalegała jak nigdy. Nie potrafiłam si(cid:266) wykr(cid:266)cić. Pojechałam. U niej było jak zwykle wi(cid:266)cej dziewcz(cid:261)t ni(cid:298) chłopców, wi(cid:266)c wszyscy razem kr(cid:266)cili(cid:286)my si(cid:266) w takt gło(cid:286)nej muzyki. I wtedy wszedł Stefan w towarzystwie rozszczebiotanej cukierkowatej blondynki. Oboje przyprószeni (cid:286)niegiem, zaczerwienieni od mrozu. On zrzucił krótki ko(cid:298)uszek w przedpokoju i usiłował przygładzić włosy, ale one nie chciały go słuchać, wi(cid:266)c wszedł z nastroszon(cid:261) czupryn(cid:261) chuchaj(cid:261)c na zzi(cid:266)bni(cid:266)te dłonie. Zatrzymał si(cid:266) jeszcze w drzwiach do pokoju i nadal próbował ucywilizować swoje niesforne włosy. Nagle zobaczył mnie i zapomniał o nich, u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) i od tego momentu patrzył ju(cid:298) tylko na mnie. Pod wpływem jego u(cid:286)miechu i spojrzenia tak odmiennego od wszystkich, bez chwili wahania podeszłam do niego i zapytałam czy chce zata(cid:276)czyć. Skin(cid:261)ł głow(cid:261) i z jeszcze szerszym u(cid:286)miechem wzi(cid:261)ł mnie za r(cid:266)k(cid:266) tak jako(cid:286) mi(cid:266)kko, serdecznie, (cid:298)e zapragn(cid:266)łam zostać z nim dłu(cid:298)ej. Chciałam tylko, (cid:298)eby mnie trzymał za r(cid:266)k(cid:266), nic wi(cid:266)cej. Iwona wł(cid:261)czyła tango. Ta(cid:276)czyli(cid:286)my w jakim(cid:286) dziwnym zauroczeniu, nie dostrzegaj(cid:261)c nikogo. Tuliłam si(cid:266) do niego, on do mnie. W pewnej chwili dotkn(cid:261)ł mojego rozpalonego czoła. – Co my tu robimy? Chod(cid:296)my st(cid:261)d! – powiedział. – Chod(cid:296)my st(cid:261)d! Szybko! Szybko! Wyszłam za nim. Iwona wołała: Iga! Zaczekaj! Dok(cid:261)d ty si(cid:266) (cid:286)pieszysz? Stefan, dok(cid:261)d ty idziesz? Dopiero przyszedłe(cid:286). Co wy wyprawiacie? Psujecie mi zabaw(cid:266). Jest bigos, barszczyk... – Bigos! Barszczyk! O Bo(cid:298)e! Zwariowała chyba – (cid:286)miał si(cid:266) Stefan trzymaj(cid:261)c mnie za r(cid:266)k(cid:266). Wyszli(cid:286)my na podwórze, wokoło cicho, ciemno. Ksi(cid:266)(cid:298)yc wysun(cid:261)ł si(cid:266) zza komina i gro(cid:296)nie na nas spogl(cid:261)dał. Zrobiło mi si(cid:266) głupio, (cid:298)e tak wyszli(cid:286)my. Powiedziałam: – Mo(cid:298)e wrócimy? – Chcesz? – przestraszył si(cid:266), w jego głosie wyczułam rozpacz. – Chcesz wrócić? – Nie, ale to nie wypada, głupio. – Daj spokój! Co ty opowiadasz, głupio. Spójrz na ten ksi(cid:266)(cid:298)yc, jak on na nas patrzy. Daj mi r(cid:266)k(cid:266)! Och! Jaka ciepła, jaka mi(cid:266)kka jest twoja r(cid:266)ka. Masz długie palce, grasz? – Nie. – Dlaczego? – Nie wiem. Nigdy o tym nie my(cid:286)lałam. Nie mamy pianina. Zreszt(cid:261) kto mnie miał uczyć? – Ja ci(cid:266) naucz(cid:266). B(cid:266)dziesz grać najpi(cid:266)kniejsze walce Chopina, mazurki, polonezy... – Jestem za stara, grać trzeba si(cid:266) uczyć wcze(cid:286)nie. Mo(cid:298)e jednak wrócimy? Przyszedłe(cid:286) z dziewczyn(cid:261), tak mi si(cid:266) zdawało. Jak ona ma na imi(cid:266)? – Gra(cid:298)yna. Mieszka tu niedaleko, mo(cid:298)e wrócić sama do domu, nic jej si(cid:266) nie stanie. – Ale to twoja dziewczyna! Pisałe(cid:286) do niej wiersze! – Sk(cid:261)d wiesz? Nie pisałem wierszy do (cid:298)adnej dziewczyny, ale dla ciebie napisz(cid:266), z tob(cid:261) b(cid:266)d(cid:266) mówił wierszami, skomponuj(cid:266) nawet symfoni(cid:266). – Przepraszam, ty komponujesz? – Nie, ale czy to trudno napisać symfoni(cid:266), patrz(cid:261)c w twoje oczy? – Och! Wróćmy tam lepiej. Iwona miała racj(cid:266) zatrzymuj(cid:261)c nas, głupio wyszło. Iwona mieszkała na małej uliczce w pobli(cid:298)u placu Zbawiciela, stamt(cid:261)d szli(cid:286)my w dół Belwedersk(cid:261) na Sadyb(cid:266), był (cid:286)nieg, (cid:286)lisko, rzadkie samochody ledwie m(cid:261)ciły cisz(cid:266), gdzie(cid:286) w dole przy Belwederskiej natkn(cid:266)li(cid:286)my si(cid:266) na sprzedawc(cid:266) baloników, kupili(cid:286)my jeden, on wyrywał si(cid:266), opadał na ziemi(cid:266) jak ptak, biegali(cid:286)my za nim łapi(cid:261)c go i par(cid:266) razy nasze r(cid:266)ce zetkn(cid:266)ły si(cid:266) ze sob(cid:261). Stefan (cid:286)miał si(cid:266) tak jako(cid:286) zara(cid:296)liwie, ochoczo i (cid:286)miej(cid:261)c si(cid:266) powiedział: – Jakie ty masz pi(cid:266)kne oczy, jak muszle, bł(cid:266)kitne muszle, widziała(cid:286) kiedy(cid:286) bł(cid:266)kitne muszle? – Nie ma takich. Muszle s(cid:261) białe, szare, br(cid:261)zowe, niebieskich nie ma. – Na pewno s(cid:261), masz oczy jak muszle, włosy jak deszcz... Wiedziałam, (cid:298)e to nieprawda. Moje włosy były nijakie, nie miały okre(cid:286)lonego koloru, ni to blond ni szare, jakie(cid:286) płowe, słowia(cid:276)skie kłaki poskr(cid:266)cane w loczki, trudne do rozczesania, a on powiedział, (cid:298)e s(cid:261) jak deszcz, tworz(cid:261) aureol(cid:266), koron(cid:266) czy te(cid:298) srebrny kask. Takie jakie(cid:286) rzeczy mówił, wstyd je nawet powtarzać, mo(cid:298)e przy ksi(cid:266)(cid:298)ycu na tle (cid:286)niegu tak wygl(cid:261)dały, nie wiem, wszystko było nierzeczywiste, ten balonik, i ta cała noc biała z dziwnymi latarniami, i jacy(cid:286) pijacy. W Warszawie oni stanowi(cid:261) nieodł(cid:261)czn(cid:261) cz(cid:266)(cid:286)ć krajobrazu. Nie zaczepiali nas, jeden poprosił Stefana o papierosa, a kiedy go dostał powiedział: – Jest pan moim dozgonnym przyjacielem, gdyby pan czego(cid:286) potrzebował, spotka mnie pan tu i tu... W domu babcia siedziała przed szemrz(cid:261)cym telewizorem. – Co to, nie udała si(cid:266) zabawa – spytała zdziwiona – ju(cid:298) jeste(cid:286)? – Babciu, przyszłam z koleg(cid:261), pozwól, (cid:298)e ci go przedstawi(cid:266). – A chod(cid:296)cie, chod(cid:296)cie – ucieszyła si(cid:266). – Sobota, karnawał, wszyscy si(cid:266) bawi(cid:261), a w telewizji jaka(cid:286) bzdurna komedia nie do wytrzymania. Wi(cid:266)c co, napijemy si(cid:266) herbaty? Upiekłam ciasteczka, twoje ulubione. Stefan te(cid:298) je polubił, chocia(cid:298) były twarde jak kamienie. Babcia obj(cid:266)ła go szczerym u(cid:286)miechem i zapytała: – Co(cid:286) ty taki chudy? On si(cid:266) speszył. – Chudy, nie wiem, rosn(cid:266) jeszcze. – Ile ty masz lat? – Dziewi(cid:266)tna(cid:286)cie. – I jeszcze ro(cid:286)niesz? – Chyba tak. – Jeste(cid:286) wystarczaj(cid:261)co du(cid:298)y, masz dwa metry? – Nie, metr osiemdziesi(cid:261)t pi(cid:266)ć. – Iga ma metr sze(cid:286)ćdziesi(cid:261)t pi(cid:266)ć, jeste(cid:286) od niej o dwadzie(cid:286)cia centymetrów dłu(cid:298)szy. Przyniosła herbat(cid:266), ciasteczka, a my chcieli(cid:286)my ju(cid:298) wtedy być razem, patrzeć na siebie i milczeć. Babcia zgarn(cid:266)ła nas do swego pokoju i nie było mowy, (cid:298)eby si(cid:266) od niej wyrwać, pokazywała zdj(cid:266)cia, jak byłam dzieckiem i jak szłam na bal, przebrana za biedronk(cid:266). Stefan ogl(cid:261)dał je zachłannie z wypiekami na twarzy i porównywał mnie z tamt(cid:261) smarkul(cid:261) siedz(cid:261)c(cid:261) w łó(cid:298)ku czy nag(cid:261) z podniesionymi tłustymi nogami, rozwrzeszczan(cid:261). – Nie, to nie jeste(cid:286) ty, ty nie mogła(cid:286) krzyczeć, nie mogła(cid:286). – Krzyczała, krzyczała – potwierdziła babcia. – Była wrzaskliwym dzieckiem. Jak miała złe noce, stawiała na nogi cały dom. Nie było sposobu, (cid:298)eby