Odwaga czy kompletne szaleństwo?
Pasjonująca historia podjęcia jednego z ostatnich wielkich wyzwań himalaizmu. W lipcu 2012 roku sześcioosobowy zespół wyruszył, by przejść trzynastokilometrową grań Mazeno na Nanga Parbat.
W trakcie wyprawy zrezygnowały cztery osoby. Pozostało dwóch pięćdziesięciokilkuletnich śmiałków: Sandy Allan i Rick Allen.
Osiemnaście dni w drodze, w większości powyżej 7000 metrów, pod koniec prawie bez jedzenia, ostatnie pięć dni bez picia. Wyprawa zakończyła się sukcesem.
Mężczyźni jako jedyni przeszli tę drogę i zdobyli Nanga Parbat — górę, która niejednemu przyniosła śmierć...
Ocalili życie, zyskali sławę, ale wiele poświęcili. Co sprawiło, że podjęli to ryzyko? Jak udało się im dokonać tego, czego nie udało się dokonać wcześniej innym, młodym, utalentowanym alpinistom? Kim stali się po powrocie?
Dzięki książce Sandy’ego Allana poznasz kulisy wspinaczki na szczyt marzeń. To lekcja sztuki przetrwania, również tego wewnętrznego. To zapis doświadczenia, w którym pokora zderza się z ponadludzką siłą. Autor opowiada o przeżyciach niemieszczących się w granicach zdrowego rozsądku. Ale mówi także o zwykłym zwątpieniu, które czasem może wydawać się nie do pokonania...
To pełna emocji historia o górach, marzeniach, walce oraz konfrontacji ze sobą.
Zobacz, jak niemożliwe stało się możliwe.
Sandy Allan urodził się i wychował w Szkocji, w Highlands, w wiosce Dalwhinnie. Wspinaczką zainteresował się już jako nastolatek. W latach 80. i 90. XX wieku przetarł w Szkocji wiele nowych, trudnych zimowych i mikstowych dróg wspinaczkowych. Do tej pory jest aktywnym wspinaczem oraz przewodnikiem IFMGA (UIAGM), który zdobywał z klientami najwyższe szczyty naszego globu m.in.: Mount Everest, Czo Oju i Nanga Parbat. Brał również udział w wielu wyprawach: na Muztagh Tower, Lhotse West czy Pumori, gdzie na południowej ścianie pokonał drogę Scottish Direct. W 2012 roku w ciągu osiemnastu dni razem z partnerem Rickiem Allenem dokonał pierwszego przejścia w stylu alpejskim grani Mazeno, która jest jednym z najbardziej pożądanych, dziewiczych miejsc wspinaczkowych w Himalajach. Za ten wyczyn obaj otrzymali w 2013 roku Złote Czekany.
Darmowy fragment publikacji:
Tytuł oryginału: In Some Lost Place: The First Ascent of Nanga Parbat
Tłumaczenie: Krzysztof Krzyżanowski
ISBN: 978-83-283-2953-9
Copyright © Sandy Allan 2015
This Work was originally published in 2015 by Vertebrate Publishing, an imprint of
Vertebrate Graphics Ltd, Crescent House, 228 Psalter Lane, Sheffield, S11 8UT, UK,
under the title In Some Lost Place by Sandy Allan
Cover photo: Lhakpa Nuru Sherpa and Lakpa Zarok Sherpa break trail towards the Mazeno
Gap.
Photo: Lhakpa Rangdu Sherpa.
All other photographs as credited. Part 1, Part 2 and Part 3 opening photographs by Lhakpa
Rangdu Sherpa, Cathy O’Dowd and Sandy Allan.
Map illustration copyright © Simon Norris 2015.
Polish edition copyright © 2017 by Helion SA
All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu
niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą
kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym,
magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź
towarowymi ich właścicieli.
Autor oraz Wydawnictwo HELION dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce
informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za
ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub
autorskich. Autor oraz Wydawnictwo HELION nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności
za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.
Wydawnictwo HELION
ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: redakcja@bezdroza.pl
WWW: http://bezdroza.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
http://bezdroza.pl/user/opinie/benadr
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Printed in Poland.
