Darmowy fragment publikacji:
Wprowadzenie
Głównym, choć nie jedynym, celem tej książki jest zarysowanie sytuacji
poznawczej współczesnych nauk o kulturze, zwłaszcza antropologii
kultury. W ciągu ostatnich dekad podstawy poznania w tych naukach
były poddawane gruntownej krytyce, a nawet podważane, w wyni-
ku czego stały się, w najlepszym razie, problematyczne i niestabilne.
Jednym ze źródeł tej sytuacji są szczególne warunki określające spe-
cyfikę antropologicznego badania kultury, co odsłonili antropolodzy
postmodernistyczni, którzy w połowie lat osiemdziesiątych zeszłego
stulecia postawili w stan oskarżenia wszystkie właściwie czynniki konsty-
tuujące ich dyscyplinę, posuwając się nawet do kwestionowania na-
ukowego statusu antropologii, przynajmniej według obowiązujących
wówczas kryteriów.
Ale były również inne źródła. Zarówno kondycja nauk o kulturze,
jak i krytyka przeprowadzona przez antropologów postmodernistycz-
nych są także wyrazem ogólnych przemian w nauce powodowanych
przez wyczerpywanie się roli, jaką odgrywały w niej paradygmaty – nie
tylko jako czynniki tożsamości i wewnętrznej struktury poszczególnych
dyscyplin, ale również jako upostaciowanie generalnej zasady pozna-
nia naukowego. Zasadą tą jest, najogólniej rzecz biorąc, „zstępują-
cy” porządek poznania, zgodnie z którym ogólna teoria wybranego
obszaru rzeczywistości wyznacza nie tylko metody i cele badań, ale
również sposób definiowania tego, co może stać się ich przedmiotem,
a nawet konkretne problemy i zadania podejmowane przez bada-
czy. Ten paradygmatyczny model organizacji poznania sprawia, że
osiągane rezultaty są w znacznej mierze prefigurowane przez przyjętą
9
Wprowadzenie
z góry teorię i generowane przez nią dyspozycje. Przyjęcie tego mo-
delu z pewnością ułatwia proces badawczy, bo pozwala usytuować
każde przedsięwzięcie w obrębie całościowego systemu wiedzy, za-
pewniając uzyskiwanym wynikom oparcie w układzie ugruntowanych
i wzajemnie uzgodnionych założeń. Ale zarazem z tego właśnie wzglę-
du każdy paradygmat ma charakter selektywny, ograniczając pole
poznania i sposoby jego badania do tego, co sam pozwala dostrzec.
Teoria paradygmatyczna działa jak Wittgensteinowskie okulary.
W Dociekaniach filozoficznych czytamy: „Idea siedzi nam niby okulary
na nosie i na cokolwiek spojrzymy, to widzimy poprzez nią. Nie przejdzie
nam nawet przez myśl, aby okulary te zdjąć” (§ 103). Są to okulary,
które nie tyle poprawiają jakość tego, co i bez nich byśmy zobaczyli,
ile raczej narzucają nam sposób widzenia. Pozwalają bowiem dostrzec
tylko to, co odpowiada wzorcowi wtopionemu w szkła i co dzięki nie-
mu zyskuje wyraźny kontur. Obraz, jaki otrzymujemy, jest wprawdzie –
jak pisał Wittgenstein – „czysty i ostro obrysowany” (§ 105), ale jest to
konstrukt, produkt działania samego przyrządu. Choć instrumentem,
którego zasada działania lepiej jeszcze oddaje funkcję paradygma-
tów, jest luneta. Posługujący się nią obserwator zauważa tylko to, na co
sam ją skieruje, decydując o skali, perspektywie i stopniu przybliżenia
w granicach parametrów optycznych przewidzianych przez konstruk-
cję lunety. W gruncie rzeczy spostrzega zatem jedynie to, co chciał zo-
baczyć, tam, gdzie postanowił tego szukać, i w ramach, jakie narzuca
mu samo urządzenie.
Z tego, że paradygmatyczny model poznania prowadzi do ograni-
czeń i zniekształceń poznawanej rzeczywistości, zdawano sobie spra-
wę już wcześniej. Dlaczego więc model ten tak długo utrzymywał się
w nienaruszonej postaci i do tej pory jest szeroko – choć już nie wszędzie
– przyjmowany jako wzorzec uprawiania nauki? Dlaczego mało komu
„przechodziło przez myśl, aby okulary te zdjąć”, aby odłożyć na bok
lunetę – i spojrzeć na świat bez ich pośrednictwa?
Być może komfort, wynikający z oparcia się na ustalonym obrazie
świata, teoretycznej reprezentacji badanego obszaru rzeczywistości,
przeważał nad rodzącymi się wątpliwościami co do tego, czy jest to
obraz wierny, czy reprezentacja ta rzeczywiście oddaje wszystko, co
ważne, i wstrzymywał przed wyprawieniem się w świat nie skolonizowa-
ny przez z góry przyjętą teorię. Ale rzecz nie tylko w zamiłowaniu uczo-
nych – dawniejszych i współczesnych – do poczucia bezpieczeństwa,
10
Wprowadzenie
które miałoby ich skłaniać do „ucieczki od wolności” poszukiwań po-
znawczych. Siła oporu stawianego przez model paradygmatyczny
bierze się przede wszystkim stąd, że model ten nie jest po prostu jed-
nym z wielu możliwych sposobów organizacji poznania naukowego
– jest on właściwy całej nowożytnej nauce zachodniej, ukonstytuował
ją i jest w istocie z nią utożsamiany.
Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi przede wszystkim za-
awansowana piśmienność, która zaważyła – i waży do dziś – na forma-
cji poznawczej Zachodu. Najbardziej rozwiniętym wytworem piśmien-
ności jest tekst, zamknięty i samowystarczalny, powołujący do życia
autonomiczny dyskurs, który ma znaczyć samodzielnie, niezależnie od
kontekstu – w sposób pojęciowy i abstrakcyjny, w kategoriach ogól-
nych reguł i struktur, podporządkowanych zasadom logiki formalnej.
Tak rozumiany tekst, właściwe siedlisko teorii, stał się matrycą myśle-
nia, ośrodkiem piśmiennej episteme, wyznaczonej przez kategorie wy-
wiedzione z tekstowej organizacji znaczenia i ustanawiającej kryteria
prawomocności wiedzy i doświadczenia. Internalizacja tej episteme
prowadzi do powstania nachylenia tekstowego – generalnej posta-
wy poznawczej, zgodnie z którą na uwagę zasługują jedynie zjawiska
spełniające te kryteria, sytuujące się w obrębie wytworzonej wcześniej
stekstualizowanej reprezentacji teoretycznej świata.
Paradygmatyczny model nauki jest więc niezwykle silnie osadzony
we wzorach kulturowych Zachodu, które z kolei są tak silnie ugrunto-
wane, że uznawano je za „naturalne” – uniwersalne czy absolutne,
w każdym razie nienaruszalne – nie dostrzegając ich kulturowego wła-
śnie, zawsze w jakimś stopniu partykularnego charakteru. Model ten
dodatkowo wzmacniała konstrukcja naukowego stanowiska poznaw-
czego, któremu przypisywano zdolność przekraczania – mocą danej
mu władzy teorii – wszelkich zaburzających poznanie uwarunkowań,
nie zauważając, że czynniki mające uniezależniać badacza od tych
uwarunkowań, składające się na ową „władzę teorii”, same są kultu-
rowo uwarunkowane.
Nic więc dziwnego, że paradygmatyczny wzorzec poznania, mimo
coraz wyraźniejszych oznak niewydolności, zachowywał autorytet jako
jedyny możliwy, bezalternatywny. Aby stracił on swoją pozycję wyni-
kającą z monopolu, trzeba było zbiegnięcia się i skumulowania kilku
czynników. Przede wszystkim świadomość skali jego wybiórczości i po-
wodowanych przez niego zniekształceń osiągnęła poziom krytyczny;
11
Wprowadzenie
wynikający stąd dyskomfort przestał być równoważony przez pożytki
z jego stosowania. Równolegle w wielu dyscyplinach teorie paradyg-
matyczne zaczęły się mnożyć, a proces ich wymiany – dawniej nastę-
pującej w wyniku rzadkich i spektakularnych rewolucji naukowych – na-
silił się i przyśpieszył na tyle, że nawet nauki funkcjonujące na zasadzie
wieloparadygmatyczności przestały tę ich nadprodukcję absorbować.
Wielość, nietrwałość i współwystępowanie czy nawet nakładanie się na
siebie całościowych teorii systemowych pozbawiły je sankcji bezwzględ-
ności nawet w oczach ich wyznawców. I wreszcie postępy badań nad
mediami kulturowymi odsłoniły piśmienne źródła naczelnych kategorii
poznawczych, całego „papierowego świata” teorii, wskazując, że pod-
stawy obowiązującego wzorca nauki nie są fundacją czystego rozumu,
lecz produktem tekstowo nacechowanej kultury. Co, rzecz jasna, nie
pozbawia tego wzorca wszelkiej wagi, ale kwestionuje jego roszczenia
do wyłączności. A to jest kwestia kluczowa: paradygmaty naukowe nie
są bowiem z gruntu fałszywe – szkodliwe są wtedy, gdy narzucają swój
reżim całemu dostępnemu obszarowi poznania.
Splot tych czynników spowodował, że pojawiła się i narasta potrze-
ba odrzucenia nie tych czy innych, nawet najtrwalszych, paradygma-
tów, tylko samego paradygmatycznego modelu organizacji poznania
naukowego. Ale co wówczas pozostaje? Co może zaoferować epoka
postparadygmatyczna, w którą wkraczamy?
Postawą przyjmowaną w pierwszym kroku przez badaczy, którzy
rezygnują ze wsparcia teorii paradygmatycznych, jest otwarcie się na
wyzwania i impulsy płynące z samej rzeczywistości; dopiero po roz-
poznaniu napotkanych zadań tworzą oni swój warsztat, dobierając
jego składniki stosownie do specyfiki tych zadań, nie zaś ze względu
na jakąkolwiek ortodoksję teoretyczną czy dyscyplinarną. W ocenie
zwolenników modelu paradygmatycznego sytuacja ta dowodzi, że
alternatywą dla niego może być tylko rozproszenie i chaos – rozbicie
prac naukowych na ciąg indywidualnych dociekań oraz jednorazo-
wych, niesprowadzalnych do siebie rozwiązań, co miałoby oznaczać
faktyczny upadek nauki jako formy poznania i instytucji kulturowej.
Za ważne odniesienie dla tej sytuacji, mogące posłużyć jako za-
chęta do przekroczenia opozycji między ortodoksją i anarchią, uwa-
żam myśl kulturalistyczną, zwłaszcza w wydaniu Floriana Znanieckiego.