j(cid:261) uspokoić. No, teraz nie wrzeszczy, teraz jak si(cid:266) zło(cid:286)ci, to z nikim nie rozmawia. – Potrafisz si(cid:266) zło(cid:286)cić? Znowu spojrzał na mnie tymi oczami, w których był blask pogodnego nieba. Nikt nie miał takich oczu, nikt do mnie nie mówił tak tkliwie i mi(cid:266)kko, z takim zachwytem, głosem pełnym muzyki. W banalne pytania wkładał cał(cid:261) dusz(cid:266). – Naprawd(cid:266) si(cid:266) zło(cid:286)cisz? Ja si(cid:266) u(cid:286)miechn(cid:266)łam. – Pewnie nie potrafisz. – Potrafi(cid:266). Ka(cid:298)dy si(cid:266) zło(cid:286)ci. – To si(cid:266) zło(cid:286)ć, tylko nie na mnie, zło(cid:286)ć si(cid:266) na wszystkich, ale nie na mnie. – Dlaczego miałabym si(cid:266) na ciebie nie zło(cid:286)cić? – Bo ja ci(cid:266) lubi(cid:266). Nie mo(cid:298)na zło(cid:286)cić si(cid:266) na człowieka, który ci(cid:266) lubi. – O, j(cid:261) wszyscy lubi(cid:261), zapytaj w szkole – u(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) babcia. – Kole(cid:298)anki przepadaj(cid:261) za ni(cid:261). Ka(cid:298)d(cid:261) wysłucha, pocieszy, dla ka(cid:298)dej znajdzie jak(cid:261)(cid:286) rad(cid:266) i czas, dla mnie i dla sióstr go nie ma, ale dla kole(cid:298)anek ho, ho. Siostry te(cid:298) j(cid:261) lubi(cid:261), a ja chyba najbardziej. – Pokiwała głow(cid:261). – No to id(cid:296)cie ju(cid:298) st(cid:261)d, chcecie posiedzieć sami, pogadać, a ja wam dzi(cid:266)kuj(cid:266), och, zm(cid:266)czyłam si(cid:266) chyba – wyrzuciła nas z pokoju. Nagle znale(cid:296)li(cid:286)my si(cid:266) w pełnym (cid:286)wietle, okropnie ostrym, jasnym, sami. Zrobiło nam si(cid:266) jako(cid:286) niezr(cid:266)cznie. Co b(cid:266)dziemy robić, pomy(cid:286)lałam w popłochu. Rozmazał mi si(cid:266) tusz na powiekach, włosy jeszcze bardziej si(cid:266) rozwichrzyły. O czym b(cid:266)dziemy rozmawiać? Byłam nieludzko speszona, zdenerwowana, wł(cid:261)czyłam adapter i nastawiłam to, co słuchałam najcz(cid:266)(cid:286)ciej, „Koncerty brandenburskie” Bacha, zapaliłam czerwon(cid:261) (cid:286)wiec(cid:266), bardzo lubiłam czerwony kolor, płomie(cid:276) oczywi(cid:286)cie nie był czerwony, ale (cid:286)wiece tak. – Lubisz Sebastiana? – zdziwił si(cid:266). Skin(cid:266)łam głow(cid:261). Stefan usiadł na podłodze, ja obok, (cid:286)wiec(cid:266) postawili(cid:286)my mi(cid:266)dzy siebie i słuchali(cid:286)my; sko(cid:276)czyła si(cid:266) płyta. W ciszy, która wydawała nam si(cid:266) nieposkromiona, obejmuj(cid:261)ca wszech(cid:286)wiat, rozległo si(cid:266) chrapanie babci, przerywane po(cid:286)wistywaniem, wdarło si(cid:266) mi(cid:266)dzy nas nagle i zaraz ucichło. (cid:285)wieca dopalała si(cid:266), skwierczał płomie(cid:276). Wstałam, Stefan zrozumiał, (cid:298)e trzeba i(cid:286)ć, czas si(cid:266) (cid:298)egnać, nie wiedziałam która godzina, bałam si(cid:266), (cid:298)e rodzice zaraz wróc(cid:261) z balu, albo (cid:298)e siostry si(cid:266) zbudz(cid:261), wejd(cid:261) do nas, narobi(cid:261) hałasu. Chciałam, (cid:298)eby poszedł, wolałam (cid:286)nić o nim, wyobra(cid:298)ać go sobie, ale nie chciałam, (cid:298)eby był, jeszcze si(cid:266) z nim nie oswoiłam, on był jeszcze obcy. – Co, ju(cid:298) mam i(cid:286)ć? – zamrugał oczami. – Rodzice wróc(cid:261) niebawem. Jest pó(cid:296)no. Zreszt(cid:261) nie wiem... Wyszedł, okr(cid:261)(cid:298)ył dom dookoła, zajrzał do mnie przez okno, poło(cid:298)ył dło(cid:276) na szybie, a potem przywarł do niej cał(cid:261) twarz(cid:261). Zostałam z jego obrazem w oczach. Z czubem włosów stercz(cid:261)cych nad czołem wygl(cid:261)dał (cid:286)miesznie i pi(cid:266)knie. (cid:285)miał si(cid:266) oczami, które były niebieskoszare, zmieniały barw(cid:266) w zale(cid:298)no(cid:286)ci od (cid:286)wiatła. *** Nie spałam, zamykałam oczy, chciałam zasn(cid:261)ć, mówiłam: za chwil(cid:266) zasn(cid:266), ju(cid:298), ju(cid:298) i nic. Wlokła si(cid:266) za mn(cid:261) jedna sprawa, z któr(cid:261) nie wiedziałam co zrobić. Chciałam być okrutna i nie mogłam. Mówi(cid:261), (cid:298)e kobiety s(cid:261) okrutne, a ja nie byłam, nie kochałam jeszcze. To dlatego. Miło(cid:286)ć wyzwala najgorsze instynkty, okrucie(cid:276)stwo, sadyzm, bezduszno(cid:286)ć. Nie wiedziałam, (cid:298)e kiedy si(cid:266) kocha, bezwiednie i jakby mimochodem zadaje si(cid:266) innym ból. Jeszcze nie kochałam, a ju(cid:298) byłam gotowa zadawać ból. My(cid:286)lałam o chłopaku, którego poznałam na wakacjach, kiedy byłam z rodzicami nad morzem. Oni wieczorami grali w bryd(cid:298)a, a ja pilnowałam sióstr. Czasem, kiedy mi zalazły za skór(cid:266), zamykałam je na klucz i szłam do (cid:286)wietlicy, gdzie odbywały si(cid:266) ta(cid:276)ce, wła(cid:286)ciwie zagl(cid:261)dałam tam tylko i wychodziłam speszona. Przera(cid:298)ały mnie chwile wyczekiwania przed ta(cid:276)cami, nie mogłam ustać w miejscu, czułam si(cid:266) jak niewolnica wystawiaj(cid:261)ca na sprzeda(cid:298) swoj(cid:261) twarz i ciało, obleczone w kretonow(cid:261) sukienk(cid:266). Którego(cid:286) wieczoru zostałam dłu(cid:298)ej ni(cid:298) zwykle, taneczne rytmy przyci(cid:261)gały tajemn(cid:261) moc(cid:261), wabiły, uległam im i zacz(cid:266)łam podrygiwać id(cid:261)c do drzwi. – Czy mog(cid:266), czy mog(cid:266) prosić? – Chłopak, którego widywałam wcze(cid:286)niej w stołówce, wyci(cid:261)gn(cid:261)ł do mnie szorstkie dłonie z p(cid:266)cherzykami od wioseł. Nie odpowiedziałam, ale pozwoliłam prowadzić si(cid:266) w ta(cid:276)cu. Tłum g(cid:266)stniał, muzyka otaczała nas wilgotn(cid:261) pian(cid:261), lekki wietrzyk wskakiwał przez okno. D(cid:296)wi(cid:266)ki płyn(cid:261)ce z gło(cid:286)ników układały si(cid:266) w dziwne figury, szybko, szybciej... Chłopak zwi(cid:266)kszał tempo i ostro na mnie nacierał. Ja si(cid:266) cofałam, odskakiwałam, a raz z całym impetem rzuciłam si(cid:266) w jego stron(cid:266) i zaraz uciekłam. On uniesionymi dło(cid:276)mi wybijał zgrabne rytmy, którym poddawały si(cid:266) nawet stateczne matrony. Nagle muzyka umilkła, uci(cid:266)ta ko(cid:276)cowym akordem. Pary zł(cid:261)czone dot(cid:261)d w u(cid:286)cisku odskakiwały od siebie, w nagłej ciszy zamierały czułe westchnienia, intymno(cid:286)ć dotychczasowych gestów stała si(cid:266) nieprzyzwoita. Kiedy dotarłam do drzwi, szorstkie r(cid:266)ce z p(cid:266)cherzykami od wioseł zatrzymały mnie znowu. Przyszły im w sukurs d(cid:296)wi(cid:266)ki perkusji i skrzypiec. Zostałam. Nie obchodziło mnie, co mówił chłopak. Z gło(cid:286)ników płyn(cid:266)ło somnambuliczne tango. To wystarczało. Niepotrzebne mi były słowa. Zrozumiał to i przestał si(cid:266) odzywać, ale w krótkich przerwach mi(cid:266)dzy ta(cid:276)cami stawał w w(cid:261)skim przej(cid:286)ciu prowadz(cid:261)cym do drzwi i z zaci(cid:266)tym wyrazem twarzy zagradzał mi drog(cid:266), nic ju(cid:298) nie mówił, onie(cid:286)mielony moim milczeniem. Odpychałam go, kiedy mnie przytulał, a raz niespodziewanie przyci(cid:261)gn(cid:266)łam go do siebie i musn(cid:266)łam ustami w policzek. „Było to jak dotkni(cid:266)cie Boga” – powiedział. Ja si(cid:266) odsun(cid:266)łam i poszybowałam do wyj(cid:286)cia. Dogonił mnie i wtedy zgasło (cid:286)wiatło. Wszystko znikn(cid:266)ło w mroku, nikt nikogo nie widział, gwiazdy na czarnym niebie zapłon(cid:266)ły jaskrawiej. – Wyjdziemy? – zapytał z determinacj(cid:261) w głosie. – Tak – potwierdziłam i nie wyrwałam r(cid:266)ki. Szedł przodem