Darmowy fragment publikacji:
Jessica Matthews
Labirynt życia
Tłumaczyła
Iza Kwiatkowska
Tytuł oryginału: Maverick in the ER
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills Boon Limited, 2011
Redaktor serii: Ewa Godycka
Opracowanie redakcyjne: Ewa Godycka
Korekta: Urszula Gołębiewska
ã 2011 by Jessica Matthews
ã for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2012
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Medical są zastrzez˙one.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
Skład i łamanie: COMPTEXTÒ, Warszawa
ISBN 978-83-238-8495-8
MEDICAL – 504
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zapamiętaj raz na zawsze, pomyślała Sierra McAl-
laster, spiesząc do nadjez˙dz˙ającej karetki. Nigdy nie mów
nigdy.
Zanim przeniosła się do Pensylwanii, pracowała na
oddziale ratunkowym, ale opuszczając Karolinę Północ-
ną, przysięgła sobie, z˙e nigdy więcej na taki oddział nie
wróci. Kiedyś kochała tę pracę, ale nadszedł czas przeka-
zać pałeczkę komuś innemu, komuś, komu słuz˙ą duz˙e
dawki adrenaliny. Nie chciała mieć do czynienia ze zma-
sakrowanymi ciałami, więc zatrudniła się na oddziale
ogólnym, na czwartym piętrze szpitala pod wezwaniem
Dobrego Pasterza w Pittsburgu.
– Kochani, do roboty! – zawołał tuz˙ obok niej Trey
Donovan, lekarz dyz˙urny.
Gdy znaleźli się przy karetce, ratownicy juz˙ wyjmo-
wali nosze. Nagle ogarnął ją strach. Nie znasz tej osoby.
To nikt z twoich znajomych ani nikt z rodziny. Zwyczaj-
ne zderzenie. To nie to, co stało się z Davidem.
– Wypadek drogowy – ratownik potwierdził jej do-
mniemanie. – Męz˙czyzna lat czterdzieści pięć, uraz klat-
ki piersiowej oraz jamy brzusznej, zwichnięty bark i całe
mnóstwo drobnych ran. Ciśnienie...
Sierra zanotowała tę informację. Spoglądając na pac-
jenta, zauwaz˙yła pod maską tlenową jego spuchnięty
i bez wątpienia złamany nos. Konieczna będzie intubacja.
6
JESSICA MATTHEWS
– Jedziemy – powiedział Trey.
– Ma bransoletę identyfikacyjną – mówił po drodze
ratownik. – Wiemy juz˙, z˙e ma cukrzycę, z˙e aktualnie
bierze warfin, hydrochlorotiazyd i coś o nazwie lirag-
lutide.
Lek hipotensyjny nie dziwi w przypadku osoby w tym
wieku, ale przeciwzakrzepowy wzmógł jej czujność.
– Miał niedawno zawał albo udar?
– Nie wiem, ale na lewym kolanie ma świez˙ą bliznę.
Moz˙e to implant? Policja szuka krewnych.
– Insulina? – zapytał Trey, na co ratownik pokręcił
głową. – Jak się nazywa ten trzeci lek?
– Liraglutide.
Trey zwrócił się do jednej z pielęgniarek.
– Zadzwoń do apteki i się...
– Nie trzeba – odezwała się Sierra. – Agencja do
spraw Z˙ywności i Leków niedawno dopuściła go do ob-
rotu. Zalecany w leczeniu cukrzycy typu 2 u dorosłych.
– Aha... – Trey przeniósł na nią wzrok.
– Miałam pacjenta, który zareagował dopiero na ten
lek – wyjaśniła. – Ma duz˙o skutków niepoz˙ądanych, ale
to była ostatnia deska ratunku. I się udało.
Trey się uśmiechnął.
– To twój pierwszy dzień u nas, a juz˙ się przydałaś.
Zaczerwieniła się, ale miała to sobie za złe. Jej mąz˙
uśmiechał się na lewo i na prawo, ale w końcu się zorien-
towała, z˙e traktuje uśmiech jako narzędzie zdobycia tego,
na czym mu zalez˙y. To była przykra lekcja, bo odebrała
jej złudzenia, za to uodporniła ją na takich facetów.
Odporność odpornością, ale dobre wychowanie nakazy-
wało jej odwzajemnić uśmiech.
