Cyfroteka.pl

klikaj i czytaj online

Cyfro
Czytomierz
00003 000539 24504985 na godz. na dobę w sumie
Czerwony Płomień Sebastiana - ebook/pdf
Czerwony Płomień Sebastiana - ebook/pdf
Autor: Liczba stron: 90
Wydawca: Nowy Świat Język publikacji: polski
ISBN: 978-83-7386-350-7 Data wydania:
Lektor:
Kategoria: ebooki >> romans
Porównaj ceny (książka, ebook, audiobook).
Pełnokrwisty romans autorstwa popularnej pisarki (m.in. „Kochankowie mojej mamy”), którego tłem są wydarzenia roku 1968.
Znajdź podobne książki Ostatnio czytane w tej kategorii

Darmowy fragment publikacji:

  JANINA ZAJĄCÓWNA  CZERWONY PŁOMIEŃ SEBASTIANA  Zastanawiam si(cid:266) cz(cid:266)sto, jak (cid:298)yłam, kiedy go nie znałam, jak mogłam spać, poruszać si(cid:266), chodzić po ulicach, wyje(cid:298)d(cid:298)ać nad morze. Nie. To niemo(cid:298)liwe. Kiedy go nie znałam, mnie równie(cid:298) nie było. (cid:297)yłam w u(cid:286)pieniu, czekaj(cid:261)c na ten dzie(cid:276). Wtedy dnie były znaczone tajemniczym tchnieniem: karnawał, zima, zaspy na ulicach i niebo białe od chmur (cid:286)niegowych. Teraz patrz(cid:266) na niebo wypalone sło(cid:276)cem, które równie(cid:298) jest białe, lecz ta biel parzy ogniem, zmusza do ucieczki w cie(cid:276) lub do szukania osłony w ciemnych szkłach okularów, gdy(cid:298) rani wzrok. T(cid:266)skni(cid:266) za (cid:286)niegiem i za tym drzewkiem, co wpatrywało si(cid:266) w nasze okna. Ku niemu codziennie rano, budz(cid:261)c si(cid:266), kierowałam pierwsze spojrzenie. Lubiłam ten dom z niewielkim ogródkiem, krzyki s(cid:261)siadów nigdy mi nie przeszkadzały, hałas w naszym domu te(cid:298) nie był dokuczliwy... Miałam siedemna(cid:286)cie lat, była zima i ja kochałam wiersze Gałczy(cid:276)skiego, sama te(cid:298) chciałam pisać, my(cid:286)lałam, (cid:298)e si(cid:266) do tego dorasta, wystarczy du(cid:298)o czytać, wsłuchiwać si(cid:266) w szelest wiatru, w mow(cid:266) gwiazd i rozbłyski (cid:286)wiatła, gromadzić to w sobie niczym jakie(cid:286) skarby, a poezja sama wybuchnie, objawi si(cid:266) (cid:286)wiatu w swej najczystszej postaci. (cid:297)yłam w (cid:286)wiecie swoich fantazji, wiem, ale tamta odległa zima była kwintesencj(cid:261) poezji i był karnawał... Cieszyli(cid:286)my si(cid:266), (cid:298)e jest. W naszym domu te(cid:298) było wesoło. Mama szykowała si(cid:266) na bal u ojca w pracy, wło(cid:298)yła sukni(cid:266) z brokatu, mieni(cid:261)c(cid:261) si(cid:266) złocistymi gwiazdkami, któr(cid:261) uszyły(cid:286)my dla niej z babci(cid:261), złote pantofle, umalowała oczy... Ja si(cid:266) nigdzie nie wybierałam, miałam zamiar czytać i patrzeć, jak zmrok otula okna i jak (cid:286)wierk srebrzy si(cid:266) w blasku latarni. Nic z tego nie wyszło, poniewa(cid:298) zadzwoniła Iwona, kazała mi si(cid:266) ładnie ubrać i przyj(cid:286)ć. Nalegała jak nigdy. Nie potrafiłam si(cid:266) wykr(cid:266)cić. Pojechałam. U niej było jak zwykle wi(cid:266)cej dziewcz(cid:261)t ni(cid:298) chłopców, wi(cid:266)c wszyscy razem kr(cid:266)cili(cid:286)my si(cid:266) w takt gło(cid:286)nej muzyki. I wtedy wszedł Stefan w towarzystwie rozszczebiotanej cukierkowatej blondynki. Oboje przyprószeni (cid:286)niegiem, zaczerwienieni od mrozu. On zrzucił krótki ko(cid:298)uszek w przedpokoju i usiłował przygładzić włosy, ale one nie chciały go słuchać, wi(cid:266)c wszedł z nastroszon(cid:261) czupryn(cid:261) chuchaj(cid:261)c na zzi(cid:266)bni(cid:266)te dłonie. Zatrzymał si(cid:266) jeszcze w drzwiach do pokoju i nadal próbował ucywilizować swoje niesforne włosy. Nagle zobaczył mnie i zapomniał o nich, u(cid:286)miechn(cid:261)ł si(cid:266) i od tego momentu patrzył ju(cid:298) tylko na mnie. Pod wpływem jego u(cid:286)miechu i spojrzenia tak odmiennego od wszystkich, bez chwili wahania podeszłam do niego i zapytałam czy chce zata(cid:276)czyć. Skin(cid:261)ł głow(cid:261) i z jeszcze szerszym u(cid:286)miechem wzi(cid:261)ł mnie za r(cid:266)k(cid:266) tak jako(cid:286) mi(cid:266)kko, serdecznie, (cid:298)e zapragn(cid:266)łam zostać z nim dłu(cid:298)ej. Chciałam tylko, (cid:298)eby mnie trzymał za r(cid:266)k(cid:266), nic wi(cid:266)cej. Iwona wł(cid:261)czyła tango. Ta(cid:276)czyli(cid:286)my w jakim(cid:286) dziwnym zauroczeniu, nie dostrzegaj(cid:261)c nikogo. Tuliłam si(cid:266) do niego, on do mnie. W pewnej chwili dotkn(cid:261)ł mojego rozpalonego czoła. – Co my tu robimy? Chod(cid:296)my st(cid:261)d! – powiedział. – Chod(cid:296)my st(cid:261)d! Szybko! Szybko! Wyszłam za nim. Iwona wołała: Iga! Zaczekaj! Dok(cid:261)d ty si(cid:266) (cid:286)pieszysz? Stefan, dok(cid:261)d ty idziesz? Dopiero przyszedłe(cid:286). Co wy wyprawiacie? Psujecie mi zabaw(cid:266). Jest bigos, barszczyk... – Bigos! Barszczyk! O Bo(cid:298)e! Zwariowała chyba – (cid:286)miał si(cid:266) Stefan trzymaj(cid:261)c mnie za r(cid:266)k(cid:266). Wyszli(cid:286)my na podwórze, wokoło cicho, ciemno. Ksi(cid:266)(cid:298)yc wysun(cid:261)ł si(cid:266) zza komina i gro(cid:296)nie na nas spogl(cid:261)dał. Zrobiło mi si(cid:266) głupio, (cid:298)e tak wyszli(cid:286)my. Powiedziałam: – Mo(cid:298)e wrócimy? – Chcesz? – przestraszył si(cid:266), w jego głosie wyczułam rozpacz. – Chcesz wrócić? – Nie, ale to nie wypada, głupio. – Daj spokój! Co ty opowiadasz, głupio. Spójrz na ten ksi(cid:266)(cid:298)yc, jak on na nas patrzy. Daj mi r(cid:266)k(cid:266)! Och! Jaka ciepła, jaka mi(cid:266)kka jest twoja r(cid:266)ka. Masz długie palce, grasz? – Nie. – Dlaczego? – Nie wiem. Nigdy o tym nie my(cid:286)lałam. Nie mamy pianina. Zreszt(cid:261) kto mnie miał uczyć? – Ja ci(cid:266) naucz(cid:266). B(cid:266)dziesz grać najpi(cid:266)kniejsze walce Chopina, mazurki, polonezy... – Jestem za stara, grać trzeba si(cid:266) uczyć wcze(cid:286)nie. Mo(cid:298)e jednak wrócimy? Przyszedłe(cid:286) z dziewczyn(cid:261), tak mi si(cid:266) zdawało. Jak ona ma na imi(cid:266)? – Gra(cid:298)yna. Mieszka tu niedaleko, mo(cid:298)e wrócić sama do domu, nic jej si(cid:266) nie stanie. – Ale to twoja dziewczyna! Pisałe(cid:286) do niej wiersze! – Sk(cid:261)d wiesz? Nie pisałem wierszy do (cid:298)adnej dziewczyny, ale dla ciebie napisz(cid:266), z tob(cid:261) b(cid:266)d(cid:266) mówił wierszami, skomponuj(cid:266) nawet symfoni(cid:266). – Przepraszam, ty komponujesz? – Nie, ale czy to trudno napisać symfoni(cid:266), patrz(cid:261)c w twoje oczy? – Och! Wróćmy tam lepiej. Iwona miała racj(cid:266) zatrzymuj(cid:261)c nas, głupio wyszło. Iwona mieszkała na małej uliczce w pobli(cid:298)u placu Zbawiciela, stamt(cid:261)d szli(cid:286)my w dół Belwedersk(cid:261) na Sadyb(cid:266), był (cid:286)nieg, (cid:286)lisko, rzadkie samochody ledwie m(cid:261)ciły cisz(cid:266), gdzie(cid:286) w dole przy Belwederskiej natkn(cid:266)li(cid:286)my si(cid:266) na sprzedawc(cid:266) baloników, kupili(cid:286)my jeden, on wyrywał si(cid:266), opadał na ziemi(cid:266) jak ptak, biegali(cid:286)my za nim łapi(cid:261)c go i par(cid:266) razy nasze r(cid:266)ce zetkn(cid:266)ły si(cid:266) ze sob(cid:261). Stefan (cid:286)miał si(cid:266) tak jako(cid:286) zara(cid:296)liwie, ochoczo i (cid:286)miej(cid:261)c si(cid:266) powiedział: – Jakie ty masz pi(cid:266)kne oczy, jak muszle, bł(cid:266)kitne muszle, widziała(cid:286) kiedy(cid:286) bł(cid:266)kitne muszle? – Nie ma takich. Muszle s(cid:261) białe, szare, br(cid:261)zowe, niebieskich nie ma. – Na pewno s(cid:261), masz oczy jak muszle, włosy jak deszcz... Wiedziałam, (cid:298)e to nieprawda. Moje włosy były nijakie, nie miały okre(cid:286)lonego koloru, ni to blond ni szare, jakie(cid:286) płowe, słowia(cid:276)skie kłaki poskr(cid:266)cane w loczki, trudne do rozczesania, a on powiedział, (cid:298)e