Myśl ta rozwinęła się w odpowiedzi na doświadczenie kryzysu kultury,
diagnozowanego przed wiekiem w sposób zbliżony do obecnych
12
Wprowadzenie
ocen stanu nauki: jako upadek wartości absolutnych i pogrążenie się
w świecie „powszechnej względności”. Stanowisko kulturalistyczne
opiera się na przekonaniu, że taki status wartości oznacza ich upa-
dek tylko dla tych, którzy ukształtowani zostali przez „zasadę absolut-
ności”, a w istocie ujawnia on właściwą naturę wartości, będących
nieuchronnie wytworem kultury. Zadomowienie się w świecie takich
wartości – równoznaczne z zadomowieniem się w kulturze jako kulturze
– wymaga takiego przystosowania narzędzi poznawczych, by pozwa-
lały one ujmować wartości właśnie w ich względności i dzięki temu
wyzyskiwać potencjał tkwiący w tym ich statusie. To właśnie stanowi
główną przesłankę i rdzeń stanowiska kulturalistycznego.
Stanowisko to, które można uznać za inspirację do przezwyciężenia
antynomii poznawczych implikowanych przez współczesną sytuację
nauki, zawiera również pewne bardziej szczegółowe rozwiązania istot-
ne dla innych uwikłanych w tę sytuację kwestii. Najważniejsze jednak,
że w obliczu kryzysu modelu poznania naukowego, traktowanego do-
tąd jako jedyny możliwy, skłania i w pewnej mierze otwiera drogę do
poszukiwania ujęć alternatywnych, które odpowiadałyby na wyzwa-
nia tego kryzysu, utożsamianego z kryzysem nauki jako takiej.
Odrzucenie obowiązującego dotąd w nauce porządku poznania
nie musi prowadzić do eliminacji nauki, do uznania, że pozostaje nam
jedynie bezład indywidualnych inicjatyw badawczych, pozbawionych
instancji intersubiektywnej weryfikacji ich wyników czy wręcz regres do
poznania potocznego. Nawet najbardziej radykalna krytyka nauki po-
winna odróżniać pojęcie nauki ukształtowane w nowożytnej kulturze
europejskiej od pojęcia nauki jako pewnej transkulturowej – choć nie
uniwersalnej – idei poznania. To pierwsze jest z natury swojej historycz-
ne, a więc wygenerowane przez nie założenia i metody – niezależnie
od wszystkich osiągnięć, do jakich doprowadziły – są jedynie względ-
ne; to drugie – obejmujące pierwsze jako szczególny przypadek – od-
nosi się do aktywności poznawczej występującej w różnych kulturach
w różnych postaciach, lecz w każdej z nich zmierzającej do zdobycia
wiedzy, która wykraczając poza miary użyteczności, instrumentalności
i funkcjonalności, traktowana jest jako wartość autoteliczna.
Jeśli rozpatrywać naukę jako fenomen kulturowy, w perspektywie
antropologicznej, nie widać żadnych powodów, aby tak rozumiana
wiedza mogła być wytwarzana wyłącznie środkami wypracowanymi
przez jedną kulturę, stanowiącymi produkt właściwej jej historycznej
13
Wprowadzenie
drogi rozwoju, okoliczności, które ją warunkowały, i zadań, jakie
podejmowała. O ile za wspólną macierz tego rodzaju środków uznać
racjonalność, to przedstawiono przekonujące dowody, że racjonal-
ność, którą przyjmuje nauka zachodnia, zakorzeniona jest w pewnej
konkretnej formacji umysłowej, konkretnej episteme, którą David
Olson charakteryzował jako piśmienną, Roy Harris jako tekstocentrycz-
ną, a Marshall McLuhan jako typograficzną. Racjonalność ta nie jest
więc racjonalnością uniwersalną i możliwe są inne jej postaci, wyrasta-
jące z odmiennych form ładu poznawczego, w szczególności ukształ-
towanego przez inne media kulturowe. A zatem alternatywą wobec
nauki w znanej nam dotąd postaci nie musi być „antynauka”; alterna-
tywą może być „kontrnauka” czy po prostu – „inna” nauka.
Inaczej mówiąc, alternatywą wobec lunety, będącej figurą para-
dygmatycznego modelu poznania, nie musi być ogląd przez nic nie za-
pośredniczony, zdanie się na własne oczy. Chociaż i oczy nie odbijają
wiernie rzeczywistości – też są „przyrządem”: ich soczewki przekształcają
docierające do nas bodźce wizualne, a mózg je dalej przetwarza i or-
ganizuje. Ale nawet gdyby przyjąć, że ten aparat widzenia jest przyro-
dzony człowiekowi i jako wyposażenie gatunkowe nie wprowadza zróż-
nicowania obrazu świata, to przecież nigdy – z wyjątkiem doświadczeń
mistycznych – nie oglądamy świata „twarzą w twarz”; w tym, co widzi-
my, zawsze mają udział jakieś dodatkowe „przyrządy”: przedustawne
konstrukcje, założenia, nastawienia, oczekiwania. Nie chodzi więc o to,
by usunąć wszystko, co stając między nami a światem, kształtuje nasze
postrzeganie, tylko o to, by minimalizować selekcjonujące i deformu-
jące działanie instrumentów pośredniczących i dzięki temu w możliwie
największym stopniu otwierać się na to, co może udostępnić sama rze-
czywistość. A także o to, by rozpoznawać oddziaływanie tych czynni-
ków zapośredniczających, których nie da się wyeliminować.