trzymaj(cid:261)c si(cid:266) (cid:286)ciany, ja posłusznie pod(cid:261)(cid:298)ałam za nim. Na dworze było jasno. Ksi(cid:266)(cid:298)yc wytrysn(cid:261)ł z morza i pi(cid:261)ł si(cid:266) do góry. Zadr(cid:298)ałam od wieczornego chłodu, a on bez chwili wahania podał mi swoj(cid:261) kurtk(cid:266). Podzi(cid:266)kowałam wci(cid:261)gaj(cid:261)c j(cid:261) na siebie. – Ty jednak mówisz? – zdziwił si(cid:266) (cid:286)miej(cid:261)c. – To dlaczego milczała(cid:286) do tej pory? – Widocznie nie miałam nic do powiedzenia. – Mogła(cid:286) przynajmniej powiedzieć, (cid:298)e dobrze ta(cid:276)cz(cid:266). – Przecie(cid:298) wiesz o tym. – Wiem, a jednak chciałbym to usłyszeć od ciebie. – Ta(cid:276)czysz wspaniale. Szkoda, (cid:298)e to ju(cid:298) koniec. W takich dziurach jak ta wył(cid:261)czaj(cid:261) zazwyczaj (cid:286)wiatło na kilka godzin – patrzyłam w niebo, urzeczona ksi(cid:266)(cid:298)ycem, który wznosz(cid:261)c si(cid:266) coraz wy(cid:298)ej wydobywał z mroku skupisko domków kempingowych przyro(cid:286)ni(cid:266)te do brzegu. W jednym z nich moi rodzice grali w bryd(cid:298)a. Za tymi domkami las szumiał kusz(cid:261)co i gro(cid:296)nie. Zapragn(cid:266)łam tam pój(cid:286)ć. Chłopak si(cid:266) sprzeciwił. – To niebezpieczne – powiedział. – W ubiegłym roku w tym wła(cid:286)nie lesie znaleziono ciało młodej dziewczyny. Ruszyłam bez słowa w kierunku pla(cid:298)y, tam było bezpiecznie, chocia(cid:298) mniej romantycznie. Pla(cid:298)a cieszyła si(cid:266) powodzeniem nie tylko w dzie(cid:276), w nocy przesiadywały w koszach zakochane pary i dziarskie staruszki niezmordowane w podziwianiu widoków. Udało nam si(cid:266) znale(cid:296)ć wolny kosz. Usiadłam i u(cid:286)miechn(cid:266)łam si(cid:266) do siebie. Fale lizały brzeg i odpływały z pluskiem. Rozcapierzony ksi(cid:266)(cid:298)yc niczym (cid:298)ar-ptak z rosyjskich bajek czuwał nad wszystkim i pilnował, (cid:298)eby nikomu nic złego si(cid:266) nie stało. Wiedziałam, (cid:298)e chłopak mnie kocha i (cid:298)e w tej chwili gotów jest dla mnie wszystko uczynić, ja go te(cid:298) kochałam, jutro pewnie o nim zapomn(cid:266), on o mnie te(cid:298), rozproszymy si(cid:266) po (cid:286)wiecie, ka(cid:298)de pojedzie w swoj(cid:261) stron(cid:266), nie b(cid:266)dziemy wymieniać adresów, niech tak zostanie, chłopak jednego wieczoru, kilku ta(cid:276)ców i jednej chwili. Poprosiłam, (cid:298)eby obj(cid:261)ł mnie i pocałował... To go wprawiło w zakłopotanie. Nie lubi – powiedział – kiedy dziewczyny przejmuj(cid:261) inicjatyw(cid:266), chce pokonywać przeszkody, krok po kroku zmierzać do celu, wi(cid:266)c ja powinnam być jak skała, twarda, nieust(cid:266)pliwa, nie do zdobycia. – Och! Nie zdob(cid:266)dziesz mnie nigdy – roze(cid:286)miałam si(cid:266). Nie wiedział, z czego si(cid:266) (cid:286)miej(cid:266) i nie przestawał si(cid:266) oburzać. Powinnam si(cid:266) wstydzić, nigdy nie przypuszczał, (cid:298)e jestem taka zepsuta – zbierało mu si(cid:266) na płacz, a ja (cid:286)miej(cid:261)c si(cid:266) mówiłam: – Chciałabym być zepsuta, ale nie jestem, nie b(cid:266)d(cid:266), bardzo (cid:298)ałuj(cid:266), nie potrafi(cid:266) być kim(cid:286) innym ni(cid:298) jestem, chc(cid:266) robić to, co inni, i nie potrafi(cid:266), to moja najwi(cid:266)ksza wada. Nie rób takich okr(cid:261)głych oczu, nie b(cid:261)d(cid:296) taki czysty, nieskazitelny, to mnie okropnie zło(cid:286)ci. Chwila przeszła, min(cid:266)ła i nie powróci. Byłam w tobie (cid:286)miertelnie zakochana, a teraz chc(cid:266) spać. – Jak na niemow(cid:266) gadasz stanowczo za du(cid:298)o. Pozwól i mnie prze(cid:298)yć co(cid:286) podobnego. – Pochylił si(cid:266) i patrzył na mnie (cid:286)wietlistymi oczyma, przysun(cid:261)ł nie(cid:286)miało r(cid:266)k(cid:266) i chciał zanurzyć mi palce we włosy, cofn(cid:261)ł j(cid:261) zaskoczony, moje włosy niczym kolczaste krzewy broniły si(cid:266) same, został z rozpłaszczon(cid:261) dłoni(cid:261) nad moj(cid:261) głow(cid:261). – Co ty masz za włosy – wykrzykiwał – jaka(cid:286) wi(cid:261)zka siana, zwoje kolczastego drutu? Odepchn(cid:266)łam go mówi(cid:261)c, (cid:298)eby si(cid:266) nie kłuł. Próbował si(cid:266) zrehabilitować. Nie słuchałam go. Chwila przeszła, min(cid:266)ła, był mi zupełnie oboj(cid:266)tny. Wlókł si(cid:266) za mn(cid:261) grz(cid:266)zn(cid:261)c w piasku i mówił, mówił do (cid:286)ciany, bo ja go nie słuchałam. Moje siostry ze wszystkiego robi(cid:261) sensacj(cid:266), ich rozhu(cid:286)tana wyobra(cid:296)nia ka(cid:298)d(cid:261) błah(cid:261) spraw(cid:266) przeistacza w zdarzenie, chodz(cid:261), szpieguj(cid:261), zadaj(cid:261) si(cid:266) z band(cid:261) takich samych gnojków jak one, za(cid:286)miecaj(cid:261) (cid:286)wietlic(cid:266), plac zabaw i pobliski lasek. Maj(cid:261) swoje wojsko, ci(cid:266)(cid:298)k(cid:261) artyleri(cid:266), zwiadowców, telegrafistów, spadochroniarzy, jedn(cid:261) lornetk(cid:266), sygnalizacyjne lusterko i nieprzebrane ilo(cid:286)ci gumy do (cid:298)ucia. Szepcz(cid:261) ustawicznie po k(cid:261)tach, robi(cid:261) jakie(cid:286) głupie miny, kiwaj(cid:261)c si(cid:266) na krzesłach. Mnie to okropnie zło(cid:286)ci, karc(cid:266) je, uspokajam, one maj(cid:261) to gdzie(cid:286). Lekcewa(cid:298)(cid:261) mnie demonstracyjnie, mamy si(cid:266) boj(cid:261), ojca słuchaj(cid:261), a mnie lekcewa(cid:298)(cid:261). – Wyjechał – mówi(cid:261) – rannym poci(cid:261)giem do Łodzi. Kazał ci si(cid:266) kłaniać. Mama nie wytrzymuje i pyta kto, wtedy one na wy(cid:286)cigi, wpadaj(cid:261)c sobie w słowa, relacjonuj(cid:261): – Ta(cid:276)czył z ni(cid:261) cały wieczór, cały czas z ni(cid:261). Mama nie potrafi skryć niepokoju, usłu(cid:298)na wyobra(cid:296)nia podsuwa jej wszystko co najgorsze, co sama kiedy(cid:286) prze(cid:298)yła, zna i pami(cid:266)ta, a o czym usiłuje nigdy nie my(cid:286)leć. Wtedy była okupacja, stan permanentnego zagro(cid:298)enia wyciskał na wszystkim swe pi(cid:266)tno, (cid:298)yło si(cid:266) w przyspieszeniu, dniem dzisiejszym, boj(cid:261)c si(cid:266) my(cid:286)li o przyszło(cid:286)ci, a tym pi(cid:266)knym chłopcom, którzy szli na akcje, nie wypadało odmawiać, wtedy ta ich pozorna rozwi(cid:261)zło(cid:286)ć była uzasadniona potrzeb(cid:261) chwili, konieczno(cid:286)ci(cid:261) i obowi(cid:261)zkiem, a teraz młodzie(cid:298) po prostu jest rozwydrzona, chce mieć wszystko od razu, na nic nie chce czekać, niczego sobie nie odmawia. Mama chciałaby oszcz(cid:266)dzić nam, swoim córkom, złych do(cid:286)wiadcze(cid:276) i przykrych prze(cid:298)yć, ale nie wie jak to zrobić. Nikt nie wie. Ja najbardziej j(cid:261) niepokoj(cid:266). „Wiem, mówi, (cid:298)e jeste(cid:286) skryta, nieufna i coraz ładniejsza. M(cid:266)(cid:298)czy(cid:296)ni lubi(cid:261) ten typ, niewysoka blondynka o twarzy dziecka i wyrazistych oczach, które zbyt cz(cid:266)sto popadaj(cid:261) w zadum(cid:266)”. Gdakanie sióstr nie milknie ani na chwil(cid:266). Mama lekcewa(cid:298)(cid:261)cym u(cid:286)miechem bagatelizuje spraw(cid:266), nie mo(cid:298)e si(cid:266) jednak powstrzymać od pytania o tego chłopca. Chciałaby wiedzieć, gdzie go poznałam. – Nigdzie – odpowiadam ze zło(cid:286)ci(cid:261). – One konfabuluj(cid:261). – Morduj(cid:266) je spojrzeniem, nareszcie milkn(cid:261), a mama patrzy z niepokojem na swoje córki tak odmienne i ró(cid:298)ne, i w duchu dzi(cid:266)kuje Bogu, (cid:298)e