Zamiast recenzji:
Omawiając „wpływ korzyści skali na doskonałość konkurencji” – autor książki zatytułowanej Organizacja rynku i konkurencja, Wojciech Łyszkiewicz pisze we wstępie: „Zajmiemy się teraz analizą technologii kompatybilnej ze strukturą rynkową doskonałej konkurencji.” Czekamy więc w napięciu, co też tam autor zaproponuje dalej, wszak konkurencja to zagadnienie w gospodarce wolnorynkowej naczelne. I oto mamy: „Wykażemy, że założenie o doskonałej konkurencyjności rynku ogranicza zbiór możliwych rynków bardziej, niż by się mogło wydawać, zwłaszcza w długim okresie.” Wprawdzie nic z tego nie rozumiemy, ale autor zaraz przychodzi nam w sukurs, podając serię wzorów na funkcję produkcji, krótkookresowej równowagi konkurencyjnej i równowagi długookresowej. Nie będę ich tu przytaczać, ponieważ mój edytor tekstu nie dysponuje oznaczeniami całek, różniczek, sum i kwantyfikatorów teorii zbiorów, a poza tym, uważam te wzory za…aberrację. Niestety, współczesna literatura ekonomiczna, zwłaszcza w wydaniu postmarksistowskim i postkeynesistowskim roi się od podobnych wzorów, równań i wykresów. Mają one wykazać jak wielka jest mądrość autora i waga podejmowanych przezeń wysiłków. Wyrafinowane równania zdominowały naukę ekonomii nawet w odniesieniu do tak podstawowych zjawisk, jak konkurencja, ceny, popyt i podaż. Z tej praktycznej, elementarnej wiedzy o ludzkim działaniu uczyniono zbyteczną abstrakcję, która rzadko kiedy ma coś wspólnego z rzeczywistością. Konia z rzędem temu, kto w oparciu o te formuły matematyczne jest w stanie prowadzić działalność gospodarczą czy przewidzieć swoje przyszłe decyzje. A przecież o to w ekonomii chodzi!
Matematyzacja i formalizacja stały się niezawodną receptą na ekonomiczny Olimp. Ba, od nich zależy sukces i uznanie w naukowym świecie. Im bardziej jakaś teoria mija się z praktyką, tym ma ona większe szanse na zdobycie najbardziej wymarzonego trofeum, jakim jest Nagroda Nobla w ekonomii. Można nawet pokusić się o stworzenie portretu potencjalnego noblisty – ekonomisty. Idealny kandydat do tej nagrody to człowiek zajmujący się wysoce abstrakcyjną teorią, której żaden przedsiębiorca, biznesmen czy inwestor nie tylko nie rozumieją, a wręcz zrozumieć nie powinni. Na ostatnie 10 „Nobli” z ekonomii, pod powyższą charakterystykę podpada co najmniej siedem. Szczytowym osiągnięciem tak rozumianej „ekonomii” jest ubiegłoroczna (2003) nagroda przyznana dwóm uczonym – Amerykaninowi, Robertowi F. Engle’owi za – uwaga! – „stworzenie metod analizy szeregów chronologicznych charakteryzujących się zmiennością w czasie”, i Brytyjczykowi: Clive W.J. Grangerowi za „stworzenie metod analizy szeregów chronologicznych zmiennych o wspólnym trendzie”. Czy ktoś wie o co w nich chodzi? Czy to ma być ekonomia? Nauka o ludzkich zachowaniach zmierzających do poprawy naszego bytu na Ziemi? O tym, jak gospodarować zasobami, których mamy ciągły niedobór, a w związku z tym, że można je używać alternatywnie, potrzebny jest mechanizm który nam wskaże właściwą drogę? Czy to jest właśnie wiedza, która uczy nas co zrobić, żeby z tego „co jest” uczynić „to, co być powinno”? Uczynić to, co chcielibyśmy, żeby nastąpiło? Bardzo wątpię, a przecież właśnie działalnością taką zajmują się od wieków – i to z powodzenie – zwykli, często niewykształceni ludzie.
Rynek, który jest przedmiotem zainteresowania ekonomistów nie jest bytem stałym, czy nawet stabilnym. Bytem, który można by precyzyjnie opisać przy pomocy równań i całek. Rynek jest procesem dynamicznym, bowiem ludzie, którzy go tworzą zmieniają się w czasie i przestrzeni. Statystycznie nasz biznes może prowadzić działalność modelową, w praktyce jednak może upaść z powodu, którego najbardziej skomplikowany model matematyczny nie jest w stanie przewidzieć. Kiedy w czerwcu 1986 roku, Rada Nadzorcza koncernu Coca Cola oznajmiła, że jej prezes, Robert C. Goizueta cierpi na chorobę nowotworową, cena akcji tej spółki spadła w ciągu kilku godzin o 20 proc. i spadała dalej przez kilka miesięcy, do czasu, aż p. Goizueta ogłosił, że o chorobie wiedział wcześniej i dlatego przygotował swojego następcę. I wtedy notowania akcji o symbolu KO poszybowały w górę o blisko 150 proc. Takich wahań cenowych żadna, nawet najbardziej fundamentalna analiza czy wymyślna teoria statystyczna nie jest w stanie przewidzieć, a tym bardziej zmierzyć. Uczeni, którzy się za coś takiego biorą przypominają średniowiecznych szarlatanów, którzy określali natężenie uczuć miłosnych kochanka przy pomocy ilości zjedzonych przezeń dań.
Ludzie zajmujący się działalnością gospodarczą potrzebują wiedzy, która byłaby praktyczna. Jak zwiększyć wysokość emerytur nie zwiększając obciążeń pracowniczych, jak zatrudnić bezproduktywny kapitał czy jak ruszyć gospodarkę dławioną wysokimi podatkami – to są problemy, przed jakimi staje dziś homo oeconomicus. Ekonomistów zajmujących się tymi zagadnieniami nie brakuje. Chilijczyk, Jose Pińera dokonał światowej rewolucji w dziedzinie prywatyzacji programów emerytalnych, Peruwiańczyk, Hernando de Soto, pokazał jak wyrwać ludzi z katastrofalnej nędzy, a Amerykanin, William A. Niskanen przekonał prezydenta najpotężniejszego kraju świata, że panaceum na deficyt budżetowy i recesję są niskie podatki. Problem w tym, że mało kto tych uczonych lubi i docenia. Dominująca naukę ekonomii od niemal wieku, arogancja i ignorancja, uczyniły z wolności gospodarczej, wolnego wyboru, z wiedzy praktycznej i użytecznej, swoiste profanum, od którego pseudouczeni się odżegnują. Człowiek, ze swoimi przyziemnymi problemami, stał się dla nich, co najwyżej, przeszkodą utrudniającą rozwiązywanie równań w poszukiwaniu „punktów równowagowych”. Jego miejsce zajęły indeksy, koszyki dóbr i modele. Konsekwencją takiego traktowania jest systematyczne oddawanie władzy nad ludzkim działaniem w ręce państwa, które w mniemaniu kapłanów tej wiedzy tajemnej jest bytem wszechmocnym, bytem który ich darzy uznaniem.
