Darmowy fragment publikacji:
Lucy Gordon
Gdzie ożywają legendy
Tłumaczyła
Agnieszka Wąsowska
Tytuł oryginału: The Greek Tycoon’s Achilles Heel
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills Boon Limited, 2010
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Lilianna Mieszczańska
ã 2010 by Lucy Gordon
ã for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2012
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Światowe Z˙ycie są zastrzez˙one.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
Skład i łamanie: COMPTEXTÒ, Warszawa
Printed in Spain by BLACK PRINT CPI IBERICA, S.L.
ISBN 978-83-238-761-4
ŚWIATOWE Z˙YCIE – 365
PROLOG
Światła ,,Las Vegas Strip’’ lśniły jasno pod rozgwiez˙-
dz˙onym niebem. Hotele, kasyna i restauracje tętniły
z˙yciem, ale ,,Palace Athena’’ zdecydowanie się pośród
nich wyróz˙niał. Od jego otwarcia minęło zaledwie sześć
miesięcy, w ciągu których zyskał sławę niekwestionowa-
nego króla lokali. Ukoronowaniem jego chwały był
dzisiejszy ślub słynnej aktorki, Estelle Radnor, która tu
właśnie postanowiła urządzić przyjęcie weselne. Właś-
ciciel ,,Palace’’ nie wziął od aktorki z˙adnych pieniędzy,
a ona bez oporów skorzystała z jego propozycji. Podczas
przyjęcia zostało zrobionych mnóstwo zdjęć, które były
dla niego najlepszą reklamą. Właściciel westchnął z za-
dowoleniem, po czym zwrócił się do młodego męz˙czyz-
ny, który stał obok niego, z sardonicznym uśmiechem
przyglądając się całemu przedstawieniu.
– Achillesie, mój przyjacielu...
– Mówiłem ci juz˙, z˙ebyś mnie tak nie nazywał.
– Ale twoje imię przyniosło mi szczęście. Twoja
rada, jak uczynić to miejsce bardziej greckim...
– I tak z niej nie skorzystałeś.
– Najwaz˙niejsze, z˙e moi klienci są przekonani, z˙e
to miejsce jest na wskroś greckie.
– Oczywiście, liczy się ogólne wraz˙enie – mruknął
męz˙czyzna.
6
LUCY GORDON
– Jesteś dziś jakiś nieswój. Chodzi o ten ślub?
Zazdrościsz im?
Achilles spojrzał na niego ostro.
– Nie opowiadaj bzdur! Po prostu jestem znudzo-
ny, to wszystko.
– Coś poszło nie tak?
Lekkie wzruszenie ramion.
– Straciłem milion. Zanim skończy się ta noc,
zapewne stracę drugi. I co z tego?
– Chodź, przyłącz się do nas. To ci poprawi nastrój.
– Nie zostałem zaproszony.
– Myślisz, z˙e nie wpuszczą na przyjęcie syna naj-
bogatszego człowieka w Grecji?
– Nie będę próbował się o tym przekonać. Daj mi
spokój i wracaj do swoich gości.
Odwrócił się i odszedł. Dwie pary oczu z uwagą go
odprowadziły. Jedna nalez˙ała do męz˙czyzny, z którym
przed chwilą rozmawiał, druga do młodej dziewczyny,
gościa panny młodej. Niezauwaz˙ona przez nikogo
przemknęła pod ścianą i weszła do windy, z˙eby wje-
chać na pięćdziesiąte drugie piętro, skąd mogłaby
obserwować Las Vegas. Tu, na samej górze, zarówno
ściany, jak i dach były zrobione z grubego szkła, dzięki
czemu moz˙na było bezpiecznie oglądać panoramę
miasta.
Podziwiała wspaniały widok, kiedy jakiś hałas
zwrócił jej uwagę. Obejrzała się i dostrzegła męz˙czyz-
nę, którego widziała na dole. Niezauwaz˙ona schowała
się do cienia i z ukrycia zaczęła mu się przyglądać.
Stanął nieopodal i zaczął się przyglądać rozciągające-
mu się poniz˙ej miastu.