Kilka sekund później nosze stały juz˙ przy stole. Sierra
LABIRYNT Z˙YCIA
7
noskiem szpilki zwolniła blokadę kółek. Juz˙ wcześniej
się okazało, z˙e przesadziła ze strojem. Zapomniała, a mo-
z˙e nie chciała pamiętać, jak chaotyczna jest praca na
takim oddziale. Sukienka oraz szpilki to totalna pomyłka.
– Panie Klein, słyszy mnie pan? – odezwał się Trey.
– Jest pan w szpitalu. Pod naszą opieką.
Nie mogąc kiwnąć głową z powodu kołnierza orto-
pedycznego, męz˙czyzna zamrugał, mamrocząc:
– Okej.
Sierra pomagała pielęgniarkom podłączyć pacjenta do
szpitalnych monitorów, Trey tymczasem zlecił prześwie-
tlenie i badania. Na jego miejscu postąpiłaby tak samo.
Ale jego kolejne polecenie zbiło ją z tropu.
– Sierra, idź na lunch.
Zawahała się.
– Nie chcesz, z˙ebym ci pomogła?
– Nie, dzięki. Jestem całkiem dobry.
To prawda, jest dobry. Juz˙ wcześniej na oddziale przyj-
mowała pacjentów, których on tam kierował, więc miała
niejedną okazję docenić jego umiejętności.
Odzywał się spokojnym, ale stanowczym tonem, tak
z˙e pielęgniarki prześcigały się, by wypełnić jego polece-
nia. Wyczuwało się jednak, z˙e robią to, by go zadowolić,
a nie ze strachu. Kto by nie chciał zobaczyć w podzięce
takiego uśmiechu? Nawet te najbardziej ambitne w jego
obecności przeistaczały się w kokieteryjne podlotki.
Był bardzo wysoki, więc kaz˙da czuła się przy nim
krucha i kobieca. Mimo z˙ółtego fartucha ochronnego
na zielonym bezkształtnym uniformie jego szerokie ra-
miona i szczupła budowa rzucały się w oczy. Jeśli
w tym stroju potrafi zawrócić w głowie, to w garniturze
na pewno zatrzymałby ruch w mieście. Szpital zbiłby
8
JESSICA MATTHEWS
fortunę, gdyby dyrekcja zdecydowała się wydać kalen-
darz z lekarzem miesiąca z Treyem na rozkładówce.
Ale to jego osobowość sprawiła, z˙e nazywano go
,,naszym uroczym doktorem Donovanem’’. Dostawał
wszystko, czego tylko zapragnął. To z powodu jego upo-
ru oraz przekonujących argumentów, z˙e Sierra jest jedy-
nym lekarzem, który moz˙e od razu wypełnić długotrwały
wakat na ratunkowym, dyrekcja przystała na jej transfer.
Jasne, zostanie tu, dopóki nie znajdzie się na to miejsce
lekarz z odpowiednimi kwalifikacjami, ale w jej opinii
jeden dzień na ratunkowym to jeden dzień za duz˙o.
Najwyraźniej zauwaz˙ył jej zadumę, bo znowu szel-
mowsko się uśmiechnął.
Była zła, z˙e dała się przyłapać. On pewnie uwaz˙a, z˙e
dołączyła do grona jego wielbicielek. Szybko wyszła.
Kątem oka zauwaz˙ył jej pośpiech. Jakby ktoś ją gonił.
Poznał ją trzy miesiące temu, kiedy zadzwonił na czwarte
piętro z prośbą o konsultację. Zgłosiła się Sierra. Nawet
wtedy na niego nie spojrzała. Przyzwyczajony do po-
włóczystych spojrzeń i zalotnych minek w pierwszej
chwili poczuł się dotknięty, ale go zaintrygowała. Daw-
niej, kiedy wiódł z˙ywot beztroskiego kawalera, podjąłby
to wyzwanie i ścigał ją az˙ do skutku.
Ale to się zmieniło po śmierci Marcy, jego szwagierki.
W dalszym ciągu miewał romanse, ale doszedł do wnios-
ku, z˙e przy takim nawale obowiązków to za duz˙o, bo
praktycznie cały czas poświęcał roli starszego brata, po-
maganiu Mitchowi w wychowywaniu bratanicy oraz obo-
wiązkom zawodowym.