Niniejszym oddajemy w ręce P.T. Czytelników Ekonomię dla normalnych ludzi , książkę będącą przystępnym kompendium wiedzy o szkole, która nigdy nie zapomniała jakie są prawdziwe funkcje ekonomii. Szkoła austriacka, bo o niej mowa, traktowała i traktuje człowieka jak podmiot działania, jego cel i sens. Praca Gene’a Callahana, współpracownika Instytutu Misesa z Alabamy, jest pierwszą w języku polskim, i jak dotąd jedyną, tak obszerną pozycją omawiającą podstawowe założenia szkoły austriackiej. I choć osiągnięcia Carla Mengera, Ludwiga von Misesa czy Murraya Rothbarda (n.b. cała „trójka” powinna nam być szczególnie bliska – Menger urodził się w Nowym Sączu, Mises we Lwowie, a rodzice Rothbarda wyemigrowali do USA z okolic Stanisławowa) są wciąż w świecie stosunkowo mało znane, wierzymy że ich popularyzacja pomoże wreszcie zrozumieć podstawowe założenie „Austriaków”: że ekonomia służy zwykłym ludziom, a nie karkołomnym konstrukcjom formalnym, choćby nawet wyglądały one szalenie niezwykle i mądrze. Szacunek dla wolności wyboru, poszanowanie dla własności prywatnej, dla pracy i przedsiębiorczości to już tylko konsekwencje tego założenia, z których Fijorr Publishing uczyniło swój manifest programowy. Kolejne prace autorów „austriackich” już wkrótce!
Darmowy fragment publikacji:
Ekonomia dla normalnych ludzi
Wprowadzenie do szkoły austriackiej
Gene Callahan
Ekonomia
dla normalnych ludzi
Wprowadzenie do szkoły austriackiej
Przekład
Jan M. Fijor
Tytuł oryginału: Economics for Real People. An Introduction to the Austrian School
Przekład: Jan M. Fijor
Projekt okładki: Dorota Ałaszewska
Redakcja: Mateusz Machaj, Krzysztof Kabala
Korekta: Agnieszka Janiak
Redakcja techniczna: Anna Szarko
Copyright © 2002 by Glen Callahan
Copyright for the Polish edition by Fijorr Publishing Company © 2012
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być reprodukowana jakimkol-
wiek sposobem – mechanicznie, elektronicznie, drogą fotokopii czy tp. – bez pisemnego ze-
zwolenia wydawcy, z wyjątkiem recenzji i referatów, kiedy to osoba recenzująca lub referują-
ca ma prawo przytaczać krótkie wyjątki z książki, z podaniem źródła pochodzenia.
ISBN: 978-89812-01-0
Dystrybucja wysyłkowa za pośrednictwem Internetu:
fijorr@fijorr.com lub www.fijor.com
Wydanie drugie – Warszawa 2012
Spis treści
7
11
15
17
29
39
47
49
65
77
81
97
107
Od Wydawcy � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Wstęp. Bądźmy żywi � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
CZĘŚĆ 1
NAUKA O LUDZKIM DZIAŁANIU � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 1. O naturze ekonomii � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 2. O położeniu człowieka odosobnionego � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 3. O elemencie czasu w ludzkim działaniu � � � � � � � � � � � � � � � � � �
CZĘŚĆ 2
PROCES RYNKOWY � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 4. O wymianie bezpośredniej i porządku społecznym � � � � � � � �
Rozdział 5. O wymianie pośredniej i rachunku ekonomicznym � � � � � � � �
Rozdział 6. O stosowaniu wyimaginowanych konstrukcji w ekonomii � �
Rozdział 7. O rolach ekonomicznych i teorii dystrybucji � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 8. O miejscu kapitału w gospodarce � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 9. O skutkach wahań w podaży pieniądza � � � � � � � � � � � � � � � � �
CZĘŚĆ 3
MANIPULOWANIE RYNKIEM � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 10. O problemach wspólnoty socjalistycznej � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 11. O ingerencji państwa w procesy rynkowe � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 12. O cenach minimalnych, cenach maksymalnych
145
i innych sposobach wpływania na ceny rynkowe � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 13. O przyczynach cyklicznych wahań w biznesie � � � � � � � � � � 155
Rozdział 14. O poprawianiu rynku przy pomocy regulacji � � � � � � � � � � �
175
183
Rozdział 15. O pozytywnych i negatywnych kosztach zewnętrznych � �
191
Rozdział 16. O teorii wyboru drogi � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
Rozdział 17. O wysiłkach państwa w celu promowania przemysłu � � � �
201
CZĘŚĆ 4
213
WŁAŚCIWIE POJĘTA SPRAWIEDLIWOŚĆ SPOŁECZNA � � � � � � � �
215
Rozdział 18. O ekonomii politycznej szkoły austriackiej � � � � � � � � � � � � �
Suplement A. Krótka historia szkoły austriackiej � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
227
Suplement B. Ekonomia prakseologiczna a ekonomia matematyczna � 237
Indeks � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � � �
243
121
123
135
Od WydaWcy
Omawiając „wpływ korzyści skali na doskonałość konkurencji” – autor książki
zatytułowanej Organizacja rynku i konkurencja, Wojciech Łyszkiewicz pisze we
wstępie: „Zajmiemy się teraz analizą technologii kompatybilnej ze strukturą ryn-
kową doskonałej konkurencji”. Czekamy więc w napięciu, co też tam autor zapro-
ponuje dalej, wszak konkurencja to zagadnienie w gospodarce wolnorynkowej na-
czelne. I oto mamy: „Wykażemy, że założenie o doskonałej konkurencyjności rynku
ogranicza zbiór możliwych rynków bardziej, niż by się mogło wydawać, zwłaszcza
w długim okresie”. Wprawdzie nic z tego nie rozumiemy, ale autor zaraz przy-
chodzi nam w sukurs, podając serię wzorów na funkcję produkcji, krótkookresowej
równowagi konkurencyjnej i równowagi długookresowej. Nie będę ich tu przyta-
czać, ponieważ mój edytor tekstu nie dysponuje oznaczeniami całek, różniczek,
sum i kwantyfikatorów teorii zbiorów, a poza tym, uważam te wzory za... aberrację.
Niestety, współczesna literatura ekonomiczna, zwłaszcza w wydaniu postmarksi-
stowskim i postkeynesistowskim roi się od podobnych wzorów, równań i wykresów.
Mają one wykazać jak wielka jest mądrość autora i waga podejmowanych przezeń wy-
siłków. Wyrafinowane równania zdominowały naukę ekonomii nawet w odniesieniu
do tak podstawowych zjawisk, jak konkurencja, ceny, popyt i podaż. Z tej prak-
tycznej, elementarnej wiedzy o ludzkim działaniu uczyniono zbyteczną abstrakcję,
która rzadko kiedy ma coś wspólnego z rzeczywistością. Konia z rzędem temu, kto
w oparciu o te formuły matematyczne jest w stanie prowadzić działalność gospo-
darczą czy przewidzieć swoje przyszłe decyzje. A przecież o to w ekonomii chodzi!