Ale chodzi również o to, by zachować ten odrębny i szczególny
sposób patrzenia, właściwy podejściu naukowemu. Samemu po-
dejściu – w postaci, w której jego wyróżnikiem nie jest jeszcze żadna
konkretna forma jego instytucjonalizacji, rodzaj stosowanych metod
i narzędzi, procedur i organizacji procesu badawczego, lecz ogólna
postawa ujmująca poznanie jako aktywność intencjonalną. Postawa
taka stwarza wartość dodaną w stosunku do tych wszystkich czynno-
ści poznawczych, które zanurzone są w codzienności i towarzyszą roz-
maitym wypełniającym ją praktykom, nie wykraczając poza granice
14
Wprowadzenie
potocznych doświadczeń. Na tym poziomie poznanie i pozyskiwana
dzięki niemu wiedza stanowią integralny składnik „świata przeżywa-
nego”: wyłaniają się jako współczynnik rozmaitych ludzkich dążności
oraz funkcji życiowych i zwrotnie oddziałują na sposób ich urzeczywist-
niania. Nikt takiemu poznaniu, poznaniu praktycznemu, nie odmawia
wartości, a przede wszystkim przydatności. Ale możliwy jest też inny
rodzaj poznania: poznanie wyzwolone od zewnętrznych powinności,
nie podporządkowane potrzebom i oczekiwanym zastosowaniom, nie
ograniczone horyzontem powszednich starań i zabiegów – przyjmujące
perspektywę oglądu różną od poziomu zwykłych czynności życiowych
i pozwalającą przekraczać rubieże zasiedlonej i oswojonej ekumeny.
By taki rodzaj poznania ustanowić, potrzebny jest jakiś czynnik wy-
trącający podmiot z trybu zwykłych praktyk życiowych, pozwalający
mu na zdystansowanie się wobec tych wszystkich funkcji, którym służy
poznanie praktyczne, na inny sposób widzenia, na decentrację i de-
partykularyzację perspektywy. Potrzebny jest więc jakiś „przyrząd”.
Może nim być, jak wiadomo, luneta, ale jeśli chce się uniknąć ograni-
czeń paradygmatycznego modelu poznania naukowego, nadmier-
nego nacechowania i skalibrowania jego wyników przez stosowany
instrument, a jednocześnie zachować to uprzywilejowanie, które
wiąże się z podejściem naukowym jako takim, trzeba sięgnąć po ja-
kieś inne urządzenie, mniej inwazyjne. Alternatywą dla lunety, figurą
innej, kontrnaukowej – bo kontrparadygmatycznej – strategii poznania
mógłby być radar.
„Strategia radaru” odwraca porządek poznania ustanawiany przez
„strategię lunety”. Podmiot i tu jest badaczem – a więc kimś, czyim ce-
lem jest samo poznanie, nie podporządkowane innym celom, wiedza
o świecie dla niej samej – ale to nastawienie jest w punkcie wyjścia
jedynym wyznacznikiem jego stanowiska poznawczego. Przystępując
do badania, nie dysponuje żadną przyjętą wcześniej teorią, żadnym
paradygmatem, lecz działając jak tradycyjny radar, przyjmuje wo-
bec rzeczywistości postawę otwartą: zwraca się jedynie w pewną
stronę i wysyła otwarte pytania – jak fale radiowe, gotowy do tego,
by odbierać wszystkie nadchodzące w odpowiedzi sygnały, niezależ-
nie od ich źródła i charakteru, w postaciach, w jakich się pojawia-
ją. Badacz nie wtapia się w rzeczywistość – tym, co ustanawia jego
wyróżnioną pozycję, jest intencjonalność podejmowanych czynno-
ści, zmierzających do tego, by rozmaite przejawy heterogenicznych
15
Wprowadzenie
porządków rzeczywistości sprowadzać do wspólnego statusu przed-
miotu poznania. Z drugiej jednak strony stosowana strategia nie wynosi
go ponad rzeczywistość, nie zakłada stosunku dominacji wobec tego,
co poznawane, lecz, przeciwnie, implikuje stosunek, która można by
określić jako postawę wrażliwej receptywności.
Badacz w tej roli, rzecz jasna, nie jest tabula rasa, a jego receptyw-
ność – podobnie jak w przypadku radaru – nie jest doskonale pasywna
ani wszechogarniająca. Nie stawiając sobie z góry żadnych celów,
nie opierając się na żadnych teoriach czy systemach eksplikacyjnych,
nie jest jednak w stanie – jak to zakłada procedura redukcji fenome-
nologicznej, z którą „strategia radaru” ma skądinąd wiele wspólnego
– zawiesić wszystkich swoich założeń na temat rzeczywistości, z którą
się styka, ani też skłonności do zajmowania się takimi, a nie innymi jej
obiektami czy aspektami. Te presupozycje nie składają się jednak na
świadomie wybrane bądź uznane stanowisko teoretyczne; przeciwnie,
badacz świadomie dąży do ich eliminacji, a nie udaje mu się usunąć
tylko tych z nich, których… sobie nie uświadamia. Jeśli nawet to rezy-
dualne nastawienie moduluje w jakimś stopniu receptywność bada-
cza – którą dlatego określiłem jako „wrażliwą” – to jego wpływ jest
niewspółmiernie mniejszy, mniej istotny, mniej rygorystyczny, niż wpływ,
jaki na całość procesu badawczego wywiera nadrzędna teoria sys-
temowa, gdy to w niej proces ten zostaje osadzony. Rzecz nie tylko
w różnej sile oddziaływania, ale również w różnicy między oddziaływa-
niem tego, co rezydualne czy akcydentalne, i tego, co uznawane za
ugruntowane i prawomocne.