GDZIE OZ˙YWAJĄ LEGENDY
7
W pomieszczeniu, w którym się znajdowali, pano-
wał półmrok. Twarz męz˙czyzny była lekko podświet-
lona dochodzącą z dołu łuną i sprawiała wraz˙enie
bardzo młodej, wręcz chłopięcej. Nawet w tym oświet-
leniu dało się jednak dostrzec, z˙e coś go gnębi.
W pewnej chwili męz˙czyzna wyciągnął rękę i naci-
snął kod na umieszczonej na ścianie tablicy. Szklane
okno bezszelestnie się otworzyło i do wnętrza wtarg-
nęło upalne powietrze. Petra mimowolnie wzięła głę-
boki wdech. Męz˙czyzna obrócił się w jej stronę.
– Co ty tu robisz? Szpiegujesz mnie?
– Alez˙ skąd. Proszę, niech pan się cofnie do środka
– powiedziała drz˙ącym głosem. – Proszę tego nie
robić.
Nieznajomy postąpił krok w jej stronę.
– Czego mam nie robić? Chciałem tylko zaczerp-
nąć świez˙ego powietrza.
– Ale to niebezpieczne. Mógłby pan wypaść z tego
okna.
– Wiem, co robię. Zmykaj na dół i zostaw mnie
samego.
– Nic z tego – odparła zdecydowanie. – Mam takie
samo prawo tu przebywać jak pan. Ładnie tu, prawda?
– Co?
Dziewczyna w jednej chwili przeszła obok niego
i podeszła do otwartego okna. Męz˙czyzna odruchowo
chwycił ją wpół.
– Czyś ty kompletnie zwariowała?! – krzyknął.
– Chcesz zginąć?
– A pan?
– Wchodź do środka.
8
LUCY GORDON
Pociągnął ją dalej od okna i dopiero w tym momen-
cie dostrzegł jej twarz.
– Czy my się nie widzieliśmy na dole?
– Tak. Byłam w Komnacie Zeusa – powiedziała,
uśmiechając się mimowolnie. – Bardzo trafna nazwa
jak na kasyno.
– Nie mów mi, z˙e wiesz, kim był Zeus?
– To król wszystkich bogów. Spogląda na świat
z góry Olimp, która jest
jego siedzibą i z której
sprawuje rządy. Przypuszczam, z˙e tak właśnie czują
się gracze, którzy zasiadają do stołu. Ci idioci, którzy
od niego wstają, mają znacznie gorsze samopoczucie.
Duz˙o pan przegrał?
– Milion czy coś koło tego. Ale co taka młoda
osoba jak ty robi w kasynie? Nie masz więcej niz˙
piętnaście lat.
– Mam siedemnaście i jestem gościem na weselu.
jak pozowałaś
– Ach,
rozumiem. Widziałem,
z panną młodą do zdjęcia. Jesteś druhną?
– Czy ja wyglądam na druhnę?
– Cóz˙...
– Nie lubię pozować do zdjęć, a juz˙ na pewno nie
na takich imprezach.
Przyjrzał jej się dokładniej i dostrzegł, z˙e nie była
umalowana, miała prostą fryzurę i najwyraźniej nie
robiła nic, by się wydawać bardziej atrakcyjną, niz˙
była w rzeczywistości.
– Jak masz na imię?
– Petra. A pan Achilles, tak?
– Nazywam się Lysandros Demetriou. Moja matka
chciała mi dać na imię Achilles, ale ojciec uznał, z˙e to
GDZIE OZ˙YWAJĄ LEGENDY
9
nazbyt sentymentalne. W rezultacie ochrzcili mnie
Lysandros, ale nazywają Achillesem.
– Ten męz˙czyzna na dole tak się właśnie do ciebie
zwrócił.
– Dla niego waz˙ne jest, z˙e jestem Grekiem, ponie-
waz˙ zalez˙y mu, z˙eby to miejsce było na wskroś greckie.
– Oni wszyscy są stuknięci – roześmiała się.
Spojrzeli na siebie z uwagą. Lysandros był bez
wątpienia przystojnym męz˙czyzną, na którego twarzy
rysował się wyraz zdecydowania. Było w nim coś
mrocznego, coś, co ją niepokoiło, a czego nie potrafiła
nazwać. W przeciwieństwie do innych młodych ludzi
ten męz˙czyzna izolował się od reszty świata, traktując
wszystkich jak potencjalnych wrogów.