Matematyzacja i formalizacja stały się niezawodną receptą na ekonomiczny
Olimp. Ba, od nich zależy sukces i uznanie w naukowym świecie. Im bardziej jakaś
teoria mija się z praktyką, tym ma ona większe szanse na zdobycie najbardziej wy-
marzonego trofeum, jakim jest Nagroda Nobla w ekonomii. Można nawet pokusić
się o stworzenie portretu potencjalnego noblisty – ekonomisty. Idealny kandydat
do tej nagrody to człowiek zajmujący się wysoce abstrakcyjną teorią, której żaden
przedsiębiorca, biznesmen czy inwestor nie tylko nie rozumieją, a wręcz zrozumieć
nie powinni.
Na ostatnie 10 „Nobli” z ekonomii, pod powyższą charakterystykę podpada
co najmniej siedem. Szczytowym osiągnięciem tak rozumianej „ekonomii” jest
ubiegłoroczna (2003) nagroda przyznana dwóm uczonym – Amerykaninowi, Ro-
bertowi F. Engle’owi za – uwaga! – „stworzenie metod analizy szeregów chrono-
logicznych charakteryzujących się zmiennością w czasie”, i Brytyjczykowi: Clive
W.J. Grangerowi za „stworzenie metod analizy szeregów chronologicznych zmien-
nych o wspólnym trendzie”.
Czy ktoś wie o co w nich chodzi? Czy to ma być ekonomia? Nauka o ludzkich
zachowaniach zmierzających do poprawy naszego bytu na Ziemi? O tym, jak go-
spodarować zasobami, których mamy ciągły niedobór, a w związku z tym, że można
je używać alternatywnie, potrzebny jest mechanizm, który nam wskaże właściwą
drogę? Czy to jest właśnie wiedza, która uczy nas co zrobić, żeby z tego „co jest”
uczynić „to, co być powinno”? Uczynić to, co chcielibyśmy, żeby nastąpiło? Bardzo
wątpię, a przecież właśnie działalnością taką zajmują się od wieków – i to z powo-
dzeniem – zwykli, często niewykształceni ludzie.
Rynek, który jest przedmiotem zainteresowania ekonomistów nie jest bytem
stałym, czy nawet stabilnym. Bytem, który można by precyzyjnie opisać przy po-
mocy równań i całek. Rynek jest procesem dynamicznym, bowiem ludzie, którzy
go tworzą zmieniają się w czasie i przestrzeni. Statystycznie nasz biznes może prowa-
dzić działalność modelową, w praktyce jednak może upaść z powodu, którego naj-
bardziej skomplikowany model matematyczny nie jest w stanie przewidzieć.
Kiedy w czerwcu 1986 roku, Rada Nadzorcza koncernu Coca Cola oznajmiła,
że jej prezes, Robert C. Goizueta cierpi na chorobę nowotworową, cena akcji tej
spółki spadła w ciągu kilku godzin o 20 proc. i spadała dalej przez kilka miesięcy,
do czasu, aż p. Goizueta ogłosił, że o chorobie wiedział wcześniej i dlatego przy-
gotował swojego następcę. I wtedy notowania akcji o symbolu KO poszybowały
w górę o blisko 150 proc. Takich wahań cenowych żadna, nawet najbardziej fun-
damentalna analiza czy wymyślna teoria statystyczna nie jest w stanie przewidzieć,
a tym bardziej zmierzyć. Uczeni, którzy się za coś takiego biorą przypominają śre-
dniowiecznych szarlatanów, którzy określali natężenie uczuć miłosnych kochanka
przy pomocy ilości zjedzonych przezeń dań.
Ludzie zajmujący się działalnością gospodarczą potrzebują wiedzy, która byłaby
praktyczna. Jak zwiększyć wysokość emerytur nie zwiększając obciążeń pracowni-
czych, jak zatrudnić bezproduktywny kapitał czy jak ruszyć gospodarkę dławioną
wysokimi podatkami – to są problemy, przed jakimi staje dziś homo oeconomicus.
Ekonomistów zajmujących się tymi zagadnieniami nie brakuje. Chilijczyk, Jose Pi-
ńera dokonał światowej rewolucji w dziedzinie prywatyzacji programów emerytal-
nych, Peruwiańczyk, Hernando de Soto, pokazał jak wyrwać ludzi z katastrofalnej
8
Jan M. Fijornędzy, a Amerykanin, William A. Niskanen przekonał prezydenta najpotężniej-
szego kraju świata, że panaceum na deficyt budżetowy i recesję są niskie podatki.
Problem w tym, że mało kto tych uczonych lubi i docenia. Dominująca naukę eko-
nomii od niemal wieku, arogancja i ignorancja, uczyniły z wolności gospodarczej,
wolnego wyboru, z wiedzy praktycznej i użytecznej, swoiste profanum, od którego
pseudouczeni się odżegnują. Człowiek, ze swoimi przyziemnymi problemami, stał
się dla nich, co najwyżej, przeszkodą utrudniającą rozwiązywanie równań w po-
szukiwaniu „punktów równowagowych”. Jego miejsce zajęły indeksy, koszyki dóbr
i modele. Konsekwencją takiego traktowania jest systematyczne oddawanie władzy
nad ludzkim działaniem w ręce państwa, które w mniemaniu kapłanów tej wiedzy
tajemnej jest bytem wszechmocnym, bytem, który ich darzy uznaniem.
Niniejszym oddajemy w ręce P.T. Czytelników Ekonomię dla normalnych ludzi,
książkę będącą przystępnym kompendium wiedzy o szkole, która nigdy nie zapo-
mniała jakie są prawdziwe funkcje ekonomii. Szkoła austriacka, bo o niej mowa,
traktowała i traktuje człowieka jak podmiot działania, jego cel i sens. Praca Gene’a
Callahana, współpracownika Instytutu Misesa z Alabamy, jest pierwszą w języku
polskim, i jak dotąd jedyną, tak obszerną pozycją omawiającą podstawowe założenia
szkoły austriackiej. I choć osiągnięcia Carla Mengera, Ludwiga von Misesa czy Mur-
raya Rothbarda (n.b. cała „trójka” powinna nam być szczególnie bliska – Menger
urodził się w Nowym Sączu, Mises we Lwowie, a rodzice Rothbarda wyemigrowali
do USA z okolic Stanisławowa) są wciąż w świecie stosunkowo mało znane, wie-
rzymy, że ich popularyzacja pomoże wreszcie zrozumieć podstawowe założenie „Au-
striaków”: że ekonomia służy zwykłym ludziom, a nie karkołomnym konstrukcjom
formalnym, choćby nawet wyglądały one szalenie niezwykle i mądrze.
Szacunek dla wolności wyboru, poszanowanie dla własności prywatnej, dla
pracy i przedsiębiorczości to już tylko konsekwencje tego założenia, z których Fijorr
Publishing Co. uczyniło swój manifest programowy. Kolejne prace autorów „au-
striackich” już wkrótce!