Badania oparte na „strategii radaru” nie kończą się oczywiście na
fazie rejestracji i wstępnej identyfikacji zjawisk otaczającej rzeczywisto-
ści. Przeciwieństwem „zstępującego” porządku poznania, właściwego
nauce paradygmatycznej, nie jest zajęcie i utrzymywanie stanowiska
na poziomie równorzędnym wobec rzeczywistości, wyróżnionego wy-
łącznie dzięki intencjonalności jej oglądu. Pozycja ta stanowi jedynie
punkt wyjścia procesu przebiegającego zgodnie z porządkiem „wstę-
pującym”. Po uchwyceniu przejawów rzeczywistości „od dołu”, w ma-
cierzystych, by tak rzec, postaciach, badacz przejmuje inicjatywę,
lecz w dalszym postępowaniu badawczym sięga po metody i ujęcie,
które nasuwa mu sam przedmiot czy raczej wyłaniające się wraz z nim
problemy poznawcze. Kieruje się zatem wiernością jedynie wobec
samej rzeczywistości, wobec nakazu jak najpełniejszego rozpoznania
16
Wprowadzenie
wybranego przedmiotu czy obszaru, nie zaś wiernością wobec jakiej-
kolwiek doktryny naukowej. Kieruje się „logiką rzeczywistości”, nie zaś
logiką formalną i dyktowanymi przez nią miarami koherencji czy zasa-
dami inferencji.
Tak scharakteryzowana „strategia radaru”, przeciwstawna wobec
„strategii lunety”, nie wyczerpuje znamion modelu nauki, który byłby
równorzędny wobec modelu paradygmatycznego. Wskazuje jedynie
na radykalnie odmienną orientację porządku poznania, rzutującą na
wiele, o ile nie większość, ważnych właściwości i zasad postępowania
badawczego, nie odbierając mu przy tym statusu naukowego. Być
może zresztą kontrparadygmatyczny charakter tej strategii wyklucza
konstrukcję opartego na niej modelu, który respektowałby kryteria i wy-
mogi modelu dotąd stosowanego, który byłby równie – tyle że inaczej
– rozwinięty i zorganizowany. Być może „strategia radaru” musi pozo-
stawać otwarta; być może to właśnie jest znamieniem jej odmienności.
Z całą pewnością natomiast w konkretnych zastosowaniach stra-
tegia ta ulega konkretyzacji: wypełniana jest różnymi treściami i rozbu-
dowywana w różnych kierunkach, a napotykając specyficzne proble-
my i sytuacje badawcze, jest do nich przystosowywana. Z tego wzglę-
du, choć ta kontrparadygmatyczna koncepcja poznania naukowego
stanowi główną oś myślową mojej książki – co znalazło wyraz w tytule
– nie podejmuję próby jej całościowej, gruntownej charakterystyki
w oddzielnym tekście. O ile ta koncepcja ma w moim przekonaniu po-
ważny potencjał teoretyczny i teoriotwórczy, o tyle ją samą w niewiel-
kim tylko stopniu da się skonceptualizować i steoretyzować. Ale nie
próbując tego dokonać, chcę także uniknąć zagrożenia, że zastygnie
ona w jakiś kanoniczny wzorzec, nową ortodoksję, co pozbawiłoby ją
źródłowego otwarcia i wigoru sprzeciwu wobec wzorca paradygma-
tycznego; tymczasem ten zwrot antystrukturalny, stanowiący inicjalny
impuls wyzwalający jej energię, pozostaje dla niej trwałym wektorem
orientującym. Niech więc koncepcja ta zachowa postać, w jakiej zo-
stała dotąd zaprezentowana – strategii poznania.
Do „strategii radaru” odwołuję się expressis verbis kilkakrotnie w tej
książce, ale sądzę, że jej obecność – nienazywaną, choć wyraźnie im-
plikowaną – dostrzec można w wielu innych miejscach moich rozwa-
żań, zwłaszcza w ich punktach ciężkości, gdzie podskórnie przenika
i organizuje różne szczegółowe inicjatywy teoretyczne, jakie przed-
stawiam. Wydaje się, że to jest jej właściwa rola: nie wysuwać się na
17
Wprowadzenie
pierwszy plan jako jawna i kategoryczna podstawa konkretnych projek-
tów czy przedsięwzięć badawczych, tylko pozostawać „w tyle głowy”
– jako ich źródłowy napęd lub jako asymptotyczny punkt ich zbiegu.
Ograniczone możliwości teoretycznego opracowania rekomen-
dowanej tu strategii poznania naukowego i jej możliwych rozwinięć
czy konkretyzacji każą postawić ogólniejsze pytanie: o miejsce i status
teorii w przestrzeni zorientowanych w nowy sposób prac badawczych.
