Darmowy fragment publikacji:
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Abigail Gordon
Dom marzeń
Tłumaczyła
Krystyna Rabińska
Droga Czytelniczko!
Powitałyśmy juz˙ nowy rok, pora wrócić do zwykłego trybu z˙ycia.
A moz˙e takz˙e do swych ulubionych lektur? Oto nasze styczniowe
propozycje:
Szpital w dz˙ungli (Medical Duo) – David i Solaina uciekają od
miłości: oboje uwaz˙ają ją za groźne uzalez˙nienie...
Peruwiańska misja (Medical Duo) – Moriah marzy o licznej
rodzinie, Blake zaś na myśl o tym dostaje gęsiej skórki.
Dom marzeń (Medical) – mało brakowało, a z powodu swej
niecierpliwości Marc straciłby ukochaną kobietę.
Nowa siła (Medical) – Kat stara się pogodzić miłość do własnego
dziecka z uczuciem do męz˙czyzny, który nie jest jego ojcem.
Zapraszam do lektury
Ewa Godycka
Harlequin. Kaz˙da chwila moz˙e być niezwykła.
Czekamy na listy!
Nasz adres:
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises Sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Abigail Gordon
Dom marzeń
Toronto · Nowy Jork · Londyn
Amsterdam · Ateny · Budapeszt · Hamburg
Madryt · Mediolan · Paryż
Sydney · Sztokholm · Tokio · Warszawa
Tytuł oryginału: A French Doctor at Abbeyfields
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills Boon Limited, 2006
Redaktor serii: Ewa Godycka
Opracowanie redakcyjne: Piotr Goc
Korekta: Urszula Gołębiewska, Ewa Godycka
2006 by Abigail Gordon
for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Medical są zastrzez˙one.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXT , Warszawa
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 978-83-238-3802-9
Indeks 325260
MEDICAL – 370
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na miejsce aukcji wybrano kryty łupkowym da-
chem budynek starych stajni na samym krańcu mias-
teczka. Giselle rozejrzała się dookoła i pomyślała, z˙e
czuć tu jeszcze koński zapach.
Od wyjazdu z Paryz˙a nie opuszczało jej dziwne
poczucie nierealności. Co ona robi na tej głębokiej
angielskiej prowincji? Odpowiedź była prosta. Oj-
ciec, który przez ostatnie dwadzieścia pięć lat miesz-
kał ze swoją francuską z˙oną, a jej matką, w Paryz˙u,
niespodziewanie oświadczył, z˙e chciałby wrócić na
stałe do rodzinnej miejscowości.
Ujawnienie przez ojca tego typu pragnień wstrząs-
nęło nią, lecz towarzyszące owemu wyznaniu oko-
liczności były jeszcze bardziej niewiarygodne. Po
pierwsze powiedział jej o swoich planach w dniu
pogrzebu Celeste na francuskim cmentarzu, po dru-
gie oznajmił, iz˙ dawny przyjaciel zawiadomił go, z˙e
dom, w którym mieszkał jako mały chłopiec, właśnie
będzie wystawiony na aukcji.
Giselle słuchała tego wszystkiego oszołomiona.
– Jak moz˙esz myśleć o takich rzeczach! – wy-
krzyknęła. – Przeciez˙ dopiero pochowaliśmy maman.
– Otóz˙ to – odparł ojciec ze smutkiem. – Nie
wyobraz˙am sobie dalszego z˙ycia w Paryz˙u bez niej.
Sprowadziliśmy się tutaj, gdy miałaś dwa latka,
6
ABIGAIL GORDON
poniewaz˙ Celeste bardzo tęskniła za tym pięknym
rodzinnym miastem. Ale teraz, kiedy jej juz˙ z nami
nie ma, chciałbym wrócić do Anglii.
– Nie moz˙esz jechać na aukcję, tato – zaprotes-
towała Giselle i spojrzała na ojca z troską. Miał
siedemdziesiąt dwa lata,
lecz wyglądał starzej.
– Wiele tygodni opiekowaliśmy się razem mamą,
jesteś bardzo zmęczony i osłabiony. Nie chciałabym
stracić i ciebie – dodała.
– W takim razie będziesz musiała mnie zastą-
pić. Uczynię cię moim pełnomocnikiem – oświad-
czył.