Miał ochotę lepiej poznać Sierrę, ale czuł, z˙e ona nie
nalez˙y do kobiet ze skłonnością do niezobowiązujących
przygód. Takie kobiety jak Sierra sprawiają, z˙e facet za-
LABIRYNT Z˙YCIA
9
czyna myśleć o przyszłości. Czasami mu się to zdarzało,
ale jeszcze do tego nie dojrzał. Zajęty wyciąganiem Mit-
cha z depresji po śmierci Marcy oraz wypełnianiem ro-
dzinnych obowiązków, dla nikogo więcej nie ma czasu
i energii.
Jednak ta brutalna prawda nie przeszkodziła mu po-
myśleć, z˙e potrafiłby Sierrę uszczęśliwić. Przyszło mu to
tez˙ do głowy dzisiaj, kiedy tak ładnie się zaczerwieniła.
Kto w dzisiejszych czasach, zwłaszcza dziewczyna po
studiach medycznych, jeszcze się czerwieni? Ale ta drob-
na skaza czyni ją nawet bardziej atrakcyjną.
Sierra jest drobna, ma budowę zupełnie nie przystają-
cą do kogoś, kto praktykuje tak brutalną dziedzinę jak
medycyna ratunkowa. A do tego te rude włosy! Jak pło-
mienie tańczące w palenisku kominka. Wyobraził ją so-
bie z rozplecionym warkoczem...
Przyszła do pracy w pantoflach na obcasie i sukience
do kolan, w stroju zupełnie niepasującym do sytuacji na
oddziale ratunkowym. Zapewne jutro ubierze się w wor-
kowaty uniform i tenisówki, ale póki co będzie się cieszył
tym, co widzi.
Był bardzo zadowolony, z˙e dołączyła do jego zespołu.
I to z tego powodu uśmiechał się, gdy ją widział.
Prawdę mówiąc, nie dołączyła, ale została tu przenie-
siona. Przez cały rok Trey walczył o dodatkowego leka-
rza, a gdy poznał jej kwalifikacje, po prostu się uparł.
Skoro dyrekcja w końcu uznała konieczność dodatkowe-
go etatu, nic nie stało na przeszkodzie, by zatrudnić
kogoś, kto jest na miejscu i spełnia wszystkie kryteria.
Jednak jej szef Lane Keegan nie chciał się z nią roz-
stawać. Gdyby nie naciski z góry, impas trwałby nadal,
ale w końcu Keegan się poddał. Z jednym zastrzez˙eniem:
10
JESSICA MATTHEWS
Sierra przejdzie na ratunkowy nie dłuz˙ej niz˙ na sześć-
dziesiąt dni. Oznaczało to, z˙e Trey ma jeszcze pięćdzie-
siąt dziewięć dni na przekonanie jej, by została tu na
stałe. Kierował się maksymą, z˙e lepszy diabeł, którego
się zna niz˙ ten, którego się nie zna, wolał zatrzymać
Sierrę, która doskonale się dogaduje z resztą personelu,
niz˙ wprowadzać nową osobę, która ze wszystkimi się
skonfliktuje.
Do sali weszła Roma Miller, przełoz˙ona pielęgniarek.
– Dokąd doktor McAllaster tak pognała?
– Chyba na lunch.
– Naprawdę? Pierwszy raz widziałam ją w takim po-
śpiechu.
Ciekawe.
– Pewnie jest głodna. – Był prawie pewien, z˙e to nie
głód tak ją poganiał, a konieczność ochłonięcia po tym,
jak ją przyłapał, z˙e mu się przygląda. Najwyraźniej nie
jest tak odporna na jego urok, jak udaje.
Gryząc jabłko, szła po kolistej betonowej ściez˙ce ulu-
bionej atrakcji szpitala: uzdrawiającego labiryntu nie-
opodal wejścia na oddział ratunkowy. Normalnie space-
rowała tam, by doładować baterie, gdy miała trudnego
pacjenta, ale tego dnia jej refleksje były wyłącznie natury
osobistej.
Dręczyła ją jej reakcja na komplement Treya. Małz˙eń-
stwo nauczyło ją, z˙e nie wolno wierzyć w komplementy
i do tej pory się tego trzymała. Dlaczego dzisiaj o tym
zapomniała? Za ten urok nalez˙y się Treyowi minus.