W obliczu nasilającej się krytyki teorii paradygmatycznych i roli, jaką
odgrywają one w badaniach naukowych, pojawiają się głosy, że w tej
nowej sytuacji poznawczej, w sytuacji zwrotu ku rzeczywistości, teoria
nie jest do niczego potrzebna, bo tworząc jej abstrakcyjne reprezen-
tacje, oddala badaczy od realnych problemów, a tym samym pro-
wadzi na manowce. Twierdzi się więc, że każda teoria jest podejrzana,
a nawet więcej – że czas teorii przeminął. Nie podzielam tych ocen.
To prawda, że teoria w dominującej dotąd postaci, występująca jako
naczelna instancja „zstępującego” porządku poznania, traci autory-
tet, a tym samym zastosowanie, ale nie znaczy to, że teoria, wszelka
teoria, nie ma już racji bytu. Uważam – nie kryję, jako teoretyk z zami-
łowania i, by tak rzec, temperamentu intelektualnego – że myśl teore-
tyczna zachowuje wagę, a nawet pozostaje inherentnym składnikiem
podejścia naukowego, tyle że zmienia się jej funkcja. Wyrzekając się
roszczeń do konstruowania całościowych systemów, dyktujących ba-
daczom, co i jak mają badać, bierze na siebie odpowiedzialność za
ciągłą kontrolę prawomocności podejmowanych dociekań, za wy-
znaczanie generalnych współrzędnych, którymi należy się kierować
na wybranym terytorium, i ram, których przestrzeganie pozwoli na in-
tersubiektywną sprawdzalność osiąganych rezultatów.
Funkcji tej nie może jednak pełnić żadna ogólna teoria, bo też nie
istnieją żadne uniwersalne współrzędne badań, obowiązujące we
wszystkich dziedzinach, ani ramy ich prowadzenia. Na ogólnym po-
ziomie można co najwyżej formułować teoretyczne, a w istocie meta-
teoretyczne wskazania dotyczące generalnej strategii badania – jak
te, które przedstawiłem, prezentując „strategię radaru”. Wszelkie inne
formy myśli teoretycznej mogą się rozwijać jedynie w postaci wstępnie
choćby skonkretyzowanej, odniesione do wybranej dziedziny i specy-
fiki stwarzanych przez nią wyzwań poznawczych.
Macierzystym odniesieniem koncepcji teoretycznych wysuwanych
w tej książce jest antropologia kultury. Szczególną okoliczność, w pewnej
18
Wprowadzenie
mierze ułatwiającą ten rodzaj refleksji teoretycznej, o jakim była
mowa, stanowi to, że antropologia kultury nie jest dyscypliną naukową
w tradycyjnym rozumieniu, lecz pojmowana jest tu jako orientacja ba-
dawcza wstępnie ukształtowana zgodnie z nowymi warunkami funk-
cjonowania nauki. To, najkrócej mówiąc, postparadygmatyczna po-
stać antropologii kulturowej, obejmująca zasadniczo te same obszary,
lecz nie podporządkowująca się reżimowi systemowości i nie uznająca
granic oddzielających ją od innych pokrewnych nauk za nieprzekra-
czalne. W konsekwencji prowadzone w jej ramach badania zmierzają
możliwie bezpośrednio – to znaczy nie korzystając z pośrednictwa przy-
jętych wcześniej systemów teoretycznych – do poznania i interpretacji
rzeczywistości kultury jako otwartego pola doświadczenia i aktywności
człowieka, we wszystkich jej przejawach i w takich postaciach, w ja-
kich ukazuje się badaczowi. Można by więc powiedzieć, że już sama
formuła antropologii kultury zakłada takie podejście naukowe, które
zasadniczo zgodne jest ze „strategią radaru”.
Jaką rolę w antropologii kultury przyjmującej taką formułę może
odegrać teoria? Przede wszystkim teoria nie sytuuje się tu w opozycji
do praktyki, również praktyki badawczej. Nie tylko towarzyszy praktyce,
ale sama jest praktyką teoretyczną, a czasem też – jak w niektórych
tekstach tego tomu – teorią praktyk. Jeśli rozwijaną w książce refleksję
teoretyczną określam jako antropologiczną teorię kultury, to z zastrze-
żeniem, że jest to teoria praktyczna, a więc nie sterująca badaniami
z góry, wyniesiona ponad nie i je poprzedzająca, tylko podążająca
wraz nimi jako forma żywej refleksji, kontrolującej i korygującej ich
przebieg. I z tym jeszcze zastrzeżeniem, że antropologiczny charakter
teorii odsyła tu nie tylko do antropologii kultury jako odrębnej orien-
tacji i dziedziny badań, ale również do zakładanego w niej porządku
poznania, zakotwiczającego je w bezpośrednim kontakcie z terenem,
będącym tu emblematem rzeczywistości, o której nie należy orzekać
zawczasu, bo dopiero zetknięcie się z nią stwarza do niej dostęp.
Tę kontrolną i korekcyjną funkcję antropologiczna teoria kultury
może pełnić dzięki temu, że podejmuje zadanie elementarnego rozpo-
znania rzeczywistości kulturowej, pozwalające na zorientowanie pola
badań. Zorientowanie przypominające wyznaczenie stron świata, któ-
re nie wytycza żadnej konkretnej drogi, a zwłaszcza jej celu, lecz róż-
nie przebiegające wyprawy sytuuje we wspólnym układzie odniesie-
nia. Aby ten układ rzeczywiście był wspólny, aby jego wprowadzenie
19
Wprowadzenie
nie zaprzepaszczało możliwości poznawczych stwarzanych przez
otwartą formułę antropologii, jego współrzędnych nie należy wywo-
dzić z żadnej systemowej teorii czy filozofii kultury. Powinny zostać wy-
prowadzone z samego kulturowego sposobu istnienia świata, z takiej
jego charakterystyki, która sięga głębiej niż ustalenia teorii paradyg-
matycznych, bo czerpie z rozpoznania tego, co wyłania się z samej
rzeczywistości kulturowej. Stąd przywoływana tu nieraz w sukurs myśl
kulturalistyczna, która próbę takiego właśnie rozpoznania podjęła.
Tak, w ogólnym zarysie, przedstawia się matryca problemowa tej
książki. Nie reprezentuje w pełni jej zawartości, stanowi jedynie wspól-
ny szkielet zgromadzonych tu tekstów, obudowywany w nich odmien-
nymi treściami, koncepcjami, rozważaniami. Brak tu jednolitego, cało-
ściowego wywodu, zastępuje go sekwencja odrębnych szkiców – od-
dzielnych, lecz nie w pełni samodzielnych, bo wielorako powiązanych,
zawierających wspólne odniesienia, powracające wątki czy myślowe
loci communes. Nawiązania te – które niekiedy jawnie wskazuję – od-
syłają do owej ogólnej matrycy, ale czasem sytuują się w przestrze-
niach bardziej skonkretyzowanych, wyznaczonych przez szczególne
zainteresowania badawcze, którym daję tu wyraz. Bywa też, że usta-
lenia jednych tekstów stają się przesłankami czy składnikami innych
– ale zależności te nie układają się w ciągłe, liniowe następstwo o sta-
łym zwrocie. Tak czy inaczej, można powiedzieć, że każdy ze szkiców
jest częścią pewnej całości, tyle że całość ta nie jest zorganizowana
w sposób jednorodny, w szczególności linearny czy hierarchiczny. To
raczej sieć różnego rodzaju poziomych relacji, których wspólną zasa-
dą jest przyjęta strategia poznania, a zwornikiem – antropologiczna
teoria kultury.
Taką organizację tomu można by uznać za przejaw orientacji kontr-
paradygmatycznej, która kontestuje tekstową systemowość przejawia-
jącą się zarówno w sposobie porządkowania wiedzy, jak i w trybie jej
przedstawiania. W zamian oferuje widok z różnych stron, nie zawsze
uzgodniony wewnętrznie, za to zapewniający wszechstronność oglą-
du, co wydaje się pożądane również wtedy, kiedy jego przedmiotem
– jak często w tej książce – nie są zjawiska empiryczne, tylko zagadnie-
nia teoretyczne. Ma to szczególne znaczenie, gdy obszarem podda-
wanym oglądowi i refleksji jest rzeczywistość kultury i sposoby jej ba-
dania; obszar ten bowiem, z natury swojej wielowymiarowy zarówno
jako całość, jak i w poszczególnych swoich segmentach, stawia opór
20
Wprowadzenie
ujęciom z jednolitej i stałej perspektywy, narzucającym tekstocentrycz-
ny sposób postrzegania świata i jego rekonstrukcji. Stąd zdarzające się
w tym tomie nawroty do podjętych wcześniej kwestii – problemów, tez,
kategorii – nie będące jednak prostymi powtórzeniami. Podejście to
nawiązuje do tego, jak Wittgenstein określał w Dociekaniach metodę
swoich „szkiców plenerowych” w zastosowaniu do języka, też przecież
będącego zjawiskiem kulturowym: „Przybywasz z jednej strony i orien-
tujesz się w sytuacji; przybywasz do tego samego miejsca z drugiej i już
się nie orientujesz” (§ 203); a wówczas – dopowiadam – próbujesz zo-
rientować się na nowo, według nowych koordynat.
W warstwie tematycznej studia i szkice zawarte w tym tomie podej-
mują i rozwijają moje wcześniejsze badania prowadzone w kilku kie-
runkach. Pierwszym jest praca nad konstrukcją teoretyczną i zasobem
narzędzi poznawczych antropologii słowa – ukształtowanej, z moim
udziałem, w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego jako
jedna z wewnętrznych perspektyw antropologii kultury. Innym obsza-
rem jest teoria antropologiczna, zmierzająca do rozpoznania i zredefi-
niowania podstaw poznawczych antropologii, w ostatnich dekadach
poważnie kwestionowanych. W książce powracam również do swoich
zainteresowań myślą kulturalistyczną, zwłaszcza reprezentowaną przez
Floriana Znanieckiego, tym razem ujmując ją jako żywą propozycję,
znajdującą zastosowanie na różnych polach kultury i jej badania.
Powracam też do refleksji nad animacją kultury, próbując określić jej
współczesne postaci i funkcje.
W związku z tym teksty tomu zostały pogrupowane i ujęte w trzech
częściach zatytułowanych: Antropologia słowa, Teoria antropologicz-
na, Od kulturalizmu do animacji kultury. Układ ten ma, rzecz jasna,
swoją logikę – wyznaczoną choćby przez uznanie nieuchronnie języ-
kowego charakteru każdej teorii czy przez przekonanie, że teoria wy-
rastająca z praktyki może też zwrotnie stać się zasadą działania – ale
relacje między częściami nie są wertykalne i hierarchiczne (jak w nau-
ce paradygmatycznej), tylko horyzontalne i współrzędne (zgodnie
z podejściem kontrparadygmatycznym).
W części Antropologia słowa podejmuję najpierw niełatwe zada-
nie uchwycenia istoty słowa – rozumianego tu jako synonim języka
żywego, języka w działaniu – w perspektywie antropologicznej. Głów-
nym wsparciem w tym przedsięwzięciu jest dla mnie myśl Ludwiga
Wittgensteina i jego koncepcja „gier językowych”. Późna filozofia
21
Wprowadzenie
Wittgensteina ma zresztą ogólniejsze znaczenie dla ugruntowania
podstaw teoretycznych antropologii słowa – co staram się wydobyć
w oddzielnym tekście. Ta ugruntowana już postać antropologii słowa
pozwala na określenie jej specyfiki na mapie kierunków badania ję-
zyka jako zjawiska kulturowego – próbuję to zrobić w kolejnym szkicu,
zestawiając ją z antropologią lingwistyczną. Część tę kończy omówie-
nie jednej z konkretyzacji antropologii słowa – antropologii pisma i jej
dziedziny badań, znacznie powiększonej za sprawą proponowanego
przeze mnie rozszerzonego rozumienia pojęcia praktyk pisma.
Część następną, zawierającą diagnozę współczesnego stanu teorii
antropologicznej i moje własne propozycje w tej materii, rozpoczynam
od charakterystyki dorobku brytyjskiego antropologa, Victora Turnera,
którego droga ku antropologii doświadczenia, stanowiącej materiali-
zację jego idei „antropologii wyzwolonej”, w znacznej mierze antycy-
powała późniejsze losy dyscypliny, wyznaczone przez załamanie się jej
klasycznego modelu. Dalej przedstawiam własną diagnozę współcze-
snego jej stanu, określonego głównie przez krytykę przeprowadzoną
przez antropologów postmodernistycznych, a następnie wskazuję na
idee i koncepcje, które moim zdaniem mogą wyprowadzić antropolo-
gię ze spowodowanego przez nich impasu. Osobno prezentuję jedną
z takich koncepcji – antropologię praktyk kulturowych, która dostar-
czając nowych impulsów badaniom kultury, odpowiada jednocześnie
na wyzwania, jakie stwarza postparadygmatyczna kondycja nauki.
W ostatniej części książki powracam do myśli kulturalistycznej Floria-
na Znanieckiego, którą zajmowałem się przed laty, zwłaszcza w kon-
tekście historycznego doświadczenia kryzysu kultury. Obecnie wskazu-
ję na jej wciąż niewykorzystany potencjał, który współcześnie mógłby
zostać uruchomiony, i to w różnych sferach. Przede wszystkim kultura-
lizm, między innymi ze względu na swoją otwartość, nadawałby się do
tego, by stworzyć ramy teoretyczne dla antropologii kultury, cierpiącej
na niedostatek tego rodzaju oparcia. Możliwości zastosowania jednej
z konkretnych propozycji kulturalizmu, dotyczącej edukacji, przedsta-
wiam w tekście poświęconym antropologii szkoły. Dowodzę w nim, że
szkoła jest przede wszystkim „instytucją piśmienności”, co poważnie
ogranicza jej funkcje kulturowe i otwiera pole dla poszukiwania alter-
natywnych rozwiązań, wśród których wysunięty przez Znanieckiego
projekt kształcenia „człowieka przyszłości” wydaje się szczególnie
bliski wyzwaniom stojącym obecnie przed szkołą. Innym owocnym
22
Wprowadzenie
zastosowaniem idei kulturalizmu jest animacja kultury − uzasadniam to,
przedstawiając model działań animacyjnych Krzysztofa Czyżewskiego
i Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”. Temat ten rozwijam
w zamykającym tom, dwuczęściowym tekście, w którym omawiam
formułę animacji kultury wypracowaną w Instytucie Kultury Polskiej UW,
dowodząc, że nieodzownym dla niej wsparciem jest antropologia kul-
tury, co ustanawia sojusz „teorii praktyk” z „praktykowaniem teorii”.
Ta końcowa koda może nie powtarza, jak w muzyce, wcześniej-
szych wątków, ale zbiera je i otwiera na to, co powinno być zwieńcze-
niem i sprawdzianem każdej teorii, w tym zwłaszcza antropologicznej
teorii kultury – na działanie. W ten sposób złożona, wielowątkowa pro-
blematyka książki znajduje w epilogu ważne – choć nie jedyne – pole
integracji. Integracji kontrparadygmatycznej – horyzontalnej, współ-
rzędnej, nieredukcyjnej.
Rozważania prowadzone w tej książce mają swoje źródło w koncep-
cjach rozumienia i badania kultury ukształtowanych i praktykowanych
w moim macierzystym Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszaw-
skiego. Również początkowe wersje wielu zebranych w tomie szkiców
były tu dyskutowane – i to porządnie: wnikliwie i krytycznie. Wszyscy,
którzy przyczynili się – zdając sobie z tego sprawę lub nie – do krysta-
lizacji moich poglądów i formy ich wyrażenia, zasłużyli sobie na moją
wdzięczność. Szczególnie wiele zawdzięczam tym, którzy z pewnością
są świadomi swojego wkładu: Koleżankom i Kolegom będącym człon-
kami lub współpracownikami Zakładu Antropologii Słowa. Choć za fi-
nalną postać moich prac, rzecz jasna, sam już biorę odpowiedzialność.
Pobierz darmowy fragment (pdf)