s(cid:261) jak deszcz, tworz(cid:261) aureol(cid:266), koron(cid:266) czy te(cid:298) srebrny kask. Takie jakie(cid:286) rzeczy mówił, wstyd je nawet powtarzać, mo(cid:298)e przy ksi(cid:266)(cid:298)ycu na tle (cid:286)niegu tak wygl(cid:261)dały, nie wiem, wszystko było nierzeczywiste, ten balonik, i ta cała noc biała z dziwnymi latarniami, i jacy(cid:286) pijacy. W Warszawie oni stanowi(cid:261) nieodł(cid:261)czn(cid:261) cz(cid:266)(cid:286)ć krajobrazu. Nie zaczepiali nas, jeden poprosił Stefana o papierosa, a kiedy go dostał powiedział: – Jest pan moim dozgonnym przyjacielem, gdyby pan czego(cid:286) potrzebował, spotka mnie pan tu i tu... W domu babcia siedziała przed szemrz(cid:261)cym telewizorem. – Co to, nie udała si(cid:266) zabawa – spytała zdziwiona – ju(cid:298) jeste(cid:286)? – Babciu, przyszłam z koleg(cid:261), pozwól, (cid:298)e ci go przedstawi(cid:266). – A chod(cid:296)cie, chod(cid:296)cie – ucieszyła si(cid:266). – Sobota, karnawał, wszyscy si(cid:266) bawi(cid:261), a w telewizji jaka(cid:286) bzdurna komedia nie do wytrzymania. Wi(cid:266)c co, napijemy si(cid:266) herbaty? Upiekłam ciasteczka, twoje ulubione. Stefan te(cid:298) je polubił, chocia(cid:298) były twarde jak kamienie. Babcia obj(cid:266)ła go szczerym u(cid:286)miechem i zapytała: – Co(cid:286) ty taki chudy? On si(cid:266) speszył. – Chudy, nie wiem, rosn(cid:266) jeszcze. – Ile ty masz lat? – Dziewi(cid:266)tna(cid:286)cie. – I jeszcze ro(cid:286)niesz? – Chyba tak. – Jeste(cid:286) wystarczaj(cid:261)co du(cid:298)y, masz dwa metry? – Nie, metr osiemdziesi(cid:261)t pi(cid:266)ć. – Iga ma metr sze(cid:286)ćdziesi(cid:261)t pi(cid:266)ć, jeste(cid:286) od niej o dwadzie(cid:286)cia centymetrów dłu(cid:298)szy. Przyniosła herbat(cid:266), ciasteczka, a my chcieli(cid:286)my ju(cid:298) wtedy być razem, patrzeć na siebie i milczeć. Babcia zgarn(cid:266)ła nas do swego pokoju i nie było mowy, (cid:298)eby si(cid:266) od niej wyrwać, pokazywała zdj(cid:266)cia, jak byłam dzieckiem i jak szłam na bal, przebrana za biedronk(cid:266). Stefan ogl(cid:261)dał je zachłannie z wypiekami na twarzy i porównywał mnie z tamt(cid:261) smarkul(cid:261) siedz(cid:261)c(cid:261) w łó(cid:298)ku czy nag(cid:261) z podniesionymi tłustymi nogami, rozwrzeszczan(cid:261). – Nie, to nie jeste(cid:286) ty, ty nie mogła(cid:286) krzyczeć, nie mogła(cid:286). – Krzyczała, krzyczała – potwierdziła babcia. – Była wrzaskliwym dzieckiem. Jak miała złe noce, stawiała na nogi cały dom. Nie było sposobu, (cid:298)eby j(cid:261) uspokoić. No, teraz nie wrzeszczy, teraz jak si(cid:266) zło(cid:286)ci, to z nikim nie rozmawia. – Potrafisz si(cid:266) zło(cid:286)cić? Znowu spojrzał na mnie tymi oczami, w których był blask pogodnego nieba. Nikt nie miał takich oczu, nikt do mnie nie mówił tak tkliwie i mi(cid:266)kko, z takim zachwytem, głosem pełnym muzyki. W banalne pytania wkładał cał(cid:261) dusz(cid:266). – Naprawd(cid:266) si(cid:266) zło(cid:286)cisz? Ja si(cid:266) u(cid:286)miechn(cid:266)łam. – Pewnie nie potrafisz. – Potrafi(cid:266). Ka(cid:298)dy si(cid:266) zło(cid:286)ci. – To si(cid:266) zło(cid:286)ć, tylko nie na mnie, zło(cid:286)ć si(cid:266) na wszystkich, ale nie na mnie. – Dlaczego miałabym si(cid:266) na ciebie nie zło(cid:286)cić? – Bo ja ci(cid:266) lubi(cid:266). Nie mo(cid:298)na zło(cid:286)cić si(cid:266) na człowieka, który ci(cid:266) lubi. – O, j(cid:261) wszyscy lubi(cid:261), zapytaj w szkole – u(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) babcia. – Kole(cid:298)anki przepadaj(cid:261) za ni(cid:261). Ka(cid:298)d(cid:261) wysłucha, pocieszy, dla ka(cid:298)dej znajdzie jak(cid:261)(cid:286) rad(cid:266) i czas, dla mnie i dla sióstr go nie ma, ale dla kole(cid:298)anek ho, ho. Siostry te(cid:298) j(cid:261) lubi(cid:261), a ja chyba najbardziej. – Pokiwała głow(cid:261). – No to id(cid:296)cie ju(cid:298) st(cid:261)d, chcecie posiedzieć sami, pogadać, a ja wam dzi(cid:266)kuj(cid:266), och, zm(cid:266)czyłam si(cid:266) chyba – wyrzuciła nas z pokoju. Nagle znale(cid:296)li(cid:286)my si(cid:266) w pełnym (cid:286)wietle, okropnie ostrym, jasnym, sami. Zrobiło nam si(cid:266) jako(cid:286) niezr(cid:266)cznie. Co b(cid:266)dziemy robić, pomy(cid:286)lałam w popłochu. Rozmazał mi si(cid:266) tusz na powiekach, włosy jeszcze bardziej si(cid:266) rozwichrzyły. O czym b(cid:266)dziemy rozmawiać? Byłam nieludzko speszona, zdenerwowana, wł(cid:261)czyłam adapter i nastawiłam to, co słuchałam najcz(cid:266)(cid:286)ciej, „Koncerty brandenburskie” Bacha, zapaliłam czerwon(cid:261) (cid:286)wiec(cid:266), bardzo lubiłam czerwony kolor, płomie(cid:276) oczywi(cid:286)cie nie był czerwony, ale (cid:286)wiece tak. – Lubisz Sebastiana? – zdziwił si(cid:266). Skin(cid:266)łam głow(cid:261). Stefan usiadł na podłodze, ja obok, (cid:286)wiec(cid:266) postawili(cid:286)my mi(cid:266)dzy siebie i słuchali(cid:286)my; sko(cid:276)czyła si(cid:266) płyta. W ciszy, która wydawała nam si(cid:266) nieposkromiona, obejmuj(cid:261)ca wszech(cid:286)wiat, rozległo si(cid:266) chrapanie babci, przerywane po(cid:286)wistywaniem, wdarło si(cid:266) mi(cid:266)dzy nas nagle i zaraz ucichło. (cid:285)wieca dopalała si(cid:266), skwierczał płomie(cid:276). Wstałam, Stefan zrozumiał, (cid:298)e trzeba i(cid:286)ć, czas si(cid:266) (cid:298)egnać, nie wiedziałam która godzina, bałam si(cid:266), (cid:298)e rodzice zaraz wróc(cid:261) z balu, albo (cid:298)e siostry si(cid:266) zbudz(cid:261), wejd(cid:261) do nas, narobi(cid:261) hałasu. Chciałam, (cid:298)eby poszedł, wolałam (cid:286)nić o nim, wyobra(cid:298)ać go sobie, ale nie chciałam, (cid:298)eby był, jeszcze si(cid:266) z nim nie oswoiłam, on był jeszcze obcy. – Co, ju(cid:298) mam i(cid:286)ć? – zamrugał oczami. – Rodzice wróc(cid:261) niebawem. Jest pó(cid:296)no. Zreszt(cid:261) nie wiem... Wyszedł, okr(cid:261)(cid:298)ył dom dookoła, zajrzał do mnie przez okno, poło(cid:298)ył dło(cid:276) na szybie, a potem przywarł do niej cał(cid:261) twarz(cid:261). Zostałam z jego obrazem w oczach. Z czubem włosów stercz(cid:261)cych nad czołem wygl(cid:261)dał (cid:286)miesznie i pi(cid:266)knie. (cid:285)miał si(cid:266) oczami, które były niebieskoszare, zmieniały barw(cid:266) w zale(cid:298)no(cid:286)ci od (cid:286)wiatła. *** Nie spałam, zamykałam oczy, chciałam zasn(cid:261)ć, mówiłam: za chwil(cid:266) zasn(cid:266), ju(cid:298), ju(cid:298) i nic. Wlokła si(cid:266) za mn(cid:261) jedna sprawa, z któr(cid:261) nie wiedziałam co zrobić. Chciałam być okrutna i nie mogłam. Mówi(cid:261), (cid:298)e kobiety s(cid:261) okrutne, a ja nie byłam, nie kochałam jeszcze. To dlatego. Miło(cid:286)ć wyzwala najgorsze instynkty, okrucie(cid:276)stwo, sadyzm, bezduszno(cid:286)ć. Nie wiedziałam, (cid:298)e kiedy si(cid:266) kocha, bezwiednie i jakby mimochodem zadaje si(cid:266) innym ból. Jeszcze nie kochałam, a ju(cid:298) byłam gotowa zadawać ból. My(cid:286)lałam o chłopaku, którego poznałam na wakacjach, kiedy byłam z rodzicami nad morzem. Oni wieczorami grali w bryd(cid:298)a, a ja pilnowałam sióstr. Czasem, kiedy mi zalazły za skór(cid:266), zamykałam je na klucz i szłam do (cid:286)wietlicy, gdzie odbywały si(cid:266) ta(cid:276)ce, wła(cid:286)ciwie zagl(cid:261)dałam tam tylko i wychodziłam speszona. Przera(cid:298)ały mnie chwile wyczekiwania przed ta(cid:276)cami, nie mogłam ustać w miejscu, czułam si(cid:266) jak niewolnica wystawiaj(cid:261)ca na sprzeda(cid:298) swoj(cid:261) twarz i ciało, obleczone w kretonow(cid:261) sukienk(cid:266). Którego(cid:286) wieczoru zostałam dłu(cid:298)ej ni(cid:298) zwykle, taneczne rytmy przyci(cid:261)gały tajemn(cid:261) moc(cid:261), wabiły, uległam im