Czekając teraz na rozpoczęcie aukcji, Giselle myś-
lała, z˙e nie ma ochoty wyprowadzać się z Paryz˙a
i zamieszkać w jakiejś zapadłej dziurze, na dodatek
w kraju, gdzie bez przerwy pada deszcz. Z drugiej
strony, po śmierci matki nie mogła zostawić ojca
samego. Wiedziała, z˙e w najbliz˙szych miesiącach
będzie mu bardzo potrzebna.
W wielkim mieście Giselle czuła się jak ryba
w wodzie. Wolne chwile od pracy w szpitalu, gdzie
przygotowywała się do zrobienia specjalizacji, spę-
dzała, korzystając z wszelkich atrakcji metropolii,
restauracji, teatrów, sklepów. Poza tym w Paryz˙u
mieszkał Raoul – szarmancki szczupły brunet. Cho-
ciaz˙ ostatnio rzadko się widywali. Raoul nie lubił
rozmów o chorobach i często namawiał ją, by znalaz-
ła sobie jakieś inne, bardziej estetyczne, jak to ujmo-
wał, zajęcie.
Na opiekę nad matką Giselle wzięła długi urlop
bezpłatny i teraz powinna juz˙ być z powrotem na
oddziale – na nowo zająć się swą pracą oraz zacząć
DOM MARZEŃ
7
organizować sobie z˙ycie. I tak by uczyniła, gdyby
ojciec nie zastrzelił jej tym niezwykłym pomysłem.
W rezultacie, zamiast z powrotem przy łóz˙kach
chorych, znajdowała się teraz w tłumie obcych so-
bie ludzi w małej miejscowości w Cheshire i szyko-
wała się do wzięcia udziału w aukcji domu noszą-
cego nazwę Abbeyfields, nawiązującej do starego
opactwa, które w zamierzchłych czasach znajdowa-
ło się na terenie posiadłości. Z Paryz˙a ojciec skon-
taktował się z agencją nieruchomości i gdy powie-
dział jej, jaka jest cena wywoławcza, Giselle była
przeraz˙ona.
– Stać nas na tyle? – wyszeptała z trudem.
– Jeśli nie będzie innego wyjścia – odparł nie-
zraz˙ony.
Wówczas dotarło do niej, jak bardzo mu zalez˙y na
powrocie w rodzinne strony.
James Morrison, przyjaciel, który zawiadomił go
o tym, z˙e dom jest na sprzedaz˙, prowadził w mias-
teczku niewielkie centrum ogrodnicze. Wraz z z˙oną
udzielił Giselle gościny. Pracownik agencji pokazał
jej dom, potem wrócili do biura omówić szczegóły
oferty. Wychodząc, Giselle omal nie zderzyła się
w drzwiach z zaaferowanym następnym klientem.
Męz˙czyzna, szeroki w ramionach, postawny błę-
kitnooki blondyn ze zdrową cerą, ubrany w tweedo-
wy garnitur, uśmiechnął się i rzucił w pośpiechu:
– Przepraszam...
Odpowiedziała mu lekkim skinieniem głowy, zbyt
zaabsorbowana myślami o tym, co przyniesie jutro, by
poświęcać więcej uwagi nieznajomemu. A jeśli ktoś ją
przelicytuje? Agent twierdził, z˙e aukcja wzbudziła
8
ABIGAIL GORDON
spore zainteresowanie. Bardzo nie chciałaby wracać
do Francji z wieścią, z˙e ktoś inny kupił Abbeyfields.
Potoczyła wzrokiem po zebranych i nagle zauwa-
z˙yła tego blondyna. Siedział po drugiej stronie przej-
ścia i przeglądał katalog nieruchomości wystawio-
nych na sprzedaz˙. W pewnej chwili, jak gdyby czując
na sobie jej wzrok, uniósł głowę. Ich spojrzenia się
spotkały. Tym razem się nie uśmiechnął. Ukłonił się
zdawkowo i wrócił do lektury.
Giselle nie mogła oczywiście wiedzieć, z˙e Marc
Bannerman odwiedził agencję nieruchomości w tym
samym celu co ona. On równiez˙ zamierzał kupić
Abbeyfields.