Jan M. Fijor
www.fijor.com
PrzedmowaWstęp
Bądźmy żyWi
Usunięcie realizmu z nauczania ekonomii było niepowetowaną
szkodą. Zadaniem ekonomii, jak utrzymuje szereg zwolenników
ekonomii klasycznej, nie stało się rozpatrywanie zdarzeń, takimi
jakimi są one w świecie realnym, lecz ograniczanie się do sił, które
do tych zdarzeń – w jakiś nie do końca wyjaśniony sposób – do-
prowadziły. Celem ekonomii nie było więc wyjaśnienie procesu
formowania się cen rynkowych, lecz opis czegoś, co na proces ten
wpływa. Taka ekonomia nie zajmowała się żywym, realnym czło-
wiekiem, lecz zjawiskiem znanym jako „człowiek ekonomiczny”
– tworem różniącym się zasadniczo od człowieka z rzeczywistości.
Ludwig von Mises, The Ultimate Foundation of Economic Science
Dlaczego właśnie ta książka?
Być może zetknęliście się Państwo już gdzieś z austriacką szkołą ekonomii i cie-
kawi was, co to takiego. Albo może zniechęciliście się do nauki ekonomii z trady-
cyjnych podręczników czy periodyków, w związku z czym rozglądacie się za bardziej
realistycznym spojrzeniem na ekonomię. Dominująca we współczesnym świecie,
Szkoła Neoklasyczna, wydaje się opisywać zachowanie ludzi w sposób bardzo od-
legły od tego, co nazywamy ludzką aktywnością. Człowiek z podręczników eko-
nomii wydaje się być robotem sztywno podporządkowanym zestawowi równań
„maksymalizujących jego użyteczność” w oparciu o zestaw parametrów. Mówi się,
że to właśnie równanie wyznacza poziom podaży i popytu, w miejscu, które zwie się
ceną równowagową – a więc ceną, przy której następuje „spotkanie” ilości pożądanej
z ilością dostarczoną. Jakie jest miejsce człowieka w tym systemie równań? Naprawdę
trudno odnieść te konstrukcje matematyczne do świata, w którym żyjemy. W jaki
11
sposób idea człowieka będącego rozwiązaniem takiego równania ma się do rewolucji
islamskiej, do Matki Teresy, Jimi’ego Hendrixa czy twojej osobistej decyzji wyjazdu
na wakacje, na które w pełni zasłużyłeś, a z jakichś powodów cię na nie nie stać?
A przecież czujesz, że ekonomia powinna być związana z realnym życiem. Czyż
nie zajmuje się ona zagadnieniami pracy, pieniędzy, podatków, cen czy przemysłu,
a więc sprawami naszej codziennej egzystencji? Dlaczego zatem jej przedmiot jest
tak niewidoczny?
Austriacka szkoła ekonomii jest alternatywą dla tego, dominującego dzisiejszy
świat, nurtu ekonomii. Stawia ona ekonomię na zdrowych, ludzkich fundamen-
tach. Unika przy tym pułapek, od jakich roi się współczesna ekonomia: założenia,
że głównym motorem działalności człowiek jest egoizm, zbyt wąskiej definicji za-
chowań racjonalnych, a także nadużywania nie mających wiele wspólnego z rze-
czywistością modeli myślowych. Niniejsza książka jest próbą wprowadzenia nas
w główne idee tej właśnie szkoły.
Nazwa „szkoła austriacka” pochodzi stąd, że gros jej twórców wywodzi się – jak
się pewnie domyślacie – z Austrii. Jednakże okupacja nazistowska tego kraju dopro-
wadziła do rozprzestrzenienia się jej przedstawicieli na cały świat. Dzisiaj wybitni
ekonomiści reprezentujący szkołę austriacką pracują pod wszystkimi szerokościami
geograficznymi. W niniejszej książce, pod terminem „ekonomista austriacki” rozu-
mieć będziemy reprezentantów szkoły austriackiej bez względu na to, czy mieszkają
oni w Austrii czy poza nią.
Mimo iż w „Suplemencie” zajmuję się krótkim omówieniem dziejów tej szkoły,
przedstawienie jej historii nie jest celem niniejszej książki. Nie jest nim także nawra-
canie zawodowych ekonomistów reprezentujących inne szkoły, by zmienili „przeko-
nania”. Celem napisania tej książki było stworzenie „przewodnika dla bystrych la-
ików”. Mimo iż zawsze starałem się być precyzyjny, chciałem jednocześnie uniknąć
wchodzenia w detale wyrafinowanych dysput zawodowych ekonomistów, co mo-
głoby uczynić z tej pracy podręcznik iście schizofreniczny.
Szkoła austriacka nie jest monolitem. Pomiędzy jej wyznawcami panuje w wielu
przypadkach niezgoda na temat różnych, teoretycznych punktów widzenia. Sprawy
komplikuje fakt, że nie istnieje nawet jakieś uniwersalne kryterium określające, kto
jest „Austriakiem”, a kto nim nie jest. I tak istnieją, na przykład, „pół-Austriacy”, „au-
striaccy towarzysze podróży”, jest też grupa ekonomistów, którzy nazywają siebie „Au-
striakami”, lecz którym prawo przynależności do szkoły jest przez innych członków
odmawiane. Starałem się przedstawić w miarę uniwersalny obraz szkoły, lecz siłą
rzeczy zawartość niniejszej książki skażona jest moim subiektywnym spojrzeniem.
Ze względu na naturę tej książki, nie eksploruje ona ekonomii „austriackiej”
z głębią porównywalną do traktatów systematycznych, takich jak Murraya Rothbarda
12
Gene CallahanMan, Economy, and State czy Ludwiga von Misesa Human Action. Jeśli książce tej uda
się kogoś zainteresować wspomnianymi dziełami, znaczy że swoją misję wykonałem.
Stąd gorąco namawiam, sięgnijcie po te dzieła. (Ich autorów i tytuły wymieniam
w książce przy okazji omawiania poszczególnych zagadnień szkoły austriackiej).
Jednakże podejście reprezentowane w mojej książce ma też swoje zalety. Po
pierwsze, prace Rothbarda czy Misesa to ogromne tomiszcza, których nikt z nas –
o to mogę się założyć – nie chciałby zabierać ze sobą na plażę. Po drugie, wielu ludzi
nie ma zamiaru zostać profesjonalnymi ekonomistami. Większość z nas ma ograni-
czoną ilość czasu i determinacji, z jaką gotowi jesteśmy poznawać jakiś temat, chyba,
że dostrzeżemy w nim konkretne korzyści osobiste. Po trzecie wreszcie, żadne z tych
wielkich dzieł nie korzysta z doświadczeń telewizyjnego hitu ostatnich lat, jakim jest
„reality show” Survivor (Rozbitek)1, nie mówiąc już o aktorce, Helenie Bonham-
-Carter. Mojej książce udało się uniknąć obu tych niedoskonałości równocześnie.