A drugi za to, z˙e gdyby nie on, pracowałaby dalej na
czwartym piętrze. Tam jest jej miejsce.
Prawdę jednak mówiąc, nie bardzo wiedziała, czy ma
LABIRYNT Z˙YCIA
11
być zła na siebie, czy na niego. W jego sytuacji tez˙ by się
domagała lekarza z tego samego szpitala, z doświad-
czeniem na oddziałach ratunkowych.
Nie miała szerokiego pola manewru. Mogła zgodzić
się na ten transfer albo zerwać kontrakt. Rezygnacja nie
wchodziła w rachubę, tym bardziej z˙e dopiero co roz-
pakowała ostatni karton ze swoim dobytkiem, a na samą
myśl o tym, z˙e znowu musiałaby szukać pracy, ogarniało
ją bezgraniczne zmęczenie.
Nie,
istnieje trzecia opcja. Gdyby zdobyła się na
szczerość i wyjaśniła, dlaczego nie moz˙e pracować na
ratunkowym, doktor Keegan na pewno poszukałby kogoś
innego. Ale nie pozwoliła jej na to duma. Zjawiła się
w tym szpitalu z czystym kontem, więc aby wykorzystać
przeszłość jako pretekst, musiałaby ją wyjawić. Niewątp-
liwie prowokowałoby to współczujące spojrzenia, a tego
sobie nie z˙yczyła.
W konsekwencji uznała, z˙e nadszedł czas rozprawić
się z przeszłością. Nie miała ochoty pracować na ratun-
kowym, ale poczuła, z˙e musi sobie udowodnić, z˙e mimo
to potrafi. Poza tym doktor Keegan obiecał, z˙e przyjmie
ją z powrotem, zwłaszcza z˙e drugi internista William
Madison juz˙ narzekał, z˙e ma za duz˙o pracy na tym od-
dziale oraz na oddziale kardiologicznym.
Nalez˙ało tez˙ wykluczyć szansę, z˙e na ratunkowym, tu
w Pittsburgu, natknie się na kogoś bliskiego.
Spacerując po wysadzanym petuniami labiryncie, czu-
ła, jak z kaz˙dą chwilą narasta w niej poczucie akceptacji
oraz optymizm. Ta dzisiejsza wpadka nią wstrząsnęła, ale
szybko się opanowała. Na pewno będzie miała kilka
trudnych chwil, ale sobie poradzi.
Następnym krokiem będzie uwolnienie się od Treya
12
JESSICA MATTHEWS
Donovana i jego zniewalającego uśmiechu. Wystarczyło
pół dnia w jego obecności, by znowu zaczęła sobie wyob-
raz˙ać, z˙e szczęście jest moz˙liwe.
Nie powinna tak reagować na faceta. Moz˙e ma to
związek ze stresem spowodowanym pierwszym dniem
pracy w nowym miejscu, a moz˙e to konsekwencja nie-
przespanej nocy? Albo spadł jej poziom cukru we krwi,
bo za późno zjadła lunch. Albo wszystkie te czynniki
naraz. Tak, to zdecydowanie to. Jest niewyspana, ze-
stresowana i głodna. Po południu odzyska równowagę.
– Mogę z panią pospacerować?
Az˙ drgnęła wyrwana z zadumy. Tuz˙ obok szła dziew-
czynka, moz˙e dziesięcioletnia, w za duz˙ym T-shircie,
róz˙owych legginsach i biało-fioletowych tenisówkach.
Była opalona, więc pewnie spędzała duz˙o czasu na świe-
z˙ym powietrzu. Miała ciemne włosy ściągnięte w koński
ogon.
Sierra zamierzała w samotności dojść do końca labi-
ryntu, ale nie chciała być nieuprzejma.
– Rodzice wiedzą, z˙e tu jesteś? – zapytała.
– Moja mama nie z˙yje, a kiedy tata wyjez˙dz˙a w dele-
gację, mieszkam u wujka. Muszę się czymś zająć, dopóki
on nie skończy dyz˙uru. On ma bardzo waz˙ną pracę.