Dom znajdował się w cichym ślepym zaułku od-
chodzącym od głównej ulicy miasteczka, a z okien na
piętrze rozciągał się wspaniały widok na okoliczne
wzgórza. Doskonale nadawał się i na mieszkanie, i na
lecznicę. Wobec
liczby mieszkańców
w okolicy dotychczasowy lokal wynajmowany na
przychodnię był juz˙ zbyt ciasny.
rosnącej
Kiedy agent powiedział mu, z˙e szykowna kobieta
o lśniących jasnobrązowych włosach i ładnej wy-
razistej twarzy takz˙e jest zainteresowana kupnem
Abbeyfields, pomyślał cierpko, z˙e kolejna mieszkan-
ka jakiegoś duz˙ego miasta ulega modzie i postanawia
uciec na prowincję.
Zazwyczaj nie miał nic przeciwko nowym przyby-
szom. Kaz˙dy ma prawo mieszkać, gdzie zechce. Ich
miasteczko z domami z kamienia wapiennego, skle-
pami od pokoleń prowadzonymi przez te same rodzi-
ny, połoz˙one w pięknej dolinie pośród wzgórz, w pe-
DOM MARZEŃ
9
wnej odległości od najbliz˙szego większego miasta,
to istna oaza spokoju. Idealne miejsce, gdzie Tom
i Alice mogą spędzić szczęśliwe dzieciństwo. Jeśli
tylko uda mu się kupić Abbeyfields.
Giselle wolałaby, by ,,jej’’ dom był licytowany na
samym początku. Chciała jak najprędzej mieć za
sobą to mało przyjemne doświadczenie, lecz Abbey-
fields zajmowało dalekie miejsce na liście, a ona,
przysłuchując się bojom o kolejne nieruchomości,
odczuwała coraz większą tremę i zdenerwowanie.
Tak wiele zalez˙y od powodzenia mojej misji, myś-
lała. Ojciec tak bardzo pragnie mieć ten dom, a po
miesiącach towarzyszenia matce w powolnym umie-
raniu nalez˙y mu się trochę szczęścia. Nagle wszelkie
obawy ustąpiły miejsca determinacji. Musi zdobyć
Abbeyfields dla niego! Nawet gdyby miała rzucić na
szalę wszystkie pieniądze, jakie posiadają, wszystkie
co do ostatniego pensa, kupi go.
Zauwaz˙yła, z˙e nieznajomy siedzący po przeciwnej
stronie sali nie bierze udziału w przetargach. Cieka-
we, na którą posiadłość ma chrapkę? Wkrótce miała
się dowiedzieć.
Kiedy przyszła kolej na Abbeyfields, nie przyłączył
się do licytacji i z jakiegoś niezrozumiałego dla niej
samej powodu Giselle odczuła ulgę. Chłodne spojrze-
nie, jakim ją obrzucił na samym początku, wzmogło jej
zdenerwowanie. Instynktownie wyczuła, z˙e daje jej do
zrozumienia, iz˙ on jest stąd, natomiast ona jest tu obca.
Jednakz˙e gdy kolejni uczestnicy licytacji zaczęli
wycofywać się z gry, blondyn przystąpił do ataku.
Wkrótce na placu boju zostali we dwójkę, Giselle i on.
10
ABIGAIL GORDON
Giselle ogarnęła panika. Jest taki spokojny i opa-
nowany, myślała, i równie jak ja zdeterminowany
dopiąć swego. Błękitne oczy, które wczoraj rozbłysły
na jej widok, teraz parzyły na nią tak lodowato, z˙e
najchętniej uciekłaby i schowała się w jakimś bez-
piecznym miejscu.
I nagle było po wszystkim. Po jej ostatnim ode-
zwaniu się zamilkł. Licytator trzykrotnie powtórzył
sumę i przybił młotkiem. Dom był ich. Jej i ojca.
Klamka zapadła. Z˙egna się z Paryz˙em, lecz mia-
ła nadzieję, z˙e nie z Raoulem. Chociaz˙ czy będzie
mu się chciało przeprawiać przez kanał, z˙eby spę-
dzić z nią kilka chwil na zabitej deskami angielskiej
prowincji?
Kiedy wychodziła, jej oponent nagle pojawił się
przy niej i rzekł:
– Gratuluję. Mam nadzieję, z˙e będzie pani szczęś-
liwa w Abbeyfields.
Giselle zmusiła się do uśmiechu. Miała wraz˙enie,
z˙e blondyn wcale jej dobrze nie z˙yczy, z˙e pragnie, by
znalazła się jak najdalej stąd. Cóz˙, jeśli tak jest,
w tych pragnieniach są zgodni.