i zacz(cid:266)łam podrygiwać id(cid:261)c do drzwi. – Czy mog(cid:266), czy mog(cid:266) prosić? – Chłopak, którego widywałam wcze(cid:286)niej w stołówce, wyci(cid:261)gn(cid:261)ł do mnie szorstkie dłonie z p(cid:266)cherzykami od wioseł. Nie odpowiedziałam, ale pozwoliłam prowadzić si(cid:266) w ta(cid:276)cu. Tłum g(cid:266)stniał, muzyka otaczała nas wilgotn(cid:261) pian(cid:261), lekki wietrzyk wskakiwał przez okno. D(cid:296)wi(cid:266)ki płyn(cid:261)ce z gło(cid:286)ników układały si(cid:266) w dziwne figury, szybko, szybciej... Chłopak zwi(cid:266)kszał tempo i ostro na mnie nacierał. Ja si(cid:266) cofałam, odskakiwałam, a raz z całym impetem rzuciłam si(cid:266) w jego stron(cid:266) i zaraz uciekłam. On uniesionymi dło(cid:276)mi wybijał zgrabne rytmy, którym poddawały si(cid:266) nawet stateczne matrony. Nagle muzyka umilkła, uci(cid:266)ta ko(cid:276)cowym akordem. Pary zł(cid:261)czone dot(cid:261)d w u(cid:286)cisku odskakiwały od siebie, w nagłej ciszy zamierały czułe westchnienia, intymno(cid:286)ć dotychczasowych gestów stała si(cid:266) nieprzyzwoita. Kiedy dotarłam do drzwi, szorstkie r(cid:266)ce z p(cid:266)cherzykami od wioseł zatrzymały mnie znowu. Przyszły im w sukurs d(cid:296)wi(cid:266)ki perkusji i skrzypiec. Zostałam. Nie obchodziło mnie, co mówił chłopak. Z gło(cid:286)ników płyn(cid:266)ło somnambuliczne tango. To wystarczało. Niepotrzebne mi były słowa. Zrozumiał to i przestał si(cid:266) odzywać, ale w krótkich przerwach mi(cid:266)dzy ta(cid:276)cami stawał w w(cid:261)skim przej(cid:286)ciu prowadz(cid:261)cym do drzwi i z zaci(cid:266)tym wyrazem twarzy zagradzał mi drog(cid:266), nic ju(cid:298) nie mówił, onie(cid:286)mielony moim milczeniem. Odpychałam go, kiedy mnie przytulał, a raz niespodziewanie przyci(cid:261)gn(cid:266)łam go do siebie i musn(cid:266)łam ustami w policzek. „Było to jak dotkni(cid:266)cie Boga” – powiedział. Ja si(cid:266) odsun(cid:266)łam i poszybowałam do wyj(cid:286)cia. Dogonił mnie i wtedy zgasło (cid:286)wiatło. Wszystko znikn(cid:266)ło w mroku, nikt nikogo nie widział, gwiazdy na czarnym niebie zapłon(cid:266)ły jaskrawiej. – Wyjdziemy? – zapytał z determinacj(cid:261) w głosie. – Tak – potwierdziłam i nie wyrwałam r(cid:266)ki. Szedł przodem trzymaj(cid:261)c si(cid:266) (cid:286)ciany, ja posłusznie pod(cid:261)(cid:298)ałam za nim. Na dworze było jasno. Ksi(cid:266)(cid:298)yc wytrysn(cid:261)ł z morza i pi(cid:261)ł si(cid:266) do góry. Zadr(cid:298)ałam od wieczornego chłodu, a on bez chwili wahania podał mi swoj(cid:261) kurtk(cid:266). Podzi(cid:266)kowałam wci(cid:261)gaj(cid:261)c j(cid:261) na siebie. – Ty jednak mówisz? – zdziwił si(cid:266) (cid:286)miej(cid:261)c. – To dlaczego milczała(cid:286) do tej pory? – Widocznie nie miałam nic do powiedzenia. – Mogła(cid:286) przynajmniej powiedzieć, (cid:298)e dobrze ta(cid:276)cz(cid:266). – Przecie(cid:298) wiesz o tym. – Wiem, a jednak chciałbym to usłyszeć od ciebie. – Ta(cid:276)czysz wspaniale. Szkoda, (cid:298)e to ju(cid:298) koniec. W takich dziurach jak ta wył(cid:261)czaj(cid:261) zazwyczaj (cid:286)wiatło na kilka godzin – patrzyłam w niebo, urzeczona ksi(cid:266)(cid:298)ycem, który wznosz(cid:261)c si(cid:266) coraz wy(cid:298)ej wydobywał z mroku skupisko domków kempingowych przyro(cid:286)ni(cid:266)te do brzegu. W jednym z nich moi rodzice grali w bryd(cid:298)a. Za tymi domkami las szumiał kusz(cid:261)co i gro(cid:296)nie. Zapragn(cid:266)łam tam pój(cid:286)ć. Chłopak si(cid:266) sprzeciwił. – To niebezpieczne – powiedział. – W ubiegłym roku w tym wła(cid:286)nie lesie znaleziono ciało młodej dziewczyny. Ruszyłam bez słowa w kierunku pla(cid:298)y, tam było bezpiecznie, chocia(cid:298) mniej romantycznie. Pla(cid:298)a cieszyła si(cid:266) powodzeniem nie tylko w dzie(cid:276), w nocy przesiadywały w koszach zakochane pary i dziarskie staruszki niezmordowane w podziwianiu widoków. Udało nam si(cid:266) znale(cid:296)ć wolny kosz. Usiadłam i u(cid:286)miechn(cid:266)łam si(cid:266) do siebie. Fale lizały brzeg i odpływały z pluskiem. Rozcapierzony ksi(cid:266)(cid:298)yc niczym (cid:298)ar-ptak z rosyjskich bajek czuwał nad wszystkim i pilnował, (cid:298)eby nikomu nic złego si(cid:266) nie stało. Wiedziałam, (cid:298)e chłopak mnie kocha i (cid:298)e w tej chwili gotów jest dla mnie wszystko uczynić, ja go te(cid:298) kochałam, jutro pewnie o nim zapomn(cid:266), on o mnie te(cid:298), rozproszymy si(cid:266) po (cid:286)wiecie, ka(cid:298)de pojedzie w swoj(cid:261) stron(cid:266), nie b(cid:266)dziemy wymieniać adresów, niech tak zostanie, chłopak jednego wieczoru, kilku ta(cid:276)ców i jednej chwili. Poprosiłam, (cid:298)eby obj(cid:261)ł mnie i pocałował... To go wprawiło w zakłopotanie. Nie lubi – powiedział – kiedy dziewczyny przejmuj(cid:261) inicjatyw(cid:266), chce pokonywać przeszkody, krok po kroku zmierzać do celu, wi(cid:266)c ja powinnam być jak skała, twarda, nieust(cid:266)pliwa, nie do zdobycia. – Och! Nie zdob(cid:266)dziesz mnie nigdy – roze(cid:286)miałam si(cid:266). Nie wiedział, z czego si(cid:266) (cid:286)miej(cid:266) i nie przestawał si(cid:266) oburzać. Powinnam si(cid:266) wstydzić, nigdy nie przypuszczał, (cid:298)e jestem taka zepsuta – zbierało mu si(cid:266) na płacz, a ja (cid:286)miej(cid:261)c si(cid:266) mówiłam: – Chciałabym być zepsuta, ale nie jestem, nie b(cid:266)d(cid:266), bardzo (cid:298)ałuj(cid:266), nie potrafi(cid:266) być kim(cid:286) innym ni(cid:298) jestem, chc(cid:266) robić to, co inni, i nie potrafi(cid:266), to moja najwi(cid:266)ksza wada. Nie rób takich okr(cid:261)głych oczu, nie b(cid:261)d(cid:296) taki czysty, nieskazitelny, to mnie okropnie zło(cid:286)ci. Chwila przeszła, min(cid:266)ła i nie powróci. Byłam w tobie (cid:286)miertelnie zakochana, a teraz chc(cid:266) spać. – Jak na niemow(cid:266) gadasz stanowczo za du(cid:298)o. Pozwól i mnie prze(cid:298)yć co(cid:286) podobnego. – Pochylił si(cid:266) i patrzył na mnie (cid:286)wietlistymi oczyma, przysun(cid:261)ł nie(cid:286)miało r(cid:266)k(cid:266) i chciał zanurzyć mi palce we włosy, cofn(cid:261)ł j(cid:261) zaskoczony, moje włosy niczym kolczaste krzewy broniły si(cid:266) same, został z rozpłaszczon(cid:261) dłoni(cid:261) nad moj(cid:261) głow(cid:261). – Co ty masz za włosy – wykrzykiwał – jaka(cid:286) wi(cid:261)zka siana, zwoje kolczastego drutu? Odepchn(cid:266)łam go mówi(cid:261)c, (cid:298)eby si(cid:266) nie kłuł. Próbował si(cid:266) zrehabilitować. Nie słuchałam go. Chwila przeszła, min(cid:266)ła, był mi zupełnie oboj(cid:266)tny. Wlókł si(cid:266) za mn(cid:261) grz(cid:266)zn(cid:261)c w piasku i mówił, mówił do (cid:286)ciany, bo ja go nie słuchałam. Moje siostry ze wszystkiego robi(cid:261) sensacj(cid:266), ich rozhu(cid:286)tana wyobra(cid:296)nia ka(cid:298)d(cid:261) błah(cid:261) spraw(cid:266) przeistacza w zdarzenie, chodz(cid:261), szpieguj(cid:261), zadaj(cid:261) si(cid:266) z band(cid:261) takich samych gnojków jak one, za(cid:286)miecaj(cid:261) (cid:286)wietlic(cid:266), plac zabaw i pobliski lasek. Maj(cid:261) swoje wojsko, ci(cid:266)(cid:298)k(cid:261) artyleri(cid:266), zwiadowców, telegrafistów, spadochroniarzy, jedn(cid:261) lornetk(cid:266), sygnalizacyjne lusterko i nieprzebrane ilo(cid:286)ci gumy do (cid:298)ucia. Szepcz(cid:261) ustawicznie po k(cid:261)tach, robi(cid:261) jakie(cid:286) głupie miny, kiwaj(cid:261)c si(cid:266) na krzesłach. Mnie to okropnie zło(cid:286)ci, karc(cid:266) je, uspokajam, one maj(cid:261) to gdzie(cid:286). Lekcewa(cid:298)(cid:261) mnie demonstracyjnie, mamy si(cid:266) boj(cid:261), ojca słuchaj(cid:261), a mnie lekcewa(cid:298)(cid:261). – Wyjechał – mówi(cid:261) – rannym