– Naprawdę? – Dziwiło ją, jak moz˙na na tak długo
zostawić dziecko bez opieki. Czyz˙by facet, który ma
bardzo waz˙ną pracę, nie zdawał sobie sprawy z ryzyka?
– Wujek jest lekarzem – poinformowała ją z dumą
dziewczynka.
Lekarzem? A więc tym bardziej nie powinien pozwa-
lać dziecku pętać się bez nadzoru po tak rozległym ośrod-
ku. Ale dziewczynka wydała się jej do kogoś podobna...
– Pani tez˙ jest lekarzem, prawda?
LABIRYNT Z˙YCIA
13
– Tak. Wolno ci samej wychodzić na dwór?
Dziewczynka się wyprostowała, z˙eby dodać sobie kil-
ka centymetrów.
– Mam juz˙ prawie jedenaście lat – odparła lekko
uraz˙onym tonem. – Wujek powiedział, z˙e jak nie pada, to
mogę wyjść. A dzisiaj nie pada.
– Masz rację, nie pada. Wujek nie ma nic przeciwko
temu, z˙ebyś sama kręciła się po szpitalu?
– Nie. Musiałam mu przysiąc – teatralnym gestem
przyłoz˙yła dłoń do serca – z˙e będę się trzymać zasad.
Wolno mi przebywać tylko w kilku miejscach. W bil...
bi... bibliotece, w barku kawowym i tu, w ogrodzie. Albo
w jego pokoju. On mi ufa.
No, przynajmniej ustalił jakieś granice.
– I jeszcze nie wolno mi rozmawiać ani oddalać się
z nieznajomymi.
– Mnie nie znasz – zauwaz˙yła Sierra. Postanowiła
wytropić tego nieodpowiedzialnego wujka i zmyć mu
głowę. Niewaz˙ne, z˙e to kolega po fachu. Nie moz˙na
zostawiać dzieci bez opieki. W ogrodzie kręci się duz˙o
ludzi, więc bez trudu moz˙na takiego dzieciaka uprowa-
dzić, nawet gdyby wrzeszczał i się wyrywał.
– Znam. – Dziewczynka wskazała na jej identyfika-
tor. – Pani jest doktor Sierrą McAllaster.
– Tak, ale...
– Mam na imię Hannah. Juz˙ się znamy.
Wniosek nie do końca logiczny.
– Chyba nie. Mogę się okazać złym człowiekiem.
Hannah energicznie pokręciła głową.
– Nie, to niemoz˙liwe. Obserwowałam panią, bo przy-
chodzi tu pani prawie tak często jak ja. Gdyby była pani
niefajna, to nie sypałaby pani ptakom krakersów.
14
JESSICA MATTHEWS
O kurczę. Jest tak zajęta sobą, z˙e do tej pory nie
zauwaz˙yła tej małej?
– Poza tym jest pani lekarką. Lekarze nie są złymi
ludźmi. Robią okropne rzeczy, na przykład zastrzyki, ale
to dla naszego dobra – dodała z przekonaniem Hannah.
Sierra znała kilku lekarzy, którzy powinni zająć się
czymś innym, ale nie chciała odbierać małej złudzeń.
– Duz˙o ludzi tu przychodzi, prawda?
– Tak.
– Wujek powiedział, z˙e zrobiono ten labe... labi...rynt,
bo to uspokaja. Indianie nazywają to kołem uzdrawia-
jącym.
– Tak?
– Uhm. Robi się je coraz częściej, zwłaszcza w szpi-
talach. Spacerowanie po nich pomaga na ciśnienie albo
jak ktoś nie umie się zrelaksować. Wujek mówi, z˙e te
róz˙ne zakręty przedstawiają zakręty z˙yciowe.
Brzmiało to jak informacja ze szpitalnej broszury.
– Tak, wujek ma rację. Taki labirynt pomaga spojrzeć
na przykre sprawy z innej perspektywy.
– I dlatego pani tu spaceruje? Z˙eby na przykre sprawy
spojrzeć z pers... perspektywy?
Przenikliwość dziewczynki ją zaskoczyła. Zaczęła tu
przychodzić, by zadbać o swoją psychikę, uwolnić się od
stresu, zwłaszcza gdy umierał pacjent. Znała tez˙ kilku
chirurgów, którzy odwiedzali to miejsce przed powaz˙-
nymi zabiegami.