No i nie udało się, myślał ponuro Marc Banner-
man, idąc piechotą do lecznicy. Dzieci tez˙ spotka
zawód. Juz˙ się cieszyły, z˙e będą mogły hasać po
łąkach wokół Abbeyfields, a tu figa.
Poranny dyz˙ur właśnie się skończył i Stanley Pol-
lard, teść Marca, oraz Craig Richards, lekarz staz˙ysta,
z niecierpliwością czekali na wiadomość, czy się
przenoszą, czy nie. W odpowiedzi na ich pytające
spojrzenia Marc potrząsnął głową.
DOM MARZEŃ
11
– Niestety – rzekł. – Przelicytowała mnie jakaś
całkiem obca kobieta, szatynka z pięknymi fiołkowy-
mi oczami i pokaźnym kontem w banku.
– To pewnie ta sama, która zatrzymała się u Mor-
risonów – rzekł Stanley. – James był tu dziś na
badaniach kontrolnych i powiedział, z˙e przyleciała
z Francji.
– Z Francji? – powtórzył Marc. – Od razu wie-
działem, z˙e nie jest z tych stron. Nie mówił, jak się
nazywa i dlaczego przyjechała az˙ z tak daleka?
– Giselle jakaś tam. Zdaje się, z˙e James znał kie-
dyś jej ojca.
– Ciekawe – wtrącił Craig i wyszczerzył zęby
w uśmiechu. – Długo zostanie?
– Podobno wyjez˙dz˙a stąd zaraz po zakończeniu
aukcji.
Wracając do domu, Giselle starała się zmobilizo-
wać wszystkie siły, by stawić czoło czekającej ją
przyszłości. Powtarzała sobie w duchu, z˙e przeciez˙
Anglia nie lez˙y na końcu świata, komunikacja lot-
nicza jest bardzo dobra, poza tym moz˙na przejechać
tunelem pod kanałem La Manche i zawsze gdyby
zatęskniła za Paryz˙em i za Raoulem, w kilka godzin
będzie na miejscu. Ciekawe, jak on przyjmie wieść
o mojej przeprowadzce, pomyślała nagle. Doszła do
wniosku, z˙e to będzie dobry sprawdzian jego uczuć.
Nagle przypomniał jej się nieznajomy męz˙czyzna,
którego wyeliminowała z licytacji, i ogarnęły ją wy-
rzuty sumienia. Musiała przyznać, z˙e podchodząc
i gratulując jej, pokazał klasę. Natomiast ona nie była
w stanie wydusić z siebie ani słowa. Było jej głupio,
12
ABIGAIL GORDON
z˙e sprzątnęła mu sprzed nosa dom, którego wcale nie
chciała.
No tak, ale zrobiłam to dla ojca, a on jest najwaz˙-
niejszy, usprawiedliwiała się w duchu.
Raoul, właściciel butiku w jednej z eleganckich
handlowych dzielnic Paryz˙a, wcale nie ucieszył się
z wieści, z˙e jego dziewczyna przenosi się do Anglii.
Oświadczył bez ogródek, z˙e gdyby chodziło o Lon-
dyn, to od czasu do czasu mógłby ewentualnie przy-
jechać na jakiś pokaz mody albo podobną imprezę,
ale nie miał zamiaru odwiedzać jej w jakimś Che-
shire, więc niech lepiej jeszcze raz wszystko dobrze
przemyśli i raczej zmieni zdanie.
– Wykluczone – oświadczyła beznamiętnym to-
nem. – Przynajmniej nie teraz. Po śmierci mamy
ojciec mnie bardzo potrzebuje. Moz˙e za kilka miesię-
cy, kiedy przyzwyczai się do nowego otoczenia
i otrząśnie po jej stracie, będę mogła wrócić. A tym-
czasem urządzę się tam, poszukam jakiejś pracy, ale
tylko na część etatu, bo nie chcę zostawiać go na całe
dnie samego. Obawiam się, z˙e to wszystko nie będzie
łatwe.
– Przepraszam, klientka czeka – przerwał jej Ra-
oul. – Daj od czasu do czasu znać, co u ciebie – do-
rzucił. – Odezwę się, jak będę w Londynie...
A ja głupia łudziłam się, z˙e mu na mnie zalez˙y,
wyrzucała sobie Giselle, opuszczając butik.