ten chłopak wyjechał. My te(cid:298) wyje(cid:298)d(cid:298)amy, ko(cid:276)cz(cid:261) si(cid:266) wakacje, na które znów przyjdzie czekać cały rok. Chłopak o szorstkich r(cid:266)kach z p(cid:266)cherzykami od wioseł nie znikn(cid:261)ł z mojego (cid:298)ycia. W sobie tylko wiadomy sposób – przypuszczam, (cid:298)e moje siostry maczały w tym palce – zdobył mój adres i przysyłał listy, w których pod wachlarzem słów skrywał swoje prawdziwe uczucia. Odgadłam to bez trudu. Po có(cid:298) by pisał, maj(cid:261)c tyle zaj(cid:266)ć, piłk(cid:266), pływanie, angielski i szkoł(cid:266) techniczn(cid:261), której nie znosił, musiał j(cid:261) jednak sko(cid:276)czyć, (cid:298)eby robić to, co naprawd(cid:266) lubił, to znaczy studiować na AWF-ie w Warszawie, nawet gdyby miał doje(cid:298)d(cid:298)ać codziennie poci(cid:261)giem z Łodzi dwie i pół godziny w jedn(cid:261) i tyle(cid:298) samo w drug(cid:261) stron(cid:266). Podobał mi si(cid:266) jego upór, jasno(cid:286)ć, zdecydowanie w d(cid:261)(cid:298)eniu do celu. Wiedziałam, (cid:298)e wszystkie przeciwno(cid:286)ci, których nikomu nie szcz(cid:266)dzi los, pokona w biegu. (cid:297)ycie takich jak on układa si(cid:266) według znanych schematów, niezale(cid:298)nie od tego czy towarzyszy im pasja, czy wyrozumowany upór w d(cid:261)(cid:298)eniu do celu. Jemu towarzyszyła pasja i to mnie uj(cid:266)ło. Odpisałam na list, niezbyt wylewnie, kilkoma zdaniami, wiedziałam, (cid:298)e cokolwiek bym napisała, nie ma znaczenia. Znajomo(cid:286)ć z tym ładnym chłopcem umrze (cid:286)mierci(cid:261) naturaln(cid:261). Ju(cid:298) tak nieraz bywało. Wakacyjne przyja(cid:296)nie, flirty i zauroczenia trwały najwy(cid:298)ej kilka tygodni, nie podsycany ogie(cid:276) ga(cid:286)nie nieuchronnie, tym bardziej (cid:298)e w sobie nie czułam (cid:298)aru, zaciekawienie nim równie(cid:298) nie było wielkie i gdyby nie determinacja i upór z jego strony natychmiast zapomniałabym o nim. Zaraz po tym li(cid:286)cie przyjechał do Warszawy pod wymy(cid:286)lonym pretekstem. Chodziło o jakie(cid:286) eliminacje czy mecz, nie pami(cid:266)tam. W ka(cid:298)dym razie trafił jak najgorzej, do mnie przyszło kilka osób, ja podawałam kanapki i napoje, niewiele ta(cid:276)czyłam, z nim wcale, dopiero w niedziel(cid:266) miałam dla niego troch(cid:266) czasu, czytałam mu wiersze, mówiłam o teatrze. On siedział ot(cid:266)piały, ziewał, wreszcie zasn(cid:261)ł w fotelu, wyp(cid:266)dziłam siostry z pokoju, (cid:298)eby mu nie przeszkadzały, domy(cid:286)liłam si(cid:266), (cid:298)e ostatni(cid:261) noc sp(cid:266)dził na dworcu. O czwartej odprowadziłam go na poci(cid:261)g. Powiedziałam, (cid:298)eby nie przyje(cid:298)d(cid:298)ał, je(cid:298)eli nie ma si(cid:266) gdzie zatrzymać, niech nie przyje(cid:298)d(cid:298)a, nie chc(cid:266) si(cid:266) z nim widywać, nie chc(cid:266) takich ofiar. – S(cid:261) sprawy, które wymagaj(cid:261) ofiar – wyszeptał zbielałymi wargami i cmokn(cid:261)ł mnie w policzek. Poci(cid:261)g gwizdn(cid:261)ł przeci(cid:261)gle, po kołach przebiegło dr(cid:298)enie. Ujrzałam go jeszcze, jak przeciskał si(cid:266) przez korytarz, szukaj(cid:261)c miejsca w zapchanym wagonie. Wracałam pieszo do domu, cieszyłam si(cid:266), (cid:298)e jest wiatr i pierwsze płatki (cid:286)niegu kr(cid:266)c(cid:261) si(cid:266) jak motyle. Wcale nie my(cid:286)lałam o nim, a on przyje(cid:298)d(cid:298)ał nadal, z tym (cid:298)e ju(cid:298) nie nocował na dworcu. Jeszcze w li(cid:286)cie przykazałam, (cid:298)eby tego nie robił, niech przyje(cid:298)d(cid:298)a rannym poci(cid:261)giem w niedziel(cid:266), pójdziemy do muzeum, poka(cid:298)(cid:266) mu miasto. Potem miałam kłopot ze spełnieniem tej obietnicy. Nie wiedziałam, co mo(cid:298)na pokazać chłopakowi z Łodzi, kino miał u siebie, teatr równie(cid:298), zreszt(cid:261) i tak by nie zd(cid:261)(cid:298)ył. Z Pałacu Kultury te(cid:298) nie najciekawszy widok, z zachodniej strony straszyły jeszcze nagie czerepy domów, Wisła była m(cid:266)tna i szara, zwłaszcza (cid:298)e sko(cid:276)czyły si(cid:266) pogodne dni i miasto pod ci(cid:266)(cid:298)k(cid:261) zasłon(cid:261) jesiennego nieba było puste. Na kawiarnie nie mieli(cid:286)my forsy, chodzenie po omszałych, (cid:286)liskich ulicach z topniej(cid:261)cym (cid:286)niegiem na twarzy nie nale(cid:298)ało do przyjemno(cid:286)ci, zreszt(cid:261) jesie(cid:276) odsłoniła stare i nowe blizny na domach, cuchn(cid:261)ce (cid:286)mietniki, dziury w jezdni zamienione w kału(cid:298)e, wybite szyby w tramwajach, połamane stopnie przy wej(cid:286)ciach do autobusów. Wszystko to nagle odkryłam chodz(cid:261)c z nim po mie(cid:286)cie. M(cid:266)czyły mnie bezsensowne w(cid:266)drówki, nudziły sprawozdania Darka o pobitych rekordach i strzelonych bramkach. W domu kochane siostrzyczki tylko czekały na nasz powrót, witały nas ju(cid:298) przy furtce, u(cid:286)miechni(cid:266)te, pyzate, strzygły uszami, łowi(cid:261)c ka(cid:298)de słowo. Jutro albo jeszcze dzisiaj powtórz(cid:261) je mamie, a ona zamiast je skarcić u(cid:286)miechnie si(cid:266) z pobła(cid:298)aniem, rada, (cid:298)e i tym razem nic nie umkn(cid:266)ło jej uwadze. Zreszt(cid:261) ju(cid:298) przestała si(cid:266) o mnie martwić, Darek przypadł jej do serca, polubiła jego ogorzał(cid:261) twarz, pewne, otwarte spojrzenie, czysty (cid:286)miech, a nawet gadanie o sporcie. Piekła dla niego ciasto dro(cid:298)d(cid:298)owe z kruszonk(cid:261), które on połykał w biegu, nie szcz(cid:266)dz(cid:261)c jej pochwał. Siostry wieszały si(cid:266) na nim, powierzaj(cid:261)c mu szeptem jakie(cid:286) niezwykłe tajemnice. W niedziel(cid:266) u nas jest zawsze mi(cid:266)so. Choćby nie wiem jak krucho było z fors(cid:261), jest piecze(cid:276) wołowa lub schab i zupa pomidorowa z ry(cid:298)em, obowi(cid:261)zkowo kompot czere(cid:286)niowy, a po krótkiej przerwie, poniewa(cid:298) Darek musi si(cid:266) spieszyć, ciasto dro(cid:298)d(cid:298)owe z kruszonk(cid:261) i wodnista herbata. Mama dla siebie parzy kaw(cid:266) w szklance, polskim sposobem, który nazywa tureckim, ojciec wypija kieliszek nalewki z czarnej porzeczki i idzie na gór(cid:266) si(cid:266) zdrzemn(cid:261)ć. (cid:297)egna si(cid:266) z Darkiem mocnym u(cid:286)ciskiem dłoni, wyra(cid:298)aj(cid:261)c nadziej(cid:266) rychłego zobaczenia si(cid:266) z nim. On te(cid:298) go lubi, wszyscy w naszym domu przepadaj(cid:261) za nim, wszyscy prócz mnie i babci, która prawie go nie dostrzega. Darek ko(cid:276)czy pić herbat(cid:266), zdecydowanym ruchem si(cid:266)ga po serwetk(cid:266), wyciera usta, wszystko w nim zgrane, celowe, pozbawione waha(cid:276), energia przepływa w okre(cid:286)lonym kierunku, nie rozłazi si(cid:266) po bokach. Całuje mam(cid:266) w r(cid:266)k(cid:266) i chwali obiad, placek, a nawet herbat(cid:266). Mama p(cid:266)cznieje z dumy. – Dobry z ciebie chłopiec i miły, potrafisz docenić cudze starania – patrzy z ukosa na mnie i ma mi za złe, (cid:298)e ja jestem (cid:296)le wychowana, jem z nosem w ksi(cid:261)(cid:298)ce, nie zauwa(cid:298)aj(cid:261)c co, spó(cid:296)niam si(cid:266) na obiad, nigdy niczego nie chwal(cid:266). Mama odprowadza Darka do przedpokoju, ka(cid:298)e mu si(cid:266) zapi(cid:261)ć, naci(cid:261)gn(cid:261)ć czapk(cid:266) na uszy i po krótkim wahaniu zaprasza go na nast(cid:266)pn(cid:261) niedziel(cid:266), ka(cid:298)e mu przyjechać w sobot(cid:266) i ofiarowuje