– Stocznie Demetriou? – spytała.
– Dokładnie.
– Najpotęz˙niejsza firma w Grecji – oznajmiła, jak-
by recytowała wyuczoną lekcję. – To, co do nich nie
nalez˙y, nie jest warte posiadania. To, czego nie mają
dziś, posiądą jutro. Jeśli ktoś nadepnie im na odcisk,
przyczają się w ciemności i dopadną go w odpowied-
niej chwili.
– Coś w tym rodzaju.
– A moz˙e po prostu zesłać na nich furie? – spytała,
mając na myśli trzy boginie zemsty, które bezlitośnie
karały wszystkich, którzy dopuścili się jakichś prze-
stępstw.
– Musisz być taka melodramatyczna?
– Kiedy jestem w takim miejscu jak to, nie mogę
się powstrzymać. Dlaczego nie jesteś w Atenach, z˙eby
roznieść swoich wrogów w pył?
10
LUCY GORDON
– Poradzą tam sobie beze mnie.
– Aha, zaczynamy się dąsać.
– Co?
– Pamiętasz, jak skończył Achilles? Przez chwilę
miałam wraz˙enie, z˙e chciałeś pójść w jego ślady.
– Mówiłem ci, z˙e nie zamierzałem skoczyć z tego
okna. Choć szczerze mówiąc, to i tak bez znaczenia.
Przyjmę wszystko, co przyniesie los.
– Czy ona naprawdę była dla ciebie taka okrutna?
– spytała miękko Petra.
Choć nie widziała jego oczu, wyraz jego twarzy
powiedział jej, z˙e weszła na zakazany teren. Natych-
miast przestań! – upomniała się w duchu. Uciekaj,
zanim będzie za późno.
A jednak nie zamierzała się poddać.
– Ona? – spytał głosem, w którym dało się słyszeć
ostrzegawczą nutę.
Delikatnie połoz˙yła dłoń na jego ramieniu.
– Przepraszam, nie powinnam była o to pytać.
Podszedł do otwartego okna i zapatrzył się przed
siebie. Ostroz˙nie podąz˙yła za nim.
– Ufałem jej – powiedział zduszonym głosem.
– Czasami trzeba komuś zaufać.
– Nie. Nikt nie jest tak dobry, za jakiego się uwaz˙a.
Prędzej czy później prawda o kaz˙dym z nas wychodzi
na jaw. Lepiej nie mieć z˙adnych złudzeń i być silnym.
– To, co mówisz, jest okropne. Nie wyobraz˙am
sobie, z˙eby nikogo nie kochać, nigdy nie być naprawdę
szczęśliwym.
– Nigdy nie być nieszczęśliwym.
– Nigdy nie być naprawdę z˙ywym. To byłoby
GDZIE OZ˙YWAJĄ LEGENDY
11
powolne umieranie. Nie widzisz tego? Owszem, być
moz˙e uniknąłbyś cierpienia, ale jednocześnie pozba-
wiłbyś się tego wszystkiego, dla czego naprawdę war-
to z˙yć.
– Nieprawda. Jest jeszcze siła. To, o czym mówisz,
jest dowodem słabości człowieka. Moz˙na się bez tego
obyć.
– Nie zgadzam się. Jeśli się poddasz takiemu myś-
leniu, zrujnujesz sobie z˙ycie.
– A co ty moz˙esz o tym wiedzieć? – spytał, nie
kryjąc złości. – Jesteś jeszcze dzieckiem. Czy kiedy-
kolwiek miałaś ochotę zniszczyć wszystko, co cię
otacza, łącznie z samą sobą?
– A co byś zyskał, niszcząc samego siebie?
– Co bym zyskał? Nie stałbym się taki, jaki jestem.
Wiedziała, co ma na myśli. Choć był młody, bez
i niewiele brakowało,
wątpienia stał na krawędzi
a przekroczyłby granicę.
Zrobiło jej się go z˙al. Choć jakaś jej część chciała
uciekać od niego jak najdalej, pozostała pragnęła przy
nim pozostać i uratować go przed samym sobą.