Paryskie mieszkanie zostało sprzedane, meble za-
pakowane w kontener i wysłane do Anglii. Wyraz
twarzy ojca, kiedy jechali taksówką z lotniska do
DOM MARZEŃ
13
Abbeyfields, rozwiał wszystkie wątpliwości, jakie
Giselle miała jeszcze na temat przeprowadzki.
– Powiedz – zaczęła – czy kiedykolwiek w prze-
szłości chciałeś tu wrócić?
– Och tak, wielokrotnie, ale twoja matka bardzo
by się martwiła, gdyby się dowiedziała, z˙e poświęci-
łem się dla niej. Nie tylko ją dręczyła nostalgia.
– Kocham cię, tato – szepnęła Giselle przez ściś-
nięte gardło i przysięgła sobie, z˙e nigdy ani słowem,
ani czynem nie zdradzi się przed nim, ile ją kosz-
towała decyzja o wyjeździe z Paryz˙a.
Pracownicy firmy, której powierzyli przeprowa-
dzkę, przyjechali przed nimi i czekali na instrukcje,
jak rozmieścić poszczególne meble, i przez następ-
nych kilka godzin Giselle pracowała bez chwili wy-
tchnienia. Tymczasem ojciec chodził po pokojach
szczęśliwy jak dziecko, które dostało nową zabawkę.
Z tą tylko róz˙nicą, z˙e Abbeyfields nie było dla niego
nowe – kryło w sobie wspomnienia, które całe z˙ycie
pielęgnował w sercu.
– Az˙ do ślubu z twoją matką mieszkałem tutaj
z rodzicami – opowiadał. – Po ich śmierci daleki
kuzyn odkupił dom i ziemię. Teraz i on, i jego z˙ona
takz˙e zmarli, a ja wróciłem na stare śmieci. Ale co
będzie z tobą? Czy będziesz tutaj szczęśliwa? – dopy-
tywał się. – Mam wyrzuty sumienia, z˙e myślałem wy-
łącznie o sobie.
Giselle uśmiechnęła się słabo.
– Oczywiście, z˙e będę, tato – zapewniła go.
I oby tak się stało, dokończyła w myślach.
14
ABIGAIL GORDON
Marc słusznie przewidział, z˙e dzieci będą bardzo
iz˙ nie zamieszkają w Abbeyfields.
zawiedzione,
Dziewięcioletni Tom zrobił naburmuszoną minę, na-
tomiast sześcioletnia Alice stwierdziła rezolutnie:
– A my i tak będziemy się tam bawić. Na łąkach
rośnie wysoka trawa, nikt nas nie zobaczy.
– To by było bezprawne wkroczenie na czyjś te-
ren prywatny, kochanie – wyjaśnił ojciec.
Z z˙alem pomyślał, z˙e Amanda wiedziałaby, jak
ich pocieszyć. Niestety, matka Toma i Alice, miłoś-
niczka koni i brawurowej jazdy, dwa lata temu zginę-
ła zrzucona przez wierzchowca i od teraz Marc, wspo-
magany przez teściów, sam wychowywał dzieci.
– Obiecuję, z˙e znajdę dla nas dom, gdzie będzie
mnóstwo miejsca do zabawy – oświadczył.
W dniu, gdy do Abbeyfields wprowadzili się nowi
właściciele, zobaczył stojący na ulicy samochód fir-
my przewozowej, mignęły mu tez˙ zgrabne nogi
w dz˙insach, lśniące włosy związane w koński ogon
i twarz, którą zapamiętał z aukcji.
Jego ciekawość wzmogła się po rozmowie z Jame-
sem Morrisonem z centrum ogrodniczego, który uja-
wnił, z˙e Giselle Howard występowała jako pełno-
mocniczka ojca, wdowca pragnącego odzyskać ro-
dzinne gniazdo.
– Obawiam się, z˙e to przeze mnie sprzątnięto ci
ten dom sprzed nosa, Marc – rzekł – bo to ja zawiado-
miłem Philipa, z˙e Abbeyfields jest na sprzedaz˙. Oj-
ciec jest w siódmym niebie, za to córka chyba wolała-
by zostać we Francji – dodał.
Poznawszy kulisy całej sprawy, Marc zaczął jakby
Pobierz darmowy fragment (pdf)