Mówiąc o „Rozbitku” (spójrzcie, jak łatwo uczyniłem użytek z tego programu!)
pragnąłbym, abyście przystali na konkluzję nieco odmienną od telewizyjnego ory-
ginału. W telewizji zwycięzcą programu – człowiekiem, któremu udało się przeżyć
jako rozbitek najdłużej – został facet imieniem Rich. Wprawdzie w naszym alterna-
tywnym świecie Rich też zwycięża, różnica polega na tym, że w książce, po zakoń-
czeniu zdjęć do programu, zespół realizatorów telewizyjnych dochodzi do wniosku,
iż ma już dość tych wszystkich błazeństw, i korzystając z okazji, że Rich właśnie po-
stanowił poopalać się nago – zamiast zabrać go do domu – pozostawia go na wyspie.
Po przebudzeniu Rich orientuje się, że jest sam. Staje więc przed najbardziej ele-
mentarnym ludzkim problemem: jak w tych prymitywnych warunkach przeżyć.
Co ekonomia może powiedzieć na temat jego sytuacji? Czy nasza nauka zakorze-
niona jest w ludzkiej naturze, czy jest ona jedynie tworem składającym się z pew-
nych umów społecznych, które możemy zmieniać na żądanie? Czy dla osoby nie
dbającej o majątek, odrzucającej konsumeryzm ekonomia nadal ma jakiś sens? To
są niektóre z pytań, na które niniejsza książka stara się odpowiedzieć.
Do Richa wrócimy w rozdziale 2, przed tym jednak zastanowimy się, czym wła-
ściwie jest ekonomia.
1 Dla tych z Państwa, którzy czytać będą tę książkę za 20 lat wyjaśniam, że „Rozbitek” to telewi-
zyjny reality show, w którym grupa uczestników została umieszczona przez realizatorów pro-
gramu na bezludnej wyspie. Tam zostali skonfrontowani z szeregiem zadań, których rozwiąza-
nie wynikało z ich umiejętności „przeżycia”. W procesie głosowania, poszczególni uczestnicy
byli z programu eliminowani aż do chwili, gdy został tylko jeden, zwycięzca. Został nim wła-
śnie facet imieniem Rich. Szczegółowa zawartość programu nie ma dla tej książki znaczenia.
Wykorzystaliśmy postać Richa jedynie jako przykład osoby znajdującej się na bezludnej wy-
spie, której przyszło zmierzyć się z problemami ekonomicznymi. (Mogłem posłużyć się posta-
cią Robinsona Crusoe, ale byłoby to nadużycie, stąd wymyśliłem kogoś innego).
13
WstępCZĘŚĆ I
Nauka O ludzkim działaNiu
Rozdział I
cO się dzieje?
O Naturze ekONOmii
Ekonomia ma charakter uniwersalny,
jest nauką absolutnie, w pełni humanistyczną.
Ludwig von Mises Human Action
Czego my się właściwie uczymy?
Kiedy po raz pierwszy stykamy się z jakąś nauką, chcemy wiedzieć „Czym się
ona zajmuje?”. Innymi słowy, pytamy: „Jakie są podstawowe założenia, przy po-
mocy których bada ona świat?”. Pierwszym krokiem w zetknięciu z nowym przed-
miotem jest zwykle chęć poznania, o co w nim naprawdę chodzi. Kupując książkę
na temat biologii, spodziewamy się, że będziemy w niej czytać o żywych organi-
zmach. Zaczynając naukę chemii, spodziewamy się, że czekają nas studia nad spo-
sobami tworzenia się różnych form materii.
Wielu ludzi czuje, że posiada ogólną znajomość ekonomii. Gdy ich jednak za-
pytać głębiej, okazuje się, że mają nawet problemy ze zdefiniowaniem przedmiotu
ekonomii. „To są studia dotyczące pieniądza” – mówią jedni. „To ma coś wspól-
nego z biznesem, bilansem zysków i strat, coś w tym stylu” – twierdzą inni. „Nie, to
jest nauka o sposobach w jakie społeczeństwo dystrybuuje swój majątek” – upiera
się kolejny rozmówca. „Absolutnie nieprawda! Jest to nauka zajmująca się odkry-
waniem algorytmów opisujących zachowanie się cen” – argumentuje ktoś jeszcze.
W książce pt. The Economic Point of View, jej autor, prof. Israel Kirzner pisze, że
nawet wśród profesjonalnych ekonomistów istnieje „zdumiewająca różnorodność
sformułowań dotyczących definicji ekonomicznego punktu widzenia”.
17
Podstawowym powodem tego zamieszania jest fakt, że ekonomia jest naj-
młodszą z nauk. Wprawdzie od czasu pojawienia się ekonomii jako osobnej dyscy-
pliny nauki, kilkaset lat temu, powstał cały szereg nowych dziedzin wiedzy, były one
jednak gałęziami dyscyplin naukowych istniejących znacznie wcześniej. Taka np.
biologia molekularna jest odgałęzieniem biologii, a nie nową nauką.
Jednakże z ekonomią jest inaczej. Pierwsze ślady ekonomii jako odrębnej nauki
pojawiły się z chwilą odkrycia, iż we wzajemnych oddziaływaniach między ludźmi
istnieje pewna, dająca się przewidzieć, regularność oraz, że regularność ta pojawia
się niezależnie od czyichkolwiek planów czy intencji.
Przeczucie tej regularności, istniejącej niezależnie od mechanicznego porządku
naszego Uniwersum i świadomych zamiarów poszczególnych jednostek, ujawniło się
w zachodniej myśli naukowej po raz pierwszy w formie idei „spontanicznego po-
rządku”. Zanim ekonomia wyłoniła się jako osobna dyscyplina naukowa, zakładano,
że oto odkryty został pewien porządek rzeczy, że porządek ten musiał być przez kogoś
stworzony – w przypadku praw fizyki, jego stwórcą był Bóg, w przypadku obiektów
i instytucji utworzonych przez człowieka, były to poszczególne jednostki ludzkie.
Dawniejsi filozofowie proponowali ludziom różne formy organizowania się spo-
łecznego. Jeśli z jakichś względów dany plan, system się nie powiódł, jego twórcy
utrzymywali z reguły, że winnym takiego stanu rzeczy jest przywódca społeczności
lub jej członkowie, którym do realizacji planu zabrakło po prostu cnót. Nie przy-
chodziło im do głowy, że system, który stworzyli jest sprzeczny z uniwersalnymi za-
sadami ludzkiego działania i bez względu na to, jak cnotliwi byliby jego uczestnicy,
nie miał on szans powodzenia. Mimo braku istnienia jakiegoś scentralizowanego
planu dotyczącego importu towarów do miast, ilość i różnorodność dóbr, jaka do
nich dochodziła, okazywała się zwykle zgodna z zapotrzebowaniem mieszkańców.
Dziewiętnastowieczny ekonomista francuski, Frederic Bastiat – komentując ten fe-
nomen – zauważył: „Paryż sam się żywi!”. Ekonomia tych prawidłowości nie stwo-
rzyła, nie zamierza także dowodzić ich istnienia – bo i po co, widzimy je na co dzień
na własne oczy. Zadaniem ekonomii jest natomiast wyjaśnienie jak do owych pra-
widłowości doszło.