nocleg w du(cid:298)ym pokoju, który jest jednocze(cid:286)nie kuchni(cid:261), jadalni(cid:261), salonem i pokojem go(cid:286)cinnym. W pewnej chwili rzuca mi niepokoj(cid:261)ce spojrzenie i pyta, co ja na to. Boi si(cid:266), (cid:298)e powiem co(cid:286) niestosownego. Kiwam głow(cid:261), to j(cid:261) usposabia do mnie (cid:298)yczliwie. Trzeba jechać na dworzec, w autobusie milcz(cid:266), on mówi, ja nie słucham, puste gadanie, pozbawione cienia refleksji, niekontrolowany strumie(cid:276) wody, w którym jest jaki(cid:286) kolega, oczywi(cid:286)cie sportowiec, biegi popołudniowe, marsze jesienno-zimowe, i najnowsze nagrania. Tłok coraz wi(cid:266)kszy, du(cid:298)o oddechów i du(cid:298)o słów, nareszcie dworzec, wysiadamy, cmok, cmok i do widzenia. Ludzi pełno w przedziałach, poci(cid:261)g gwi(cid:298)d(cid:298)e, nie ma go, skrył si(cid:266) w oddali, mog(cid:266) opu(cid:286)cić r(cid:266)k(cid:266). Za ka(cid:298)dym razem chc(cid:266) mu to powiedzieć, wypie(cid:286)ciłam w sobie te słowa, powtarzam je w my(cid:286)lach i za ka(cid:298)dym razem opuszcza mnie odwaga, droga w (cid:286)cisku na dworzec trwa długo, na przystanku nigdy nie jeste(cid:286)my sami, wsz(cid:266)dzie pełno ludzi, nie mam nigdy ochoty wzi(cid:261)ć go za r(cid:266)k(cid:266), powtarzam matematyczne wzory. Bo(cid:298)e! Bo(cid:298)e! Dlaczego ludzie torturuj(cid:261) innych w ten sposób. Je(cid:286)li o mnie chodzi, mog(cid:266) obej(cid:286)ć si(cid:266) bez całek, ró(cid:298)niczek i funkcji. B(cid:266)d(cid:266) pisać wiersze. Czy znajomo(cid:286)ć wy(cid:298)szej matematyki pomaga w pisaniu wierszy? Wolałabym si(cid:266) uczyć łaciny, kupiłam nawet podr(cid:266)cznik w antykwariacie. Łacina i włoski – to j(cid:266)zyki, które powinien znać ka(cid:298)dy cywilizowany człowiek. On optuje za angielskim. Po co komu włoski? Nie przestaje si(cid:266) dziwić. Cały (cid:286)wiat mówi po angielsku. To nie mo(cid:298)e tak trwać, przyjazdy, odjazdy, jego mocne u(cid:286)ciski, par(cid:266) nie(cid:286)miałych pocałunków, jakie(cid:286) słowa, których si(cid:266) nie pami(cid:266)ta, ta(cid:276)ce u Iwony, inne od tamtych nad morzem, kieliszek szampana i jego zgorszone spojrzenie. Gwizd poci(cid:261)gu, r(cid:266)ka idzie w gór(cid:266). Odjazd. Chciałam być okrutna i nie umiałam. To przyszło samo. Okrucie(cid:276)stwo jest wpisane w nasze (cid:298)ycie jak (cid:286)mierć, mo(cid:298)na postanawiać zostać aniołem i tak si(cid:266) to nie udaje. (cid:297)ycie wywlecze wszystko, nie oszcz(cid:266)dzi nikogo. *** Po tym wieczorze u Iwony Stefan nie pokazał si(cid:266), nie przysłał listu, nie mógł zadzwonić, poniewa(cid:298) nie mieli(cid:286)my telefonu. Pierwszy raz (cid:298)ałowałam, (cid:298)e go nie mamy, wieczorem zrobiłam ojcu awantur(cid:266). – Wszyscy – mówiłam – maj(cid:261) telefony. Iwona, Gra(cid:298)yna, Majka, a my nie, na tym zadupiu, na tych peryferiach gdzie diabeł mówi dobranoc, odci(cid:266)ci od wszystkiego. Ojciec zdziwiony moim wybuchem zmarszczył brwi: odsapn(cid:261)ł i powiedział z poczuciem winy, (cid:298)e zło(cid:298)ył podanie, trzy lata ju(cid:298) czeka, jak uruchomi(cid:261) now(cid:261) central(cid:266), dostaniemy telefon w pierwszej kolejno(cid:286)ci. Tłumaczył si(cid:266), a ja zach(cid:266)cona jego skruch(cid:261) mówiłam dalej: – Wszystkie dziewczyny maj(cid:261) swoje pokoje, a ja nie mam gdzie si(cid:266) skryć ze swoimi my(cid:286)lami, nie mam gdzie si(cid:266) uczyć, te dwie j(cid:266)dze depcz(cid:261) mi po pi(cid:266)tach. – Co(cid:286) ty taka nerwowa – zaniepokoiła si(cid:266) mama – dostała(cid:286) kartk(cid:266) od Darka. Co on pisze? Ma jakie(cid:286) kłopoty? – On i kłopoty! – odburkn(cid:266)łam niegrzecznie. – Tacy jak on nie maj(cid:261) (cid:298)adnych kłopotów. Nic si(cid:266) nie stało. Przyjedzie w sobot(cid:266). Siostrzyczki popatrzyły na mnie znacz(cid:261)co, nic nie powiedziały. Darek przyjechał, mieli(cid:286)my i(cid:286)ć do teatru, ale ja w tym zamieszaniu i czekaniu na znak od Stefana nie pomy(cid:286)lałam wcze(cid:286)niej o biletach. Zostawało wi(cid:266)c kino i jakie(cid:286) nudne rozmowy przy stole w otoczeniu sióstr. One odczekały a(cid:298) mama wyjdzie z pokoju i gdy zostali(cid:286)my sami, rzuciły si(cid:266) do Darka: – Wiesz, wiesz? – przekrzykiwały si(cid:266), jak to one. – Iga była u Iwony na prywatce w sobot(cid:266). – Tak? – spojrzał na mnie. Skin(cid:266)łam potakuj(cid:261)co głow(cid:261), a one nadawały: – Odprowadził j(cid:261) chłopak, siedziała z nim bardzo długo, słuchali muzyki. Darek popatrzył znów na mnie, jakby im nie wierzył. – Tak – potwierdziłam. – Ona si(cid:266) zakochała – powiedziała młodsza siostrzyczka, a starsza uszczypn(cid:266)ła j(cid:261) w pup(cid:266). Za pó(cid:296)no. Darek odwrócił w moj(cid:261) stron(cid:266) sztywn(cid:261) głow(cid:266). – Co one mówi(cid:261)? – zapytał. – Co one mówi(cid:261)? – Powiedziały ci prawd(cid:266), chyba si(cid:266)... – nie doko(cid:276)czyłam... Darek zrobił si(cid:266) bledszy od kredy, zbielały mu nawet włosy, oczy, usta. Przeraziłam si(cid:266). – Co ty wyprawiasz?! – Chwyciłam go za r(cid:266)k(cid:266), wyrwał j(cid:261), odsun(cid:261)ł si(cid:266) do (cid:286)ciany, nie mógł złapać tchu, zacisn(cid:261)ł usta i stał tak oparty o (cid:286)cian(cid:266), mocuj(cid:261)c si(cid:266) ze łzami i z t(cid:261) trupi(cid:261) blado(cid:286)ci(cid:261), wreszcie w ciszy, bo siostry równie(cid:298) zamilkły, w ciszy, która zawisła nad nami jak przekle(cid:276)stwo, powiedział: – Niepotrzebnie przyjechałem. Mogła(cid:286) napisać. – Mogłam, przepraszam, ale ja nie wiedziałam, (cid:298)e to tak, przepraszam, nie wiedziałam jak to zrobić... – Pojad(cid:266) do domu. – Zosta(cid:276)! Mama upiekła ciasto, pójdziemy do kina. – Nie! – Rzucił si(cid:266) do przedpokoju, złapał swoj(cid:261) kurtk(cid:266) na misiu i wyszedł. Całe szcz(cid:266)(cid:286)cie, (cid:298)e taty nie było. Nie odprowadziłam go na dworzec. Siostry uciekły do swojego pokoju, a ja pobiegłam do babci i opowiedziałam jej wszystko. Ona jedna mnie rozumiała. – Nie przejmuj si(cid:266), dziecko, tak lepiej, lepiej, (cid:298)e on pojechał, nie mo(cid:298)esz (cid:298)yć wbrew sobie, pami(cid:266)taj, nie mo(cid:298)esz (cid:298)yć wbrew sobie. Szkoda, to miły chłopiec, (cid:298)eby sobie tylko czego(cid:286) nie zrobił. Jed(cid:296) na dworzec! – On nie chciał, babciu, wybiegł bez po(cid:298)egnania. Nie pojad(cid:266) na dworzec. Darek odszedł i ja natychmiast zapomniałam o nim, a Stefana nie mogłam wymazać z pami(cid:266)ci, nie tylko nie mogłam, nie chciałam. Ci(cid:261)gle był w moich oczach i w sercu. Mówiłam – zasn(cid:266) i on zniknie, ulotni si(cid:266) jak wszystkie inne obrazy, odejdzie w niepami(cid:266)ć, a on nie odchodził, jego ciepły głos d(cid:296)wi(cid:266)czał mi w uszach. Mówiłam: zaraz ucichnie, nie, wracał z rogu pokoju... dochodził zza okna. Wreszcie udało mi si(cid:266) zasn(cid:261)ć, ale zaraz si(cid:266) przebudziłam, zdawało mi si(cid:266), (cid:298)e on tu jest, patrzy, bierze mnie za r(cid:266)k(cid:266), (cid:286)ciska j(cid:261) delikatnie, przesuwa palce wzdłu(cid:298) dłoni, przesuwa je dalej do moich palców, dotyka paznokci. Zasn(cid:266)łam nad ranem. My(cid:286)lałam, (cid:298)e b(cid:266)d(cid:266) (cid:286)nić o nim, ale we (cid:286)nie nie było go. W niedziel(cid:266) – a była to ju(cid:298) druga pusta niedziela – te(cid:298) si(cid:266) nie zjawił i przez cały tydzie(cid:276) nic o nim nie wiedziałam. Nie chciałam pytać Iwony, bałam si(cid:266) zdradzać z moim niepokojem, ale gdzie(cid:286) w gł(cid:266)bi duszy, intuicyjnie czułam, (cid:298)e on si(cid:266) zjawi, napisze list, przy(cid:286)le telegram, przyjdzie do szkoły, albo gdy wyjd(cid:266) na ulic(cid:266), to spotkam go gdzie(cid:286) przypadkiem, bo on te(cid:298) wyjdzie, po to (cid:298)eby mnie spotkać. Wychodziłam do parku, patrzyłam jak (cid:286)nieg topnieje, zrobiła si(cid:266) odwil(cid:298), wszystko (cid:286)ciemniało, drzewa i ziemia. Z dachów spływała woda, potworzyły si(cid:266) gro(cid:296)ne kału(cid:298)e, błyszczały niczym oczy w rosole, zaspy w naszym ogrodzie przypominały brudne, po(cid:298)ółkłe szmaty. Straciłam apetyt, wydawało mi si(cid:266), (cid:298)e nie oddycham, czekałam z zapartym tchem. Nagle wieczorem, gdy wkuwałam do głowy jakie(cid:286) daty, które nie czepiały si(cid:266) mózgu, ujrzałam (cid:286)wiec(cid:266); za moim oknem płon(cid:266)ła (cid:286)wieca i w jej chybotliwym blasku ujrzałam jaki(cid:286) cie(cid:276). Podeszłam bli(cid:298)ej, zgasiłam (cid:286)wiatło, płomie(cid:276) chwiał si(cid:266) na wietrze, wiedziałam, (cid:298)e osłania go r(cid:266)ka. Tak, to był on, u(cid:286)miechni(cid:266)ty, ze (cid:286)niegiem we włosach, cały biały, bo wła(cid:286)nie po tej odwil(cid:298)y zacz(cid:266)ło padać. Zrobiło si(cid:266) biało, przytulnie, czysto. Otworzyłam okno, parapety u nas znajdowały si(cid:266) bardzo nisko i on wszedł do pokoju, poło(cid:298)yłam palec na ustach, nakazałam mu być cicho, nie chciałam, (cid:298)eby kto(cid:286) wiedział, (cid:298)e on wszedł, siostry siedziały u babci i pod jej nadzorem odrabiały lekcje. Od razu wł(cid:261)czyłam muzyk(cid:266) i rozmawiali(cid:286)my szeptem. – Czekała(cid:286)? – zapytał. – Tak, ka(cid:298)dego dnia. – Przepraszam, przepraszam, wtedy nie mogłem odej(cid:286)ć od ciebie, wracałem i stawałem koło twoich drzwi, patrzyłem, jak kładziesz si(cid:266) do snu i jak zasypiasz. – Na noc zawsze spuszczam zasłony, nic nie widziałe(cid:286). – Nie spu(cid:286)ciła(cid:286) zasłon i przez firank(cid:266) w (cid:286)wietle widziałem, jak (cid:286)cielisz sobie tapczan, jak si(cid:266) przeci(cid:261)gasz leniwie, podeszła(cid:286) do okna, jakby(cid:286) wiedziała, (cid:298)e ja tam stoj(cid:266) i patrz(cid:266), a potem zgasiła(cid:286) (cid:286)wiatło. Chciałem, (cid:298)eby(cid:286) si(cid:266) obudziła, czekałem na twoje przebudzenie, ale ty spała(cid:286) tak smacznie... – Dlaczego nie zapukałe(cid:286)? – Nie miałem odwagi. Cał(cid:261) noc stałem za oknem. Przezi(cid:266)biłem si(cid:266). – Cał(cid:261) noc – powtórzyłam jak echo. – Głupi. Naprawd(cid:266) jeste(cid:286), jeste(cid:286)... – pocałowałam go w czoło, wstydziłam si(cid:266) pocałować go w usta, zło(cid:298)yłam wi(cid:266)c na jego czole siostrzany pocałunek, on chwycił moje r(cid:266)ce, poło(cid:298)ył je sobie na policzkach i patrzył mi w oczy. – Niebieskie muszle, niebieskie – powtórzył. Wetkn(cid:261)ł mi do r(cid:261)k wiersz i t(cid:261) sam(cid:261) drog(cid:261), przez okno wyszedł, ale przedtem przyrzekł mi, (cid:298)e tym razem pójdzie prosto do domu, a jutro przyjdzie pod szkoł(cid:266), spotkamy si(cid:266) w dzie(cid:276), popatrzymy na siebie w dzie(cid:276), a nie przy tym sztucznym (cid:286)wietle. Rano zobaczyłam go przed domem, zl(cid:266)kłam si(cid:266), (cid:298)e on umrze od tego sterczenia pod moim oknem, znowu si(cid:266) przezi(cid:266)bi, dostanie zapalenia płuc, umrze... O Bo(cid:298)e! Nagadałam mu wiele głupstw. Chwyciłam torb(cid:266) i wybiegłam bez (cid:286)niadania do szkoły. Odprowadził mnie do przystanku i wsiadł ze mn(cid:261) do autobusu, a ja krzyczałam: nienawidz(cid:266) ci(cid:266), nie chc(cid:266) ci(cid:266) znać, nie przychod(cid:296) wi(cid:266)cej, przezi(cid:266)bisz si(cid:266), umrzesz i co ja zrobi(cid:266), co ja zrobi(cid:266)? Roze(cid:286)miał si(cid:266). – Nie krzycz – powiedział – przyjechałem do ciebie dzi(cid:286) rano. Jestem zdrów, nic mi nie jest. Popatrz na mnie, czy tak wygl(cid:261)da chory człowiek? No, przyjrzyj mi si(cid:266)! Wygl(cid:261)dał jak człowiek, którego dni s(cid:261) policzone, chudy i przezroczysty, jego podkr(cid:261)(cid:298)one oczy płon(cid:266)ły niezdrowym blaskiem, we włosach miał pełno (cid:286)niegu. Strz(cid:261)sn(cid:266)łam mu go i okr(cid:266)ciłam jego szyj(cid:266) swoim szalikiem, po lekcjach kupiłam mu czapk(cid:266), nosił j(cid:261) przez cał(cid:261) zim(cid:266) i ju(cid:298) si(cid:266) nie przezi(cid:266)biał. *** Ranki były najlepsze. Budziłam si(cid:266) (cid:286)wie(cid:298)a, pełna jasnych my(cid:286)li, a za oknem był on, pukał delikatnie w szyb(cid:266) i czekał a(cid:298) si(cid:266) ubior(cid:266), potem odprowadzał mnie do szkoły i stawał przed moj(cid:261) klas(cid:261) na wprost okna. Dopiero gdy nauczyciel pojawiał si(cid:266) w drzwiach, odchodził, odprowadzany zazdrosnymi spojrzeniami kole(cid:298)anek. – No, ty to masz szcz(cid:266)(cid:286)cie – mówiły – taki chłopak. Dziewczyny za nim szalej(cid:261), a on, popatrz, zwariował, popatrz, co ty mu zrobiła(cid:286), (cid:286)wiata poza tob(cid:261) nie widzi, co on takiego w tobie zobaczył, wcale nie jeste(cid:286) ładna. – Nie jestem ładna? – (cid:286)miałam si(cid:266) im w twarz. – Jestem pi(cid:266)kna, dla niego jestem najpi(cid:266)kniejsza na (cid:286)wiecie. – Spogl(cid:261)dały na mnie z ironi(cid:261), wzruszały ramionami. Lustro mówiło, (cid:298)e nic mi nie brakuje, oczy niebieskie, dołeczki w policzkach, l(cid:286)ni(cid:261)ca gładka cera. M(cid:266)(cid:298)czy(cid:296)ni ogl(cid:261)dali si(cid:266) za mn(cid:261) na ulicy, natomiast dziewczyny nie przestawały mi wmawiać, (cid:298)e jestem szara, nijaka, pozbawiona seksu. Ludzie nie lubi(cid:261) cudzego szcz(cid:266)(cid:286)cia, zło(cid:286)ci ich, gdy kto(cid:286) wygrywa w totolotka, albo gdy komu(cid:286) dobrze si(cid:266) wiedzie. Moje kole(cid:298)anki nie ró(cid:298)niły si(cid:266) pod tym wzgl(cid:266)dem od innych. W ich docinkach i kpinach wyczuwałam gorycz zawiedzionych nadziei, znały go wcze(cid:286)niej, dłu(cid:298)ej ni(cid:298) ja, czytały jego wiersze, a teraz widz(cid:261)c go stale ze mn(cid:261) zapragn(cid:266)ły nagle zepsuć co(cid:286) w naszych uczuciach, które były dopiero przedsmakiem tego, co miało nadej(cid:286)ć – podniecaj(cid:261)cym oczekiwaniem i odkrywaniem siebie. Je(cid:286)li o mnie chodzi, nie miałam w tych sprawach (cid:298)adnych do(cid:286)wiadcze(cid:276). Mówi si(cid:266), (cid:298)e młodzie(cid:298) jest zdemoralizowana, cyniczna, mo(cid:298)e te(cid:298) tacy byli(cid:286)my, ale nie w stosunku do siebie, do innych chyba te(cid:298) nie. Mało o nim wiedziałam, tak si(cid:266) jako(cid:286) składało, (cid:298)e nie mówili(cid:286)my prawie o sobie, rozmawiali(cid:286)my o wierszach, o kształcie obłoków i o obrazach, znali(cid:286)my si(cid:266) krótko, zaledwie kilka dni, a ju(cid:298) inni wkroczyli brutalnie pomi(cid:266)dzy nas. – Czy wiesz jaki jest Stefan? – zapytała którego(cid:286) dnia Iwona. – Oczywi(cid:286)cie – odparłam naiwnie. – Tak? – u(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) k(cid:261)(cid:286)liwie. – Wiesz, (cid:298)e on ma zawsze trzy dziewczyny? Z jedn(cid:261) sypia, z drug(cid:261) chodzi, a z trzeci(cid:261) ta(cid:276)czy. – No