poci(cid:261)giem do Łodzi. Kazał ci si(cid:266) kłaniać. Mama nie wytrzymuje i pyta kto, wtedy one na wy(cid:286)cigi, wpadaj(cid:261)c sobie w słowa, relacjonuj(cid:261): – Ta(cid:276)czył z ni(cid:261) cały wieczór, cały czas z ni(cid:261). Mama nie potrafi skryć niepokoju, usłu(cid:298)na wyobra(cid:296)nia podsuwa jej wszystko co najgorsze, co sama kiedy(cid:286) prze(cid:298)yła, zna i pami(cid:266)ta, a o czym usiłuje nigdy nie my(cid:286)leć. Wtedy była okupacja, stan permanentnego zagro(cid:298)enia wyciskał na wszystkim swe pi(cid:266)tno, (cid:298)yło si(cid:266) w przyspieszeniu, dniem dzisiejszym, boj(cid:261)c si(cid:266) my(cid:286)li o przyszło(cid:286)ci, a tym pi(cid:266)knym chłopcom, którzy szli na akcje, nie wypadało odmawiać, wtedy ta ich pozorna rozwi(cid:261)zło(cid:286)ć była uzasadniona potrzeb(cid:261) chwili, konieczno(cid:286)ci(cid:261) i obowi(cid:261)zkiem, a teraz młodzie(cid:298) po prostu jest rozwydrzona, chce mieć wszystko od razu, na nic nie chce czekać, niczego sobie nie odmawia. Mama chciałaby oszcz(cid:266)dzić nam, swoim córkom, złych do(cid:286)wiadcze(cid:276) i przykrych prze(cid:298)yć, ale nie wie jak to zrobić. Nikt nie wie. Ja najbardziej j(cid:261) niepokoj(cid:266). „Wiem, mówi, (cid:298)e jeste(cid:286) skryta, nieufna i coraz ładniejsza. M(cid:266)(cid:298)czy(cid:296)ni lubi(cid:261) ten typ, niewysoka blondynka o twarzy dziecka i wyrazistych oczach, które zbyt cz(cid:266)sto popadaj(cid:261) w zadum(cid:266)”. Gdakanie sióstr nie milknie ani na chwil(cid:266). Mama lekcewa(cid:298)(cid:261)cym u(cid:286)miechem bagatelizuje spraw(cid:266), nie mo(cid:298)e si(cid:266) jednak powstrzymać od pytania o tego chłopca. Chciałaby wiedzieć, gdzie go poznałam. – Nigdzie – odpowiadam ze zło(cid:286)ci(cid:261). – One konfabuluj(cid:261). – Morduj(cid:266) je spojrzeniem, nareszcie milkn(cid:261), a mama patrzy z niepokojem na swoje córki tak odmienne i ró(cid:298)ne, i w duchu dzi(cid:266)kuje Bogu, (cid:298)e ten chłopak wyjechał. My te(cid:298) wyje(cid:298)d(cid:298)amy, ko(cid:276)cz(cid:261) si(cid:266) wakacje, na które znów przyjdzie czekać cały rok. Chłopak o szorstkich r(cid:266)kach z p(cid:266)cherzykami od wioseł nie znikn(cid:261)ł z mojego (cid:298)ycia. W sobie tylko wiadomy sposób – przypuszczam, (cid:298)e moje siostry maczały w tym palce – zdobył mój adres i przysyłał listy, w których pod wachlarzem słów skrywał swoje prawdziwe uczucia. Odgadłam to bez trudu. Po có(cid:298) by pisał, maj(cid:261)c tyle zaj(cid:266)ć, piłk(cid:266), pływanie, angielski i szkoł(cid:266) techniczn(cid:261), której nie znosił, musiał j(cid:261) jednak sko(cid:276)czyć, (cid:298)eby robić to, co naprawd(cid:266) lubił, to znaczy studiować na AWF-ie w Warszawie, nawet gdyby miał doje(cid:298)d(cid:298)ać codziennie poci(cid:261)giem z Łodzi dwie i pół godziny w jedn(cid:261) i tyle(cid:298) samo w drug(cid:261) stron(cid:266). Podobał mi si(cid:266) jego upór, jasno(cid:286)ć, zdecydowanie w d(cid:261)(cid:298)eniu do celu. Wiedziałam, (cid:298)e wszystkie przeciwno(cid:286)ci, których nikomu nie szcz(cid:266)dzi los, pokona w biegu. (cid:297)ycie takich jak on układa si(cid:266) według znanych schematów, niezale(cid:298)nie od tego czy towarzyszy im pasja, czy wyrozumowany upór w d(cid:261)(cid:298)eniu do celu. Jemu towarzyszyła pasja i to mnie uj(cid:266)ło. Odpisałam na list, niezbyt wylewnie, kilkoma zdaniami, wiedziałam, (cid:298)e cokolwiek bym napisała, nie ma znaczenia. Znajomo(cid:286)ć z tym ładnym chłopcem umrze (cid:286)mierci(cid:261) naturaln(cid:261). Ju(cid:298) tak nieraz bywało. Wakacyjne przyja(cid:296)nie, flirty i zauroczenia trwały najwy(cid:298)ej kilka tygodni, nie podsycany ogie(cid:276) ga(cid:286)nie nieuchronnie, tym bardziej (cid:298)e w sobie nie czułam (cid:298)aru, zaciekawienie nim równie(cid:298) nie było wielkie i gdyby nie determinacja i upór z jego strony natychmiast zapomniałabym o nim. Zaraz po tym li(cid:286)cie przyjechał do Warszawy pod wymy(cid:286)lonym pretekstem. Chodziło o jakie(cid:286) eliminacje czy mecz, nie pami(cid:266)tam. W ka(cid:298)dym razie trafił jak najgorzej, do mnie przyszło kilka osób, ja podawałam kanapki i napoje, niewiele ta(cid:276)czyłam, z nim wcale, dopiero w niedziel(cid:266) miałam dla niego troch(cid:266) czasu, czytałam mu wiersze, mówiłam o teatrze. On siedział ot(cid:266)piały, ziewał, wreszcie zasn(cid:261)ł w fotelu, wyp(cid:266)dziłam siostry z pokoju, (cid:298)eby mu nie przeszkadzały, domy(cid:286)liłam si(cid:266), (cid:298)e ostatni(cid:261) noc sp(cid:266)dził na dworcu. O czwartej odprowadziłam go na poci(cid:261)g. Powiedziałam, (cid:298)eby nie przyje(cid:298)d(cid:298)ał, je(cid:298)eli nie ma si(cid:266) gdzie zatrzymać, niech nie przyje(cid:298)d(cid:298)a, nie chc(cid:266) si(cid:266) z nim widywać, nie chc(cid:266) takich ofiar. – S(cid:261) sprawy, które wymagaj(cid:261) ofiar – wyszeptał zbielałymi wargami i cmokn(cid:261)ł mnie w policzek. Poci(cid:261)g gwizdn(cid:261)ł przeci(cid:261)gle, po kołach przebiegło dr(cid:298)enie. Ujrzałam go jeszcze, jak przeciskał si(cid:266) przez korytarz, szukaj(cid:261)c miejsca w zapchanym wagonie. Wracałam pieszo do domu, cieszyłam si(cid:266), (cid:298)e jest wiatr i pierwsze płatki (cid:286)niegu kr(cid:266)c(cid:261) si(cid:266) jak motyle. Wcale nie my(cid:286)lałam o nim, a on przyje(cid:298)d(cid:298)ał nadal, z tym (cid:298)e ju(cid:298) nie nocował na dworcu. Jeszcze w li(cid:286)cie przykazałam, (cid:298)eby tego nie robił, niech przyje(cid:298)d(cid:298)a rannym poci(cid:261)giem w niedziel(cid:266), pójdziemy do muzeum, poka(cid:298)(cid:266) mu miasto. Potem miałam kłopot ze spełnieniem tej obietnicy. Nie wiedziałam, co mo(cid:298)na pokazać chłopakowi z Łodzi, kino miał u siebie, teatr równie(cid:298), zreszt(cid:261) i tak by nie zd(cid:261)(cid:298)ył. Z Pałacu Kultury te(cid:298) nie najciekawszy widok, z zachodniej strony straszyły jeszcze nagie czerepy domów, Wisła była m(cid:266)tna i szara, zwłaszcza (cid:298)e sko(cid:276)czyły si(cid:266) pogodne dni i miasto pod ci(cid:266)(cid:298)k(cid:261) zasłon(cid:261) jesiennego nieba było puste. Na kawiarnie nie mieli(cid:286)my forsy, chodzenie po omszałych, (cid:286)liskich ulicach z topniej(cid:261)cym (cid:286)niegiem na twarzy nie nale(cid:298)ało do przyjemno(cid:286)ci, zreszt(cid:261) jesie(cid:276) odsłoniła stare i nowe blizny na domach, cuchn(cid:261)ce (cid:286)mietniki, dziury w jezdni zamienione w kału(cid:298)e, wybite szyby w tramwajach, połamane stopnie przy wej(cid:286)ciach do autobusów. Wszystko to nagle odkryłam chodz(cid:261)c z nim po mie(cid:286)cie. M(cid:266)czyły mnie bezsensowne w(cid:266)drówki, nudziły sprawozdania Darka o pobitych rekordach i strzelonych bramkach. W domu kochane siostrzyczki tylko czekały na nasz powrót, witały nas ju(cid:298) przy furtce, u(cid:286)miechni(cid:266)te, pyzate, strzygły uszami, łowi(cid:261)c ka(cid:298)de słowo. Jutro albo jeszcze dzisiaj powtórz(cid:261) je mamie, a ona zamiast je skarcić u(cid:286)miechnie si(cid:266) z pobła(cid:298)aniem, rada, (cid:298)e i tym razem nic nie umkn(cid:266)ło jej uwadze. Zreszt(cid:261) ju(cid:298) przestała si(cid:266) o mnie martwić, Darek przypadł jej do serca, polubiła jego ogorzał(cid:261) twarz, pewne, otwarte spojrzenie, czysty (cid:286)miech, a nawet gadanie o sporcie. Piekła dla niego ciasto dro(cid:298)d(cid:298)owe z kruszonk(cid:261), które on połykał w biegu, nie szcz(cid:266)dz(cid:261)c jej pochwał. Siostry wieszały si(cid:266) na nim, powierzaj(cid:261)c mu szeptem jakie(cid:286) niezwykłe tajemnice. W niedziel(cid:266) u nas jest zawsze mi(cid:266)so. Choćby