Odkrycie tego, że ekonomia jest nowym sposobem patrzenia na społeczeństwo,
było dziełem wielu uczonych. Geneza ekonomii jako nauki sięga czasów wcześniej-
szych niż się powszechnie sądzi, a konkretniej wieku piętnastego. Wtedy to bo-
wiem, na uniwersytecie w Salamance, w Hiszpanii, ujrzało światło dzienne dzieło
grupy scholastyków, uznanych wiele lat później przez Josepha Schumpetera za pre-
kursorów ekonomii.
Adam Smith, mimo iż tak się niekiedy uważa, nie jest więc pierwszym eko-
nomistą w dziejach. Jednakże to właśnie jemu świat zawdzięcza popularyzację
18
Gene Callahanprzekonania, że istoty ludzkie, pozostawione samym sobie stworzą swoisty po-
rządek społeczny, mimo iż żadna z nich takiego zamiaru nie miała. W swoim wie-
kopomnym dziele Bogactwo narodów Smith napisał, że wolny człowiek postępuje
tak, jakby go „prowadziła do celu niewidzialna ręka, mimo iż osiągnięcie tego celu
nie było jego intencją”. W swoim znakomitym dziele Human Action, Ludwig von
Mises pisał, że odkrycie Smitha:
wprawiło ludzi w zdumienie. Odkryli bowiem, że oto na problem ludzkiego
działania można spojrzeć z nowego, innego punktu widzenia, a nie jak dotąd
rozważając dychotomie: dobry – zły, słuszny – niesłuszny czy sprawiedliwy –
niesprawiedliwy. W świetle kolejnych wydarzeń społecznych okazało się, że
regularność z jaką prawidłowość ta występuje sprawia, że człowiek musi jej
podporządkować swoje działanie.
Oto jak Mises opisuje początkowe trudności w określeniu natury ekonomii:
W nowej nauce wszystko wydaje się być problematyczne. Nowa nauka była
dla tradycyjnego systemu wiedzy intruzem, ludzie czuli się zakłopotani. Nie
wiedzieli, jak ją zakwalifikować, jak określić jej właściwe miejsce. Z drugiej
jednak strony byli przekonani, że włączenie ekonomii do istniejącego kata-
logu wiedzy nie będzie wymagało jego przebudowy czy rozbudowy. Uważali
bowiem istniejący katalog wiedzy za coś kompletnego. Jeśli by ekonomia do
niego nie pasowała, oznaczałoby to, że wina leży w niezadowalającym podej-
ściu ekonomistów do rozwiązywania ich problemów (Human Action).
Dla wielu uczonych uczucie zdumienia ustąpiło miejsca frustracji. Wydawało
im się, że oto mają gotową receptę na zreformowanie społeczeństwa, a tymczasem
nowopowstała nauka, ekonomia, stanęła im na drodze. Ekonomia uświadomiła
owym reformatorom, że pewne ich plany, mimo iż zostały z taką pieczołowitością
przygotowane, mogą spalić na panewce, ponieważ nie uwzględniły podstawowych
prawidłowości oddziaływania ludzi między sobą.
Natrafiwszy na swojej drodze na prace wczesnych ekonomistów, niektórzy z re-
formatorów, tacy jak Karol Marks, podjęli próbę unieważnienia całego przedmiotu
nowej nauki. Ekonomiści, upierał się Marks, opisywali jedyne znane im społeczeń-
stwo, a mianowicie społeczeństwo zdominowane przez kapitalistów. Nie istnieją
prawdy ekonomiczne, które stosowałyby się do wszystkich ludzi, zawsze i we wszyst-
kich miejscach. Konkretniej, prawa sformułowane przez takich autorów, jak Smith,
Thomas Malthus czy David Ricardo nie będą się stosować do społeczeństw żyjących
19
O naturze ekonomiiw mającej wkrótce nadejść utopii socjalistycznej. Jeśli chodzi o ścisłość, mówią
marksiści, wspomniani myśliciele są jedynie apologetami systemu eksploatacji mas
przez garstkę bogaczy. Klasyczna ekonomia była – parafrazując chińskich marksi-
stów – jak służalczy pies łaszący się do miłujących wojnę, imperialistycznych świń.
Zakres i łatwość, z jaką udało się Marksowi i jemu podobnym myślicielom pod-
kopać fundamenty ekonomii, świadczyła o ich kruchości. Klasycznym ekonomi-
stom udało się odkryć szereg prawd, lecz ich własną teorię trapiły liczne niekonse-
kwencje, takie jak choćby niemożność stworzenia spójnej teorii wartości. (Zajmiemy
się tym problemem w sposób obszerniejszy nieco później).
To właśnie Mises, opierając się na dorobku wcześniejszych ekonomistów au-
striackich, takich jak Carl Menger, był tym, który ostatecznie zrekonstruował eko-
nomię opartą „na solidnych fundamentach ogólnej teorii ludzkiego działania”.
Z pewnego punktu widzenia ważne wydaje się rozróżnienie pomiędzy ogólną
nauką o ludzkim działaniu, którą Mises nazywa prakseologią1, a ekonomią jako ga-
łęzią prakseologii, która zajmuje się badaniem procesów wymiany. Jednakże wskutek
tego, że termin „prakseologia” nie zyskał sobie szerszej popularności, a także dla-
tego, że precyzyjne oddzielenie ekonomii od reszty prakseologii w książce takiej
jak moja nie jest aż tak ważne, pod terminem „ekonomia” będziemy rozumieć całą
naukę o ludzkim działaniu. Sam Mises często używał tych pojęć zamiennie: „Eko-
nomia (...) jest teorią ludzkiego działania, ogólną nauką o niezmiennych katego-
riach działania i jego przebiegu we wszystkich możliwych do pomyślenia warun-
kach, w jakich przychodzi człowiekowi działać (Human Action).
Co Mises rozumie pod pojęciem „ludzkie działanie”? Pozwólmy mu to wyjaśnić:
Ludzkie działanie jest zachowaniem celowym. Ujmując to inaczej, można
powiedzieć, że: działanie jest wolą wdrożoną w akcję i przetransformowaną
w pracę, że zajmuje się ono celami i zamiarami, że jest istotną reakcją ludz-
kiego ego na bodźce i warunki jego środowiska, że jest świadomą adaptacją
osoby ludzkiej do stanu uniwersum określającego jej życie (Human Action)
W podobnym stylu określa ludzkie działanie brytyjski filozof, Michael Oake-
shott, pisząc, że jest ono próbą zamiany tego, co jest, na to, co – w oczach działa-
jącej osoby – być powinno. Źródłem ludzkiego działania jest poczucie niezadowo-
lenia, albo – jeśli wolicie widzieć swoją szklankę wypełnioną do połowy – jest nim
przekonanie, że życie mogłoby być lepsze, niż jest aktualnie. „To co jest” oceniane
jest jako pewnego rodzaju niedostatek. Jeśli akurat jesteśmy całkowicie zadowoleni
1 Jest to nieco inne od obowiązującego w Polsce, rozumienie definicji tej nauki – przyp. tłum.
20
Gene Callahanz jakiegoś stanu rzeczy, wówczas nie posiadamy motywacji do działania – jakiekol-
wiek działanie może naszą sytuację jedynie pogorszyć! Jednakże z chwilą, gdy od-
czuwamy, że coś w naszym świecie szwankuje, że jest niedoskonałe, powstaje możli-
wość działania zmierzającego do zaradzenia tej niekorzystnej sytuacji.
