Darmowy fragment publikacji:
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
1
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
wal sadow
Noc żywych awatarów
[For Steve J.]
Wersja 1.7
2
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
Wersja 1.7
Skrócona wersja opowiadania ukazała się w antologii
„Halloween po polsku”
Redakcja i korekta: Roman Pawlak
Okładka: Spunfunkster (Creative Commons)
Copyright by referia.pl
ISBN: 978-83-7794-033-4
Warszawa, 22 września 2011
3
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
„Siedzi baba na cmentarzu,
trzyma nogi w kałamarzu.
przyszedł duch,
babę buch!
baba spadła,
ducha zjadła.”
/folklor szkolny/
4
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
Kolender podciągnął rolety w oknie i zbliżył twarz do zimnej szyby, któ-
ra oddzielała go od ciemności. W szkle, tuż przed nim, dojrzał swój por-
tret, utworzony przez refleksy światła, uwięzione pomiędzy nocą i ciepłem
domu. Spojrzał w rozgwieżdżone niebo, jakby sprawdzał, czy u góry
wszystko jest na swoim miejscu. Widok był niewyraźny. Przyłożył więc
dłoń do czoła, aby osłonić oczy od sztucznego światła lamp ulicznych.
Na tle granatowej otchłani dojrzał Wielki Wóz. Spokojnie przeniósł więc
wzrok na wschodnią stronę nieba. Nadciągała stamtąd czarna płachta
chmur, zakrywając z wolna żółte iskierki gwiazd i posrebrzaną tarczę księ-
życa, wlokąc ze sobą ziąb i zgniłe jesienne szarugi.
Kolender był już po kolacji. Przeciągnął się leniwie, jak stary znużony
kot, i ziewnął, wydając błogi pomruk zadowolenia. Za chwilę zamierzał
zniknąć w ciepłej pościeli. Zapaść się aż do następnego poranka w rozko-
sze niebytu. Jednak, gdy opuścił wzrok ku ziemi, w kierunku cmentarza,
jego senny nastrój prysł. Cofnął się od szyby, a potem twarz mu stężała,
jakby coś nieoczekiwanego zakłóciło obraz wilgotnego mroku.
- Zamknijcie okna i drzwi! - wrzasnął na całe gardło do żony i córki, któ-
5
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
re powinny być teraz w kuchni, piętro niżej.
Zwykle o tej porze roku, wieczorami, okolica zamierała w ciemnościach.
Oświetlana była tylko stalowa brama cmentarna, osadzona na grubych
betonowych kolumnach, wokół których wiły się gęste ciemnozielone wi-
norośle, otoczone latającymi cieniami nocnych motyli. Jak zawsze pod ko-
niec października, na niektórych grobach paliły się już świeczki, wyrywa-
jąc z mroku migoczące kręgi światła, zdradzającego zarysy nagrobków.
Żona, Dora Kolender, zapewne sprzątała mieszkanie. Lubiła to bardziej
niż pracę w rodzinnym zakładzie. Stać ją było na sprzątaczki, ale porząd-
kowanie, mycie, zamiatanie, sterylizowanie wypędzało z niej stres i tok-
syczne myśli. Zawsze wieczorem musiała przelecieć kuchnię odkurza-
czem, zmiotką albo mopem, a potem jeszcze mocnym płynem odkażają-
cym. Dopiero po tych rytuałach odzyskiwała wiarę w siebie, mogła spo-
kojnie ułożyć głowę w puchu poduszki, obok męża, i zatonąć razem z nim
w ciepłej otchłani snu; na całą noc. Bez sprzątania by nie zasnęła.
6
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
Kolender, poruszając nerwowo mięśniami szczęk, oczekiwał w milcze-
niu na odzew z dołu. Ale nikt nie dawał znaków życia. Włożył więc w po-
śpiechu spodnie. Dopinając po drodze guziki i pasek, ruszył szerokimi, ka-
miennymi schodami w dół.
Na półpiętrze natknął się na córkę, która wyszła z pokoju babci.
- Tato, w szkole wołali dzisiaj na mnie „córka grabarza”! Dlaczego? Prze-
cież ty jesteś programistą?
- Nie przejmuj się tym. Mamy największy w kraju zakład pogrzebowy.
Zazdroszczą ci... bo jesteśmy bogaci. Twój ojciec nie jest grabarzem! I nig-
dy nim nie był! Nie zwracaj w ogóle uwagi na to, co mówią... to głupcy!