nie wiem jak krucho było z fors(cid:261), jest piecze(cid:276) wołowa lub schab i zupa pomidorowa z ry(cid:298)em, obowi(cid:261)zkowo kompot czere(cid:286)niowy, a po krótkiej przerwie, poniewa(cid:298) Darek musi si(cid:266) spieszyć, ciasto dro(cid:298)d(cid:298)owe z kruszonk(cid:261) i wodnista herbata. Mama dla siebie parzy kaw(cid:266) w szklance, polskim sposobem, który nazywa tureckim, ojciec wypija kieliszek nalewki z czarnej porzeczki i idzie na gór(cid:266) si(cid:266) zdrzemn(cid:261)ć. (cid:297)egna si(cid:266) z Darkiem mocnym u(cid:286)ciskiem dłoni, wyra(cid:298)aj(cid:261)c nadziej(cid:266) rychłego zobaczenia si(cid:266) z nim. On te(cid:298) go lubi, wszyscy w naszym domu przepadaj(cid:261) za nim, wszyscy prócz mnie i babci, która prawie go nie dostrzega. Darek ko(cid:276)czy pić herbat(cid:266), zdecydowanym ruchem si(cid:266)ga po serwetk(cid:266), wyciera usta, wszystko w nim zgrane, celowe, pozbawione waha(cid:276), energia przepływa w okre(cid:286)lonym kierunku, nie rozłazi si(cid:266) po bokach. Całuje mam(cid:266) w r(cid:266)k(cid:266) i chwali obiad, placek, a nawet herbat(cid:266). Mama p(cid:266)cznieje z dumy. – Dobry z ciebie chłopiec i miły, potrafisz docenić cudze starania – patrzy z ukosa na mnie i ma mi za złe, (cid:298)e ja jestem (cid:296)le wychowana, jem z nosem w ksi(cid:261)(cid:298)ce, nie zauwa(cid:298)aj(cid:261)c co, spó(cid:296)niam si(cid:266) na obiad, nigdy niczego nie chwal(cid:266). Mama odprowadza Darka do przedpokoju, ka(cid:298)e mu si(cid:266) zapi(cid:261)ć, naci(cid:261)gn(cid:261)ć czapk(cid:266) na uszy i po krótkim wahaniu zaprasza go na nast(cid:266)pn(cid:261) niedziel(cid:266), ka(cid:298)e mu przyjechać w sobot(cid:266) i ofiarowuje nocleg w du(cid:298)ym pokoju, który jest jednocze(cid:286)nie kuchni(cid:261), jadalni(cid:261), salonem i pokojem go(cid:286)cinnym. W pewnej chwili rzuca mi niepokoj(cid:261)ce spojrzenie i pyta, co ja na to. Boi si(cid:266), (cid:298)e powiem co(cid:286) niestosownego. Kiwam głow(cid:261), to j(cid:261) usposabia do mnie (cid:298)yczliwie. Trzeba jechać na dworzec, w autobusie milcz(cid:266), on mówi, ja nie słucham, puste gadanie, pozbawione cienia refleksji, niekontrolowany strumie(cid:276) wody, w którym jest jaki(cid:286) kolega, oczywi(cid:286)cie sportowiec, biegi popołudniowe, marsze jesienno-zimowe, i najnowsze nagrania. Tłok coraz wi(cid:266)kszy, du(cid:298)o oddechów i du(cid:298)o słów, nareszcie dworzec, wysiadamy, cmok, cmok i do widzenia. Ludzi pełno w przedziałach, poci(cid:261)g gwi(cid:298)d(cid:298)e, nie ma go, skrył si(cid:266) w oddali, mog(cid:266) opu(cid:286)cić r(cid:266)k(cid:266). Za ka(cid:298)dym razem chc(cid:266) mu to powiedzieć, wypie(cid:286)ciłam w sobie te słowa, powtarzam je w my(cid:286)lach i za ka(cid:298)dym razem opuszcza mnie odwaga, droga w (cid:286)cisku na dworzec trwa długo, na przystanku nigdy nie jeste(cid:286)my sami, wsz(cid:266)dzie pełno ludzi, nie mam nigdy ochoty wzi(cid:261)ć go za r(cid:266)k(cid:266), powtarzam matematyczne wzory. Bo(cid:298)e! Bo(cid:298)e! Dlaczego ludzie torturuj(cid:261) innych w ten sposób. Je(cid:286)li o mnie chodzi, mog(cid:266) obej(cid:286)ć si(cid:266) bez całek, ró(cid:298)niczek i funkcji. B(cid:266)d(cid:266) pisać wiersze. Czy znajomo(cid:286)ć wy(cid:298)szej matematyki pomaga w pisaniu wierszy? Wolałabym si(cid:266) uczyć łaciny, kupiłam nawet podr(cid:266)cznik w antykwariacie. Łacina i włoski – to j(cid:266)zyki, które powinien znać ka(cid:298)dy cywilizowany człowiek. On optuje za angielskim. Po co komu włoski? Nie przestaje si(cid:266) dziwić. Cały (cid:286)wiat mówi po angielsku. To nie mo(cid:298)e tak trwać, przyjazdy, odjazdy, jego mocne u(cid:286)ciski, par(cid:266) nie(cid:286)miałych pocałunków, jakie(cid:286) słowa, których si(cid:266) nie pami(cid:266)ta, ta(cid:276)ce u Iwony, inne od tamtych nad morzem, kieliszek szampana i jego zgorszone spojrzenie. Gwizd poci(cid:261)gu, r(cid:266)ka idzie w gór(cid:266). Odjazd. Chciałam być okrutna i nie umiałam. To przyszło samo. Okrucie(cid:276)stwo jest wpisane w nasze (cid:298)ycie jak (cid:286)mierć, mo(cid:298)na postanawiać zostać aniołem i tak si(cid:266) to nie udaje. (cid:297)ycie wywlecze wszystko, nie oszcz(cid:266)dzi nikogo. *** Po tym wieczorze u Iwony Stefan nie pokazał si(cid:266), nie przysłał listu, nie mógł zadzwonić, poniewa(cid:298) nie mieli(cid:286)my telefonu. Pierwszy raz (cid:298)ałowałam, (cid:298)e go nie mamy, wieczorem zrobiłam ojcu awantur(cid:266). – Wszyscy – mówiłam – maj(cid:261) telefony. Iwona, Gra(cid:298)yna, Majka, a my nie, na tym zadupiu, na tych peryferiach gdzie diabeł mówi dobranoc, odci(cid:266)ci od wszystkiego. Ojciec zdziwiony moim wybuchem zmarszczył brwi: odsapn(cid:261)ł i powiedział z poczuciem winy, (cid:298)e zło(cid:298)ył podanie, trzy lata ju(cid:298) czeka, jak uruchomi(cid:261) now(cid:261) central(cid:266), dostaniemy telefon w pierwszej kolejno(cid:286)ci. Tłumaczył si(cid:266), a ja zach(cid:266)cona jego skruch(cid:261) mówiłam dalej: – Wszystkie dziewczyny maj(cid:261) swoje pokoje, a ja nie mam gdzie si(cid:266) skryć ze swoimi my(cid:286)lami, nie mam gdzie si(cid:266) uczyć, te dwie j(cid:266)dze depcz(cid:261) mi po pi(cid:266)tach. – Co(cid:286) ty taka nerwowa – zaniepokoiła si(cid:266) mama – dostała(cid:286) kartk(cid:266) od Darka. Co on pisze? Ma jakie(cid:286) kłopoty? – On i kłopoty! – odburkn(cid:266)łam niegrzecznie. – Tacy jak on nie maj(cid:261) (cid:298)adnych kłopotów. Nic si(cid:266) nie stało. Przyjedzie w sobot(cid:266). Siostrzyczki popatrzyły na mnie znacz(cid:261)co, nic nie powiedziały. Darek przyjechał, mieli(cid:286)my i(cid:286)ć do teatru, ale ja w tym zamieszaniu i czekaniu na znak od Stefana nie pomy(cid:286)lałam wcze(cid:286)niej o biletach. Zostawało wi(cid:266)c kino i jakie(cid:286) nudne rozmowy przy stole w otoczeniu sióstr. One odczekały a(cid:298) mama wyjdzie z pokoju i gdy zostali(cid:286)my sami, rzuciły si(cid:266) do Darka: – Wiesz, wiesz? – przekrzykiwały si(cid:266), jak to one. – Iga była u Iwony na prywatce w sobot(cid:266). – Tak? – spojrzał na mnie. Skin(cid:266)łam potakuj(cid:261)co głow(cid:261), a one nadawały: – Odprowadził j(cid:261) chłopak, siedziała z nim bardzo długo, słuchali muzyki. Darek popatrzył znów na mnie, jakby im nie wierzył. – Tak – potwierdziłam. – Ona si(cid:266) zakochała – powiedziała młodsza siostrzyczka, a starsza uszczypn(cid:266)ła j(cid:261) w pup(cid:266). Za pó(cid:296)no. Darek odwrócił w moj(cid:261) stron(cid:266) sztywn(cid:261) głow(cid:266). – Co one mówi(cid:261)? – zapytał. – Co one mówi(cid:261)? – Powiedziały ci prawd(cid:266), chyba si(cid:266)... – nie doko(cid:276)czyłam... Darek zrobił si(cid:266) bledszy od kredy, zbielały mu nawet włosy, oczy, usta. Przeraziłam si(cid:266). – Co ty wyprawiasz?! – Chwyciłam go za r(cid:266)k(cid:266), wyrwał j(cid:261), odsun(cid:261)ł si(cid:266) do (cid:286)ciany, nie mógł złapać tchu, zacisn(cid:261)ł usta i stał tak oparty o (cid:286)cian(cid:266), mocuj(cid:261)c si(cid:266) ze łzami i z t(cid:261) trupi(cid:261) blado(cid:286)ci(cid:261), wreszcie w ciszy, bo siostry równie(cid:298) zamilkły, w ciszy, która zawisła nad nami jak przekle(cid:276)stwo, powiedział: – Niepotrzebnie przyjechałem. Mogła(cid:286) napisać. – Mogłam, przepraszam, ale ja nie wiedziałam, (cid:298)e to tak, przepraszam, nie wiedziałam jak to zrobić... – Pojad(cid:266) do domu. – Zosta(cid:276)! Mama upiekła ciasto, pójdziemy do kina. – Nie! – Rzucił si(cid:266) do przedpokoju, złapał swoj(cid:261) kurtk(cid:266) na misiu i wyszedł. Całe szcz(cid:266)(cid:286)cie, (cid:298)e taty nie było. Nie odprowadziłam