to ja jestem ta, z któr(cid:261) ta(cid:276)czy. – A nie interesuje ci(cid:266) ta, z któr(cid:261) sypia? – Ja wiem... – odparłam ponuro. Umilkła, jakby jej usta zalano gipsem, nic ju(cid:298) nie miała do powiedzenia, a mnie zakr(cid:266)ciło si(cid:266) w głowie. Zazdro(cid:286)ć jest wymysłem szatana, jego głównym narz(cid:266)dziem, broni(cid:261), która go nigdy nie zawodzi. Iwona zepsuła mi cały smak porannych spotka(cid:276). Ju(cid:298) nie czekałam na niego z takim dr(cid:298)eniem, za ka(cid:298)dym razem chciałam co(cid:286) wyja(cid:286)niać, pytać go, badać i bałam si(cid:266) słów. Nie mówili(cid:286)my o tym, (cid:298)e kto(cid:286) ze sob(cid:261) sypia, to było zbyt obcesowe, nieprzyzwoite wr(cid:266)cz, nie mogłam zapytać go wprost, kluczyłam wi(cid:266)c niemrawo, pytaj(cid:261)c go o dziewczyny. On nic nie rozumiał. – Jakie dziewczyny? – pytał otwieraj(cid:261)c szeroko oczy. – No, czy masz kogo(cid:286)? – Ty pytasz? Ty nie wiesz? Jak ty mo(cid:298)esz o to pytać? Zwariowała(cid:286)?... Oczywi(cid:286)cie – uspokoił si(cid:266) – mam dziewczyn(cid:266). – Jak(cid:261)? – zrobiłam zdziwion(cid:261) min(cid:266). – Ty my(cid:286)lisz o mnie? – A o kim? Czy kto(cid:286) poza tob(cid:261) istnieje? Czy kto(cid:286) si(cid:266) poza tob(cid:261) liczy? O co ty pytasz? Nie bardzo rozumiem – zdziwienie w oczach, w głosie, w całej postaci. Przystan(cid:261)ł, gestykulował, on naprawd(cid:266) nie kłamał, mogłabym przysi(cid:261)c, dać za to głow(cid:266), a jednak słowa Iwony dzwoniły mi w mózgu, nie wierzyłam mu, ta kropla jadu, pastylka ohydy wdarła si(cid:266) w nasz (cid:286)wiat i została. Od tego dnia ka(cid:298)de spotkanie z nim było ni(cid:261) zatrute, ci(cid:261)gle sprawdzałam, gdzie był, co robił, chciałam koniecznie wiedzieć, kim jest ta trzecia, z któr(cid:261) sypia, ja byłam t(cid:261), z któr(cid:261) chodził. Z półsłówek dziewczyn zorientowałam si(cid:266), (cid:298)e to była Iwona. Ona nic o tym nie mówiła, lecz jej stosunek do mnie nagle si(cid:266) zmienił. Była moj(cid:261) najbli(cid:298)sz(cid:261) przyjaciółk(cid:261), siedziały(cid:286)my razem, pomagały(cid:286)my sobie w lekcjach, bywałam u niej na prywatkach, gadały(cid:286)my o wszystkim... Tak si(cid:266) tylko mówi, ale to wszystko nigdy nie jest zupełne, zawsze s(cid:261) te szuflady, których si(cid:266) nie otwiera, on był t(cid:261) szuflad(cid:261), której si(cid:266) nie otwiera. Zajrzałam do niej ukradkiem, niewiele zobaczyłam, wi(cid:266)cej si(cid:266) domy(cid:286)liłam, głównie dlatego, (cid:298)e Iwona zacz(cid:266)ła nagle (cid:296)le o nim mówić. Do tej pory mówiła niewiele, a teraz wieszała na nim psy. „On ma fantazj(cid:266), nie wierz ani jednemu jego słowu – u(cid:286)miechała si(cid:266) pobła(cid:298)liwie – co on robi? Zauwa(cid:298)yła(cid:286) jak schudł? Po(cid:286)lij go do lekarza, mo(cid:298)e ma co(cid:286) z płucami, pokasłuje i te jego rumie(cid:276)ce... Nie wydaj(cid:261) ci si(cid:266) podejrzane?” – Czy ja wiem? – patrzyłam na ni(cid:261) przera(cid:298)ona. Stefan rzeczywi(cid:286)cie był chudy, długi, z rozwichrzon(cid:261) czupryn(cid:261) wygl(cid:261)dał oryginalnie, cer(cid:266) miał (cid:286)wie(cid:298)(cid:261), czerstw(cid:261), przebywał du(cid:298)o na powietrzu. Po lekcjach zawsze czekał na mnie na ulicy, a była zima i (cid:286)nieg. Prosiłam go, (cid:298)eby dbał o siebie i on mnie słuchał, nosił czapk(cid:266) i szalik, ciepłe buty i swetry, wi(cid:266)c chyba Iwona nie miała racji. Ostatnio w ogóle gadała za du(cid:298)o. Wychodz(cid:261)c ze szkoły starałam si(cid:266) j(cid:261) zgubić, ale nieraz było to niemo(cid:298)liwe. Ona maj(cid:261)c jaki(cid:286) swój cel nie odst(cid:266)powała mnie na krok. Przed wej(cid:286)ciem czekał Stefan. Na mój widok rozpromieniał si(cid:266), ja(cid:286)niał, jakby gdzie(cid:286) za nim zapalały si(cid:266) niewidoczne jupitery i on w ich rw(cid:261)cym blasku (cid:286)ci(cid:261)gał z głowy czapeczk(cid:266) z pomponem w niebieskie wzory, któr(cid:261) dostał ode mnie, kl(cid:266)kał na (cid:286)niegu. Taki (cid:298)ar bił od niego, (cid:298)e przymykałam oczy. – Wariat! – wykrzykiwała ze zło(cid:286)ci(cid:261) Iwona. – Sko(cid:276)czony idiota! – a on jej w ogóle nie widział, podnosił si(cid:266) z kl(cid:266)czek i uczepiony mojego ramienia szeptał mi do ucha ostatni swój wiersz. Widywali(cid:286)my si(cid:266) prawie codziennie, ja nadal nic o nim nie wiedziałam prócz tego, (cid:298)e mieszka gdzie(cid:286) na Pozna(cid:276)skiej, w wielkim starym domu i studiuje na uniwersytecie. Nie mówili(cid:286)my o studiach ani o jego rodzinie, nie było potrzeby, ci(cid:261)gle mieli(cid:286)my sobie tyle do powiedzenia na temat wierszy, muzyki i ksi(cid:261)(cid:298)ek, chodzili(cid:286)my te(cid:298) na wystawy. Raz poszli(cid:286)my do teatru na „Fizyków” Dürrenmatta i siedz(cid:261)c na widowni my(cid:286)leli(cid:286)my tylko o sobie. To, co odbywało si(cid:266) na scenie, było takie długie, okropne, straszne, nie dotyczyło nas, nie miało nic wspólnego z naszym (cid:286)wiatem, my chcieli(cid:286)my widzieć tylko pi(cid:266)kno, harmoni(cid:266), ład, porz(cid:261)dek i tak rzeczywi(cid:286)cie było, to wła(cid:286)nie widzieli(cid:286)my. Warszawa była dla nas najpi(cid:266)kniejszym miastem na (cid:286)wiecie, innego nie znali(cid:286)my, to było naprawd(cid:266) ładne miasto, takie w ka(cid:298)dym razie zostało mi w pami(cid:266)ci. (cid:285)niegu było coraz mniej, wiatr pachniał wiosn(cid:261), a my przemierzali(cid:286)my je pieszo, wła(cid:286)ciwie to chodzili(cid:286)my ci(cid:261)gle t(cid:261) sam(cid:261) tras(cid:261): Piwna, Brzozowa, Góra Gnojna z widokiem na Wisł(cid:266)... Po obej(cid:286)ciu ró(cid:298)nych zak(cid:261)tków na Starówce szli(cid:286)my na Sadyb(cid:266), po dotarciu do domu nie mogli(cid:286)my si(cid:266) rozstać. Dochodzili(cid:286)my do jednego drzewka, mówili(cid:286)my: to ju(cid:298) tu, potem było drugie drzewko i trzeba było si(cid:266) cofać do pierwszego, potem był płot, najpierw on mnie odprowadzał, potem ja jego, potem znowu on mnie i tak w kółko. W sobot(cid:266) dzie(cid:276) si(cid:266) wydłu(cid:298)ał, nie musiałam odrabiać lekcji, co prawda coraz rzadziej je odrabiałam, byłam na ogół spokojna, szcz(cid:266)(cid:286)liwa. Wystarczyło jednak, bym sp(cid:266)dziła z dala od niego kilka godzin, a moje podejrzenia przybierały monstrualne rozmiary, ju(cid:298) byłam pewna, (cid:298)e mnie zdradza, ju(cid:298) go widziałam w ró(cid:298)nych nieprzyzwoitych sytuacjach z kole(cid:298)ankami z uniwersytetu, tylko dlatego, (cid:298)e wspomniał nieopatrznie, i(cid:298) wpadł do akademika po ksi(cid:261)(cid:298)k(cid:266). Usłu(cid:298)na wyobra(cid:296)nia podsuwała mi od razu odpowiednie sceny. Wiadomo jak zachowuj(cid:261) si(cid:266) studentki, wci(cid:261)gaj(cid:261) od razu chłopaków do łó(cid:298)ka i wyrafinowanymi pieszczotami przywi(cid:261)zuj(cid:261) ich do siebie... Nie spałam po nocach, w dzie(cid:276) natomiast głowiłam si(cid:266) nad tym, jak go zapytać o dziewczyny z grupy, aby wygl(cid:261)dało to naturalnie. Ch(cid:266)tnie o nich mówił, podaj(cid:261)c mało dla mnie wa(cid:298)ne szczegóły, jak te np., (cid:298)e Hanka pisze opowiadania o zwierz(cid:266)tach i drukuje w „Płomyczku”, a mama Joli piecze wspaniałe ciasta, Ka(cid:286)ka za(cid:286) prowadzi studencki kabaret. – A która si(cid:266) z