Przycisnął ją czule. Była zziębnięta, pewnie uchyliła okno u babci. Zdjął
jej dziewczęcy, czerwony berecik. Pocałował w czoło. A potem chwycił ją
czule za ramiona i patrząc w oczy, powiedział, że zaraz po Święcie Zmar-
łych kupi jej nowego Maca, aż wszyscy w szkole spuchną z zazdrości.
- Muszę teraz załatwić coś pilnego, kochanie! - rzucił. - Później poroz-
mawiamy.
Biegnąc po śliskich stopniach, z oburzeniem kiwał głową i powtarzał
7
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
pod nosem: „córka grabarza, córka grabarza”.
Żony w kuchni nie było. Wyciągnął z szafki pilota od bramy cmentarnej.
Już miał wyjść na taras, aby zamknąć zdalnie cmentarną bramę, gdy jego
uwagę przykuł ślad krwi na podłodze. Sznureczek dużych czerwonych
kropelek na szafirowej podłodze prowadził do wyjścia. Dzisiaj już od rana
narastały w nim złe przeczucia. Z salonu, który przylegał do kuchni, dobie-
gały jakieś stłumione głosy i szmery. Zaniepokojony, podszedł na palcach
pod same drzwi. Zawahał się. Nasłuchiwał w skupieniu, a potem pchnął je
gwałtownie. Błyskawicznie zlustrował wnętrze. Żona leżała na tapczanie.
Na wznak. Z torebką lodu na twarzy. Podbiegł do niej.
- Nic się nie stało, kochanie, uderzyłam się, lekko, to z nosa... już prze-
chodzi – wyjaśniła.
Odetchnął z ulgą. Coś jednak nie dawało mu spokoju, bo uderzając ner-
wowo palcami w dolną wargę, zapytał:
- Dora, dlaczego otworzyłaś bramę?! Mówiłem ci tyle razy, żebyś zamy-
8
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
kała... bo mogą wyjść!
- Zamknęłam! Może sama się otworzyła? - wybełkotała spod kostek
lodu.
Kolender zbliżył się do okna. Wycelował pilota w kierunku ledwo wi-
docznego, otoczonego murem cmentarza. Wcisnął kciukiem funkcję „Za-
mknij”. Brama nie drgnęła. Wściekły, potrząsnął pilotem. Cmentarz pozo-
stał rozwarty na oścież.
- Pilot zepsuty! Jeszcze tego brakowało... muszę teraz tam iść i za-
mknąć bramę ręcznie! – psioczył. - W nocy! W taką pogodę! Co za los!
Na dworze rozległo się nagle gardłowe warczenie jego rottweilera. Po-
tem krótka cisza. I wybuch ostrego ujadania, jakby za moment miał kogoś
zagryźć. Po chwili dołączył żałosny skowyt drugiego psa... przeszedł szyb-
ko w cichnące rzężenie. Kolender zamarł w bezruchu pośrodku pokoju.
Takie odgłosy ścinają krew w żyłach każdego właściciela samotnej willi.
Odrzucił pilota na stół i popędził na podwórko. Pierwszy pies, przywiąza-
ny łańcuchem do ściany domu, obnażył kły, toczył pianę z pyska i rwał się
9
NOC ŻYWYCH AWATARÓW
w kierunku mokrych krzaków zarastających ogród. Nie widać było jednak
drugiego psa, który wiązany był z przeciwnej strony domu.
Kolender zmrużył oczy. Otarł z czoła pierwsze krople deszczu. Rozejrzał
się. Jego wzrok spoczął na siekierze do rąbania drewna, opartej o budę
psa. Chwycił ją w prawą dłoń i pobiegł z powrotem do domu. Wpadł zdy-
szany do salonu. Przycupnął na brzegu tapczanu obok żony i wyciągnął
rękę, aby pogładzić jej twarz. Ręka przeszła przez głowę na wylot. Zatkało
go, ale szybko ochłonął i poderwał się. Gwałtownie uniósł siekierę za ple-
cy i uderzył z całych sił w szyję. Ale nie przeciął tętnicy. Krew nie buchnęła.
Nad łóżkiem sypnął snop iskier. Przerwał jakiś kabel, wychodzący z tyłu jej
głowy. Sylwetka żony zadrżała, zatrzęsła się i w jej miejscu na tapczanie
pokazał się ludzki szkielet. Kolender, wymachując wściekle siekierą, pood-
cinał wszystkie przewody, wchodzące do pokoju – od zasilania, mode-
mów i światłowody do telewizji. I w końcu wszystko znikło.
Słysząc trzaski i uderzenia siekiery, córka, Karolcia, przerażona zbiegła
10
Pobierz darmowy fragment (pdf)