go na dworzec. Siostry uciekły do swojego pokoju, a ja pobiegłam do babci i opowiedziałam jej wszystko. Ona jedna mnie rozumiała. – Nie przejmuj si(cid:266), dziecko, tak lepiej, lepiej, (cid:298)e on pojechał, nie mo(cid:298)esz (cid:298)yć wbrew sobie, pami(cid:266)taj, nie mo(cid:298)esz (cid:298)yć wbrew sobie. Szkoda, to miły chłopiec, (cid:298)eby sobie tylko czego(cid:286) nie zrobił. Jed(cid:296) na dworzec! – On nie chciał, babciu, wybiegł bez po(cid:298)egnania. Nie pojad(cid:266) na dworzec. Darek odszedł i ja natychmiast zapomniałam o nim, a Stefana nie mogłam wymazać z pami(cid:266)ci, nie tylko nie mogłam, nie chciałam. Ci(cid:261)gle był w moich oczach i w sercu. Mówiłam – zasn(cid:266) i on zniknie, ulotni si(cid:266) jak wszystkie inne obrazy, odejdzie w niepami(cid:266)ć, a on nie odchodził, jego ciepły głos d(cid:296)wi(cid:266)czał mi w uszach. Mówiłam: zaraz ucichnie, nie, wracał z rogu pokoju... dochodził zza okna. Wreszcie udało mi si(cid:266) zasn(cid:261)ć, ale zaraz si(cid:266) przebudziłam, zdawało mi si(cid:266), (cid:298)e on tu jest, patrzy, bierze mnie za r(cid:266)k(cid:266), (cid:286)ciska j(cid:261) delikatnie, przesuwa palce wzdłu(cid:298) dłoni, przesuwa je dalej do moich palców, dotyka paznokci. Zasn(cid:266)łam nad ranem. My(cid:286)lałam, (cid:298)e b(cid:266)d(cid:266) (cid:286)nić o nim, ale we (cid:286)nie nie było go. W niedziel(cid:266) – a była to ju(cid:298) druga pusta niedziela – te(cid:298) si(cid:266) nie zjawił i przez cały tydzie(cid:276) nic o nim nie wiedziałam. Nie chciałam pytać Iwony, bałam si(cid:266) zdradzać z moim niepokojem, ale gdzie(cid:286) w gł(cid:266)bi duszy, intuicyjnie czułam, (cid:298)e on si(cid:266) zjawi, napisze list, przy(cid:286)le telegram, przyjdzie do szkoły, albo gdy wyjd(cid:266) na ulic(cid:266), to spotkam go gdzie(cid:286) przypadkiem, bo on te(cid:298) wyjdzie, po to (cid:298)eby mnie spotkać. Wychodziłam do parku, patrzyłam jak (cid:286)nieg topnieje, zrobiła si(cid:266) odwil(cid:298), wszystko (cid:286)ciemniało, drzewa i ziemia. Z dachów spływała woda, potworzyły si(cid:266) gro(cid:296)ne kału(cid:298)e, błyszczały niczym oczy w rosole, zaspy w naszym ogrodzie przypominały brudne, po(cid:298)ółkłe szmaty. Straciłam apetyt, wydawało mi si(cid:266), (cid:298)e nie oddycham, czekałam z zapartym tchem. Nagle wieczorem, gdy wkuwałam do głowy jakie(cid:286) daty, które nie czepiały si(cid:266) mózgu, ujrzałam (cid:286)wiec(cid:266); za moim oknem płon(cid:266)ła (cid:286)wieca i w jej chybotliwym blasku ujrzałam jaki(cid:286) cie(cid:276). Podeszłam bli(cid:298)ej, zgasiłam (cid:286)wiatło, płomie(cid:276) chwiał si(cid:266) na wietrze, wiedziałam, (cid:298)e osłania go r(cid:266)ka. Tak, to był on, u(cid:286)miechni(cid:266)ty, ze (cid:286)niegiem we włosach, cały biały, bo wła(cid:286)nie po tej odwil(cid:298)y zacz(cid:266)ło padać. Zrobiło si(cid:266) biało, przytulnie, czysto. Otworzyłam okno, parapety u nas znajdowały si(cid:266) bardzo nisko i on wszedł do pokoju, poło(cid:298)yłam palec na ustach, nakazałam mu być cicho, nie chciałam, (cid:298)eby kto(cid:286) wiedział, (cid:298)e on wszedł, siostry siedziały u babci i pod jej nadzorem odrabiały lekcje. Od razu wł(cid:261)czyłam muzyk(cid:266) i rozmawiali(cid:286)my szeptem. – Czekała(cid:286)? – zapytał. – Tak, ka(cid:298)dego dnia. – Przepraszam, przepraszam, wtedy nie mogłem odej(cid:286)ć od ciebie, wracałem i stawałem koło twoich drzwi, patrzyłem, jak kładziesz si(cid:266) do snu i jak zasypiasz. – Na noc zawsze spuszczam zasłony, nic nie widziałe(cid:286). – Nie spu(cid:286)ciła(cid:286) zasłon i przez firank(cid:266) w (cid:286)wietle widziałem, jak (cid:286)cielisz sobie tapczan, jak si(cid:266) przeci(cid:261)gasz leniwie, podeszła(cid:286) do okna, jakby(cid:286) wiedziała, (cid:298)e ja tam stoj(cid:266) i patrz(cid:266), a potem zgasiła(cid:286) (cid:286)wiatło. Chciałem, (cid:298)eby(cid:286) si(cid:266) obudziła, czekałem na twoje przebudzenie, ale ty spała(cid:286) tak smacznie... – Dlaczego nie zapukałe(cid:286)? – Nie miałem odwagi. Cał(cid:261) noc stałem za oknem. Przezi(cid:266)biłem si(cid:266). – Cał(cid:261) noc – powtórzyłam jak echo. – Głupi. Naprawd(cid:266) jeste(cid:286), jeste(cid:286)... – pocałowałam go w czoło, wstydziłam si(cid:266) pocałować go w usta, zło(cid:298)yłam wi(cid:266)c na jego czole siostrzany pocałunek, on chwycił moje r(cid:266)ce, poło(cid:298)ył je sobie na policzkach i patrzył mi w oczy. – Niebieskie muszle, niebieskie – powtórzył. Wetkn(cid:261)ł mi do r(cid:261)k wiersz i t(cid:261) sam(cid:261) drog(cid:261), przez okno wyszedł, ale przedtem przyrzekł mi, (cid:298)e tym razem pójdzie prosto do domu, a jutro przyjdzie pod szkoł(cid:266), spotkamy si(cid:266) w dzie(cid:276), popatrzymy na siebie w dzie(cid:276), a nie przy tym sztucznym (cid:286)wietle. Rano zobaczyłam go przed domem, zl(cid:266)kłam si(cid:266), (cid:298)e on umrze od tego sterczenia pod moim oknem, znowu si(cid:266) przezi(cid:266)bi, dostanie zapalenia płuc, umrze... O Bo(cid:298)e! Nagadałam mu wiele głupstw. Chwyciłam torb(cid:266) i wybiegłam bez (cid:286)niadania do szkoły. Odprowadził mnie do przystanku i wsiadł ze mn(cid:261) do autobusu, a ja krzyczałam: nienawidz(cid:266) ci(cid:266), nie chc(cid:266) ci(cid:266) znać, nie przychod(cid:296) wi(cid:266)cej, przezi(cid:266)bisz si(cid:266), umrzesz i co ja zrobi(cid:266), co ja zrobi(cid:266)? Roze(cid:286)miał si(cid:266). – Nie krzycz – powiedział – przyjechałem do ciebie dzi(cid:286) rano. Jestem zdrów, nic mi nie jest. Popatrz na mnie, czy tak wygl(cid:261)da chory człowiek? No, przyjrzyj mi si(cid:266)! Wygl(cid:261)dał jak człowiek, którego dni s(cid:261) policzone, chudy i przezroczysty, jego podkr(cid:261)(cid:298)one oczy płon(cid:266)ły niezdrowym blaskiem, we włosach miał pełno (cid:286)niegu. Strz(cid:261)sn(cid:266)łam mu go i okr(cid:266)ciłam jego szyj(cid:266) swoim szalikiem, po lekcjach kupiłam mu czapk(cid:266), nosił j(cid:261) przez cał(cid:261) zim(cid:266) i ju(cid:298) si(cid:266) nie przezi(cid:266)biał. *** Ranki były najlepsze. Budziłam si(cid:266) (cid:286)wie(cid:298)a, pełna jasnych my(cid:286)li, a za oknem był on, pukał delikatnie w szyb(cid:266) i czekał a(cid:298) si(cid:266) ubior(cid:266), potem odprowadzał mnie do szkoły i stawał przed moj(cid:261) klas(cid:261) na wprost okna. Dopiero gdy nauczyciel pojawiał si(cid:266) w drzwiach, odchodził, odprowadzany zazdrosnymi spojrzeniami kole(cid:298)anek. – No, ty to masz szcz(cid:266)(cid:286)cie – mówiły – taki chłopak. Dziewczyny za nim szalej(cid:261), a on, popatrz, zwariował, popatrz, co ty mu zrobiła(cid:286), (cid:286)wiata poza tob(cid:261) nie widzi, co on takiego w tobie zobaczył, wcale nie jeste(cid:286) ładna. – Nie jestem ładna? – (cid:286)miałam si(cid:266) im w twarz. – Jestem pi(cid:266)kna, dla niego jestem najpi(cid:266)kniejsza na (cid:286)wiecie. – Spogl(cid:261)dały na mnie z ironi(cid:261), wzruszały ramionami. Lustro mówiło, (cid:298)e nic mi nie brakuje, oczy niebieskie, dołeczki w policzkach, l(cid:286)ni(cid:261)ca gładka cera. M(cid:266)(cid:298)czy(cid:296)ni ogl(cid:261)dali si(cid:266) za mn(cid:261) na ulicy, natomiast dziewczyny nie przestawały mi wmawiać, (cid:298)e jestem szara, nijaka, pozbawiona seksu. Ludzie nie lubi(cid:261) cudzego szcz(cid:266)(cid:286)cia, zło(cid:286)ci ich, gdy kto(cid:286) wygrywa w totolotka, albo gdy komu(cid:286) dobrze si(cid:266) wiedzie. Moje kole(cid:298)anki nie ró(cid:298)niły si(cid:266) pod tym wzgl(cid:266)dem od innych. W ich docinkach i kpinach wyczuwałam gorycz zawiedzionych nadziei, znały go wcze(cid:286)niej, dłu(cid:298)ej