W pewnej chwili Lysandros zrobił coś zupełnie
niespodziewanego. Oparł głowę o jej ramię, podniósł
ją, po czym ponownie oparł i zaczął powtarzać ten
ruch, jakby uderzał głową w mur. Instynktownie ob-
jęła go ramionami, przyłoz˙yła dłoń do jego głowy
i przycisnęła, z˙eby ją unieruchomić. Jego rozpacz była
niemal namacalna. Poczucie, z˙e jest mu potrzebna,
było dla niej zupełnie nowym doświadczeniem i prze-
pełniło ją radością.
W tej chwili tylko ona mogła mu pomóc. Zacieśniła
12
LUCY GORDON
uścisk, oferując wszystko, co miała do zaoferowania.
Nie protestował. Tkwił z głową opartą na jej ramieniu,
jakby nagle uszły z niego wszystkie siły. Kiedy od-
sunęła głowę, z˙eby zobaczyć jego twarz, dostrzegła na
niej jedynie smutek i rezygnację. Był teraz zdecydo-
wanie spokojniejszy i bardziej wyciszony. Uśmiechnął
się do niej słabo, odczuwając potrzebę chronienia jej
tak, jak ona chroniła jego. Moz˙e jednak na tym świecie
jest jeszcze jakieś dobro? Dostrzegł je w tej dziew-
czynie, która była zbyt niewinna, aby zrozumieć, na
jakie naraz˙ała się niebezpieczeństwo, będąc tu z nim.
Skąd wiedziała, czy nie jest tak zepsuty i zły jak inni?
Nie dziś. Nie pozwoli na to.
Wbił numer kodu i szklane okno powoli się za-
mknęło.
– Chodźmy – powiedział, ruszając w stronę windy.
– Idź spać i nie otwieraj nikomu drzwi.
– A ty co będziesz robił?
– Ja? Zamierzam stracić jeszcze trochę pieniędzy,
a potem pójdę pomyśleć.
Ostatnie słowa powiedział zupełnie mimowolnie.
– Dobranoc, Achillesie.
– Dobranoc.
To, co zrobił później, równiez˙ nie było zamierzone.
Wiedziony nagłym impulsem pochylił się i lekko
pocałował ją w usta.
– Idź juz˙. I nie zapomnij zamknąć drzwi.
Skinęła głową i weszła do hotelowego pokoju. Po
chwili usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
Wrócił do kasyna, nastawiony na to, z˙e wciąz˙
będzie przegrywał, ale tym razem szczęście uśmiech-
GDZIE OZ˙YWAJĄ LEGENDY
13
nęło się do niego. Po godzinie odzyskał wszystko, co
do tej pory przegrał, a po dwóch godzinach miał dwa
razy więcej. A więc to jej zasługa. Rzuciła na niego
czar i odmieniła fortunę. Miał nadzieję, z˙e jemu rów-
niez˙ udało się coś dla niej zrobić. Zapewne nigdy się
tego nie dowie. Nigdy się juz˙ nie spotkają.
Mylił się. Ich drogi ponownie się skrzyz˙owały.
Tyle tylko, z˙e piętnaście lat później.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Willa Demetriou została wzniesiona na przedmieś-
ciach Aten na olbrzymiej, jak na tę metropolię, działce.
Swoim ogromem mogła się równać jedynie z Par-
tenonem widocznym z Akropolu nawet z tej odleg-
łości. Ostatnio jednak miała nowego rywala – dom
wzniesiony przez Homera Lukasa, jedynego człowie-
ka w Grecji, który był w stanie rzucić wyzwanie nie
tylko rodzinie Demetriou, ale równiez˙ staroz˙ytnym
bogom. Homer był wszakz˙e zakochany, co wiele tłu-
maczyło. Chciał zaimponować swojej pannie młodej
i zrobiłby wszystko, aby osiągnąć ten cel.
Tego wiosennego poranka Lysandros Demetriou
stał na progu swego domu z ponurą miną, zły, z˙e musi
tracić czas na ślub, podczas gdy miał tak wiele do
zrobienia. Słysząc za sobą jakiś dźwięk, obejrzał się.
Właśnie przyjechał Stavros, stary przyjaciel jego ojca,
który mieszkał poza miastem.
– Jadę na ślub – oznajmił na powitanie. – Wpadłem
sprawdzić, czy nie potrzebujesz szofera.