• Kup książkę
• Poleć książkę
• Oceń książkę
• Księgarnia internetowa
• Lubię to! » Nasza społeczność
SPIS TREŚCI
Prolog...................................................................................................................7
Część 1. MAGICZNY AUTOBUS
01. Duch współpracy................................................................................... 17
02. Mentorzy................................................................................................... 43
03. Droga pod Nanga Parbat.................................................................... 65
Część 2. MAZENO
04. Punkt bez powrotu ............................................................................... 91
05. Uwaga na przepaść.............................................................................115
06. Rozstanie ................................................................................................139
07. Dalsza wspinaczka...............................................................................155
Część 3. SZCZYT
08. W jakimś zagubionym miejscu.......................................................175
09. Na krawędzi śmierci............................................................................195
10. Zejście......................................................................................................215
11. Powrót .....................................................................................................231
Podziękowania ............................................................................................245
Poleć książkęKup książkęPoleć książkęKup książkęPROLOG
Zawodzący wiatr zaatakował z ogromną siłą, dociskając mój kombi-
nezon puchowy do ciała i zacinając po twarzy śnieżnym pyłem,
który wbijał się jak igły w każdy skrawek odsłoniętej skóry. Stru-
mień światła mojej czołówki przecinał czarną, przeraźliwie zimną
noc niczym jasny promień. Przez gogle, które ograniczały moje
pole widzenia i zniekształcały obraz, widziałem rozciągającą się
pode mną ogromną ścianę Rupal — najwyższe górskie urwisko
na świecie. Byłem tylko kropką, która razem z pięcioma innymi
punkcikami trawersowała nad groźną przepaścią.
Wbijałem przednie zęby raków w lód tak precyzyjnie, jak tylko
się dało, i ostrożnie balansowałem na skalnych półkach. Klinowa-
łem łapawice w pokrytych śniegiem szczelinach w skale lub wpy-
chałem w węższe rysy ostrze czekana, a następnie ciągnąłem jego
stylisko w bok, żeby zapewnić sobie punkt podparcia. Czasem za-
haczałem ostrze o jakiś występ skalny, a metal zgrzytał o kamień,
wydając dźwięki ilustrujące naszą determinację.
Pomimo dużej wysokości i niesprzyjającego wiatru poruszali-
śmy się całkiem sprawnie i przez cały czas robiliśmy postępy, jak
przystało na zespół zjednoczony wokół wspólnej idei. Opuścili-
śmy namioty o pierwszej nad ranem, a teraz rysujące się na hory-
zoncie szczyty zaczęły się odcinać na tle coraz jaśniejszego nieba.
W tym momencie napotkaliśmy pierwszą poważną przeszkodę na
naszej drodze prowadzącej na wierzchołek Nanga Parbat.
Poleć książkęKup książkęNA DRODZE BEZ POWROTU
Otaczające nas wysokie szczyty zostały oświetlone przez pierwsze
promienie słońca. Ponad nami w polu widzenia pojawiła się surowa
linia szokująco stromej i długiej grani. Nie było tam nic monotonne-
go lub łatwego — mieliśmy przed sobą wyłącznie nieprzerwaną,
techniczną wspinaczkę na ogromnej wysokości, urozmaiconą
dwiema stromymi ścianami poprzedzielanymi półkami i rampami
śnieżnymi o nieco mniejszym nachyleniu. Gigantyczny wierzcho-
łek górował nad naszymi ambicjami, dominował nad nami, wy-
stawiał na próbę naszą pewność siebie i podkopywał nasze nadzieje.
Nadal mieliśmy przed sobą kawał drogi.
Para wspinaczy z naszej grupy, Cathy O’Dowd i Lhakpa Nuru,
zawróciła pozbawiona wiary we własne siły, przyznając się do wy-
czerpania i akceptując porażkę. Informując o swojej decyzji, oka-
zali beznamiętne zdecydowanie — ich nieugiętość zrobiła na mnie
wrażenie, a gdy zaczęli zmierzać z powrotem do obozu, życzyłem im
powodzenia. Przez chwilę obserwowałem, jak schodzili, i uświa-
domiłem sobie, jak daleko razem zaszliśmy.
Cathy i Nuru skierowali się w dół, mając przed sobą pozornie
niekończący się cel, z którym postanowiliśmy się zmierzyć: grań
Mazeno. Wydawało się, że ciągnie się ona w nieskończoność, two-
rząc na dystansie dziesięciu kilometrów osiem samodzielnych wierz-
chołków liczących powyżej siedmiu tysięcy metrów każdy. To naj-
dłuższa pokonana przez człowieka himalajska grań znajdująca się na
takiej wysokości. Nasza szóstka spędziła razem dziewięć dni, cier-
pliwie pokonując kolejne metry, przeczekując złą pogodę, walcząc
z głębokim śniegiem i ostatecznie docierając do szczerby Mazeno —
obniżenia w grani, z którego miał się rozpocząć atak szczytowy. To
oznaczało, że średnio posuwaliśmy się do przodu jeden kilometr
dziennie. Wyczerpujący atak szczytowy wymagał pokonania dy-
stansu trzech kilometrów i tysiąca trzystu metrów przewyższenia.