ni(cid:298) ja, czytały jego wiersze, a teraz widz(cid:261)c go stale ze mn(cid:261) zapragn(cid:266)ły nagle zepsuć co(cid:286) w naszych uczuciach, które były dopiero przedsmakiem tego, co miało nadej(cid:286)ć – podniecaj(cid:261)cym oczekiwaniem i odkrywaniem siebie. Je(cid:286)li o mnie chodzi, nie miałam w tych sprawach (cid:298)adnych do(cid:286)wiadcze(cid:276). Mówi si(cid:266), (cid:298)e młodzie(cid:298) jest zdemoralizowana, cyniczna, mo(cid:298)e te(cid:298) tacy byli(cid:286)my, ale nie w stosunku do siebie, do innych chyba te(cid:298) nie. Mało o nim wiedziałam, tak si(cid:266) jako(cid:286) składało, (cid:298)e nie mówili(cid:286)my prawie o sobie, rozmawiali(cid:286)my o wierszach, o kształcie obłoków i o obrazach, znali(cid:286)my si(cid:266) krótko, zaledwie kilka dni, a ju(cid:298) inni wkroczyli brutalnie pomi(cid:266)dzy nas. – Czy wiesz jaki jest Stefan? – zapytała którego(cid:286) dnia Iwona. – Oczywi(cid:286)cie – odparłam naiwnie. – Tak? – u(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) k(cid:261)(cid:286)liwie. – Wiesz, (cid:298)e on ma zawsze trzy dziewczyny? Z jedn(cid:261) sypia, z drug(cid:261) chodzi, a z trzeci(cid:261) ta(cid:276)czy. – No to ja jestem ta, z któr(cid:261) ta(cid:276)czy. – A nie interesuje ci(cid:266) ta, z któr(cid:261) sypia? – Ja wiem... – odparłam ponuro. Umilkła, jakby jej usta zalano gipsem, nic ju(cid:298) nie miała do powiedzenia, a mnie zakr(cid:266)ciło si(cid:266) w głowie. Zazdro(cid:286)ć jest wymysłem szatana, jego głównym narz(cid:266)dziem, broni(cid:261), która go nigdy nie zawodzi. Iwona zepsuła mi cały smak porannych spotka(cid:276). Ju(cid:298) nie czekałam na niego z takim dr(cid:298)eniem, za ka(cid:298)dym razem chciałam co(cid:286) wyja(cid:286)niać, pytać go, badać i bałam si(cid:266) słów. Nie mówili(cid:286)my o tym, (cid:298)e kto(cid:286) ze sob(cid:261) sypia, to było zbyt obcesowe, nieprzyzwoite wr(cid:266)cz, nie mogłam zapytać go wprost, kluczyłam wi(cid:266)c niemrawo, pytaj(cid:261)c go o dziewczyny. On nic nie rozumiał. – Jakie dziewczyny? – pytał otwieraj(cid:261)c szeroko oczy. – No, czy masz kogo(cid:286)? – Ty pytasz? Ty nie wiesz? Jak ty mo(cid:298)esz o to pytać? Zwariowała(cid:286)?... Oczywi(cid:286)cie – uspokoił si(cid:266) – mam dziewczyn(cid:266). – Jak(cid:261)? – zrobiłam zdziwion(cid:261) min(cid:266). – Ty my(cid:286)lisz o mnie? – A o kim? Czy kto(cid:286) poza tob(cid:261) istnieje? Czy kto(cid:286) si(cid:266) poza tob(cid:261) liczy? O co ty pytasz? Nie bardzo rozumiem – zdziwienie w oczach, w głosie, w całej postaci. Przystan(cid:261)ł, gestykulował, on naprawd(cid:266) nie kłamał, mogłabym przysi(cid:261)c, dać za to głow(cid:266), a jednak słowa Iwony dzwoniły mi w mózgu, nie wierzyłam mu, ta kropla jadu, pastylka ohydy wdarła si(cid:266) w nasz (cid:286)wiat i została. Od tego dnia ka(cid:298)de spotkanie z nim było ni(cid:261) zatrute, ci(cid:261)gle sprawdzałam, gdzie był, co robił, chciałam koniecznie wiedzieć, kim jest ta trzecia, z któr(cid:261) sypia, ja byłam t(cid:261), z któr(cid:261) chodził. Z półsłówek dziewczyn zorientowałam si(cid:266), (cid:298)e to była Iwona. Ona nic o tym nie mówiła, lecz jej stosunek do mnie nagle si(cid:266) zmienił. Była moj(cid:261) najbli(cid:298)sz(cid:261) przyjaciółk(cid:261), siedziały(cid:286)my razem, pomagały(cid:286)my sobie w lekcjach, bywałam u niej na prywatkach, gadały(cid:286)my o wszystkim... Tak si(cid:266) tylko mówi, ale to wszystko nigdy nie jest zupełne, zawsze s(cid:261) te szuflady, których si(cid:266) nie otwiera, on był t(cid:261) szuflad(cid:261), której si(cid:266) nie otwiera. Zajrzałam do niej ukradkiem, niewiele zobaczyłam, wi(cid:266)cej si(cid:266) domy(cid:286)liłam, głównie dlatego, (cid:298)e Iwona zacz(cid:266)ła nagle (cid:296)le o nim mówić. Do tej pory mówiła niewiele, a teraz wieszała na nim psy. „On ma fantazj(cid:266), nie wierz ani jednemu jego słowu – u(cid:286)miechała si(cid:266) pobła(cid:298)liwie – co on robi? Zauwa(cid:298)yła(cid:286) jak schudł? Po(cid:286)lij go do lekarza, mo(cid:298)e ma co(cid:286) z płucami, pokasłuje i te jego rumie(cid:276)ce... Nie wydaj(cid:261) ci si(cid:266) podejrzane?” – Czy ja wiem? – patrzyłam na ni(cid:261) przera(cid:298)ona. Stefan rzeczywi(cid:286)cie był chudy, długi, z rozwichrzon(cid:261) czupryn(cid:261) wygl(cid:261)dał oryginalnie, cer(cid:266) miał (cid:286)wie(cid:298)(cid:261), czerstw(cid:261), przebywał du(cid:298)o na powietrzu. Po lekcjach zawsze czekał na mnie na ulicy, a była zima i (cid:286)nieg. Prosiłam go, (cid:298)eby dbał o siebie i on mnie słuchał, nosił czapk(cid:266) i szalik, ciepłe buty i swetry, wi(cid:266)c chyba Iwona nie miała racji. Ostatnio w ogóle gadała za du(cid:298)o. Wychodz(cid:261)c ze szkoły starałam si(cid:266) j(cid:261) zgubić, ale nieraz było to niemo(cid:298)liwe. Ona maj(cid:261)c jaki(cid:286) swój cel nie odst(cid:266)powała mnie na krok. Przed wej(cid:286)ciem czekał Stefan. Na mój widok rozpromieniał si(cid:266), ja(cid:286)niał, jakby gdzie(cid:286) za nim zapalały si(cid:266) niewidoczne jupitery i on w ich rw(cid:261)cym blasku (cid:286)ci(cid:261)gał z głowy czapeczk(cid:266) z pomponem w niebieskie wzory, któr(cid:261) dostał ode mnie, kl(cid:266)kał na (cid:286)niegu. Taki (cid:298)ar bił od niego, (cid:298)e przymykałam oczy. – Wariat! – wykrzykiwała ze zło(cid:286)ci(cid:261) Iwona. – Sko(cid:276)czony idiota! – a on jej w ogóle nie widział, podnosił si(cid:266) z kl(cid:266)czek i uczepiony mojego ramienia szeptał mi do ucha ostatni swój wiersz. Widywali(cid:286)my si(cid:266) prawie codziennie, ja nadal nic o nim nie wiedziałam prócz tego, (cid:298)e mieszka gdzie(cid:286) na Pozna(cid:276)skiej, w wielkim starym domu i studiuje na uniwersytecie. Nie mówili(cid:286)my o studiach ani o jego rodzinie, nie było potrzeby, ci(cid:261)gle mieli(cid:286)my sobie tyle do powiedzenia na temat wierszy, muzyki i ksi(cid:261)(cid:298)ek, chodzili(cid:286)my te(cid:298) na wystawy. Raz poszli(cid:286)my do teatru na „Fizyków” Dürrenmatta i siedz(cid:261)c na widowni my(cid:286)leli(cid:286)my tylko o sobie. To, co odbywało si(cid:266) na scenie, było takie długie, okropne, straszne, nie dotyczyło nas, nie miało nic wspólnego z naszym (cid:286)wiatem, my chcieli(cid:286)my widzieć tylko pi(cid:266)kno, harmoni(cid:266), ład, porz(cid:261)dek i tak rzeczywi(cid:286)cie było, to wła(cid:286)nie widzieli(cid:286)my. Warszawa była dla nas najpi(cid:266)kniejszym miastem na (cid:286)wiecie, innego nie znali(cid:286)my, to było naprawd(cid:266) ładne miasto, takie w ka(cid:298)dym razie zostało mi w pami(cid:266)ci. (cid:285)niegu było coraz mniej, wiatr pachniał wiosn(cid:261), a my przemierzali(cid:286)my je pieszo, wła(cid:286)ciwie to chodzili(cid:286)my ci(cid:261)gle t(cid:261) sam(cid:261) tras(cid:261): Piwna, Brzozowa, Góra Gnojna z widokiem na Wisł(cid:266)... Po obej(cid:286)ciu ró(cid:298)nych zak(cid:261)tków na Starówce szli(cid:286)my na Sadyb(cid:266), po dotarciu do domu nie mogli(cid:286)my si(cid:266) rozstać. Dochodzili(cid:286)my do jednego drzewka, mówili(cid:286)my: to ju(cid:298) tu, potem było drugie drzewko i trzeba było si(cid:266) cofać do pierwszego, potem był płot, najpierw on mnie odprowadzał, potem ja jego, potem znowu on mnie i tak w kółko. W sobot(cid:266) dzie(cid:276) si(cid:266) wydłu(cid:298)ał, nie musiałam odrabiać lekcji, co prawda coraz rzadziej je odrabiałam, byłam na ogół spokojna, szcz(cid:266)(cid:286)liwa. Wystarczyło jednak, bym sp(cid:266)dziła z dala od niego kilka godzin, a moje podejrzenia przybierały monstrualne rozmiary, ju(cid:298) byłam pewna, (cid:298)e mnie zdradza, ju(cid:298) go