Przypuśćmy, że leżymy sobie w hamaku, bardzo zadowoleni z życia, zrelakso-
wani, niczym się nie martwiąc. Nagle nasza słodka bezczynność zostaje przerwana
jakimś przykrym dla ucha brzęczeniem. Nie mamy wątpliwości, że czulibyśmy się
znacznie bardziej odprężeni, gdyby to brzęczenie ustało. Innymi słowy, jesteśmy
w stanie wyobrazić sobie okoliczności, jakie naszym zdaniem powinny zapanować.
W ten oto sposób doświadczyliśmy pierwszej składowej ludzkiego działania, mia-
nowicie niezadowolenia.
Jednakże samo niezadowolenie nie wystarczy, by podjąć działanie. Po pierwsze,
musimy zrozumieć, jaka jest przyczyna dokuczliwości. No tak, jest nią brzęczenie,
ale przecież nie potrafimy się go pozbyć ot tak, na życzenie. Musimy odkryć przy-
czynę tego brzęczenia. Aby zatem działać, musimy zrozumieć, że każda przyczyna
jest skutkiem jakiejś innej przyczyny. Musimy teraz podążać łańcuchem przyczy-
nowo-skutkowym tak długo, jak długo nie dojdziemy do miejsca, w którym wyda
nam się, że nasza interwencja, nasze działanie, będzie mogło łańcuch ten przerwać
i uwolnić nas od czynnika wywołującego niezadowolenie. Musimy zatem mieć
wizję planu, który pomoże nam przedostać się ze stanu tego „co jest”, do stanu
tego, „co być powinno”.
Jeśli przykry dźwięk pochodził od samolotu przelatującego nad naszą głową,
działania oczywiście zaniechamy. (Chyba, że nasz dom wyposażony jest w działko
przeciwlotnicze, w przeciwnym razie nasze działanie nie ma sensu). Musimy uwie-
rzyć, że nasze działanie może wywołać w otaczającym nas świecie jakiś skutek. Jed-
nakże dla wywołania działania, nie jest wcale konieczne, aby nasze przekonanie było
prawidłowe! Człowiek w dawnych czasach był przekonany, że odbycie pewnego
rytuału będzie miało wpływ na otaczający go świat, być może w okresach suszy
przyniesie deszcz albo spowoduje, że wzrośnie pogłowie zwierząt, na które polował.
O ile wiem, te przekonania nie sprawdzały się jednak. Mimo to wystarczyły, aby
zmobilizować ludzi do działania.
Wracając do brzęczenia, dla znalezienia jego przyczyny rozglądamy się dokoła i...
oto widzimy komara. Być może potrafimy z nim coś zrobić – na przykład trzepnąć
go ręką, aby zamilkł. Rozważamy więc cel, to jest sposób, w jaki możemy się pozbyć
komara. Wiemy, że osiągnięcie tego celu przyniesie nam korzyść – pozbędziemy się
przykrego brzęczenia i będziemy mogli nadal spokojnie odpoczywać.
A zatem możemy wstać z hamaka i komara zabić. Jednakże w naszym umyśle
powstało inne rozwiązanie, inny cel – dlaczego by po prostu całego tego zdarzenia
21
O naturze ekonomiinie zignorować i nic nie zrobić. Tak oto pojawiła się inna składowa ludzkiego dzia-
łania – konieczność dokonania wyboru. Pozbycie się komara to dobry pomysł, ale
wymaga ono wysiłku, musimy niestety wstać. Korzyść, jakiej oczekujemy z po-
zbycia się komara, opłacona jest kosztem wstania z hamaka. Jeśli korzyść osiągnięta
wskutek naszego działania przewyższa jego koszt, wówczas mówimy, że działanie to
przyniosło zysk.
Mimo iż pojęcie zysku odnosimy przede wszystkim do kwestii monetarnych, ma
ono również szerszy niż pieniężny sens, jak w słowach: „Jakiż to dla człowieka zysk,
gdy zdobywając świat traci swą duszę?”. Wszystkie nasze działania, bez względu na
to, czy jest to kupowanie akcji, czy zaszycie się w górach w celu prowadzenia medy-
tacji, wykonywane są z myślą o zysku w takim psychologicznym sensie. Nawiązując
do powyższego cytatu, jeśli wybraliśmy życie w biedzie i pobożności, to uczyniliśmy
tak dlatego, że spodziewamy się, iż końcowy jego rezultat przyniesie nam więcej ko-
rzyści niż koszt rezygnacji z posiadania dóbr ziemskich, po prostu, spodziewamy się
na naszym wyborze zyskać.
Wybór polega na rozważeniu środków koniecznych do realizacji jakiegoś celu.
Nie miałbym nic przeciwko zostaniu najsilniejszym człowiekiem na ziemi. Jednakże
decydując się na wybór takiego celu, muszę sobie zdać sprawę z tego, co jest do jego
osiągnięcia potrzebne. A zatem, muszę mieć dostęp do profesjonalnego sprzętu do
ćwiczeń siłowych, muszę się odpowiednio odżywiać, nie mówiąc o wielu godzinach
spędzonych każdego dnia na żmudnym treningu. Świat, w którym żyjemy ma to
do siebie, że nie wystarczy czegoś pragnąć, aby to mieć. Wiele rzeczy, których pra-
gniemy, i to nawet takich, bez których nie jesteśmy w stanie przeżyć, staje się na-
szymi dopiero dzięki wysiłkowi i z upływem czasu. Sprzęt do treningu siłowego nie
spada nam (i chwała Bogu!) z nieba. Jeśli zdecyduję się na codzienny, wielogodzinny
trening siłowy, wówczas nie będę mógł przeznaczyć tego czasu na czytanie książek,
czy zabawę z dziećmi.
Dla zwykłego śmiertelnika czas jest czymś bardzo cennym, gdyż występuje
w niedoborze. Nawet Billowi Gatesowi brakuje czasu. Mimo iż stać go na wyna-
jęcie prywatnego odrzutowca, mogącego go zawieźć tego samego dnia zarówno na
Arubę, jak i na Tahiti, to przecież nie jest on w stanie lecieć do obu tych miejsc rów-
nocześnie! Być człowiekiem oznacza zdanie sobie sprawy z tego, że nasze dni są na
tym świecie policzone, dlatego musimy wybierać, jak chcemy ich użyć. Ponieważ
żyjemy w świecie niedostatku, w świecie, w którym zawsze wszystkiego brakuje, de-
cydując się na jakiś środek osiągnięcia celu, musimy zdawać sobie sprawę z istnienia
kosztu, jaki nam przyjdzie za to zapłacić. Koszt czasu spędzonego przeze mnie na
treningu w siłowni określony jest moją subiektywną oceną wartości tego czasu spę-
dzonego w inny sposób.