tob(cid:261) kocha? – Wszystkie. Czy nie zasługuj(cid:266)? – roze(cid:286)miał si(cid:266) i zaraz spowa(cid:298)niał. – Co mnie to obchodzi, czy kocha si(cid:266) we mnie Ka(cid:286)ka czy Jolka? Jakie to ma znaczenie?... Wiesz co? Chod(cid:296)my do kina – szybko zmienił temat i niczego si(cid:266) nie dowiedziałam. – A mo(cid:298)e pojedziemy do akademika? – Po co? – oburzył si(cid:266). – Tam jest okropnie, wspólne łazienki, pokoje z pi(cid:266)trowymi łó(cid:298)kami. Mówił prawd(cid:266), nie cierpiał du(cid:298)ych grup, uciekał od ludzi, od moich kole(cid:298)anek równie(cid:298). One wprowadzały dysonans, (cid:286)miały si(cid:266) w nieodpowiednich miejscach, mówiły nie to, co nale(cid:298)ało, nie pasowały do nas. My mieli(cid:286)my w sobie za du(cid:298)o liryzmu, poezji, romantyzmu, muzyki, podczas gdy one kurczowo trzymały si(cid:266) ziemi, która dla nas wa(cid:298)na była o tyle, (cid:298)e chodziło si(cid:266) po niej, stanowiła jaki(cid:286) punkt oparcia, ale to, co było obok, w sklepach, na ulicy poza tomikami wierszy i nowymi płytami, nie interesowało nas wcale. Tak nie mo(cid:298)na (cid:298)yć, wiem, ale tak wła(cid:286)nie (cid:298)yli(cid:286)my. Odurzeni sob(cid:261) chodzili(cid:286)my po Warszawie, nieraz je(cid:296)dzili(cid:286)my tylko po to do (cid:285)ródmie(cid:286)cia, (cid:298)eby z niego uciekać na Sadyb(cid:266), nad Jeziorko Czerniakowskie, siadali(cid:286)my na oblodzonej ławce i karmili(cid:286)my ptaki. Przylatywały tam kaczki, kruki, wrony, goł(cid:266)bi nie było, tylko dzikie ptactwo. Przynosili(cid:286)my bułki, kruszyli(cid:286)my je, a one ucztowały na naszych oczach, (cid:286)lizgaj(cid:261)c si(cid:266) po lodzie. Tak si(cid:266) zło(cid:298)yło, (cid:298)e nie widziałam si(cid:266) z nim trzy dni, przygotowywał wówczas referat czy gdzie(cid:286) wyjechał, nie pami(cid:266)tam. Uprzedził mnie, (cid:298)e nie przyjdzie ani do szkoły, ani do domu. Trudno sobie wyobrazić, co si(cid:266) wtedy działo. Nie spałam, nie jadłam, nie oddychałam chyba, mama była przera(cid:298)ona, ojciec kazał mi i(cid:286)ć do lekarza i wzi(cid:261)ć co(cid:286) na apetyt, babcia pokiwała tylko głow(cid:261), a w korytarzu spytała szeptem: – Stefan wyjechał? – Nie. – Wi(cid:266)c co jest, uczy si(cid:266)? – Nie, wyjechał. U(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) jako(cid:286) dziwnie, ni to współczuj(cid:261)co, ni to sceptycznie, dolewaj(cid:261)c niejako oliwy do ognia. Wtedy postanowiłam: je(cid:298)eli on tego dnia wieczorem nie pojawi si(cid:266) pod moim oknem, nie zapuka cichutko w szyb(cid:266), nie zapali Sebastiana, czyli tej czerwonej (cid:286)wiecy, któr(cid:261) tak nazwali(cid:286)my, poniewa(cid:298) przy niej słuchali(cid:286)my Bacha, je(cid:298)eli nie zapali tej (cid:286)wiecy, to sko(cid:276)cz(cid:266) z nim na zawsze, nie spojrz(cid:266) na niego, nie odezw(cid:266) si(cid:266)... Idiotyczne my(cid:286)li chodziły mi po głowie. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, czekałam, niebo było ciemne, bez (cid:286)ladu gwiazd czy ksi(cid:266)(cid:298)yca, w dole czarna wilgotna ziemia i (cid:286)wierk stercz(cid:261)cy jak gro(cid:296)ny sztylet. Nagle w tej czerni rozbłysł płomie(cid:276), zerwałam si(cid:266) z łó(cid:298)ka, otworzyłam okno i powiedziałam: – Wejd(cid:296), tak czekałam, t(cid:266)skniłam. – Mam wej(cid:286)ć? – przeraził si(cid:266). – Przebudzimy dziewczynki. – (cid:285)pi(cid:261) twardo. – Nie, nie – wzbraniał si(cid:266). – Przywarłam do niego w oknie, całowali(cid:286)my si(cid:266) nieprzytomnie, byłam w koszuli, boso, on zimny, mokry. – Wejd(cid:296) do (cid:286)rodka, zosta(cid:276) ze mn(cid:261) – prosiłam, słaniaj(cid:261)c si(cid:266) z podniecenia. – Jak to? Nie – szeptał coraz bardziej przera(cid:298)ony. Pocałunki były jak roz(cid:298)arzone w(cid:266)gle, parzyły dotkliwie, obezwładniały. Nigdy nikogo nie całowałam tak zajadle, tak agresywnie, z takim oddaniem, z całkowitym przyzwoleniem na wszystko. Nagle on mnie odsun(cid:261)ł. – Nie, tak nie mo(cid:298)na – powiedział raczej do siebie ni(cid:298) do mnie, siebie przed czym(cid:286) wstrzymywał, pchn(cid:261)ł okno w moj(cid:261) stron(cid:266), skrzypn(cid:266)ło z takim wizgiem, jakby chciało rozsadzić dom pogr(cid:261)(cid:298)ony we (cid:286)nie, zsun(cid:261)ł si(cid:266) na mokr(cid:261) muraw(cid:266) i pobiegł do (cid:298)wirowanej uliczki, przeskoczył niezbyt wysoki płot i pomkn(cid:261)ł do przystanku. Stałam rozpalona, przygwo(cid:298)d(cid:298)ona do miejsca, czułam si(cid:266) odtr(cid:261)cona, niechciana. Gor(cid:261)ce łzy ciekły mi po twarzy, jego nie było, szukałam wi(cid:266)c pocieszenia w łkaniu, teraz ju(cid:298) zupełnie nie mogłam spać. Siostry za parawanem oddychały miarowo, a ja zapalałam (cid:286)wiatło i gasiłam je, podchodziłam do okna, łudz(cid:261)c si(cid:266), (cid:298)e on wróci, ale nikogo nie było. Cisz(cid:266) m(cid:261)cił łagodny szelest wiatru, w górze było bezduszne niebo porysowane czarnymi drzewami i roz(cid:298)arzona łuna miasta. (cid:285)wit był wilgotny, mglisty, nieprzytulny, zamkn(cid:266)łam okno, zasn(cid:266)łam na krótko. Obudziły mnie hałasy, siostry ubierały si(cid:266) do szkoły. – Iga! Iga! Spó(cid:296)nisz si(cid:266)! Twój ukochany nie przyszedł. Nikogo nie ma. – Jestem chyba chora. Mama zajrzała do pokoju. – Co ci jest? Bo(cid:298)e! Masz gor(cid:261)czk(cid:266)! Trzeba wezwać lekarza. Nie wstawaj! Gdzie termometr? Nigdy nic nie le(cid:298)y na miejscu. – Znajd(cid:266) sama, wezm(cid:266) aspiryn(cid:266). U nas dzi(cid:286) konferencja. Nie musz(cid:266) nigdzie i(cid:286)ć. Jak b(cid:266)dziesz wracała z pracy, kup mi witaminy. Jestem osłabiona. Mama nie wiedziała w co r(cid:266)ce wło(cid:298)yć, dziewczynki pobiły si(cid:266) w łazience, tatu(cid:286) je stamt(cid:261)d przep(cid:266)dził, babcia przewróciła si(cid:266) w przedpokoju, w kuchni wykipiało mleko. Wstałam, nie mogłam znie(cid:286)ć tej wrzawy, nakryłam do stołu, nalałam dziewczynkom mleka, zrobiłam im kanapki. – Staro(cid:286)ć nie rado(cid:286)ć – usprawiedliwiała si(cid:266) babcia, popijaj(cid:261)c swoj(cid:261) ulubion(cid:261) kaw(cid:266) z mlekiem. – Potłukła(cid:286) si(cid:266)? – spytałam. – Co si(cid:266) miało potłuc – u(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) smutno – stare ko(cid:286)ci i tyle. – Dopiła swoj(cid:261) kaw(cid:266) i odstawiła szklank(cid:266). – Musisz i(cid:286)ć do tego biura? – spytałam. Nie chciało mi si(cid:266) samej zos
Pobierz darmowy fragment
(pdf)
Gdzie kupić całą publikację:
Czerwony Płomień Sebastiana
Autor:
Janina Zającówna
Sklep
Format
Cena
Nexto.pl
ebook/pdf
13,70 zł
Idź do sklepu »
Aktualnie brak ofert nabycia tej publikacji drogą kupna...
Opinie na temat publikacji:
Inne popularne pozycje z tej kategorii:
...
Czytaj również:
Prowadzisz stronę lub blog? Wstaw link do fragmentu tej książki i
współpracuj z Cyfroteką
:
<a href="https://cyfroteka.pl/ebooki/Czerwony_Plomien_Sebastiana-ebookRO/p02013086i020" target="_blank" title="Czerwony Płomień Sebastiana [Janina Zającówna] - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE" > <img src="https://cyfroteka.pl/images/BRD.png" style="border:none;background:none transparent;box-shadow:none;-webkit-box-shadow:none;-webkit-border-radius:0;border-radius:0;" alt="Czerwony Płomień Sebastiana [Janina Zającówna] - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE"/></a>