Darmowy fragment publikacji:
5
2
3
0
6
3
S
K
E
D
N
I
,
T
A
V
0
M
Y
T
W
Ł
Z
9
9
5
A
N
E
C
7
0
/
5
0
7
1
R
N
ISSN 1641-5736
9 771641 573017
904
Margaret Way
Nowa gwiazda
05-RO-1a.indd 1
05-RO-1a.indd 1
3/21/07 2:41:35 PM
3/21/07 2:41:35 PM
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Margaret Way
Nowa gwiazda
Tłumaczyła
Małgorzata Zipper-Korolko
Drogie Czytelniczki!
Witam serdecznie w najpiękniejszym wiosennym miesiącu. Mam
nadzieję, że upajający zapach kwitnących krzewów, drzew i kwiatów
nastraja Was optymistycznie, a te z Was, które mają kłopoty, odzyskają
pogodę ducha przy lekturze książek z serii ROMANS.
Przygotowałam dla Was ostatnią część miniserii Siostry McIvor,
zachęcam również do lektury nowych romansów Lucy Gordon oraz
Elizabeth Harbison, bo obie autorki cieszą się wśród Was zasłużonym
uznaniem.
W maju możecie przeczytać następujące książki:
Nowa gwiazda – ostatnia część miniserii Siostry McIvor. Czy siostry
dojdą do porozumienia i będą wspólnie zarządzać dziedzictwem?
Prawdziwy skarb – Lucy Gordon zaprasza Was do Włoch, gdzie
pewien zubożały arystokrata odzyska coś więcej niż majątek...
Przepis na romans – tym razem Elizabeth Harbison nie tylko Was
wzruszy, ale też rozbawi i zaintryguje!
Znowu razem – spotkanie po latach pozwoli dwojgu ludzi wyjaśnić
wszystkie zagadki z przeszłości.
Mój książę Wyspa marzeń (DUO) – dwie opowieści o wielkiej
namiętności, zgubnym braku zaufania i potrzebie szczerości.
Życzę przyjemnej lektury!
Grażyna Ordęga
Harlequin. Każda chwila może być niezwykła.
Czekamy na listy.
Nasz adres:
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Margaret Way
Nowa gwiazda
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: Marriage at Murraree
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills Boon Limited, 2005
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Władysław Ordęga
Korekta: Ewa Popławska, Władysław Ordęga
© 2005 by Margaret Way., Pty., Ltd
© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są ikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak irmowy Wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone.
Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa
Printed in Spain by Litograia Roses, Barcelona
ISBN 978-83-238-3082-5
Indeks 360325
ROMANS – 904
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie miała pojęcia, gdzie jest. Upał i oślepiające świat-
ło! Niewiarygodne barwy pustynnego piasku, barwy ognia
i dojrzałej pomarańczy. Blask płonącego pieca na tle błęki-
tu nieba. Odurzający ogrom przestrzeni i, jak okiem sięg-
nąć, ani śladu człowieka. Właśnie tak musi czuć się ma-
rynarz dryfujący po oceanie, pomyślała. Podróż stała się
prawdziwym wyzwaniem, ale tego właśnie potrzebowa-
ła. Przestrzeń, czyste powietrze, wolność. W tak niezwy-
kłym, tak różnym od wszystkiego, co dotąd znała miejscu,
być może wreszcie odzyska równowagę ducha. Bezkresna,
pustynna kraina, surrealistyczny krajobraz, który mijała
w drodze do buszu w Queenslandzie, wywarł na niej prze-
dziwne wrażenie.
Czerwona ziemia, kobaltowe niebo, sterczące kępy wy-
palonej słońcem trawy w kolorze starego złota, w oddali
zaś rozedrgany obraz fatamorgany, przedstawiający kuszą-
cą zieleń oazy z talą czystej wody. Posuwający się w znoj-
nym trudzie dawni osadnicy jakże często musieli podążać
za takim mirażem. Była to budząca grozę, ale i oszałamia-
jąca pięknem kraina.
Zatrzymała się na drodze, która zdawała się prowadzić
donikąd. Podczas kilkudniowej podróży Casey nie spotka-
ła jeszcze żywej duszy. Wyłączyła kluczyk w stacyjce starej,
Margaret Way
wysłużonej półciężarówki i kolejny raz sprawdziła kieru-
nek na mapie. Przerażeniem napawała ją myśl, że mogłaby
zgubić się na tym ogromnym pustkowiu, gdzie niebezpie-
czeństwo czyhało na każdym kroku. I to nie tylko wtedy,
gdyby zepsuł się samochód lub zabrakło wody. Oślepiają-
cy blask działał jak środek nasenny. Wiekowy pikap nie
miał klimatyzacji, więc czuła się w nim jak w buchającym
żarem piecu.
Dobrze, że była twarda. Tego nauczyło ją życie. Nikt się
o nią nie troszczył. Przyszła na świat w chałupie na przed-
mieściach tropikalnego miasteczka. Wychowywała ją mat-
ka, która nie bardzo umiała zadbać o siebie, a co dopiero
o córkę. Po śmierci matki, która przedawkowała narkotyki,
Casey traiła do domu dziecka. Wytrzymała ten koszmar
do szesnastego roku życia. Odchodząc, zabrała z sobą wy-
łącznie bolesne wspomnienia.
Nigdy nie miała prawdziwego domu.
Przez ciebie, Jocku McIvorze! – po raz tysięczny,
a może milionowy pomyślała mściwie. Jedyną pociechą
było to, że z całą pewnością traił do piekła. Bo gdzież-
by indziej?
Rozejrzała się wokół. Nie mogła tu tkwić bez celu, mu-
siała jechać dalej. Wiedziała, że Channel Country leży
w południowo-zachodniej części kraju i słynie z gorącego
klimatu. Kiedy o tym czytała, wydawało się jej, że to sam
koniec świata. Dzika, owiana legendą kraina potężnych
właścicieli bydła. Takich jak Jock McIvor.
Nie znała swojego ojca. W szkole dokuczano jej z tego
powodu, również matka była przedmiotem żartów. Dzieci
potraią być okrutne. Śliczna jak z obrazka, ale przytłoczo-
na życiem, matka Casey najpierw szukała ukojenia w al-
Nowa gwiazda
koholu, a później w narkotykach. Wyznała córce, że nie
ma siły dalej żyć.
Niedługo potem przedawkowała narkotyki. Miała
wówczas trzydzieści sześć lat. Casey obwiniała siebie, że
nie zdołała ochronić matki, lecz jak jedenastoletnia dziew-
czynka miała tego dokonać?
Znalazła się w sierocińcu wśród dzieci, których rodzi-
ce albo nie żyli, albo nie chcieli ich znać, lub też nie by-
li w stanie zapewnić im choćby minimalnych warunków
egzystencji.
Casey wyliczyła, że przejechała jakieś dwieście kilo-
metrów na zachód od miasteczka Cullen Creek, gdzie
zatrzymała się, by coś zjeść. Wzbudziła przy tym sensa-
cję okolicznych mieszkańców, zupełne jakby przyfrunęła
z odległej planety. Mimo że kosmitka, dostała jednak ili-
żankę gorącej herbaty i talerz świeżych kanapek z szynką,
a na deser pachnącą cynamonem drożdżówkę z jabłkiem
oraz dobrą radę, że podróżując po buszu, powinna zawsze
kogoś poinformować, dokąd się udaje.
Nie opowiadała o swoich planach, nigdy i nikomu, ta-
ka już była. Wystarczy, że już samym wyglądem zwracała
na siebie uwagę i prowokowała do durnych przycinków
i nagabywań. Bardzo wysoka i ruda, trudno takiej nie za-
uważyć. Nawet matka zdawała się ją winić, że tak bardzo
różni się od innych dzieci. W szkole tylko jej dokuczano,
za to w sierocińcu musiała ratować się silnymi pięściami
i wysokim wzrostem. I ratowała się nad wyraz skutecznie,
bo przetrwała, nie dała się złamać, zeszmacić. Świat jest
zły, szybko to zrozumiała. By utrzymać się na powierzch-
ni, trzeba być twardym, nikomu nie ufać i na nikogo nie
liczyć. Tę wiedzę też przyswoiła sobie błyskawicznie.
Margaret Way
Lecz oto sześć tygodni temu jakby grom strzelił z jas-
nego nieba. Judith Harrison z uporem poszukiwała swej
przyjaciółki z dzieciństwa, a kiedy dowiedziała się o jej
śmierci, z determinacją starała się odnaleźć jej jedyne
dziecko, córkę o imieniu Casey. I wreszcie dopięła swego.
Judith znała wszystkie szczegóły rodzinnej tragedii,
o której Casey nie miała pojęcia. Wyszło na jaw, że jej
biedna mama pochodziła z zamożnego domu. Niewiary-
godne. Kobieta, która żyła wraz z dzieckiem niemal w nę-
dzy, miała bogatych rodziców. Co za ironia losu! Dziadko-
wie Casey zmarli jakiś czas temu, przekazując cały majątek
na schronisko dla kotów. Wtedy Judith ogarnęły wyrzuty
sumienia. Powinna była już przed laty odnaleźć przyja-
ciółkę, która uciekła z rodzinnego domu, zacierając za so-
bą wszelkie ślady.
Jak to zwykle bywa, uciekła z powodu mężczyzny, czło-
wieka bardzo tajemniczego. Dziadkowie Casey nigdy go
nie poznali, ale budził w nich paniczny lęk. Zawładnął ży-
ciem ich jedynej, wspaniałej córki i zmienił ją w zupełnie
inną osobę.
Judith tylko raz, i to przelotnie, widziała kochanka mat-
ki Casey. Jednak to wystarczyło, żeby tydzień później roz-
poznała go w telewizji.
Nazywał się Jock McIvor. Wielki hodowca bydła, milio-
ner, prawdziwy pan i władca. I tak też się nosił.
Judith twierdziła, że z uwagi na uderzające podobień-
stwo na pewno był ojcem Casey, która, kiedy tylko zosta-
ła sama, natychmiast ruszyła do dzieła. Postanowiła zdo-
być jak najwięcej informacji o Jocku McIvorze, sprawcy
wszystkich nieszczęść. Zbierała wycinki prasowe, groma-
dziła zdjęcia. Judith Harrison nie kłamała. Jock McIvor
Nowa gwiazda
miał opinię przystojnego mężczyzny, lecz to za mało po-
wiedziane. Wysoki, szczupły, z burzą rudych, mieniących
się złotem włosów, z szairowymi oczami i dołeczkiem
w policzku… Casey uśmiechnęła się w duchu. Ten opis
mógłby dotyczyć jej. W ogóle nie była podobna do swojej
ciemnowłosej mamy o piwnych oczach, która mogła mieć
co najwyżej metr sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. By-
ła niemal wierną kopią tego łajdaka, który uwiódł piękną,
niewinną i mało zaradną dziewczynę, i zniszczył jej życie.
Jock McIvor, człowiek pozbawiony sumienia.
Potężny, bogaty, zmieniający kobiety jak rękawiczki.
Wykorzystał jej matkę i wrócił do swojego świata, gdzie
nie było miejsca dla naiwnych panienek. Kiedy matka Ca-
sey zorientowała się, że jest w ciąży, była już zupełnie sa-
ma, daleko od domu. Nie miała się do kogo zwrócić, bo
dla ukochanego wyrzekła się rodziców.
Ubóstwiany mężczyzna był żonaty, miał córkę o imie-
niu Darcy.
Prawdziwy łajdak.
Niestety już nie żył. Cóż, zdarza się, ale rodzina odpo-
kutuje jego winy. O „spadkobierczyniach fortuny McIvora”
– jak nazywała je prasa – Casey wiedziała wszystko, szcze-
gólnie o młodszej z sióstr, Courtney. To niesprawiedliwie,
że tarzały się w pieniądzach, podczas gdy ona, też cór-
ka McIvora, nie posiadała nic. Najwyższy czas skończyć
z niesprawiedliwością. Wystarczająco wycierpiała w domu
dziecka, gdzie musiała walczyć o przeżycie.
Gdy miała czternaście lat, w pustym pokoju dopadł
ja Cobra. Nie doszło do gwałtu, bo celnym kopem zgięła
wpół drania, dołożyła co nieco, a potem narobiła krzyku.
Już wtedy była wysoka i bardzo silna. Owe kopy stały się
10
Margaret Way
jasnym przesłaniem dla innych: dla własnego dobra zo-
stawcie McGuire w spokoju. Więc ją zostawiono. Czy jed-
nak kiedykolwiek zdoła zapomnieć dwóch udręczonych
kolegów z sierocińca, którzy tylko w samobójczej śmierci
widzieli szansę na ukojenie?
Często się za nich modliła…
Nie miała żadnego wykształcenia, nie skończyła nawet
szkoły podstawowej, szczęśliwie odkryła w sobie talent
wokalny, dzięki czemu, by przeżyć, nie zmywała garów
w barach, tylko w nich śpiewała. Szczególnie sprawdzała
się w country, akompaniując sobie na gitarze.
Gry na tym instrumencie nauczył ją jeden z wielu chło-
paków, którzy przewinęli się przez jej życie. Podarował na-
wet Casey drogą gitarę, mówiąc, że będzie jej lepiej służyła.
Ukończyła też kilka kursów dla dorosłych, w tym fran-
cuski dla początkujących. Dzięki temu miała się za oso-
bę wyrobioną kulturalnie. Egzamin na prawo jazdy zdała
znakomicie, okazała się też świetnym mechanikiem. Bły-
skawicznie nauczyła się naprawiać stare graty, co sprawia-
ło jej wielką frajdę, no i dzięki temu jej przedpotopowy
pikap wciąż był na chodzie.
Otrząsnęła się z zadumy. Za wzniesieniem ujrzała im-
ponująco wyglądający dom, zupełnie niepasujący do tych
zalesionych, opustoszałych terenów. Jakieś gospodarstwo?
– pomyślała, wyglądając przez szybę. Nie dostrzegła nic
oprócz typowych dla tej okolicy pustynnych dębów, wy-
sokich eukaliptusów i kilku palm. Dwupiętrowy budynek
z różowej cegły, z szerokimi werandami, otaczała metalo-
wa, ażurowa balustrada pomalowana na biało. Skąd wzięła
się taka rezydencja na zupełnym odludziu?
Dom wydawał się zamieszkany. Casey dojrzała metalo-
Nowa gwiazda
11
wy, galwanizowany zbiornik i zabudowania gospodarcze.
Pewnie nie odmówią pić spragnionemu. Mieszkańcy bu-
szu słynęli z gościnności. A może znów pakuje się w kło-
poty? Nic nie było jej w stanie zaskoczyć.
– Zobaczymy – mruknęła i skręciła w żwirowaną drogę,
wiodącą w kierunku domu. Wysiadła z samochodu, otwo-
rzyła bramę, wjechała do środka i zamknęła bramę, żeby
nie uciekły krowy, które mogły się paść gdzieś z tyłu.
Ani śladu krów, tylko łaciaty pies pasterski. Znała tę ra-
sę. To queensland blue heeler, który pilnował i zaganiał
bydło. Wybiegł zza rogu, głośno ujadając.
– Cześć, stary, nie mam złych zamiarów, przyszłam tylko
po wodę, bo mi się kończy – powiedziała pewnym głosem.
Widocznie przypadła mu do gustu, bo przestał szczekać
i zbliżył się, jakby chciał wyjaśnić nieporozumienie.
– Jak masz na imię? – spytała, głaszcząc psa. Casey wo-
lała zwierzęta od ludzi, a i one odwzajemniały jej uczucia.
Na obroży widniało imię psa. – Jak się masz, Rusty, dobry
piesek, zaprowadź mnie do domu – szepnęła.
Mogłaby przysiąc, że Rusty się uśmiechnął.
Zastukała do drzwi. Nikt nie otwierał. Właściciele praw-
dopodobnie pojechali do pobliskiego miasteczka, Koome-
ra Crossing. Cały czas patrzyła na psa, żeby przekonać go,
że nie ma złych zamiarów. Witrażowe wykończenie drzwi
pochodziło z okresu secesji. Casey była spragniona piękna
i teraz nadrabiała stracony czas. Nagle drzwi się uchyliły,
a jej oczom ukazał się obszerny hol rozświetlony słońcem.
Zwróciła uwagę na nietypową podłogę z desek z jasne-
go i ciemnego drewna, ułożonych naprzemiennie. Całe
umeblowanie stanowiła mała ciemna konsola, nad którą
wisiał obraz.
12
Margaret Way
– Dzień dobry! – zawołała. Żadnej odpowiedzi. Gdyby
ktoś był w domu, z pewnością usłyszałby szczekanie psa.
Nie mogąc się powstrzymać, weszła do środka. Rusty
nie odstępował jej na krok, ale nie atakował, nawet nie
powarkiwał.
To dopiero pies obronny, uśmiechnęła się do siebie. Pa-
trzył na nią, jakby zapraszał do zabawy. Jak już tu jestem,
to wezmę trochę wody, usprawiedliwiła się w duchu. Wró-
ciła do samochodu po kanister. Rusty podążał jej śladem,
przyjaźnie merdając ogonem. Pewnie ufa kobietom. Cie-
kawe, czy tak samo zachowywałby się wobec mężczyzny,
pomyślała.
Napełniła kanister. Tak się jej tu podobało, że postano-
wiła rozejrzeć się po domu. Nie będzie wchodzić na górę,
przejdzie się tylko po parterze i po ogrodzie.
Dom był duży, ale oszczędnie umeblowany. Drzwi
wiodące do ogrodu były otwarte. Musi tu być bardzo bez-
piecznie, pomyślała. Rusty spoglądał z radosnym oczeki-
waniem.
Nagle ktoś zaszedł ją od tyłu i mocno złapał za ręce.
Nie słyszała odgłosu zbliżających się kroków.
– Czego tu szukasz, kowboju ? – spytał męski głos. Usły-
szała trzaśnięcie drzwi. Pies został na dworze.
O nie! Nikt nie będzie mnie szarpał, oburzyła się w du-
chu. Na nadgarstkach czuła stalowy uścisk. Aż strach po-
myśleć, jak wygląda ten mężczyzna, ale nie będzie go bła-
gać o litość.
Poczuła przypływ adrenaliny. Próbowała się wyrwać.
Była silna i wysportowana. Cztery razy w tygodniu cho-
dziła na siłownię, podnosiła ciężary, ćwiczyła karate. Uda-
ło się jej oswobodzić jedną rękę. To wystarczyło. Była go-
Nowa gwiazda
13
towa się bronić. Powracały dawne, bolesne wspomnienia.
Zrobiła dwa szybkie kroki do przodu i zaatakowała. Męż-
czyzna w ostatniej chwili uchylił się. Szybki obrót i cios
w szczękę, który tym razem doszedł do celu.
Jednak kilka sekund później znalazła się na dywanie,
z trudem łapiąc oddech, a napastnik pochylał się nad nią.
Nie dam się skrzywdzić, powtarzała sobie. Jeden szybki
ruch i znowu była na nogach, w pełnej kontroli, skupiona
na obronie. Nie było powodu do paniki. Nie miała zamia-
ru poddać się bez walki.
Nikomu nie ufaj. Od tego może zależeć twoje życie.
Mężczyzna był wyższy od niej o około dziesięć centy-
metrów. Smukły, o surowej urodzie. Przed trzydziestką.
Opalony, o wyrazistych rysach i gęstych złotobrązowych
włosach, ze słonecznymi pasemkami. Przez chwilę wyda-
wało się jej, że również oczy mają złoty kolor.
Nie wyglądał na gwałciciela.
– Nie zrobię ci krzywdy – powiedział z zaskoczoną miną.
Dopiero po chwili te słowa w pełni do niej dotarły.
– Kim jesteś? – spytała agresywnie, cofając się w kierun-
ku drzwi, żeby wpuścić psa.
– Nie miałem pojęcia, że jesteś kobietą – stwierdził ci-
cho. – Ale to ja powinienem spytać, kim jesteś i czego tutaj
szukasz? – dodał ostrzej. – I dlaczego ćwiczysz karate?
– Żeby bronić się przed takimi facetami jak ty! – odpo-
wiedziała gniewnie. – Może nie powinnam tu wchodzić,
ale pukałam. Nikt nie otwierał. Drzwi nie były zamknięte
na klucz. Sądziłam, że nic się nie stanie, jak wezmę tro-
chę wody do kanistra. Co mogłabym tu ukraść? – spyta-
ła z ironią. – Wpuszczę psa – wycedziła, kierując się do
drzwi.
14
Margaret Way
Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że ten mężczyzna był
bardzo silny i żadna kobieta nie dałaby mu rady.
Zziajany Rusty wbiegł do środka.
– Siad – rozkazał jego pan, a pies natychmiast usłuchał.
– Jak się nazywasz? – zwrócił się do niej oicjalnym tonem,
jak policjant.
– Casey McGuire.
– Bez wątpienia z szalonego klanu McGuire’ów? – Przyj-
rzał się jej badawczo. Wyglądała niezwykle kobieco.
– Jestem sierotą, nie należę do żadnego klanu.
– Ku wielkiej uldze twojej dalszej rodziny – zadrwił. –
Więc co tu robisz, Casey McGuire?
– Jestem przejazdem. A to twój dom?
– Tak, ale tu nie mieszkam. Chwilowo urządził się tutaj
nauczyciel miejscowej szkoły. Wprawdzie do miasta jest
kilka kilometrów, ale jemu to nie przeszkadza.
– Nigdy nie zamyka drzwi na klucz?
– Teraz zacznie, choć jak sama powiedziałaś, nie ma tu
wiele do zabrania. Przepraszam za użycie siły, ale wziąłem
cię za włóczęgę.
– W porządku – powiedziała pewnym tonem. – Teraz
wiesz, że się pomyliłeś. Ja nie przepraszam, bo sobie na
to zasłużyłeś.
Uśmiechnął się, dotykając twarzy, gdzie widniał ślad po
uderzeniu.
– Zaskoczyłaś mnie kompletnie, więc nie przypisuj sobie
zbyt wiele.
– Dobra, dobra – mruknęła. – A ty jak się nazywasz?
– Connellan. Troy Connellan. Mój ojciec jest właści-
cielem Vulcan Plains, to sto kilometrów stąd. Musiałem
pojechać do miasteczka i po drodze zajrzałem tutaj. Nie
Pobierz darmowy fragment (pdf)