– Tak, właśnie po to. A ty dlaczego tu spacerujesz?
Z˙eby być na dworze, a nie w czterech ścianach?
Hannah wzruszyła ramionami.
– Podoba mi się tu. Mama umarła, jak byłam mała, no
to jak robi mi się smutno, to chodzę tu, az˙ mi się humor
LABIRYNT Z˙YCIA
15
poprawi. Myśli pani, z˙e by nie umarła, gdyby w jej
szpitalu był taki lebi... labirynt?
Sierra z całego serca współczuła Hannah. I nawet
pomyślała, z˙e zostawi w spokoju tego nieznanego wujka.
Samotne rodzicielstwo, a w tym przypadku samotne wuj-
kowanie, nie nalez˙y do łatwych, zwłaszcza gdy ma się
pod swoim skrzydłem nad wiek dojrzałe dziecko.
– Czasami choroba zwycięz˙a niezalez˙nie od tego, jak
usilnie ludzie z nią walczą.
– Wujek tez˙ tak mówi. Powiedział, z˙e mama wcale
nie chciała umierać i to nie jej wina, z˙e nie mogła ze mną
zostać.
– To zdecydowanie nie jej wina.
Dziwne, z˙e ten wujek potrafił jej przekazać tak trafne
spostrzez˙enia. Kolejny plus dla wujka.
Niespodziewanie rozległo się ujadanie psów. Hannah
sięgnęła do róz˙owego etui wiszącego na szyi po róz˙ową
komórkę i szczekanie ucichło.
Dziewczynka spojrzała na wyświetlacz.
– Muszę lecieć! Do widzenia!
– Zaczekaj! Jak się nazywa twój wujek?
Ale Hannah, pędząc w stronę wejścia, tylko jej poma-
chała. Sierra patrzyła na nią z duz˙ą dozą z˙yczliwości.
Świadomość, z˙e dziewczynka ma przy sobie telefon, nie-
co ją uspokoiła. Zerknąwszy na zegarek, stwierdziła, z˙e
i na nią czas, mimo z˙e jeszcze nie dotarła do środka
labiryntu. Przechodząc ponad petuniami, wyrzuciła ogry-
zek do kosza na śmieci, po czym ruszyła w przeciwnym
kierunku niz˙ Hannah.
Gwar panujący w holu oddziału ratunkowego boleśnie
kontrastował z ciszą w ogrodzie. W tej chwili dwaj ra-
townicy,
lekarz oraz pielęgniarka eskortowali wózek
16
JESSICA MATTHEWS
z pacjentem do sali zabiegowej, natomiast Trey zaczyta-
ny w karcie chorego kierował się do jednego z gabinetów.
Na jej widok szeroko się uśmiechnął.
– Jak lunch? – zapytał.
– Interesujący – odparła, wspominając rozmowę
z Hannah. – Zmienię cię, z˙ebyś tez˙ miał jakąś przerwę.
– Dzięki, ale ten przypadek nie zajmie duz˙o czasu.
Poza tym zostało mi jeszcze parę minut do spotkania
w bufecie.
Było do przewidzenia, z˙e taki facet ma do końca roku
w porze lunchu zapewnione damskie towarzystwo.
– Wobec tego cię nie zatrzymuję.
Zatrzymał ją, nim się odwróciła.
– Zarezerwuj dla mnie jutro.
– Słucham?
– Lunch. Jutro. Ja stawiam. W geście oficjalnego po-
witania na oddziale.
– Kaz˙dego nowego podejmujesz lunchem?
– Kaz˙dego. Nawet z ekipy technicznej. Więc nie
bierz jabłka.
Ze zdumienia szeroko otworzyła oczy.
– Skąd wiesz...?
– Jestem spostrzegawczy.
Nawet bardzo, pomyślała.
– Niech będzie lunch. – Ale z˙eby uniknąć niedomó-
wień, dodała: – Jak pracownik z pracownikiem.
– Niech i tak będzie – odrzekł, szczerząc zęby.
Juz˙ miała odejść, ale znowu ją zatrzymał.
– Z ciekawości zapytam, czy masz kogoś?
Tym razem to ona się uśmiechnęła.
– A o czym ćwierkają wróble na dachu?
– Z˙e nie masz.
Pobierz darmowy fragment (pdf)