Pozostała czwórka nadal zmierzała do góry — tworzyliśmy
dwa dwójkowe zespoły, które chciały kontynuować podjętą próbę
i przejść tę majestatyczną, niepokonaną dotychczas grań ciągnącą
8
Poleć książkęKup książkęPROLOG
się wśród przestworzy. Byłem związany liną z moim wieloletnim
partnerem wspinaczkowym, Rickiem Allenem. Przeżyliśmy razem
mnóstwo przygód, mieliśmy też okazję zdobyć wspólnie wierzcho-
łek Nanga Parbat, a każdy z nas miał spore doświadczenie. Ktoś
mógłby zapytać, co my tam właściwie robiliśmy — dlaczego dwaj
faceci w średnim wieku, obaj dobrze po pięćdziesiątce, mierzyli
się z nieprzyjazną pogodą i zmuszali swoje ciała do maksymalne-
go wysiłku, podczas gdy większość naszych rówieśników cieszyła
się urokami emerytury?
Nasi przyjaciele, Szerpowie Zarok i Rangdu, obrali równoległą
linię biegnącą przez trudny, śnieżno-skalny teren, a potem, w czę-
ściowo zorganizowany sposób, zaczęliśmy wspólnie pokonywać
stromą, kruchą ścianę skalną, starając się unikać kamieni, które
spadały od czasu do czasu niczym szrapnele. Strącone kawałki skały
uderzały o ścianę i odbijały się, obierając nowe trajektorie i prze-
cinając ze świstem powietrze. Kontynuowaliśmy naszą wspinacz-
kę w kierunku Przełączki Merkla i kolejnej skalnej ściany prowa-
dzącej w kierunku południowego wierzchołka Nanga Parbat.
Powoli, bardzo powoli w rzedniejącym powietrzu zaczynało do
nas docierać, że nie wystarczy nam czasu na pokonanie tej prze-
szkody i dalszą wspinaczkę śnieżnymi kuluarami wyprowadzają-
cymi na dziewiąty co do wysokości wierzchołek na Ziemi. W obli-
czu rosnącego przygnębienia i wyczerpania nie mieliśmy innego
wyjścia, jak zawrócić. Teraz to my musieliśmy się zmierzyć z po-
rażką. Dotarliśmy prawie do granicy ośmiu tysięcy metrów, ale
było zbyt późno, za zimno, a my byliśmy za bardzo zmęczeni, że-
by podążać do góry.
Stanęliśmy w bezruchu, żeby dokonać trzeźwej oceny sytuacji.
Nasza rozmowa była krótka i przyjacielska, chociaż gdzieś w głębi
ducha czułem pewne niezadowolenie — dwóch z nas miało
ochotę wspinać się dalej, dwóch chciało zawrócić. Wszyscy do-
skonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że gdy zapadnie zmrok,
będziemy wyczerpani i znajdziemy się w pułapce powyżej ośmiu
9
Poleć książkęKup książkęNA DRODZE BEZ POWROTU
tysięcy metrów, bez maszynki gazowej, prowiantu i schronienia
— w takiej sytuacji zwyciężył zdrowy rozsądek i wspólny instynkt
przetrwania. Zarok i Rangdu stwierdzili, że mają dosyć. Chcieli
schodzić i nie mieli już zamiaru podejmować kolejnej próby wej-
ścia na szczyt.
Razem z Rickiem ciągnęliśmy naszą naradę. Nie dysponowali-
śmy żadnym genialnym planem. Chociaż chcieliśmy kontynuować
wspinaczkę i ta wizja nas nęciła, nie mieliśmy zamiaru oddać za
nią życia. Gdy jako kierownik ekspedycji usłyszałem to, co po-
wiedzieli dwaj Szerpowie, po prostu przyznałem, że najlepszym
rozwiązaniem będzie prawdopodobnie ruszyć w dół, wycofać się
jako zespół i zobaczyć, co przyniesie przyszłość. Zawróciliśmy
przybici, ale mieliśmy świadomość tego, że przynajmniej próbo-
waliśmy dotrzeć na szczyt. Powrót do miejsca naszego ostatniego
biwaku wcale nie zapowiadał się bezproblemowo.
Dla oszczędzenia czasu zaproponowałem skrót — trawers ła-
twej, śnieżnej rampy aż do niewielkiego obniżenia terenu, gdzie
zaczynała się niewyraźna, wąska półka przecinająca pokonaną przez
nas wcześniej ścianę. Poniżej niej i ponad nią rozciągał się stromy,
skalisty teren. Ruszyłem w dół, zaczepiając ostrze czekana o występy
skalne i wbijając zęby raków w pokrytą śniegiem, kruchą skałę.
Reszta ruszyła niepewnie w moje ślady, zastanawiając się, czy obra-
na przeze mnie droga stanie się dalej łatwiejsza, czy trudniejsza.
Półka miała swoją kontynuację. Pokonując niewielki, ale wy-
magający przewieszony uskok, umieściłem nad sobą ostrze czekana,
po czym przekręciłem stylisko w bok, mocno je trzymając. Opu-
ściłem ciało, próbując oprzeć przednie zęby raków na niewielkim
występie skalnym, w czym skutecznie przeszkadzały mi niezgrab-
ne wysokogórskie buty. Miałem nadzieję, że gdy znajdę oparcie
na nogę i zdołam przenieść na nią ciężar ciała, dam radę zejść na
nieco większy stopień, ale przekręcony w bok czekan wyskoczył
ze szczeliny, a ja spadłem w dół, rozdzierając spodnie puchowe
o występ skalny. Chmura kaczego puchu najwyższej jakości wzbiła
10
Poleć książkęKup książkęPROLOG
się w powietrze, a ja zmagając się z niedotlenieniem i łapiąc z tru-
dem powietrze, zakrztusiłem się pierzem.
Dławiąc się, wyplułem puch z zaschniętych ust. Moje nogi obija-
ły się o skałę, gdy Rick zablokował łączącą nas linę, ratując mnie
w ten sposób przed upadkiem. Gdy odzyskałem panowanie nad
sobą i zacząłem bardziej regularnie oddychać, poprowadziłem dal-
szą część trawersu w dół pod kątem trzydziestu pięciu stopni, za-
rzucając linę za wystające formacje skalne. Gdybym zaliczył kolejny
upadek, lina mogłaby się o którąś zaczepić, co uniemożliwiłoby
mi dalsze osuwanie się i sprawiłoby, że nie pociągnąłbym partne-
ra w dół. Wspinaczka była wyczerpująca, a gdy odgarniałem ze
skały świeży śnieg, szukając szczelin, w których mógłbym umie-
ścić ostrze czekana, moje zmęczone ciało zaczynało się poddawać
towarzyszącemu mi napięciu. Wspinaliśmy się bez przerwy od
czternastu godzin; to był jedenasty kolejny dzień, a dziesięć z tych
dni spędziliśmy na wysokości mniej więcej siedmiu tysięcy me-
trów nad poziomem morza.
Za niełatwą skalną półką czekała nas stroma, ale niezbyt pro-
blematyczna śnieżna rampa. Odnosiłem wrażenie, że trawersu-
jemy godzinami. Związaliśmy nasze liny razem i dwa zjazdy po-
zwoliły nam dotrzeć do kolejnego pasa skał — wydawało się, że
łatwa śnieżna rampa doprowadzi nas stąd do miejsca naszego bi-
waku. Zatrzymaliśmy się, wykopaliśmy w śniegu niewielkie półki
i zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek, wypijając resztki wody
z naszych butelek. Byliśmy wykończeni i całkowicie pozbawieni
energii, a ja nie miałem najmniejszej ochoty na dalsze prowadze-
nie. Podzieliliśmy się resztkami suchego prowiantu i staraliśmy
się trochę odprężyć.
Rozmawialiśmy i żartowaliśmy, co dało nam trochę pewności
siebie, postanowiliśmy więc ruszyć w dalszą drogę. Teraz to Zarok
miał iść jako pierwszy — ruszył przed siebie. Gdy zrobił krok w głę-
bokim śniegu, zobaczyłem, że zahaczył rakiem o drugi but. Potknął
11
Poleć książkęKup książkęNA DRODZE BEZ POWROTU
się i upadł na strome śnieżne zbocze. Pomiędzy nim a Rangdu leżało
na śniegu trochę luźnej liny — Zarok obsuwał się z coraz większą
prędkością.
Zobaczyłem, że Rangdu zaparł się nogami i wbił czekan w śnieg,
przygotowany na pociągnięcie. Chwilę później luźne zwoje się skoń-
czyły, lina się napięła, a Rangdu spróbował utrzymać szarpnięcie
tylko po to, żeby zostać wyrwanym i wylecieć w powietrze niczym
korek z butelki szampana.
Rangdu jechał w dół zbocza i wyprzedził Zaroka. Obaj męż-
czyźni zsuwali się głowami w dół, bez kontroli. Gdy pędzili w dół
stoku, Zarok ponownie wyprzedził partnera, zupełnie jakby to był
jakiś wyścig. Pod nimi znajdowały się strome, mocno powykrzywia-
ne seraki i lodospady ściany Diamir. Obaj Szerpowie niczym torpe-
dy zmierzali zabójczym kursem w kierunku krawędzi szerokiego
uskoku lodowego poniżej. Wiedzieliśmy, że jeżeli osuną się jeszcze
trochę, wystrzelą w przestrzeń i polecą w kierunku znajdującego się
kilka tysięcy metrów niżej dna doliny. Nie mieliby żadnych szans,
by przeżyć. Wszystko, co mogliśmy zrobić z Rickiem, to obserwo-
wać z przerażeniem rozgrywający się na naszych oczach dramat.
12
Poleć książkęKup książkę
Pobierz darmowy fragment (pdf)