22
Gene CallahanW ekonomii wartość poszczególnych celów, jakie sobie zakładamy, jest subiek-
tywna. Nikt, prócz mnie, nie jest w stanie powiedzieć, czy godzina spędzona na tre-
ningu w siłowni ma dla mnie większą wartość niż ta sama godzina spędzona na pi-
saniu. Nie istnieje żaden obiektywny sposób pomiaru różnicy w mojej ocenie wartości
obu tych dziedzin aktywności. Nikt jeszcze nie wymyślił „wartościometru”. Wyra-
żenie typu: „Dzisiejsza kolacja była dwa razy lepsza niż ta, którą jedliśmy wczoraj”
jest jedynie zwrotem retorycznym. Nie wyznacza ono bowiem żadnej konkretnej
miary zadowolenia. Zauważył to Murray Rothbard, który w takich przypadkach
pytał: „Dwa razy „czego” była ona lepsza?” (to znaczy, w jakich jednostkach wyra-
żamy smak czy satysfakcję kulinarną? – przyp. tłum.). Przecież my nie posiadamy
jednostki służącej do mierzenia poziomu satysfakcji.
Jednym z największych osiągnięć Carla Mengera było wskazanie subiektywnej
natury wartości. Dla klasycznych ekonomistów wartość była paradoksem. Pró-
bowali oni oprzeć swoją teorię wartości na ilości pracy koniecznej do wykonania
danego dobra lub na jego użyteczności, korzystając z jakiejś obiektywnej miary.
Rozważmy taki prosty przypadek, jak znalezienie podczas spaceru diamentu na
drodze. Przecież do wyprodukowania tego kamienia nie była wymagana żadna
praca. Trudno też uznać, że jest on bardziej użyteczny w życiu niż szklanka wody.
Tymczasem diament jest mimo wszystko ceniony znacznie wyżej niż szklanka
wody. Menger przeciął ten węzeł gordyjski, opierając swoją teorię wartości na
jednym prostym fakcie – rzeczy posiadają wartość, ponieważ tak postanowił dzia-
łający człowiek.
Ekonomiści nie usiłują decydować czy dokonany przez nas wybór jakiegoś celu
jest mądry, czy nie. Nie mówią nam, że – preferując pewną ilość wolnego czasu
nad określoną kwotę pieniędzy – popełniamy błąd. Nie postrzegają także człowieka
jako istoty skupionej wyłącznie na zdobywaniu pieniędzy. Nie ma bowiem nic „nie-
ekonomicznego” w tym, że ktoś rozdaje swój majątek, albo odrzuca ofertę dobrze
płatnej pracy, aby zostać mnichem.
Problemem ekonomistów nie jest odpowiedź na pytanie, czy istnieją wartości
obiektywne. Nie znaczy to wcale, że austriaccy ekonomiści są nastawieni wrogo do
religii czy systemów moralnych. Osobiście znam przedstawicieli szkoły austriackiej,
którzy są katolikami, ateistami, ortodoksyjnymi żydami, buddystami, obiektywi-
stami, protestantami czy agnostykami, i jestem przekonany, że gdybym tylko znał
osobiście więcej ekonomistów, znaleźliby się wśród nich przedstawiciele islamu,
hinduiści itp. Ekonomia powinna pozostawić ocenę wartości takim dziedzinom,
jak etyka, religia czy filozofia. Ekonomia nie jest bowiem teorią wszystkiego, lecz
po prostu teorią opisującą konsekwencje ludzkiego wyboru. Studiowanie ekonomii
opiera się na założeniu istnienia ludzkich celów. Ludzie dokonują w jakiś sposób
23
O naturze ekonomiiwyboru celów i w jakiś sposób dokonują wyboru sposobów ich osiągania. Przed-
miotem naszej nauki jest badanie implikacji tych faktów.
We wstępie do Human Action Mises napisał:
Wybór determinuje wszystkie ludzkie decyzje. Człowiek, dokonując swoich
wyborów, wybiera nie tylko pomiędzy różnymi rzeczami materialnymi czy
usługami. Do wyboru znajdują się wszystkie dostępne człowiekowi wartości.
Wszystkie cele i wszystkie środki do ich realizacji, zarówno materialne, jak
i duchowe, wzniosłe i przyziemne, szlachetne i podłe znajdują się ułożone
pod ręką czekając na decyzję, które z nich zostaną wybrane, a które odło-
żone na bok. Żaden cel, do którego człowiek zmierza, czy którego stara się
uniknąć, nie znajduje się poza tym układem, w jakiejś wybranej skali gra-
dacji czy preferencji. Współczesna teoria wartości poszerza horyzont na-
ukowy i powiększa obszar studiów ekonomicznych.
Dlaczego należy studiować ekonomię?
Z chwilą, gdy mamy już pojęcie o tym, co jest przedmiotem naszych studiów,
pojawia się pytanie, czy jest on w ogóle wart studiowania. Z faktu, że wybrałeś wła-
śnie tę książkę, wyciągnąć można wniosek, że miałeś jakieś pojęcie co do jej użytecz-
ności. Jeśli jednak nie zamierzasz zostać profesorem ekonomii, w jaki sposób mo-
żesz skorzystać ucząc się jej?
Jedną z korzyści studiowania ekonomii jest głębsze zrozumienie własnego poło-
żenia, sytuacji człowieka działającego. Na przykład, ludzie często popełniają błędy
przy ocenie kosztów swoich decyzji. Zrozumiawszy, że nasze koszty mierzone być
mogą w kategoriach ewentualnych rozwiązań alternatywnych, możemy mieć inne
spojrzenie na nasze zwykłe decyzje.
Weźmy chociażby taki przyziemny przykład. Każdy z nas zna kogoś, kto poświęcił
dużą ilość czasu na dokonanie pewnych przeróbek czy remontu w swoim domu. Być
może osoba ta zrobiła to dla swojej czystej satysfakcji. Ekonomia nie ma w takiej sy-
tuacji nic do powiedzenia, nie będzie przecież rekomendować czegoś, co przynio-
słoby osobie więcej zadowolenia – nie jesteśmy podręcznikiem samodoskonalenia.
Jednakże większość takich domorosłych rzemieślników uważa, że to co robi, robi
aby oszczędzić na wydatkach. „Patrz – mówi majster-klepka – gdybym zaangażował
zawodowego dekarza, kosztowałoby mnie to 5000 dol., tymczasem udało mi się na-
prawić ten dach samemu za 1000 dol.” Ekonomista jest w stanie wykazać błędność tego
rozumowania, co więcej, udowodnić, że domorosły dekarz działa na swoją niekorzyść.
24
Gene Callahan
Pobierz darmowy fragment (pdf)