– Chętnie skorzystam – odparł chłodno Lysandros.
– Jeśli przyjadę wcześniej, będę takz˙e mógł wcześniej
wyjść.
– Widzę, z˙e nie przepadasz za ślubami – roześmiał
się Stavros.
GDZIE OZ˙YWAJĄ LEGENDY
15
– To nie jest ślub, tylko widowisko. Homer Lukas
wybrał sobie na z˙onę gwiazdę filmową i chce się nią
pochwalić przed całym światem. Mam nadzieję, z˙e
Estelle Radnor zrobi z niego głupca. Nie mam pojęcia,
po co postanowili wziąć ślub w Atenach. Nie mogła się
zadowolić czymś takim jak ,,Las Vegas Strip’’, jak
poprzednio?
– Nazwisko Lukasa za bardzo się kojarzy z grec-
kim przemysłem stoczniowym – wyjaśnił Stavros.
– Podobnie zresztą jak twoje.
Obie firmy od zawsze najbardziej się liczyły na
greckim, a moz˙e nawet światowym rynku. Od zawsze
tez˙ ze sobą rywalizowały, przestrzegając wszakz˙e za-
sad fair play.
– Moz˙e naprawdę się kochają – stwierdził z nutką
sceptycyzmu w głosie Stavros.
– Nie z˙artuj. Ile razy ta kobieta wychodziła za
mąz˙? Sześć? Siedem?
– To ty powinieneś wiedzieć. Byłeś chyba zapro-
szony na jeden z tych ślubów.
– Nie, po prostu mieszkałem wtedy w Las Vegas,
w tym samym hotelu. Przyglądałem się całej szopce
z dystansu. Następnego dnia wyjechałem.
– Pamiętam. Twój ojciec był dość zaskoczony.
Postanowiłeś wtedy zniknąć ze sceny na parę lat.
A potem pojawiłeś się jak gdyby nigdy nic i oznaj-
miłeś, z˙e jesteś gotowy do pracy. Przypominam so-
bie, z˙e ojciec miał pewne obawy, czy będziesz w sta-
nie podołać wszystkiemu po tym... – przerwał, za-
niepokojony wyrazem,
jaki pojawił się na twarzy
Lysandrosa.
16
LUCY GORDON
– Wystarczy – powiedział cicho. – To juz˙ prze-
szłość i nie ma co do tego wracać.
– Potem okazało się, z˙e jego obawy były nieuzasa-
dnione. Po powrocie byłeś innym człowiekiem. Tyg-
rysem, który szedł do przodu jak burza. Był z ciebie
bardzo dumny.
– Miejmy nadzieję, z˙e Homer Lukas myśli po-
dobnie.
– Moz˙e powinieneś się go bać? Jego groźby brzmią
całkiem powaz˙nie. Po tym, jak przez ciebie stracił
miliony, jest naprawdę wściekły. Uwaz˙a, z˙e ukradłeś
mu te pieniądze.
– Niczego nikomu nie ukradłem. Po prostu za-
proponowałem klientowi lepszą ofertę.
– Tyle tylko, z˙e zrobiłeś to w ostatniej chwili, tuz˙
przed podpisaniem przez nich ostatecznej umowy.
Miał juz˙ długopis w ręku, kiedy zadzwoniłeś.
– Nie zrobiłem niczego złego, a w kaz˙dym razie
niczego gorszego niz˙ to, co robiłem do tej pory.
– No nie wiem. Ten człowiek odłoz˙ył długopis,
wyszedł i wsiadł prosto do twojego samochodu, który
stał na zewnątrz. Plotka głosi, z˙e Homer obiecał bogom
z Olimpu niezłą ofiarę, jeśli odpowiednio cię ukarzą.
– Nie wiem, czy go słuchali, bo jak dotąd nic złego
mi się nie przydarzyło. Mówią, z˙e przeklął nawet moje
zaproszenie na swój ślub.
– Naprawdę nikogo ze sobą nie bierzesz?
Lysandros nie odpowiedział. Chodził na wiele ślu-
bów, ale nigdy z kobietą. Wyobraz˙ał sobie, jakie
wywołałoby to spekulacje, gdyby zabrał jakąś na po-
dobną imprezę.
Pobierz darmowy fragment (pdf)