widziałam w ró(cid:298)nych nieprzyzwoitych sytuacjach z kole(cid:298)ankami z uniwersytetu, tylko dlatego, (cid:298)e wspomniał nieopatrznie, i(cid:298) wpadł do akademika po ksi(cid:261)(cid:298)k(cid:266). Usłu(cid:298)na wyobra(cid:296)nia podsuwała mi od razu odpowiednie sceny. Wiadomo jak zachowuj(cid:261) si(cid:266) studentki, wci(cid:261)gaj(cid:261) od razu chłopaków do łó(cid:298)ka i wyrafinowanymi pieszczotami przywi(cid:261)zuj(cid:261) ich do siebie... Nie spałam po nocach, w dzie(cid:276) natomiast głowiłam si(cid:266) nad tym, jak go zapytać o dziewczyny z grupy, aby wygl(cid:261)dało to naturalnie. Ch(cid:266)tnie o nich mówił, podaj(cid:261)c mało dla mnie wa(cid:298)ne szczegóły, jak te np., (cid:298)e Hanka pisze opowiadania o zwierz(cid:266)tach i drukuje w „Płomyczku”, a mama Joli piecze wspaniałe ciasta, Ka(cid:286)ka za(cid:286) prowadzi studencki kabaret. – A która si(cid:266) z tob(cid:261) kocha? – Wszystkie. Czy nie zasługuj(cid:266)? – roze(cid:286)miał si(cid:266) i zaraz spowa(cid:298)niał. – Co mnie to obchodzi, czy kocha si(cid:266) we mnie Ka(cid:286)ka czy Jolka? Jakie to ma znaczenie?... Wiesz co? Chod(cid:296)my do kina – szybko zmienił temat i niczego si(cid:266) nie dowiedziałam. – A mo(cid:298)e pojedziemy do akademika? – Po co? – oburzył si(cid:266). – Tam jest okropnie, wspólne łazienki, pokoje z pi(cid:266)trowymi łó(cid:298)kami. Mówił prawd(cid:266), nie cierpiał du(cid:298)ych grup, uciekał od ludzi, od moich kole(cid:298)anek równie(cid:298). One wprowadzały dysonans, (cid:286)miały si(cid:266) w nieodpowiednich miejscach, mówiły nie to, co nale(cid:298)ało, nie pasowały do nas. My mieli(cid:286)my w sobie za du(cid:298)o liryzmu, poezji, romantyzmu, muzyki, podczas gdy one kurczowo trzymały si(cid:266) ziemi, która dla nas wa(cid:298)na była o tyle, (cid:298)e chodziło si(cid:266) po niej, stanowiła jaki(cid:286) punkt oparcia, ale to, co było obok, w sklepach, na ulicy poza tomikami wierszy i nowymi płytami, nie interesowało nas wcale. Tak nie mo(cid:298)na (cid:298)yć, wiem, ale tak wła(cid:286)nie (cid:298)yli(cid:286)my. Odurzeni sob(cid:261) chodzili(cid:286)my po Warszawie, nieraz je(cid:296)dzili(cid:286)my tylko po to do (cid:285)ródmie(cid:286)cia, (cid:298)eby z niego uciekać na Sadyb(cid:266), nad Jeziorko Czerniakowskie, siadali(cid:286)my na oblodzonej ławce i karmili(cid:286)my ptaki. Przylatywały tam kaczki, kruki, wrony, goł(cid:266)bi nie było, tylko dzikie ptactwo. Przynosili(cid:286)my bułki, kruszyli(cid:286)my je, a one ucztowały na naszych oczach, (cid:286)lizgaj(cid:261)c si(cid:266) po lodzie. Tak si(cid:266) zło(cid:298)yło, (cid:298)e nie widziałam si(cid:266) z nim trzy dni, przygotowywał wówczas referat czy gdzie(cid:286) wyjechał, nie pami(cid:266)tam. Uprzedził mnie, (cid:298)e nie przyjdzie ani do szkoły, ani do domu. Trudno sobie wyobrazić, co si(cid:266) wtedy działo. Nie spałam, nie jadłam, nie oddychałam chyba, mama była przera(cid:298)ona, ojciec kazał mi i(cid:286)ć do lekarza i wzi(cid:261)ć co(cid:286) na apetyt, babcia pokiwała tylko głow(cid:261), a w korytarzu spytała szeptem: – Stefan wyjechał? – Nie. – Wi(cid:266)c co jest, uczy si(cid:266)? – Nie, wyjechał. U(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) jako(cid:286) dziwnie, ni to współczuj(cid:261)co, ni to sceptycznie, dolewaj(cid:261)c niejako oliwy do ognia. Wtedy postanowiłam: je(cid:298)eli on tego dnia wieczorem nie pojawi si(cid:266) pod moim oknem, nie zapuka cichutko w szyb(cid:266), nie zapali Sebastiana, czyli tej czerwonej (cid:286)wiecy, któr(cid:261) tak nazwali(cid:286)my, poniewa(cid:298) przy niej słuchali(cid:286)my Bacha, je(cid:298)eli nie zapali tej (cid:286)wiecy, to sko(cid:276)cz(cid:266) z nim na zawsze, nie spojrz(cid:266) na niego, nie odezw(cid:266) si(cid:266)... Idiotyczne my(cid:286)li chodziły mi po głowie. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, czekałam, niebo było ciemne, bez (cid:286)ladu gwiazd czy ksi(cid:266)(cid:298)yca, w dole czarna wilgotna ziemia i (cid:286)wierk stercz(cid:261)cy jak gro(cid:296)ny sztylet. Nagle w tej czerni rozbłysł płomie(cid:276), zerwałam si(cid:266) z łó(cid:298)ka, otworzyłam okno i powiedziałam: – Wejd(cid:296), tak czekałam, t(cid:266)skniłam. – Mam wej(cid:286)ć? – przeraził si(cid:266). – Przebudzimy dziewczynki. – (cid:285)pi(cid:261) twardo. – Nie, nie – wzbraniał si(cid:266). – Przywarłam do niego w oknie, całowali(cid:286)my si(cid:266) nieprzytomnie, byłam w koszuli, boso, on zimny, mokry. – Wejd(cid:296) do (cid:286)rodka, zosta(cid:276) ze mn(cid:261) – prosiłam, słaniaj(cid:261)c si(cid:266) z podniecenia. – Jak to? Nie – szeptał coraz bardziej przera(cid:298)ony. Pocałunki były jak roz(cid:298)arzone w(cid:266)gle, parzyły dotkliwie, obezwładniały. Nigdy nikogo nie całowałam tak zajadle, tak agresywnie, z takim oddaniem, z całkowitym przyzwoleniem na wszystko. Nagle on mnie odsun(cid:261)ł. – Nie, tak nie mo(cid:298)na – powiedział raczej do siebie ni(cid:298) do mnie, siebie przed czym(cid:286) wstrzymywał, pchn(cid:261)ł okno w moj(cid:261) stron(cid:266), skrzypn(cid:266)ło z takim wizgiem, jakby chciało rozsadzić dom pogr(cid:261)(cid:298)ony we (cid:286)nie, zsun(cid:261)ł si(cid:266) na mokr(cid:261) muraw(cid:266) i pobiegł do (cid:298)wirowanej uliczki, przeskoczył niezbyt wysoki płot i pomkn(cid:261)ł do przystanku. Stałam rozpalona, przygwo(cid:298)d(cid:298)ona do miejsca, czułam si(cid:266) odtr(cid:261)cona, niechciana. Gor(cid:261)ce łzy ciekły mi po twarzy, jego nie było, szukałam wi(cid:266)c pocieszenia w łkaniu, teraz ju(cid:298) zupełnie nie mogłam spać. Siostry za parawanem oddychały miarowo, a ja zapalałam (cid:286)wiatło i gasiłam je, podchodziłam do okna, łudz(cid:261)c si(cid:266), (cid:298)e on wróci, ale nikogo nie było. Cisz(cid:266) m(cid:261)cił łagodny szelest wiatru, w górze było bezduszne niebo porysowane czarnymi drzewami i roz(cid:298)arzona łuna miasta. (cid:285)wit był wilgotny, mglisty, nieprzytulny, zamkn(cid:266)łam okno, zasn(cid:266)łam na krótko. Obudziły mnie hałasy, siostry ubierały si(cid:266) do szkoły. – Iga! Iga! Spó(cid:296)nisz si(cid:266)! Twój ukochany nie przyszedł. Nikogo nie ma. – Jestem chyba chora. Mama zajrzała do pokoju. – Co ci jest? Bo(cid:298)e! Masz gor(cid:261)czk(cid:266)! Trzeba wezwać lekarza. Nie wstawaj! Gdzie termometr? Nigdy nic nie le(cid:298)y na miejscu. – Znajd(cid:266) sama, wezm(cid:266) aspiryn(cid:266). U nas dzi(cid:286) konferencja. Nie musz(cid:266) nigdzie i(cid:286)ć. Jak b(cid:266)dziesz wracała z pracy, kup mi witaminy. Jestem osłabiona. Mama nie wiedziała w co r(cid:266)ce wło(cid:298)yć, dziewczynki pobiły si(cid:266) w łazience, tatu(cid:286) je stamt(cid:261)d przep(cid:266)dził, babcia przewróciła si(cid:266) w przedpokoju, w kuchni wykipiało mleko. Wstałam, nie mogłam znie(cid:286)ć tej wrzawy, nakryłam do stołu, nalałam dziewczynkom mleka, zrobiłam im kanapki. – Staro(cid:286)ć nie rado(cid:286)ć – usprawiedliwiała si(cid:266) babcia, popijaj(cid:261)c swoj(cid:261) ulubion(cid:261) kaw(cid:266) z mlekiem. – Potłukła(cid:286) si(cid:266)? – spytałam. – Co si(cid:266) miało potłuc – u(cid:286)miechn(cid:266)ła si(cid:266) smutno – stare ko(cid:286)ci i tyle. – Dopiła swoj(cid:261) kaw(cid:266) i odstawiła szklank(cid:266). – Musisz i(cid:286)ć do tego biura? – spytałam. Nie chciało mi si(cid:266) samej zos
Pobierz darmowy fragment (pdf)

Gdzie kupić całą publikację:

Czerwony Płomień Sebastiana
Autor:

Opinie na temat publikacji:


Inne popularne pozycje z tej kategorii:


Czytaj również:


Prowadzisz stronę lub blog? Wstaw link do fragmentu tej książki i współpracuj z Cyfroteką: