Darmowy fragment publikacji:
1
3
* * *
Zawiadomienie o ślubie otrzymałam na trzy tygodnie przed wyzna-
czoną datą. To, że nie padłam bez czucia na kamienną posadzkę kawiarni,
w której wręczono mi białą kopertę, prawdopodobnie zawdzięczam opiece
opatrzności. Siedziałam nie wierząc własnym oczom, a w głowie tłukła
mi się jedna myśl: „Jak to?!”.
Wychyliłam, jeden po drugim, dwa kieliszki wiśniowego likieru.
Próbowałam zebrać myśli i znaleźć odpowiedź na wyczekujące spoj-
rzenie przyjaciółki, która z pewnością spodziewała się wybuchu euforii.
Z koślawym uśmiechem wydusiłam: „Jak miło”. Po chwili ulotniłam się,
tłumacząc niemożliwą do odwołania wizytą u ortopedy (eee... niespo-
dziewany nawrót płaskostopia!).
Jak to?! Co? Pobierają się? Dlaczego? Nieee!!!
Wracałam do domu zupełnie zdruzgotana. Po drodze wstąpiłam na
kufel piwa do otwartego jeszcze pubu. Było już późno i ostatnia para szy-
kowała się do wyjścia. Poprosiłam barmana o zimne pół litra i zasiadłam
przy barze. Wysoki młodzik z wąsikiem łypnął na mnie sennym okiem
i spojrzał pytająco na grubego faceta, który wynurzył się zza kontuaru.
– Nalej pani – przyzwolił facet, najwyraźniej właściciel, i wyciągnął
papierosy.
– Co? Kłopoty z mężczyzną? – zapytał uprzejmie, rozsiadając się obok
i przysuwając paczkę Marlboro.
5
Twierdząco kiwnęłam głową i cichutko westchnęłam. Pomyślałam, że
najchętniej wtuliłabym czerwony nos w jego tłuste ramię i rozpłakała się
jak mała skrzywdzona dziewczynka. Bo że zostałam skrzywdzona, nie
ulegało wątpliwości. Szef znowu odmówił mi podwyżki, w domu nikt nie
czekał z kolacją, a kolejna przyjaciółka właśnie oznajmiła, że wychodzi za
mąż. Na szczęście facet nie wnikał w szczegóły. Byłoby wielce kłopotliwe
przyznać, że mój problem z mężczyzną, to jego brak.
Moim jedynym oparciem jest kot. Wierzę w jego przywiązanie, mimo
że sąsiadka z dołu uznaje zwierzęta za bezmyślne automaty i za każdym
razem, kiedy spotykamy się na klatce, gorąco przekonuje mnie do swego
zdania. Twierdzi, że traktowanie zwierząt jak istot równych sobie, z uczu-
ciowym zaangażowaniem i poświęceniem, wprowadza zaburzenia w życiu
społecznym i jest moralnie niebezpieczne. Kot najwyraźniej odczuwa jej
niechęć i nieco się stresuje, bo rzeczywiście w jej obecności zachowuje
się jak maszyna. Tępo gapi się w ścianę, a na głupie „psik” podwija ogon
i czmycha między nogami jak ostatnia sierota. Tłumaczę babie, że w domu
wykazuje znacznie wyższy poziom inteligencji, że reaguje na swoje imię
i razem ze mną ogląda telewizję, ale ta śmieje się pod nosem i powtarza
swoje. Mimo wszystko jego łaszenie się odczytuję jako wyraz głębokich
uczuć. Może zwierzęta nie myślą, ale na pewno czują, kurka wodna!
Jednak tym razem straciłam nadzieję, że Filkowi uda się ukoić moją
samotność. Ostatnimi czasy rzadko go widuję, często wychodzi z domu
i wraca późną nocą. Nie rozumiałam, co mają znaczyć te nocne wypady,
dopóki nie przyłapałam go na schadzce z rudowłosą pięknością. Wpraw-
dzie owej piękności brakowało połowy sierści i gapiła się na Filka z pozycji
wielbłądziej, wyglądając jak kłębek kolczastego drutu, zdawałam sobie
jednak sprawę, że dla niego, kierującego się kocią logiką i specyfi cznym
poczuciem estetyki, może stanowić apetyczny kąsek.
Cieszę się, że dobrze mu się wiedzie, ale...
Dlaczego ja jedna spędzam wieczory przed telewizorem?! Wzdry-
gałam się na myśl o pustym mieszkaniu pełnym kaset wideo (fi lmy
o miłości).
6
Dlaczego wszystkim się układa, wszyscy kogoś mają, pobierają się
i rodzą dzieci? Dlaczego los mi oszczędza męskich skarpetek i mokrych
pieluch?
Postanowiłam wyjść za mąż.
* * *
Od słów do czynów niedaleka droga, jak mawiała moja babcia
(à propos, wyszła za mąż w szesnastej wiośnie), tak więc już następnego
wieczora udałam się do agencji matrymonialnej znajdującej się tuż za
rogiem. Sympatyczna tłusta pani o falującym biuście i blond lokach
zaprosiła mnie do małego pokoiku, podała kubek z herbatą i posadziła
przed ekranem telewizora. W rękę włożyła pilot od wideo i nacisnęła
start.
Zostałam sama. Wcisnęłam się głęboko w fotel i siorbiąc gorącą herba-
tę patrzyłam w ekran, w połowie wypełniony olbrzymią sofą obitą imitacją
skóry węża. Na sofi e pojawiali się kolejni panowie, reprezentanci różnego
typu urody i sposobu bycia. Wysocy i niscy, blondyni i bruneci, łysi,
z przedziałkiem i bez, grubi i chudzi, sympatyczni lub odpychający, ale
wszyscy, bez wyjątku, wpatrujący się w oko kamery z taką intensywnoś-
cią, że zrobiło mi się nieswojo. Obserwując pojawiających się mężczyzn,
z napięciem czekałam na wymarzony obraz...
...delikatnym drżeniem rozbrzmią fl et i skrzypce i zjawi się On, ocean
mądrości i wyżyna ducha. Szepnie płomiennie, wyciągając dłoń: „Chodź,
moja miła, chodź, na ciebie czekam, ciebie szukam, chodź...”
...plum, plum (skrzypce) plam, plam (fl et) plum, plum... plam, plam...
plum, plum... plam...
– Lubię dziewczyny bez kompleksów, facet jak ja potrzebuje odpowied-
niej partnerki. Żyję szybko i dziewczyna musi być taka sama, ostra i pewna
siebie. No i musi lubić się bawić. Mam nadzieję, że u pani Helenki znajdę
moją lady – wypomadowany koleś puścił oko. – Do tej pory spotykałem
7
tylko różowe króliczki, wprawdzie słodkie, ale... sorry... nudne i straszne
beksy. To nie to. Szukam wysokiej brunetki, najlepiej... yhm... – wykonał
ruch na wysokości torsu i zaśmiał się z przekąsem: – Co się będę patycz-
kował, powiem wprost: mam forsę, nie będzie ci ze mną źle...
Spojrzał poza obiektyw i ściągnął brwi.
– ... aha, mój numer to dwadzieścia trzy dziesięć. No to pa, żabo,
Przystojniaczek podniósł się z gracją, błysnął białymi zębami i znikł
odezwij się.
z pola widzenia.
Przez kilka sekund ekran pokazywał pustą sofę, zaraz jednak nastąpiło
krótkie cięcie i już po chwili siedział na niej niewysoki, bardzo szczupły
okularnik z opadającą na czoło przydługą grzywką.
– Ja... uprawiam tai chi i ten... lubię japońskie komiksy... yyy... co by
tu jeszcze... – drżącą ręką poprawił okulary. – ... Chciałbym... eee... jadę
nad morze i... i ten... jadę nad morze... – ruchem głowy odrzucił do tyłu
opadające na oczy włosy. Spojrzał w głąb pomieszczenia. – Co...?
Usłyszałam czyjś stłumiony szept. Nerwus słuchał, poprawiając krawat
i kiwając głową.
nie.
– ... ten... chciałbym na molo zostać z tobą solo! – wypalił niepew-
Jąkając się dodał jeszcze kilka rymów.
– Numer dwadzieścia trzy jedenaście – powiedział bez przekonania,
podniósł się zrezygnowany i wyszedł.
Po ekranie przesuwali się kolejni panowie, prezentując cały wa-
chlarz niewerbalnych motywów, zdaje się z jakiegoś tańca godowego.
Raczyli mnie nim wszyscy bez wyjątku: mówili półgłosem albo szepta-
li, głaskali się po brodzie, po brzuchu, po udach, rozluźniali krawaty,
zakładali ręce na kark i odchylali się zrelaksowani albo dla odmiany
przysuwali się na brzeg siedzenia i znacząco patrzyli mi w oczy.
Zerkali spod przymrużonych powiek, jak twardzi faceci z reklam pa-
pierosów, pokazywali muskuły i zapewniali o iskrzącej namiętności.
Po godzinnym seansie, zmęczona i zniechęcona, włączyłam pauzę
8
i dopiłam zimną herbatę. Czułam wyraźnie, że w tej jaskini miłości
nie trafi mnie grot Amora.
Podróż po męskim świecie zalotnych wąsików, bicepsów i fantazji
seksualnych nie przyniosła mi upragnionego celu, za to nieoczekiwanie
uspokoiła i wprawiła w całkiem dobry nastrój. Jestem sama, bo posiada-
nie faceta, który męskość skoncentrował w kwadratowej szczęce, to gra
niewarta świeczki. Wyszłam, na nowo przekonana o słuszności przejścia
przez życie w pojedynkę.
Na wszelki wypadek, gdyby jednak trafi ł się cudem zachowany egzem-
plarz Prawdziwego Mężczyzny, zostawiłam swoje zdjęcie i numer telefonu
z hasłem: „Tylko poważne propozycje”. Pisząc krótką i konkretną ofertę,
wiedziałam, że muszę sprawę stawiać jasno. Żadne „szaleństwo ciał przy
szumie fal”, jak chciał chudy liliput w okularach, nie wchodziło w grę. Ja
szukam głębi. I miłości.
Kupiłam w delikatesach pudełko lodów owocowych i mleko dla Filcia
i wesoło ruszyłam do domu.
– Aaaaaaa!!!
Taki dźwięk wydałam z siebie, gdy przekroczyłam próg mieszkania.
Rzuciłam lody i mleko i runęłam na podłogę. W drzwiach prowadzących
do kuchni leżał Filek. Nie byłoby w tym nic dziwnego i uznałabym, że śpi,
gdyby nie leżał w niezwykłej dla niego pozycji: na grzbiecie, z przekręconą
na bok główką i rozrzuconymi kończynami. Mam duże doświadczenie
w obcowaniu z kotami i nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Filcio
dyszał.
„Otruty” – pomyślałam.
Nie zastanawiając się, kto i dlaczego targnął się na życie kota (sąsiad-
ka?), złapałam go na ręce i wybiegłam z domu. Pędząc w dół, myślałam
tylko o jednym: ratować Filka przed niechybną śmiercią. Jednak w okoli-
cach parteru uświadomiłam sobie, że biegnę zupełnie bez celu, byle niżej,
jak gdyby niżej znaczyło zdrowiej. Zatrzymałam się. Z bijącym sercem
próbowałam zebrać myśli. Książka telefoniczna! Weterynarz!
9
Powoli wracałam do równowagi. Nie chcąc targać kota z powrotem
na górę, wybiegłam przed blok i ułożyłam miękkie ciałko na trawniku.
Pędem ruszyłam do domu. Kiedy dotarłam do mieszkania, okazało się, że
musiałam doznać niezłego wstrząsu, bo drzwi wejściowe stały otworem.
Chwyciłam książkę. Przerzucając strony i jadąc palcem po kartkach,
szukałam hasła „lecznice”. I wtedy mnie zmroziło – mój palec zwolnił
i wreszcie zatrzymał się, gdy dotarło do mnie, co zrobiłam. Zupełnie za-
pomniałam, że przez nasze podwórko kilka razy dziennie przetacza się
sfora bezdomnych psów. Gapiąc się tępo na numer Centrum Chirurgii
Plastycznej, ujrzałam scenę, której byłam bezsprzeczną autorką. Kłębo-
wisko ciał, jazgot i fruwające pirze. Filuś!!!
Przerażona, nie mogąc uwierzyć we własną bezmyślność, puściłam się
w dół. Wypadłam z klatki i stanęłam w drzwiach, opierając się o futrynę,
charcząc i dysząc jak topielec cudem uratowany z odmętów. Filka na trawni-
ku nie było. Spodziewając się, że za chwilę ujrzę krwawy kotlet, jaki pozostał
po moim kocie, chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. Jakież było moje
zdziwienie i radość, gdy okazało się, że Filuś, cały i zdrowy, siedzi na ławce
i z napięciem w oczach obserwuje skaczące po chodniku wróble. Chciałam
go chwycić w ramiona i uścisnąć z radości, ale Filek najwyraźniej nie podzie-
lał mego entuzjazmu. Spojrzał na mnie błędnym okiem, zeskoczył z ławki
i z wyprężonym ogonem ruszył przed siebie.
– Filuś, Filutek, chodź do mamusi! – zawołałam wzruszona.
Filek znikł za drzewem.
– Filuniu, kotku, co ty? – jęknęłam, dźgnięta prosto w serce.
Żadnej reakcji. Zdębiałam. W jednej chwili bezbrzeżną tkliwość
wyparła nagła wściekłość. Takie lekceważenie ludzkich uczuć, nerwów
i poświęcenia?! Co to ma być?!
– Filek!!! – ryknęłam – Do domu!
Nic.
Usiadłam na krawężniku i rozpłakałam się fontanną łez.
10
Pobierz darmowy fragment (pdf)